Dotacje, dotacje…

Znów wypływa temat dotacji – tym razem przy okazji działalności rodziny Szumowskich. I powiem to od razu: nie wiem, czy dotacje dla spółek związanych z bratem ministra zdrowia są w 100% czyste, czy nie są. Sam fakt, że ktoś otrzymał dotację, nie oznacza bowiem jeszcze, że miało to miejsce przy wykorzystaniu jakichś niecnych kombinacji – trzeba więc uważać z pochopnymi oskarżeniami. Jestem więc daleki od posądzeń.

Co wiem natomiast, to to, że różnego rodzaju biznesy związane z dofinansowaniami z UE / państwowymi od wielu lat budzą mocne kontrowersje, jak również były źródłem przeróżnych nieprawidłowości – i to chyba na każdym szczeblu. Pisałem o tym na blogu już ze 2 razy (albo nawet i 3, nie pamiętam). Jednak dziś, przy okazji szumu medialnego, chciałbym tylko przypomnieć kilka „patentów”, jakimi swego czasu ogrywało się dotacje z UE, w różnych zresztą programach. Niektórych z Was zapewne zdziwi, jakie to było proste, ale do rzeczy.

 

Opinia o innowacyjności

Jak sama nazwa wskazuje, opinia ta miała świadczyć o tym, że dany projekt jest na tyle innowacyjny, że warto pompować w niego publiczne pieniądze. Była potrzebna w różnych programach. Trudne do przejścia, wymagająca posiadania innowatorskiej koncepcji? Skądże znowu! W praktyce wystarczyło niekiedy zapłacić kilka – kilkanaście tys. PLN odpowiedniej instytucji certyfikującej i taka opinia została wystawiona (zwłaszcza, jeśli pracował tam ktoś znajomy).

Instytucje certyfikujące zwykle chętnie przyjmowały pieniądze wiedząc, że w gruncie rzeczy o tym, czy coś jest innowacyjne, czy też nie jest, niejednokrotnie decyduje odpowiedni opis i jakiś z pozoru drobny szczegół (albo kilka szczegółów) podniesiony do rangi super-hiper rozwiązania. W branży startupów nie powinno to dziwić, bo tutaj tak naprawdę mało kto wymyśla koło – wiele projektów to tak naprawdę nieco zmodyfikowane kopie już istniejących rozwiązań. Zresztą, kto miałby to weryfikować – może urzędnicy…? Nie zawsze mieli wystarczające kwalifikacje, delikatnie mówiąc.

 

Ekspertyza dotycząca oszacowania liczby roboczogodzin potrzebnych do realizacji projektu

Dokument ten był potrzebny do tego, aby mieć „podkładkę” dla urzędników tłumaczącą po części, dlaczego koszt danego projektu wynosi tyle a tyle (czyli czemu tak drogo). W takiej ekspertyzie zawarte były przyjęte ceny roboczogodzin (często zawyżone) oraz liczba tychże roboczogodzin potrzebnych do realizacji (również najczęściej mocno zawyżona). A jak można było dostać taką ekspertyzę? Na zasadach analogicznych do tych, co w przypadku opinii o innowacyjności, czyli nic specjalnie skomplikowanego. Generalnie proste w gruncie rzeczy funkcjonalności potrafiły tam kosztować krocie.

 

Wybór wykonawcy

Aby „ugrać” kasę na projekcie, trzeba było być dogadanym z wykonawcą, który potem zwrócił część wpłaconej mu kasy „pod stołem”. No, ale najpierw należało go wybrać – jednak tutaj należało przedstawić inne oferty, konkurencyjne, które okazywały się gorsze. No i ten etap najczęściej przebiegał w oparciu o 2 scenariusze:

  1. W wersji hardkorowej ktoś po prostu podrabiał ofertę jakiejś większej firmy licząc na to, że w razie ewentualnej kontroli z PARP taka duża firma, wystawiająca miesięcznie nawet kilkaset ofert, w ogóle się nie połapie, czy taką ofertę rzeczywiście wystawiała, czy też nie. Zresztą, jeśli miało się znajomego w PARP, to można się było zawczasu dowiedzieć, czy planowana jest jakaś kontrola, czy też nie (co niejednemu uratowało dupę, mówiąc kolokwialnie).
  2. W wersji mniej hardkorowej można było zaangażować 2 – 3 znajome firmy konkurencyjne, którym odpalało się parę PLN-ów za napisanie oferty w odpowiedniej wysokości. I już była podkładka, że wysłaliśmy oferty do różnych firm i wybraliśmy tę z najniższą wyceną (co się oczywiście liczyło, jak to w przypadku wszelkich zamówień za tzw. publiczne pieniądze).

W tym miejscu mała ciekawostka: proceder takiego zawyżania wycen był na tyle powszechny, że PARP wprowadził obowiązek publikowania zapytań ofertowych na dedykowanym portalu, gdzie każdy może wejść i złożyć swoją ofertę. W zamyśle miało to zablokować możliwość robienia podobnych wałków przy kolejnych dofinansowaniach, a w praktyce nadal można to obejść (zapewne kiedyś opiszę w jaki sposób).

 

Kooperatywa = maksymalizacja zysków

W niektórych przypadkach i przy niektórych projektach dało się zarobić jeszcze więcej, działając wspólnie i w porozumieniu. Wyglądało to chociażby tak:

  • Firma Marianex (pierwotny zamawiający) brała dofinansowanie na jakiś tam system, a firma Janusz-Soft (wykonawca) budowała go od podstaw.
  • Następnie do akcji wkraczała firma Mirex-Bis (drugi zamawiający) i pisała wniosek o dofinansowanie na prawie identyczny system, pozostając w niejawnym porozumieniu z firmą Marianex (zwykle szef firmy Mirex-Bis był kumplem szefa firmy Marianex).
  • Firma Janusz-Soft, również uczestnicząca w porozumieniu, brała więc system już zrobiony dla firmy Marianex i nieznacznie, czasem wręcz kosmetycznie, przerabiała na potrzeby dofinansowania dla firmy Mirex-Bis.

I tym sposobem mieliśmy 2 (a czasem i więcej) praktycznie identyczne systemy, a na każdy wzięte dofinansowanie po kilkaset tysięcy PLN. Co prawda do podziału zysków było w takim przypadku więcej osób, ale pamiętajmy o tym, że wykonawca, czyli firma Janusz-Soft, mogła już realnie skasować o wiele mniej za drobne przerobienie już istniejącego przecież systemu, a tym samym zwrócić więcej „pod stołem” firmie Mirex-Bis, która dzieliła się potem z firmą Marianex. Można? Można!

 

Kontrola

Oczywiście już po zrealizowaniu wniosków urzędnicy przysyłali kontrole mające sprawdzić, czy dany projekt faktycznie funkcjonuje – załóżmy, że przedmiotem dofinansowania był jakiś system. Jeśli taki system nie był totalnym fejkiem, a jego podstawowe funkcje dawały się uruchomić, to w zasadzie wystarczyło w nim spreparować odpowiednio ruch, tzn. stworzyć np. odpowiednią ilość kont „klientów” i x-przesłanych wiadomości (pamiętając przy tym, aby przyporządkować im odpowiednie daty, rzecz jasna wstecz), a kontroler już nie za bardzo miał się do czego przyczepić. Ok, gdyby tak gruntownie pogrzebał np. w kodzie, to być może zdołałby zdemaskować tę mistyfikację, ale komu by tam się chciało – kawka, ciasteczko, miła atmosfera i protokół odbioru podpisany…

 

Ile można było zarobić na lewo przy realizacji takiego projektu?

To już różnie, ale w sytuacjach, z którymi się zetknąłem, na ogół były to widełki w zakresie 15 – 25% ogólnej wartości projektu (przy czym niektórzy potrafili podobno wykręcać lepsze rezultaty). Czyli przy projekcie wartym ogółem 1 milion PLN, można było wyciągnąć na czysto 150 – 250 tys. PLN. Dużo – niedużo, kwestia oczekiwań. Pamiętajmy bowiem, że realizacja projektu wymagała wkładu własnego (niekiedy i 1/3), trzeba było zapłacić wykonawcy (który musiał odprowadzić dochodowy), koszty biura, sprzętów i tak dalej… Jednak wkładając powiedzmy +- 350 tys. PLN własnej kasy, wykręcenie na czysto 150 – 250 tys. PLN (lub więcej) w ciągu +- 1 roku nie brzmi już tak źle. A ryzyko niepowodzenia było relatywnie małe.

Generalnie jednak rzeczywista kwota wydana na realizację samego systemu lub aplikacji będącej przedmiotem dofinansowania, wynosiła gdzieś w granicach ¼ wartości projektu ogółem. Co z tego wychodziło…? Na ogół totalne badziewie, niezdolne do przeżycia w prawdziwie rynkowych warunkach. I to chyba była (jest?) największa tragedia wielu z dofinansowywanych projektów: masa kasy się zwyczajnie marnuje. Tak właśnie, bo aby „wyczarować” te 250 tys. PLN, trzeba przy okazji zmarnować 3 x tyle.

 

Jak to jest dzisiaj z tymi dotacjami…?

Cóż, pewne mechanizmy i schematy przetrwały próbę lat, inne zapewne nie. Jednak z informacji, jakie do mnie docierają, „dotacyjni” biznesmeni cały czas się mają nieźle – mimo, że 3-literowe służby coraz to dokonują jakichś aresztowań osób zamieszanych w różne niecne działania związane z dofinansowaniami. Pewnie zasłużyli, nie inaczej, ale dobrze jest sobie odpowiedzieć na pytanie: jak zachowałbym się ja, gdybym miał możliwość otrzymania x-milionów PLN, np. naginając lekko niektóre rzeczy w wynikach badań. Czy skorzystałbym, czy wolałbym pozostać krystalicznie uczciwy…? Ilu z nas wybrałoby ścieżkę czystości? No właśnie – pomyślcie o tym… ????‍

A, jeszcze tylko powiadomienie dla subskrybentów newslettera – wczoraj puściliśmy fajny materiał o sukcesji w przedsiębiorstwach, więc jeśli ktoś nie otworzył jeszcze maila, to tak tylko przypominam!

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

 

Przyspieszony kurs wyłudzeń VAT-u

Na wstępie chciałbym Wam się do czegoś przyznać. Otóż moim głównym hobby są wyłudzenia podatku VAT – można w sumie powiedzieć, że to miłość od pierwszego wejrzenia, aczkolwiek platoniczna. I dzisiaj właśnie chciałbym na ten temat co nieco opowiedzieć – i będą to w pewnej części informacje jeszcze nie publikowane.

 

I Love VAT

Podstawowe pytanie: dlaczego właśnie ten VAT…? Odpowiedź jest prosta: bo to król przestępczości gospodarczej w Polsce – jak lew jest król dżungli. Ciężko znaleźć inne pole, na którym byłoby możliwe kradzieże miliardów PLN – Amber Gold itp. nie ma nawet podejścia do VAT-u, jeśli chodzi o skalę. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nawet tzw. złodziejska prywatyzacja nie dawała takich możliwości zarobkowych. Dodatkowo bardzo wysoko cenię kreatywność – zwłaszcza w biznesie. A schematy VAT wymagają kreatywności – i to dużej. W budowaniu schematów trzeba ominąć przeszkody i pułapki zastawiane przez organy ścigania, ustawić strukturę tak, aby zarabiała możliwie najbardziej efektywnie i przy najniższym poziomie ryzyka i tak dalej… Trzeba myśleć. To jest naprawdę fajna sprawa, jak już się umie łączyć ze sobą te klocki.

 

Szybka historia wyłudzeń VAT-u w Polsce

 

Etap 1: początki

Pierwsze wyłudzenia VAT-u w naszym kraju miały miejsce jeszcze w latach 90. Były to prymitywne schematy, w których źródłem zarobku było eksportowanie różnego badziewia po drastycznie zawyżonych cenach, a następnie żądanie zwrotów VAT-u. Czasem to przechodziło, a czasem nie.

 

Etap 2: służby wkraczają do akcji

Tuż wejściu Polski do Unii Europejskiej otworzyły się nowe możliwości. Wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje, że jako pierwsze skorzystały z nich służby zblatowane z wyższymi urzędnikami aparatu skarbowego. Bez tych ostatnich duża skala byłaby niemożliwa do ogarnięcia – zresztą niektórzy urzędnicy nie mieli wyjścia, bo jeśli nie chcieli pójść na współpracę, to wykręcano im aferę i byli usuwani ze stanowiska (o ile nie gorzej). Znam takie przypadki. Co do służb, to w temacie VAT-u działały te byłe lub te pozostające ciągle w grze. To służby w dużej mierze odpalały schematy karuzelowe, handlowały paliwami i tak dalej. I to nie są szurowskie teorie – zbyt wielu poważnych ludzi mówiło mi w tej kwestii to samo w trakcie osobistych rozmów.

 

Etap 3: wyłudzenia VAT trafiają pod strzechy

Naturalną drogą rozwoju wyłudzeń VAT-u było to, że wiedza ta zaczęła przenikać na niższe szczeble. To zresztą zawsze tak jest. Jedna z wiarygodnych teorii mówi, że służby były bowiem poukładane z niektórymi przestępcami, którzy nauczyli się z czasem „z czym się je” ten cały VAT i jak to wygląda. Przestępcy kryminalni posiedli część know – how, również część układów ze skorumpowanymi przedstawicielami aparatu skarbowego. No i zaczęli zarabiać, bardziej lub mniej udolnie. Kolejni bandziorkowie dowiadywali się o temacie i wchodzili w ten biznes, często wspierani przez doradców podatkowych, którzy „stanęli po złej stronie mocy”. W międzyczasie jeszcze służby dalej sobie hulały z tym VAT-em, a bandziorków albo się zdejmowało, albo nie. Tych, których zdjęto, mogliście potem oglądać w TV jako tzw. mafię VAT. Tyle, że prawdziwa mafia ukrywała się gdzie indziej.

 

Etap 4: zagraniczne mafie VAT wjeżdżają do Polski

Mamy rok 2012. Wprowadzono reverse chargé (tzw. odwrócony VAT) na elektronikę w Niemczech. Zorganizowane grupy międzynarodowe obracające elektroniką na wielomiliardową skalę zostały wypchnięte z tamtejszego rynku. I gdzie się pojawiły…? Oczywiście w Polsce. W krótkim czasie staliśmy się jednym z czołowych eksporterów iPhone’ów na świecie – rzecz jasna tylko na papierze. Straty liczone w setkach milionów PLN rocznie (o ile nie więcej). Schemat działania? Bardzo prosty: MT (missing trader – znikający podatnik / słup) wprowadzał na polski rynek towar w cenie netto, sprzedawał nieświadomemu przedsiębiorcy w cenie brutto i nie odprowadzał VAT-u do skarbówki. Zysk? Około 10 – 11% od wartości transakcji, czasem zapewne nieco mniej. Co ciekawe, towar z karuzel często przechodził np. przez spółki skarbu państwa i był wywożony za granicę. Te same smartfony w ten sposób potrafiły krążyć nawet po 8 razy w karuzeli.

 

Etap 5: obecne schematy wyłudzeń VAT

Po wprowadzeniu odwróconego VAT-u na elektronikę (a później split payment) akcje z iPhone’ami na wielką skalę przestały mieć rację bytu. Myli się jednak ten, kto uważa, że skończyły się możliwości zarabiania na VAT! Po prostu skoncentrowano siły na innych towarach: napoje energetyczne, telewizory (do czasu, aż objął je split payment), mleko w proszku, czekolady, a nawet różnego rodzaju zagęszczacze itp. rzeczy. Moim zdaniem fajnie to by się kręciło na odżywkach białkowych i batonach energetycznych ze stawką 23% (niektóre mają 8%), ale zostawię to dla siebie. Poniżej taki przykładowy model A.D. 2020, choć bardzo podobny opisywałem już ponad rok temu.

1. Spółka A, czyli znikający podatnik / słup wprowadza na polski rynek towar w cenie netto.

2. Spółka A sprzedaje towar spółce B w cenie brutto, biorąc do kieszeni VAT i znikając bez odprowadzenia należności do US.

3. Spółka B sprzedaje towar spółce C i tak dalej…

4. Załóżmy, że dojechaliśmy do spółki F (nie będę Wam rozpisywał szczegółowo całego schematu), która pełni rolę bufora na wejściu, tak bym to określił. To już nie może być żaden „krzak” i podejrzana spółka. Przestępcy werbują do współpracy lub kupują taką firmę, która działa już na rynku przez co najmniej kilka lat i jest wiarygodna dla Urzędu Skarbowego. Musi też prowadzić realną działalność, żeby nie zdradziły jej chociażby przepływy finansowe lub raporty JPK_VAT. Ale jedna rzecz: jak już VAT-owcy kupią spółkę, to w szybkim tempie „czyszczą” ją z majątku, aby w razie czego nie było co konfiskować. Jeśli zaś werbują do współpracy, to niech się martwi obecny właściciel. Tak czy inaczej dalej towar idzie do…

5. … Do jakiejś dużej sieci handlowej, typu cash & carry, czy po prostu do dużej sieci marketów – będzie to G (G jak grubas, nieprzypadkowo). Pozostaje pytanie, bardzo ważne: po co w ogóle G miałby kupować towar i jak doprowadzić do tego, aby zechciał kupić właśnie od naszego bufora F…? Odpowiedzi są dwie. Pierwsza z nich jest taka: trzeba sprzedawać tanio i skorumpować kupca z sieci. To akurat nie jest jakieś supertrudne – taka to tajemnica Poliszynela, że wielu kupców bierze łapówki za przyjęcie towaru do sieci. Tutaj można dać im więcej – więcej łapówki (bo zarobimy na VAT, a nie tylko na zwykłej marży) oraz więcej obrotów, od których kupcy dostaną dodatkowo premię od firmy. I tutaj przechodzimy płynnie do drugiej rzeczy: aby nasz skorumpowany kupiec był w razie czego kryty, to towar musi schodzić. Co więc musimy zrobić…? Zorganizować popyt!

6. No więc ten popyt organizujemy, a konkretnie to do akcji wkracza nasz spółka H, którą nazwałbym brokerem na wyjściu. Owa spółka H kupuje towar od sieci G i następnie wywozi do innego kraju UE. I co się wtedy robi…? Zwrot VAT-u!

 

Możliwości

Tak jest, sam schemat choć bardzo prosty, to daje bardzo duże możliwości. Zarabiamy jakieś 10% od transakcji „przytulając” VAT, jaki grubas G wpłacił do naszego schematu, czy tam karuzeli. No i zwrot też dostajemy, więc nie dopłacamy na późniejszym etapie.

A zwroty najczęściej przechodzą, bo nasz broker H na wyjściu jest również wiarygodną spółką (podobnie jak bufor F na wejściu), a do tego kupuje do bardzo wiarygodnej firmy, jaką jest duża sieć handlowa. Trudno podważyć taką transakcję – zwłaszcza, że F na wejściu też ma wszystko w porządku z papierami. Eksport jest udowodniony (inna sprawa, że można eksportować do kontrolowanej przez nas spółki), czyli nie ma podstaw, aby odmówić zwrotu – no, chyba, że akurat zdemaskują cały schemat. Wiele spraw związanych z odmową zwrotu VAT-u było uzasadnionych np. tym, że firma występująca o zwrot kupowała od mało wiarygodnej spółki, która w opinii skarbowców np. nie mogła dysponować legalnym towarem i była prawdopodobnie świadomym elementem karuzeli VAT. Podobnie, gdy towar wyjechał za granicę i okazało się, że kupił go znikający podatnik. UeSy blokowały zwroty w tego typu sytuacjach, ale w naszym przykładzie takie zagrożenie blokadą jest mocno zminimalizowane. Zresztą, aby coś udowodnić, US musiałby wjechać z kontrolą do dużej sieci handlowej – powodzenia! Grubasów zwykle się nie rusza, bo to trudna sprawa, a mało komu więc chce się walczyć z silnym przeciwnikiem – lepiej kopać maluczkich.

Także jest fajnie, fajniusio w tym schemacie – dobrze poukładany daje duże szanse na sukces. Powtarzam, dobrze poukładany, bo spartaczony to duża szansa na niepowodzenie – mówiłem o tym w jednym z moich pierwszych filmików na YouTube (zapraszam do subskrybowania kanału jakby co). A wbrew pozorom można się tutaj „nadziać” na wiele problemów, jak chociażby odpowiednie poukładanie schematów przepływów finansowych – w skrócie chodzi o to, że F z naszego schematu nie może kupować od samych tylko buforów lub w zdecydowanej większości od buforów, ponieważ jego cykl życia jest obliczony nawet na kilka lat, a przy kontrolach krzyżowych mogłyby wyjść podejrzane zależności = zbyt szybka blokada podmiotu. Słupa można zmieniać co kilka miesięcy, a bufora na wejściu już gorzej.

Jednak, jeśli przezwyciężymy trudności, to towar może sobie krążyć, część się nawet sprzeda normalnie w sieci wielkopowierzchniowej i przyniesie quasi legalny zysk. Powiem Wam zresztą, że obserwuję sobie taki jeden przypadek, gdzie pewna grupa sprzedawała produkty spożywcze do dużej sieci typu cash & carry i trwało to od około 5 lat. Ostatnio podobno wyhamowali (może kupiec z sieci się wysypał…?), ale póki co bujają się bez tzw. przypału, mimo szeregu nieostrożnych posunięć typu podpisywanie sterty faktur w lokalach typu KFC czy McDonalds. No, ale minął już okres 5 lat, a tyle trwają często śledztwa w sprawach związanych z VAT-em, więc jestem ciekaw, czy służby ich capną niedługo, czy jednak nie. Odnośnie poziomu finansowego, na jakim operowali, to powiem tak: najnowszy model Ferrari w kilka miesięcy. Czyli nieźle.

 

A gdzie kontratak KAS i odtrąbione w mediach zniszczenie mafii VAT…?

Odpowiem tak: wiele wskazuje na to, że ta cała walka z mafiami VAT to w dużej mierze pic na wodę – fotomontaż, czyli sukces stricte medialny. Owszem, jakieś zorganizowane grupy są łapane dzięki zaangażowaniu służb, nie przeczę, ale mogłoby być o wiele lepiej w tej materii. Być może uszczelniono system na poziomie mniejszych przestępstw, także nie przeczę. Ale jeśli chodzi o topowe grupy, to nie jest kolorowo – a przecież można było wprowadzić dwa ciekawe systemy wykrywania i zwalczania mafii VAT. Piszę o tych, z którymi się zetknąłem (być może były jeszcze inne utajnione rozwiązania, których nie poznałem, nie wiem).

O pierwszym systemie pisałem już ponad rok temu – pod roboczym tytułem „Operacja VAT-owcy”, a prawdziwa nazwa zostanie ujawniona niedługo. Jeśli kogoś ten temat interesuje, to zapraszam do doczytania o tym na blogu.

O drugim systemie dowiedziałem się niedawno i póki co nie mogę o nim zbyt wiele napisać. Generalnie skuteczność algorytmów miałaby być tutaj zbliżona do zachodnich rozwiązań, czyli bardzo, bardzo wysoka. Wykrywaniu podlegałyby bufory / znikający podatnicy, a system byłby oparty na raportowaniu podejrzanych transakcji i wstrzymaniu wypłat VAT-u dla buforów / znikających podatników (sprzedawca mógłby np. dostać nakaz od US, aby danemu kontrahentowi zapłacić w split payment).

 

Co łączy te dwa systemy?

Po pierwsze elementy w nich zawarte pokrywają się w pewnej części z rozwiązaniami stosowanymi w tych państwach UE, które są nieco bardziej zaawansowane od Polski w kontekście technik zwalczania zorganizowanej przestępczości skarbowej (Wielka Brytania, Włochy).

Po drugie w obu systemach podstawą było odcięcie słupów od pieniędzy i tym samym spowodowanie strat u beneficjentów rzeczywistych, czyli osób kierujących daną karuzelą VAT.

No i po trzecie – najważniejsze: żaden z tych systemów nie został wcielony w życie.

Czy chcecie spytać, dlaczego nie zdecydowano się na praktyczne wykorzystanie tych rozwiązań? Czy może były zbyt słabe? Wręcz przeciwnie, były naprawdę dobre (przynajmniej w mojej ocenie). To nie jest bowiem tak, że Polacy nie potrafią stworzyć dobrych rozwiązań, bo mamy zdolnych analityków. Problem leży gdzie indziej: w osobach decyzyjnych. Niekiedy są to tzw. łosie z politycznego nadania i bez odpowiednich kompetencji, które nie potrafią zrozumieć i docenić danego rozwiązania. Gorzej, jeśli rozumieją potencjał, a mimo to rozwiązanie jest blokowane z premedytacją, aby jego implementacja nie szkodziła pewnym grupom wpływów. Z którym z tych wariantów mieliśmy do czynienia w przypadku obydwu opisanych systemów…? Być może okaże się to wkrótce – tyle mogę napisać.

 

Kogo wzięła na celownik Krajowa Administracja Skarbowa?

Jakby tego było mało, mamy obecnie problem systemowy: aparat skarbowych jest mocno „ciśnięty” o wyniki. Teoretycznie to dobrze, ale w praktyce oznacza to tragedię wielu przedsiębiorców. O wiele prościej jest bowiem naliczyć uczciwą firmę posiadającą majątek, niż uganiać się za słupem, z którego i tak nie ściągnie się nawet złotówki. W konsekwencji dochodziło do sytuacji, w których wywiad skarbowy „hodował” sobie karuzele i zamiast je rozbić w początkowym etapie, wjeżdżał po czasie do firm, które nieświadomie kupiły towary z takiej karuzeli (no, czasem jednak też świadomie, jeśli chodzi o ścisłość). Są na to dowody. Tym sposobem uczciwy przedsiębiorca musiał płacić VAT za oszustów, co wiązało się z wieloma tragediami biznesowymi i osobistymi.

 

Gratulacje!

Z przyjemnością informuję, że dotarłeś do końca kursu! Masz teraz podstawową wiedzę na temat wyłudzeń podatku VAT, która pomoże Tobie zrozumieć, jak to wszystko funkcjonuje. Szerszy opis znajdzie się zapewne w mojej książce (prace wciąż trwają), a zanim ją wydam, to zapewne jeszcze nie raz i nie dwa wrzucę to i owo związanego właśnie z VAT-em – zwłaszcza, że dość sporo się w tym temacie dzieje. W każdym razie jeżeli akurat masz problemy z aparatem skarbowym w kwestii VAT-u, może nawet nabroiłeś, no i potrzebujesz profesjonalnej pomocy, to pisz: kontakt@bialekolnierzyki.com 

Przy okazji zapraszam Ciebie również do zapisania się na newsletter Białych Kołnierzyków – naszym Subskrybentom co tydzień wysyłamy ciekawe materiały dotyczące praktycznego zatosowania prawa w biznesie. Link do zapisów

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Rolnicy, VAT i pewne biblijne powiedzenie

Wielu z Was zapewne kojarzy sytuację z biblijnej uczty Baltazara, gdzie na ścianie pojawił się napis: „mene, mene, tekel, ufarsin”, co w przekładzie na polski znaczy: policzone, zważone, podzielone. Ok, ale co to ma wspólnego z podatkiem VAT…? Powiem tak: w niektórych przypadkach nawet całkiem sporo.

 

Rolnik rozlicza VAT

Chyba większość rolników, którzy zgłosili się do podatku VAT, zdecydowała się na ten krok licząc na spore zwroty VAT-u w gotówce z uwagi na zakupy paliwa oraz na odpisy VAT od zakupionego sprzętu i materiałów budowlanych (zazwyczaj opodatkowanych stawką 23%). Jednak nie zawsze jest kolorowo i czasem okazuje się, że VAT u rolników ma także swoją ciemną stronę, o czym świadczy pewna historia wprost z podwarszawskiego zagłębia sadowniczego.

Naczelnik jednego z podwarszawskich Urzędów Skarbowych postanowił w 2016 roku przeprowadzić kontrolę u podatnika zgłoszonego do podatku VAT, który prowadził działalność rolniczą w zakresie gospodarstwa sadowniczego. W trakcie tej kontroli zweryfikowano ewidencję sprzedaży oraz ewidencję zakupów. W protokole pokontrolnym, a następnie w decyzjach 1 instancji, zakwestionowano rzetelność ewidencji sprzedaży. Powód? Według organu podatkowego, zadeklarowana sprzedaż opodatkowana była o co najmniej połowę zaniżona! Tak, dobrze przeczytaliście: o połowę, czyli grubo. Po ciężkich bojach stoczonych przez podatnika, skarbówka postanowiła dopuścić dowód z opinii biegłej z zakresu ogrodnictwa. Sukces…? No więc właśnie niekoniecznie…

 

 

Wyliczenia strat w praktyce, czyli biegli w akcji

Biegła dokonała wizji lokalnej sadów oraz przeanalizowała zaświadczenia o pomocy dla rolnika z uwagi na susze, podtopienia i inne klęski żywiołowe. Z wyliczeń wyszło jej, że z dwóch obszarów, na których rolnik gospodarował, 4500 drzewek wymarzło, a część była świeżo zasadzonych. Na podstawie danych statystycznych biegła obliczyła więc, jaki powinien być plon z gospodarstwa rolnego i jaka ilość owoców powinna być opodatkowana podatkiem VAT. Rolnik posiadał jabłka, grusze i śliwki w sadzie.

 

Opinia biegłej kontra stanowisko rolnika

Przy sporządzaniu opinii na swoje nieszczęście (a to daje nadzieję rolnikowi na uwzględnienie skargi do WSA) biegła jako źródło wiedzy wskazała m.in. specjalistyczne „konsultacje z doświadczonymi sadownikami”, bez powołania nazwisk i danych tych sadowników. Biegła odrzucając plony wskutek wycięcia sadu po jego częściowym wymarznięciu, przyjęła, że drzewka nie przemarznięte, które były w sąsiedztwie wymarzniętych, owocowały tak samo, jakby nie doszło do przemarznięć. Rolnik nie mógł się z tym zgodzić i wskazywał, że biegła nie posiada kwalifikacji oraz że jest specjalistką z zakresu ogrodnictwa, a nie sadownictwa. Wskazywał również na brak oceny, jaki był rozmiar szkód w innych drzewkach, niż te objęte szkodą całkowitą. Według rolnika przyjęty współczynnik strat na poziomie:

– 2 % odpady,

– 10% owoce niehandlowe,

– 3% ubytki w przechowalni,

jako maksymalny wskaźnik korekty sprzedaży nie odpowiada rzeczywistości, gdyż przyjęte założenia nie odzwierciedlają warunków glebowych, atmosferycznych i normalnego funkcjonowania gospodarstwa. Inaczej mówiąc: biegła wyliczyła bardzo małe straty, podczas gdy rzeczywistość rolnicza była znacznie gorsza (tzn. strat było o wiele więcej).

 

 

Rolnik bez wsparcia kontra urzędnicy skarbowi

Niestety, dzisiejszy bohater popełnił już na wstępie bardzo poważny błąd: występował sam i nie będąc przygotowanym stawił się na wezwanie do Urzędu Skarbowego. Tam go przesłuchano w charakterze strony – padły pytania na temat historii gospodarstwa, zbiorów i produkcji rolnej oraz sprzedaży. No i niestety, ale nasz rolnik przybił sobie sam gwóźdź do trumny, używając nieprecyzyjnych sformułowań o wysokości zbiorów i generalnych pojęć o wysokości sprzedaży i stratach w uprawach. No a jak tak, to przyklepano mu, że zbiory w danym roku miał w okresie późne lato / jesień, a sprzedawał je głownie w następnym roku podatkowym. W ten sposób produkcję z 2011 roku przerzucono jako sprzedaż do 2012 roku i analogicznie w kolejnych okresach, obejmując częścią decyzji zasadniczo kres objęty przedawnieniem (2012 i 2013).

 

No to dopłacisz Pan podatek…

Na podstawie opinii wspomnianej już biegłej, Urząd Skarbowy doszedł do wniosku, że blisko połowa produkcji sadownika była sprzedawana bez ewidencjonowania sprzedaży. Połowa! Skutek? Okres objęty kontrolą (2011-2015) doprowadził do naliczenia nieuwzględnionego VAT-u należnego w kwocie blisko 300 000 złotych. Do tego dodajmy odsetki i prawdopodobną grzywnę w sprawie karnoskarbowej… Czyli po prostu podatkowa Apokalipsa (trzymając się biblijnych klimatów).

 

Przedawnienie? Zapomnij!

O czym jeszcze warto wspomnieć to to, że decyzje Dyrektora Izby Administracji Skarbowej były osobiście zawożone przez pracowników Izby Administracji Skarbowej do domu do podatnika w dniu 27 i 30 grudnia 2019 roku. Uprzejmość urzędników…? A skąd – chodziło o to, żeby przypadkiem nie doszło do przedawnienia wskutek doręczenia decyzji po 1 stycznia 2020 roku.

Po decyzji dyrektora Izby Administracji Skarbowej utrzymującej w mocy decyzję organu I instancji, rolnik wynajął doświadczonego prawnika (jakby ktoś takiego potrzebował, to proszę śmiało pisać) i sprawa trafiła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Problem w tym, że prawnik ten został wynajęty 3 dni przed wydaniem decyzji przez organ odwoławczy, więc zasadniczo nie mógł już z tym tematem nic zrobić na tym etapie – oprócz zarzutów formalnych, rzecz jasna.

 

 

Kontrola podatkowa – jak się zachować, o czym pamiętać?

A jeśli nas już dopadnie biblijna plaga – wróć – kontrola podatkowa…? Wtedy dobrze jest pamiętać o kilku rzeczach:

  • Jeśli sprawa wygląda na poważną, to do Urzędu Skarbowego nigdy nie idziemy sami. Naprawdę zainwestowanie tych paru złotych we wsparcie adwokata, radcy prawnego, czy doradcy podatkowego, może się nam zwrócić stukrotnie (albo i lepiej).
  • Czasem lepiej jest na początku nic nie powiedzieć, a w domu na spokojnie przygotować jakąś odpowiedź – oczywiście w taki sposób, żeby potem można było składać wnioski dowodowe.
  • Urzędnicy rzadko kiedy wchodzą z kontrolą i dokumentacji księgowej i pozostałej dokumentacji. No a skoro tak, to zwykle jest czas na jej przeanalizowanie i dostarczenie do urzędu – po to, żeby dać odpór argumentom organu.
  • Staramy się składać jak najwięcej wniosków dowodowych. W podanym case study zawsze mogły być przerwy w dostawie prądu i większe zepsucia w magazynie owoców, wreszcie niesprzedane owoce mogły pójść na przeoranie w ziemię i tak dalej.
  • W miarę możliwości nie odbierać nic osobiście, jeśli jest to przywożone od organów skarbowych, a rodzinie powiedzieć, że ma zakaz odbioru korespondencji. A jak coś przychodzi przed Bożym Narodzeniem lub przed końcem roku, to już uważać szczególnie!
  • Zastanówmy się, który sąsiad mógł mieć do nas pretensje i napisać donos – dobrze wiedzieć, kto pod nami dołki kopie.

 

 

O czym jeszcze chciałbym wspomnieć

W zasadzie to prawie wszystko na dziś. Ten case dotyczył co prawda branży rolniczej, ale prawidłowości w nim przekazane znajdują zastosowanie w wielu rożnych dziedzinach gospodarki, więc lepiej zapamiętajcie te kilka punktów związanych z kontrolą podatkową! No a jeśli macie podobne problemy i potrzebujecie wsparcia specjalisty, to piszcie (fajne case study też wskazane – po analizie mogę wrzucić na bloga). A na sam koniec przypominam o newsletterze Białych Kołnierzyków, na który powinieneś / powinnaś zapisać się już teraz (jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś/aś)! Tak dla własnej korzyści (no, może trochę i mojej). Link do zapisów tutaj

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!