Inwestowanie w Dubaju – niebezpieczeństwa, które trzeba znać

Muszę przyznać, że Dubaj ma dobry PR, jeśli chodzi o inwestowanie – w sumie to całe Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA) są obecnie postrzegane jako kraj otwarty, stabilny i przyjazny. Jednak nie wszystko złoto, co się świeci i ten fajny, przyjemny obraz w wielu przypadkach okazuje się być tylko iluzją. Dziś przedstawię więc kilka rzeczy, o których powinieneś koniecznie wiedzieć, jeśli zamierzasz inwestować w Dubaju. To kwestia życia – Twojego życia i nie ma w tym ani odrobiny przesady.

 

Dla tych, którzy wolą słuchać ⬇️

 

 

Dla tych, którzy wolą czytać ⬇️

 

Spółka w Dubaju – fajna sprawa?

Jest całkiem sporo kancelarii prawnych, które zachwalają zalety spółek w Dubaju – praktycznie brak podatków, brak uciążliwej papierologii, prestiż i tak dalej. No i to się zgadza – jeśli prowadzimy spółkę typu Offshore. Taka spółka jest jednak przydatna np. w sytuacji, gdy chcemy sprzedawać za jej pośrednictwem produkty elektroniczne w UE lub na całym świecie. Jednak w samym Dubaju biznesu z taką spółką nie zrobisz – ba, nawet konta w tamtejszym banku nie otworzysz.

Aby inwestować w ZEA, musisz założyć spółkę typu Onshore. Do jej otwarcia trzeba mieć lokalnego partnera – obywatela ZEA. No i do tego ten partner zgodnie z prawem musi posiadać co najmniej 51% udziałów w Waszej spółce – fajnie, co nie…? Moim zdaniem niekoniecznie. Od tego momentu już może zacząć się ostra jazda, której finałem będzie rozbicie się o bandę, a ściślej rzecz biorąc wieloletnie więzienie za rzeczy, które w Europie nie są niekiedy nawet przestępstwami. Ale o tym już nie zawsze Ci powiedzą w polskiej kancelarii, która pomaga wystartować z biznesem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

 

Informacyjnie

Zanim przejdziemy do crème de la crème, to wspomnę jeszcze, że tematy związane ze spółkami zagranicznymi będziemy wyczerpująco poruszać również na szkoleniu Białych Kołnierzyków dotyczącym bezpiecznego prowadzenia biznesu. Zachęcam Ciebie, abyś zapisał / zapisała się na początek na nasz newsletter, w którym regularnie wysyłamy Wam za darmo i bez zobowiązań ciekawe materiały dotyczące praktycznego zastosowania prawa w biznesie. Link do zapisów znajdziesz tutaj

 

 

Zjednoczone Emiraty Arabskie – uwarunkowania społeczne

O ile ludność ZEA jest szacowana na ponad 9 milionów, to samych obywateli Emiratów jest szacunkowo ok. 1,5 miliona, z czego jakiś 1 milion to potomkowie rdzennych mieszkańców tych terenów. Reszta, czyli jakieś 7,8 miliona osób, to tzw. ekspaci, czy inaczej mówiąc emigranci (czasowi lub chcący pozostać w Emiratach na stałe). I napiszę to wprost: w praktyce są to osoby drugiej kategorii w tym pustynnym kraju.

Rdzenni mieszkańcy wywodzą się z około 40 plemion, a w każdym z nich mamy kilka bardzo wpływowych rodzin – to miejscowa elita. Co prawda nie każda z tych rodzin ma swoją bezpośrednią reprezentację na szczeblach rządzących, ale mimo to są bardzo mocne i władza się z nimi liczy. Te plemiona i rodziny to skrajnie duża, rozległa sieć wzajemnych układów. Jeśli u nas, w Polsce, mówimy czasem o lokalnych klikach nie do ruszenia, to wiele wskazuje na to, że w ZEA mamy to w wersji turbodoładowanej.

Działanie w ramach układów ułatwia niekiedy fakt, że jedna osoba może mieć tam jednocześnie:

– wysoką pozycję polityczną,

– stanowisko w organach odpowiedzialnych za egzekwowanie prawa,

– własny biznes w prywatnym sektorze.

W tzw. demokracjach zachodnich, taka konfiguracja nazywana jest konfliktem interesów, ale w ZEA jest to jak najbardziej normalne i dopuszczalne. Czym to może skutkować w praktyce dla zagranicznych inwestorów?

Oto przykład:

Jesteś deweloperem budującym osiedle w Dubaju. Prezes miejscowego banku, w którym brałeś kredyt na tę inwestycję, fałszywie oskarża Ciebie o nadużycia finansowe. Idziesz siedzieć. W międzyczasie ów prezes dogaduje się z Twoim miejscowym wspólnikiem odnośnie przejęcia Twoich udziałów (Ty masz 49% udziałów, a Twój wspólnik, obywatel ZEA, 51%). Rozpoczyna się Twój proces. I jak sądzisz, czy sędzia przejmie się tym, że oskarżający Ciebie prezes banku jest równocześnie funkcjonariuszem policji, pełni istotne stanowisko w sądzie, a do tego zasiada w zarządzie firmy deweloperskiej konkurencyjnej do Twojej…? Będzie miał to w… no gdzieś. Rezultat: dostajesz wyrok X-lat więzienia, a ktoś zagarnia Twój majątek.

Nie wierzysz, że tak może się stać…? Wobec tego sugeruję poczytać nieco więcej opracowań na temat sieci powiązań w krajach arabskich. Te powiązania nie tyle kojarzy się z faktyczną władzą, jaką może posiadać dana jednostka, co z przywilejami, jakimi cieszy się ona dzięki bliskim koneksjom z osobami dzierżącymi władzę. To szeroka autostrada do nieformalnego załatwiania różnych spraw. Oczywiście, władze ZEA wdrażały procedury antykorupcyjne itp., ale w praktyce to nie do końca zadziałało.

 

Reasumując ten wątek

Nie ma znaczenia, jak długo mieszkasz w Dubaju – zawsze będziesz tam traktowany jako obcy, jeśli jesteś ekspatą. Przychylność wymiaru sprawiedliwości w stosunku do miejscowych sprawia, że zagraniczni inwestorzy mogą zostać stosunkowo łatwo oszukani przez lokalnych wspólników oraz innych miejscowych. Ba, niektórzy mogą Ciebie wręcz potraktować jako kogoś, kto zapewni im zastrzyk gotówki, którą można sobie wziąć praktycznie bez konsekwencji. Ludzie, którzy przez wiele lat poznali reguły prowadzenia biznesu w Emiratach, twierdzą często, że podstawową troską każdego partnera biznesowego lub wierzyciela z ZEA jest poprawa jego własnego statusu w ramach znanej lub plemiennej sieci. Także wtedy, jeśli odbywa się to kosztem zaufanego partnera zagranicznego i nawet, gdy wiąże się to z naruszeniem kontraktów / umów i spreparowaniem fałszywych oskarżeń. Oczywiście nie zawsze się to sprawdza, żeby było jasne – jest również wielu obywateli ZEA, którzy grają fair.

 

 

Zjednoczone Emiraty Arabskie – system wymiaru sprawiedliwości

Ten rozdział zacznijmy od prokuratorów – wywodzą się oni praktycznie w 100% spośród obywateli ZEA. Prokurator to stanowisko dające bardzo dużą władzę, więc jego objęcie jest pożądane wśród miejscowych.

Nieco inaczej jest z sędziami, wśród których znajdziemy wielu obywateli Egiptu oraz państw Zatoki Perskiej – ta swoista multikulturowość również ma znaczenie dla wydawanych wyroków. Zagraniczni sędziowie często pracują w ZEA dzięki otrzymanym wizom, a przy tym są rozliczani za wynik, który wiąże się również z przyznawaniem premii pieniężnych. W praktyce sprowadza się to do tego, że jeśli nie będą orzekać na korzyść miejscowych, to te wizy mogą zostać im cofnięte i pożegnają się z dobrze płatnymi posadami. Jest to wystarczający motywator do tego, aby miejscowi mieli przewagę procesową.

Kolejną grupą są adwokaci. W ZEA możesz mieć zarówno adwokata z urzędu, jak i opłacić samemu swojego obrońcę. Koszty? Bardzo duże – w sumie spokojnie możesz sobie pomnożyć polskie stawki x 10, o czym później. Tak czy inaczej funkcjonuje pogląd, że prawnicy funkcjonują w tamtejszym systemie sądowym przede wszystkim w celu ułatwienia szybkiego osądzania własnych klientów. Często w ogóle nie spotykają się ze swoimi klientami, a niekiedy nawet nie znają angielskiego. Klienci mają więc bardzo mały wpływ na kształtowanie linii obrony. Jakby tego było mało, wielu prywatnych prawników to byli pracownicy prokuratury, którzy mają poczucie lojalności wobec swoich kolegów. Jeśli zatem jesteście przyzwyczajeni do obrazu adwokata znanego z amerykańskich filmów, gdzie w trakcie widzeń z oskarżonym ustala się genialną strategię obrony, a potem toczy zażartą bitwę z prokuratorem, to… To w zetknięciu z realiami dubajskimi możecie srogo się rozczarować – a już prawie na pewno rozczaruje Was obrońca przydzielony z urzędu. Zresztą rozprawy przed tamtejszymi sądami trwają często po 0,5 godziny (podobnie, jak przed naszymi WSA), więc sami sobie odpowiedzcie na pytanie, czy da się w tak krótkim czasie porządnie przedstawić skomplikowany niekiedy stan faktyczny, czy też raczej proces toczył się będzie głównie w oparciu o materiały zgromadzone wcześniej w toku śledztwa…

 

 

Nigdy do niczego się nie przyznawaj!

W tym momencie muszę zaznaczyć bardzo ważną rzecz: policja oraz wymiar sprawiedliwości w Zjednoczonych Emiratach Arabskich bardzo mocno polegają na tzw. wyznaniu świadka (witness testimony). W praktyce sprowadza się to często do tego, że mając obciążające Ciebie zeznania, prawdopodobnie nie będą przeprowadzać rzetelnego dochodzenia, aby takie oskarżenia zweryfikować. Jeszcze gorzej, gdy wejdziesz w spór z kimś wpływowym (np. swoim miejscowym wspólnikiem, który postanowił Ciebie oszukać). W takiej sytuacji śledztwo może się potoczyć w jednym kierunku: abyś przyznał się do winy. Nie jest przy tym szczególnie istotne, czy jesteś rzeczywiście winny, czy nie. I to przyznanie się zwykle jest wymuszone – nie można nawet wykluczyć stosowania tortur w skrajnych przypadkach.

Kluczowa rzecz: w Emiratach przyznanie się do winy podczas przesłuchań oznacza na 99% wyrok skazujący. Wiele osób może pomyśleć sobie: męczą mnie, to się przyznam, a podczas procesu odwołam swoje zeznania i powiem, że składałem je pod presją. To ogromny błąd, który w drastycznych przypadkach może skutkować nawet spędzeniem reszty życia za kratkami! W razie problemów musisz więc zastosować hasło znane z „Młodych Wilków”: nigdy do niczego się nie przyznawaj, a już na pewno nie w trakcie śledztwa, gdy jesteś niewinny!

Nieco abstrahując: jeśli miałbym to do czegoś porównać, to będzie to patologia, która niekiedy ma miejsce w Polsce przy okazji zeznań tzw. małych 60-tek. Tam w teorii do skazania nie wystarczą same tylko zeznania świadka, który poszedł na współpracę – powinny być one wsparte innymi dowodami. W praktyce bywa jednak, że samo pomówienie, nawet wbrew dowodom, oznacza skazanie kogoś na wiele lat izolacji.

 

 

Meandry prawa w Dubaju

Jak już wspomniałem, prawo w Zjednoczonych Emiratach Arabskich różni się znacząco od systemów znanych chociażby z krajów europejskich. Jest to mieszanka prawa kontynentalnego z prawem szariatu, co niesie za sobą istotne konsekwencje. Zacznijmy od tak banalnej rzeczy, jaką jest picie alkoholu. Mogłoby się wydawać, że jego spożywanie jest w ZEA legalne, bo np. na pokładzie tamtejszych linii lotniczych czy na lotnisku można zakupić wino, whisky etc. Tyle, że turyści nie są uprawnieni do picia alkoholu w Dubaju! Jedynie ekspaci, którzy mają specjalną licencję, mogą pić alkohol – ale tylko w domu lub np. w hotelu, a nie w miejscu publicznym. Fajnie, co nie? Ale to nie wszystko! Wystarczy, że masz zawartość alkoholu we krwi, a już mogą Ciebie aresztować. Przekładając to na realia biznesowe, sytuacja mogłaby być taka: ktoś (np. wspólnik) chce narobić Tobie kłopotu. Pijecie sobie u niego w mieszkaniu, wracasz taksówką do swojego apartamentu, a tam „przypadkowo” policja zatrzymuje Ciebie przed wejściem do wieżowca i sprawdzają, czy czasem nie piłeś. No i trafiasz do aresztu… Tyle na rozgrzewkę – przejdźmy teraz do poważniejszych zagadnień.

 

 

Kredyty bankowe w Dubaju, bounced checks i zarzuty karne

Tym, co niesie za sobą bardzo poważne niebezpieczeństwo w Dubaju (i w ZEA w ogóle) są niespłacone długi. Nie bez powodu w internecie można znaleźć sporo zdjęć luksusowych aut typu Ferrari czy Lamborghini, które są porzucane na ulicach tego miasta. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ wielu ludzi w pośpiechu ucieka przed poważnymi konsekwencjami i zwyczajnie nie mają czasu tych aut sprzedać.

Problemy zaczynają się zwykle od wzięcia kredytów bankowych na rozwój działalności. Kredyty w bankach ZEA są stosunkowo łatwo dostępne, ale ich wzięcie wiąże się z koniecznością wystawienia tzw. czeków zabezpieczających. Wystawiającym jest oczywiście kredytobiorca, a bank od tej pory może dysponować czekiem jako zabezpieczeniem. No i zdarzało się tak, że czeki te były wystawiane na kwoty wielokrotnie wyższe od wartości udzielonego kredytu. Z czym to się może wiązać, opiszę na przykładzie.

Mr Smith prowadzi spółkę z obywatelem ZEA (49% / 51%) – firma deweloperska.

Mr Smith jest prezesem tej spółki i wziął w dubajskim banku kredyt w wysokości 1 miliona USD na budowę nieruchomości. Wystawił przy tym czek zabezpieczający opiewający na 3 miliony USD, bo tego wymagał bank. Inwestycja się nie udaje, kredyt przestaje być obsługiwany, więc bank, niezbyt uprzejmie, zwraca się do Mr Smith’a o zapłatę 3 milionów USD, na jakie opiewa wspomniany czek będący zabezpieczeniem kredytu! I nie ma tutaj znaczenia, że kredyt był, przykładowo, spłacony już w 80% – jest tyle i tyle na czeku, więc płać! Nie płacisz? No to czeka Cię spotkanie z prokuratorem. Znacznie różni się to chociażby od polskiego systemu prawnego, gdzie w praktyce płaci się kilka pierwszych rat i znajduje wiarygodne wytłumaczenie niepłacenia, a już nie musimy obawiać się prokuratora (co najwyżej komornika). Oczywiście pomijam przypadki ewidentnych wyłudzeń np. na sfałszowane dokumenty. Wracając jednak do dubajskiej rzeczywistości: nasz Mr Smith nie ma takich pieniędzy, a to on odpowiada za to zadłużenie jako osoba, której podpis widnieje na czeku – lokalny partner z jego spółki nie pełnił w niej żadnych funkcji zarządczych i nic nie podpisywał. No to teraz tak:

  1. Tak zwany bounced check, nazywany również czekiem odbitym lub czekiem bez pokrycia, to według prawa ZEA temat kwalifikujący się do sądu karnego, a nie cywilnego! No a skoro tak, to nasz dzisiejszy Mr Smith może iść do więzienia za niezrealizowane zobowiązanie, bo czeka go sprawa karna.
  2. I tutaj przechodzimy do kolejnego punktu: jeden niezrealizowany czek oznacza do 3 lat więzienia. Co gorsza, w przypadku kilku takich czeków bez pokrycia, wyrok prawdopodobnie zapadnie osobno za każdy z nich! Oznacza to zsumowanie się wyroków – czyli jeśli Mr Smith wystawił 5 takich odbitych czeków, to mamy 5 x 3 = 15 lat więzienia. Tak, tyle właśnie mu grozi, a znane są przypadki, że niektórzy biznesmeni dostali w Dubaju po kilkadziesiąt lat za czeki! U nas, w Polsce, mieliby na głowie komornika i sprawy cywilne, a w Emiratach mają całkowicie zniszczone życie.

Jak więc widzicie, to jest naprawdę ostra gra. Co gorsza, czeki zabezpieczające są spotykane nie tylko w przypadku pożyczek, ale również stosowane jako zabezpieczenie różnych transakcji. Przykładowo będzie to wynajem biura, gdzie właściciel nieruchomości przy podpisaniu umowy na 1 rok żąda wystawienia czeku zabezpieczającego opiewającego na kwotę rocznego czynszu. A więc jeśli nasz przykładowy Mr Smith został zamknięty w więzieniu i tym samym nie był w stanie płacić czynszu za wynajmowane biuro, to właściciel nieruchomości może wysunąć przeciwko niemu kolejny zarzut i dołożyć mu następne 3 lata do wyroku!

Co gorsza, dla sądu w ZEA nie będzie miało większego znaczenia, czy Wasz czek został „odbity” z Waszej winy, czy nie! Tutaj sytuacja jest w zasadzie czarno biała – jeśli nie jesteś w stanie zapłacić, to masz wyrok skazujący. Powiecie może: ale to skurw*syństwo wsadzać ludzi do więzienia w takich okolicznościach! Cóż, dura lex sed lex.

 

 

Dubaj, bounced checks i call loans

To, jak może się skończyć niepłacenie zobowiązań, można było na dużą skalę zaobserwować od 2007 roku. Wtedy to szalał kryzys, a ceny nieruchomości w Dubaju mocno poleciały w dół – dość powiedzieć, że niektóre z inwestycji straciły ¾ ze swojej wartości w ciągu zaledwie kilku miesięcy! Przez następne lata spowodowało to lawinę problemów. Inwestycje stanęły, ludzie potracili masę pieniędzy. Wielu tzw. ekspatów, czyli cudzoziemców robiących interesy bądź pracujących w Dubaju, potraciło źródła dochodów i przestało mieć środki na spłatę kredytów. Ludzie ci w panice sprzedawali więc co się da, a nawet jeśli nie mogli sprzedać, to wielu z nich uciekało za granicę, pozostawiając majątek na miejscu.

Banki jednak nadal pożyczały, w nadziei na pokonanie kryzysu. Jednak w obrót weszły tzw. call loans, czyli kredyty z możliwością wezwania do zapłaty w terminie wcześniejszym niż ten uzgodniony w umowie jako termin finalnej spłaty. Mówiąc inaczej call loans to kredyty / pożyczki, w których pożyczkodawca może w każdej chwili zażądać spłaty. Takie konstrukcje są niekiedy stosowane np. w relacjach bank – firma brokerska, ale w ZEA również bank – tamtejsza spółka onshore. W warunkach kryzysowych zdarzało się, że banki żądały od spółek wcześniejszej spłaty kredytów. I tutaj ciekawostka: za niektórymi takimi przypadkami stali obywatele ZEA, będący miejscowymi wspólnikami. Korzystając ze posiadanych koneksji, po prostu starali się oni wypchnąć ze wspólnych biznesów swoich zagranicznych wspólników. Jeszcze w innych przypadkach rządy niektórych emiratów zaczęły przejmować na podobnej zasadzie firmy! Myślisz, że to się nie zdarza, że to science fiction? Dwa przypadki:

  1. Pewien obywatel Wielkiej Brytanii pozostaje uwięziony w ZEA od ponad 10 lat w oparciu o właśnie taki scenariusz. Jego firma została zniszczona, a majątek zarekwirowany. Człowiek ten został później nawet przeproszony, ale pozostaje w areszcie, gdyż bank miał prawne możliwości, aby trzymać go tam tak długo, dopóki nie zapłaci kwot ujętych na czekach zabezpieczających – a o to było trudno zważywszy na fakt, że jego firma została zrujnowana. No i teraz skala: bank pożyczył spółce ok. 500 milionów USD, a po problemach z płatnościami zajął nieruchomości warte ok. 1 miliard USD. Dlaczego tak…? Przypomnijcie sobie zasady wystawiania czeków zabezpieczających, o których pisałem kilka akapitów powyżej.
  2. Inny przypadek i kolejny obywatel Wielkiej Brytanii, który został skazany na 42 lata więzienia za wiele niezrealizowanych czeków zabezpieczających. Na szczęście mężczyzna został zwolniony na skutek presji wywieranej przez brytyjski rząd – można więc powiedzieć, że miał sporo szczęścia.

Tak jest, za historie typu odrzucone czeki naprawdę łatwo jest „popłynąć” w Dubaju. Ba, może się zdarzyć tak, że wspólnik, który chce nas wygryźć z biznesu, korzystając ze swoich lokalnych znajomości specjalnie zaaranżuje taką sytuację, gdzie na moment utracimy płynność finansową. Przykładowo nagle i w zasadzie bez powodów wycofa się bardzo ważny kontrahent, skutkiem czego nasz cashflow się nie zepnie i… I toniemy!

 

 

Zagraniczni inwestorzy w Dubaju – kolejne zagrożenia

Akcje z bounced checks to jednak nie wszystkie niebezpieczeństwa, jakie mogą czekać na inwestorów w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Weźmy taki oto scenariusz:

Masz spółkę w Dubaju wespół z lokalnym partnerem. To Ty prowadzisz biznes, ale lokalny partner również jest upoważniony do korzystania z konta bankowego Waszej spółki. No i trzeba wiedzieć, że często jest tak, iż lokalni partnerzy traktują konto firmowe jako bankomat i biorą sobie pieniądze, kiedy chcą. Tymczasem to Ty wystawiałeś dostawcom czeki, które okazały się bez pokrycia, bo Twój partner wziął sobie za dużo z konta! No i teraz grozi Tobie do 3 lat za każdy taki czek – nawet jeśli nie miałeś kontroli nad tym, czy i ile Twój partner wypłacał. Wniosek jest więc tutaj oczywisty: ufaj, ale sprawdzaj.

 

No a teraz case study

Bohaterem był pewien biznesmen – nazwijmy go Mr Smith, prowadzący biznes w Dubaju wespół z lokalnym partnerem (49 / 51%). Jego partner był członkiem bardzo szanowanej rodziny, co teoretycznie dawało świetne perspektywy biznesowe. Tenże wspólnik z Emiratów nie angażował się aktywnie w prowadzenie spółki – po prostu brał swoją część zysku. Biznes doskonale się rozwinął i w pewnym momencie był wart ponad 500 milionów USD. Wydawało się, że wszystko jest świetnie i że lokalny partner jest z tej spółki bardzo zadowolony. Niestety, szok przyszedł wtedy, gdy wspólnik Mr Smith’s zaproponował mu wykupienie udziałów – za 250 tys. USD, a więc 1000 razy taniej niż ich rzeczywista wartość. Początkowo Mr Smith uznał to za żart, ale przy tak dużych pieniądzach nie ma miejsca na żarty. Padły więc groźby ze strony wspólnika, że jeśli nie sprzeda udziałów za zaproponowaną cenę, to trafi do więzienia. Aby pokazać, że to nie przelewki, wspólnik z ZEA doprowadził do zamknięcia biur firmy oraz wyłączenia prądu zarówno w siedzibie firmy, jak i w prywatnym domu Mr Smitha. Mr Smith zorientował się, że znalazł się w bardzo trudnej sytuacji i że faktycznie robi się niebezpiecznie, więc jak najszybciej opuścił Emiraty.

Przy takich kwotach oczywiście nie dziwi, że Mr Smith nie dał za wygraną i wynajął renomowanego prawnika. Prawnik ten był również przyjacielem miejscowego szejka, a jednocześnie także szefem międzynarodowego centrum arbitrażowego w Dubaju i pracował w jednej z topowych firm prawniczych w ZEA. Wydawać by się mogło, że przy tak mocnym wsparciu wszystko powinno pójść w dobrym kierunku. No więc właśnie niekoniecznie. Prawnik wziął co prawda sprawę i reprezentował Mr Smith’a w sądzie, ale jednocześnie reprezentował także jego wspólnika z Emiratów! Podobna sytuacja w naszym systemie prawnym byłaby totalnym konfliktem interesów, gdyż będąc prawnikiem ciężko jest rzetelnie dbać zarówno o interesy powoda, jak i pozwanego. W ZEA nie ma z tym jednak większych problemów. Tak czy inaczej sprawa była prowadzona tak, aby „przybić” Mr Smith’owi zarzuty defraudacji. W konsekwencji doprowadziło to do bezwzględnej kradzieży udziałów Mr Smith’a. Co ciekawe, udziały te zostały później darowane członkowi rodziny szejka. Jakie rozliczenia za tym stały, trudno powiedzieć. W każdym razie Mr Smith miał na tyle szczęścia, że nie spędził wielu lat więzieniu, ale i tak został wpisany do bazy Interpolu jako poszukiwany przestępca, co z pewnością nie jest miłe. No i płynnie przeskakujemy teraz do kolejnej rzeczy.

 

 

Interpol Red Notice

Przejdźmy teraz do kolejnej kategorii problemów, jakie czekają na tych, którzy popadną w konflikt z prawem Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Oto bowiem dość powszechną praktyką w sytuacjach podobnych do tutaj opisanych, jest umieszczenie ekspatów robiących interesy w ZEA w bazach poszukiwanych Interpolu (tzw. Red Notice). Po co?

Po pierwsze po to, żeby utrudnić delikwentowi powrót do ZEA i wytoczenie powództwa w tamtejszym sądzie.

Po drugie wpisanie do bazy Interpolu jest również czymś, co ma zmusić zagranicznych inwestorów do przepisania należących do nich udziałów w biznesie. Beneficjentem będzie tutaj zazwyczaj albo dotychczasowy wspólnik z ZEA, albo jakiś inny obywatel tego kraju.

No i po trzecie takie postawienie sprawy ułatwia również zarekwirowanie i przejęcie majątku pozostawionego w Emiratach przez uciekających stamtąd biznesmenów.

Teoretycznie wpisanie do bazy Interpolu nie powinno było zostać uskutecznione w pierwszej kolejności – ale w ZEA powszechną praktyką jest, że robi się to przed wydaniem wyroków sądowych. Oczywiście da się to potem odkręcić i cofnąć Red Notice, ale wymaga to sporo zachodu. Wiele osób zwyczajnie nie wie, jak sobie z tym poradzić, a poza tym trzeba udowodnić, że wpis do bazy był bezzasadny i miał służyć do wymuszenia. Generalnie takie „oznaczenie na czerwono” w porównaniu z wieloletnim więzieniem może się wydawać dość błahą dolegliwością, ale dla kogoś, kto prowadzi biznesy w międzynarodowej skali, perspektywa zatrzymania go w trakcie podróżowania po świecie nie jest niczym przyjemnym. W rzeczywistości wielu ekspatów, którzy zdołali uciec z Emiratów, dowiaduje się o zawiadomieniu właśnie wtedy, gdy zostają zatrzymani na lotnisku lub w trakcie kontroli. To poważna sprawa, ponieważ grozi im ekstradycja do ZEA, a tam z kolei więzienie (i to często wieloletnie!).

 

 

COVID-19 a inwestowanie w Dubaju

Według ekspertów obecna sytuacja związana z pandemią mocno wpłynęła na gospodarkę w Emiratach i może skutkować kryzysem podobnym do tego, który rozpoczął się w 2007 roku. Zamknięcie ZEA na turystów spowodowało spowolnienie niektórych inwestycji, a przesunięcie Dubai Expo 2020 na kolejny rok tylko obrazuje powagę sytuacji. Wielu ekspatów już potraciło dobrze płatne posady, żyją z oszczędności, a niektórzy aktualnie popadają w długi. A przypominam: jeśli ktoś nie będzie mógł opłacić czeków, to może czekać go więzienie – bez względu na to, czy był winien tej sytuacji, czy nie.

Poza tym rdzenni mieszkańcy Emiratów, zaangażowani w różne biznesy z ekspatami, również są narażeni na straty, więc istnieje poważne niebezpieczeństwo, że będą chcieli je sobie zrekompensować kosztem zagranicznych partnerów. Inni partnerzy biznesowi z ZEA mogą z kolei wypłacić pieniądze z rachunków bankowych spółek bez porozumienia z zagranicznymi wspólnikami, co z kolei może prowadzić do niewypłacalności i postawienia zarzutów – i tak dalej… Co więc mają zrobić zagraniczni inwestorzy w sytuacji, gdy na horyzoncie pojawią się symptomy problemów? Dla własnego bezpieczeństwa wielu z nich powinno się zastanowić nad opuszczeniem Emiratów – choćby czasowo, dopóki sytuacja się nie wyjaśni.

 

 

Jak się zabezpieczyć przed podobnymi problemami?

Powiem krótko: na 100% nie da się. System prawny Emiratów bardziej przypomina Republikę Bananową, niż to, co znamy z Unii Europejskiej. Podstawową sprawą, jaką ja bym osobiście rekomendował, będzie z pewnością posiadanie tzw. funduszu bezpieczeństwa, który w awaryjnej sytuacji pozwoli nam na wykonanie akcji ratunkowej, czyli:

– wynajęcie dobrego prawnika,

– przeloty z Polski do ZEA,

– odpalenie kampanii medialnej w Polsce.

 

Prawnik

Zacznijmy od prawnika – jakiego rzędu są to koszty? Przy stosunkowo prostych sprawach, jak chociażby pozwy składane przez oszukanych pracowników, którym nie zapłacono lub zapłacono za mało, trzeba się liczyć z wydatkiem rzędu 4 – 5 tys. USD. W skomplikowanych sprawach gospodarczych, jeśli chcemy wynająć dobrego prawnika z odpowiednim doświadczeniem (a czasem i koneksjami), możemy zapłacić 1000 USD – za 1h jego pracy. W przełożeniu na cały proces mogą to być koszty w dziesiątkach tysięcy USD (o ile nie w setkach tysięcy). Poza tym powstaje pytanie: jakiego prawnika wziąć? Ciężko jest tutaj odpowiedzieć jednoznacznie. Na pewno nie ma co wierzyć w zapewnienia polskich kancelarii pomagających w zakładaniu spółek w ZEA, że w razie czego zapewnią skuteczną osłonę prawną. Nie, nie zapewnią – a jeśli zapłacą jakiemuś miejscowemu adwokatowi, to jest duża szansa, że nic to nie da. Wydaje się więc, że w tego typu sprawach lepiej jest się zwrócić do międzynarodowych firm wyspecjalizowanych działaniach na terenie Emiratów, bo to zwiększy szanse na sukces.

 

Logistyka

Przeloty z Polski do ZEA – może się okazać, że aby popchnąć pewne sprawy do przodu, przyda się osobista wizyta na miejscu np. jakiegoś reprezentanta prawnego lub członka rodziny. Bilety lotnicze, hotele, inne wydatki – to też są koszty, które warto mieć na uwadze.

 

Media

Kampania medialna w Polsce. Po co to? Tak to już jest, że jeśli jakaś sprawa stanie się głośna, to po pierwsza będzie większe „ciśnienie”na jej rozwiązanie ze strony naszych służb dyplomatycznych, a pod drugie jest większa szansa na to, że kręgi rządzące w ZEA będą chciały ją rozwiązać pozytywnie ze względu na dobry PR. No a anonimowym przedsiębiorcą siedzącym w więzieniu nikt się specjalnie nie będzie przejmował.

Mając na uwadze prowadzenie kampanii medialnej, moim zdaniem warto opisywać gromadzić historię naszych działań biznesowych w ZEA wraz z niektórymi dokumentami – taki backup można robić na bieżąco np. raz w miesiącu. Oczywiście nie należy w ten sposób wysyłać żadnych dokumentów, które mogłyby zostać w Emiratach uznane za poufne, bo jeszcze dostalibyśmy za to dodatkowe zarzuty. Ot, zwykły opis naszych kroków biznesowych – kontrakt taki i taki, z tym i tamtym, warunki umowy. Te informacje w postaci zaszyfrowanego pliku można np. przesyłać na specjalny adres e-mail. Odbiorcą powinna być nasza zaufana osoba, która w razie zamknięcia nas w więzieniu uruchomi hasło i będzie mogła te pliki odczytać. W jakim celu? Aby uniknąć sytuacji, w której nas aresztują w Dubaju, a nasza żona, brat czy kochanka będą wiedzieli tylko tyle: no prowadził jakiś biznes w ZEA, budowali coś ze wspólnikiem, ale go zamknęli – w sumie nie do końca wiem za co, ale zamknęli. Czy taka historia nadaje się do opublikowania w mediach? No niespecjalnie. Co innego, gdy mamy wszystko opisane i poparte dokumentami – wtedy można z tego sklecić coś ciekawego, co będzie miało szanse przebić się w mediach.

 

Ok, to ile powinniśmy przeznaczyć na taki fundusz bezpieczeństwa…?

Moim zdaniem nie mniej, jak 50 000 USD. Dodam, że pieniądze te powinny być ulokowane w Polsce (ewentualnie w innym kraju europejskim), a nie w ZEA, gdzie mogą je w każdej chwili zarekwirować. Bez posiadania takiego funduszu bawienie się w poważniejsze biznesy w Dubaju to jazda po bandzie.

 

 

Kilka istotnych rzeczy na zakończenie

Pocieszę Was: to nie jest tak, że wszystkie z opisanych tutaj rzeczy muszą się zdarzyć! Jest wiele przykładów biznesów, gdzie zagraniczni inwestorzy bardzo udanie współpracują z miejscowymi partnerami i nikt nikogo nie oszukuje ani nie outuje z interesu. Jednak nie zmienia to faktu, że mamy niejako 2 równoległe ZEA:

– jedne to iluzja,

– a drugie to rzeczywistość.

Iluzja to kraj otwarty i przyjazny inwestorom – właśnie ona pcha tysiące ludzi do Dubaju czy Abu Zabi.

Rzeczywistość jednak jest taka, że rządzi tam zamknięta społeczność z zasadami nieco innymi, niż te zachodnie.

Wszystko jest fajnie – ale tylko do momentu, w którym nie popadniemy w konflikt z kimś z lokalnej społeczności albo z naszym wspólnikiem mającym tam mocne układy. Ja wiem, może masz na koncie kilka – kilkanaście milionów $ i myślisz, że jesteś poważnym graczem, bo właśnie chce zakładać z Tobą spółkę ktoś, kto ma powiązania z rodziną tamtejszych szejków. Muszę Cię rozczarować – biorąc pod uwagę tamtejsze warunki, nie jesteś królem świata, a prędzej dostarczycielem kapitału, którego można bardzo szybko sprowadzić do parteru. Zresztą w rzeczywistości gdybym wypuścił ten wpis w ZEA, a mój tamtejszy wspólnik przesłałby to władzom, to miałbym duże szanse na to, aby trafić do miejscowego więzienia. Ot tak, za rozpowszechnianie informacji godzących w dobre imię kraju – prawda nie miałaby tutaj znaczenia. I to w zasadzie jest dobre podsumowanie dubajskich realiów.

 

Spodobał Ci się ten tekst?

Byłoby fajnie, gdybyś go udostępnił / udostępniła w ramach podziękowania. A poza tym przypominam, że tematy związane ze spółkami zagranicznymi będziemy wyczerpująco poruszać również na szkoleniu Białych Kołnierzyków dotyczącym bezpiecznego prowadzenia biznesu. Zachęcam Ciebie, abyś zapisał / zapisała się na początek na nasz newsletter, w którym regularnie wysyłamy Wam za darmo i bez zobowiązań ciekawe materiały dotyczące praktycznego zastosowania prawa w biznesie. Link do zapisów znajdziesz tutaj

 

Dotacje, dotacje…

Znów wypływa temat dotacji – tym razem przy okazji działalności rodziny Szumowskich. I powiem to od razu: nie wiem, czy dotacje dla spółek związanych z bratem ministra zdrowia są w 100% czyste, czy nie są. Sam fakt, że ktoś otrzymał dotację, nie oznacza bowiem jeszcze, że miało to miejsce przy wykorzystaniu jakichś niecnych kombinacji – trzeba więc uważać z pochopnymi oskarżeniami. Jestem więc daleki od posądzeń.

Co wiem natomiast, to to, że różnego rodzaju biznesy związane z dofinansowaniami z UE / państwowymi od wielu lat budzą mocne kontrowersje, jak również były źródłem przeróżnych nieprawidłowości – i to chyba na każdym szczeblu. Pisałem o tym na blogu już ze 2 razy (albo nawet i 3, nie pamiętam). Jednak dziś, przy okazji szumu medialnego, chciałbym tylko przypomnieć kilka „patentów”, jakimi swego czasu ogrywało się dotacje z UE, w różnych zresztą programach. Niektórych z Was zapewne zdziwi, jakie to było proste, ale do rzeczy.

 

Opinia o innowacyjności

Jak sama nazwa wskazuje, opinia ta miała świadczyć o tym, że dany projekt jest na tyle innowacyjny, że warto pompować w niego publiczne pieniądze. Była potrzebna w różnych programach. Trudne do przejścia, wymagająca posiadania innowatorskiej koncepcji? Skądże znowu! W praktyce wystarczyło niekiedy zapłacić kilka – kilkanaście tys. PLN odpowiedniej instytucji certyfikującej i taka opinia została wystawiona (zwłaszcza, jeśli pracował tam ktoś znajomy).

Instytucje certyfikujące zwykle chętnie przyjmowały pieniądze wiedząc, że w gruncie rzeczy o tym, czy coś jest innowacyjne, czy też nie jest, niejednokrotnie decyduje odpowiedni opis i jakiś z pozoru drobny szczegół (albo kilka szczegółów) podniesiony do rangi super-hiper rozwiązania. W branży startupów nie powinno to dziwić, bo tutaj tak naprawdę mało kto wymyśla koło – wiele projektów to tak naprawdę nieco zmodyfikowane kopie już istniejących rozwiązań. Zresztą, kto miałby to weryfikować – może urzędnicy…? Nie zawsze mieli wystarczające kwalifikacje, delikatnie mówiąc.

 

Ekspertyza dotycząca oszacowania liczby roboczogodzin potrzebnych do realizacji projektu

Dokument ten był potrzebny do tego, aby mieć „podkładkę” dla urzędników tłumaczącą po części, dlaczego koszt danego projektu wynosi tyle a tyle (czyli czemu tak drogo). W takiej ekspertyzie zawarte były przyjęte ceny roboczogodzin (często zawyżone) oraz liczba tychże roboczogodzin potrzebnych do realizacji (również najczęściej mocno zawyżona). A jak można było dostać taką ekspertyzę? Na zasadach analogicznych do tych, co w przypadku opinii o innowacyjności, czyli nic specjalnie skomplikowanego. Generalnie proste w gruncie rzeczy funkcjonalności potrafiły tam kosztować krocie.

 

Wybór wykonawcy

Aby „ugrać” kasę na projekcie, trzeba było być dogadanym z wykonawcą, który potem zwrócił część wpłaconej mu kasy „pod stołem”. No, ale najpierw należało go wybrać – jednak tutaj należało przedstawić inne oferty, konkurencyjne, które okazywały się gorsze. No i ten etap najczęściej przebiegał w oparciu o 2 scenariusze:

  1. W wersji hardkorowej ktoś po prostu podrabiał ofertę jakiejś większej firmy licząc na to, że w razie ewentualnej kontroli z PARP taka duża firma, wystawiająca miesięcznie nawet kilkaset ofert, w ogóle się nie połapie, czy taką ofertę rzeczywiście wystawiała, czy też nie. Zresztą, jeśli miało się znajomego w PARP, to można się było zawczasu dowiedzieć, czy planowana jest jakaś kontrola, czy też nie (co niejednemu uratowało dupę, mówiąc kolokwialnie).
  2. W wersji mniej hardkorowej można było zaangażować 2 – 3 znajome firmy konkurencyjne, którym odpalało się parę PLN-ów za napisanie oferty w odpowiedniej wysokości. I już była podkładka, że wysłaliśmy oferty do różnych firm i wybraliśmy tę z najniższą wyceną (co się oczywiście liczyło, jak to w przypadku wszelkich zamówień za tzw. publiczne pieniądze).

W tym miejscu mała ciekawostka: proceder takiego zawyżania wycen był na tyle powszechny, że PARP wprowadził obowiązek publikowania zapytań ofertowych na dedykowanym portalu, gdzie każdy może wejść i złożyć swoją ofertę. W zamyśle miało to zablokować możliwość robienia podobnych wałków przy kolejnych dofinansowaniach, a w praktyce nadal można to obejść (zapewne kiedyś opiszę w jaki sposób).

 

Kooperatywa = maksymalizacja zysków

W niektórych przypadkach i przy niektórych projektach dało się zarobić jeszcze więcej, działając wspólnie i w porozumieniu. Wyglądało to chociażby tak:

  • Firma Marianex (pierwotny zamawiający) brała dofinansowanie na jakiś tam system, a firma Janusz-Soft (wykonawca) budowała go od podstaw.
  • Następnie do akcji wkraczała firma Mirex-Bis (drugi zamawiający) i pisała wniosek o dofinansowanie na prawie identyczny system, pozostając w niejawnym porozumieniu z firmą Marianex (zwykle szef firmy Mirex-Bis był kumplem szefa firmy Marianex).
  • Firma Janusz-Soft, również uczestnicząca w porozumieniu, brała więc system już zrobiony dla firmy Marianex i nieznacznie, czasem wręcz kosmetycznie, przerabiała na potrzeby dofinansowania dla firmy Mirex-Bis.

I tym sposobem mieliśmy 2 (a czasem i więcej) praktycznie identyczne systemy, a na każdy wzięte dofinansowanie po kilkaset tysięcy PLN. Co prawda do podziału zysków było w takim przypadku więcej osób, ale pamiętajmy o tym, że wykonawca, czyli firma Janusz-Soft, mogła już realnie skasować o wiele mniej za drobne przerobienie już istniejącego przecież systemu, a tym samym zwrócić więcej „pod stołem” firmie Mirex-Bis, która dzieliła się potem z firmą Marianex. Można? Można!

 

Kontrola

Oczywiście już po zrealizowaniu wniosków urzędnicy przysyłali kontrole mające sprawdzić, czy dany projekt faktycznie funkcjonuje – załóżmy, że przedmiotem dofinansowania był jakiś system. Jeśli taki system nie był totalnym fejkiem, a jego podstawowe funkcje dawały się uruchomić, to w zasadzie wystarczyło w nim spreparować odpowiednio ruch, tzn. stworzyć np. odpowiednią ilość kont „klientów” i x-przesłanych wiadomości (pamiętając przy tym, aby przyporządkować im odpowiednie daty, rzecz jasna wstecz), a kontroler już nie za bardzo miał się do czego przyczepić. Ok, gdyby tak gruntownie pogrzebał np. w kodzie, to być może zdołałby zdemaskować tę mistyfikację, ale komu by tam się chciało – kawka, ciasteczko, miła atmosfera i protokół odbioru podpisany…

 

Ile można było zarobić na lewo przy realizacji takiego projektu?

To już różnie, ale w sytuacjach, z którymi się zetknąłem, na ogół były to widełki w zakresie 15 – 25% ogólnej wartości projektu (przy czym niektórzy potrafili podobno wykręcać lepsze rezultaty). Czyli przy projekcie wartym ogółem 1 milion PLN, można było wyciągnąć na czysto 150 – 250 tys. PLN. Dużo – niedużo, kwestia oczekiwań. Pamiętajmy bowiem, że realizacja projektu wymagała wkładu własnego (niekiedy i 1/3), trzeba było zapłacić wykonawcy (który musiał odprowadzić dochodowy), koszty biura, sprzętów i tak dalej… Jednak wkładając powiedzmy +- 350 tys. PLN własnej kasy, wykręcenie na czysto 150 – 250 tys. PLN (lub więcej) w ciągu +- 1 roku nie brzmi już tak źle. A ryzyko niepowodzenia było relatywnie małe.

Generalnie jednak rzeczywista kwota wydana na realizację samego systemu lub aplikacji będącej przedmiotem dofinansowania, wynosiła gdzieś w granicach ¼ wartości projektu ogółem. Co z tego wychodziło…? Na ogół totalne badziewie, niezdolne do przeżycia w prawdziwie rynkowych warunkach. I to chyba była (jest?) największa tragedia wielu z dofinansowywanych projektów: masa kasy się zwyczajnie marnuje. Tak właśnie, bo aby „wyczarować” te 250 tys. PLN, trzeba przy okazji zmarnować 3 x tyle.

 

Jak to jest dzisiaj z tymi dotacjami…?

Cóż, pewne mechanizmy i schematy przetrwały próbę lat, inne zapewne nie. Jednak z informacji, jakie do mnie docierają, „dotacyjni” biznesmeni cały czas się mają nieźle – mimo, że 3-literowe służby coraz to dokonują jakichś aresztowań osób zamieszanych w różne niecne działania związane z dofinansowaniami. Pewnie zasłużyli, nie inaczej, ale dobrze jest sobie odpowiedzieć na pytanie: jak zachowałbym się ja, gdybym miał możliwość otrzymania x-milionów PLN, np. naginając lekko niektóre rzeczy w wynikach badań. Czy skorzystałbym, czy wolałbym pozostać krystalicznie uczciwy…? Ilu z nas wybrałoby ścieżkę czystości? No właśnie – pomyślcie o tym… ????‍

A, jeszcze tylko powiadomienie dla subskrybentów newslettera – wczoraj puściliśmy fajny materiał o sukcesji w przedsiębiorstwach, więc jeśli ktoś nie otworzył jeszcze maila, to tak tylko przypominam!

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

 

Przyspieszony kurs wyłudzeń VAT-u

Na wstępie chciałbym Wam się do czegoś przyznać. Otóż moim głównym hobby są wyłudzenia podatku VAT – można w sumie powiedzieć, że to miłość od pierwszego wejrzenia, aczkolwiek platoniczna. I dzisiaj właśnie chciałbym na ten temat co nieco opowiedzieć – i będą to w pewnej części informacje jeszcze nie publikowane.

 

I Love VAT

Podstawowe pytanie: dlaczego właśnie ten VAT…? Odpowiedź jest prosta: bo to król przestępczości gospodarczej w Polsce – jak lew jest król dżungli. Ciężko znaleźć inne pole, na którym byłoby możliwe kradzieże miliardów PLN – Amber Gold itp. nie ma nawet podejścia do VAT-u, jeśli chodzi o skalę. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nawet tzw. złodziejska prywatyzacja nie dawała takich możliwości zarobkowych. Dodatkowo bardzo wysoko cenię kreatywność – zwłaszcza w biznesie. A schematy VAT wymagają kreatywności – i to dużej. W budowaniu schematów trzeba ominąć przeszkody i pułapki zastawiane przez organy ścigania, ustawić strukturę tak, aby zarabiała możliwie najbardziej efektywnie i przy najniższym poziomie ryzyka i tak dalej… Trzeba myśleć. To jest naprawdę fajna sprawa, jak już się umie łączyć ze sobą te klocki.

 

Szybka historia wyłudzeń VAT-u w Polsce

 

Etap 1: początki

Pierwsze wyłudzenia VAT-u w naszym kraju miały miejsce jeszcze w latach 90. Były to prymitywne schematy, w których źródłem zarobku było eksportowanie różnego badziewia po drastycznie zawyżonych cenach, a następnie żądanie zwrotów VAT-u. Czasem to przechodziło, a czasem nie.

 

Etap 2: służby wkraczają do akcji

Tuż wejściu Polski do Unii Europejskiej otworzyły się nowe możliwości. Wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje, że jako pierwsze skorzystały z nich służby zblatowane z wyższymi urzędnikami aparatu skarbowego. Bez tych ostatnich duża skala byłaby niemożliwa do ogarnięcia – zresztą niektórzy urzędnicy nie mieli wyjścia, bo jeśli nie chcieli pójść na współpracę, to wykręcano im aferę i byli usuwani ze stanowiska (o ile nie gorzej). Znam takie przypadki. Co do służb, to w temacie VAT-u działały te byłe lub te pozostające ciągle w grze. To służby w dużej mierze odpalały schematy karuzelowe, handlowały paliwami i tak dalej. I to nie są szurowskie teorie – zbyt wielu poważnych ludzi mówiło mi w tej kwestii to samo w trakcie osobistych rozmów.

 

Etap 3: wyłudzenia VAT trafiają pod strzechy

Naturalną drogą rozwoju wyłudzeń VAT-u było to, że wiedza ta zaczęła przenikać na niższe szczeble. To zresztą zawsze tak jest. Jedna z wiarygodnych teorii mówi, że służby były bowiem poukładane z niektórymi przestępcami, którzy nauczyli się z czasem „z czym się je” ten cały VAT i jak to wygląda. Przestępcy kryminalni posiedli część know – how, również część układów ze skorumpowanymi przedstawicielami aparatu skarbowego. No i zaczęli zarabiać, bardziej lub mniej udolnie. Kolejni bandziorkowie dowiadywali się o temacie i wchodzili w ten biznes, często wspierani przez doradców podatkowych, którzy „stanęli po złej stronie mocy”. W międzyczasie jeszcze służby dalej sobie hulały z tym VAT-em, a bandziorków albo się zdejmowało, albo nie. Tych, których zdjęto, mogliście potem oglądać w TV jako tzw. mafię VAT. Tyle, że prawdziwa mafia ukrywała się gdzie indziej.

 

Etap 4: zagraniczne mafie VAT wjeżdżają do Polski

Mamy rok 2012. Wprowadzono reverse chargé (tzw. odwrócony VAT) na elektronikę w Niemczech. Zorganizowane grupy międzynarodowe obracające elektroniką na wielomiliardową skalę zostały wypchnięte z tamtejszego rynku. I gdzie się pojawiły…? Oczywiście w Polsce. W krótkim czasie staliśmy się jednym z czołowych eksporterów iPhone’ów na świecie – rzecz jasna tylko na papierze. Straty liczone w setkach milionów PLN rocznie (o ile nie więcej). Schemat działania? Bardzo prosty: MT (missing trader – znikający podatnik / słup) wprowadzał na polski rynek towar w cenie netto, sprzedawał nieświadomemu przedsiębiorcy w cenie brutto i nie odprowadzał VAT-u do skarbówki. Zysk? Około 10 – 11% od wartości transakcji, czasem zapewne nieco mniej. Co ciekawe, towar z karuzel często przechodził np. przez spółki skarbu państwa i był wywożony za granicę. Te same smartfony w ten sposób potrafiły krążyć nawet po 8 razy w karuzeli.

 

Etap 5: obecne schematy wyłudzeń VAT

Po wprowadzeniu odwróconego VAT-u na elektronikę (a później split payment) akcje z iPhone’ami na wielką skalę przestały mieć rację bytu. Myli się jednak ten, kto uważa, że skończyły się możliwości zarabiania na VAT! Po prostu skoncentrowano siły na innych towarach: napoje energetyczne, telewizory (do czasu, aż objął je split payment), mleko w proszku, czekolady, a nawet różnego rodzaju zagęszczacze itp. rzeczy. Moim zdaniem fajnie to by się kręciło na odżywkach białkowych i batonach energetycznych ze stawką 23% (niektóre mają 8%), ale zostawię to dla siebie. Poniżej taki przykładowy model A.D. 2020, choć bardzo podobny opisywałem już ponad rok temu.

1. Spółka A, czyli znikający podatnik / słup wprowadza na polski rynek towar w cenie netto.

2. Spółka A sprzedaje towar spółce B w cenie brutto, biorąc do kieszeni VAT i znikając bez odprowadzenia należności do US.

3. Spółka B sprzedaje towar spółce C i tak dalej…

4. Załóżmy, że dojechaliśmy do spółki F (nie będę Wam rozpisywał szczegółowo całego schematu), która pełni rolę bufora na wejściu, tak bym to określił. To już nie może być żaden „krzak” i podejrzana spółka. Przestępcy werbują do współpracy lub kupują taką firmę, która działa już na rynku przez co najmniej kilka lat i jest wiarygodna dla Urzędu Skarbowego. Musi też prowadzić realną działalność, żeby nie zdradziły jej chociażby przepływy finansowe lub raporty JPK_VAT. Ale jedna rzecz: jak już VAT-owcy kupią spółkę, to w szybkim tempie „czyszczą” ją z majątku, aby w razie czego nie było co konfiskować. Jeśli zaś werbują do współpracy, to niech się martwi obecny właściciel. Tak czy inaczej dalej towar idzie do…

5. … Do jakiejś dużej sieci handlowej, typu cash & carry, czy po prostu do dużej sieci marketów – będzie to G (G jak grubas, nieprzypadkowo). Pozostaje pytanie, bardzo ważne: po co w ogóle G miałby kupować towar i jak doprowadzić do tego, aby zechciał kupić właśnie od naszego bufora F…? Odpowiedzi są dwie. Pierwsza z nich jest taka: trzeba sprzedawać tanio i skorumpować kupca z sieci. To akurat nie jest jakieś supertrudne – taka to tajemnica Poliszynela, że wielu kupców bierze łapówki za przyjęcie towaru do sieci. Tutaj można dać im więcej – więcej łapówki (bo zarobimy na VAT, a nie tylko na zwykłej marży) oraz więcej obrotów, od których kupcy dostaną dodatkowo premię od firmy. I tutaj przechodzimy płynnie do drugiej rzeczy: aby nasz skorumpowany kupiec był w razie czego kryty, to towar musi schodzić. Co więc musimy zrobić…? Zorganizować popyt!

6. No więc ten popyt organizujemy, a konkretnie to do akcji wkracza nasz spółka H, którą nazwałbym brokerem na wyjściu. Owa spółka H kupuje towar od sieci G i następnie wywozi do innego kraju UE. I co się wtedy robi…? Zwrot VAT-u!

 

Możliwości

Tak jest, sam schemat choć bardzo prosty, to daje bardzo duże możliwości. Zarabiamy jakieś 10% od transakcji „przytulając” VAT, jaki grubas G wpłacił do naszego schematu, czy tam karuzeli. No i zwrot też dostajemy, więc nie dopłacamy na późniejszym etapie.

A zwroty najczęściej przechodzą, bo nasz broker H na wyjściu jest również wiarygodną spółką (podobnie jak bufor F na wejściu), a do tego kupuje do bardzo wiarygodnej firmy, jaką jest duża sieć handlowa. Trudno podważyć taką transakcję – zwłaszcza, że F na wejściu też ma wszystko w porządku z papierami. Eksport jest udowodniony (inna sprawa, że można eksportować do kontrolowanej przez nas spółki), czyli nie ma podstaw, aby odmówić zwrotu – no, chyba, że akurat zdemaskują cały schemat. Wiele spraw związanych z odmową zwrotu VAT-u było uzasadnionych np. tym, że firma występująca o zwrot kupowała od mało wiarygodnej spółki, która w opinii skarbowców np. nie mogła dysponować legalnym towarem i była prawdopodobnie świadomym elementem karuzeli VAT. Podobnie, gdy towar wyjechał za granicę i okazało się, że kupił go znikający podatnik. UeSy blokowały zwroty w tego typu sytuacjach, ale w naszym przykładzie takie zagrożenie blokadą jest mocno zminimalizowane. Zresztą, aby coś udowodnić, US musiałby wjechać z kontrolą do dużej sieci handlowej – powodzenia! Grubasów zwykle się nie rusza, bo to trudna sprawa, a mało komu więc chce się walczyć z silnym przeciwnikiem – lepiej kopać maluczkich.

Także jest fajnie, fajniusio w tym schemacie – dobrze poukładany daje duże szanse na sukces. Powtarzam, dobrze poukładany, bo spartaczony to duża szansa na niepowodzenie – mówiłem o tym w jednym z moich pierwszych filmików na YouTube (zapraszam do subskrybowania kanału jakby co). A wbrew pozorom można się tutaj „nadziać” na wiele problemów, jak chociażby odpowiednie poukładanie schematów przepływów finansowych – w skrócie chodzi o to, że F z naszego schematu nie może kupować od samych tylko buforów lub w zdecydowanej większości od buforów, ponieważ jego cykl życia jest obliczony nawet na kilka lat, a przy kontrolach krzyżowych mogłyby wyjść podejrzane zależności = zbyt szybka blokada podmiotu. Słupa można zmieniać co kilka miesięcy, a bufora na wejściu już gorzej.

Jednak, jeśli przezwyciężymy trudności, to towar może sobie krążyć, część się nawet sprzeda normalnie w sieci wielkopowierzchniowej i przyniesie quasi legalny zysk. Powiem Wam zresztą, że obserwuję sobie taki jeden przypadek, gdzie pewna grupa sprzedawała produkty spożywcze do dużej sieci typu cash & carry i trwało to od około 5 lat. Ostatnio podobno wyhamowali (może kupiec z sieci się wysypał…?), ale póki co bujają się bez tzw. przypału, mimo szeregu nieostrożnych posunięć typu podpisywanie sterty faktur w lokalach typu KFC czy McDonalds. No, ale minął już okres 5 lat, a tyle trwają często śledztwa w sprawach związanych z VAT-em, więc jestem ciekaw, czy służby ich capną niedługo, czy jednak nie. Odnośnie poziomu finansowego, na jakim operowali, to powiem tak: najnowszy model Ferrari w kilka miesięcy. Czyli nieźle.

 

A gdzie kontratak KAS i odtrąbione w mediach zniszczenie mafii VAT…?

Odpowiem tak: wiele wskazuje na to, że ta cała walka z mafiami VAT to w dużej mierze pic na wodę – fotomontaż, czyli sukces stricte medialny. Owszem, jakieś zorganizowane grupy są łapane dzięki zaangażowaniu służb, nie przeczę, ale mogłoby być o wiele lepiej w tej materii. Być może uszczelniono system na poziomie mniejszych przestępstw, także nie przeczę. Ale jeśli chodzi o topowe grupy, to nie jest kolorowo – a przecież można było wprowadzić dwa ciekawe systemy wykrywania i zwalczania mafii VAT. Piszę o tych, z którymi się zetknąłem (być może były jeszcze inne utajnione rozwiązania, których nie poznałem, nie wiem).

O pierwszym systemie pisałem już ponad rok temu – pod roboczym tytułem „Operacja VAT-owcy”, a prawdziwa nazwa zostanie ujawniona niedługo. Jeśli kogoś ten temat interesuje, to zapraszam do doczytania o tym na blogu.

O drugim systemie dowiedziałem się niedawno i póki co nie mogę o nim zbyt wiele napisać. Generalnie skuteczność algorytmów miałaby być tutaj zbliżona do zachodnich rozwiązań, czyli bardzo, bardzo wysoka. Wykrywaniu podlegałyby bufory / znikający podatnicy, a system byłby oparty na raportowaniu podejrzanych transakcji i wstrzymaniu wypłat VAT-u dla buforów / znikających podatników (sprzedawca mógłby np. dostać nakaz od US, aby danemu kontrahentowi zapłacić w split payment).

 

Co łączy te dwa systemy?

Po pierwsze elementy w nich zawarte pokrywają się w pewnej części z rozwiązaniami stosowanymi w tych państwach UE, które są nieco bardziej zaawansowane od Polski w kontekście technik zwalczania zorganizowanej przestępczości skarbowej (Wielka Brytania, Włochy).

Po drugie w obu systemach podstawą było odcięcie słupów od pieniędzy i tym samym spowodowanie strat u beneficjentów rzeczywistych, czyli osób kierujących daną karuzelą VAT.

No i po trzecie – najważniejsze: żaden z tych systemów nie został wcielony w życie.

Czy chcecie spytać, dlaczego nie zdecydowano się na praktyczne wykorzystanie tych rozwiązań? Czy może były zbyt słabe? Wręcz przeciwnie, były naprawdę dobre (przynajmniej w mojej ocenie). To nie jest bowiem tak, że Polacy nie potrafią stworzyć dobrych rozwiązań, bo mamy zdolnych analityków. Problem leży gdzie indziej: w osobach decyzyjnych. Niekiedy są to tzw. łosie z politycznego nadania i bez odpowiednich kompetencji, które nie potrafią zrozumieć i docenić danego rozwiązania. Gorzej, jeśli rozumieją potencjał, a mimo to rozwiązanie jest blokowane z premedytacją, aby jego implementacja nie szkodziła pewnym grupom wpływów. Z którym z tych wariantów mieliśmy do czynienia w przypadku obydwu opisanych systemów…? Być może okaże się to wkrótce – tyle mogę napisać.

 

Kogo wzięła na celownik Krajowa Administracja Skarbowa?

Jakby tego było mało, mamy obecnie problem systemowy: aparat skarbowych jest mocno „ciśnięty” o wyniki. Teoretycznie to dobrze, ale w praktyce oznacza to tragedię wielu przedsiębiorców. O wiele prościej jest bowiem naliczyć uczciwą firmę posiadającą majątek, niż uganiać się za słupem, z którego i tak nie ściągnie się nawet złotówki. W konsekwencji dochodziło do sytuacji, w których wywiad skarbowy „hodował” sobie karuzele i zamiast je rozbić w początkowym etapie, wjeżdżał po czasie do firm, które nieświadomie kupiły towary z takiej karuzeli (no, czasem jednak też świadomie, jeśli chodzi o ścisłość). Są na to dowody. Tym sposobem uczciwy przedsiębiorca musiał płacić VAT za oszustów, co wiązało się z wieloma tragediami biznesowymi i osobistymi.

 

Gratulacje!

Z przyjemnością informuję, że dotarłeś do końca kursu! Masz teraz podstawową wiedzę na temat wyłudzeń podatku VAT, która pomoże Tobie zrozumieć, jak to wszystko funkcjonuje. Szerszy opis znajdzie się zapewne w mojej książce (prace wciąż trwają), a zanim ją wydam, to zapewne jeszcze nie raz i nie dwa wrzucę to i owo związanego właśnie z VAT-em – zwłaszcza, że dość sporo się w tym temacie dzieje. W każdym razie jeżeli akurat masz problemy z aparatem skarbowym w kwestii VAT-u, może nawet nabroiłeś, no i potrzebujesz profesjonalnej pomocy, to pisz: kontakt@bialekolnierzyki.com 

Przy okazji zapraszam Ciebie również do zapisania się na newsletter Białych Kołnierzyków – naszym Subskrybentom co tydzień wysyłamy ciekawe materiały dotyczące praktycznego zatosowania prawa w biznesie. Link do zapisów

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!