Gazy spożywcze made in China – jak zarobić miliony na zanieczyszczonych produktach

Dzisiejszy materiał jest rezultatem szerszego śledztwa prowadzonego w sprawie importu do Polski oraz UE podtlenku azotu N2O, który jest potencjalnie niebezpieczny dla ludzkiego zdrowia. Przedstawiamy w nim kulisy gazowego biznesu, który w zasadzie znajduje się poza kontrolą polskich służb.

 

Gazy spożywcze są wykorzystywane w procesie produkcji żywności – zastosowań jest naprawdę wiele, a oto kilka przykładowych:

– azot: wypiera z opakowań tlen i zapobiega utracie barwy oraz wartości spożywczych danego produktu,

– dwutlenek węgla: odpowiada za tworzenie bąbelków w napojach gazowanych,

– tlen: hamuje wzrost bakterii beztlenowych i zachowuje czerwony kolor mięsa,

– podtlenek azotu N2O: bardzo dobrze rozpuszcza się w tłuszczach i służy do tworzenia piany, w szczególności bitej śmietany w sprayu.

 

Jeżeli chodzi o liderów światowej produkcji gazów spożywczych, to według danych branżowego portalu databridgemarketresearch.com, do TOP 10 zaliczamy:

– Air Liquide (Francja),

– Air Products and Chemicals, Inc. (USA),

– Air Water Inc (Japonia),

– Coregas (Australia),

– Gulfcryo (ZEA),

– Linde PLC (Irlandia)

– Taiyo Nippon Sanso Corporation (Japonia)

– Massy Gas Products (Trinidad I Tobago)

– Messer SE & Co. (Niemcy)

– Gruppo SIAD (Włochy).

 

Jak widać, firmy europejskie mają bardzo mocną pozycję na rynku światowym. Co więcej, cieszą się zasłużoną renomą, jeśli chodzi o jakość gazów. Dość powiedzieć, że wiele firm z Unii Europejskiej nie chce kupować gazów spożywczych, jeśli nie mają one europejskiego certyfikatu jakości. Gaz wysokiej jakości, wyprodukowany w Europie zgodnie z najwyższymi standardami, ma jednak pewną wadę: jest drogi. Nie jest też czymś, co teoretycznie mogłoby decydować np. o smaku produktu, a konsumenci patrząc na skład żywności na ogół nie biorą go w ogóle pod uwagę. W takich okolicznościach rodzi się pokusa, aby kupić produkt tańszy i zaoszczędzić. No i tutaj właśnie na scenę wkraczają Chińczycy…

 

IMPORT CHIŃSKIEGO PODTLENKU AZOTU N2O DO UNII EUROPEJSKIEJ

 

Gaz będący bohaterem dzisiejszego wpisu (jeśli można to tak nazwać) jest stosowany m.in. do ubijania bitej śmietany oraz konserwacji żywności. W przypadku tego pierwszego zastosowania sprzedaje się go w specjalnych butlach o różnej pojemności, które podłącza się następnie do maszyny ubijającej. I tutaj właśnie zaczyna się nasza historia.

 

Butle używane do sprzedaży N2O

 

Pewnego dnia odezwał się do nas klient, z którym współpracowaliśmy jakiś czas temu i powiedział:

Panowie, mam ciekawy temat. Są w Polsce firmy, które zarabiają miliony złotych na sprowadzaniu z Chin zanieczyszczonych gazów spożywczych, a konkretnie podtlenku azotu N2O – interesuje Was to?

Nasza odpowiedź brzmiała następująco:

Brzmi interesująco. Ale jaki ma Pan dowód na to, że te gazy mogą być rzeczywiście szkodliwe dla zdrowia ludzi?

Klient na to:

Dysponuję wynikami badań – jak się spotkamy i porozmawiamy, to wszystko przekażę.

 

Kilka dni później spotkaliśmy się w pewnej przytulnej warszawskiej restauracji. Rozmowa rozpoczęła się od omówienia wyników badań. Nie mogę zdradzić na jakim etapie i w jakich okolicznościach zostały pobrane próbki, ale zostało to wykonane przez profesjonalistów. Nie ma więc mowy o tym, że zanieczyszczenia badanego gazu pojawiły się tam przypadkowo, np. na skutek niewłaściwego umieszczenia próbki w pojemniku. W każdym razie wynik chromatografii gazowej dla próbek pobranych z dwóch produktów wyglądał następująco:

Próbka A:

– aceton: 9900 mg/m3

– dichlorometan: 5100 mg/m3

Próbka B:

– aceton: 5300 mg/m3

– dichlorometan: 8800 mg/m3

W obu próbkach wykryto również śladowe ilości metanolu.

 

Screen z wyników badań N2O przeprowadzonych przez niezależne laboratorium. 

 

Czy normy czystości dla gazów spożywczych dopuszczają takie stężenia zanieczyszczeń? Sprawdziliśmy to konsultując się z ekspertami.

 

Pierwszym krokiem było udanie się do Powiatowej Stacji Sanitarno – Epidemiologicznej, powszechnie znanej jako SANEPID. Niestety, nikt nie był tam w stanie udzielić odpowiedzi, czy stężenia zanieczyszczeń wykryte w badanym N2O jest niebezpieczne, czy też nie. Co więcej, miła Pani z SANEPIDU wyraziła wątpliwość, czy kiedykolwiek badali takie gazy, po czym przekierowała nas na poziom wojewódzki. Niestety, również w wojewódzkim oddziale SANEPIDU nie uzyskaliśmy odpowiedzi na nasze pytanie. Również tam stwierdzono, że takich badań raczej się nie przeprowadza.

 

Następna w kolejności była jednostka naukowa, a konkretnie wydział chemii miejscowego uniwersytetu. Tam udało nam się ustalić, że poziom zanieczyszczeń nie jest bardzo duży, ale jednak znaczący. Co istotne, okazało się, że to nie była pierwsza styczność uniwersyteckich chemików z chińskimi gazami. Laboratorium wykonywało bowiem pewne badania właśnie przy użyciu różnych gazów, w tym również zamówionych z Chin. No i niestety, ale właśnie te chińskie okazywały się zanieczyszczone do tego stopnia, że ich użycie mogło zniszczyć delikatną aparaturę pomiarową! Aby temu zapobiec, nie zużywano całego gazu umieszczonego w butli, a jedynie większą część. Dlaczego? Ponieważ zanieczyszczenia osadzały się na dnie tejże butli i gdyby zużyto całość umieszczonego w niej gazu, to dostałyby się do aparatury. Oczywiście po wykryciu tej wadliwej partii towaru zrezygnowano z chińskiego dostawcy.

 

Trzecim krokiem było dotarcie do szefa kontroli jakości w polskim oddziale międzynarodowego koncernu, który zajmuje się produkcją gazów spożywczych. Ze względu na prośbę o zachowanie anonimowości, nie będziemy podawać nazwy tej firmy. W każdym razie szef kontroli jakości stwierdził, że „takie zanieczyszczenia N2O absolutnie nie są dopuszczalne i że w ich firmie by nie przeszły”. Wyraził jednak wątpliwość czy aceton i dichlorometan na pewno pojawiły się na etapie produkcji, gdyż jego zdaniem do skażenia mogło również dojść w trakcie „nabijania” gazu do specjalnego zbiornika. Podejrzenie to nie było bezpodstawne. Gromadząc materiały natknęliśmy się bowiem na aferę opisywaną w 2024 roku przez media w Australii. Bohaterem były tam duże chińskie firmy Sinograin oraz Hopefull Grain and Oil Group, które wprowadziły na australijski rynek zanieczyszczony olej spożywczy. Okazało się, że źródłem zanieczyszczeń było używanie tych samych cystern do transportu paliwa, płynów chemicznych oraz produktów spożywczych. Inaczej mówiąc cysterna wiozła paliwo, a po jakimś czasie olej spożywczy. Teoretycznie powinna być ona odpowiednio zdezynfekowana po zmianie transportowanego towaru, ale w praktyce nie robiono tego z uwagi na oszczędności. Skandal był naprawdę duży i porównywano go ze słynną aferą z 2008 roku, kiedy to jedna z chińskich firm wypuściła na rynek zanieczyszczone mleko dla niemowląt. W wyniku jego spożycia zmarło co najmniej sześcioro niemowląt, a 54 tys. hospitalizowano.

Widać więc, że nie były to pierwszy problem jakościowy, jeśli chodzi o produkty dla branży spożywczej spod znaku Made in China. Wracając jednak do zanieczyszczeń podtlenku azotu N2O: zarówno doktor chemii z uniwersytetu jak i szef kontroli jakości byli zdania, że zawarte w próbkach związki takie jak aceton i dichlorometan mogą być potencjalnie niebezpieczne dla zdrowia.

 

 

GAZOWY BIZNES – N2O

 

Pora przejść do biznesowych aspektów handlu gazami spożywczymi. Jak nietrudno się domyślić, głównym powodem sprowadzania podtlenku azotu N2O oraz innych substancji z Chin jest oczywiście NISKA CENA.

 

W trakcie przeprowadzania naszego miniśledztwa postanowiliśmy ustalić, jaka jest potencjalna przebitka cenowa na omawianych gazach. Wysłaliśmy więc zapytania ofertowe do chińskich producentów N2O – ich znalezienie nie było szczególnie trudne.

Pierwszą z firm zapytaliśmy o dostawę 10 zbiorników ISO, z których każdy mieści 20 ton gazu. Cena za kilogram N2O wyniosła 1,92 USD, czyli około 7,1 PLN na dzień pisania tego tekstu, przy dostawie do portu w Hamburgu. Do tego oczywiście należy doliczyć:

– cło w wysokości 5,5%

– podatek VAT 23%

– transport z Hamburga

– koszty odesłania do Chin zbiorników ISO (dodatkowo należy liczyć się z kaucja zwrotną w wysokości 30 tys. USD / zbiornik),

– koszt ewentualnego przetoczenia gazu do małych butli,

– koszt zakupu małych butli.

Wymagana zaliczka w wysokości 40% wartości zamówienia.

 

Screen z maila ofertowego, jakiego otrzymaliśmy od chińskiego producenta N2O

 

 

PORÓWNANIE CENOWE

Generalnie można przyjąć, że koszt 1 tony gazu sprowadzonego z Chin to 7 – 7,5 tys. PLN.

Koszt 1 tony gazu w najwyższej klasie czystości 99,9%, zakupionego u renomowanych europejskich producentów, to 11 – 11,5 tys. PLN.

Różnica wynosi więc około 4 tys. PLN na tonie. Czy to dużo? Zdecydowanie tak. Przyjrzyjmy się teraz dwóm modelom dystrybucji takiego N2O sprowadzonego z Chin do Polski.

 

  1. Model pierwszy to nabijanie podtlenku azotu do małych butli (zdjęcie nr 1), które są następnie sprzedawane do szeroko pojętej małej gastronomii – odbiorcami są m.in. restauracje, budki z goframi i lodami, cukiernie

Policzmy teraz i zobaczmy potencjał:

– koszt gazu do nabicia 2-kilogramowej butli to 15 PLN,

– koszt zakupu pustych butli w Chinach, przy zamówieniu powyżej 10 tys. sztuk, wynosi mniej niż 40 PLN / sztuka, do tego należy dodać koszty transportu (który waha się w zależności od konkretnego okresu) oraz cła,

– koszt nabicia butli gazem, przy większych ilościach da się zejść poniżej 10 PLN / butla, wliczając w to transport do firmy nabijającej.

Generalnie możemy przyjąć, że gotowa do sprzedaży 2-kilogramowa butla z podtlenkiem azotu N2O to koszt w okolicach 100 – kilku PLN brutto. Dla porównania: przykładowe ceny z hurtowni i na Allegro oscylują wokół 200 – 240 PLN za butlę zawierającą 2kg N2O. Czy zatem jest przestrzeń na dobrą marżę? Jak najbardziej!

 

  1. Model drugi to sprzedaż hurtowa N2O w większych opakowaniach. Kto może być odbiorcą? Tutaj również mamy kilka możliwości.

Pierwsza z nich to producenci żywności, np. chipsów – gazu używa się tam do wypełniania opakowań i nosi on oznaczenie E942. Gazu tego używa się również w niektórych napojach energetycznych.

Kolejna opcja to sprzedaż za granicę w ilościach kontenerowych. Występuje tutaj jednak wspomniany już problem: europejscy odbiorcy bardzo niechętnie kupują chiński podtlenek azotu w uwagi na potencjalne problemy z jego jakością. Niektóre kraje, jak chociażby USA czy UK praktycznie w ogóle nie chcą kupować gazów Made In China. Jak zatem obchodzą to nieuczciwi sprzedawcy?

 

Według naszego informatora mechanizm jest prosty:

 

– przykładowa spółka Alfa sprowadza z Chin 10 zbiorników ISO tank o pojemności 20 ton każdy, tak sprowadzony gaz posiada oczywiście chińskie certyfikaty jakości,

– ta sama spółka kupuje u renomowanych europejskich producentów 1 zbiornik ISO tank o pojemności 20 ton, z europejskim certyfikatem jakości,

– spółka Alfa następnie przetacza gaz z Chin do mniejszych pojemników i sprzedaje je europejskim odbiorcom posługując się legalnym, europejskim certyfikatem.

Mówiąc krótko, chiński gaz jest sprzedawany jako produkt europejski, a klientowi jest pokazywany certyfikat jakości od renomowanego producenta. Tym sposobem gaz można też sprzedać o wiele drożej i osiągnąć naprawdę dobry narzut.

 

Luka w systemie

 

Na chwilę obecną praktycznie nikt nie sprawdza, ile dana firma sprowadziła gazów z Chin, ile z UE, a następnie ile sprzedała dalej do UE na unijnym certyfikacie. Nie ma systemu wymiany danych, jak chociażby przy emisjach gazów cieplarnianych. Tak naprawdę aby to ustalić, należałoby przeprowadzić kontrolę stanów magazynowych, porównujących gazy unijne z chińskimi, a potem sprawdzić sprzedaż pod kątem ilości i certyfikatów (UE czy chiński) przypisanych do konkretnych transakcji. Tylko kogo z naszych służb, tak całkiem szczerze, to interesuje?

Cóż, obawiam się, że nikogo. Jeśli KAS wchodzi na kontrolę do takich firm, to ich celem jest podatek, a nie jakość gazu jako taka. I tak właśnie było w przypadku jednego z polskich importerów, który, notabene, został oskarżony o uczestnictwo w karuzeli VAT.

Jeśli zaś chodzi o drobnych odbiorców, czyli np. gastronomię, to oczywistym jest, że nie przeprowadzają oni badań jakościowych zakupionego N2O. Taki mały odbiorca otrzymuje bowiem certyfikat, a poza tym importer odpowiada, w razie gdyby coś się stało. Zresztą jakości tego gazu praktycznie się nie kontroluje – również w transporcie drogowym. Z tego, co udało się nam ustalić, większość importu idzie przez Hamburg. Firma przedstawia przy odprawie dokumenty, fakturę, certyfikat, wreszcie ADR. Transport do Polski wyrusza – nawet jak go zatrzymają, to ewentualne pobranie próbki też nie jest wcale prostą sprawą – gaz jest pod ciśnieniem, ciężko to więc zrobić na przydrożnym parkingu bez specjalistycznego sprzętu.

 

SKALA GAZOWEGO BIZNESU

 

Według informacji, jakie uzyskaliśmy, tylko kilka firm sprowadza do Polski miesięcznie od 30 do 50 zbiorników N2O o pojemności 18 – 20 ton każdy. Daje to szacunkową wartość importu w wysokości kilkudziesięciu milionów PLN. Krajowy rynek jest zbyt mały, aby wchłonąć takie ilości, więc znaczna część tego importu trafia do krajów unijnych.

Warto też odnotować, jakiej skali przedsiębiorstwa zajmują się importem chińskiego gazu. Dwa największe to spółki Alfa oraz Beta (oczywiście nazwy przykładowe). Pierwsza z nich w 2023 roku odnotowała blisko 100 mln PLN przychodu, przy zysku netto w wysokości ok. 11 mln PLN. Druga zaś za ten sam okres odnotowała przychów w wysokości blisko 300 mln PLN i ponad 30 mln zysku netto. Oczywiście byłoby nadużyciem twierdzić, że całość tego zysku została wypracowana dzięki obrotowi chińskimi gazami, ale skala importu przedstawiona nam przez informatorów wskazuje, że taki handel może wypracowywać bardzo istotną jego część. Nie są to więc wirtualne firemki mieszczące się w jednym pokoju lub wirtualnym biurze, ale całkiem spore przedsiębiorstwa, w których głównymi udziałowcami są również zagraniczne podmioty zarejestrowane np. w Holandii (jeden z przypadków).

 

KRÓTKIE PODSUMOWANIE

 

Pewnym jest, że sytuacja z zanieczyszczonym podtlenkiem azotu N2O nie była jednorazową wpadką. Osoby mające z nim styczność (niestety nie mogę ujawnić publicznie w jakich okolicznościach) twierdzą, że już sam ostry zapach wielu partii gazów wskazywał na zanieczyszczenie. Przeprowadzone badania laboratoryjne tylko to potwierdziły. Oczywiście nie twierdzę przy tym, że każda partia chińskiego gazu jest skażona – aby to stwierdzić, trzeba by przeprowadzić badania większej ilości partii, co jest już zadaniem dla odpowiednich służb, a nie dla nas.

Nie sposób też ocenić jak duże szkody na zdrowiu może spowodować styczność z zanieczyszczonym gazem – być może uszczerbek byłby naprawdę niewielki z uwagi na małą dawkę. Jednak chyba niewielu z nas chciałoby świadomie spożywać substancje szkodliwe (aceton), lub wręcz trujące (dichlorometan). A przecież wielu z nas może mieć styczność z tymi zanieczyszczeniami, chociażby kupując sobie desery lodowe z bitą śmietaną (zdjęcie nr 4), co jest przecież częste szczególnie w okresie wakacyjnym.

Osobną kwestią etyki biznesowej jest też oszukiwanie klientów firmowych odnośnie rzeczywistego miejsca pochodzenia gazu – jeśli bowiem nabywca oczekuje produktu najwyższej jakości i za taki płaci, a dostaje coś, co tych wymagań jakościowych nie spełnia, to jest po prostu oszukiwany. W prawie karnym jest nawet specjalny przepis definiujący to przestępstwo: jest to oczywiście §286 k.k.

 

Najczęściej występujące metody porzucania odpadów

Osoby poruszające się na co dzień w branży odpadowej wiedzą, że cały nielegalny biznes śmieciowy opiera się na unikaniu kosztów utylizacji zgodnej z prawem. Przestępcy, mówiąc najprościej, zarabiają na tym, że nie muszą za nią płacić. Oczywiście z odpadami i tak trzeba coś zrobić – oto i kilka popularnych modus operandi.

1. Porzucenie odpadów w nieczynnych wyrobiskach

Opisywałem już niegdyś na blogu przypadek pewnego „żwirownika”, który kupował na podstawione spółki nieczynne żwirownie, do których następnie trafiały przeróżne odpady. Można się pokusić o stwierdzenie, że jest to metoda efektywna i stosunkowo bezpieczna. Jeszcze kilka lat temu, zgodnie z danymi Najwyższej Izby Kontroli, około 1/3 wyrobisk nie była kontrolowana w ogóle, natomiast 1/3 była kontrolowana zaledwie raz do roku. Praktyka pokazuje również, że o ile wyrobiska pozostałe po dużych kopalniach są jeszcze w miarę regularnie kontrolowane, o tyle już nie można powiedzieć tego samego chociażby o małych żwirowniach. Nie powinno to specjalnie dziwić, gdyż nie sposób oczywiście objąć stałym nadzorem wszystkich obiektów tego rodzaju – patrząc realnie, trzeba by bowiem do tego celu zatrudnić armię ludzi, ewentualnie objąć wszystko monitoringiem, co również byłoby ciężkie do przeprowadzenia.

Idźmy dalej. Ile zatem kosztuje zakup takich terenów po żwirowniach lub kopalniach? Jeszcze jakieś dwa lata wstecz w ogłoszeniach można było znaleźć sporo obiektów o powierzchni kilku – kilkunastu hektarów w cenach 200–300 tysięcy PLN. Obecnie (koniec 2022 roku) takich obiektów wystawionych na sprzedaż jest zauważalnie mniej, a ich ceny nieco podskoczyły. Jednak i tak za wiele to nie zmienia, gdyż tak naprawdę ich koszt zwraca się zaledwie po kilku transportach.

Wysokie koszty utylizacji odpadów napędzają mafie śmieciowe

Spójrzmy na przykładowe koszty utylizacji niektórych rodzajów odpadów w roku 2022 (a stawki te wciąż idą do góry!):

– odpady agrochemikaliów zawierające substancje niebezpieczne: ponad 30 tysięcy PLN / tona;

– odpady tworzyw sztucznych (z wyłączeniem opakowań): ponad 5 tysięcy PLN / tona;

– roztwory i kwasy (na przykład kwas siarkowy): ponad 10 tysięcy PLN / tona;

– odpady ciekłe zawierające substancje niebezpieczne powstające przy produkcji farmaceutyków: ponad 15 tysięcy PLN / tona;

– opakowania zawierające pozostałości substancji niebezpiecznych: ponad 40 tysięcy PLN / tona;

– nieorganiczne odpady zawierające substancje niebezpieczne: ponad 50 tysięcy PLN / tona;

– baterie zawierające rtęć: ponad 100 tysięcy PLN / tona.

Jak widać, jest drogo, a w niektórych przypadkach wręcz ekstremalnie drogo. Wystarczy więc obniżyć ceny za odbiór odpadów, a następnie wypełnić KPO (Kartę Przekazania Odpadów) i zgłosić ten fakt do bazy BDO, a podmiot przekazujący odpady będzie szczęśliwy, że ktoś mu zdjął z głowy kłopot kosztownej utylizacji.

Wracając jednak do samych żwirowni, to oczywiście nie zawsze było tak, że przestępcy je kupowali. Niejednokrotnie wyglądało to tak, że do właściciela pola przychodzili jacyś ludzie, którzy proponowali mu prosty deal: „Pan dajesz teren, a my będziemy wydobywać żwir i odpalać panu taką a taką sumę od każdej wydobytej tony. Nic pan nie inwestujesz, a poza tym my załatwimy całą papierologię”. No i jeden rolnik z drugim przystawał na taki układ. Żwir wyjeżdżał na ciężarówkach w dzień, a pod osłoną nocy wjeżdżały odpady, które po cichu zakopywano. I jeśli nawet po jakimś czasie sprawa się wydała, to okazywało się, że spółka jest postawiona na słupa, a jedynym, który miał później problemy, był ów rolnik, który wydzierżawił jej swoje grunty.

 2. Porzucanie odpadów wraz z naczepami

Jeśli „śmieciowi” przestępcy kupują byłe tereny pokopalniane, to na ogół z myślą, że będą tam porzucać duże ilości odpadów. Jednak co w sytuacji, gdy proceder jest planowany na mniejszą skalę? Wtedy dobrym rozwiązaniem jest zakup niedrogiej naczepy, ewentualnie jej wypożyczenie, a następnie załadowanie na nią odpadów i porzucenie całości w jakimś ustronnym miejscu. Bywały zatem przypadki, gdzie naczepy pozostawiano na ogólnodostępnych parkingach nieobjętych monitoringiem, w gospodarstwach rolniczych leżących na uboczu lub w nieczynnych magazynach albo też w fabrykach. Taka naczepa ma tę istotną zaletę, że jest bardzo tania (jeżdżące egzemplarze można kupić na OtoMoto już za kilkanaście tysięcy złotych), a mieści się na niej kilkanaście ton odpadów, których utylizacja może kosztować kilkaset tysięcy złotych. Co nie jest bez znaczenia, zakup można łatwo „zanonimizować” przy pomocy podstawionego słupa, który za odpowiednią opłatą może przedstawić sprzedawcy podrobione dokumenty. Oczywiście z takiej naczepy już po zakupie usuwa się numer VIN oraz tablice rejestracyjne, co jeszcze bardziej utrudnia identyfikację beneficjentów przekrętu. Często więc zdarza się tak, że koszty utylizacji odpadów ukrytych na takich naczepach, wobec nieustalenia sprawców procederu, ponoszą samorządy (o czym jeszcze wspomnę).

Jednak, jak mówi znane powiedzenie, „nie ma róży bez kolców”, więc teoretycznie istnieje ryzyko przechwycenia takiej naczepy z odpadami na trasie, na przykład przez Inspekcję Transportu Drogowego lub policję – zwłaszcza gdy naczepa jest zdezelowana i już z daleka może wzbudzić w funkcjonariuszach chęć kontroli. Przestępcy stosują więc następujący schemat: do firmy przekazującej odpady przyjeżdża wynajęty zestaw (auto plus naczepa), aby w razie czego kamery znajdujące się na zakładzie zarejestrowały, że odpady zostały zabrane przez podmiot mający do tego stosowne uprawnienia (patrz: numery rejestracyjne auta). Odpady są więc ładowane na naczepę, a następnie ciężarówka wyrusza w trasę.

No i teraz mamy w zasadzie dwa warianty:

  1. Ciężarówka z odpadami przyjeżdża na miejsce przeznaczenia, którym jest jakiś magazyn należący do firmy słup, będącej formalnym odbiorcą. Odpady są rozładowywane, a następnie przeładowywane na starą naczepę, którą wywozi się z terenu magazynu na jakąś niewielką odległość (kilka – kilkanaście kilometrów) i porzuca. W systemie BDO odbiorca odpadów wpisuje wtedy informację, że zostały one odebrane.
  2. Ciężarówka z odpadami jedzie do odbiorcy, ale w odpowiednim miejscu zakłóca na pewien czas działanie systemu GPS i zbacza z wyznaczonej trasy. Po drodze, gdzieś na jakimś ustronnym placu lub na magazynie, odpady są przeładowywane na starą naczepę. Ciężarówka, która pierwotnie je odebrała od firmy przekazującej, jedzie dalej, czyli do firmy będącej odbiorcą, oczywiście włączając w odpowiednim momencie nadajnik GPS. Chodzi o to, aby w razie czego na trasie przejazdu było widać, że pojazd dotarł na miejsce przeznaczenia. Jeżeli natomiast chodzi o same odpady, to są one transportowane starą już naczepą na niewielką odległość od miejsca przeładunku, a następnie porzucane.

Generalna zasada w obu tych przypadkach jest taka: nie wozimy odpadów starą naczepą na długie dystanse, bowiem po drodze mogłaby ona zostać zatrzymana, a wtedy funkcjonariusze ITD lub policjanci mogliby odkryć brak numerów VIN i byłoby nieciekawie. Do tego przejazd takiej naczepy mógłby zostać wyłapany chociażby przez kamery monitoringu, a wtedy policja mogłaby przy okazji ustalić numery ciągnika, co nie zawsze jest wskazane. Co innego, gdy stara naczepa przejedzie jedynie niewielką odległość, do tego trasą sprawdzoną wcześniej przez „pilota”, czyli pojazd jadący przodem w odpowiedniej odległości. Rolą takiego „pilota” jest informowanie kierowcy ciężarówki przewożącej odpady o ewentualnych utrudnieniach, co daje temu drugiemu możliwość uniknięcia chociażby zatrzymania przez patrol policji stojący gdzieś na trasie. Sama trasa przejazdu jest zaś tak dobierana, aby naczepy wraz z ciągnikiem w miarę możliwości nie załapał monitoring.

Muszę wspomnieć, że w grze jest również wariant, w którym operacja taka odbywa się na wynajętej naczepie – przestępcy nie kupują jej, tylko wypożyczają, a następnie porzucają już załadowaną odpadami. Z dość oczywistych względów taką opcję wykonuje się w oparciu o firmy słupy.

3. Stodoła u znajomego rolnika

Być może niektórym Czytelnikom / Czytelniczkom trudno będzie w to uwierzyć, ale są ludzie, którzy za równowartość kilkuset złotych miesięcznie godzą się na przechowywanie przeróżnych odpadów w nieużywanych budynkach gospodarczych (stodoły, obory, garaże). Podobny mechanizm funkcjonuje w przypadku tak zwanych dziupli, w których złodzieje rozbierają kradzione auta na części. Przestępcy przywożą więc bale z odpadami do takiego gospodarstwa, wręczają właścicielowi kilka tysięcy złotych za rok przechowywania z góry, a następnie odjeżdżają na zawsze. Co istotne, do tego typu akcji selekcjonuje się na ogół osoby będące w zaawansowanym stadium alkoholizmu, które dbają tak naprawdę jedynie o to, aby mieć się za co napić. Tacy ludzie nie znają rzeczywistych organizatorów procederu, przy czym słyszałem i o takim przypadku, w którym właściciel podupadłego gospodarstwa umarł wkrótce po przyjęciu odpadów na swój teren, a jego spadkobiercy nie mieli zielonego pojęcia, co to za beczki stoją w stodole i kto je tam przywiózł. Ryzyko więc, owszem, istnieje, ale relatywnie niewielkie.

4. Gmina i spadek

Ciekawy i kreatywny wariant porzucania śmieci był (jest) związany z art. 1023 Kodeksu cywilnego, według którego Skarb Państwa ani gmina nie mogą odrzucić spadku, który przypadł im z mocy ustawy, a co więcej, spadek uważa się za przyjęty z dobrodziejstwem inwentarza. Jakie dawało to możliwości w praktyce?

Przestępcy znajdowali Kowalskiego, który był nieuleczalnie chory, a niekiedy nawet przebywał już w hospicjum. W innym wariancie mógł to być alkoholik w końcowej fazie, który stał już jedną nogą nad grobem, mówiąc potocznie. Istotne było jednak to, aby taka osoba nie miała żadnych spadkobierców ani nikogo bliskiego. Tak więc taki Kowalski otwierał działalność gospodarczą, a następnie kupował jakiś obiekt – na przykład tanią działkę leżącą gdzieś na uboczu. Oczywiście im tańsza była taka nieruchomość, tym lepiej (chociażby z uwagi na potencjalne zainteresowanie ze strony skarbówki). Następnie zwożono tam odpady i albo je porzucano, albo zakopywano w ziemi, ewentualnie wylewano na pole. Kowalski zaś po pewnym czasie umierał, a ponieważ nie miał żony, dzieci, rodzeństwa, rodziców ani innych żyjących krewnych, to ustawowo dziedziczyła po nim gmina jego ostatniego miejsca zamieszkania. No i wtedy się okazywało, że na tej nieruchomości znajdują się odpady, które trzeba utylizować. Kto za to płacił? Niestety gmina. Śmierć Kowalskiego powodowała zaś, że ewentualne śledztwo miało bardzo małe szanse powodzenia, gdyż znikał kluczowy świadek. Schemat miał więc potencjał na bycie przestępstwem doskonałym, choć sporą trudnością było tutaj znalezienie słupa, który nie miał żadnych spadkobierców. Warto przy tym wspomnieć, że możliwy jest również inny wariant: jeśli spadkobiercy słupa jednak istnieją, to można się z nimi dogadać, aby odrzucili spadek – w takim przypadku również dziedziczy gmina.

5. Wynajęty magazyn

W tym wariancie odpady są zabierane od wytwórców, a następnie zwożone na magazyn formalnie będący pod kontrolą odbiorcy, przy czym z uwagi na koszty najczęściej w grę wchodzi wynajem. Co się dzieje dalej? Odpady spokojnie sobie leżą, czekając na odkrycie przez inspekcję lub właściciela obiektu, który zdenerwowany tym, że najemca przestał mu płacić czynsz, decyduje się na interwencję. W innym wariancie mamy pożar, który niszczy większość śladów i sprawia, że problem odpadów ulatuje z dymem, obrazowo mówiąc.

6. Inne miejsca porzuceń odpadów

Lasy, łąki, opuszczone budynki… Spektrum możliwości jest tutaj naprawdę szerokie. Nieco więcej na ten temat można przeczytać w wywiadzie, który zamieściłem na końcu tego rozdziału.

 

Od VAT-u do nielegalnych odpadów

Historia ta ma swój początek w 2011 roku. Jest to czas, gdy powoli kończy się zarabianie na złomie, ponieważ odwrócony VAT wymiótł mniej wyspecjalizowanych oszustów z tej branży. W pewnym mieście, gdzieś w centralnej Polsce, jeden z miejscowych VAT-sterów – nazwijmy go Kwiatkowski – dość szeroko znany ze swojej przestępczej działalności, wpada na nowy pomysł zyskownego biznesu: nielegalny obrót śmieciami! Ze środkami na inwestycje nie ma problemów, gdyż z wyłudzeń VAT-u dało się co nieco odłożyć. Kwiatkowski otwiera więc na obrzeżach miasta firmę transportową – formalnym właścicielem jest jego konkubina, z którą tworzy związek już od wielu lat (nie wiem, czy szczęśliwy). Zaraz potem do „śmieciowej ekipy” przystępuje pewien przedsiębiorca, dysponujący kilkoma dużymi halami, w których niegdyś mieściła się ferma kurczaków. Co ciekawe, hale znajdują się w odległości zaledwie kilkuset metrów od domu, w którym mieści się firma transportowa zarejestrowana na konkubinę Kwiatkowskiego. Teraz przychodzi czas na „dopięcie” zagadnień formalnych – wspomniany przedsiębiorca w ciągu kilku kolejnych miesięcy otrzymuje koncesję na przechowywanie odpadów innych niż niebezpieczne, a firma konkubiny Kwiatkowskiego dosłownie kilka dni później otrzymuje koncesję na transport odpadów (wygląda to tak, jakby obydwa podania były składane praktycznie w tym samym czasie).

Wreszcie biznes rusza, odpady przyjeżdżają w dzień i w nocy, co budzi podejrzenia okolicznych mieszkańców. Jednak w tamtym czasie temat pożarów składowisk nie był jeszcze na topie, więc tak zwany przeciętny odbiorca nie był aż tak wyczulony na te kwestie. Odpady pojawiały się wobec tego na magazynie w masowych ilościach, a portfele organizatorów procederu pęczniały do ponadprzeciętnych rozmiarów. Dobrej passy nie przerywały nawet zatrzymania pojazdów wiozących śmieci, będące dziełem Inspekcji Transportu Drogowego – po prostu, jak to się ładnie mawia, „wszystko rozchodziło się po kościach”. Wreszcie, w 2019 roku, przyszedł jednak czas na spektakularny pożar, w którym spaleniu uległa znaczna część odpadów – ale nie wszystkie. Reszta zostaje już wcześniej przewieziona kilka kilometrów dalej, do podupadającego gospodarstwa znajdującego się na uboczu, gdzie „leżakują” sobie przez jakiś czas. Jednak po czasie syn właściciela tegoż gospodarstwa otwiera spółkę Alfa, zajmującą się pośrednictwem w obrocie śmieciami oraz ich składowaniem. Cichym wspólnikiem w tej spółce jest były VAT-ster Kwiatkowski, którego porsche cayenne jest często widywane na powstającym właśnie składowisku. Składowisko to sukcesywnie rozbudowuje się, pojawia się też na nim coraz więcej maszyn i naczep, w których znajdują się bale oraz beczki z niezidentyfikowanymi substancjami.

Sąsiedzi zaczynają być zaniepokojeni, robią zdjęcia i zawiadamiają właściwy miejscowo inspektorat ochrony środowiska. Kontrolerzy przyjeżdżają na miejsce, znajdują nieprawidłowości, po czym nakładają karę na Alfę. Kilka dni potem dziwnym trafem zostaje zdemolowany samochód należący do Nowaka, będącego jednym z właścicieli domów sąsiadujących ze składowiskiem. Nowak, mocno poruszony, mówi o wszystkim pewnemu policjantowi, z którym łączą go więzy rodzinne. Policjant ten obiecuje zaangażować się w sprawę i pomóc, jednak z jakichś powodów jego przełożeni nie chcą rozpocząć śledztwa. Właściwie jedynym efektem rozmowy z policjantem jest to, że Nowaka odwiedza jego dawny szkolny kolega, obecnie prowadzący podejrzane interesy, który mówi mu wprost: „Odpuść, zanim narobisz sobie poważnych kłopotów”. Spółka Alfa dalej więc działa i przywozi odpady na coraz większą skalę. Cały teren składowiska zostaje zaś ogrodzony wysokim płotem z blachy, a wokół zostają zainstalowane kamery.

Były VAT-ster Kwiatkowski nawiązuje w międzyczasie kontakty z właścicielem żwirowni, który swego czasu dorobił się sporego majątku, sprzedając żwir niezbędny do budowy autostrady. Tenże właściciel był zwykłym rolnikiem z kilkunastoma hektarami, który biedował przez lata, aż tu nagle niecały kilometr od jego pól rozpoczęto budowę na wielką skalę. Zaczął więc kopać żwir i dziś jest milionerem, posiadającym oprócz żwirowni sporą firmę transportową. Kwiatkowski dotarł do tego człowieka i razem zaczęli działać w śmieciach – Kwiatkowski zbierał odpady od odbiorców, a „żwirownik” wykładał środki na zakup nieczynnych wyrobisk (nabywcami były spółki postawione na figurantów), do których następnie zwożono odpady i zasypywano je pod osłoną nocy.

 

Reakcje organów odpowiedzialnych za zwalczanie przestępstw odpadowych

Prowadząc sprawę związaną z opisywanymi wyżej wydarzeniami, odwiedziłem Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska, gdzie miłe panie inspektorki również znały nazwiska panów będących bohaterami tej historii oraz nazwy powiązanych z nimi firm. Policja również dysponuje tymi danymi, zna okoliczności zdarzeń. No i co w związku z tym? Przez kilka lat jedynym efektem było jak dotąd nałożenie kar administracyjnych na spółkę Alfa, w której cichym wspólnikiem jest były VAT-ster Kwiatkowski. Dopiero na początku 2024 roku do akcji wkroczyły ABW oraz prokuratura, a kilka osób zamieszanych w proceder trafiło do aresztów śledczych.

Potrzebujesz pomocy w sprawach związanych z nielegalnymi odpadami?

NAPISZ DO NAS: kontakt@bialekolnierzyki.com

Partner wpisu

 

 

 

 

Golden Waste Sp. z o.o. 

Jesteśmy nowoczesną, innowacyjną firmą, której działalność koncentruje się na branży odpadowej oraz przedsiębiorstwach będących wytwórcami odpadów.

Nasza oferta:

  • pośrednictwo w obrocie odpadami
  • doradztwo i audyty odpadowe
  • sprzedaż maszyn i urządzeń dla branży odpadowej
  • tereny pod instalacje i składowiska
  • restrukturyzacja firm z branży odpadowej
  • sprawdzanie kontrahentów i wywiad gospodarczy

Działamy na terenie całej Polski!

Nielegalne odpady – kierunek Rumunia

Międzynarodowa organizacja dziennikarzy śledczych OCCRP (Organized Crime and Corruption Reporting Project) w 2019 roku przeprowadziła śledztwo, w wyniku którego ustalono, że do rumuńskich cementowni z różnych krajów zwożone są odpady ulegające następnie spaleniu. Nie byłoby w tym nic specjalnie kontrowersyjnego, gdyby nie to, że nikt tak naprawdę nie wie, jakiego rodzaju odpady trafiają do tych instalacji.

Dziennikarze w trakcie prowadzenia śledztwa dotarli do powiązań niektórych firm z włoską mafią, która jest znana w Europie ze stosowania metody miksowania odpadów. Najkrócej mówiąc, wygląda to tak, że odpady zaliczane do kategorii niebezpiecznych (jak chociażby odpady medyczne) są mieszane z tymi mniej szkodliwymi, a następnie zakopywane lub spalane. W przypadku rumuńskich cementowni zachodzi podejrzenie, że nielegalnie spala się tam różnego rodzaju toksyczne śmieci. Dobrze, a w jaki sposób takie niebezpieczne odpady trafiają do tego kraju? Przecież mamy chociażby kontrole na granicach, trzeba mieć odpowiednie dokumenty transportowe na konkretny rodzaj odpadów i tak dalej… Prosty przykład: ciężarówka z odpadami zapakowanymi w bale wyjeżdża z Włoch i jedzie do Rumunii. Według dokumentów pojazd wiezie zwyczajne odpady, jednak po odpakowaniu bali okazuje się, że są one zmieszane z odpadami niebezpiecznymi. Dodatkowo zdarzały się także przypadki fałszowania wyników badań laboratoryjnych, na przykład na obecność trujących substancji.

Rumuńskie cementownie

Oczywiście od czasu do czasu podobna kontrabanda wyjdzie na światło dzienne, jednak kontrolowana jest tylko pewna część pojazdów przewożących odpady, przy czym kontrole te nie zawsze są szczegółowe. W takiej sytuacji przestępcy po prostu kalkulują wpadki niektórych transportów jako koszty działalności i kontynuują swój proceder. A jego opłacalność jest wysoka, bowiem, przykładowo, koszty utylizacji tony odpadów medycznych wynoszą w Polsce 7–8 tysięcy PLN (dane za 2022 rok), podczas gdy w rumuńskiej cementowni w 2019 roku można było spalić tonę śmieci nawet za 15–20 EUR. Jeśli więc nawet stawki rumuńskie wzrosły w ostatnim czasie kilkukrotnie, to i tak nadal pozostaje przestrzeń do zrobienia niezwykle lukratywnego biznesu. Nie ma się więc co dziwić, że do Rumunii trafiają śmieci z całej Europy, a skala tego importu prawdopodobnie wzrosła od 1 stycznia 2018 roku, kiedy to Chiny praktycznie przestały przyjmować odpady z zagranicy.

Kończąc ten wątek, wypadałoby zadać proste pytanie: czy ktoś monitoruje poziom emisji szkodliwych substancji, które powstają w trakcie spalania odpadów w rumuńskich cementowniach? Dziennikarze z OCCRP ustalili, że jeszcze do 2019 roku nie było takiego monitoringu ze strony instytucji państwowych, ale każda z cementowni musiała go wdrożyć na własną rękę. No i wyszło tak, że większość kontraktów na monitorowanie emisji zgarnęła firma powiązana z wieloletnim szefem rumuńskiej agencji ochrony środowiska. Przypadek? Raczej nie. Nie chciałbym oczywiście nikogo oskarżać, jednak doświadczenie życiowe mówi, że tam, gdzie mamy lukratywny biznes i powiązania polityczne, dość często przymyka się oko na różne nieprawidłowości.

Rumuński król szlamu

Skoro już poruszyliśmy wątek rumuński, to chciałbym w tym miejscu przedstawić historię, która odbiega od pozostałych zaprezentowanych tutaj przykładów, choć i w niej odpady grają niebagatelną rolę. Głównym bohaterem jest Daniel Boldor, czyli pewien przedsiębiorczy Rumun cygańskiego pochodzenia, nazywany również królem szlamu.

W 2011 roku Boldor powrócił z emigracji do rumuńskiego miasta Baia Mare, będącego znanym centrum górniczym, gdzie od lat wydobywano miedź oraz produkowano wyroby z tego cennego metalu. Nie wszystkie zakłady przetrwały jednak transformację ustrojową, a jednym z tych, którym się nie udało, był zakład przerobu miedzi Cuprom, zamknięty jeszcze w latach 90. Na pierwszy rzut oka wydawać by się więc mogło, że w tej rozpadającej się infrastrukturze jedynymi cennymi rzeczami były stare maszyny i złom różnego rodzaju, rozkradane przez miejscowych Romów. Jednak było tam coś jeszcze: duże ilości odpadów pozostałych po przerobie miedzi. Technologia rafinacji tego metalu w Cupromie do lat 90. była bowiem mało zaawansowana, więc w tak zwanych odpadach flotacyjnych wciąż pozostawało dużo drobin miedzi oraz złota, które były zbyt małe, aby je wyłapać i odzyskać. Odpady z cząsteczkami cennych metali trafiały więc wprost do okolicznych bagien i nikt nie zaprzątał sobie nimi głowy.

Jednak pewnego dnia pojawił się Boldor, który po rozmowie z miejscowymi górnikami powiedział sobie: „Zaraz, zaraz, przecież w tym szlamie mamy już wykopane złoto i miedź, które teraz trzeba tylko zebrać, przetworzyć, a potem sprzedać i zgarnąć miliony!”. Okazało się, że jest to dobry tok myślenia, gdyż na taki towar można było znaleźć klientów chociażby w Chinach czy Korei Południowej, gdzie było wiele przedsiębiorstw potrzebujących dużych ilości metali szlachetnych, a jednocześnie istniały firmy dysponujące nowoczesnymi technologiami odzysku. Nasz bohater przystąpił więc do działania i szybko zorganizował 250 tysięcy GBP na rozpoczęcie prac wydobywczych. Wtedy też powstała firma Exiteco SRL, która w 2013 roku rzekomo rozpoczęła wydobycie szlamu z bagien otaczających zakłady Cuprom, a następnie sprzedawała go jako koncentrat miedzi handlarzom wyspecjalizowanym w tego typu pozostałościach poprodukcyjnych (swoją drogą ciekawa nisza, a do tego bardzo opłacalna). Koncentrat jechał więc ciężarówkami do portu w Konstancy, a następnie płynął do wielu różnych krajów na całym świecie, jak między innymi wspomniane już Chiny i Korea Południowa, a także USA, Belgia, Wietnam czy Singapur. Co istotne, wszyscy kupujący otrzymywali akredytowane wyniki laboratoryjne, które potwierdzały wysoką zawartość metali szlachetnych w koncentracie. Interes szedł nieźle, a do 2017 roku Boldor wysłał w świat około 10 milionów ton szlamu, za który miał zainkasować w sumie ponad 6 milionów EUR.

Dość szybko wyszło na jaw, że to, co miało być koncentratem miedzi, czyli pozostałością poprodukcyjną zawierającą znaczne ilości tego metalu (powyżej 30%), było w rzeczywistości zwykłymi odpadami. Wynajęci przez Boldora Cyganie zbierali bowiem szlam z rzeki, ziemię z wykopów, odpady asfaltowe, kamienie i tym podobne rzeczy, a następnie wysyłali to do odbiorców. Przykładowo: pewna hiszpańska firma wpłaciła Boldorowi z góry 90 tysięcy EUR za 112 ton koncentratu, który według wyników laboratoryjnych miał zawierać 39% miedzi, a po przybyciu transportu na miejsce okazało się, że miedzi jest mniej niż 2%. Kiedy Hiszpanie zażądali zwrotu pieniędzy, Boldor powiedział im, żeby zrobili testy jeszcze raz, a następnie zerwał wszelki kontakt. Podobnie oszukani zostali inwestorzy, którzy uwierzyli w „rumuńskie Eldorado” i włożyli w biznes Boldora znaczne kwoty, niekiedy na poziomie kilkuset tysięcy euro.

W 2018 roku przedsiębiorczy Rumun został oskarżony o zbieranie i transport niebezpiecznych odpadów bez odpowiednich zezwoleń, oszustwa celne, uchylanie się od płacenia podatku, fałszowanie dokumentów oraz pranie pieniędzy. Czyny te zagrożone są karą do dziesięciu lat pozbawienia wolności, sprawa jest w toku. Sam Daniel Boldor oczywiście twierdzi, że jest niewinny, a cała afera została „rozkręcona” przez pewnych ludzi, którzy nie mogli znieść tego, że Cygan może prowadzić tak zyskowny i legalny biznes, więc po prostu postanowili go przejąć.

Potrzebujesz pomocy w sprawach związanych z nielegalnymi odpadami?

NAPISZ DO NAS: kontakt@bialekolnierzyki.com

Partner wpisu

 

 

 

 

Golden Waste Sp. z o.o. 

Jesteśmy nowoczesną, innowacyjną firmą, której działalność koncentruje się na branży odpadowej oraz przedsiębiorstwach będących wytwórcami odpadów.

Nasza oferta:

  • pośrednictwo w obrocie odpadami
  • doradztwo i audyty odpadowe
  • sprzedaż maszyn i urządzeń dla branży odpadowej
  • tereny pod instalacje i składowiska
  • restrukturyzacja firm z branży odpadowej
  • sprawdzanie kontrahentów i wywiad gospodarczy

Działamy na terenie całej Polski!