Jak przetrwać kryzys, czyli biznes w czasach koronawirusa

Od razu na wstępie powiem, że nie ma żadnej uniwersalnej recepty na przetrwanie kryzysu. Co więcej, niektórych załamanie zmiecie z rynku, chociażby nie wiadomo co robili i jak się starali – i to trzeba mocno podkreślić. No bo co może zrobić chociażby restaurator, któremu rząd nakazał zamknąć biznes, a on nie ma pieniędzy na szybkie otworzenie innego interesu? W sumie niewielkie pole manewru. Jednak wiele przedsiębiorstw może przetrwać, ale ich szefowie muszą się przeobrazić w tzw. War CEO, czyli szefów na trudne czasy, którzy szybko podejmują właściwe decyzje.

W wielu przypadkach przyda się także wdrożenie w życie kilku podstawowych rad – macie je poniżej. Są to mocno uogólnione podstawy, dostosowane do realiów małych firm. Uogólnione, ponieważ jest tyle rodzajów działalności i tyle zmiennych, że nie sposób stworzyć jednego sensownego planu. A dlaczego dla małych? Bo większe firmy to nieco inna bajka – bardziej skomplikowane procesy, wymagające indywidualnej analizy, a poza tym więksi często mają swoich prawników, dobrych księgowych, bogatsze doświadczenie biznesowe i tak dalej. No, ale przejdźmy do meritum. Otóż w mojej grupie na Facebooku pod nazwą Białe Kołnierzyki – o biznesie i nie tylko uruchomiliśmy specjalny wątek kryzysowy, w którym przedsiębiorcy wpisują swoje pomysły i przemyślenia dotyczące tego, jak przetrwać ten czas. Najciekawsze rzeczy wrzucam właśnie w tym wpisie – może komuś się przydadzą albo pokażą kierunek, w którym można poszukiwać rozwiązań.

 ‼️ Update – szybka akcja pomocowa ‼️

Wraz z zaprzyjaźnionymi kancelariami postanowiłem zrobić małą akcję pomocową. Target: przedsiębiorcy, którzy już teraz mają problemy związane z pogarszającą się sytuacją gospodarczą albo prawdopodobnie już wkrótce będą takie kłopoty mieć.

Od dziś, tj. od poniedziałku 23.03, do końca marca możecie zgłaszać się do kancelarii podanych na liście – miasta wpisane w kolejności alfabetycznej – i na hasło Białe Kołnierzyki otrzymacie darmową pomoc prawną w postaci porady udzielonej przez ekspertów. Czasem dobrze jest zacząć od takiego małego kroku, aby zorientować się w możliwościach. Ważna uwaga: proszę nie oczekiwać od mecenasów, że w ramach tej akcji pro publico bono będą prowadzić skomplikowane sprawy bez wynagrodzenia (prawnicy też mają rachunki do opłacenia) – chodzi o szybką, doraźną pomoc tu i teraz!

Listę ponad 40 kancelarii z różnych miast wraz z danymi kontaktowymi znajdziecie w podpiętym wpisie na moim fanpage na Facebooku: ➡️ Białe Kołnierzyki 

⬇️⬇️⬇️

 

Jak bezpiecznie prowadzić biznes w czasach kryzysu (i nie tylko)

W tym miejscu chciałbym też dodać, że właśnie tworzymy prawdopodobnie najbardziej przydatny kurs dla przedsiębiorców w Polsce. Kurs, który omawia rzeczy naprawdę ważne dla Twojego biznesu. Rzeczy, które mogą stanowić o jego być albo nie być – szczególnie w trudnych czasach kryzysu. Podamy Tobie na tacy informacje, które:

  • pokażą, jak zredukować do minimum ryzyko prowadzenia biznesu związane np. z niewypłacalnością,
  • zabezpieczą Ciebie przed utratą całego majątku w przypadku niepowodzenia w interesach, 
  • umożliwią zaoszczędzenie wielu pieniędzy chociażby dzięki tzw. optymalizacji podatkowej,
  • oraz pomogą rozwiązać wiele kluczowych problemów!

Szkolenie będzie w formie online, prowadzone przez doświadczonych ekspertów z renomowanych kancelarii prawniczych. Dostaniesz tam tylko i wyłącznie naprawdę przydatne informacje, do tego omówione w tak prosty i przystępny sposób, jak to możliwe. Na ten moment budujemy listę mailingową, na którą możesz zapisać się klikając na poniższy link: ⬇️

➡️ Zapisy na listę mailingową

Subskrybentom będziemy wysyłać ekskluzywne materiały, przydatne w bieżącej sytuacji gospodarczej. Oczywiście niezobowiązująco – jeśli nie będziesz chciał potem zakupić kursu, to nie ma takiego obowiązku. 

 

 

 

1. Przygotuj się na kryzys mentalnie i zrób plan awaryjny

Ja wiem, że brzmi to trochę jak gadanie gości od tzw. rozwoju osobistego, ale tutaj akurat jest w tym pewien sens. Właściwe nastawienie względem problemu jest bowiem jednym z pierwszych i niezbędnych warunków do pokonania przeciwności. Jeśli już przestawimy się na tryb kryzysowego myślenia, to należy zrobić choćby podstawowy plan awaryjny. Co w nim ująć?

Szybki audyt

Po pierwsze musimy wiedzieć to, ile mamy pieniędzy i jaki musimy osiągnąć minimalny poziom przychodów, aby przetrwać. Jeśli widzimy, że już jest blisko granicy, to trzeba się zastanowić nad tym, które koszty pójdą na tzw. pierwszy ogień (o czym za moment).

Poszerzenie dotychczasowej oferty

Kolejna kwestia to zastanowienie się nad rozszerzeniem oferty – dywersyfikacja przychodów to nieraz być albo nie być w czasie krachu. Trzeba więc się zastanowić, bo być może jest coś, na czym idzie zarobić w czasie pandemii koronawirusa, a my możemy w to wejść bez większego ryzyka…? To akurat da się rozegrać na 2 warianty – pierwszy z nich, bardziej zachowawczy, to uzupełnienie asortymentu. Przykładowo jedna ze znanych mi burgerowni zaczęła oferować na dowóz jedzenie w puszkach, soki, makarony i tak dalej. Klientom się to spodobało, a dodatkowy przychód z pewnością pomoże przetrwać ten bardzo trudny czas. Żeby nie było, że tylko mali mogą tak działać – Orlen przecież także nie produkował dotąd płynu do dezynfekcji.

Wejście w całkowicie nową branżę

Drugi wariant to wejście w całkowicie nowy asortyment, niezwiązany w ogóle z dotychczasowym lub w nową branżę. Tutaj oczywiście nie zalecam kredytowania się lub wrzucania wszystkich pieniędzy firmowych w nowy sektor, którego nie znamy. Ale bezpiecznie można zainwestować np. 20-25% posiadanych zasobów i zobaczyć, jak się to kręci – najwyżej dorzucimy więcej do tego pieca. Oczywiście trzeba przy tym oszacować czas, jaki poświęcimy na poboczną działalność – jeśli ma tutaj mocno ucierpieć nasz core business, to też kwestia do przemyślenia.

Szukanie alternatyw w dostawach

Następna niezbędna rzecz w takim kryzysowym planie to zastanowienie się już teraz, co byśmy zrobili, gdyby nagle urwał nam się łańcuch logistyczny. Jasne, w niektórych przypadkach nie da się zrobić nic – po prostu dostawcy nie mają towarów i koniec. W pewnych branżach jednak będzie tak, że jeden dostawca zbankrutuje, ale w jego miejsce wskoczy inny. No i z tymi innymi warto nawiązać kontakty już teraz, aby w razie problemów nie szukać na szybko, co dodatkowo zwiększa poziom stresu.

⬇️⬇️⬇️

 

2. Tnij koszty tam, gdzie tylko możesz

Absolutna podstawa. W czasach kryzysu lepiej mieć do dyspozycji środki finansowe, a nie zaciągać nowe zobowiązania. Ciężko jest dziś bowiem przewidzieć, w którą stronę to wszystko pójdzie – ja nie mam szklanej kuli, analitycy też jej nie mają. Jeżeli więc myślisz teraz np. o wzięciu nowego auta w leasing, to odpuść sobie, poczekaj, pojeździj jeszcze trochę starym. Być może teraz nic nie wskazuje na nadchodzące problemy i sytuacja Twojej firmy jest bardzo dobra, ale nie masz pewności, czy będzie taka za kilka miesięcy. I wtedy może się okazać, że te kilka / kilkanaście tys. miesięcznej raty stanowi bardzo duże obciążenie. Ogólnie zrób szybki audyt i zastanów się, które z usług są w tej sytuacji naprawdę niezbędne, a z których można zrezygnować. Być może np. kończy ci się umowa z firmą sprzątającą, a przewidujesz, że Twoi pracownicy będą teraz mieli więcej czasu i mogą sami zrobić wokół siebie porządek? Niech się burzą na to sprzątanie – Ty masz ważniejsze rzeczy na głowie, bo walczysz o przetrwanie swojej firmy, a kryzys rządzi się swoimi prawami. To tak mniej – więcej wygląda.

Koszt alternatywny / koszt utraconych możliwości

A, no i jeszcze jedna kwestia! Otóż wszelkie wydatki na tzw. dobra luksusowe (serio potrzebny Ci teraz nowy Rolex?) to również koszt alternatywny, zwany także kosztem utraconych możliwości. Mocno uproszczony przykład, bez włączania rozliczeń podatkowych:

Wydając w gotówce np. 200 tys. PLN na nowe auto, po 1 roku tracisz z tego jakieś 20%, w postaci utraty wartości (już nawet nie liczę kosztów ubezpieczenia itp.). No a dla odmiany inwestując te 200 tys. PLN np. w rozwój biznesu, mógłbyś zarobić 50 tys. PLN. Ile więc straciłeś realnie przez rok na kupnie tego auta…? Policzmy zatem: samochód po 1 roku użytkowania możesz sprzedać za 160 tys. PLN. Tymczasem inwestując wspomniane 200 tys. PLN w biznes po 1 roku miałbyś 250 tys. PLN. Ile więc realnie straciłeś na kupnie nowego auta…? 90 tys. PLN! I to jest właśnie koszt alternatywny, który stanowi podstawę ekonomicznego myślenia. I powiem Tobie tak: w czasach kryzysu są najlepsze wyprzedaże i najlepsze okazje, aby kupować za połowę ceny. I jeśli Ty będziesz miał gotówkę, to możesz nabyć coś, na co normalnie nie byłoby Cię stać – i mówię tutaj o biznesie, a nie o konsumpcji! To będą nowe możliwości, ale Ty musisz dać sobie szansę, aby z nich skorzystać – czyli akumuluj teraz kapitał!

⬇️⬇️⬇️

 

3. Monitoruj płatności pod kątem opóźnień

Póki jest dobrze, to wielu przedsiębiorców przymyka oko na to, że jeden czy drugi kontrahent spóźnia się nam kilka dni z opłaceniem faktury. Ale w czasach nadciągającej katastrofy to może być albo nie być dla Twojej firmy. Siądź więc na spokojnie i zobacz, czy czasem te opóźnienia się nie nawarstwiają. Jeśli tak, to bierz telefon w dłoń i dzwoń (nawet się zrymowało). Zasada jest tutaj prosta: im bardziej upierdliwy jesteś, tym bardziej zwiększasz szansę na to, że to właśnie Tobie pierwszemu zapłaci kontrahent. Ludzie na ogół prędzej puszczają przelewy tym bardziej namolnym, a jeśli ktoś nie upomina się o swoje, to znaczy, że może poczekać. A to czekanie w przypadku bankructwa kontrahenta może być w zasadzie bezterminowe.

Złożenie wniosku o upadłość – nie przegap ważnych terminów!

Druga rzecz to monitorowanie faktur pod kątem własnej niewypłacalności. No niestety, przykro mi, ale muszę i o tym wspomnieć. Co do zasady podstawą do ogłoszenia jest sytuacja, w której:

– dłużnik nie wykonuje swoich wymagalnych zobowiązań pieniężnych przez minimum 3 miesiące,

– gdy zobowiązania dłużnika przekraczają wartość jego majątku, a stan ten utrzymuje się co najmniej przez okres powyżej 24 miesięcy.

Wystarczy jedna z tych przesłanek, aby składać wniosek o upadłość. I tutaj mamy bardzo krótki termin, bo zaledwie 30 dni. Jeśli więc widzimy, że nasze zaległości są już blisko granicy, a nie ma zbytnio perspektyw na poprawę sytuacji, to należy poważnie przemyśleć ogłoszenie bankructwa. Upadłość spółki z o.o. w wielu przypadkach pomoże ochronić zarządzającego firmą przed odpowiedzialnością finansową lub nawet karną! Oczywiście cała procedura kosztuje (często i kilkadziesiąt tysięcy PLN), ale i tak lepsze to, niż spłacanie nieraz wielomilionowych długów.

A może restrukturyzacja…?

Jednak nie trzeba od razu upadać – w wielu przypadkach możliwe będzie przeprowadzenie postępowania restrukturyzacyjnego, które zapewni ochronę przed wierzycielami. W praktyce wygląda to tak, że możemy się ułożyć z wierzycielami i uzyskać trochę czasu np. na zmianę struktury naszej firmy, sprzedaż zbędnego majątku itp. Do tego wierzyciele mogą nam umorzyć część zobowiązań, co też jest perspektywą nie do pogardzenia.

⬇️⬇️⬇️

 

4. Zastanów się nad wprowadzeniem przedpłat (jeśli jeszcze tego nie robisz)

W szczególnie trudnej sytuacji mogą się znaleźć firmy, które najpierw kupują za własne pieniądze materiały pod realizację konkretnego zamówienia, wykorzystują je w procesie produkcji, a dopiero na samym końcu otrzymują za nie zapłatę od zamawiającego klienta. W takiej sytuacji straty są często ciężkie do odrobienia – zwłaszcza, jeśli operujemy na niedużej marży, a na horyzoncie widać kryzys i spadki obrotów. Jeśli więc tylko możemy, to negocjujmy przedpłaty – a już na pewno dla tych klientów, którzy mieli dotychczas problemy z terminowym opłacaniem faktur.

Jak to umotywować, aby nie urazić kontrahenta…? Najprościej powołać się na koronawirusa i kryzys, tak po prostu. A ile ma wynosić taka przedpłata? Można zacząć od 100% wartości materiałów, które musimy zakupić na potrzeby realizacji takiego zlecenia. Taki pułap startowy może umożliwić nam spokojne zbicie kwoty do 50% wartości tychże materiałów – i klient nie będzie się mógł poczuć wykorzystany, bo przecież zawsze można mu powiedzieć, że ryzyko rozłożone za materiały rozłożone jest po połowie, a przecież my i tak mamy więcej do stracenia, bo ponosimy inne koszty!

W ogóle, jeśli tylko da radę, to lepiej będzie zrezygnować w tym okresie z kredytowania odbiorców. Oczywiście nie każdy ma taką możliwość, bo w niektórych branżach przedłużone terminy płatności to wręcz nienaruszalna norma, inni mają już podpisane kontrakty i tak dalej, ale jeśli się da bez utraty klienta, to trzeba brać to pod uwagę. Tak tak, musisz teraz ostrożniej kalkulować ryzyko.

⬇️⬇️⬇️

 

5. Przemyśl, czy na pewno odsyłać z kwitkiem mniej perspektywicznych klientów

W czasach prosperity bywa tak: mamy wielu klientów, biznes się kręci, więc często nie chce nam się tracić czasu na mniejsze kontrakty bez dalszych perspektyw na tzw. big deal. Być może masz tak właśnie teraz. Ale sytuacja może się zmienić wtedy, gdy będziemy walczyć o przetrwanie – wtedy taki kontrahent, którego jeszcze kilka miesięcy temu nie chciałoby się nam obsługiwać, nagle może stać się na wagę złota. Co prawda może i nie kupisz dzięki niemu nowego Porsche, ale przetrwasz – a to jest przecież kluczowe. Stara zasada mówi: w trudnych czasach lepiej mieć więcej odbiorców niż mniej – i tego się trzymaj!

⬇️⬇️⬇️

 

6. Renegocjowanie umów i klauzula rebus sic stantibus

Powiem tak: nie jest to rozwiązanie często stosowane w polskiej rzeczywistości prawnej, ale w czasach pandemii koronawirusa i szalejącego kryzysu można się nad nim zastanowić. Klauzula rebus sic stantibus, mówiąc w dużym skrócie, umożliwia sądową zmianę treści już podpisanej umowy w oparciu o wystąpienie jakiegoś nadzwyczajnego zdarzenia, które ma mocny wpływ na życie społeczne. No, a przyznacie chyba, że pandemię można zaliczyć do takiej kategorii. Przy okazji warto też sprawdzić, czy w podpisanej przez nas umowie nie ma czasem zapisu o tzw. sile wyższej – jeśli tak, to mamy jeszcze lepszą pozycję.

Oczywiście to nie jest tak, że każda umowa z automatu może być renegocjowana w oparciu o tę klauzulę! Musi tutaj występować tzw. nadmierna trudność w spełnieniu świadczenia lub też realna groźba rażącej straty dla jednej ze stron umowy. Oczywiście każdy przypadek będzie tutaj oceniany indywidualnie i nie ma pewności, że to „zaskoczy”. Jeśli jednak tak, to możemy uzyskać albo rozwiązanie umowy, albo zmianę jej istotnych postanowień, jak np. skrócenie czasu trwania lub rozłożenie płatności na raty.

A ile to może trwać…? Teoretycznie nawet 5 – 6 lat, ale nie zawsze. Poza tym sama propozycja powołania się na tę klauzulę wysunięta przez profesjonalnego pełnomocnika otwiera przestrzeń do negocjacji pozasądowych – a tam też można sporo ugrać. Oczywiście na tę chwilę nie sposób stwierdzić, czy duża część wierzycieli będzie skłonna iść na ugody – przykładowo banki na ten moment (piszę ten tekst 22 marca) raczej niechętnie zgadzają się choćby na samo rozpoczęcie procesu negocjacyjnego, choć to może się zmieniać wraz z upływem czasu.

⬇️⬇️⬇️

 

7. Zakomunikuj, że Twoja firma cały czas działa

Czymś, czego wielu ludzi nie docenia lub też wręcz o tym zapomina, jest takie zwykłe, normalne zapewnienie kontrahentów i klientów, że w naszej firmie wszystko w porządku i że cały czas działamy w miarę normalnie mimo epidemii. W zasadzie wystarczy tutaj komunikat na stronie www, na fanpage oraz w mailach, które i tak wysyłamy. Drobna rzecz, a uspokaja i sprawia wrażenie stabilizacji – a to jest dobre w trudnych czasach. Podobnie, moim zdaniem, nie ma co chować głowy w piasek i udawać, że nie ma żadnego koronawirusa i właściwie nic się nie dzieje. Lepiej będzie pokazać np. jakie środki podjęła firma, aby walczyć z problemem i wrzucić kilka zdjęć „z pola walki”, czyli z codziennego funkcjonowania.

⬇️⬇️⬇️

 

8. Play Offence – graj ofensywnie

(autor: Matt)

Kryzys, według najlepszych managerów, to czas na tzw. Play Offense, czyli ofensywnego podejścia. Wielu koncentruje się na Defense Plan, a to prowadzi do ślepej uliczki – także nie odpuszczać marketingu i sprzedaży. Dodatkowo trzeba unikać podejścia „watch and wait”, czyli czekania na „jakoś to będzie”. Kryzys, który się zbliża, może być nawet czymś co się określa „100 years event” – wiec tak jak zagramy teraz, być może będziemy musieli walczyć całe życie.

⬇️⬇️⬇️

 

9. Mała kwota – duża skala

(autor: Maciej)

W kryzysach widać niekiedy tendencję do tego, że ludzie unikają większych kontraktów, ale małe kwoty jednak wydają, gdyż oczywiście wiąże się to z niższym poziomem ryzyka. Jeśli więc jest możliwość takiego zmodyfikowania oferty, aby sprzedawać mniejsze rzeczy a więcej, to warto ją przemyśleć. Efekt skali może zrobić tutaj swoje. 

⬇️⬇️⬇️

 

10. Sprzedaż za granicę, e-commerce i marketing

(autor: Grzegorz)

Ekspansja za granicę

Wielu z Was prowadzi sprzedaż, która może funkcjonować spokojnie za granicą, przy niskich nakładach. Wystarczy jedna osoba świetnie posługująca się angielskim i już można pchać swoją ofertę na zagraniczne serwisy z ogłoszeniami.

E-commerce za granicę

Skoro Twoi pracownicy mają więcej czasu, warto rozważyć wejście na rynki zagraniczne. Wiele sklepów działa na platformach SAAS, które mają gotowe narzędzia pozwalające na modyfikacje sklepów pod rynki zagraniczne. Tłumaczymy maskę sklepów, wiadomości, na początek kilka produktów i stale poszerzamy ofertę.

Wzmacnianie SEO

Warto również rozważyć polepszenie pozycji swojej firmy w wyszukiwarce. Małe biznesy często nie mogą sobie pozwolić na drogie agencje SEO, co nie znaczy, że same nie mogą go poprowadzić. Jest mnóstwo blogów i kursów od SEO, które nie kosztują milionów monet. Pozwolą one na przyswojenie podstawowej wiedzy, która choć w pewnym stopniu pozwoli na wyprzedzenie konkurencji. Dla mniejszych firm które korzystają z usług agencji wypowiedzenie umowy na SEO/zawieszenie jej (o ile będzie taka możliwość) to dodatkowe środki.

Zakup kuponów na usługi

Krok trochę ryzykowny, bo nie wiadomo kiedy cała epidemia się skończy, ale oferowanie kuponów na usługi za niższą cenę, na wykorzystanie ich w przyszłości, to może być sposób na przetrwanie firmy. Cześć ludzi boi się, co w przypadku, gdy firma padnie. Warto więc jakoś zabezpieczyć klientów na taką ewentualność.

Poszerzanie bazy e-mail

Znajdźcie sposób na poszerzanie swojej bazy mailingowej. Idealną zachętą może być kilku stronnicowy ebook z waszej branży. Ktoś zostawia e-mail, a wy zyskujecie potencjalnego klienta na swoje usługi. Nie musicie nękać go mailami co 2-3 dni, ale przez to, że więcej ludzi siedzi teraz przy komputerze, to częściej sprawdzają pocztę.

Sklep internetowy

Do tej pory sprzedawałeś tylko offline? Warto może wejść w mały sklep internetowy, który pozwoli Ci wejść w szerszy rynek i w lepszy sposób przedstawić swoją ofertę. Jeśli nie sklep internetowy, to dużą popularnością cieszą się również katalogi w formie sklepów – zamiast „dodaj do koszyka” jest opcja „wyślij zapytanie”.

Dopracowanie oferty

Mając więcej czasu spójrz na swoja ofertę i spróbuj ją dopracować. Wyślij do znajomych, zapytaj o zdanie. Może brakuje jakiś informacji, grafiki są za krzykliwe, kolory nie pasują itd. Teraz, dopóki nie ruszyłeś pełną parą po kryzysie, jest dobry moment, aby o to zadbać.

⬇️⬇️⬇️

 

Kilka słów na koniec

Na sam koniec wspomnę, że od jutra zamierzamy uruchomić małą akcję pomocową dla firm zagrożonych kryzysem – o szczegółach będę informował. Tymczasem to tyle na ten moment. Grunt, żeby nie poddawać się w obliczu problemów – choćby było naprawdę źle. Ja wiem, że to brzmi mocno „coachingowo”, ale ciężko mi to było inaczej ująć. I oby sprawdziło nam się powiedzenie, że nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje, że będzie. Zresztą w razie czego piszcie: kontakt@bialekolnierzyki.com

A, no i jeśli jeszcze nie zapisałeś się na listę mailingową naszego szkolenia online, to teraz także masz okazję to zrobić! Link poniżej. ⬇️

➡️ Zapisy na listę mailingową

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Dlaczego warto czytać pisma z banku, czyli o wypowiedzeniu umowy kredytu hipotecznego

W powszechnej opinii panuje przekonanie, że są dwa rodzaje instytucji, które mają najlepiej skonstruowane umowy: banki oraz ubezpieczyciele. Dziś akurat zajmę się pokrótce tymi pierwszymi, a konkretnie opowiem o jednej niepozornej, ale za to istotnej rzeczy.

 

Wypowiedzenie umowy kredytu hipotecznego

Podobnych sytuacji jest tysiące w skali kraju: bank przesyła wypowiedzenie umowy kredytowej, klient w stresie pobieżnie przegląda otrzymane pismo i oczami wyobraźni przygotowuje się na najgorsze. Co się dzieje dalej? Niekiedy takie papiery lądują w koszu, bez wnikliwego czytania – a ma to miejsce głównie wtedy, gdy dłużnik uznaje swoją sytuację za tak beznadziejną, że jest mu już w sumie wszystko jedno, bo i tak nie widać przysłowiowego światełka w tunelu. A tymczasem to błąd, niekiedy brzemienny w skutkach!

 

Bank wypowiedział umowę kredytową – ale czy na pewno skutecznie…?

Chociaż trudno w to uwierzyć, ale nawet banki potrafią popełniać grube błędy proceduralne. Jednym z nich jest… brak załączenia do wypowiedzenia umowy kredytowej powiadomienia o tym, że klientowi przysługuje prawo do złożenia wniosku o restrukturyzację zadłużenia. Inaczej mówiąc bank ma tutaj obowiązek poinformować, że nawet na tym etapie jest możliwość (możliwość, a nie pewność!) polubownego załatwienia sprawy. Dlaczego jest to tak istotne? Odpowiedź jest prosta: taka czynność jest bezskuteczna z mocy prawa. Oznacza to, że wypowiedzenia jakby nie było – w tym przypadku mamy bowiem dokonanie czynności z pominięciem wymogu formy zastrzeżonej przez ustawę.

 

Ok, no i co w związku z nieważnością wypowiedzenia umowy kredytu hipotecznego?

Najważniejsza kwestia dla dłużnika jest tutaj taka: jeśli podniesie on odpowiedni zarzut, to sąd będzie musiał oddalić powództwo ze względu na to, że jest ono przedwczesne. A jak tak, to bank będzie miał kłopot, ponieważ co do zasady sąd nie może ponownie rozstrzygać sprawy, jeśli dotyczy ona tego samego przedmiotu rozstrzygnięcia oraz identycznej podstawy sporu! W prostszych słowach: nie można pozywać dwa razy za to samo. Rzecz jasna, gdy już dojdzie do takiej sytuacji, to banki i tak sobie z tym poradzą, pozywając dłużnika na innej podstawie, ale to oznacza dla nich kłopot, zupełnie niepotrzebny zresztą.

 

Jaką korzyść może tutaj odnieść dłużnik?

Zasada jest prosta: kiedy bank zorientuje się, że, mówiąc potocznie, dał ciała, to jest zazwyczaj o wiele bardziej skłonny do ugody. No i jeśli w tym momencie do akcji wejdzie dobry prawnik, doświadczony w tego typu tematach, to mamy dużą szansę na wypracowanie ugody bardzo korzystnej dla dłużnika. Czasem będzie to ugoda polegająca na ustaleniu nowego planu spłaty, co pozwoli kredytobiorcy zachować nieruchomość, a czasem zgoda banku na sprzedaż nieruchomości z tzw. wolnej ręki, czyli z pominięciem licytacji komorniczej, która zawsze generuje zbędne koszty i oznacza dużą stratę dla dłużnika.

 

Reasumując

Banki przyciśnięte do muru wolą niekiedy pójść na rękę kredytobiorcy, zamiast „szarpać się” z nim po sądach. Świadomość prawna ogółu społeczeństwa jest jednak na niskim poziomie, więc wiele osób zwyczajnie nie korzysta z podobnych możliwości. Ba, w wielu przypadkach dominuje podejście „Aaa tam, przyszło jakieś pismo z banku, to przyszło – co ma być, to będzie”. A tymczasem w tak istotnej sprawie, jak dach nad głową, warto powalczyć do końca, wyczerpując wszelkie możliwości prawne. Wiem, może i banał, ale niektórzy naprawdę powinni wziąć go sobie do serca. Na sam koniec dodam jeszcze, że jeśli ktoś z Czytelników ma podobne problemy i wisi nad nim groźba licytacji nieruchomości, to tradycyjnie już zapraszam na maila: kontakt@bialekolnierzyki.com

No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Lichwiarze, weksle i przejmowanie nieruchomości

Dziś przyjrzymy się pewnym praktykom stosowanym przez lichwiarzy, w których bardzo często wykorzystywano właśnie weksle oraz przewłaszczenie na zabezpieczenie (ale nie tylko!). Będzie to więc wpis typowo prawniczy, taki „techniczny” można powiedzieć, ale tradycyjnie niepozbawiony wątków bardziej sensacyjnych. ????

 

Schemat udzielania lichwiarskiej pożyczki w oparciu o weksle

Zacznę może od tego, że w 2006 roku weszły w życie przepisy o odsetkach maksymalnych, które w zamyśle miały ograniczyć tzw. Dziki Zachód na rynku pożyczek pozabankowych. Wydawać by się zatem mogło, że lichwiarze zostali postawieni pod ścianą, a przejmowanie nieruchomości wartej kilkaset tysięcy PLN za pożyczki w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych + horrendalne odsetki przejdą do historii. Otóż niekoniecznie! Na horyzoncie pojawiło się bowiem potencjalnie doskonałe rozwiązanie: weksle.

Dlaczego lichwiarze pokochali weksle

Tradycyjne lichwiarskie umowy udzielenia bardzo wysoko oprocentowanej pożyczki w świetle nowych regulacji prawnych straciły rację bytu. W związku z tym zaczęto pozorować sprzedaż weksli. W praktyce wyglądało to tak, że lichwiarz zawierał z pożyczkobiorcą tzw. porozumienie wekslowe, zgodnie z którym pożyczkobiorca „sprzedawał” wystawiony przez siebie weksel własny remintentowi, czyli pożyczkodawcy. Porozumienie to przewidywało również, że pożyczkobiorca zobowiązuje się do wykupienia weksli od remitenta (czyli w tym przypadku lichwiarza) w określonych terminach.

No i teraz najciekawsze: część weksli opiewała na właściwą kwotę pożyczki wraz z oprocentowaniem (weksle A), a część stanowiły tzw. weksle kaucyjne, inaczej zwane też karnymi (weksle B). No i właśnie te weksle karne (czyli B) wystawcy byli zobowiązani wykupić w przypadku, gdy nie oddali długu na czas, czyli, inaczej mówiąc, nie wykupili weksli opiewających na kwotę pożyczki + odsetki od niej (weksle A). Na pierwszy rzut oka wygląda to może trochę pokrętnie, ale w gruncie rzeczy jest bardzo proste. Oczywiście te karne weksle opiewały na ogół na kwoty kilkukrotnie wyższe niż należność główna, a do tego zwykle nie zawierały daty płatności, którą remitent (czyli lichwiarz) mógł w zasadzie dowolnie określić. Bywały jednak przypadki, w których taka data była określona. Wtedy to remitent (lichwiarz) np. zobowiązywał się zwrócić lub sprzedać takie weksle za symboliczną kwotę – rzecz jasna wtedy, gdy weksle dotyczące należności głównej (weksle A w naszym przykładzie) zostały wykupione w terminie, czyli gdy pożyczkobiorca spłacił zadłużenie.

Jakie korzyści, teoretycznie, zapewniał taki schemat?

Po pierwsze lichwiarze omijali w ten sposób ograniczenia prawne związane z naliczaniem odsetek oraz inne zastrzeżenia umowne niezgodne z prawem. Dziś zresztą także mamy ustawowe ograniczenie wysokości takich odsetek – art. 359 k.c. mówi bowiem o tym, że maksymalna wysokość odsetek wynikających z czynności prawnych nie może w stosunku rocznym przekroczyć dwukrotności odsetek ustawowych, a postanowienia umowne nie mogą tego przepisu wyłączyć. No a ponieważ czas nie wpływał na rozmiary świadczenia określonego w karnych wekslach, to w stosunku do nich nie miały zastosowania ustawowe przepisy o odsetkach maksymalnych – takie były przynajmniej interpretacje.

Po drugie weksle były też niezłą metodą na uniknięcie podatku od czynności cywilno – prawnych (PCC), co jednak w przypadku tego typu interesów, jak lichwa i przy takich stopach zwrotu, można raczej uznać za motyw drugorzędny.

 

Przejmowanie nieruchomości przez lichwiarzy w oparciu o weksle

Pożyczki lichwiarskie „bez BIK” od zawsze były obarczone ponadprzeciętnym poziomem ryzyka – więc co było bardzo pożądane przez lichwiarzy…? Oczywiście zabezpieczenie! A jedną z najlepszych form zabezpieczenia były i są oczywiście nieruchomości. W przypadku lichwiarskich pożyczek stosowano więc zabezpieczenia w postaci:

  • ustanowienia hipoteki,
  • przewłaszczenia na zabezpieczenie,
  • zawarcie umowy zobowiązującej do sprzedaży lub sprzedaży przedwstępnej,
  • ewentualnie w drodze udzielenia tzw. pełnomocnictwa dla zabezpieczenia.

Przewłaszczenie na zabezpieczenie

To właśnie ono było chyba najpopularniejszym schematem stosowanym przez lichwiarzy, a już na pewno jednym z najpopularniejszych. Co prawda były różne kontrowersje w doktrynie, czy taka forma jest dopuszczalna, czy nie, ale ogólnie ją stosowano. W każdym razie w wyniku takiej umowy przewłaszczenia właściciel nieruchomości, czyli pożyczkobiorca, bezwarunkowo przenosił jej własność na wierzyciela, czyli lichwiarza. Tenże wierzyciel z kolei zobowiązywał się do powrotnego przeniesienia własności na pożyczkobiorcę w razie spłaty przez tego ostatniego długu w określonym terminie. W innym wariancie, jeszcze bardziej niebezpiecznym dla dłużnika, w umowie przewłaszczenia nie określano terminu zaspokojenia się wierzyciela z przedmiotu przewłaszczenia. No i lichwiarz mógł wtedy „hodować” należność, nie żądając przez określony czas spłaty od nieświadomego niczego dłużnika. Celem było tutaj osiągnięcie sytuacji, w której stan takiej wierzytelności pozwolił lichwiarzowi na zachowanie nieruchomości.

Lichwiarskie pożyczki a umowa sprzedaży nieruchomości

Tutaj schemat często wyglądał tak, że pożyczkobiorca – właściciel nieruchomości zawierał z lichwiarzem umowę dotycząca sprzedaży tej nieruchomości, oczywiście w formie notarialnej. Równolegle jednak podpisywana była druga umowa, w której wierzyciel (lichwiarz) zobowiązywał się do powrotnego przeniesienia własności tej nieruchomości na zbywcę (pożyczkobiorcę). Niby wszystko ok, ale patent był tutaj taki: ta druga umowa nie była sporządzana w formie wymaganego prawnie aktu notarialnego. No a skoro tak, to była po prostu nieważna – co za tym idzie lichwiarz nie był nią związany i spokojnie mógł zatrzymać nieruchomość (oczywiście pod warunkiem, że pożyczkobiorca nie zdecydował się na wejście na drogę prawną, z czym różnie bywało).

 

Jak to się działo, że pożyczkobiorcy podpisywali skrajnie niekorzystne umowy z lichwiarzami?

Nie będzie chyba zaskoczeniem, że ofiarami opisanych powyżej kombinacji najczęściej padały osoby nieporadne życiowo lub z poważnymi problemami finansowymi, będące pod przysłowiową ścianą. Tacy ludzie zwykle nie mieli zbytniego rozeznania w zawiłościach prawa i nie rozumieli, jakie konsekwencje może nieść za sobą podpisanie wspomnianych umów wekslowych. Zresztą bądźmy szczerzy: wielu wykształconych ludzi też nie wiedziałoby do końca, o co tak naprawdę chodzi z tymi wekslami, bo to dość skomplikowana materia. Do tego, wbrew pozorom, lichwiarze nie zawsze byli „typami spod ciemnej gwiazdy”, obwieszonymi złotymi łańcuchami i jeżdżącymi czarnym BMW z przyciemnianymi szybami. W rzeczywistości często posiadali oni wizerunek typowego „białego kołnierzyka” w dobrze skrojonym garniturze, wzbudzali też zaufanie swoim sposobem wypowiedzi i używaniem wielu prawniczych zwrotów.

Będzie Pan zadowolony…

Lichwiarze potrafili także kłamać bez przysłowiowego mrugnięcia okiem – zwłaszcza w przedstawianiu skutków prawnych zobowiązań zaciąganych przez pożyczkobiorców oraz konsekwencji niewywiązywania się przez nich z umów w określonym terminie. Rzecz jasna zatajali także prawdziwy cel udzielania pożyczek, czyli przejmowanie nieruchomości za ułamek ich wartości – pożyczkobiorcom była przedstawiana wersja, że chodzi tylko i wyłącznie o standardowy zarobek na odsetkach od pożyczki.

Co ciekawe w niektórych przypadkach stosowano „zarzutkę”, jaką miało być załatwienie dużego kredytu. Wyglądało to tak, że klient był namawiany na wzięcie lichwiarskiej pożyczki i podpisanie weksli, a potem, czyli docelowo, miał on jeszcze otrzymać duży kredyt bankowy pozwalający mu na spłatę wszystkich zobowiązań. Lichwiarze powoływali się przy tym na różnego rodzaju „układy” mające sprawić, że taki kredyt zostanie przyznany z pominięciem procedur bankowych. Było to oczywiste oszustwo, ale wiele osób, desperacko poszukujących finansowania, łapało się na takie zapewnienia.

Notariusz a umowa na przewłaszczenie nieruchomości

Przyszedł moment odpowiedni na zadanie istotnego pytania: a jak w takich przypadkach zachowywali się notariusze? Przecież teoretycznie powinni oni stać na straży interesów obu stron umowy i wyłapywać sytuacje, w których np. lichwiarz pożyczając kwotę rzędu 10 czy 20 tys. PLN przejmuje mieszkanie warte 200 tys. PLN. Tyle, że w praktyce niestety nie było to wcale takie proste, a na przeszkodzie stało tutaj złe prawo oraz niespójne orzecznictwo. Jeśli chodzi o to ostatnie, to weźmy taki oto przykład:

– w jednym z orzeczeń Sąd Najwyższy uznał, że proporcja kwoty pożyczki w stosunku do wartości zabezpieczenia może być niewspółmiernie mała (np. 20 tys. vs 200 tys.);

– z kolei w innym orzeczeniu SN stwierdził, że jeśli różnica ta jest drastyczna, to można unieważnić taką umowę.

Którą wersję miałby przyjąć notariusz? Poza tym jak określić to drastyczne zróżnicowanie, skoro nigdzie nie było wytycznych? Czy zatem wspomniane 20 tys. PLN pożyczki kontra zabezpieczenie w postaci nieruchomości o wartości szacunkowej 200 tys. PLN podpada już pod tę definicję…? Ok, tutaj być może tak, ale czy już np. 50 tys. PLN kontra 200 tys. PLN to nadal byłoby drastyczne zróżnicowanie, czy może już nie…? Widzicie sami, że na skutek istotnej luki w przepisach ciężko było podjąć właściwą decyzję.

Dodatkowo jeszcze mamy zasadę swobody umów, z którą związane jest to, że jeśli dana czynność jest zgodna z prawem, to notariusz nie może tak po prostu powiedzieć „Veto!”, tzn. nie może odmówić przeprowadzenia czynności notarialnych. A jeżeli jednak odmówi, co zresztą niejednokrotnie miało miejsce…? Wtedy łamie prawo, a lichwiarz może złożyć skargę do sądu. W praktyce jednak takie skargi były raczej sporadyczne (o ile w ogóle się zdarzały), a lichwiarze po prostu wybierali innego notariusza, który nie miał podobnych dylematów moralnych.

Warto też wspomnieć tutaj o pewnej kwestii, jaką było wprowadzanie notariuszy w błąd przez… samych pożyczkobiorców! Otóż, zgodnie z doniesieniami płynącymi z samego środowiska notarialnego, osoby będące w trudnej sytuacji niekiedy okłamywały notariuszy co do faktycznej kwoty pożyczki – przykładowo twierdziły, że dostają 100 tys. PLN zamiast rzeczywistych 20 tys. PLN. W takiej przykładowej sytuacji nie wchodziło już w grę wspomniane przeze mnie drastyczne zróżnicowanie, więc notariusz nie miał za bardzo podstaw do odmowy wykonania czynności notarialnych. Tutaj jest raczej jasne, że pożyczkobiorcy byli odpowiednio instruowani przez lichwiarzy, co mają mówić w obecności notariusza.

Na koniec tego punktu dodam, że byli też notariusze, którzy jawnie współpracowali z przestępcami – niektóre przypadki były nawet dość głośne medialnie. Jednak zaryzykowałby stwierdzenie, że były to jedynie incydenty tzw. czarnych owiec, a nie norma.

 

Zatrzymanie jednego z członków grupy podejrzewanej o lichwiarskie przejmowanie nieruchomości. W tej sprawie zabezpieczono majątek o wartości ok. 20 milionów PLN. Źródło: CBŚP

 

Czy pożyczkobiorcy mieli szansę skutecznego dochodzenia swoich praw w sądzie?

Oczywiście! Wiele spraw związanych z działalnością lichwiarzy było do wygrania – gdyby tylko trafiły do sądu „pilotowane” przez ogarniętych pełnomocników. Co więcej, w opinii znanych mi prawników specjalizujących się w tematach „okołoupadłościowych”, wiele firm pożyczkowych było skłonnych do sporych ustępstw, jeśli trafiły na profesjonalnego pełnomocnika prowadzącego negocjacje w imieniu dłużnika. Cóż, po prostu przedstawiciele tych firm wiedzieli, że w sądzie może być różnie, a wygrana nie jest wcale przesądzona. Dobry prawnik mógł bowiem wytoczyć cały arsenał zarzutów – dobrym przykładem będzie tutaj oparcie się na art. 58 k.c., który mówi, że cel umowy nie może służyć obejściu prawa lub być niezgodny z zasadami współżycia społecznego. Nie da się ukryć, że „patenty” stosowane przez lichwiarzy można by pod to podciągnąć. Zresztą orzecznictwo też bywało przyjazne dłużnikom – jak już wspominałem, Sąd Najwyższy potrafił wydawać wyroki mówiące, że można stwierdzić nieważność umowy przewłaszczenia na zabezpieczenie w przypadku ustanowienia na rzecz wierzyciela nadmiernego lub zbytecznego zabezpieczenia wierzytelności.

Dlaczego więc lichwiarze działali niekiedy praktycznie bezkarnie?

Powody są bardzo złożone. Zacznę od tego, że bardzo duża część klientów lichwiarzy stanowiły osoby nieporadne życiowo, do tego zwykle obarczone ogromnymi problemami finansowymi. Lichwiarze wykorzystywali to z pełną premedytacją wiedząc, że bardzo duża część takich osób nie złoży zawiadomienia o przestępstwie i nie pójdzie do sądu, ponieważ zwyczajnie nie mają pieniędzy na honorarium dla adwokata czy też radcy. A trzeba wiedzieć, że opisywana dziś materia jest w praktyce dość trudna i ciężko tutaj coś wywalczyć bez profesjonalnego wsparcia. Kolejna sprawa to nie do końca jasne przepisy, które z kolei powodowały niekiedy „olewanie” tematu przez prokuratorów. W tego typu przypadkach była bowiem potrzebna szczególnie wnikliwa kontrola sposobu zaspokojenia wierzyciela – jej celem było oczywiście sprawdzenie, czy silniejsza strona umowy (tj. lichwiarz) nie zmierza do osiągnięcia skutku w postaci przepadku przedmiotu zabezpieczenia (nieruchomości). No i cóż, zdarzali się prokuratorzy, którzy nie dopatrywali się znamion przestępstwa i umarzali podobne sprawy. A szkoda…

 

Czy zamiast legalnie działających firm pożyczkowych rynek tzw. trudnych pożyczek przejmą kryminaliści?

Zacznę od tego, że według nowego projektu ustawy antylichwiarskiej zabezpieczenie pożyczek, np. w postaci hipoteki na nieruchomości czy weksli kaucyjnych, nie będzie mogło przekroczyć pożyczonej kwoty, powiększonej maksymalnie o 45%. I to właśnie prawne „blokady” dotyczące zabezpieczeń, a nie ograniczanie wysokości odsetek lub kosztów pozaodsetkowych, mogą się tutaj okazać kluczową kwestią. No i wielu z Was wie, że nie raz i nie dwa krytykowałem zmiany legislacyjne wprowadzane przez aktualnie rządzących, ale tutaj akurat nie wypada ich nie pochwalić, bo wydają się krokiem w dobrym kierunku.

Jednak, niejako w opozycji do zmian, słyszałem głosy w mediach, że wprowadzenie w życie nowej ustawy antylichwiarskiej może oznaczać zniknięcie z rynku wielu firm pożyczkowych. Nie dopowiedziano jednak, że będzie to głównie dotyczyć tych najbardziej „agresywnych”, tzn. stosujących różne niezbyt etyczne sztuczki prawne (min. takie, jak tutaj opisałem). I wiecie co…? Ja tam bynajmniej nie będę takich firm żałował – wrzucenie zwykłej lichwy w eleganckie opakowanie nie zmienia bowiem faktu, że to nadal lichwa, którą należy eliminować. Tak się robi w cywilizowanych krajach, jak np. Wielka Brytania, gdzie istnieje prawo mówiące o tym, że jeśli ktoś pożyczy pieniądze od nielegalnie działającego pożyczkodawcy – tzw. loan sharks – na % niezgodny z prawem, to nie ma prawnego obowiązku ich zwracania. Wracając jednak na nasze polskie podwórko dodam, że już zwłaszcza nie zapłaczę za pewną częścią takich podmiotów, które miały jako udziałowców czy właścicieli np. członków grup przestępczych zajmujących się wyłudzaniem podatku VAT – pożyczki były tutaj doskonałym sposobem na maksymalizację zysków. Zaznaczam przy tym jasno, że chodzi tu o pojedyncze przypadki, a nie cały rynek pożyczek pozabankowych, bo to byłoby bardzo krzywdzące i nieprawdziwe pomówienie!

Czy powstanie mafijne podziemie pożyczkowe…?

Powiem tak: opowieści o tym, jak to pozbawieni finansowania konsumenci będą masowo pożyczać pieniądze od „smutnych panów ze złotymi łańcuchami na szyi” można raczej włożyć między bajki. Oczywiście jest to tylko moja prywatna i nieco subiektywna opinia, a nie jakiś powszechnie znany fakt, czy to naukowy, czy potwierdzony przez ekspertów – w każdym razie uzasadnienie macie poniżej.

Każdy, kto choć trochę zna środowisko takich szemranych ludzi, wie, że bez zabezpieczenia w postaci nieruchomości czy np. auta, raczej nie będą oni pożyczać pieniędzy pierwszej lepszej osobie z ulicy, której nie znają i nie wiedzą, czy będzie potencjalnie miała z czego oddać dług. Co innego bowiem pożyczanie komuś znanemu, kogo zachowanie można mniej – więcej przewidzieć, a co innego obsługiwanie dziesiątek lub nawet setek finansowych desperatów. Takie ostrożne podejście „lichwiarzy z półświatka” jest uzasadnione – sam znam chociażby przypadek, w którym taki pożyczkobiorca wziął 10 tys. PLN „na dwa tygodnie”, po czym wyjechał sobie za granicę i ślad po nim zaginął. No a za tak małą kwotę raczej żaden lichwiarz, posiadający choć kilkadziesiąt punktów IQ, nie będzie nachodził rodziny takiego pożyczkobiorcy i jej groził, czy tam bił, ponieważ ryzyko spotkania z prokuratorem jest niewspółmierne do kwoty długu. Podobnych historii jest wiele. Ba, znam osobiście kogoś, kto pożyczył w sumie kilkaset tys. PLN takim przypadkowym osobom na wysoki % bez zabezpieczeń, a dziś ściąga po stówkę – dwie miesięcznie od niektórych ze swoich dłużników. I nawet nie to, że nie mógłby ich „dojechać” – po prostu prowadząc większe interesy zwyczajnie nie opłaca mu się ryzykować problemów z prawem dla jakichś drobniaków. Co do pożyczek zaś, to osoba ta nie daje już nikomu pieniędzy bez zabezpieczenia o wartości co najmniej dwukrotnie wyższej od pożyczanej kwoty. Zatem, reasumując, jeśli możliwość przejmowania nieruchomości przez lichwiarzy w zamian za stosunkowo niewielkie długi zostanie prawnie wyeliminowana, to praktycznie nie ma opcji, aby „kryminalni pożyczkodawcy” przejęli w dużym stopniu rynek po „agresywnych” firmach pożyczkowych.

No i to by było na tyle na dziś. Póki co nie mamy jeszcze nowej ustawy antylichwiarskiej, a wiele firm pożyczkowych wciąż doprowadza do licytacji nieruchomości dłużników. Przy okazji tematu chciałbym więc dodać, że jeśli ktoś z Was lub Waszych bliskich albo znajomych miał problemy z lichwiarzami podobne do tutaj opisanych, to możecie pisać do mnie na maila: kontakt@bialekolnierzyki.com

No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!