Spółka komandytowa – wehikuł do niepłacenia

W ostatnich miesiącach 2022 roku kilkukrotnie wzrosła liczba kierowanych do naszej firmy zapytań dotyczących odzyskania należności oraz przeprowadzenia ustaleń majątkowych (chodzi o ustalenie majątku dłużników). Wielu – o ile nie większość – z pytających Klientów działało w branży budowlanej, gdzie jako wykonawcy / podwykonawcy nie otrzymywali należnych im wynagrodzeń. Kwoty tych długów były różne – od kilkudziesięciu tysięcy PLN, do ponad miliona, przy czym najczęściej trafiały się sumy w granicach kilkuset tysięcy PLN. W większości z tych przypadków przewinęła się specyficzna konstrukcja, znana w obrocie gospodarczym jako spółka z ograniczoną odpowiedzialnością spółka komandytowa.

Konkretnie chodzi tutaj o spółkę komandytową, w której komplementariuszem jest spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Dla porządku przypomnę tylko, że komplementariusz odpowiada za zobowiązania takiej spółki całym swoim majątkiem, a komandytariusz tylko do wysokości sumy komandytowej – czyli w praktyce wcale nie odpowiada, bowiem cóż to jest np. 50 tys. PLN sumy komandytowej w zestawieniu z długami na poziomie setek tysięcy lub nawet milionów PLN?

 

Spółka komandytowa nie płaci – case study

 

No i teraz weźmy sytuację z jednej z ostatnich prowadzonych przez nas spraw. Wykonawca – nazwijmy go Alfa – podpisuje kontrakt z firmą Delta, która jest generalnym wykonawcą i zwyczajną spółką z o.o. Na początku wszystko gra, płatności za faktury spływają bez większych problemów. Jednak w trakcie realizacji kontraktu spółka Delta, czyli generalny wykonawca, przekształca się w spółkę komandytową Beta, w której komplementariuszem jest spółka z o.o. o nazwie Gama. No i na pozór nic się nie zmienia – Alfa dalej wykonuje zlecone prace, wystawia też fakturę, która zostaje opłacona.

W pewnym momencie, gdy kontrakt zbliża się już ku końcowi, spółka Delta (generalny wykonawca) przestaje płacić. Oczywiście są stosowane różne zagrywki opóźniające, w stylu „Maksymalnie do końca miesiąca puścimy przelew, jak tylko nam spłyną środki na konto”. Tym sposobem Afla wykonuje praktycznie całość prac, lecz płatności za ostatnie faktury niestety już nie otrzymuje.

 

Pierwszy poziom egzekucji

No i teraz Alfa ma problem, gdyż okazuje się, że odzyskanie pieniędzy od spółki komandytowej Beta, która powstała po przekształceniu Delta Sp. z o.o. praktycznie graniczy z cudem. Dlaczego? Spójrzmy na strukturę odpowiedzialności w takim tworze, jak spółka z o.o. spółka komandytowa. W pierwszej kolejności odpowiada sama spółka komandytowa jako taka – problem w tym, że zwykle w momencie zaprzestania płatności za wykonane prace nie posiada już ona żadnego majątku przedstawiającego jakąś większą wartość, więc nawet po wygranym procesie komornik nie bardzo ma co zajmować.

Drugi poziom egzekucji

Możemy, a wręcz powinniśmy, spróbować wyegzekwować dług od komplementariusza, czyli od spółki z o.o. Tyle, że taka spółka również może nie dysponować żadnym majątkiem, a co gorsza w trakcie dochodzenia należności od spółki komandytowej może się okazać, że spółka z o.o. – komplementariusz została postawiona w stan upadłości, co jeszcze bardziej gmatwa sytuację

Trzeci poziom egzekucji

Jest to próba odzyskania pieniędzy od prezesa spółki – komplementariusza, który albo jest słupem, albo złożył w odpowiednim czasie wniosek o upadłość zarządzanej przez niego spółki z o.o. (w naszym przykładzie będzie to spółka Gama). Przy tak ułożonej strukturze szanse na odzyskanie należności będą niewielkie, nie ma się co oszukiwać.

 

Wniosek o zabezpieczenie roszczenia

 

W poprzednim akapicie napisałem, że szanse na odzyskanie należności od spółki komandytowej często są niewielkie. Zgadza się, ale nie zawsze tak musi być! W pewnych przypadkach można „docisnąć” zleceniodawcę – dłużnika na tyle, aby stał się on skłonny uregulować należność, a przynajmniej jej znaczącą część.

Jak to przeprowadzić od strony operacyjnej?

Jedną z metod będzie tutaj złożenie wniosku o zabezpieczenie na majątku dłużnika. Cel takiego posunięcia jest dość oczywisty: uniemożliwienie mu ucieczki z majątkiem, np. poprzez nałożenie hipoteki przymusowej. Należy mieć jednak świadomość tego, że takie zabezpieczenie nie jest cudownym środkiem, bowiem w wielu konfiguracjach może się okazać tylko iluzją (szerzej opiszę ten temat w książce). Jednak jako rodzaj straszaka na niektórych dłużników może się ono wykazać wystarczające. Jeśli zaś chodzi o koszt opłaty od wniosku o zabezpieczenie, to wynosi on 1/4 opłaty należnej od pozwu o dane roszczenie. Mam tutaj na myśli chyba najbardziej popularną sytuację, gdy główny pozew przeciwko dłużnikowi nie został jeszcze wniesiony i opłacony.

Oczywiście to nie jest tak, że zawsze zabezpieczenie się otrzyma – aby sąd zadecydował o jego przyznaniu, należy wykazać interes prawny. Mowa tutaj o sytuacji, w której dana umowa opiewa na kwotę wyższą niż 75 tys. PLN. Przy okazji pro – tip: większe kontrakty, np. na 200 tys. PLN, warto rozbić na kilka umów o wartości nie przekraczającej 75 tys. PLN – łatwiej będzie otrzymać zabezpieczenie.

Wracając jednak do interesu prawnego – przed sądem należy udowodnić, że w przyszłości mogą być problemy z egzekucją wyroku.

Niektóre przesłanki:

– dłużnik ma wielu wierzycieli,

– dłużnik wyprowadza majątek ze spółki,

– na hipotekach nieruchomości należących do dłużnika zaczynają się pojawiać obciążenia,

– bilans dłużnika jest bardzo słaby, ewentualnie widać, że jest „szyty”, czyli wykazuj fejkowe zyski.

 

Kto może to wszystko ustalić? Chociażby agencja detektywistyczna wyspecjalizowana w przestępczości gospodarczej.

 

Po co w ogóle bawić się w pozwy i wnioski o zabezpieczenie, skoro wiadomo, że dłużnik i tak nic nie ma?

Po pierwsze nie zawsze jest to oczywiste – przerabialiśmy przypadki, w których spółki komandytowe jednak posiadały jakiś majątek, który można było zająć. Ale co w sytuacji, gdy jesteśmy na 99,9% pewni, że spółka komandytowa nic nie ma? Wtedy wnosimy o nadanie klauzuli na komplementariusza, czyli spółkę z o.o. – pozwala na to art. 778 Kpc. A co nam po tym, jeśli przewidujemy, że spółka z o.o. będąca komplementariuszem też jest niewypłacalna? Odpowiedź jest prosta: aby dopaść prezesa tej spółki z o.o. i spróbować wyciągnąć środki od niego.

No dobrze, a jeśli prezes jest klasycznym słupem i nic się nie da z niego ściągnąć? Wtedy leżymy po całości, mówiąc potocznie. Ale w praktyce często bywa i tak, że prezes spółki – komplementariusza miał wcześniej jakiś majątek, lecz przeniósł jego własność na żonę, matkę, brata czy babcię. Da się tutaj coś zrobić? W pewnych stanach faktycznych da – dzięki skardze pauliańskiej.

 

Informacja kluczem do sukcesu

Zanim przystąpimy do starcia na ostro z dłużnikiem, warto jest zgromadzić możliwie największą ilość informacji na jego temat. Jakim majątkiem dysponuje, czy go nie wyprowadza, ilu ma wierzycieli, jakim majątkiem dysponuje prezes, czy prezes był już wcześniej zamieszany w podobne schematy itp. No i tutaj nieskromnie polecam prowadzoną przeze mnie agencję – robimy kompleksowe rozpoznanie, wywiad majątkowy (nieruchomości i ruchomości do 5 lat wstecz) oraz analizy bilansów w razie potrzeby.

Zainteresowanych zapraszam na maila: kontakt@bialekolnierzyki.com

 

To jak to w końcu jest z tymi spółkami komandytowymi – czy chronią skutecznie, czy jednak nie?

 

Tak, chronią – ale schemat musi być odpowiednio ułożony. Przykład przedstawię w książce „Jak kraść w białym kołnierzyku”, które wysyłka i sprzedaż nastąpi już niedługo. Jednak, patrząc z praktyki, spora część dłużników niepłacących wykonawcom to nie są profesjonalni fraudzi, lecz przedsiębiorcy, którym w pewnym momencie się nie powiodło i wykonują ruchy antywindykacyjne, które nie zapewniają jednak 100% ochrony. Tak więc nie napiszę nic odkrywczego, ale każdy przypadek trzeba przeanalizować i ocenić indywidualnie.

 

Dzika reprywatyzacja – komentarz do wyroku NSA

Naczelny Sąd Administracyjny wydał wczoraj wyrok w sprawie tak zwanej dzikiej reprywatyzacji. Z wyroku tego wynika, że handlarze roszczeń nie byli umocowani prawnie do bycia stroną w postępowaniu, a w związku z tym wszystkie decyzje zwrotowe i odszkodowawcze wydane w postępowaniach ich dotyczących mogą się okazać nieważne. Taki stan rzeczy ma z kolei podobno otworzyć drogę do odebrania nieruchomości handlarzom roszczeń, jak również do zwrotu odszkodowań, jakie uzyskali oni od miast.

Media podchwyciły temat, a niektórzy już otworzyli szampana z radości, że oto tysiące reprywatyzowanych nieruchomości i setki milionów złotych wrócą z powrotem do majątku publicznego i ogólnie zapanuje wreszcie społeczna sprawiedliwość. Tyle tylko, że żyjemy w Polsce, a tu, niestety, mało co jest proste, a już na pewno nie sprawy z przestępczością gospodarczą w tle. Już wyjaśniam, jak to wszystko może wyglądać w praktyce, biorąc pod uwagę typowe schematy działania przestępców w białych kołnierzykach.

Ucieczka z majątkiem uzyskanym w toku reprywatyzacji

 

Tak więc po pierwsze należałoby sobie zadać pytanie, ile nieruchomości w ogóle przejęli osobnicy zwani potocznie handlarzami roszczeń. Jeśli spojrzeć w tzw. Białą Księgę, czyli spis reprywatyzacyjny nieruchomości warszawskich, to owi handlarze roszczeń stanowili zaledwie 16% osób dochodzących swoich praw. Dochodzących bezpośrednio, dodajmy. Tych konkretnych osobników można by ewentualnie „docisnąć” w oparciu o wyrok NSA, żądając od nich zwrotu nieruchomości lub wypłaconych odszkodowań, ale i tak nie oczekiwałbym tutaj spektakularnych rezultatów (o czym za moment).

Tymczasem jednak wiele z nieruchomości było przejmowanych pośrednio przez wyspecjalizowane firmy, które miały powiązania z handlarzami roszczeń. Schemat wyglądał wtedy tak, że jakaś osoba fizyczna (bądź osoby) w teorii będąca następcą prawnym byłych właścicieli, uzyskiwała pozytywną decyzję, przejmując na jej podstawie nieruchomość. Potem udziały w tej nieruchomości osoba taka sprzedawała wyspecjalizowanej spółce. Spółka ta z kolei „oczyszczała” nieruchomość dotychczasowych z lokatorów, a następnie remontowała ją, tworząc w niej np. luksusowe apartamenty, które następnie odsprzedawała z dużym zyskiem. Czy wspomniane osoby fizyczne, które formalnie składały wniosek o zwrot nieruchomości / odszkodowanie, mogły być w niektórych przypadkach słupami firm przejmujących nieruchomości i odsprzedających je dalej? No mogły. Czy w oparciu o wczorajszy wyrok NSA będzie można coś od takich osób odzyskać? Raczej nie, gdyż nie były one nabywcami roszczeń.

Idźmy dalej. Nawet jeśli dziś chcielibyśmy odebrać handlarzom roszczeń przejęte przez nich bezpośrednio nieruchomości, to najprawdopodobniej okazałoby się, że znaczna ich część (jeśli nie większość) została już sprzedana kolejnym nabywcom, których z kolei chroni rękojmia wiary publicznej ksiąg wieczystych. Ok, co prawda Komisja Weryfikacyjna działająca od 2017 roku dokonywała wpisów z ostrzeżeniami w księgach wieczystych spornych nieruchomości, co w praktyce blokowało ich sprzedaż, ale wcześniej, czyli przed 2017 rokiem, sprzedano takich reprywatyzowanych kamienic czy działek od groma. No a ich nabywcy są już prawnie chronieni, jeśli działali w dobrej wierze (a ewentualne działanie w złej wierze trzeba przecież udowodnić). O zwrocie pieniędzy uzyskanych w toku sprzedaży też bym raczej sugerował zapomnieć. Dlaczego?

Zabawa w odzyskiwanie roszczeń to była taka trochę gra w ruletkę – raz się udało, a raz nie. Do tego od 2017 roku pojawiła się Komisja Weryfikacyjna i realne niebezpieczeństwo utraty już zagarniętej przez handlarzy kasy. W takich warunkach i na tak wysokim poziomie finansowym (a przypominam, że chodziło niekiedy o dziesiątki milionów złotych), pieniądze musiały więc przejść odpowiednie ścieżki transferu, a nie leżeć sobie beztrosko na koncie, czekając na potencjalne zajęcie przez komornika. No, chyba, że ktoś był totalnym głąbem, o co akurat nie posądzam handlarzy roszczeniami i ich doradców.

Podobnie to wygląda w przypadku zwrotu przez handlarzy roszczeniami nienależnie wypłaconych im odszkodowań – tutaj również nie liczyłbym na fajerwerki. Nie wiadomo tu chociażby dokładnie, ile z tych odszkodowań przejęły zwykłe słupy, od których nic się dzisiaj nie odzyska. Wystarczy bowiem spojrzeć na struktury niektórych wehikułów zaangażowanych w tematy reprywatyzacyjne, gdzie występowało wiele różnych spółek, od których odzyskanie pieniędzy wydaje się bardzo mało prawdopodobne, gdyż albo już nie istnieją, albo nie mają majątku, z którego można by skutecznie prowadzić egzekucję.

Ostre cięcie

 

Wczorajszy wyrok NSA, choć oczywiście słuszny i godny pochwały, nie spowoduje więc raczej, że nieruchomości i pieniądze zagarnięte przez handlarzy roszczeniami zostaną realnie odzyskane na dużą skalę. No, jakby tak choć ze 20 – 30% udało się odzyskać, to już można by to uznać za prawdziwy sukces. A reszta? Reszta jest milczeniem…

Ten problem reprywatyzacyjny trzeba było bowiem rozwiązać 30 lat temu, bezpośrednio po upadku komuny, a nie produkować jakieś półstany prawne, pozwalające różnym cwaniakom latami zgarniać miliony. Tacy na przykład Niemcy mieli podobny problem reprywatyzacyjny, ale rozwiązali go w sposób zorganizowany i cywilizowany, tworząc w 1990 roku ustawę Gesetz zur Regelung offener Vermögensfragen. Ustawa ta jasno regulowała, kto ma prawo ubiegać się o odszkodowania lub zwrot budynków przejętych przez NRD w drodze wywłaszczenia pierwotnych właścicieli. Procedurę mógł wszcząć uprawniony, a miał na to czas do 31 grudnia 1992 roku w przypadku nieruchomości i do 30 czerwca 1993 roku w przypadku ruchomości. Po przekroczeniu tych terminów wniosków już nie przyjmowano. Takie „ostre cięcie” w postaci około 3-letnich terminów pozwoliło wyważyć interes prywatny i publiczny, rozwiązując problem w krótkim czasie. No a u nas, w Polsce, przez 30 lat trwał legislacyjny „rozpierdolnik”, a kolejne rządy podchodziły do tematu reprywatyzacji niczym pies do jeża. Powodów takiego stanu rzeczy możemy się oczywiście domyślać, a teorie są tu różne: od lenistwa i niekompetencji, po gruby lobbing. Ja osobiście myślę natomiast, że było tam wszystkiego po trochu.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Kary umowne i windykacja w budownictwie

W branży budowlanej funkcjonuje powiedzenie, że generalny wykonawca płaci swoim podwykonawcom nie pieniędzmi, lecz karami umownymi. Oczywiście, jest to powiedzenie nieco przejaskrawione, ale zawiera się w nim sporo prawdy. Sam mechanizm nakładania takich kar opisałem już w jednym z wcześniejszych wpisów (można go znaleźć TUTAJ), ale dziś przypomnę dla porządku, że kary mogą zostać nałożone praktycznie za wszystko i w zasadzie bez żadnego sensownego uzasadnienia ze strony generalnego wykonawcy.

Cel działania nieuczciwego dewelopera

Generalnie chodzi o to, aby „zamęczyć” podwykonawcę procesami sądowymi, niejednokrotnie doprowadzając go do tego, że zdąży on zbankrutować, zanim uzyska korzystny dla siebie wyrok. A i nawet wtedy, gdy będzie miał już w ręku tytuł egzekucyjny, może się okazać, że generalny wykonawca w międzyczasie wyprowadził majątek ze spółki i komornik nie ma czego zajmować (tego typu sytuację przedstawiłem w poprzednim wpisie z 7 lutego).

Jednak nie zawsze bywa tak, że generalny wykonawca nie chce płacić nic – on niekiedy wręcz zmierza w kierunku zmuszenia podwykonawcy do podpisania skrajnie niekorzystnej dla niego ugody. No i właśnie o takim scenariuszu będzie dzisiejszy artykuł. 

 

Wymuszona ugoda na budowie

Mamy więc sytuację, w której podwykonawca A wykonał całość zakontraktowanych robót. Współpraca z generalnym wykonawcą B szła do tej pory całkiem dobrze, nie było jakichś wielkich zastrzeżeń odnośnie jakości prac. Sytuacja zmieniła się jednak przy ostatecznym odbiorze – nagle inspektorzy z ramienia generalnego wykonawcy zaczęli się dopatrywać „wielu poważnych uchybień” oraz stwierdzili „nieterminowe zakończenie robót”. Efekt: na podwykonawcę A nałożono kary umowne w wysokości ponad 70% wartości całego kontraktu.

Oczywiście, podwykonawca A bronił się tym, że przecież na wcześniejszych etapach inspektorzy nie zgłaszali żadnych nieprawidłowości, a opóźnienia w pracach były spowodowane niedotrzymaniem terminów przez innych wykonawców (podwykonawca A nie mógł zacząć swojego etapu prac, zanim inny podwykonawca nie zakończył przypisanych mu robót). Nic to jednak nie zmieniło i generalny wykonawca B, występując z pozycji siły, odmówił wypłaty wynagrodzenia, jednoznacznie przy tym sugerując, że w sądzie może być różnie i podwykonawca A może zwyczajnie nie dotrwać do końca batalii. No, ale „wyjątkowo możemy pójść Panu na rękę i zaproponować ugodę…”.

 

Dlaczego generalny wykonawca proponuje ugodę podwykonawcy?

Teoretycznie mogłoby się wydawać, że ugoda zaproponowana przez GW będzie dla wykonawcy dobrym rozwiązaniem, gdyż uchroni go od kosztów prowadzenia działań windykacyjnych, kosztów ewentualnego procesu, czy wreszcie zszarganych nerwów. W praktyce jednak nie jest tak różowo – poniżej dwa główne powody takiej sytuacji.

1. Ugoda oznacza obcięcie dużej części wynagrodzenia dla wykonawcy

Zazwyczaj proponowana ugoda jest bardzo niekorzystna dla naszego przykładowego podwykonawcy A – często proponowana suma ledwo co przekracza połowę oczekiwanej zapłaty (pozostała część jest potrącana w formie kar umownych).

2. Chodzi o wysokość kar potrąconych przez generalnego wykonawcę

Otóż rażąco wygórowane kary umowne są niezgodne z Kodeksem cywilnym, a do tego, zgodnie z orzecznictwem sądowym, nie można na wykonawcę nakładać kar w wysokości np. 80% wynagrodzenia, podczas gdy w rzeczywistości wykonał on 100% prac, a zastrzeżenia dotyczą jedynie części z nich.

Tymczasem ugoda w praktyce zabezpiecza generalnego wykonawcę przed ewentualną przegraną w sądzie. Co prawda podwykonawca, który pójdzie na ugodę, może potem wytoczyć proces generalnemu wykonawcy, ale w jego trakcie będzie musiał udowodnić, że rezygnacja z pierwotnego roszczenia, czyli właściwej zapłaty, została na nim de facto wymuszona, ewentualnie podpisał ugodę będąc w stanie wykluczającym swobodne wyrażanie woli. W praktyce procesowej, mając za przeciwników biegłych prawników zatrudnionych przez generalnego wykonawcę, podwykonawca na ogół stoi na straconej pozycji.

 

Szantażowanie podwykonawców

Warto również wiedzieć, że generalni wykonawcy naciskali na mniejszych podwykonawców, szantażując ich, że jeśli nie podpiszą ugody, to nie dostaną już więcej żadnego zamówienia od innych generalnych wykonawców. Coś na zasadzie: „My tu w branży wszyscy się znamy i jeśli będzie Pan z nami walczył, to może Pan zapomnieć, że jakakolwiek duża firma da Panu jakiś kontrakt.”. Niestety, takie groźby były w znacznej części uzasadnione, gdyż firmy będące generalnymi wykonawcami współpracowały ze sobą na polu eliminowania „krnąbrnych” podwykonawców.

 

Brak zapłaty za wykonane roboty budowlane a efekt domina

Zarysujmy teraz sytuację podwykonawcy A. To mała firma, bez odłożonych na koncie milionów, które mogłyby jej zapewnić funkcjonowanie bez otrzymania zapłaty od generalnego wykonawcy B i jednoczesne wieloletnie dochodzenie swoich praw w sądzie.

Trzeba bowiem wziąć pod uwagę, że podwykonawcy w trakcie realizacji prac ponoszą bardzo duże koszty z własnej kieszeni – kupują część materiałów, wypłacają pensje pracownikom, płacą raty leasingowe za maszyny, za paliwo itd. Sytuacja, w której generalny wykonawca odmawia zapłaty faktury np. na 1,7 miliona PLN, oznaczać więc może ogromne problemy z utrzymaniem płynności finansowej.

Dramatyczny wybór

Podwykonawca staje wtedy niejednokrotnie przed bezwzględnym dylematem: albo pójdzie na ugodę, w której generalny wykonawca zapłaci mu np. 60% wartości kontraktu, co uratuje chwilowo firmę, albo będzie trzeba iść po pieniądze do sądu.

No i niestety, nie mam tutaj dobrych wieści dla tych, którzy wierzą w polski wymiar sprawiedliwości. Na rozprawy sądowe czeka się niekiedy latami, zwłaszcza w większych miastach. W międzyczasie generalny wykonawca piętrzy stos przeszkód, a jego prawnicy cały czas składają nowe wnioski dowodowe, powołują biegłych, świadków i tak dalej. Generalnie cały scenariusz działania jest tutaj obliczony na maksymalne przeciągnięcie sprawy, bo każdy miesiąc zwłoki zwiększa prawdopodobieństwo, że podwykonawca żądający pieniędzy „wykrwawi się” i zbankrutuje.

Bankructwo? Prawdopodobne

Wizja bankructwa podwykonawcy w opisanym powyżej układzie jest dość prawdopodobna. Jeśli bowiem nie otrzyma on zapłaty, to sam może nie mieć z czego uregulować zobowiązań wobec swoich dostawców i firm leasingowych, może również nie mieć środków na wypłaty dla pracowników oraz na zapłacenie podatków i składek ZUS. Dostawcy mogą jeszcze przed pójściem do sądu wpisać nieszczęśnika na giełdy długów, co skutecznie zablokuje mu możliwość wzięcia kredytów, firmy leasingowe zabiorą sprzęt budowlany niezbędny do pracy, pracownicy odejdą (któż bowiem chciałby pracować bez wypłaty pensji), a Urząd Skarbowy szybko upomni się o swoje.

Tak właśnie wygląda czarny scenariusz, który zresztą realizował się w praktyce nie raz i nie dwa, chociażby przy budowie autostrad. Niestety, w dzisiejszych czasach prawdopodobnie będziemy mieli do czynienia z falą nieuregulowanych płatności ze strony deweloperów, którzy źle skalkulowali inwestycje i „popłynęli” chociażby na drożejących materiałach budowlanych.

Skuteczna windykacja w branży budowlanej, czyli co można zrobić, gdy generalny wykonawca nie chce płacić?

Na dobrą sprawę jedyną naprawdę skuteczną metodą będzie ustanowienie zabezpieczenia na nieruchomości / majątku posiadanym przez generalnego wykonawcę. Do kwoty 75 tys. PLN jest to relatywnie proste, gdyż nie musimy wykazywać tzw. interesu prawnego. Problem zaczyna się jednak w przypadku kwot na umowie wyższych niż 75 tys. PLN, gdyż wtedy musimy przekonać sąd, że nasz interes jest zagrożony. Trzeba więc zebrać dowody świadczące chociażby o tym, że deweloper nie płaci również innym wykonawcom, wyprowadza majątek ze spółki, a do tego są mocne przesłanki dotyczące jego niewypłacalności. Tylko jak takie dowody zdobyć?

Windykacja śledcza – sposób na skuteczne odzyskanie długów w branży budowlanej

Kluczem do sukcesu jest tutaj profesjonalnie przeprowadzona windykacja śledcza – a takiej zwykła kancelaria adwokacka czy radcowska raczej nie zrobi. Wielu prawników woli zresztą działać w oparciu o utarte (i wygodne dla nich) schematy, kierując swoich klientów na drogę procesu cywilnego. Niestety, takie postępowanie na ogół generuje tylko niepotrzebne koszty, gdyż komornik finalnie i tak nie ma czego zabrać deweloperowi – oszustowi.

 

Ustanowienie zabezpieczenia na majątku

W polskim systemie prawnym w zasadzie jedyną skuteczną ścieżką, która daje wykonawcy do ręki argumenty w walce z deweloperem, jest ustanowienie zabezpieczenia na majątku tegoż dewelopera (najlepiej na nieruchomości). I to właśnie w tym kierunku należy podążać, pamiętając przy tym o szybkości działania, która niejednokrotnie będzie tutaj kluczowa. Wieloletnie procesy sądowe to, niestety, w polskich warunkach prosta droga do niewypłacalności.

 

Windykacja dla branży budowlanej

Nie otrzymałeś zapłaty wykonane roboty budowlane? Zgłoś się do nas już dziś – od lat z sukcesami zajmujemy się windykacją śledzą. Przeanalizujemy Twoją sprawę i pomożemy Ci szybko odzyskać pieniądze!

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005