Jak szybko rozpoznać prezesa-słupa – 5 wskazówek

Zaraz na samym początku „zniszczę” cały wpis podając jedną, najważniejszą informację. Oto i rzeczona informacja: nie ma żadnego 100% sposobu na to, aby na podstawie samej konwersacji, bez głębszego sprawdzenia, rozpoznać, czy dany prezes jest słupem, czy też nim nie jest. Rzeczywistość jest bowiem na tyle zmienna oraz podsuwa tyle wariantów, że zawsze istnieje jakiś margines błędu jeśli chodzi o ocenę czyjejś osoby. Nie oznacza to jednak, że nie można wziąć pod uwagę pewnych klasycznych symptomów, które powinny wzbudzić naszą podejrzliwość (a już na pewno, gdy mamy do czynienia z tzw. kumulacją kilku z nich).

Bezdomni jako słupy?

Zacznę od tego zagadnienia, bo narosło wokół niego sporo mitów. Nie ma co ukrywać, że media dość często kreują obraz, jakoby bardzo wielu prezesów – słupów rekrutowano spośród osób bezdomnych, do tego za symboliczne kwoty rzędu 100 czy 200 PLN. Ok, zapewne i takie przypadki miały miejsce, nie neguję tego, ale nie była to z pewnością norma. Dlaczego? Na to pytanie najlepiej będzie chyba odpowiedzieć w oparciu o konkretne „projekty”, na potrzeby których najczęściej rekrutuje się słupy.

Kombinacje z VAT-em
Wielu bezdomnych to osoby karane, co mocno zawęża nam wybór potencjalnych kandydatów. Jest to spowodowane tym, że wyrok na koncie za przestępstwa wymienione w ustawie (min. pospolita kradzież czy włamanie) jest sporym utrudnieniem – co prawda nie zawsze KRS wyłapuje takich karanych prezesów, ale jeśli już wyłapie, to musimy szukać nowego. A to czasem jest kłopotliwie pod kątem, nazwijmy to, logistycznym, ponieważ blokuje nam np. możliwość wystawiania w określonym czasie faktur na potrzeby przestępstw związanych z VAT-em itp.

Prezes „pod kredyt” 
Nie ma co ukrywać tego, że raczej niewielki % bezdomnych może się pochwalić dobrą historią kredytową, a wręcz zaryzykowałbym stwierdzenie, że większość z nich ma przeróżne niespłacone zobowiązania. A z takim prezesem o tragicznym scoringu ciężko jest np. wziąć kredyt na spółkę, więc dalszy komentarz co do realnej przydatności takich osób jest właściwie zbędny.

Typowa firma – krzak
Załóżmy, że taki karany i/lub zadłużony bezdomny jest potrzebny wyłącznie jako figurant do wrzucenia go w papiery firmy i do podpisania kilku dokumentów. Oczywiście w niektórych przypadkach teoretycznie można by go w tym celu wykorzystać, ale także i tutaj mamy kilka pułapek. Przykładowo: bezdomni mają często niezapłacone grzywny itp. historie, za które mogą trafić na x-tygodni lub miesięcy do aresztu, co może przyblokować możliwość działania firmy w kluczowych momentach. Poza tym ciężko na nich tak po prostu polegać i wymagać od nich, aby byli dyspozycyjni wtedy, kiedy ich akurat potrzebujemy (nietrudno sobie wszak wyobrazić takiego bezdomnego, który wpada w alkoholowy ciąg i znika bez śladu na x-tygodni). Takie ryzyko przestępcy kalkulują w swoich działaniach, ewentualnie ignorują uważając, że „jakoś to będzie”.

Tylko na powyższych przykładach widać, że korzystanie z „bezdomnych prezesów” wiąże się z wieloma potencjalnymi problemami i tak naprawdę w większości przypadków, patrząc z punktu widzenia zawodowych przestępców, rozsądniej jest zapłacić kilka – kilkanaście tys. PLN komuś pewnemu i mieć sprawnie przeprowadzoną akcję (zwłaszcza, że koszty wynajęcia prezesa są często tylko niewielkim ułamkiem potencjalnego zysku, no i zwykle płaci się honorarium już po akcji). Zresztą w przypadku niektórych projektów bez pewnego człowieka, będącego stale pod kontrolą, się nie obejdzie. Przykładowo znana mi jest sytuacja, jak to pewne osoby chciały „podejść pod kredyt” na kilka milionów Euro, brany w Niemczech na niemiecką spółkę, której prezesem był Polak. Przygotowania do wzięcia kredytu związane z robieniem obrotów, budowaniem wiarygodności itd. trwały około roku, a kredytu i tak nie udało się uzyskać. W tym czasie polski prezes wielokrotnie bywał za granicą i podpisywał wiele dokumentów – ciężko sobie wyobrazić, aby podobną operację można było sprawnie przeprowadzić z osobą bezdomną, uzależnioną od alkoholu i nie posiadającą stałego miejsca pobytu (no chyba, żeby trzymać takiego osobnika np. w wynajętym mieszkaniu i pilnować 24h na dobę = koszty).

Po czym rozpoznać prezesa – słupa

Przejdźmy teraz do najważniejszego zagadnienia. Tak więc, jak już wspomniałem na samym początku, nie ma żadnego pewnego sposobu, aby rozpoznać słupa po krótkiej konwersacji – pozostają jedynie przesłanki, mniej lub bardziej mocne, które złożone w jedną całość dają nam już pewien obraz.

1. Typowy prezes – słup zwykle ma nikłe pojęcie o funkcjonowaniu danej branży, no bo i po co figurantom rozbudowana wiedza, poza tym na ogół nie mają praktycznego doświadczenia w prowadzeniu, rzekomo swojego, biznesu. Dość łatwo więc jest ich rozpracować precyzyjnymi, mądrze zadanymi pytaniami np. o ceny półproduktów, ich właściwości itd. Taki delikwent zwykle albo będzie zasłaniał się tajemnicą handlową (co w przypadku odpowiednio zadanych pytań od razu wskaże na to, że ściemnia), albo będzie kluczył i unikał jednoznacznej odpowiedzi.

2. Jeśli ktoś oglądał film „Ronin” (dobra sensacja, polecam), to zapewne pamięta scenę, w której Robert De Niro pyta Seana Beana, jaki kolor miał hangar na łodzie w jednostce specjalnej, w której rzekomo służył ten drugi. Sean nie odpowiedział na to pytanie, ponieważ w rzeczywistości nigdy tam nie był i po prostu dał się zwyczajnie wkręcić. Niby to tylko filmowa historia, ale bardzo zbliżony schemat można zastosować także w realnym życiu (zwłaszcza, kiedy punkt pierwszy daje nam do tego przesłanki). Tak więc przykładowo przedstawiamy jakiś zmyślony fakt, o którym musieliby wiedzieć praktycznie wszyscy w branży, a następnie patrzymy, czy prezes łyknie zarzutkę i czy nie zacznie ściemniać, że owszem, słyszał, zna nawet osobiście tego i tamtego itd. Jeśli tak to się rozwinie, to w dalszej konwersacji możemy spróbować jeszcze bardziej „docisnąć” owego prezesa.

3. Prezes – słup jako osoba pozbawiona mocy decyzyjnej często dostaje konkretne dyspozycje, których nie może lub boi się przekroczyć. Tak więc można zapytać się go o pozornie błahą rzecz, jak np. to, czy towar może być odebrany własnym transportem, a nie przywieziony przez kontrahenta, albo czy dorzuci gratis pół palety próbek towaru. Jeśli przy takim pytaniu będzie musiał się z kimś „skonsultować”, to mamy poważny sygnał, że w rzeczywistości nie ma on wiele do gadania.

4. Jest to punkt dość mocno subiektywny, ale czasami sposób zachowania prezesa i jego ogólny wygląd po prostu nie pasują do garnituru lub eleganckiego ubrania, jakie ma na sobie. Ktoś powie, że to żadna przesłanka, bo przecież wielu jest biznesmenów – Januszy, o których ciężko powiedzieć, że mają jakąkolwiek klasę. Ok, tyle, że za zachowaniem tych Januszy, którzy są rzeczywiście przedsiębiorcami, idzie bardzo często także ich januszowy wygląd – oni po prostu nie ubierają garniturów, a ich ubiór stanowi spójną całość z zachowaniem. Do tego autentyczny prezes – Janusz ma zwykle wiedzę dotyczącą działania swojego przedsiębiorstwa (patrz punkt 1). Tymczasem w przypadku słupów przestępcy często popełniają błąd „przedobrzenia” i pakują w garnitur nieogarniętego gościa, który nie umie się nawet porządnie wysłowić. Eleganckie ubranie ma podnosić wiarygodność, ale w rzeczywistości często jest dokładnie odwrotnie, bo taki prezes wygląda sztucznie i większość ludzi już „na wyczucie” stwierdza, że coś tutaj nie gra – szczególnie, jeśli idzie to w parze z brakiem wiedzy.

5. Załóżmy, że znaliśmy wcześniej danego delikwenta i nie wyróżniał się on żadnymi specjalnymi zdolnościami, chodził sobie do przeciętnej pracy, aż tu… Aż tu nagle ni stąd, ni zowąd, zaczyna sobie działać w branży wymagającej zaangażowania dużego kapitału, bardzo szybko kupuje sobie drogie auto, czasem buduje dom już po niecałym roku działalności. A jeżeli do tego w trakcie rozmowy widać u niego brak znajomości branży opisany w punkcie 1, to wiedz, że najprawdopodobniej coś się dzieje. Ludzie prowadzący w uczciwy sposób biznesy na ogół bowiem budują swoją pozycję latami, a nie w 2-3 miesiące – oczywiście wyłączając takie sytuacje, jak np. dziedziczenie majątku lub tzw. złote strzały, jak chociażby udana inwestycja w jakąś tam kryptowalutę. Dodatkową przesłanką jest tutaj także nagły nadmiar wolnego czasu, czyli nasz bohater już w kilka miesięcy po otwarciu firmy jeździ sobie w różne ciekawe miejsca (np. na zagraniczne wczasy), używa życia i wygląda na to, jakby w ogóle nie pracował. I ok, tak może poniekąd być, bo jego „praca” akurat polega na podpisaniu kilku kwitów w miesiącu, co nie wymaga raczej zbyt wielkiej ilości czasu. W normalnym biznesie to tak na ogół nie działa, bo zawsze jest masa rzeczy do ogarnięcia tuż po starcie.

Podsumowanie

No i to by było w zasadzie na tyle, jeśli chodzi o podstawowe sposoby rozpoznawania prezesów – słupów. Świadomie pominąłem tutaj wszelkie „metody FBI” dotyczące zachowań rzekomo charakteryzujących kłamców, jak np. mimika twarzy, gesty, itp., bo po pierwsze jest to temat na obszerniejsze opracowanie, a po drugie (moim zdaniem) przypomina to jednak trochę wróżenie z fusów – już wiele razy zetknąłem się w praktyce z tym, że ktoś wyglądał według takich symptomów na ewidentnego kłamcę, a w rzeczywistości mówił prawdę (sprawdzone przed i po rozmowie), no po prostu zwykłe zdenerwowanie gościa dopadło… Temat oczywiście nie został wyczerpany, tak więc za jakiś czas zapewne do niego powrócę, choć w nieco zmienionym kontekście.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak stworzyć wiarygodnie wyglądająca firmę – krzak wydając na ten cel ok. 50 tys. PLN

Kilka lat temu miałem okazję przyjrzeć się bliżej sprawie związanej z dość spektakularnym upadkiem pewnego MLM-u, którego członkowie mieli zarabiać na klikaniu w reklamy. Dla każdego, kto miał nieco większe pojęcie o ryku e-commerce, było jasne, że projekt ten nie ma praktycznie żadnych szans na sukces. Niestety, tak jak i zawsze, znalazła się jakaś grupa niezorientowanych (czy też naiwnych), którzy nabrali się na piękne słowa tzw. naganiaczy, sugestywnie przekonujących: „I Ty możesz osiągnąć wolność finansową w ciągu kilku lat, przy minimalnej inwestycji!”.

Czy ofiara zawsze czuje się oszukana?

Tuż po spektakularnym „krachu” tego projektu, rozmawiałem z kilkudziesięcioma osobami, które zainwestowały różne kwoty: od kilkunastu do ponad 100 tys. PLN. Część z nich włożyła w ten biznes pieniądze zaoszczędzone uprzednio podczas kilkuletniej pracy za granicą, jeszcze inni otrzymali np. mieszkanie w spadku, które sprzedali, a gotówkę chcieli zainwestować. Jednak w najgorszej sytuacji byli ci, którzy pobrali kredyty, nawet na kilkadziesiąt tys. PLN – było takich dość wielu i to oni tak naprawdę powpadali w największe kłopoty. Wszyscy ci ludzie zresztą, bez wyjątku, potracili zainwestowane środki – zarobili tylko organizatorzy piramidy oraz „naganiacze”, którzy skasowali prowizje. I teraz wiecie, co było najciekawsze w tym wszystkim? To, że bardzo wielu z tych ludzi (nie wiem nawet, czy nie większość) nie dopuszczała do siebie w ogóle myśli, że ktoś ich właśnie oszukał! Przyjmowali za wiarygodne bełkotliwe i niespójne tłumaczenia „liderów”, powtarzając przy tym sobie, że przecież to biznes i zawsze może nie wyjść. Szczytem jednak byli ci, którzy pisali: „Może i straciłem pieniądze, ale za to poznałem wspaniałych ludzi, z którymi jeszcze pewnie coś zarobię w przyszłości – raz nie wyszło, to nie znaczy, że następnym razem będzie źle”. O takich mogę powiedzieć tylko: nawet mi was nie żal, skoro uważacie za wspaniałych ludzi, którzy z pełną świadomością was wy…, a wy jeszcze raz powierzylibyście im swoje pieniądze.

Swoją drogą to naprawdę ciekawe, jak łatwo jest w Polsce stworzyć firmę, której zaufa kilkanaście – kilkadziesiąt tys. osób. Weźmy chociażby przykład niesławnej piramidy Recyclix, która oferowała inwestorom blisko 500% zysku rocznie na… recyklingu śmieci. 5 tys. PLN kapitału zakładowego, anonimowy Łotysz na stanowisku prezesa i brak chociażby porządnej strony www – jak ktokolwiek w miarę tylko ogarnięty mógł się na to nabrać, to naprawdę nie mam pojęcia… Moim skromnym zdaniem organizatorzy tej akcji mogli się bardziej postarać i zainwestować dodatkowe kilkadziesiąt tys. PLN w działania wizerunkowe, a gwarantuję, że „złowiliby” o wiele więcej rybek do swojej sieci. Takie stworzenie „potęgi” od strony wizerunkowej nie jest jakoś specjalnie skomplikowane, ani szczególnie kosztowne – oczywiście mówię tutaj o poziomie podstawowym, czyli firmie służącej do prostych „wałków” i mającą za target mało świadomych uczestników rynku, bo jeśli ktoś chciałby np. wejść ze swoją spółka chociażby na NewConnect, no to już byłby zupełnie inny poziom (o czym zapewne kiedyś wspomnę).

Budowa wiarygodności firmy w 7 krokach – przykładowy schemat

1. Za kilka tys. PLN przejmujemy/kupujemy spółkę z możliwie najwyższym kapitałem zakładowym (najlepiej od 100 tys. PLN w górę), działającą już od kilku lat, koniecznie bez długów widocznych na portalach typu Dlugi.info. Jako prezesa możemy dać słupa – grunt, żeby nie wyglądał na menela i dobrze prezentował się w garniturze oraz nie figurował w wykazach osób zadłużonych (dobrze byłoby też, aby nie był bohaterem żadnej internetowej afery).

2. Wynajmujemy na kilka dni luksusowe biuro, gdzie będziemy przeprowadzać sesję zdjęciową. Należy przy tym pamiętać, aby na czas sesji zawiesić w biurze różne plakaty firmowe, jakieś logo 3D na ścianie itd. – ogólnie ma to wszystko wyglądać tak, jakby rzeczywiście w tym biurze odbywała się nasza działalność. Następnie robimy w ciągu 2-3 dni sesje zdjęciowe: prezes i kluczowi pracownicy (np. szef sprzedaży) występują przy tym w kilku różnych wersjach ubioru – ba, nawet pierwszego dnia mogą nosić kilkudniowy zarost, a drugiego ogolić się na gładko. Wskazana jest też widoczna zmiana fryzury pomiędzy obiema sesjami, jak również inne oświetlenie (sesje w różnych porach dnia). Warto też zadbać o takie szczegóły, jak letni ubiór podczas jednej sesji i zimowy płaszcz wiszący na wieszaku w innych ujęciach. Po co te kombinacje? A po to, aby uzyskać zestaw różnych zdjęć, dzięki którym przez kilka miesięcy będzie można ściemniać, że firma stale i na bieżąco rezyduje w tym właśnie biurze – np. wrzucając fotki na fanpage z jakimiś tam komentarzami. Szczegóły są zresztą ważne, tak w ogóle, przy tego typu akcjach, bo to właśnie one w dużej mierze budują historię i wiarygodność. Na koniec tego punktu dodam jeszcze, że orientacyjny koszt opisanych tu operacji to również kilka tys. PLN.

3. Dobrze byłoby, aby na fotkach oprócz managerów pojawili się również zwykli pracownicy – najlepiej kilku lub kilkunastu, mogą stanowić rozmyte tło podczas sesji, siedząc np. przy biurkach. Obowiązkowym elementem są oczywiście młode, atrakcyjne dziewczyny w firmowych strojach – tylko nie zwykłych, tanich t-shirtach z nadrukiem, a np. w marynarkach z naszytym firmowym logo. Dodatkowe kilka tys. na statystów i uniformy, ale co tam, biznes wymaga przecież inwestycji…

4. Jedną z rzeczy, które lud zwykle „kupuje”, są drogie auta. Nie ma dziś żadnego problemu, aby wypożyczyć na jeden dzień np. 2 nowe BMW serii 5 czy tam 7, po czym nałożyć na nie naklejki / nakładki na magnesy z firmowym logo i tablice rejestracyjne z nazwą firmy, a następnie zrobić kilka fotek, że to niby nasze pojazdy. Potem potencjalni inwestorzy spojrzą i pomyślą: no, niezłe auta mają, widać więc, że zarabiają (tak właśnie rozumuje większość ludzi). Następnych kilka tys. PLN wydane.

5. Oczywiście, jako potentat, musimy posiadać odpowiedniej klasy materiały promocyjne (logo, wizytówki, papier firmowy itd.) oraz ładną stronę www (może być na ładnym szablonie, to nie problem, ale bez nazwy konkretnego theme w stopce!). Dla celów wizerunkowych dobrze jest jeszcze dorzucić na naszą stronę internetową „znaczki” typu Rzetelna Firma, czy też inne, branżowe logosy. Podbije to w pewnym stopniu wiarygodność w oczach nieco mniej zorientowanych osób. Dobrze byłoby też nagrać promocyjny film niezłej jakości, prezentujący nie tylko potencjał firmy, ale także dane dotyczące jej przyszłego rozwoju, jak np. „za 2 lata zamierzamy zarabiać tyle a tyle, będziemy potęgą na miarę polskiego Facebooka itd.” – taki bullshit prawie zawsze robi wrażenie na laikach. Dodatkowo można też zainwestować we własną infolinię 0-800… – koszt niewielki (od 100 PLN miesięcznie), a prestiż spory, bo takie infolinie zwykle kojarzą się ludziom z poważnymi przedsiębiorstwami. No i teraz orientacyjny koszt za wszystkie działania z tego punktu: spokojnie powinniśmy się zmieścić w kwocie do 10 tys. PLN (pod warunkiem, że zapłacimy za faktury, co nie jest wcale oczywiste!).

6. Pora na małą kampanię online, mającą zbudować naszą wiarygodność. Tutaj już wypadałoby zainwestować ok. 10 tys. PLN w jeden – dwa artykuły sponsorowane w poważnych mediach o tematyce biznesowej, w których to artykułach nasz prezes będzie opowiadał historię, jak to przez x-lat robił rozliczne interesy na Zachodzie (kto to sprawdzi, nikt…), po czym wrócił do Polski, bo tutaj odkrył żyłę złota i ogromne możliwości, jakie daje nasz biznes itd. itp. Obowiązkowo należy też wspomnieć o jakiejś ciekawej inicjatywie firmowej, która będzie bazą do zbudowania wizerunku bogatej organizacji – patrz punkt 7. Dodam jeszcze, że tutaj nie chodzi tak naprawdę o zasięgi – celem jest to, aby „naganiacze” mogli pokazać „inwestorom”, że firma jest wiarygodna, bo przecież prezes udziela wywiadów w znanych tytułach, więc człowiek sukcesu, budzący zaufanie itd. Co jeszcze… Na pewno niezbędne będzie założenie fanpage i „nabicie” na nim jak największej ilości fanów – niektórzy kupują lajki, co jest akceptowalnym rozwiązaniem na początek, ponieważ ludzie i tak w większości patrzą na liczbę polubień, a nie na aktywność fanów. Konieczne też będzie założenie kilkunastu – kilkudziesięciu fejk kont na Facebooku, które to konta będą komentowały, lajkowały i udostępniały, tworząc wrażenie życia na fanpage. Jeśli natomiast chodzi o opinie w sieci i na forach, to można dosłownie za kilkaset PLN wynająć studentów, którzy będą uprawiać tzw. marketing szeptany, wrzucając linki i opinie na rozmaite fora czy grupy na Facebooku. Koszt takich działań: od kilku do kilkunastu tys. PLN powinno spokojnie starczyć na początek.

7. Aby ugruntować pożądany image zamożnej organizacji, do tego odpowiedzialnej społecznie, dobrze jest pochwalić się jakimś ciekawym projektem, który wymaga zainwestowania większej ilości gotówki (a przynajmniej na taki wygląda). Przykładowo: nasza firma tworzy fundację, która będzie odnawiać stare, polskie dworki popadające w ruinę. Cel szczytny, a dworki kojarzą się z luksusem, stabilnością itd. Wystarczyłoby tutaj w zasadzie podpisać umowy z kilkoma właścicielami takich nieruchomości, że fundacja będzie zbierać kasę np. na przekształcenie obecnej ruiny w luksusowy hotel, zrobić zdjęcia dworku „przed”, po czym przygotować wizualizację, jak będzie wyglądał „po” i puścić to w sieć, najlepiej przy okazji płatnego wywiadu z prezesem naszego przedsiębiorstwa. Koszty założenia fundacji i przygotowania odpowiednich materiałów to znowu kilka tys. PLN, ale wizerunkowo świetna sprawa, powinno się zwrócić „w klientach”.

Podsumowanie

No i to by było na tyle, jeśli chodzi o zarys planu stworzenia wizerunkowo wiarygodnej, „bogatej firmy”, której ludzie zechcą wpłacać pieniądze. Świadomie napisałem „zarys”, bo stworzenie dokładnego, szczegółowego planu wymagałby trochę czasu, no i z wiadomych względów nie wrzucałbym go do sieci. Takie akcje są zresztą dość łatwe do zdemaskowania przez kogoś, kto wykazałby się pewną dozą dociekliwości – wystarczyłoby np. poprosić o spotkanie w luksusowym biurze firmowym widocznym na zdjęciach (patrz punkt 2), aby opisana mistyfikacja się wydała. W praktyce jednak jeśli ktoś decyduje się powiedzieć „sprawdzam”, to dopiero wtedy, gdy jest już za późno, tzn. gdy organizatorzy procederu zdążyli już wyprowadzić pieniądze z firmy.

Opisane powyżej działania to łączny koszt ok. 50 tys. PLN, a dzięki nim możliwe byłoby uzyskanie poziomu wiarygodności wyższego od prezentowanego przez wiele MLM-ów, które „zrobiły” swoich członków na setki tysięcy złotych. Oczywiście, w późniejszym okresie, w miarę dopływu nowych członków (i pieniędzy od nich), można by się pokusić o organizacje dużych imprez z celebrytami itd., no ale to już nieco wyższy poziom finansowy. Oczywiście, nie należy przy tym zapominać, że wiarygodny wizerunek to jedno, ale w przypadku MLM-u nastawionego na „strzyżenie owiec” decydującym elementem są jednak „naganiacze”, którzy mają już swoje grono zwolenników i nie mają oporu przed wciąganiem ich w coraz to nowe „biznesy”.

Na koniec dodam jeszcze, iż to nie jest tak, że podobne schematy wykorzystują wyłącznie różnego rodzaju piramidy – istnieją wręcz nieprzyzwoicie proste „patenty”, w przypadku których stosując zbliżone metody, można bez większych problemów zarobić kilkaset tys. PLN w kilka miesięcy, do tego przy minimalnym wręcz ryzyku. No, ale o tym akurat będzie kolejny wpis.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Przeciętny biznesmen vs zawodowy oszust – dwa różne spojrzenia na ten sam przypadek

Dzisiejszy wpis będzie luźną wariacją mającą na celu przedstawienia zasadniczej  różnicy w sposobie myślenia przeciętnego przedsiębiorcy vs zawodowego oszusta specjalizującego się w przestępstwach gospodarczych -oczywiście w kontekście tego samego przypadku. Mówiąc „luźna wariacja” mam na myśli to, że podane „patenty” niekoniecznie muszą być w 100% możliwe do zastosowania w realnym życiu – w tym konkretnym przypadku nie ma to akurat wielkiego znaczenia, gdyż o co innego tutaj chodzi (o porównanie toków myślenia).

Krótki szkic sytuacyjny

Niniejszy przykład postanowiłem oprzeć na projektach stworzonych dzięki dofinansowaniom unijnym, a konkretnie dzięki programom 8.1 i 8.2 (słynna Innowacyjna Gospodarka). Dlaczego właśnie ten wątek? Tak się zdarzyło, że akurat kończą się okresy trwałości tych projektów (lub już się skończyły), a zdecydowana większość z nich to dziś typowe martwe twory, do tego oparte na przestarzałych rozwiązaniach, których tak naprawdę nikt nie potrzebuje, bo obecnie są na rynku znacznie lepsze i do tego o wiele tańsze. Dobrym przykładem niech będą platformy do współpracy B2B, na stworzenie których kilka lat temu brano dofinansowania po kilkaset tys. PLN, a dziś można je spokojnie zastąpić rozwiązaniami sprzedawanymi np. w abonamencie, których koszt to kilkadziesiąt PLN miesięcznie. Tak więc załóżmy, że możemy tanio nabyć taką platformę i…

Sposób myślenia przeciętnego przedsiębiorcy

Ok, mogę tanio przejąć platformę do współpracy B2B, która według kwitów zaakceptowanych przez PARP (Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości) kosztowała 500 tys. PLN. Wiadomo, jak to z projektami z dotacji, koszt zawyżony, dałoby się w rzeczywistości za połowę tej kasy zrobić, no ale nieważne… Gość chce to sprzedać za 50 tys. PLN, bo okres trwałości się skończył, a on nie ma pomysłu co dalej i energii do działania, no i może warto by to jakoś pociągnąć dalej…

No, ale podsumujmy to, co mamy:

– na rynek już dawno weszła mocna konkurencja, tak więc trzeba by włożyć górę hajsu w przebudowę i promocję tego rozwiązania, to może być coś z tego było…

– tylko ile by trzeba w to włożyć – na przebudowę i rozwój pewnie z kilkaset tys. PLN by poszło, trochę szkoda swojej kasy ryzykować, więc może by znaleźć jakiegoś łosia – wróć – inwestora, który by to sfinansował…

– ale ludzie, którzy bezpośrednio inwestują w tego typu startupy, zwykle mają know-how i się znają na rzeczy, więc raczej nie dadzą sobie wcisnąć kitu, że jak coś kosztowało kilka lat temu 500 tysi, to teraz też jest tyle warte, no a poza tym wiedzą, że jak coś z dotacji zrobione, to cena pewnie przeszacowana x2, więc szanse nieduże…

– w sumie więc na inwestora nie ma chyba co liczyć, projektu w obecnym kształcie nie ma sensu ciągnąć, a jakby tak chcieć przebudować i podrasować, to w gruncie rzeczy niewiele więcej kosztowałoby stworzenie czegoś totalnie nowego od podstaw, w 100% zrobionego tak, jak chcę, także ten…

Także ten, chyba R.I.P. i nie ma sensu tego brać, nawet za darmo, bo czasu szkoda, że o utopionej kasie nie wspomnę.

A jak do tej sytuacji podszedłby zawodowy oszust…?

No dobra, więc mamy do kupienia za 50 tys. PLN jakieś g., z którym z perspektywy legalnego biznesu nie ma co za bardzo zrobić, bo nikt tego nie odkupi ode mnie zapewne (a jeśli już, to za jakieś grosze), frajer-inwestor też się raczej nie znajdzie, pompować w to kasy nie ma sensu…

Ale nawet i tutaj jest światełko w tunelu, bo ta cała platforma do współpracy B2B kosztowała 500 tys. PLN i jest to wycena potwierdzona przez tony różnych kwitów, oficjalnie zaakceptowana przez PARP, więc w praktyce może być ciężka do podważenia. Do tego w ciągu ostatnich kilku lat bardzo wzrosły ceny usług IT, co powoduje, że dziś stworzenie takiego systemu mogłoby być spokojnie droższe o jakieś 50% (albo i więcej), więc można wykazać jeszcze większą wartość, przynajmniej teoretycznie. Ok, więc pomyślmy, co by tu z tym potencjalnie zrobić…

– To na początek może klasyka, czyli zbijanie podatku dochodowego: kupujemy platformę B2B za 50 tys. PLN na zagraniczną spółkę zarejestrowaną w kraju o przyjaznym systemie podatkowym, która następnie sprzedaje taki system polskiej spółce za, powiedzmy, 800 tys. PLN, co teoretycznie generuje dla tej z Polski możliwość odpisania całkiem sporej kwoty… No i skarbówka się raczej nie przyczepi, że to fikcyjna transakcja fikcyjnym towarem, obliczona na zbicie dochodowego, bo są wiarygodne kwity potwierdzające wartość tego ustrojstwa, podbite przez PARP, więc wspomniane 800 tys. PLN finalnej ceny również nie będzie zbyt podejrzane (bo sprzedaje się z zyskiem wszak). Zresztą w US zatrudniają lamusów, którzy się nie znają na wycenach projektów IT, więc po kwitach tylko będą patrzeć i nikt takiej wyceny kwestionował nie będzie. No, ewentualnie mogliby się czepić w przypadku, gdyby skarbówka doszła to tego, że pierwotny właściciel sprzedał platformę za 50 tys. PLN, a potem inna spółka kupiła za 800 tys. PLN, ale musieliby sprawdzić – trzeba pomyśleć, jaka byłaby szansa na to, a jeśli duża, to może pokombinować np. na…

– Sztuczne zwiększenie majątku spółki? Hmmm… No bo tak: mamy tę spółkę z obrotami i dobrze byłoby dodatkowo wziąć na nią kredyt w wysokości np. 200 tys. PLN. Wiadomo, im spółka ma więcej aktywów, tym lepiej, ale oczywiście samo posiadanie takiej platformy, jakoś specjalnie nie podbije zdolności kredytowej spółki… Więc co? Więc w założeniu taki kredyt (lub jego lwia część) posłuży teoretycznie na modernizację platformy, a za modernizacją pójdzie odsprzedaż za, powiedzmy, 2 miliony PLN – i ta cała transakcja będzie zabezpieczona podpisanym kontraktem z zagraniczną spółką X. I to już może zmienić nieco punkt widzenia banku, kiedy podamy te okoliczności przy okazji składania wniosku o kredyt… Wiadomo, że po „modernizacji” i tak tej platformy nikt w rzeczywistości nie kupi (bo spółka zagraniczna się wycofa z umowy), więc sorry, kredytu nie będzie z czego spłacić i bankrut. No chyba, żeby kredyt nie przeszedł, to można by teoretycznie spróbować wyciągnąć hajsy od inwestorów na jakiś tam projekt, a ta platforma sztucznie zwiększałaby wartość majątku spółki i czyniła ją bardziej wiarygodną, chociaż…

– To jeszcze pogadam ze Zdzichem. Zdzichu z Rychem i Frankiem prowadzą sobie spółkę z o.o. i „zakopali się” w długach, które na obecną chwilę przewyższają wartość majątku tegoż przedsiębiorstwa, a stan taki trwa już niecałe 24 miesiące. W takim przypadku będzie tak, że wniosek o upadłość spółki zostanie odrzucony, a zarząd będzie odpowiadał za jej długi także swoim prywatnym majątkiem, co przyjemne nie jest. I tutaj teoretycznie można by zrobić tak: nowy wspólnik wniesie aportem platformę wartą teoretycznie 500 tys. PLN (albo i więcej), podwyższając wartość majątku spółki oraz dając „nadzieję” na przetrwanie biznesu, a nawet rozwój (bo platforma ma być np. sprzedawana dalej). Oczywiście w odpowiednim czasie okaże się, że owa „nadzieja” spaliła na panewce, no ale wtedy chłopaki będą mogli już spokojnie składać wniosek o upadłość bez większych obaw, że zlicytują im ich prywatne wille i Mercedesa. Trzeba tylko do mecenasa się udać i zorientować, czy tak na pewno da się i czy syndyk, czy kto tam będzie wyceniał, nie podważy czasem wartości tej platformy, bo wtedy lipa, ale jest jeszcze kolejna opcja…

– Kumpel działający też na legalu mówił mi kiedyś, że ma już dość swoich wspólników, którzy nic nie robią, kasę biorą, a on tyra jak dziki osioł i do tego nie widać perspektyw na lepsze, a na gorsze wręcz. Wspominał też, że fajnie byłoby „legalnie” wyprowadzić jakoś pieniądze z jego spółki – ale tak, żeby trafiły do jego kieszenią „pod stołem”, jak to się mówi. Więc może tak: spółka kumpla zakupuje platformę B2B za 300 tys. PLN od kontrolowanej przeze mnie spółki Y, a pieniędzmi się dzielimy na dwóch, proporcje do ustalenia. Niby super deal i w ogóle, no a potem okazuje się, że systemu nie tylko nie da się sprzedać z zyskiem, ale w ogóle nikt nie chce go kupić. Tak więc kumpel powie po prostu: drodzy Kontrahenci oraz Udziałowcy, niestety nie wypłacimy Wam teraz Waszych pieniędzy, gdyż polegliśmy na pewnej inwestycji i chyba będziemy musieli złożyć wniosek o upadłość… W sumie trzeba by się zastanowić, czy tak się da, a jeśli nie, to…

Wystarczy

Wystarczy, choć kilka pomysłów jeszcze z pewnością by się znalazło. W każdym razie to właśnie od takich luźnych „rozkmin” zaczyna się często układanie planów działania – jedne pomysły nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością (bo np. po zasięgnięciu opinii prawnej okazuje się, że tak się nie da), inne z kolei okazują się zbyt skomplikowane, ale jeszcze inne można z powodzeniem wcielić w życie. Natomiast jeśli kogoś zainteresowała tematyka dofinansowań z UE, to dodam tylko, że jest to osobny wątek, który zapewne jeszcze nie raz poruszę, gdyż jest on megaciekawy – właśnie w kontekście przestępczości gospodarczej.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!