Lojalność i zasady w przestępczym świecie? Zapomnij.

Kilka dni temu dowiedziałem się, że pewien znany mi biznesmen o wątpliwej reputacji został oskarżony o działalność  w zorganizowanej grupie przestępczej mającej na celu wyłudzanie podatku VAT. Człowiek ten miał już wcześniej dość barwne życie, ale z tego, co mi wiadomo, tym razem zdecydował się jednak pójść na współpracę, obciążając swoich wspólników. A podobno taki „sztywny” grypsujący z niego był, prawdziwy „zasadowiec” (czyli człowiek z zasadami), jak to mówią w przestępczym slangu.

Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Ponieważ ten przypadek jest kolejnym z serii podobnych „nawróceń, o jakich słyszałem w ostatnim czasie, więc zainspirował mnie do postawienia pewnej tezy:

W dzisiejszym świecie przestępczym, a już w szczególności wśród białych kołnierzyków będących na wysokim poziomie finansowym, lojalność i tzw. sztywne zasady są spotykane bardzo rzadko.

Mam przy tym szczególnie na myśli sytuacje, w których w grę wchodzą poważne pieniądze oraz, potencjalnie, długoletnie wyroki. Tam, gdzie stawka jest naprawdę duża, przestępcy kalkulują i bardzo często dają się „odwrócić”, no bo tak szczerze to po co komu „miliony na koncie na Kajmanach”, skoro ma świadomość, że najbliższe XX-lat spędzi za kratami…? W imię czego, solidarności z niedawnymi kumplami od ciemnych interesów, którzy postawieni przez śledczych pod ścianą prawdopodobnie również zdecydują się współpracować? Taaaak…

Prawda jest taka, że czas leci, obyczaje się zmieniają i to nie są już lata 90., w których zdecydowana większość tzw. zawodowych przestępców mocno identyfikowała się z podkulturą grypserską, w której „kapuś” był w zasadzie podczłowiekiem niegodnym jakiegokolwiek szacunku. Dzisiaj wielu bogatszych gangsterów nie grypsuje (a już zwłaszcza białe kołnierzyki), bo po pierwsze i tak mają mocną pozycję w więziennej hierarchii dzięki posiadanym pieniądzom, a po drugie nie bardzo widzą sens w utrudnianiu sobie życia za kratami w konsekwencji przynależności do grupy, której reguły wydają im się nieco archaiczne i odstające od dzisiejszej rzeczywistości (a trzeba wspomnieć, że niektóre zasady grypsowania są co najmniej mało spójne i nielogiczne, a dla bardziej inteligentnego człowieka wręcz bezsensowne). W tym momencie dodam jeszcze, że moim zdaniem służba więzienna powinna dołożyć wszelkich starań (w każdym razie większych, niż ma to miejsce obecnie) w kierunku maksymalnego ograniczenia występowania podkultury grypserskiej w polskich więzieniach. Dlaczego? Ponieważ im mniej przestępca będzie się przejmował, że za kratami „dojadą go” za współpracę z organami ścigania, tym łatwiej i szybciej zdecyduje się na złożenie zeznań w zamian np. za złagodzenie kary. Z punktu widzenia skuteczności wykrywania rozmaitych wałków i rozpracowywania dobrze zorganizowanych grup jest to naprawdę niebagatelna kwestia.

Tak w ogóle to obecni gangsterzy stają się coraz bardziej soft (tak bym to określił) pozwalając sobie na zachowania, które jeszcze ze 20 lat temu byłyby dla starych „gitów” nie do zaakceptowania. Dobrym przykładem będzie np. to, że jeden ze znanych mi mafiozów regularnie uczęszcza do kosmetyczki, gdzie zamawia sobie peeling i depilację nóg – kiedyś to było nie do pomyślenia w tym środowisku, aby grypsujący pozwalał sobie na tak „pedalskie” zachowania, dziś nie budzi to większych kontrowersji. Do czego zmierzam to to, że nawet w środowisku przestępczym występuje coraz mniejsza presja związana z negatywnymi sankcjami dotykającymi „kapusiów”, a coraz częściej zastępuje ją postawa obojętności. Oczywiście, większość przestępców dalej oficjalnie gardzi osobami współpracującymi z organami ścigania, ale po pierwsze często robią to bardziej na pokaz i „dla zasady”, aniżeli z rzeczywistej chęci wykonywania jakichkolwiek realnych akcji związanych z agresją fizyczną, a po drugie, co nie powinno być zbytnim zaskoczeniem, wielu gangsterów zwyczajnie ma „ciche układy” ze służbami, co jest zresztą korzystne dla obydwu stron. Dość często bowiem zdarza się, że służby pozwalają na całkiem dużo takiemu delikwentowi, a w zamian otrzymują od niego cenne informacje, nic niezwykłego w tym nie ma.

Pokrótce reasumując: jeśli ktoś dziś jeszcze wierzy, że przestępcy mają jakieś honorowe zasady i nie godzą się na współpracę, to są to głównie „Sebki” chodzące w dresach z napisami „JP na 100%” czy też „Śmierć konfidentom!”  oraz starzy „charakterniacy” w wieku 50+, siedzący od wielu lat za kratami i mający jeszcze przed sobą długi pobyt w zakładzie karnym. A jeśli chodzi o przestępczy świat białych kołnierzyków, to mogę śmiało powiedzieć, że niekiedy jest on jeszcze bardziej bezwzględny od świata starej, grypsującej recydywy – tutaj nie ma sentymentów i prawie każdy kalkuluje na zimno patrząc wyłącznie na to, jak najwięcej ugrać dla siebie, nie licząc się absolutnie z innymi i z czymś takim, jak honor czy zasady. Jeśli więc ktoś dostaje jakąś „propozycję” współpracy od ludzi zajmujących się zawodowo przestępczością gospodarczą, to powinien wziąć pod uwagę to, że na 90% nie może liczyć na jakąkolwiek lojalność z ich strony w razie tzw. przypału (chyba nie muszę tłumaczyć, co znaczy to słowo) – to realne ryzyko, które należy uwzględnić w rachunku potencjalnych zysków i strat.

Oczywiście wszystko to, co napisałem powyżej, to wyłącznie moja subiektywna opinia oparta o znane mi przypadki i proszę nie traktować tego jako wyroczni absolutnej (zwłaszcza, że nie jestem kryminologiem czy też penitencjarystą). Na świecie zapewne istnieją jeszcze „zasadowcy”, którzy nawet w podbramkowej sytuacji żadną współpracą „z psami” się nie splamią, ale to już bardziej wymierający gatunek, aniżeli reguła. Życzę udanego długiego weekendu!


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Eksport odzieży używanej a „zarabianie” na VAT – krótki opis schematu

Dziś krótki „poradnik” prezentujący jeden z wielu schematów zarabiania na VAT dzięki eksportowi poza UE.

Jest sobie pewien eksporter w Polsce, który wysyła używaną odzież do krajów azjatyckich (nie będę pisał jakich). I teraz spedycja dostaje zlecenia od firm z Azji, czasem od eksporterów z Polski, ale towar zawsze jest odbierany z tych samych miejsc w jednym województwie. Przy okazji zawsze są jakieś problemy – załadowcy nie chcą potwierdzić odpowiedzialności za morskie listy przewozowe, a eksporterzy bardzo szybko proszą o potwierdzenie wywozu. Koniec końców jednak towar w kontenerach trafia na morze, czyli teoretycznie wszystko jest ok.

I wtem okazuje się, że jednak nie do końca ok, bo co się dzieje dalej? Otóż VAT-owcy mając na morzu X- kontenerów z towarem wartym np. 400 tys. Euro (według dokumentacji) po prostu nie płacą spedycji – a mówimy o sporych pieniądzach, bo np. w przypadku kontenera używanej odzieży o wartości 10 tys. Euro koszty transportu to ok. ¼ tej kwoty, więc łatwo sobie pomnożyć. Ktoś się spyta: ale jak, polski eksporter nie płaci…? Transport jest na zlecenie firm azjatyckich, więc polscy eksporterzy nie ponoszą tu żadnej odpowiedzialności za nieodebranie przesyłki i zgodnie z prawem mają jedynie obowiązek wydać towar na magazynie, co zresztą robią. Firma spedycyjna zostaje zaś z nieopłaconymi kontenerami na morzu, nie mając żadnego interesu w blokowaniu wydania towaru, gdyż ma on bardzo niską wartość i w zasadzie koszty dodatkowe powstałe już po jednym miesiącu przestoju kontenera w porcie czyniłyby takie blokowanie nieopłacalnym. Oczywiście, taki numer przejdzie przez jedną spedycję raz, może dwa, a potem trzeba szukać nowej, no ale firm spedycyjnych mamy jednak trochę na rynku, więc…

Reasumując: 

– Dostaliśmy wszelkie dokumenty potwierdzające eksport towaru

– Wysłaliśmy X-kontenerów, każdy o wartości (powiedzmy) 10 tys. Euro i za każdy taki kontener mamy oddzielną fakturę, choć wychodzi drożej za odprawę celną, niż gdyby wszystko miało być na jednej fakturze. Dlaczego tak? Mała podpowiedź: im mniejszy zwrot VAT-u, tym łatwiejszy.

– Towar to tak naprawdę nic nie warte szmaty, ich koszt jest znikomy, a za transport koniec końców i tak nie płacimy.

Mamy więc oficjalnie na morzu towar za, powiedzmy, 400 tys. Euro + wszelką dokumentację, więc możemy sobie wystąpić spokojnie o zwrot VAT-u i nikt nie ma prawa się o nic przyczepić. Profit.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Pakiet paliwowy – zmienił coś, czy nie zmienił…?

Pakiet paliwowy – co i po co?

Na początek mały krok w tył: w sierpniu 2016 w życie wszedł tzw. pakiet paliwowy, czyli zestaw zmian w prawie, które miały ukrócić możliwość robienia wałków na VAT. Efekt? W ciągu kilku tygodni liczba cystern wjeżdżających z Niemiec do Polski zmalała o jakieś 80%. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że „lewe” paliwo przestało płynąć – VAT-owcy dalej je wozili, tyle tylko, że już nie zwracali dzięki niemu VAT-u, ale po prostu sprzedawali to paliwo taniej odbiorcom w Polsce (bo nie zawracali sobie głowy płaceniem akcyz i podatków). A w Polsce jak to w Polsce – liczy się najniższa cena i zawsze się znajdą odbiorcy, którzy nie będą zadawać pytań, czy dostawca działa zgodnie z prawem, skoro daje zajebistą cenę). Ile w ogóle można było z tego wyciągnąć? Dużo, zważywszy na to, że często paliwo to nie pochodziło z Niemiec, a było przemycane tam z Rosji, która słynie z niskich cen (dość powiedzieć, że na tamtejszych stacjach paliwo w detalu kupimy w okolicach 2,50 PLN, a w hurcie oczywiście jeszcze taniej). Daje to więc duże wrzuty, nawet biorąc pod uwagę spore koszty transportu.

Jak wozić lewe paliwo?

Kolejny cios wymierzony w ten proceder padł w styczniu 2017, kiedy to wszedł w życie tzw. pakiet przewozowy mający ukrócić działania paliwowej szarej strefy sprowadzającej olej napędowy z Niemiec i odsprzedającej go dalej. No i się zaczęło: monitorowanie przewozów, systemy łączności ruchomej i co tam jeszcze – dość powiedzieć, że od 18 kwietnia 2017 każdorazowy przewóz ON w ilości większej niż 500 litrów wymagał wysłania zgłoszenia do specjalnego rejestru – ale, uwaga, tylko wtedy, kiedy przewóz taki rozpoczynał się na terytorium kraju, co dawało pewne furtki dla nielegalu. No i pojawiły się dziwne trasy rzekomych transferów paliwa wykazywane w dokumentach przewozowych – np. z Litwy do Francji czy też z Niemiec do Bułgarii. Trasy te nie miały żadnego ekonomicznego uzasadnienia, ale grunt, że przebiegały przez Polskę.

Służby dość szybko połapały się o co w tym chodzi, więc funkcjonariusze ITD zaczęli się rzucać na prawie każdą cysternę paliwową niczym wściekłe rottweilery, kontrolując czy wszystko jest w porządku i czy aby nie służy ona do nielegalnego transportu paliw. I jak tu żyć, jak przemycać w takich warunkach…?! Otóż trzeba kombinować, nic nowego. Paliwa przewożono więc w cysternach bez stosownych oznaczeń lub też oznakowanych np. jako służące do transportu olejów smarowych, a nawet… w zwykłych, plastikowych zbiornikach (takich, jak na foto). Pojemność np. po 1000 litrów, można ich sporo załadować na naczepę i przewieźć podobną ilość paliwa, co w przypadku klasycznej cysterny. Miało to tę oczywistą zaletę, że ITD zwracało mniejszą uwagę na takie naczepy, w przeciwieństwie do cystern.

„Pilot” – co to takiego?

Nie było już parasola ochronnego nad transportami paliw (mówiło o nim wielu celników, nawet w mediach), więc dodatkowo trzeba było korzystać z „zarzutek”. Jedną z nich było wystawianie tzw. „pilota”. W praktyce wyglądało to np. tak, że puszczało się pustą cysternę paliwową, a w ślad za nią w odpowiednich odstępach jechało kilka ciężarówek załadowanych zbiornikami z paliwem. ITD jak widziało taką cysternę, to szalało – zaraz myk ją na bok i kontrola, a naczepy wiozące zbiorniki z paliwami jechały sobie spokojnie dalej. W sumie prosty patent, stosowany też np. przez złodziei samochodów, którzy puszczają przed kradzioną furą „czyste” auto, a gdy jego kierowca widzi patrol policji, to zjeżdża z trasy i udaje, że się zgubił prosząc o wskazanie drogi lub też wymyśla inny kit. Czasami działa, czasami nie działa, ale zmniejsza prawdopodobieństwo tzw. przypału nie generując jednocześnie wielkich kosztów.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!