Jak stworzyć wiarygodnie wyglądająca firmę – krzak wydając na ten cel ok. 50 tys. PLN

Kilka lat temu miałem okazję przyjrzeć się bliżej sprawie związanej z dość spektakularnym upadkiem pewnego MLM-u, którego członkowie mieli zarabiać na klikaniu w reklamy. Dla każdego, kto miał nieco większe pojęcie o ryku e-commerce, było jasne, że projekt ten nie ma praktycznie żadnych szans na sukces. Niestety, tak jak i zawsze, znalazła się jakaś grupa niezorientowanych (czy też naiwnych), którzy nabrali się na piękne słowa tzw. naganiaczy, sugestywnie przekonujących: „I Ty możesz osiągnąć wolność finansową w ciągu kilku lat, przy minimalnej inwestycji!”.

Czy ofiara zawsze czuje się oszukana?

Tuż po spektakularnym „krachu” tego projektu, rozmawiałem z kilkudziesięcioma osobami, które zainwestowały różne kwoty: od kilkunastu do ponad 100 tys. PLN. Część z nich włożyła w ten biznes pieniądze zaoszczędzone uprzednio podczas kilkuletniej pracy za granicą, jeszcze inni otrzymali np. mieszkanie w spadku, które sprzedali, a gotówkę chcieli zainwestować. Jednak w najgorszej sytuacji byli ci, którzy pobrali kredyty, nawet na kilkadziesiąt tys. PLN – było takich dość wielu i to oni tak naprawdę powpadali w największe kłopoty. Wszyscy ci ludzie zresztą, bez wyjątku, potracili zainwestowane środki – zarobili tylko organizatorzy piramidy oraz „naganiacze”, którzy skasowali prowizje. I teraz wiecie, co było najciekawsze w tym wszystkim? To, że bardzo wielu z tych ludzi (nie wiem nawet, czy nie większość) nie dopuszczała do siebie w ogóle myśli, że ktoś ich właśnie oszukał! Przyjmowali za wiarygodne bełkotliwe i niespójne tłumaczenia „liderów”, powtarzając przy tym sobie, że przecież to biznes i zawsze może nie wyjść. Szczytem jednak byli ci, którzy pisali: „Może i straciłem pieniądze, ale za to poznałem wspaniałych ludzi, z którymi jeszcze pewnie coś zarobię w przyszłości – raz nie wyszło, to nie znaczy, że następnym razem będzie źle”. O takich mogę powiedzieć tylko: nawet mi was nie żal, skoro uważacie za wspaniałych ludzi, którzy z pełną świadomością was wy…, a wy jeszcze raz powierzylibyście im swoje pieniądze.

Swoją drogą to naprawdę ciekawe, jak łatwo jest w Polsce stworzyć firmę, której zaufa kilkanaście – kilkadziesiąt tys. osób. Weźmy chociażby przykład niesławnej piramidy Recyclix, która oferowała inwestorom blisko 500% zysku rocznie na… recyklingu śmieci. 5 tys. PLN kapitału zakładowego, anonimowy Łotysz na stanowisku prezesa i brak chociażby porządnej strony www – jak ktokolwiek w miarę tylko ogarnięty mógł się na to nabrać, to naprawdę nie mam pojęcia… Moim skromnym zdaniem organizatorzy tej akcji mogli się bardziej postarać i zainwestować dodatkowe kilkadziesiąt tys. PLN w działania wizerunkowe, a gwarantuję, że „złowiliby” o wiele więcej rybek do swojej sieci. Takie stworzenie „potęgi” od strony wizerunkowej nie jest jakoś specjalnie skomplikowane, ani szczególnie kosztowne – oczywiście mówię tutaj o poziomie podstawowym, czyli firmie służącej do prostych „wałków” i mającą za target mało świadomych uczestników rynku, bo jeśli ktoś chciałby np. wejść ze swoją spółka chociażby na NewConnect, no to już byłby zupełnie inny poziom (o czym zapewne kiedyś wspomnę).

Budowa wiarygodności firmy w 7 krokach – przykładowy schemat

1. Za kilka tys. PLN przejmujemy/kupujemy spółkę z możliwie najwyższym kapitałem zakładowym (najlepiej od 100 tys. PLN w górę), działającą już od kilku lat, koniecznie bez długów widocznych na portalach typu Dlugi.info. Jako prezesa możemy dać słupa – grunt, żeby nie wyglądał na menela i dobrze prezentował się w garniturze oraz nie figurował w wykazach osób zadłużonych (dobrze byłoby też, aby nie był bohaterem żadnej internetowej afery).

2. Wynajmujemy na kilka dni luksusowe biuro, gdzie będziemy przeprowadzać sesję zdjęciową. Należy przy tym pamiętać, aby na czas sesji zawiesić w biurze różne plakaty firmowe, jakieś logo 3D na ścianie itd. – ogólnie ma to wszystko wyglądać tak, jakby rzeczywiście w tym biurze odbywała się nasza działalność. Następnie robimy w ciągu 2-3 dni sesje zdjęciowe: prezes i kluczowi pracownicy (np. szef sprzedaży) występują przy tym w kilku różnych wersjach ubioru – ba, nawet pierwszego dnia mogą nosić kilkudniowy zarost, a drugiego ogolić się na gładko. Wskazana jest też widoczna zmiana fryzury pomiędzy obiema sesjami, jak również inne oświetlenie (sesje w różnych porach dnia). Warto też zadbać o takie szczegóły, jak letni ubiór podczas jednej sesji i zimowy płaszcz wiszący na wieszaku w innych ujęciach. Po co te kombinacje? A po to, aby uzyskać zestaw różnych zdjęć, dzięki którym przez kilka miesięcy będzie można ściemniać, że firma stale i na bieżąco rezyduje w tym właśnie biurze – np. wrzucając fotki na fanpage z jakimiś tam komentarzami. Szczegóły są zresztą ważne, tak w ogóle, przy tego typu akcjach, bo to właśnie one w dużej mierze budują historię i wiarygodność. Na koniec tego punktu dodam jeszcze, że orientacyjny koszt opisanych tu operacji to również kilka tys. PLN.

3. Dobrze byłoby, aby na fotkach oprócz managerów pojawili się również zwykli pracownicy – najlepiej kilku lub kilkunastu, mogą stanowić rozmyte tło podczas sesji, siedząc np. przy biurkach. Obowiązkowym elementem są oczywiście młode, atrakcyjne dziewczyny w firmowych strojach – tylko nie zwykłych, tanich t-shirtach z nadrukiem, a np. w marynarkach z naszytym firmowym logo. Dodatkowe kilka tys. na statystów i uniformy, ale co tam, biznes wymaga przecież inwestycji…

4. Jedną z rzeczy, które lud zwykle „kupuje”, są drogie auta. Nie ma dziś żadnego problemu, aby wypożyczyć na jeden dzień np. 2 nowe BMW serii 5 czy tam 7, po czym nałożyć na nie naklejki / nakładki na magnesy z firmowym logo i tablice rejestracyjne z nazwą firmy, a następnie zrobić kilka fotek, że to niby nasze pojazdy. Potem potencjalni inwestorzy spojrzą i pomyślą: no, niezłe auta mają, widać więc, że zarabiają (tak właśnie rozumuje większość ludzi). Następnych kilka tys. PLN wydane.

5. Oczywiście, jako potentat, musimy posiadać odpowiedniej klasy materiały promocyjne (logo, wizytówki, papier firmowy itd.) oraz ładną stronę www (może być na ładnym szablonie, to nie problem, ale bez nazwy konkretnego theme w stopce!). Dla celów wizerunkowych dobrze jest jeszcze dorzucić na naszą stronę internetową „znaczki” typu Rzetelna Firma, czy też inne, branżowe logosy. Podbije to w pewnym stopniu wiarygodność w oczach nieco mniej zorientowanych osób. Dobrze byłoby też nagrać promocyjny film niezłej jakości, prezentujący nie tylko potencjał firmy, ale także dane dotyczące jej przyszłego rozwoju, jak np. „za 2 lata zamierzamy zarabiać tyle a tyle, będziemy potęgą na miarę polskiego Facebooka itd.” – taki bullshit prawie zawsze robi wrażenie na laikach. Dodatkowo można też zainwestować we własną infolinię 0-800… – koszt niewielki (od 100 PLN miesięcznie), a prestiż spory, bo takie infolinie zwykle kojarzą się ludziom z poważnymi przedsiębiorstwami. No i teraz orientacyjny koszt za wszystkie działania z tego punktu: spokojnie powinniśmy się zmieścić w kwocie do 10 tys. PLN (pod warunkiem, że zapłacimy za faktury, co nie jest wcale oczywiste!).

6. Pora na małą kampanię online, mającą zbudować naszą wiarygodność. Tutaj już wypadałoby zainwestować ok. 10 tys. PLN w jeden – dwa artykuły sponsorowane w poważnych mediach o tematyce biznesowej, w których to artykułach nasz prezes będzie opowiadał historię, jak to przez x-lat robił rozliczne interesy na Zachodzie (kto to sprawdzi, nikt…), po czym wrócił do Polski, bo tutaj odkrył żyłę złota i ogromne możliwości, jakie daje nasz biznes itd. itp. Obowiązkowo należy też wspomnieć o jakiejś ciekawej inicjatywie firmowej, która będzie bazą do zbudowania wizerunku bogatej organizacji – patrz punkt 7. Dodam jeszcze, że tutaj nie chodzi tak naprawdę o zasięgi – celem jest to, aby „naganiacze” mogli pokazać „inwestorom”, że firma jest wiarygodna, bo przecież prezes udziela wywiadów w znanych tytułach, więc człowiek sukcesu, budzący zaufanie itd. Co jeszcze… Na pewno niezbędne będzie założenie fanpage i „nabicie” na nim jak największej ilości fanów – niektórzy kupują lajki, co jest akceptowalnym rozwiązaniem na początek, ponieważ ludzie i tak w większości patrzą na liczbę polubień, a nie na aktywność fanów. Konieczne też będzie założenie kilkunastu – kilkudziesięciu fejk kont na Facebooku, które to konta będą komentowały, lajkowały i udostępniały, tworząc wrażenie życia na fanpage. Jeśli natomiast chodzi o opinie w sieci i na forach, to można dosłownie za kilkaset PLN wynająć studentów, którzy będą uprawiać tzw. marketing szeptany, wrzucając linki i opinie na rozmaite fora czy grupy na Facebooku. Koszt takich działań: od kilku do kilkunastu tys. PLN powinno spokojnie starczyć na początek.

7. Aby ugruntować pożądany image zamożnej organizacji, do tego odpowiedzialnej społecznie, dobrze jest pochwalić się jakimś ciekawym projektem, który wymaga zainwestowania większej ilości gotówki (a przynajmniej na taki wygląda). Przykładowo: nasza firma tworzy fundację, która będzie odnawiać stare, polskie dworki popadające w ruinę. Cel szczytny, a dworki kojarzą się z luksusem, stabilnością itd. Wystarczyłoby tutaj w zasadzie podpisać umowy z kilkoma właścicielami takich nieruchomości, że fundacja będzie zbierać kasę np. na przekształcenie obecnej ruiny w luksusowy hotel, zrobić zdjęcia dworku „przed”, po czym przygotować wizualizację, jak będzie wyglądał „po” i puścić to w sieć, najlepiej przy okazji płatnego wywiadu z prezesem naszego przedsiębiorstwa. Koszty założenia fundacji i przygotowania odpowiednich materiałów to znowu kilka tys. PLN, ale wizerunkowo świetna sprawa, powinno się zwrócić „w klientach”.

Podsumowanie

No i to by było na tyle, jeśli chodzi o zarys planu stworzenia wizerunkowo wiarygodnej, „bogatej firmy”, której ludzie zechcą wpłacać pieniądze. Świadomie napisałem „zarys”, bo stworzenie dokładnego, szczegółowego planu wymagałby trochę czasu, no i z wiadomych względów nie wrzucałbym go do sieci. Takie akcje są zresztą dość łatwe do zdemaskowania przez kogoś, kto wykazałby się pewną dozą dociekliwości – wystarczyłoby np. poprosić o spotkanie w luksusowym biurze firmowym widocznym na zdjęciach (patrz punkt 2), aby opisana mistyfikacja się wydała. W praktyce jednak jeśli ktoś decyduje się powiedzieć „sprawdzam”, to dopiero wtedy, gdy jest już za późno, tzn. gdy organizatorzy procederu zdążyli już wyprowadzić pieniądze z firmy.

Opisane powyżej działania to łączny koszt ok. 50 tys. PLN, a dzięki nim możliwe byłoby uzyskanie poziomu wiarygodności wyższego od prezentowanego przez wiele MLM-ów, które „zrobiły” swoich członków na setki tysięcy złotych. Oczywiście, w późniejszym okresie, w miarę dopływu nowych członków (i pieniędzy od nich), można by się pokusić o organizacje dużych imprez z celebrytami itd., no ale to już nieco wyższy poziom finansowy. Oczywiście, nie należy przy tym zapominać, że wiarygodny wizerunek to jedno, ale w przypadku MLM-u nastawionego na „strzyżenie owiec” decydującym elementem są jednak „naganiacze”, którzy mają już swoje grono zwolenników i nie mają oporu przed wciąganiem ich w coraz to nowe „biznesy”.

Na koniec dodam jeszcze, iż to nie jest tak, że podobne schematy wykorzystują wyłącznie różnego rodzaju piramidy – istnieją wręcz nieprzyzwoicie proste „patenty”, w przypadku których stosując zbliżone metody, można bez większych problemów zarobić kilkaset tys. PLN w kilka miesięcy, do tego przy minimalnym wręcz ryzyku. No, ale o tym akurat będzie kolejny wpis.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Przeciętny biznesmen vs zawodowy oszust – dwa różne spojrzenia na ten sam przypadek

Dzisiejszy wpis będzie luźną wariacją mającą na celu przedstawienia zasadniczej  różnicy w sposobie myślenia przeciętnego przedsiębiorcy vs zawodowego oszusta specjalizującego się w przestępstwach gospodarczych -oczywiście w kontekście tego samego przypadku. Mówiąc „luźna wariacja” mam na myśli to, że podane „patenty” niekoniecznie muszą być w 100% możliwe do zastosowania w realnym życiu – w tym konkretnym przypadku nie ma to akurat wielkiego znaczenia, gdyż o co innego tutaj chodzi (o porównanie toków myślenia).

Krótki szkic sytuacyjny

Niniejszy przykład postanowiłem oprzeć na projektach stworzonych dzięki dofinansowaniom unijnym, a konkretnie dzięki programom 8.1 i 8.2 (słynna Innowacyjna Gospodarka). Dlaczego właśnie ten wątek? Tak się zdarzyło, że akurat kończą się okresy trwałości tych projektów (lub już się skończyły), a zdecydowana większość z nich to dziś typowe martwe twory, do tego oparte na przestarzałych rozwiązaniach, których tak naprawdę nikt nie potrzebuje, bo obecnie są na rynku znacznie lepsze i do tego o wiele tańsze. Dobrym przykładem niech będą platformy do współpracy B2B, na stworzenie których kilka lat temu brano dofinansowania po kilkaset tys. PLN, a dziś można je spokojnie zastąpić rozwiązaniami sprzedawanymi np. w abonamencie, których koszt to kilkadziesiąt PLN miesięcznie. Tak więc załóżmy, że możemy tanio nabyć taką platformę i…

Sposób myślenia przeciętnego przedsiębiorcy

Ok, mogę tanio przejąć platformę do współpracy B2B, która według kwitów zaakceptowanych przez PARP (Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości) kosztowała 500 tys. PLN. Wiadomo, jak to z projektami z dotacji, koszt zawyżony, dałoby się w rzeczywistości za połowę tej kasy zrobić, no ale nieważne… Gość chce to sprzedać za 50 tys. PLN, bo okres trwałości się skończył, a on nie ma pomysłu co dalej i energii do działania, no i może warto by to jakoś pociągnąć dalej…

No, ale podsumujmy to, co mamy:

– na rynek już dawno weszła mocna konkurencja, tak więc trzeba by włożyć górę hajsu w przebudowę i promocję tego rozwiązania, to może być coś z tego było…

– tylko ile by trzeba w to włożyć – na przebudowę i rozwój pewnie z kilkaset tys. PLN by poszło, trochę szkoda swojej kasy ryzykować, więc może by znaleźć jakiegoś łosia – wróć – inwestora, który by to sfinansował…

– ale ludzie, którzy bezpośrednio inwestują w tego typu startupy, zwykle mają know-how i się znają na rzeczy, więc raczej nie dadzą sobie wcisnąć kitu, że jak coś kosztowało kilka lat temu 500 tysi, to teraz też jest tyle warte, no a poza tym wiedzą, że jak coś z dotacji zrobione, to cena pewnie przeszacowana x2, więc szanse nieduże…

– w sumie więc na inwestora nie ma chyba co liczyć, projektu w obecnym kształcie nie ma sensu ciągnąć, a jakby tak chcieć przebudować i podrasować, to w gruncie rzeczy niewiele więcej kosztowałoby stworzenie czegoś totalnie nowego od podstaw, w 100% zrobionego tak, jak chcę, także ten…

Także ten, chyba R.I.P. i nie ma sensu tego brać, nawet za darmo, bo czasu szkoda, że o utopionej kasie nie wspomnę.

A jak do tej sytuacji podszedłby zawodowy oszust…?

No dobra, więc mamy do kupienia za 50 tys. PLN jakieś g., z którym z perspektywy legalnego biznesu nie ma co za bardzo zrobić, bo nikt tego nie odkupi ode mnie zapewne (a jeśli już, to za jakieś grosze), frajer-inwestor też się raczej nie znajdzie, pompować w to kasy nie ma sensu…

Ale nawet i tutaj jest światełko w tunelu, bo ta cała platforma do współpracy B2B kosztowała 500 tys. PLN i jest to wycena potwierdzona przez tony różnych kwitów, oficjalnie zaakceptowana przez PARP, więc w praktyce może być ciężka do podważenia. Do tego w ciągu ostatnich kilku lat bardzo wzrosły ceny usług IT, co powoduje, że dziś stworzenie takiego systemu mogłoby być spokojnie droższe o jakieś 50% (albo i więcej), więc można wykazać jeszcze większą wartość, przynajmniej teoretycznie. Ok, więc pomyślmy, co by tu z tym potencjalnie zrobić…

– To na początek może klasyka, czyli zbijanie podatku dochodowego: kupujemy platformę B2B za 50 tys. PLN na zagraniczną spółkę zarejestrowaną w kraju o przyjaznym systemie podatkowym, która następnie sprzedaje taki system polskiej spółce za, powiedzmy, 800 tys. PLN, co teoretycznie generuje dla tej z Polski możliwość odpisania całkiem sporej kwoty… No i skarbówka się raczej nie przyczepi, że to fikcyjna transakcja fikcyjnym towarem, obliczona na zbicie dochodowego, bo są wiarygodne kwity potwierdzające wartość tego ustrojstwa, podbite przez PARP, więc wspomniane 800 tys. PLN finalnej ceny również nie będzie zbyt podejrzane (bo sprzedaje się z zyskiem wszak). Zresztą w US zatrudniają lamusów, którzy się nie znają na wycenach projektów IT, więc po kwitach tylko będą patrzeć i nikt takiej wyceny kwestionował nie będzie. No, ewentualnie mogliby się czepić w przypadku, gdyby skarbówka doszła to tego, że pierwotny właściciel sprzedał platformę za 50 tys. PLN, a potem inna spółka kupiła za 800 tys. PLN, ale musieliby sprawdzić – trzeba pomyśleć, jaka byłaby szansa na to, a jeśli duża, to może pokombinować np. na…

– Sztuczne zwiększenie majątku spółki? Hmmm… No bo tak: mamy tę spółkę z obrotami i dobrze byłoby dodatkowo wziąć na nią kredyt w wysokości np. 200 tys. PLN. Wiadomo, im spółka ma więcej aktywów, tym lepiej, ale oczywiście samo posiadanie takiej platformy, jakoś specjalnie nie podbije zdolności kredytowej spółki… Więc co? Więc w założeniu taki kredyt (lub jego lwia część) posłuży teoretycznie na modernizację platformy, a za modernizacją pójdzie odsprzedaż za, powiedzmy, 2 miliony PLN – i ta cała transakcja będzie zabezpieczona podpisanym kontraktem z zagraniczną spółką X. I to już może zmienić nieco punkt widzenia banku, kiedy podamy te okoliczności przy okazji składania wniosku o kredyt… Wiadomo, że po „modernizacji” i tak tej platformy nikt w rzeczywistości nie kupi (bo spółka zagraniczna się wycofa z umowy), więc sorry, kredytu nie będzie z czego spłacić i bankrut. No chyba, żeby kredyt nie przeszedł, to można by teoretycznie spróbować wyciągnąć hajsy od inwestorów na jakiś tam projekt, a ta platforma sztucznie zwiększałaby wartość majątku spółki i czyniła ją bardziej wiarygodną, chociaż…

– To jeszcze pogadam ze Zdzichem. Zdzichu z Rychem i Frankiem prowadzą sobie spółkę z o.o. i „zakopali się” w długach, które na obecną chwilę przewyższają wartość majątku tegoż przedsiębiorstwa, a stan taki trwa już niecałe 24 miesiące. W takim przypadku będzie tak, że wniosek o upadłość spółki zostanie odrzucony, a zarząd będzie odpowiadał za jej długi także swoim prywatnym majątkiem, co przyjemne nie jest. I tutaj teoretycznie można by zrobić tak: nowy wspólnik wniesie aportem platformę wartą teoretycznie 500 tys. PLN (albo i więcej), podwyższając wartość majątku spółki oraz dając „nadzieję” na przetrwanie biznesu, a nawet rozwój (bo platforma ma być np. sprzedawana dalej). Oczywiście w odpowiednim czasie okaże się, że owa „nadzieja” spaliła na panewce, no ale wtedy chłopaki będą mogli już spokojnie składać wniosek o upadłość bez większych obaw, że zlicytują im ich prywatne wille i Mercedesa. Trzeba tylko do mecenasa się udać i zorientować, czy tak na pewno da się i czy syndyk, czy kto tam będzie wyceniał, nie podważy czasem wartości tej platformy, bo wtedy lipa, ale jest jeszcze kolejna opcja…

– Kumpel działający też na legalu mówił mi kiedyś, że ma już dość swoich wspólników, którzy nic nie robią, kasę biorą, a on tyra jak dziki osioł i do tego nie widać perspektyw na lepsze, a na gorsze wręcz. Wspominał też, że fajnie byłoby „legalnie” wyprowadzić jakoś pieniądze z jego spółki – ale tak, żeby trafiły do jego kieszenią „pod stołem”, jak to się mówi. Więc może tak: spółka kumpla zakupuje platformę B2B za 300 tys. PLN od kontrolowanej przeze mnie spółki Y, a pieniędzmi się dzielimy na dwóch, proporcje do ustalenia. Niby super deal i w ogóle, no a potem okazuje się, że systemu nie tylko nie da się sprzedać z zyskiem, ale w ogóle nikt nie chce go kupić. Tak więc kumpel powie po prostu: drodzy Kontrahenci oraz Udziałowcy, niestety nie wypłacimy Wam teraz Waszych pieniędzy, gdyż polegliśmy na pewnej inwestycji i chyba będziemy musieli złożyć wniosek o upadłość… W sumie trzeba by się zastanowić, czy tak się da, a jeśli nie, to…

Wystarczy

Wystarczy, choć kilka pomysłów jeszcze z pewnością by się znalazło. W każdym razie to właśnie od takich luźnych „rozkmin” zaczyna się często układanie planów działania – jedne pomysły nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością (bo np. po zasięgnięciu opinii prawnej okazuje się, że tak się nie da), inne z kolei okazują się zbyt skomplikowane, ale jeszcze inne można z powodzeniem wcielić w życie. Natomiast jeśli kogoś zainteresowała tematyka dofinansowań z UE, to dodam tylko, że jest to osobny wątek, który zapewne jeszcze nie raz poruszę, gdyż jest on megaciekawy – właśnie w kontekście przestępczości gospodarczej.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Słupy, śmieci i bałagan w procedurach

Dziś znów będzie o śmieciach, słupach oraz o skarbówce. Zacznijmy może od tego, że w 2001 roku pewna spółka zamieszana w liczne afery gospodarcze przekształca się w inną spółkę (normalna rzecz). Następnie przez ponad 10 lat ta nowo utworzona spółka jest martwym tworem, o czym świadczy min. to, że kierowana do niej korespondencja sądowa wraca z adnotacjami „adresat nieznany”. Sąd miał możliwość rozwiązania owej spółki jako tzw. fikcyjnego podmiotu nie wykazującego żadnych oznak aktywności gospodarczej, ale nikomu widocznie nie chciało się zająć tym tematem, bo i po co się męczyć – w końcu to przypadek, jakich wiele, bo wiele mamy takich istniejących tylko na papierze firm. No i to wszystko zapewne nie ujrzałoby nigdy światła dziennego, ale…

Ale okazało się, że ta spółka – słup jest odpowiedzialna za wwiezienie do Polski góry odpadów, których koszty utylizacji przekraczać mają 10 milionów PLN. Ile na tym zarobili przestępcy? Mogło to być 20-50% wymienionej kwoty, a więc kilka milionów PLN. Czy uda się cokolwiek z tej kwoty wyegzekwować od prezesa spółki? Prawdopodobnie nic, ponieważ zarówno on, jak i jego małżonka będąca wspólnikiem, formalnie nie posiadają żadnego majątku. Jak jednak twierdzi dziennikarz prowadzący śledztwo, majątek „śmieciowego” małżeństwa jest „rozlokowany po różnych słupach, a nawet najbliższej rodzinie”, a dodatkowo „gdzie się mieści (majątek) wie każdy choć trochę rozgarnięty śledczy w lokalnych organach”. Następnie padają sugestie o dzieleniu się z kim trzeba oraz o lokalnych układach jeszcze z lat 80., czego już jednak nie będę komentował. Cały artykuł tutaj:
http://pressmania.pl/multibest-firma-nieznana-z-miejsca-po…/

Rekrutacja słupów i obieg informacji

Mój komentarz zacznę może do tematu słupów. Otóż, wbrew wielu mitom kreowanym przez media, zwykle nie jest tak, że zastępy „słupów” są nieprzeliczone i że VAT-owcy oraz inni przestępcy niezwykle łatwo werbują takie osoby wśród całkiem przypadkowych bezdomnych na dworcach PKP/PKS za przysłowiową flaszkę itd. W rzeczywistości często wygląda to nieco inaczej: po prostu członkowie grupy przestępczej podczas rekrutacji „prezesów” wykorzystują swoje znajomości w lokalnych środowiskach i nie biorą do biznesu osób przypadkowych, bo to zawsze niesie za sobą ryzyko, że nie da się ich kontrolować wtedy, kiedy będą rzeczywiście potrzebni (np. do podpisania jakiegoś papieru) – bezdomny wszak może zniknąć w każdej chwili praktycznie bez śladu. Taka rekrutacja prowadzona wśród znajomych skutkuje tym, że nieraz kilka-kilkanaście postronnych osób wie, że gangster X akurat szuka „prezesów” np. do karuzeli. Co więcej, wiele osób zdaje sobie sprawę, że jakaś przestępcza działalność zaczyna się kręcić, bo jeden idiota z drugim idiotą pochwali się znajomym przy piwie, że oto właśnie został prezesem spółki i nie musi już pracować, a zarabia itd. Takie informacje potem wypływają „w miasto” i nagle stają się tajemnicą Poliszynela – niby wszyscy ze środowiska o tym wiedzą, ale reakcji ze strony organów ścigania jakoś brak. Dobrym przykładem będzie chociażby pewien blok mieszkalny w Inowrocławiu, gdzie x-lat temu, gdy na topie były wyłudzenia VAT-u na metalach kolorowych, zarejestrowano 8 czy 9 firm handlujących złomem, większość na ex-kryminalistów, bezrobotnych, ludzi z marginesu itp., o czym już zresztą kiedyś pisałem. Czy ktokolwiek w miejscowej skarbówce albo z odpowiednich wydziałów policyjnych zainteresował się taką „kumulacją”? Nic mi na ten temat nie wiadomo – wiem natomiast, że organizatorzy tego procederu już od ponad 10 lat są właściwie bezkarni (no, może z nielicznymi wyjątkami wtapiającymi „na własne życzenie”). Oczywiście, śledztwa w podobnych sprawach trwają zwykle dość długo – 4, 5, czasem i 6 lat, ale jeśli przez dobre 10 lat służby nie dają rady rozpracować grupy kilkunastu „karków”, którzy jeszcze kilkanaście lat temu byli drobnymi złodziejaszkami, to coś tu jest raczej nie tak…

Prewencja kluczem do sukcesu?

Zgłębiając temat można dojść do wniosku, że walka ze słupami jest jak walka z wiatrakami. Przykładowo: raport NIK obejmujący lata 2014 i 2015 podaje, że do kontroli podatkowych typowano podmioty z trafnością do 90%, co jest bardzo dobrym wynikiem – tyle, że… w praktyce niewiele to później dawało. Kontrolą obejmowano bowiem spółki – słupy często dopiero po 3 miesiącach ich działalności, kiedy zdążyły już one wystawić faktury i na tym faktycznie zakończyły swoją aktywność. I teraz dane:
– rok 2014, organy wykryły fikcyjne faktury na kwotę 33,7 miliarda PLN, wymierzono 5,2 miliarda PLN należnych podatków
– rok 2015, organy wykryły fikcyjne faktury na kwotę 81,9 miliarda PLN, tylko w pierwszym półroczu wymierzono 4,9 miliarda PLN należnych podatków

Ile z tych domiarów podatkowych wpłynęło do budżetu? Marne 162 miliony PLN za lata 2013-2015, co stanowiło zaledwie 1,3% (!) kwot należnych ustalonych przez organy kontroli skarbowej. To pokazuje, jak dziurawy był system, a także to, że nawet trafne typowanie podmiotów do kontroli nie jest kluczem do sukcesu. Ok, a co jest wobec tego…?

Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Jeszcze nie tak dawno byłem zdania, że bardzo dobrym rozwiązaniem byłaby zaawansowana prewencja oparta chociażby o narzędzie analityczne, które łączyłoby np. dane z rejestru przestępców (ze szczególnym uwzględnieniem recydywy), bezdomnych, stałych klientów pomocy społecznej, długotrwale bezrobotnych oraz dłużników, którzy od lat nie regulują swych zobowiązań. I teraz gdyby taki delikwent, zaliczający się choć do jednej (albo i kilku) wymienionych kategorii nagle zakładał firmę czy też zostawał prezesem spółki, szczególnie w branżach będących na dany moment w kręgach zainteresowania przestępców (np. pod kątem wyłudzania VAT-u, czy też właśnie nielegalnego wwozu śmieci), to system automatycznie powinien przesyłać powiadomienie o tym fakcie do właściwych służb, od skarbówki zaczynając, a na odpowiednich wydziałach policyjnych kończąc.

Dziś już nie jestem pewien skuteczności takowego systemu – a w każdym razie uważam, że bez gruntownych zmian w samych procedurach działania urzędników nie miałby on wielkiego sensu. Dlaczego? Takie systemy co prawda fajnie wyglądają na papierze, ale w zderzeniu z realiami polskich urzędów nawet najlepsza idea polegnie z kretesem, niestety. Nie wszyscy bowiem wiedzą, że skarbówka już dziś dysponuje różnymi bazami, które w założeniu mają jej pomagać w zwalczaniu nieprawidłowości – są to chociażby takie twory, jak: VIES, Cerber, SeRCe, CELINA, KCIK, REMDAT, obecnie JPK_VAT, itd. itp. I co z tego wszystkiego wynika? Właśnie nie tak wiele, jak teoretycznie powinno. Niektórzy „ludzie z branży” twierdzą, że dostęp do tych narzędzi mają wyłącznie nieliczne osoby z działów analiz i kontroli, a cała reszta urzędników nawet nie do końca wie, co te bazy zawierają. Gdyby zresztą chcieli się tego dowiedzieć, to musieliby składać wnioski o udzielenie dostępu itd., a komu się chce… Generalnie więc dane są, ale ich analiza idzie relatywnie słabo, a przepływ informacji pomiędzy poszczególnymi urzędami (nie wspomnę już o informowaniu innych instytucji, jak np. CBŚP) to niekiedy istny dramat.

Poza tym cóż bowiem z tego, że kontrolerzy skarbówki byli zawaleni robotą, skoro bardzo często kończono sprawy po ustaleniu, że słup nie dysponuje majątkiem i nie ciągnięto dalej tego wątku, nie starając się dojść do faktycznych organizatorów procederu!? W konsekwencji mieliśmy tylko koszty i kary więzienia dla kilku meneli (a więc kolejne wydatki z kieszeni podatników). A może była to celowa polityka, mająca na celu odwrócenie uwagi od firm, które przez wiele lat unikały kontroli…? Ciężko jednoznacznie stwierdzić. W każdym razie pewne jest, że „przerobienie” setek czy też tysięcy „słupów” niewiele da, jeśli dzięki temu nie da się dopaść rzeczywistych beneficjentów przestępstwa, czyli organizatorów karuzel i wszelkich innych „wałków” gospodarczych.

Jak więc usprawnić „wyłapywanie” przestępców gospodarczych?

Kilka luźnych propozycji 
W dużym skrócie można powiedzieć, że klucze do sukcesu przy zaawansowanych projektach są właściwie trzy: sprawny obieg informacji, właściwe procedury oraz zmotywowany zespół, który chce się do tych procedur stosować. Idąc dalej tym tokiem myślenia, nasz aparat kontroli skarbowej, chcąc nazbierać więcej grzybów do koszyczka, powinien postawić na następujące rzeczy:

1. Usprawnienie wewnętrznego obiegu informacji w urzędach skarbowych, czyli nowe, lepsze procedury oraz ich maksymalne „odformalizowanie”, dzięki czemu uprawniony urzędnik będzie mógł szybciej uzyskać dostęp do danych umożliwiających namierzenie potencjalnych przestępców.

2. Stworzenie jednego, zintegrowanego systemu oceny ryzyka, opartego na dotychczasowych, który łączyłby dane z obecnie dostępnych systemów i na podstawie odpowiednich algorytmów typowałby już na początkowym etapie te podmioty, które mogą w przyszłości „sprawiać kłopoty”. Dostęp do takiego systemu powinien być możliwie prosty, a jego obsługa intuicyjna. Poza tym jeden centralny system jest o wiele bardziej skuteczny, niż kilka systemów – ludzie się po prostu do niego przyzwyczajają i w nim sprawnie operują, a skakanie „z kwiatka na kwiatek”, czyli od systemu do systemu zawsze jest mniej wydajne (o czym wie praktycznie każdy, kto pracował chociażby w branży IT).

3. Lepszy obieg informacji pomiędzy służbami, wymuszony odpowiednimi procedurami – np. pomiędzy KAS, a wydziałami CBŚP do zwalczania zorganizowanej przestępczości ekonomicznej, co pozwoliłoby chociażby na lepsze zabezpieczanie majątków przestępców.

4. Gruntowne przeszkolenie i odpowiednie wdrożenie w temat wszystkich funkcjonariuszy, którzy mieliby korzystać z takiego zintegrowanego systemu oceny ryzyka, a także maksymalne możliwe skrócenie ścieżki decyzyjnej umożliwiającej dostęp do danych tam zawartych (tzn. nie ma mowy o czymś takim, jak np. składanie podania na piśmie i oczekiwaniu dwa tygodnie na jego rozpatrzenie).

5. No i wreszcie, na sam koniec, najbardziej oczywista dla mnie „oczywistość”, a mianowicie to, że ściganiem przestępców gospodarczych z ramienia np. KAS nie powinni się zajmować ludzie z przypadku zarabiający 2500 PLN na rękę, tylko odpowiednio wykwalifikowani i dobrze opłacani specjaliści, dla których taka praca byłaby faktycznym celem zawodowym, a nie przechowalnią. Jeden taki zawodowiec wyposażony w odpowiednie narzędzia byłby z pewnością bardziej skuteczny, niż pięciu (albo i dziesięciu) urzędników, którzy pracują na zasadzie: „Jacuś, synku, ty weź idź do urzędu skarbowego – ciotka Halina ci tam robotę załatwi, 40h tygodniowo, urlopy płatne, robota spokojna – może za dużo nie zarobisz, ale się nie narobisz no i stabilizacja będzie…”. Lepiej postawić na jakość, a nie na ilość – to stara prawda, która sprawdza się prawie zawsze.

Są to jedynie luźne propozycje, które oczywiście mogłyby „polec” w toku analizy, ale przecież to właśnie od różnych propozycji się najpierw zaczyna, a dopiero potem wychodzą z tego rozwiązania nadające się do implementacji. Może więc warto, żeby wzięto się wreszcie za działania faktycznie zmierzające do poprawy sytuacji, a zaprzestano „pokazówek” typu: „znosimy karę łączną i będzie można dostać 150 lat więzienia za faktury VAT”.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!