Kary umowne i windykacja w budownictwie

W branży budowlanej funkcjonuje powiedzenie, że generalny wykonawca płaci swoim podwykonawcom nie pieniędzmi, lecz karami umownymi. Oczywiście, jest to powiedzenie nieco przejaskrawione, ale zawiera się w nim sporo prawdy. Sam mechanizm nakładania takich kar opisałem już w jednym z wcześniejszych wpisów (można go znaleźć TUTAJ), ale dziś przypomnę dla porządku, że kary mogą zostać nałożone praktycznie za wszystko i w zasadzie bez żadnego sensownego uzasadnienia ze strony generalnego wykonawcy.

Cel działania nieuczciwego dewelopera

Generalnie chodzi o to, aby „zamęczyć” podwykonawcę procesami sądowymi, niejednokrotnie doprowadzając go do tego, że zdąży on zbankrutować, zanim uzyska korzystny dla siebie wyrok. A i nawet wtedy, gdy będzie miał już w ręku tytuł egzekucyjny, może się okazać, że generalny wykonawca w międzyczasie wyprowadził majątek ze spółki i komornik nie ma czego zajmować (tego typu sytuację przedstawiłem w poprzednim wpisie z 7 lutego).

Jednak nie zawsze bywa tak, że generalny wykonawca nie chce płacić nic – on niekiedy wręcz zmierza w kierunku zmuszenia podwykonawcy do podpisania skrajnie niekorzystnej dla niego ugody. No i właśnie o takim scenariuszu będzie dzisiejszy artykuł. 

 

Wymuszona ugoda na budowie

Mamy więc sytuację, w której podwykonawca A wykonał całość zakontraktowanych robót. Współpraca z generalnym wykonawcą B szła do tej pory całkiem dobrze, nie było jakichś wielkich zastrzeżeń odnośnie jakości prac. Sytuacja zmieniła się jednak przy ostatecznym odbiorze – nagle inspektorzy z ramienia generalnego wykonawcy zaczęli się dopatrywać „wielu poważnych uchybień” oraz stwierdzili „nieterminowe zakończenie robót”. Efekt: na podwykonawcę A nałożono kary umowne w wysokości ponad 70% wartości całego kontraktu.

Oczywiście, podwykonawca A bronił się tym, że przecież na wcześniejszych etapach inspektorzy nie zgłaszali żadnych nieprawidłowości, a opóźnienia w pracach były spowodowane niedotrzymaniem terminów przez innych wykonawców (podwykonawca A nie mógł zacząć swojego etapu prac, zanim inny podwykonawca nie zakończył przypisanych mu robót). Nic to jednak nie zmieniło i generalny wykonawca B, występując z pozycji siły, odmówił wypłaty wynagrodzenia, jednoznacznie przy tym sugerując, że w sądzie może być różnie i podwykonawca A może zwyczajnie nie dotrwać do końca batalii. No, ale „wyjątkowo możemy pójść Panu na rękę i zaproponować ugodę…”.

 

Dlaczego generalny wykonawca proponuje ugodę podwykonawcy?

Teoretycznie mogłoby się wydawać, że ugoda zaproponowana przez GW będzie dla wykonawcy dobrym rozwiązaniem, gdyż uchroni go od kosztów prowadzenia działań windykacyjnych, kosztów ewentualnego procesu, czy wreszcie zszarganych nerwów. W praktyce jednak nie jest tak różowo – poniżej dwa główne powody takiej sytuacji.

1. Ugoda oznacza obcięcie dużej części wynagrodzenia dla wykonawcy

Zazwyczaj proponowana ugoda jest bardzo niekorzystna dla naszego przykładowego podwykonawcy A – często proponowana suma ledwo co przekracza połowę oczekiwanej zapłaty (pozostała część jest potrącana w formie kar umownych).

2. Chodzi o wysokość kar potrąconych przez generalnego wykonawcę

Otóż rażąco wygórowane kary umowne są niezgodne z Kodeksem cywilnym, a do tego, zgodnie z orzecznictwem sądowym, nie można na wykonawcę nakładać kar w wysokości np. 80% wynagrodzenia, podczas gdy w rzeczywistości wykonał on 100% prac, a zastrzeżenia dotyczą jedynie części z nich.

Tymczasem ugoda w praktyce zabezpiecza generalnego wykonawcę przed ewentualną przegraną w sądzie. Co prawda podwykonawca, który pójdzie na ugodę, może potem wytoczyć proces generalnemu wykonawcy, ale w jego trakcie będzie musiał udowodnić, że rezygnacja z pierwotnego roszczenia, czyli właściwej zapłaty, została na nim de facto wymuszona, ewentualnie podpisał ugodę będąc w stanie wykluczającym swobodne wyrażanie woli. W praktyce procesowej, mając za przeciwników biegłych prawników zatrudnionych przez generalnego wykonawcę, podwykonawca na ogół stoi na straconej pozycji.

 

Szantażowanie podwykonawców

Warto również wiedzieć, że generalni wykonawcy naciskali na mniejszych podwykonawców, szantażując ich, że jeśli nie podpiszą ugody, to nie dostaną już więcej żadnego zamówienia od innych generalnych wykonawców. Coś na zasadzie: „My tu w branży wszyscy się znamy i jeśli będzie Pan z nami walczył, to może Pan zapomnieć, że jakakolwiek duża firma da Panu jakiś kontrakt.”. Niestety, takie groźby były w znacznej części uzasadnione, gdyż firmy będące generalnymi wykonawcami współpracowały ze sobą na polu eliminowania „krnąbrnych” podwykonawców.

 

Brak zapłaty za wykonane roboty budowlane a efekt domina

Zarysujmy teraz sytuację podwykonawcy A. To mała firma, bez odłożonych na koncie milionów, które mogłyby jej zapewnić funkcjonowanie bez otrzymania zapłaty od generalnego wykonawcy B i jednoczesne wieloletnie dochodzenie swoich praw w sądzie.

Trzeba bowiem wziąć pod uwagę, że podwykonawcy w trakcie realizacji prac ponoszą bardzo duże koszty z własnej kieszeni – kupują część materiałów, wypłacają pensje pracownikom, płacą raty leasingowe za maszyny, za paliwo itd. Sytuacja, w której generalny wykonawca odmawia zapłaty faktury np. na 1,7 miliona PLN, oznaczać więc może ogromne problemy z utrzymaniem płynności finansowej.

Dramatyczny wybór

Podwykonawca staje wtedy niejednokrotnie przed bezwzględnym dylematem: albo pójdzie na ugodę, w której generalny wykonawca zapłaci mu np. 60% wartości kontraktu, co uratuje chwilowo firmę, albo będzie trzeba iść po pieniądze do sądu.

No i niestety, nie mam tutaj dobrych wieści dla tych, którzy wierzą w polski wymiar sprawiedliwości. Na rozprawy sądowe czeka się niekiedy latami, zwłaszcza w większych miastach. W międzyczasie generalny wykonawca piętrzy stos przeszkód, a jego prawnicy cały czas składają nowe wnioski dowodowe, powołują biegłych, świadków i tak dalej. Generalnie cały scenariusz działania jest tutaj obliczony na maksymalne przeciągnięcie sprawy, bo każdy miesiąc zwłoki zwiększa prawdopodobieństwo, że podwykonawca żądający pieniędzy „wykrwawi się” i zbankrutuje.

Bankructwo? Prawdopodobne

Wizja bankructwa podwykonawcy w opisanym powyżej układzie jest dość prawdopodobna. Jeśli bowiem nie otrzyma on zapłaty, to sam może nie mieć z czego uregulować zobowiązań wobec swoich dostawców i firm leasingowych, może również nie mieć środków na wypłaty dla pracowników oraz na zapłacenie podatków i składek ZUS. Dostawcy mogą jeszcze przed pójściem do sądu wpisać nieszczęśnika na giełdy długów, co skutecznie zablokuje mu możliwość wzięcia kredytów, firmy leasingowe zabiorą sprzęt budowlany niezbędny do pracy, pracownicy odejdą (któż bowiem chciałby pracować bez wypłaty pensji), a Urząd Skarbowy szybko upomni się o swoje.

Tak właśnie wygląda czarny scenariusz, który zresztą realizował się w praktyce nie raz i nie dwa, chociażby przy budowie autostrad. Niestety, w dzisiejszych czasach prawdopodobnie będziemy mieli do czynienia z falą nieuregulowanych płatności ze strony deweloperów, którzy źle skalkulowali inwestycje i „popłynęli” chociażby na drożejących materiałach budowlanych.

Skuteczna windykacja w branży budowlanej, czyli co można zrobić, gdy generalny wykonawca nie chce płacić?

Na dobrą sprawę jedyną naprawdę skuteczną metodą będzie ustanowienie zabezpieczenia na nieruchomości / majątku posiadanym przez generalnego wykonawcę. Do kwoty 75 tys. PLN jest to relatywnie proste, gdyż nie musimy wykazywać tzw. interesu prawnego. Problem zaczyna się jednak w przypadku kwot na umowie wyższych niż 75 tys. PLN, gdyż wtedy musimy przekonać sąd, że nasz interes jest zagrożony. Trzeba więc zebrać dowody świadczące chociażby o tym, że deweloper nie płaci również innym wykonawcom, wyprowadza majątek ze spółki, a do tego są mocne przesłanki dotyczące jego niewypłacalności. Tylko jak takie dowody zdobyć?

Windykacja śledcza – sposób na skuteczne odzyskanie długów w branży budowlanej

Kluczem do sukcesu jest tutaj profesjonalnie przeprowadzona windykacja śledcza – a takiej zwykła kancelaria adwokacka czy radcowska raczej nie zrobi. Wielu prawników woli zresztą działać w oparciu o utarte (i wygodne dla nich) schematy, kierując swoich klientów na drogę procesu cywilnego. Niestety, takie postępowanie na ogół generuje tylko niepotrzebne koszty, gdyż komornik finalnie i tak nie ma czego zabrać deweloperowi – oszustowi.

 

Ustanowienie zabezpieczenia na majątku

W polskim systemie prawnym w zasadzie jedyną skuteczną ścieżką, która daje wykonawcy do ręki argumenty w walce z deweloperem, jest ustanowienie zabezpieczenia na majątku tegoż dewelopera (najlepiej na nieruchomości). I to właśnie w tym kierunku należy podążać, pamiętając przy tym o szybkości działania, która niejednokrotnie będzie tutaj kluczowa. Wieloletnie procesy sądowe to, niestety, w polskich warunkach prosta droga do niewypłacalności.

 

Windykacja dla branży budowlanej

Nie otrzymałeś zapłaty wykonane roboty budowlane? Zgłoś się do nas już dziś – od lat z sukcesami zajmujemy się windykacją śledzą. Przeanalizujemy Twoją sprawę i pomożemy Ci szybko odzyskać pieniądze!

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Skuteczna windykacja należności w branży budowlanej

Branża budowlana jest bez wątpienia jedną z tych, w których najczęściej występują problemy z płatnościami. Niekiedy jest to spowodowane złym obliczeniem kosztów inwestycji przez dewelopera, innym znów razem zaplanowaniem oszustwa z góry zakładającego niepłacenie wykonawcom. W dzisiejszym materiale omówimy, jak wygląda przykładowy schemat pokrzywdzenia wykonawcy oraz co można zrobić, aby się przed nim zabezpieczyć.

 

Jak nie zapłacić wykonawcy – case study

Jest sobie deweloper ABC, stawiający eleganckie osiedle na obrzeżach miasta. Deweloper ten jakiś czas temu podpisał umowy na sprzedaż mieszkań po stałej cenie, z czego większość znalazła nabywców w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Tak czy inaczej roboty budowlane zbliżają się już ku końcowi, więc nasz deweloper ABC prosi sekretarkę o zaparzenie pysznej kawy, odpala Excela i liczy…

Niestety, z tych wyliczeń wychodzi mu czarno na białym, że ceny materiałów budowlanych poszły na tyle mocno do góry, że cała inwestycja ledwo spina się finansowo. A tu już nowy Mercedes G-klasa AMG wybrany w salonie, żona też ma obiecane nowe Porsche, więc co robić, jak żyć…?! Nagle przychodzi chwila olśnienia: no przecież, że trzeba zwiększyć rentowność inwestycji!

Oszczędzanie na wykonawcach

Tylko jest tutaj pewien problem: mieszkania w większości zostały już sprzedane, więc ceny tam specjalnie nie podbijemy. W takim układzie idziemy w kierunku zmniejszenia kosztów – tyle, że na materiałach nie bardzo się da, bo i tak cały czas drożeją… Ale przecież są jeszcze wykonawcy! Co prawda zapłaciliśmy im już około 2/3 należności, ale przecież nikt nie powiedział, że musimy też zapłacić pozostałą 1/3. Prosty numer, a da się na nim zaoszczędzić baaardzo dużo.

 

Utrudnienie windykacji, czyli transfer majątku z firmy deweloperskiej

Metody działania podobne do opisanych powyżej to niestety codzienność w polskiej branży budowlanej. Jak już wspomniałem na samym początku, niekiedy jest to konsekwencją złego obliczenia kosztów. Jednak warto wiedzieć, że na tym rynku funkcjonują również takie firmy, które są z góry nastawione na oszukiwanie wykonawców. Szefowie takich firm korzystają na ogół z prawników, którzy „przeszli na ciemną stronę mocy”, czyli wyspecjalizowali się w tworzeniu struktur nastawionych z góry na transfer majątku, a tym samym utrudnienie (czy wręcz uniemożliwienie) dochodzenia roszczeń przez wykonawców.

 

Przykład takiego transferu

Firma A stawia osiedle. Bez zbędnej zwłoki płaci wykonawcom za pierwsze wystawione faktury i nie robi problemów z odbiorem robót. Sytuacja jednak zmienia się, gdy całość robót jest już praktycznie ukończona, a wykonawcy chcą wystawić ostatnie faktury w wysokości 20 – 30% wartości wykonanych prac.

Zaczynają się więc „cyrki” z odbiorem, naliczanie wyimaginowanych kar umownych i tym podobne „uniki” ze strony dewelopera. W międzyczasie prawnicy obsługujący dewelopera tworzą spółkę B, zarejestrowaną na klasycznego słupa, która to spółka przejmuje inwestycje od spółki A.

Proste pytanie: skąd spółka B ma pieniądze na taką operację?

Odpowiedź: sprzedaż następuje na przedłużony termin płatności, co już samo w sobie śmierdzi na kilometr „wałkiem”, gdyż w praktyce obrotu gospodarczego bardzo rzadko występują podobne transakcje. Tak czy inaczej od spółki B inwestycje kupuje spółka C.

 

Jaki więc mamy stan faktyczny?

Sytuacja przestawia się niezbyt korzystnie z punktu widzenia wykonawcy, który chciałby otrzymać swoje pieniądze. Mamy bowiem spółkę A, z której wytransferowano majątek. Jest również spółka B, która jest postawiona na słupa i której w praktyce nic nie można zabrać, więc jej odpowiedzialność jest iluzoryczna.

No i wreszcie ostatni element, czyli spółka C, która przejęła inwestycje w dobrej wierze i w razie czego chroni ją rękojmia wiary ksiąg wieczystych. Teoretycznie więc nie ma widoku na happy end w przypadku klasycznego procesu sądowego.

 

Czy przeprowadzenie skutecznej windykacji w branży budowlanej jest możliwe?

 

Odpowiedź na powyższe pytanie brzmi: TAK, niejednokrotnie jest to możliwe.

Właściwie jedyną skuteczną metodą będzie tutaj ustanowienie zabezpieczenia na nieruchomości. Problem w tym, że jeśli mówimy o kwocie wyższej niż 75 tys. PLN, musimy wykazać tzw. interes prawny, czyli przekonać sąd, że nasz interes jest zagrożony.

Przykładowo będzie to dostarczenie dowodów, że deweloper nie płaci również innym wykonawcom, że transferuje majątek ze spółki, są przesłanki dotyczące jego niewypłacalności i tak dalej. Wszystko opiera się tak naprawdę na profesjonalnie przeprowadzonej windykacji śledczej – a takiej zwykła kancelaria prawna raczej nie zrobi. Wielu prawników woli zresztą chadzać utartymi ścieżkami, kierując swoich klientów na drogę procesu cywilnego, generując tylko niepotrzebne koszty, bo komornik finalnie i tak nie ma czego zabrać deweloperowi – oszustowi.

A więc powtórzmy:

W polskim systemie prawnym jedyną skuteczną ścieżką, która daje wykonawcy do ręki argumenty w walce z deweloperem jest ustanowienie zabezpieczenia na majątku (najlepiej nieruchomości).

 

Skuteczna windykacja dla branży budowlanej

Jeśli masz problem z zapłatą za wykonane roboty budowlane, to nie czekaj, aż będzie za późno! Zgłoś się do nas już dziś – przeanalizujemy Twoją sprawę i pomożemy Ci szybko odzyskać pieniądze!

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Zapraszamy również do obejrzenia materiału video na naszym kanale na YouTube, w którym ekspert od windykacji śledczej opowiada o oszustwach deweloperów oraz o tym, jak im przeciwdziałać.

 

 

 

Afera FOZZ – moje subiektywne spojrzenie na sprawę

Kilka dni temu mieliśmy 40-tą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego – wydarzenia, które w opinii wielu osób zapoczątkowało na dobre upadek komunizmu w Polsce. A mnie przy okazji wzięło na małe wspominki dotyczące tamtych czasów – i tak sobie wspominałem, aż dotarłem do wydarzenia, które moim skromnym zdaniem mogło mieć znaczący wpływ na to, że żyjemy dziś w takim, a nie innym kraju. Konkretnie mowa o aferze FOZZ, czyli Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, zwanej – nie bez racji – „matką wszystkich afer”.

 

Część 1: Wprowadzenie

 

U schyłku lat 80. było już praktycznie pewne, że PRL zmierza w kierunku przepaści i że systemu gospodarki centralnie sterowanej nie da się dłużej utrzymać. Do tego pod koniec 1989 roku Polska była zadłużona na Zachodzie na równowartość blisko 41 miliardów USD. Wiarygodność płatnicza naszego kraju już wtedy była bardzo niska, więc długi PRL-owskie zaciągnięte u zagranicznych instytucji finansowych można było kupić na międzynarodowym rynku „w promocji”, czyli za 1/5 – 1/3 ich nominalnej wartości. Pojawił się więc pomysł, aby utworzyć specjalny Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, który niejawnie, czyli przez podstawione „słupy”, skupowałby zadłużenie Polski właśnie w takich promocyjnych cenach. W praktyce miało to wyglądać np. tak:

Polska ma 100 milionów USD długu w zachodnim banku A.

Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego wpłaca 30 milionów USD na konto zagranicznego banku B, który specjalizuje się w międzynarodowym handlu długami.

Bank B (który otrzymał pieniądze z FOZZ) zwraca się następnie do banku A z ofertą odkupienia 100 – milionowego długu Polski za 30 milionów USD.

Bank A się zgadza, więc bank B kupuje polski dług, a następnie go umarza.

Rezultat

Polska miała 100 milionów USD długu w banku A, a de facto spłaciła go za 30 milionów USD (+ prowizja dla banku B), więc jest na plusie jakieś 70 milionów USD.

Jak widać był to prosty schemat – tyle, że w świetle prawa międzynarodowego nielegalny i wątpliwy moralnie, a jego wykrycie postawiłoby Polskę w nienajlepszym świetle. Jednak to dawało pretekst do utajnienia całej operacji, gdyż można było zasłaniać się właśnie tego typu kwestiami wizerunkowymi. Dlaczego tak, o tym za moment.

 

Jak wyglądał transfer środków

Pieniądze wpłacane z budżetu państwa do FOZZ przechodziły przez różne ścieżki transferu, czy też może bardziej „prania”. Trzeba jednak wiedzieć, że istotną rolę pełniły tutaj Centrale Handlu Zagranicznego, tzw. CHZ-ty. Były to przedsiębiorstwa państwowe, które posiadały przywilej handlu z podmiotami zagranicznymi za waluty wymienialne (np. marki niemieckie, franki czy dolary). Takich kluczowych przedsiębiorstw było kilkadziesiąt, a ja wspomnę tylko nazwy co poniektórych: Baltona, Universal, Pewex, Paged, Bumar, Hortex. Przedsiębiorstwa funkcjonujące jako CHZ te pełniły niezwykle ważną rolę dla polskiej gospodarki, a do tego dawały świetną przykrywkę do prowadzenia działalności wywiadowczej. Co za tym idzie chyba nikogo nie zdziwi, że były obsadzone ludźmi ze służb, wywiadu cywilnego oraz wojskowego.

Ok, zostawmy na razie wątek „ubeków” i idźmy dalej. Przykładowo część środków trafiła do polskiego przedsiębiorstwa handlu zagranicznego Universal jako pożyczki oraz udzielone gwarancje i poręczenia. Universal następnie zaciągał długi u zagranicznych podmiotów, które spłacał pieniędzmi otrzymanymi od FOZZ – stanowiło to „podkładkę” pod transfer pieniędzy za granicę. W innych przypadkach środki teoretycznie przeznaczone na wykup polskiego zadłużenia transferowano na konta zagranicznych spółek offshore lub zarejestrowanych w Europie Zachodniej oraz USA. Dziwnym zbiegiem okoliczności spółki te okazywały się potem niewypłacalne, co powodowało oczywiste straty dla Polski. Kolejny temat to pieniądze zdeponowane na zagranicznych kontach. Najwyższa Izba Kontroli tak opisuje procedurę rozliczeń FOZZ:

„W bardzo dużym skrócie przyjęta procedura rozliczeń wyglądała tak, że złotówki za wyroby eksportowane przez polskie podmioty gospodarcze były lokowane na kontach central handlu zagranicznego, a te teoretycznie mogły je zamieniać na dewizy i importować za nie materiały i towary z zagranicy. W związku jednak z tym, że dewiz ciągle brakowało, centrale handlu zagranicznego wpadły na pomysł, by pieniądze lokować za granicą na szyfrowanych kontach. W otwieraniu kont za granicą pomagał Grzegorz Żemek, czego nie krył w trakcie procesu sądowego. Z rozmowy, jaką przeprowadził z nim Tomasz Sekielski z tygodnika „Wprost” wynika, że w ten sposób na kontach zagranicznych central handlu zagranicznego znalazło się co najmniej 5 miliardów dol., a Żemek nie zaprzeczył też, że mogły to być sumy zdecydowanie większe.”

 

Michał Falzmann i wykrycie afery FOZZ

W październiku 1989 roku Michał Falzmann, ówczesny pracownik Izby Skarbowej w Warszawie, przeprowadzał kontrolę w Przedsiębiorstwie Handlu Zagranicznego Uniwersal. Stwierdził on wówczas, że z Polski wytransferowano za granicę co najmniej 1,25 miliarda USD, a po nitce do kłębka dotarł do powiązań na linii Uniwersal – FOZZ. Przełożeni Falzmanna ze skarbówki byli jednak „za ciency” na pchnięcie tej sprawy do przodu. Sam Falzmann jednak nie odpuścił i ponownie podszedł do tematu FOZZ – tym razem jednak już jako inspektor Najwyższej Izby Kontroli. Co jednak istotne, uruchomił lawinę, której nie dało się już zatrzymać, choć można powiedzieć, że cała sprawa nabrała rozpędu dopiero w lipcu 1990 roku, kiedy to Rada Nadzorcza zawiesiła w czynnościach dyrektora generalnego FOZZ Grzegorza Żemka oraz jego zastępczynię Janinę Chim. Falzmann tymczasem nie ustępował w swoich działaniach. Jego upór spowodował, że 14 czerwca 1991 roku doszło do spotkania, w którym uczestniczyli min. premier Krzysztof Bielecki, minister finansów Leszek Balcerowicz, prezes NIK Walerian Pańko oraz dyrektor NIK Anatol Lawina. Tym właśnie ludziom Falzmann przedstawił wtedy swoją wiedzę na temat afery.

Wkrótce po wspomnianym spotkaniu Michał Falzmann został jednak odsunięty od sprawy – oficjalny powód to „przekazanie wiedzy na temat afery FOZZ osobom spoza NIK”. Dwa dni później, czyli 18 lipca 1991 roku, Falzmann umiera będąc w wieku 38 lat. Przyczyną zgonu miał być zawał serca, spowodowany olbrzymim stresem oraz przemęczeniem. Jego śmierć nie zamknęła bynajmniej tematu, gdyż 8 października 1991 roku szef NIK Walerian Pańko miał przedstawić wyniki badań nad aferą FOZZ. Nie zdążył jednak tego zrobić, ponieważ dwa dni wcześniej zginął w wypadku samochodowym wraz z Januszem Zaporowskim, ówczesnym dyrektorem biura informacyjnego Kancelarii Sejmu. Co ciekawe, kierowca służbowego auta, którym podróżowali Pańko i Zaporowski, przeżył wypadek, lecz umarł kilka miesięcy później. Podobnie niedługo po wypadku umarli dwaj policjanci, którzy jako pierwsi pojawili się na miejscu zdarzenia – ich z kolei śmierć miała zastać w trakcie łowienia ryb… Tak czy inaczej taka seria zgonów jest aż do dziś pożywką dla różnych teorii i spekulacji.

 

 

Część 2: Wątpliwości

 

Zacznijmy od prostego pytania: jaki był prawdziwy sens działalności Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego?

Oficjalnie działalność FOZZ miał zmierzać do redukowania zadłużenie Polski. Bardzo poważnym problemem były tutaj odsetki sięgające 10% rocznie. No i tutaj mamy pierwszy zgrzyt, gdyż zgodnie z ustaleniami NIK stosowany schemat wykupu długów nie zmniejszał obciążeń budżetu państwa z tytułu obsługi długu, budżet nadal bowiem był zobowiązany płacić odsetki od zakupionego długu.

 

Następne pytanie: czy oddający oficjalnie władzę komuniści byli naprawdę realnie zainteresowani rozwiązywaniem problemów, które przecież obciążałyby nie ich, lecz kolejne rządy?

Zwróćmy tutaj uwagę na timing całej operacji z FOZZ, który zaczął swoją działalność w oparciu o specjalną ustawę z lutego 1989 roku. Ktoś mógłby powiedzieć: no dobrze, ale przecież w 1989 roku upadła komuna, więc to już się działo za III RP, czyż nie? No tak jakby nie do końca… Zwłaszcza młodszym Czytelnikom i Czytelniczkom wypada przypomnieć, że wspomniane już wybory z 1989 roku były tylko częściowo wolne – PZPR miał wciąż dużą liczbę posłów w parlamencie, a prezydentem Polski w okresie od lipca 1989 do grudnia 1990 był generał Wojciech Jaruzelski. Oczywiście już wtedy było wiadome, że komuniści za długo nie pociągną politycznie, więc nie mieli już oni wiele do stracenia – natomiast do wygrania całkiem sporo. Jednak ta komuna wciąż jeszcze się trzymała, a co więcej na ważnych stanowiskach urzędniczych cały czas trwali ludzie z mianowania PZPR. W takich warunkach towarzysze raczej myśleli głównie o tym, jak się „ustawić” na kolejne lata, a nie nad tym, żeby zrobić coś dobrego dla Polski jako kraju. Tak nieco na marginesie dodam jeszcze, że tzw. opozycyjne partie polityczne w tamtym czasie były zajęte wewnętrznymi walkami o władzę oraz przygotowaniami do pierwszych w pełni wolnych wyborów parlamentarnych, które miały być przeprowadzone w 1991 roku. Cały ten zamęt i przekierowanie uwagi opinii publicznej na waśnie polityczne stanowiły idealne okoliczności do tego, aby wyprowadzić z Polski za granicę potężne pieniądze.

 

No i kolejne pytanie: czy taką operację wykupu długów rzeczywiście można byłoby utrzymać w tajemnicy przy szerokiej skali działania?

Tutaj również można mieć wątpliwości. Istniało bowiem realne prawdopodobieństwo, że zagraniczne instytucje finansowe zorientują się w tym, że nagle jakieś „słupy” masowo chcą wykupywać długi Polski. Wyobraźmy sobie bowiem sytuację, w której do zachodnich banków A, B i C zgłaszają się jakieś inne banki oraz podmioty z Seszeli, Panamy itp. (offshore), które za miliony dolarów chcą przejmować zadłużenie naszego kraju, zagrożonego zresztą bankructwem. Jaka mogłaby być motywacja takich podmiotów oraz banków specjalizujących się w wykupie długów, że wzięły na celownik akurat polskie długi? Co więcej, według niektórych źródeł schemat FOZZ pod koniec lat 80. nie był jakąś nowością – mieli go stosować już wcześniej dyktatorzy państw z Ameryki Południowej, dla których miał być to świetny pretekst do defraudacji państwowych pieniędzy. Jeśli tak rzeczywiście było, to doświadczeni bankowcy operujący przy obsłudze długów międzynarodowych znali już te mechanizmy i zapewne by je rozpoznali.

Idąc dalej, gdyby zagraniczne banki zorientowały się, że w krótkim czasie dostają dużo propozycji dotyczących wykupu długów Polski, to mogłyby podnieść ceny za takie papiery. Proste prawo: popyt idzie do góry a podaż stoi w miejscu, czyli można żądać więcej. Nie ma więc pewności, że rzeczywiście udałoby się przeprowadzić masowy wykup zadłużenia za ułamek jego nominalnej wartości. Zresztą to, że mieliśmy 41 miliardów dolarów zadłużenia, wcale nie oznaczało z automatu, że bez ukrytego wykupu przez FOZZ rzeczywiście musielibyśmy tyle spłacić! Przykładowo w 1991 roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy pomógł nam w podpisaniu umowy oddłużeniowej z członkami tzw. Klubu Paryskiego, którą to umową „zbiliśmy” nasz dług o 50%, z około 33 na 16,5 miliarda USD. Podobna umowa pozwoliła też na zredukowanie naszego zadłużenia w bankach komercyjnych z Klubu Londyńskiego (również 50% umorzenia). Co prawda działo się to 2 lata po rozpoczęciu właściwej działalności FOZZ, ale już u schyłku PRL-u ówczesne władze musiały sobie zdawać sprawę z tego, że mają w ręku pewne atuty, aby negocjować z wierzycielami wysokość długu i uzyskać grube rabaty.

 

Co z tego wynika?

W prostej linii można więc zbudować teorię, że już momencie rozpoczęcia kluczowej działalności FOZZ, czyli w 1989 roku, jego oficjalny cel działania był tylko bajeczką propagandową bez realnych szans na przeprowadzenie na szerszą skalę. Ja zaryzykowałbym stwierdzenie, że po prostu musiał istnieć w papierach jakikolwiek wyglądający na realny powód transferu miliardów złotych za granicę Polski.

 

Część 3: Służby

Oficjalnie dyrektorem generalnym FOZZ w czasach afery był Grzegorz Żemek – człowiek partii i tajny współpracownik służb, które rekomendowały go na to stanowisko. Jego zastępczynią była Janina Chim, na temat której tak naprawdę niewiele wiadomo. Żemkowi doradzał również Dariusz Przywieczerski, późniejszy biznesmen notowany w 100 najbogatszych Polaków Wprost, członek PZPR do 1989 roku.

Fakt, że służby postawiły na czele FOZZ swojego człowieka, nie powinien specjalnie dziwić – w końcu przecież, jak pamiętamy, przedsiębiorstwa handlu zagranicznego w PRL były obstawione ludźmi bardziej lub mniej związanymi ze służbami. Pytanie jednak jaką rolę pełnił Żemek w tej całej układance FOZZ – czy bliżej mu było do króla, czy może raczej do pionka wystawionego na odstrzał?

Zacznijmy tutaj od przytoczenia słów Michała Falzmanna, który zgłębiał tę aferę:

„Przy tym systemie generowania szumu informacyjnego (setki, około 700 spółek uspołecznionych i dziesiątki tysięcy nieuspołecznionych w samej tylko Warszawie oraz setki tysięcy transakcji z kilkoma tysiącami odbiorców pieniędzy za granicą) nikt nie jest w stanie chałupniczymi metodami (głowa, długopis, papier i dwie szafy przepisów, które obowiązywały w ciągu minionych dwóch lat) dociec, ile miliardów dolarów wysłano, czyje to były pieniądze, komu, za co i po co je przekazywano?”

 

No i teraz pytanie: kto byłby w stanie zaplanować i skoordynować taką operację?

Tysiące odbiorów pieniędzy za granicą – czy to nie brzmi czasami jak opis siatki agentów? No trochę tak… Zresztą nawet na dzień dzisiejszy przeprowadzenie podobnej operacji nie byłoby łatwe do zorganizowania, a co dopiero 30 lat temu, bez systemów komputerowych wspomagających zarządzanie itp. Przykładowo dziś do prania pieniędzy pomiędzy setkami różnych podmiotów używa się niekiedy algorytmów planujących kolejne posunięcia finansowe (przelewy) np. pomiędzy poszczególnymi spółkami wchodzącymi w skład danego schematu. Będę stał na stanowisku, że wtedy takiej operacji mogły podołać tylko doskonale zorganizowane podmioty dysponujące odpowiednią kadrą, czyli np. właśnie służby, a nie sklecony naprędce twór w postaci FOZZ, który nawet nie miał jasnych procedur organizacyjnych.

Do myślenia daje również fakt totalnego chaosu w dokumentacji FOZZ oraz olbrzymie trudności związane z ustaleniem, dokąd część pieniądze tak naprawdę przepływała. Brak było jasno ustalonych zasad prowadzenia kont i transferów, brakowało istotnej dokumentacji, część umów była zawierana ustnie (!) i tak dalej. W połączeniu z setkami tysięcy transakcji do przeanalizowania dawało to układankę, którą niezwykle trudno było rozwiązać. Takie zacieranie śladów bywa zresztą wykorzystywane także przez różnego rodzaju służby wywiadowcze i to też nie powinno być jakimś specjalnym zaskoczeniem. Ze swojej strony dodam także, że „zaginięcia” dokumentacji były dość często spotykaną metodą zacierania śladów przez przestępców, np. w przypadku karuzel VAT.

Zresztą byłoby sporą naiwnością twierdzić, że taki Grzegorz Żemek wraz z kilkoma współpracownikami mógłby sobie ot tak „kręcić lody” na setki milionów dolarów, a nikt z ludzi służb, którymi wówczas były przepełnione przedsiębiorstwa handlu zagranicznego wykorzystywane do przestępczych operacji, by się tym faktem nie zainteresował i nikt nie chciałby swojej „działki”… Taka wersja byłaby nie do obrony w świetle tzw. doświadczenia życiowego trzeźwo myślącego śledczego, prokuratora czy sędziego. A jednak, niektóre media forsowały takie właśnie bajeczki, starając się zrzucić odpowiedzialność za całą aferę właśnie na Żemka i jego bliskich współpracowników. W mojej opinii obrażało to inteligencję przeciętnego odbiorcy, który choć trochę wgłębił się w sprawę, no ale cóż…

Na temat śmierci osób, które bezpośrednio (Falzmann, Pańko) lub pośrednio (policjanci obecni na miejscu wypadku, w którym zginął Pańko) miały jakąś styczność z aferą, ciężko się po latach sensownie wypowiedzieć. Ja wiem, że taki „seryjny zabójca” pięknie by się wpisywał w narrację na temat przeprowadzenia i nadzorowania tej operacji przez służby, ale dowodów na popełnienie morderstw nie ma (lub też inaczej – nie poznała ich opinia publiczna). Zresztą nie ma też pewności, czy na tym etapie usuwanie świadków wiele by zmieniło, skoro przestępstwa i tak dokonano, środki zostały wytransferowane poza zasięg polskiej prokuratury, a medialni aferzyści (Żemek & współpracownicy) zostali już w zasadzie wystawieni opinii publicznej na pożarcie.

 

 

Część 4: Pokłosie

Sprawa FOZZ trafiła na wokandę sądową dopiero w 1998 roku. Prokuratura wyliczyła, że w wyniku różnych machinacji Skarb Państwa stracił równowartość 334 milionów nowych złotych – tylko tyle udało się udowodnić. Wielu ekspertów twierdziło zaś, że straty w rzeczywistości szły w miliardy (sam Falzmann już w początkowym okresie pisał o kwocie 1,25 miliarda USD, a więc o kilku miliardach nowych złotych). Prawdziwa skala defraudacji pozostanie już zapewne tajemnicą na zawsze.

Żemek, Chim i Przywieczerski, przedstawiani w mediach jako główni sprawy afery, usłyszeli wyroki w 2005 roku. Żemek dostał 9 lat pozbawienia wolności za defraudację mienia publicznego, rok później zmniejszono mu wyrok do lat 8 + grzywna w śmiesznej wysokości kilku tysięcy złotych. Wyszedł na wolność przedterminowo. Janina Chim została skazana na 6 lat pozbawienia wolności, a biznesmen Dariusz Przywieczerski, kreowany na „mózg afery” dostał „aż” 3,5 roku. Do tego oczywiście wszystkich zobowiązano do zwrotu zdefraudowanych środków, w czego realność nie wierzył chyba nikt. Dla porządku dodam, że pieniędzy wytransferowanych z FOZZ nigdy nie odzyskano.

 

Co się stało z pieniędzmi z FOZZ?

To będzie chyba najsmutniejsza część tej historii. Szacując ostrożnie, ukradziono miliardy nowych złotych, które mogły w dużej części posłużyć do budowy tzw. nowych elit III RP. Za środki wywiezione za granicę można było np. opłacić czesne na najlepszych zachodnich uniwersytetach i ustawić kariery dzieciom funkcjonariuszy czy przydatnych polityków. Dzieci te mogły wrócić po latach do Polski i obejmować różne stanowiska państwowe. Można było korumpować polityków, a wręcz utrzymywać własne partie polityczne. Można było także kupować prywatyzowane przedsiębiorstwa państwowe za radykalnie zaniżone ceny, budując podwaliny pod imperia finansowe. Można wreszcie było budować i rozwijać własne biznesy – spójrzcie na nagłe fortuny biznesmenów z lat 90., które wyrosły teoretycznie z niczego. Magicy biznesu? Niekoniecznie. Wystarczyło np. zainwestować odpowiednie środki w sprzęt, a potem zgarnąć po układzie wielomilionowy kontrakt na remont państwowej rafinerii lub innego zakładu. Inna ścieżka wykorzystania pieniędzy to nielegalny handel paliwem (mafia paliwowa startowała jeszcze w latach 90.), przemyt spirytusu oraz karuzele VAT. Tak czy inaczej efekt był taki, że można było wykreować elitę, którą potem w mediach przedstawiano Polakom jako wzory do naśladowania, ludzi sukcesu. Oczywiście nie twierdzę, że każdy biznesmen z lat 90. to człowiek ustawiony przez FOZZ i że ta afera stoi za każdym przypadkiem nieprawidłowej prywatyzacji czy przestępczym schematem białych kołnierzyków – to byłoby zbytnim uproszczeniem i nadużyciem. Nie można jednak wykluczyć, że wielu osobom te pieniądze bardzo pomogły w karierach – i nie tylko o biznesmenach tutaj mowa.

 

Podsumowanie

Nikt nie oszacuje już dzisiaj, na ile afera FOZZ zblokowała nasz rozwój i na ile lepszym krajem byłaby dziś Polska, gdyby tej całej akcji nie było. Ktoś mógłby powiedzieć: eee tam, po 30 latach to i tak większość tych ludzi i tak już pewnie nie żyje, więc jaki to może mieć wpływ na dzisiejszą rzeczywistość? Ok, oni może i nie żyją, ale żyją ich dzieci, mające znajomości i duże pieniądze do dyspozycji. Nie żyją za to niestety takie osoby, jak Michał Falzmann (foto), przed którym chylę czoła za to, co zrobił i za odwagę oraz determinację, jakimi wykazał się próbując rozwikłać aferę FOZZ. Szkoda, wielka szkoda, że on i jemu podobni nie mieli zbyt wielu możliwości, aby w tamtych czasach gruntownie nam tę Polskę posprzątać.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!