Tajemnice branży rowerowej

Dziś chciałbym Wam opowiedzieć o tym, dlaczego czasem bywa tak, że mamy teoretycznie jakąś branżę przynoszącą aktualnie przysłowiowe kokosy, na której teoretycznie nie da się stracić jako inwestor, a mimo to niektórzy i tak tracą. Przedstawię to na przykładzie branży rowerowej, w której aktualnie mamy bardzo duże wzrosty. Tak się bowiem złożyło, że w dobie koronawirusa wielu ludzi postanowiło się przesiąść na rowery, rezygnując przy tym z komunikacji miejskiej. W teorii więc mamy kurę znoszącą złote jaja, w praktyce zaś niekoniecznie.

 

Wersja dla tych, którzy wolą słuchać

 

 

Wersja dla tych, którzy wolą czytać

 

Zacznę może od tego, jak realnie wygląda produkcja rowerów i czy trudno jest stworzyć swój własny brand rowerowy.

Produkcja rowerów to dość skomplikowany temat, a w obecnych czasach, czyli w dobie pandemii, czas trwania realizacji zamówienia w fabryce do otrzymania towaru do magazynu trwa minimum 5 miesięcy – i to w przypadku, gdy ma się stabilnego i pewnego dostawcę. Mniejsi są traktowani po macoszemu u dostawców podzespołów takich jak Shimano, które teraz ma gigantyczny boom. To akurat nic dziwnego – zawsze tak jest, że ten, kto zamawia więcej i jest stałym klientem, ma pewne fory.

 

No i teraz załóżmy, że chcemy stworzyć własną markę rowerową. Możemy to zrobić na dwa sposoby:

Pierwszy to typowa manufaktura, która produkuje rowery sama, łącznie z ramami. Jest kilka firm w Polsce działających na takiej właśnie zasadzie. Są też inne firmy, które lansują się tym, że mają pełną linię produkcyjną i mogą produkować rowery w naszym kraju. Tyle tylko, że moce przerobowe takich fabryk są bardzo małe i są w stanie pokryć może kilka % rzeczywistych zamówień. No, ale marketingowo można się lansować, że produkujemy w Polsce i tak dalej – i wielu klientów się na to łapie.

Drugim sposobem na posiadanie własnej marki rowerowej jest zamówienie towaru z zagranicy. Skąd więc zamawiają polscy producenci? To już różnie – w grę wchodzą Chiny, Tajwan, Indonezja, Kambodża, Malezja czy Wietnam. W takich fabrykach można sobie zamówić ramę albo po prostu wybrać gotową ramę z katalogu fabrycznego, dodać do tego osprzęt i naklejki swojego brandu – i już jesteśmy producentem rowerów. No, producentem w cudzysłowie, bo tak naprawdę to tylko brandowanie już gotowych rozwiązań i dorabianie do tego marketingu. Dokładanie na takiej zasadzie, na jakiej działają np. znane blogerki modowe, które zamawiają masówkę z Chin z doszytą swoją metką i wciskają to ludziom jako brand kategorii premium.

Tak czy inaczej zamawiając takie rowery wielu zamawia je już złożone w 90%, tzn. w takim stanie, w jakim są one sprzedawane w sklepie. No to jest akurat o tyle wygodne, że nie płaci się dodatkowo za transport podzespołów do Polski, odpada logistyka, terminowość dostaw, pilnowanie ludzi czy nie kradną i kontrola jakości ich pracy, nie trzeba też budować montowni i wielkiego magazynu. Krótko mówiąc mniej przepływów finansowych i niewielkie ryzyko, że coś będzie zawalone na produkcji. Dodatkowo można być znacznie tańszym od innych i wygrywać na rynku krajowym z niewielkimi nakładami marketingowymi, bo cena czyni cuda.

 

Antydumping – jak obejść

No ale teraz mamy pierwszy problem, czyli tzw. antydumping pod postacią cła na rowery z Chin w wysokości 48,5% – no niestety, tyle pieniędzy każe płacić Unia Europejska.

Stosuje się jednak bardzo proste obejście tego ograniczenia. Otóż, uwaga, wystarczy całą produkcję z Chin okleić naklejkami „Made in India”, puścić kontener z Chin do Indii, tam go przepakować i ściągnąć do Polski. Tak, tak, już w chińskiej fabryce nakleja się naklejki Made in India. Tabela celna Isztar nic nie mówi o podwyższonym cle na import złożonych rowerów z Indii, więc jesteśmy sporo do przodu. Ok, oczywiście przy takim schemacie wpadniemy w podwójne cło, to będzie 10,5% przy tańszych rowerach i 14% przy droższych rowerach (tzn. tych mniej więcej w cenie zakupu od 500 $ w górę). No ale i tak się mocno opłaca i tym sposobem rozwiązaliśmy zagadkę, dlaczego niektóre marki rowerowe są tak tanie.

Właściwie to zaryzykowałbym stwierdzenie, że tego typu manewry z cłem niszczą rynek rowerowy w podobny sposób, w jaki wyłudzenia VAT-u niszczyły inne branże. No bo wiecie, finalnie można było „zabijać” niższymi cenami konkurencję, która grzecznie płaciła wszelkie podatki.

 

Jeśli już jesteśmy przy tematach podatkowych, to wspomnę jeszcze o jednej ciekawostce

Otóż niektórzy z dużych importerów rowerów dysponowali własnymi składami celnymi. Po co? Odpowiedź jest prosta: aby odroczyć termin płatności podatku VAT. Mając własny skład celny można było bowiem płacić VAT od importu dopiero wtedy, gdy towar faktycznie wyjeżdżał z magazynu (co działo się nieraz dopiero po kilku miesiącach). Taka optymalizacja przy dużych kwotach obrotu przekładała się na to, że można było efektywnie obracać posiadanym kapitałem, a nie oddawać pieniądze od razu do urzędu skarbowego.

 

Ok, przejdźmy do tego, dlaczego inwestowanie w branżę rowerową właśnie teraz, mimo prosperity, niekoniecznie może być dobrym pomysłem

Zacznę tutaj od rzeczy podstawowej, czyli tego, kto stoi za daną marką szukającą inwestora. Załóżmy, że na rynku mamy jakiś tam brand, który jest znany i funkcjonuje od lat. Mówię tutaj o firmach, które mają ugruntowaną pozycję i składają u producentów stosunkowo duże zamówienia. No tutaj jeszcze, jeśli one poszukują inwestorów, ryzyko niewypału jest nieco niższe.

Problem właściwie pojawia się w przypadku, gdy mamy do czynienia z firmą świeżą, która po prostu stworzyła jakiś nowy brand i teraz szuka kogoś, kto by wyłożył pieniądze, bo „teraz to rowery idą jak świeże bułeczki, daj pan kasę – na tym się nie da stracić!”.

Otóż właśnie da się stracić!

Tak więc fabryki podzespołów rowerowych, tak zwany duopol Shimano i SRAM, mają obecnie gdzieś tak trzykrotnie większy popyt niż w normalnych czasach.

Co się z tym wiąże?

Okresy oczekiwania nawet dla największych odbiorców są wydłużane o minimum miesiąc, bo produkcja po prostu nie wyrabia. No a małe płotki, czyli takie nowe firmy na rynku, zamawiające mało, być może będą miały gotowe rowery dopiero gdzieś w czerwcu 2021 roku.

No i tutaj mamy pierwszy problem, bo w czerwcu to już sprzedaż rowerów znacznie słabnie.

Drugi problem może być taki, że COVID tak mocno zdemoluje nam gospodarkę, że ludzie właściwie po wiośnie 2021 nie będą już kupowali rowerów, bo nie będą mieli pieniędzy. Hype jest teraz, a do czerwca może już minąć.

Może więc się zdarzyć tak, że firma szukająca teraz inwestorów na rowery, zostanie w przyszłym roku z towarem, którego nie będzie miał kto brać za gotówkę. Oczywiście jest też inna możliwość, a mianowicie rozdanie towaru w kredyt. W sytuacji, gdy popyt mocno zjedzie w dół, może się okazać, że to w zasadzie jedyne wyjście, aby pozbyć się rowerów. Tyle tylko, że mamy tutaj ryzyko niewypłacalności kredytowanych kontrahentów.

Koniec końców jest spora szansa na to, że inwestorzy swoich pieniędzy nie odzyskają, nie mówiąc już o zyskach. Oczywiście ten, kto zbiera pieniądze, raczej na pewno wyjdzie na swoje – tak to już jest przy tego typu schematach.

 

Co z tego wynika?

Szczególnie istotną opcją przy wchodzeniu w tego typu inwestycję jest coś, co w branży określa się skrótem KYN, czyli Know Your Network. W wolnym tłumaczeniu oznacza to Znaj Swoją Sieć Powiązań, czy też bardziej znaj swoje otoczenie biznesowe. To, co teraz powiem, być może zabrzmi więc banalnie, ale wszystko sprowadza się do tego, aby sprawdzać powiązania osób, którym chcemy powierzyć nasze pieniądze, chociażby jako inwestorzy.

Dlaczego jest to istotne?

Trzymając się branży rowerowej, schemat może być chociażby taki:

– najpierw robimy marketing,

– potem bierzemy trochę pieniędzy od inwestorów,

– dalej pompujemy marketing,

– następnie bierzemy zaliczki od sklepów rowerowych (np. 50% wartości zamówienia).

Część zamówionych rowerów dociera do sklepów, a my zbieramy kolejne zamówienia i staramy się pozyskać kolejnych inwestorów. Jest łatwiej, bo już możemy pokazać, że jest zainteresowanie. W pewnym momencie, gdy mamy już zgromadzoną pożądaną sumę, nagle wszystko się wysypuje i nasza firma zaprzestaje dostaw rowerów. Pretekstem może być np. to, że zamówiliśmy kolejne partie rowerów poprzez zagranicznego pośrednika, który deklarował, że będzie taniej, a koniec końców zniknął z kasą. To jest tylko i wyłącznie kwestia ustawienia odpowiedniego schematu.

Do czego zmierzam to to, że tego typu ustawki da się nieraz wyłapać, jeśli sprawdzić właśnie powiązania ludzi, którzy stoją za daną firmą. Przykładowo kilka lat temu funkcjonowały firmy, które brały przedpłaty za rowery, po czym towar nigdy nie trafiał na sklepy lub też trafiało go stosunkowo niewiele. To był dość znany proceder w branży, a przynajmniej ja dostałem takie sygnały. I gdyby dziś osoby stojące wtedy za takimi oszustwami znów postanowiły powtórzyć ten schemat, a jest takie ryzyko przy obecnym boomie, to bardzo możliwe, że solidne prześwietlenie ich sieci powiązań mogłoby dać bardzo interesujące wyniki. Potem można by sporządzić raport określający poziom ryzyka – no i inwestor mający zainwestować w taką firmę rowerową mógłby zorientować się, że firma jest pod kontrolą cwaniaków, a wtedy już nie włożyłby w nią ani złotówki.

Skoro już jesteśmy przy temacie, to powiem Wam, że w Polsce sprawdzanie sieci powiązań jest jeszcze stosunkowo mało popularne. Mało komu chce się ponosić koszty takiego wywiadu. Jednak przy większych transakcjach – zwłaszcza, gdy w grę wchodzi np. sprzedaż za granicę, warto taką sieć powiązań sprawdzić. I tutaj mała kryptoreklama: zdradzę Wam, że Białe Kołnierzyki od początku przyszłego roku będą miały w ofercie coś, co pozwoli wyeliminować podobne zagrożenia. O szczegółach oczywiście poinformuję w odpowiednim czasie.

 

Wracając jednak do meritum dzisiejszego materiału

Jak więc widzicie, to, że na dany towar jest aktualnie boom, nie oznacza jeszcze, że na 100% da się na nim zarobić! Tak naprawdę, jeśli jakiś inwestor nie zna dobrze danej branży, to bardzo łatwo może służyć za żer rekinom – a właściwie to jego pieniądze mogą zostać przez te rekiny pożarte. Cóż bowiem z tego, że są klienci chętni kupić, skoro towar może nie dotrzeć na czas albo w ogóle nie dotrzeć, jeśli nie sprawdzimy powiązań i władujemy się na minę, tzn. trafimy na oszusta? Generalnie więc jak zawsze trzeba podchodzić z pewną dozą sceptycyzmu do różnych super – hiper – okazji inwestycyjnych. Dotyczy to w zasadzie każdej branży – nie tylko rowerowej.

 

Chińskie podejście do praw własności intelektualnej

Właściwie tą konkluzją mógłbym już zakończyć, ale na sam koniec, dla wytrwałych, będzie jeszcze jedna ciekawostka. Otóż, jak wspomniałem, możesz sobie w Chinach zamówić konfigurację roweru jaką chcesz – rama + osprzęt + własne naklejki. No i teraz musisz być przygotowany na to, że Chińczykom może się spodobać Twój projekt i że zechcą go sobie „pożyczyć”, to znaczy praktycznie bez zmian wykorzystać na jakimś innym rynku, np. w Ameryce Południowej. Bywały i takie przypadki, podobno. I właściwie nic z tym nie zrobisz, jeśli nie masz ochrony patentowej na cały świat – a większość firm ma tylko patenty obowiązujące na terenie Unii Europejskiej.

Tak to już jest z tym podejściem Chińczyków do praw własności intelektualnej – bardzo luźne to mało powiedziane. Dlatego bardziej renomowani producenci niekiedy zatrudniają koordynatorów (raczej nie Chińczyków), którzy pilnują na miejscu produkcji, aby czasem ktoś nie „pożyczył” sobie projektu. Inni z kolei wolą zlecić produkcję ram czy widelców takim uznanym firmom, jak Giant, która ma produkcję od A do Z – co prawda jest to bezpośrednia konkurencja i wychodzi drożej, ale za to radykalnie maleje prawdopodobieństwo, że ktoś (czyli Chińczyk) ukradnie projekt.

 

Resumując

Ok, no i to by było na tyle na dziś. Jeśli chcecie usłyszeć więcej tego typu opowieści biznesowych na YouTube, to dajcie łapkę w górę i zasubskrybujcie kanał. Obiecuję, że będziemy pracować nad coraz ciekawszym kontentem i omówimy różne patologie także w innych branżach. No a tymczasem do usłyszenia / przeczytania!

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Książka o VAT-owcach: START PRZEDSPRZEDAŻY + BONUSY przedsprzedażowe

Nadeszła wiekopomna chwila, czyli można już składać zamówienia na książkę! Na początek parę konkretów z tym związanych.

 1. Gdzie kupić

Są tam wszelkie niezbędne informacje odnośnie procesu zakupowego (info też pójdą na maile tych osób, które napisały na adres vatowcy@bialekolnierzyki.com deklarując chęć zakupu).

 2. Koszty

Cena za książkę: 100 PLN + 5% VAT, czyli razem 105 PLN. Będzie to wersja papierowa i tylko taka będzie dostępna na początku. W cenę jest już wliczona wysyłka kurierem na terenie Polski.

3. Termin

Termin, w którym zobowiązuję się dostarczyć Wam książkę: najprawdopodobniej kwiecień 2021 roku, aczkolwiek ze względu na obecną sytuację z pandemią muszę sobie zastrzec dodatkowe kilka tygodni zapasu, tak na wszelki wypadek. Najpóźniej więc w maju książki powinny do Was trafić, ale myślę, że już w kwietniu się uda.

4.  Bonusy

No i oczywiście będą BONUSY dla wszystkich, którzy kupią książkę w przedsprzedaży:
👉 Indywidualna dedykacja z moim podpisem. Po prostu wysyłacie wraz z zamówieniem treść dedykacji (2 – 3 zdania), a ja ją ręcznie wpisuję i dodaję swój podpis. Myślę, że to fajna opcja zarówno na własny użytek, jak i gdy np. kupujemy książkę na prezent dla kogoś.
👉 Gadżet fizyczny dołączony do książki – prawdopobnie pins metalowy z logiem Białych Kołnierzyków, który będzie można np. wpiąć sobie w klapę marynarki. Taki miły akcent, jako forma podziękowania.
👉 Niespodzianka w formie elektronicznej. O szczegółach dowiecie się w odpowiednim momencie, ale myślę, że większości z Was się spodoba.

5. Daty

Przedsprzedaż startuje dziś i potrwa do soboty 5 grudnia do godziny 8:23. Co bardziej spostrzegawczy zapewne zauważyli, że to symbolika trzech stawek VAT: 5, 8 i 23% (taki mały żarcik). Potem oczywiście też będzie można zamówić książkę, ale już bez bonusów. I odstępstw nie będzie, bo to byłoby zwyczajnie nie w porządku wobec tych, którzy kupią w preorderze.

To tyle ze spraw technicznych

A teraz bardzo istotna rzecz: mimo tego, że w książce znajdą się także prawdziwe historie drobniejszych VAT-owców (bo wielu Czytelników i Czytelniczek lubi tego typu opowieści i pomału budują one klimat), to jednak dotrzemy aż do szczytów – i to będzie najważniejsza część fabularno – dokumentalna książki.
Będą więc powiązania z władzą, niejasne blokowanie faktycznego zwalczania wyłudzeń, propozycje nie do odrzucenia, współpraca ze służbami oraz niszczenie niepokornych. Będzie ostro. No a do tego schematy, metody itp. – abyście mieli pełen pogląd na zagadanie tzw. mafii VAT. W książce wypowie się też kilka bardzo ciekawych osób – zdecydowałem się na to dlatego, aby przekazać Wam możliwie najwięcej wiedzy i żebyście mogli spojrzeć na pewne zagadnienia np. oczami ekspertów zagranicznych (a i do takich dotarłem na potrzeby tej publikacji). Teraz drogi Czytelniku / droga Czytelniczko pozostaje już tylko kliknąć i zamówić, za co z góry Tobie dziękuję! 😉

A, tak dla pewności, jeszcze raz: link do strony sprzedażowej

Gotówka

O tym, że aktualnie mamy ciśnienie na zlikwidowanie gotówki, nie trzeba chyba nikogo specjalnie przekonywać. Obecna sytuacja z COVID-em może wręcz przyspieszyć ten proces, bo już się mówi, że banknoty to nośnik dla wirusów. Tak właściwie to chociażby Skandynawia już jest w dużej mierze praktycznie bezgotówkowa. W innych krajach stopniowo „przykręca się śrubę” odnośnie limitów płatności gotówkowych lub idzie w kierunku dalszych ograniczeń. Zresztą nie trzeba szukać daleko: nasz minister finansów na forum ekonomicznym w Davos również stwierdził, że byłoby fajnie, gdyby gotówka zniknęła.

 

 

Jakie są argumenty za zlikwidowaniem gotówki?

Najczęściej wysuwane to:

– utrzymanie gotówki kosztuje nawet 1% PKB,

– gotówka ułatwia funkcjonowanie szarej strefy,

– gotówka sprzyja wyłudzeniom skarbowym i przestępstwom gospodarczym,

– gotówka jest często używana przez handlarzy narkotyków,

– gotówka ułatwia finansowanie zamachów terrorystycznych.

Ile jest prawdy w tych argumentach?

 

 

Finansowanie terroryzmu

Tutaj FATF (Financial Action Task Force) w jednym ze swoich raportów już kilka lat temu stwierdził, że wyeliminowanie gotówki w żaden sposób nie utrudniłoby działania terrorystom. Dlaczego?

Zamachy terrorystyczne można dziś przeprowadzić bardzo tanim kosztem, dosłownie za kilka tysięcy Euro. To są tak niskie kwoty, że można je przepuścić przez system finansowy praktycznie niezauważalnie i bez wzbudzania jakichkolwiek podejrzeń. Ok, pewne utrudnienia mogłyby wystąpić, gdyż np. kupno nielegalnej broni za przelew bankowy jest obarczone pewnym ryzykiem. Jednak zawsze można zastosować barter (np. narkotyki) lub użyć kryptowalut. Eliminacja gotówki w żaden sposób nie pomoże więc w walce z terroryzmem – i to są oficjalne symulacje.

 

 

Narkotyki

Handel „pigułkami” to akurat branża, w której cash is the king. Szacuje się, że rynek detaliczny narkotyków w UE jest wart 20 – 30 miliardów Euro. Większość tego obrotu odbywa się w gotówce, co jest dość oczywiste. Większość, ale nie całość – już dziś mamy inne metody rozliczeń, jak chociażby aplikacje do szybkich płatności czy kryptowaluty.

Skoro więc do handlu narkotykami używa się gotówki, to może chociaż jakoś ograniczyć jej używanie…? Na taki pomysł wpadli niedawno w Rotterdamie, gdzie rozważa się wprowadzenie zakazu noszenia przy sobie kwoty większej niż 2000 Euro. Ma to podobno służyć walce z handlarzami narkotyków, co jest założeniem dość kuriozalnym. Dlaczego?

Ponieważ już samo sprzedawanie narkotyków jest nielegalne i zagrożone dużymi sankcjami, więc jeśli dealerzy nie boją się teraz handlować, to zakaz noszenia przy sobie większej ilości gotówki nagle nie spowoduje, że się przestraszą i odejdą z biznesu. Po prostu dalej będą sprzedawać dragi, a tylko od czasu do czasu policja któregoś złapie ze zbyt dużą kwotą pieniędzy, więc zapłaci on mandat. I to tyle – samo ustawienie limitu gotówki, jaką można przy sobie nosić, będzie więc miało śladowy wpływ na zwalczanie narkobiznesu.

 

A całkowita likwidacja gotówki, czy wyeliminuje handel narkotykami?

To dość życzeniowe myślenie. Owszem, początkowo utrudni to działanie przestępcom, ale przy branży wartej tyle miliardów zawsze znajdzie się obejście (szczególnie przy tak pożądanym towarze). Barter, szybkie płatności, krypto – to tylko niektóre możliwości. Kto wie, czy zniknięcie gotówki docelowo nie ułatwi nawet przestępcom prania pieniędzy już we wstępnej fazie. To kwestia zmiany przyzwyczajeń nabywców – obecnie wolą oni płacić banknotami, ale jeśli będą zmuszeni do dokonywania transferów elektronicznych, to to zrobią. I już można budować pod to system. Po co? Przykładowo przy założeniu zwiększenia zakresu monitorowania prywatnych kont bankowych po wycofaniu gotówki (realny scenariusz) byłoby dość ryzykowne przelewać na konto dealera po kilka – kilkanaście drobnych płatności dziennie. Mechanizm nadzoru przy odpowiednich filtrach mógłby to wyłapać i zakwalifikować jako anomalię do sprawdzenia. Ale jeśli dysponujemy firmą, która ma uprawdopodobnioną dużą ilość mikropłatności, bo np. handluje itemami do gier, to już jest pewne pole manewru. To może pójść chociażby w tym kierunku. Ja więc stoję na stanowisku, że przy likwidacji gotówki obroty branży narko nieco spadną, ale szybko wynajdzie się / dopracuje efektywny system płatności, który umożliwi dalszy handel. Zbyt duże pieniądze wchodzą tu w grę, aby nie opracowano sensownego rozwiązania.

 

 

Gotówka a wyłudzenia skarbowe i przestępstwa białych kołnierzyków

Powiem tak: duże karuzele VAT nie miały obrotu gotówkowego, więc wyeliminowanie pieniądza fizycznego nic tutaj specjalnie nie zmieni. Co najwyżej modyfikacji ulegnie niekiedy stosowany model, gdzie słupy pobierały gotówkę z kont bankowych / bankomatów. Po prostu zamiast tego dopracuje się inny mechanizm transferu i tyle.

Jeśli zaś chodzi o inne przestępstwa gospodarcze, jak np. afery typu Amber Gold czy GetBack, to tam i tak w zdecydowanej większości mamy transfery bankowe – raczej nie biega się z milionami w banknotach, lecz operuje na pieniądzach elektronicznych, już będących w oficjalnym obiegu. Zresztą potwierdził to także jeden z raportów FATF.

 

Słupy ciągle w grze

Tak przy okazji, to obrót bezgotówkowy teoretycznie daje większe możliwości łatwiejszego namierzenia beneficjenta rzeczywistego, ale w praktyce jest na to odpowiedź: słupy. Tak właśnie, prezesi – figuranci są ciągle w modzie. Bierze się więc na ogół młodych chłopaków w wieku 20-kilku lat i otwiera na nich firmę. Faktury płyną, a chłopaki się cieszą, że klienci są i ktoś załatwia zbyt. No a potem wpada skarbówka i zaskoczenie, bo jeden z drugim nic nie wie. Ostatnio np. słyszałem o kilku przypadkach zatrzymań prezesów wypożyczalni samochodów, niczego zresztą nieświadomych – po prostu firmowali te biznesy myśląc, że wszystko jest git. A nie było.

Na wyższych poziomach też to działa podobnie, tylko bierzemy jakiegoś figuranta i robimy mu legendę self – made – mana, czyli młodego przedsiębiorcy, który dzięki swojej intuicji wstrzelił się w super pomysł i w krótkim czasie rozkręcił np. giełdę kryptowalut lub tym podobny biznes. Ludzie lubią takie opowieści. Stworzenie podobnego success story nie kosztuje wiele – kilkadziesiąt tysięcy wystarczy (również o tym pisałem ze 2 lata temu). A że w tle mamy udziałowców związanych np. ze światem przestępczym i hajs się pierze aż miło, to już mało kto o tym wie, bo o tym akurat w wykupionych artykułach promocyjnych się nie pisze. Niejeden taki przypadek znam, więc jak już kiedyś mówiłem: nie znasz backgroundu, to nie sugeruj się rzekomym sukcesem, bo możesz się zdziwić.

Zresztą już samo wytransferowanie pieniędzy np. ze sprzedaży udziałów w takim startupie, też nie jest jakimś wielkim problemem ani kosztem. Przykładowo głównym udziałowcem sprzedawanej firmy jest spółka z kraju, w którym stawka opodatkowania przy takich transakcjach wynosi zero %. O takich konstrukcjach holdingowych umożliwiających pełną anonimizację i zaoszczędzenie grubych $$$ na podatkach będziemy mówili na szkoleniu Białych Kołnierzyków, którego przedsprzedaż rozpocznie się niedługo (o czym będę informował).

Wracając jednak do głównego wątku: wyeliminowanie gotówki raczej niewiele zmieni w przypadku przestępczości białych kołnierzyków (co również potwierdził FATF).

 

 

Szara strefa

No tutaj już faktycznie będzie można mówić o realnym utrudnieniu. Najprostszy przykład: Pan Heniu ma nam pomalować pokój – za 300 PLN, bez umowy i bez faktury. Dziś dostanie od nas te kilka stówek do ręki, ale po likwidacji gotówki chcąc mu zapłacić będziemy mieli do wyboru albo barter, albo transfer elektroniczny, ewentualnie kryptowaluty. Barter jest dość uciążliwy, a przyjmując co miesiąc kilka / kilkanaście takich drobnych transferów na swoje konto, Pan Heniu „wystawiałby się na strzał”, czyli na kontrolę z US (jeśli przyjmiemy scenariusz monitorowania przepływów finansowych na kontach prywatnych). Do tego wystarczy przeprowadzić jakąś akcję informacyjną w TV / internecie i już wiele osób będzie się bało robić tego typu transfery, choć dziś nie mają z tym problemu płacąc gotówką.

Tak więc wycofanie gotówki powinno mieć wpływ na zmniejszenie szarej strefy, choć oczywiście jej nie zlikwiduje (co zresztą potwierdzają raporty). Wiele schematów unikania opodatkowania i tak bowiem przeprowadza się bez udziału gotówki. Tak czy inaczej fiskus prawdopodobnie będzie miał jednak większą kontrolę nad naszymi pieniędzmi, z czego się z pewnością ucieszy.

 

 

Utrzymanie gotówki to koszt do 1% PKB

Nie wiem, na ile realne są te dane, więc się na ten temat nie wypowiem.

 

 

Co likwidacja gotówki prawdopodobnie będzie oznaczać dla tzw. przeciętnego obywatela

Teoretycznie zmieni się niewiele, bo już dziś spora część z nas płaci głównie kartą. Niekoniecznie też musi być tak, że rządy będą od razu i pod byle pretekstem odcinać przeciwników politycznych czy niepokorne jednostki od dostępu do kont bankowych, aby pozbawić tych ludzi środków utrzymania i w ten sposób ich „wyciszyć”. Umówmy się: już dziś, czyli w czasach gotówkowych, można bez problemu zniszczyć człowieka przy użyciu aparatu państwowego i odebrać mu życia smak (jak mawiał klasyk).

Jednak wiele tutaj może zależeć od danego rządu i stopnia poszanowania praw człowieka w danym państwie. Inaczej więc będzie to mogło wyglądać np. w Chinach, gdzie już teraz mamy ratingi obywateli i mocną kontrolę, a inaczej w takiej np. Australii czy Nowej Zelandii. Tak czy inaczej można założyć, że sytuacja na tym polu będzie dynamiczna, ponieważ każdy aparat biurokratyczny (w tym i skarbowy) ma jedną tendencję: dąży do coraz większej kontroli. Przykładowo aktualnie w Polsce mamy omawiany projekt nowelizacji ustawy o KAS, który daje skarbówce możliwość używania STIR-a do blokady rachunków bankowych zwykłych osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej. Ma to oczywiście służyć walce z wyłudzeniami skarbowymi.

Tylko kto zaręczy, że dalszej w przyszłości, wraz z rozwojem AI, nie zastosuje się wykładni rozszerzającej, czyli stałego monitorowania wszystkich rachunków i automatycznego blokowania kont nawet w przypadku podejrzeń dotyczących drobniejszych spraw niż karuzele VAT…? Nikt, więc całkiem możliwe, że tak właśnie będzie. Blokady mogą też następować przez pomyłkę. No a jeśli nie będzie gotówki, to osoby dotknięte blokadą będą miały poważny problem.

 

Szybkie case study

Weźmy taką sytuacją: jest sobie Heniek, którego skarbówka podejrzewa o unikanie płacenia podatków, więc blokuje mu konto aby „zabezpieczyć środki”. Dziś Heniek może mieć schowane „w skarpecie” kilka tysięcy, może też pożyczyć pieniądze od rodziny, więc jakoś przetrwa przez kilka miesięcy. A gdy nie będzie gotówki…? Wtedy automatycznie pieniędzy „ze skarpety” już nie ma. Nie bardzo jest jak pożyczyć od kogokolwiek transferem na konto, bo konto zablokowane. Kryptowalutą w sklepie też może być ciężko zapłacić, a handel wymienny typy „iPhone za opłacenie rachunków” jest megauciążliwy. Heniek będzie więc musiał prosić innych, aby zrobili mu zwykłe zakupy w sklepie. Bez dostępu do konta w zasadzie stanie się kimś w rodzaju banity, wyrzutkiem społeczeństwa. Tak jest, jeśli postępowania skarbowe będą prowadzone tak przewlekle jak dziś, to Heniek może w dość krótkim czasie nawet skończyć na ulicy – zwłaszcza, jeśli mieszkanie wynajmuje lub ma je w kredycie. No a groźba takiego scenariusza będzie powodować, że wiele osób nawet nie pomyśli, aby w jakikolwiek sposób kiwać fiskusa, nawet w najdrobniejszych rzeczach. Zbyt się będą bali potencjalnych konsekwencji.

Tak czy inaczej jeśli fizyczne pieniądze odejdą już do historii, to trzymanie wszystkich środków w systemie bankowym jednego kraju będzie obarczone pewnym ryzykiem. Rozwiązanie: posłać część pieniędzy za granicę, co zresztą już teraz robią co bogatsi. Kto wie, czy nie powstaną więc firmy oferujące tanie i szybkie zakładanie kont bankowych np. w Czechach albo nawet w egzotycznych krajach, pod hasłami w stylu „Zabezpieczymy Twoje pieniądze na czarną godzinę”. Może to być dobry biznes, który warto będzie odpalić ze 2 -3 lata przed ogłoszonym ostatecznym wycofaniu się z gotówki.

 

 

Reasumując

Jak w pewnym znanym powiedzeniu: tygrys i tak przeskoczy, wąż i tak się przeciśnie, ale bydło przynajmniej nie będzie się rozłazić. Zlikwidowanie gotówki zwiększy więc kontrolę nad społeczeństwem, bo w ślad za tym krokiem prawdopodobnie pójdą inne zmiany, stopniowo „dokręcające śrubę”. Powiem też Wam, że choć nie jestem konserwatystą, lecz osobą rozumiejącą to, że świat się nieustannie zmienia, to jednak będę tęsknił za banknotami w portfelu.