Jak zaplanować oszustwo gospodarcze – przykładowy schemat w 6 krokach

Trochę już wrzuciłem wpisów na temat różnych oszustw w obrocie gospodarczym, ale chyba ani razu nie zaprezentowałem szczegółowo etapu ich planowania. Pomyślałem, że trzeba by nadrobić tę zaległość, więc dziś będzie coś w rodzaju prostej instrukcji / manuala pokazującego kolejne kroki jeden po drugim.

 

 

Krok 1: określenie dziedziny, w której chcemy działać

Oszustwa w obrocie gospodarczym to pojęcie bardzo szerokie, ponieważ obejmuje zarówno sprzedawanie maczanych w zalewie fermowych kurczaków, aby nabrały żółtej barwy i wyglądały jak wiejskie z wolnego wybiegu = wyższa cena, jak i skomplikowane schematy wyłudzeń VAT-u. Tak więc jeśli ktoś chce wcielić w życie jakiś przekręt, to musi najpierw sprecyzować, co dokładnie chce robić. Ok, a jak najszybciej do tego dojść…? W sumie to najłatwiej jest zacząć od branży, którą już trochę znamy i wiemy, jak ona funkcjonuje i jakie patologie w niej występują. Mając już podstawową wiedzę prawdopodobnie szybciej połączymy ze sobą pewne sznurki i wyjdzie nam coś ciekawego. Oczywiście, można też wejść w branżę nową, nieznaną, ale będzie to wymagało zdobycia praktycznej wiedzy od podstaw, co może być trudne i czasochłonne. Ja np. dla potrzeb dzisiejszego wpisu przyjąłem wyłudzenia VAT – ot tak, bo to mój ulubiony temat.

 

 

Krok 2: usystematyzowanie wiedzy i wybór schematu

Sporo osób uważa, że stworzenie nowego rodzaju oszustwa to błysk geniuszu, wybitne osiągnięcie i tak dalej. Otóż właśnie niekoniecznie, bo często wystarczy zmodyfikować coś, co już funkcjonuje i wyciągnąć z tego max. Po prostu zamiast wymyślać koło na nowo, robimy coś lepiej. Rzecz jasna wymaga to wiedzy, a tę trzeba zdobyć – wyłączam tutaj oszustwa najprostsze, polegającym jedynie na znalezieniu naiwniaka. Tak więc czytamy, słuchamy i wreszcie jest: schemat, który nam się podoba i według posiadanych informacji zapewnia odpowiednia stopę zwrotu.

 

 

Krok 3: rozpisanie schematu i wstępna analiza kosztów

Załóżmy, że nasz wybór padł na podstawowy schemat wyłudzeń podatku VAT, czyli nasza spółka – słup będzie kupowała towar w Niemczech na zerowej stawce VAT (WNT), potem sprzedawała w Polsce ze stawką VAT 23%, a potem zniknie nie odprowadzając VAT-u do polskiej skarbówki, co będzie stanowiło zysk. Oczywiście wypadałoby sprawdzić na co jest zapotrzebowanie na rynku i czy czasem wybrany przez nas towar nie jest objęty split paymentem, co blokuje wykorzystanie go w naszym schemacie. Teraz liczymy:

  1. Koszty na start, czyli założenie spółki, zakup towaru, wynagrodzenie na zachętę dla prezesa – słupa, jakieś pieniądze na tzw. ruchy (chociażby organizację transportu) i tak dalej. Załóżmy, że jest to kwota 300 tys. PLN (licząc na biedaka).
  2. Koszty operacyjne przy każdej wysyłce towaru, jak np. obniżenie ceny, aby szybko znaleźć odbiorcę, koszty przewalutowania przelewów, jeśli pieniądze z naszego schematu będą wysyłane od razu za granicę, transport itp. Załóżmy, że od każdych 100 tys. PLN wrzuconych w towar wyszło nam 15% zysku na czysto na jednym cyklu sprzedaży.

Mamy więc już kwotę, którą musimy posiadać na wejście oraz potencjalne zyski, które osiągniemy z jednego cyklu sprzedaży. Teraz wypadałoby określić przez jak długi okres będziemy działać i jak dysponować zarobionymi pieniędzmi, ale najpierw…

 

 

Krok 4: analiza ryzyka i opłacalności

Tak jest, w przypadku naszego dzisiejszego schematu z VAT-em musimy zdobyć jak największą ilość informacji na temat działania KAS, organów ścigania, przeanalizować wszelkie materiały, do jakich uda nam się dotrzeć i tak dalej. Po co tak…? Aby określić ryzyko wpadki wiążące się nie tylko z utratą zainwestowanego kapitału, ale również potencjalnym pobytem w więzieniu. I tutaj ciekawostka: istnieją matematyczne wzory, które pozwalają wyliczyć koszty związane z „wywaleniem się” karuzeli, czyli zdekonspirowanie jednej ze spółek – słupów (może kiedyś wrzucę osobny wpis na ten temat, dość niszowy zresztą).

W każdym razie dzięki analizie temu będziemy mogli podjąć bardzo ważne decyzje, czyli:

– jak długo działamy?

– czy wszystkie zyski ze sprzedaży reinwestujemy kumulatywnie w nowy towar (czyli idziemy na całość), czy może część zysków odkładamy, aby w przypadku blokady kont nie stracić wszystkiego.

Mając już określony współczynnik ryzyka, możemy obliczyć nasz potencjalny zysk. Opierając się na już posiadanych informacjach zakładamy, że będziemy obracali całym naszym skumulowanym kapitałem przez okres 3 miesięcy, czyli przez czas stosunkowo bezpieczny, pozwalający z dużym prawdopodobieństwem uniknąć wykrycia naszego schematu we wczesnej fazie i idącej za tym blokady rachunku bankowego. Zgodnie z przyjętą symulacją uda nam się wykonać 1 obrót towarem tygodniowo przy zysku rzędu 15%. No i teraz wiedząc, że z posiadanych 300 tys. PLN w towar wrzucamy 250 tys. PLN mamy następujące zyski:

– w pierwszym tygodniu jest 250 tys. x 15% = 37 500 PLN zysku,

– w drugim tygodniu inwestujemy już więc 250 tys. PLN plus zysk, czyli 287 tys. PLN (tych kilkuset PLN nie będę już wliczał) x 15% co daje nam 43 tys. PLN zysku,

– trzeci tydzień to więc inwestycja 330 tys. PLN w towar i tak dalej…

– … przy czym w 11 tygodniu przy podanej kwocie startowej mamy już możliwość wrzucenia w towar 1 miliona PLN,

– a po zakończeniu cyklu 3 miesięcy (czyli 12 tygodni) mamy już na koncie 1,32 miliona PLN.

Reasumując: przy początkowych kosztach rzędu 300 tys. PLN w przypadku agresywnego wariantu kumulatywnego reinwestowania zrobiła nam się kwota 1,32 miliona PLN = ponad 1 milion PLN do przodu. Oczywiście, może się zdarzyć, że np. nasza sieć dystrybucji i sprzedaż pod koniec działalności nie będą w stanie zakupić i sprzedać odpowiednio szybko towaru, więc np. będą opóźnienia i jeden zakładany obrót nam wypadnie. Takie ryzyko też trzeba brać pod uwagę, jednak czasem ciężko jest je przewidzieć. Zatrzymajmy się więc przy tym megaoptymistycznym wariancie.

 

Koszt alternatywny

Czasem odnoszę wrażenie, że niektórzy planując jakieś oszustwo nie biorą pod uwagę jednej bardzo ważnej kwestii, jaką jest właśnie koszt alternatywny inwestycji. Inaczej mówiąc pieniądze, które wrzucamy w przekręt, można by legalnie zainwestować i przy dobrych wiatrach osiągnąć całkiem niezłą stopę zwrotu, niekiedy nawet porównywalną z gorzej zaplanowanymi oszustwami. Po prostu czasem bywa tak, że jeśli ktoś jest w czymś naprawdę dobry, to nie musi chodzić na skróty, aby żyć na wysokim poziomie. No, ale akurat w dzisiejszym przypadku ciężko byłoby osiągnąć legalnie tak wysoką stopę zwrotu, więc finansowo się opłaca (pytanie, czy warto).

 

 

Krok 5: identyfikacja problemów

Wiemy już co, wiemy jak, potencjalne ryzyka oraz sposoby ich ominięcia mamy opanowane, więc kładziemy nasz plan na stół i szukamy problemów. A problemy zawsze się znajdą, możecie mi wierzyć. Oto przykładowe z nich + rozwiązania, też przykładowe.

 

Problem 1: nie mamy wystarczającej gotówki na start

Tutaj mamy kilka potencjalnych rozwiązań, czyli:

– startujemy z nieco niższego pułapu (konieczne nowe obliczenia opłacalności),

– organizujemy gotówkę np. pożyczając ją lub wdrażając wcześniej inne, prostsze i mniej kapitałochłonne oszustwo,

– robimy dobry biznesplan z analizą ryzyka i szukamy inwestora (tak, także i w branży wyłudzania VAT-u znajdują się inwestorzy).

 

Problem 2: niska wiarygodność nowej spółki

Opisywany dziś schemat wyłudzania VAT-u ma dość poważną wadę: wielu przedsiębiorców zna już mechanizmy działania przestępców, więc są mocno wyczuleni na nowe spółki, które nie wzbudzają zaufania. No a skoro tak, to możemy mieć problem, aby utrzymać sprzedaż na zakładanym poziomie, tzn. 1 obrót kapitałem tygodniowo.

Rozwiązanie: zwiększenie wiarygodności

Skoro jedna polska spółka wygląda tak sobie, no to może stworzyć międzynarodowy holding…? Dajmy na to spółka – matka w Holandii, która ma oddział w Niemczech i teraz wchodzi na polski rynek? Prawda, że to już lepiej brzmi? Potrzebne rzeczy to:

– 2 spółki za granicą (Holandia i Niemcy) + jedna polska, wszystkie zarejestrowane do VAT,

– prezesi – słupy z zagranicznymi nazwiskami,

– 3 strony www,

– i tak dalej.

Oczywiście oznacza to wyższe koszty startowe, ale mamy zbudowaną wiarygodność i dzięki temu mamy większe szanse sprzedawać więcej.

 

Problem 3: jak zminimalizować ryzyko otrzymania wysokich wyroków?

Zakładając, że w późniejszym etapie złapią naszego prezesa – słupa (lub też prezesów – słupów) stajemy przed pewnym wyzwaniem, jakim jest zminimalizowanie ich odpowiedzialności karnej. Po co? A po to, aby zmniejszyć ich motywację do „sprzedania” nas, jako organizatorów. Jest bowiem jasne, że ktoś, komu realnie grozi np. 10 lat więzienia będzie chętniej współpracował z organami ścigania niż ktoś, komu grożą 3 lata za kratkami.

Rozwiązanie: oprócz faktur nierzetelnych wystawiać także faktury rzetelne

W niektórych karuzelach wszystkie firmy uczestniczące w danym schemacie wystawiały zarówno rzetelne faktury, jak i nierzetelne. Utrudniało to pociągnięcie figurantów do odpowiedzialności z art. 286 Kodeksu karnego (oszustwo). W przypadku, gdyby firma była słupem wystawiającym wyłącznie nierzetelne faktury, o skazanie z tego paragrafu byłoby o wiele łatwiej.

Rzecz jasna potencjalne problemy można by mnożyć i mnożyć – tutaj podałem zaledwie trzy przykładowe. W rzeczywistości może ich wystąpić kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt.

 

 

Krok 6: maksymalizacja zysków

Skoro mamy już opracowany plan podstawowy, to pora przejść do rozwiązań kreatywnych mających na celu wyciągnięcie maxa z naszego schematu. Samo powtarzanie już znanych i stosowanych w praktyce rozwiązań może oczywiście wystarczyć do zarobienia, ale czemu by nie wykorzystać okazji jeszcze lepiej…? No właśnie! Pomyślmy więc, co można by jeszcze zdziałać w naszym schemacie, opierając się na najprostszym porównaniu znanym jeszcze z fizyki w szkole podstawowej, czyli Dane – Szukane.

 

Dane:

– mamy kontrahentów, którzy już brali od nas towar z karuzeli,

– mamy strukturę spółek,

– nasza karuzela znajduje się w końcowej fazie obrotu (ostatnie 2 tygodnie), więc mamy idealną porę na maksymalizację zysku,

– u naszych kontrahentów mamy już zbudowaną jakąś tam wiarygodność, bo brali od nas towar, a poza tym sprawiamy wrażenie międzynarodowej sieci,

– mamy pieniądze

Szukane:

– maksymalizacja zysku

 

Potencjalne rozwiązanie: bierzemy towar na przedłużony termin płatności.

Skoro sprzedaliśmy towar polskim firmom, to dlaczego by nie wziąć od nich towaru w kredyt pod pozorem, że chcemy dla nich otworzyć rynki zbytu w Holandii oraz Niemczech…?! Przypominam, że omawianym wariancie mamy do dyspozycji zagraniczne spółki, a nasza struktura wygląda wiarygodnie. Proponujemy więc następujący deal: kupujemy towar za XXX – tysięcy PLN od naszych polskich kontrahentów, płacimy im w ciągu tygodnia i wszyscy są zadowoleni.

W praktyce oczywiście do płatności na rzecz polskiego kontrahenta nigdy nie dochodzi. Mamy więc za darmo towar, który możemy sprzedać, albo… Albo użyć w kolejnej karuzeli, dzięki czemu nie musimy inwestować własnych środków.

 

 

Reasumując

W naszych 6 krokach doszliśmy do modyfikacji znanego i prostego schematu karuzelowego z wyłudzeniami VAT-u – powstał tak jakby nowy model oszustwa, ponieważ połączenie ze sobą dwóch elementów (wyłudzenia podatku VAT i wyłudzenia towarów), których wcześniej nie połączono, tworzy nową konfigurację. Rzecz jasna przedstawiłem tutaj bardzo mocno uproszczony schemat, no ale rozpisanie wszelkich zagrożeń, potencjalnych błędów itp. raz, że byłoby baaardzo długie, a dwa dość mocno zbliżałoby się do podania gotowego planu przestępstwa, co już byłoby kontrowersyjne.

 

 

Wielka Trójka

Na sam koniec warto dodać, że najlepsza ekipa do planowania i przeprowadzania oszustw to taka, w której jest ktoś, kto:

– ma wiedzę i zna zasady (w naszym dzisiejszym przypadku mógłby to być np. doradca podatkowy),

– jest dobrym organizatorem (np. przedsiębiorca),

– jest kreatywny i orientuje się nieco w psychologii.

Czasem da się to połączyć w jednej osobie, ale chyba częściej mamy sytuację jak w znanej piosence: było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel. Przy okazji wyjaśniła się też zagadka trzech butelek Johnnie Walkera ze zdjęcia – po prostu pasowały do tej Wielkiej Trójki.

 

Detektywi dla biznesu

Chcielibyśmy poinformować, że od 2022 roku wystartowaliśmy z nowym rodzajem usług związanych ze zwalczeniem przestępczości gospodarczej. Oto w czym możemy Ci pomóc:

– sprawdzanie wiarygodności podmiotów polskich oraz zagranicznych (wywiad gospodarczy),

– śledztwa w sprawach nadużyć managerskich i kradzieży pracowniczych,

– audyty bezpieczeństwa pod kątem zagrożenia przestępczością gospodarczą,

– opracowywanie i wdrażanie procedur antyfraudowych,

– poszukiwanie majątku dłużników,

– poszukiwanie skradzionego majątku,

– wykrywanie i przeciwdziałanie nieuczciwej konkurencji

– szkolenia antyfraudowe.

Nasza specjalizacja: przestępczość gospodarcza. Każde zlecenie realizowane jest przez doświadczonych specjalistów z odpowiednimi uprawnieniami. Posiadamy wpis do Rejestru przedsiębiorców wykonujących działalność regulowaną w zakresie usług detektywistycznych – numer rejestrowy RD-134/2021.

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Zapraszamy również do zakładki Oferta, w której znajdziesz więcej informacji na temat tego, czym się zajmujemy.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Krótki antyporadnik dotyczący inwestowania

Znowu mamy skandal z potencjalną piramidą finansową – tym razem na 250 milionów PLN. Takie never ending story, można by powiedzieć. Nie dziwi mnie to wcale, a tak w ogóle to jestem zdania, że inwestowanie powinno być zajęciem dla ludzi, którzy mają na ten temat jakieś pojęcie. A tymczasem, jak mówi znane powiedzenie, coraz więcej amatorów pcha się do zabawy. No i brokerzy, poszukiwacze inwestorów oraz organizatorzy przeróżnych schematów wykorzystują bez skrupułów ten pęd do pozornie łatwego zarabiania. I ci niedoświadczeni inwestorzy zwykle nie mają pojęcia, z jakimi trudnościami przyjdzie im się zmierzyć i czym się może taka zabawa skończyć. Tak więc dzisiaj co nieco o tym opowiem.

 

Bahama Mama i inwestowanie

Zacznijmy od najbardziej prymitywnych oszustw w stylu „dzwoni gość z call center i namawia na inwestowanie z brokerem, który jest zarejestrowany gdzieś na Bahamach”. Nie ma ostatnio tygodnia, w którym bym nie dostał kilku wiadomości o treści „zostałem oszukany przez tego a tego brokera”. Schemat praktycznie zawsze ten sam: broker zagraniczny, wpłata pieniędzy, utrata środków, sugerowanie wpłaty nowych celem odzyskania uprzednio straconych, a na końcu zerowanie i zamknięcie konta. Tyle.

Ok, a jakie są szanse na odzyskanie pieniędzy…?

W zdecydowanej większości znikome, a jak ktoś przelewa kasę na inwestycje w Bitcoinach, to praktycznie zerowe. Zresztą życzę powodzenia w próbie sądzenia się z brokerem z Bahamów czy Kajmanów, który dodatkowo działa przez podstawione osoby, gdzie beneficjent rzeczywisty jest ukryty. Tzn. teoretycznie można dopaść ptaszka, ale w praktyce trzeba by zainwestować sporo pieniędzy w obsługę prawną na odpowiednim poziomie. Offshore litigation to nie są bowiem proste sprawy. Więc jeśli pierwszy z brzegu polski prawnik skasuje 2000 PLN za wysłanie wezwania do zapłaty takiemu brokerowi i na tym właściwie działania się skończą, to możemy zapomnieć o odzyskaniu kasy. No a jeżeli ktoś wpłacił na przykład 50 tys. PLN i wyzerował swoje konto, to wizja zapłacenia kolejnych 20 tys. PLN na obsługę prawną jest dla niego nie do zaakceptowania. Nie chce więc ryzykować utraty kolejnych pieniędzy i odpuszcza. Efekt? Wielu takich brokerów pozostaje praktycznie bezkarnych, bo mało który z poszkodowanych zawiadamia policję o tego typu działaniach. Może wyglądałoby to nieco inaczej, gdyby np. kilkudziesięciu poszkodowanych zrzuciło się na prawnika, ale w praktyce ciężko taką akcję skoordynować.

 

Kursy i wiedza na temat inwestowania

Idźmy dalej. Ci nieco bardziej ogarnięci inwestorzy, którzy najpierw starają się pozyskać wiedzę, np. oglądając filmiki na YouTube czy uczestnicząc w przeróżnych kursach z inwestowania, przeważnie dość drogich, bo kosztujących po kilka tysięcy złotych. I tutaj mamy pewien problem: kursów dających naprawdę wartościową wiedzę można ze świecą szukać i nie jest powiedziane, że się je znajdzie. Pewne rodzaje wiedzy, jak np. te służące stricte zarabianiu na Forexach czy giełdach, są bowiem bardzo trudno dostępne i naprawdę doświadczeni inwestorzy, którzy mogą pochwalić się świetnymi wynikami, ot tak tej wiedzy nie sprzedają. Nie sprzedają, bo po co hodować sobie konkurencję…? Wystarczająco dobrze zarabiają z inwestycji i tyle. W praktyce więc kursy są często łapaniem leadów, gdzie prowadzący proponuje taki a taki program czy brokera, z czego ma %. W sumie nie ma w tym nic złego, jeśli szczerze informuje się uczestnika o różnego rodzaju ryzykach i mówi mu wprost, że prawdopodobieństwo utraty przez niego środków jest bardzo wysokie, niekiedy wyższe niż 50%. Gorzej, jeśli przedstawiany jest idylliczny obraz, w którym mentor prowadzący kurs zapewnia, że wszystko będzie dobrze i że dzięki jego radom dany delikwent na pewno zarobi. No więc właśnie niekoniecznie, ponieważ trzeba tutaj brać pod uwagę pewną istotną rzecz.

 

Broker gra nieczysto – i co Pan zrobisz, jak nic nie zrobisz

Tą rzeczą są nieuczciwe zagrywki samego brokera – i nie mówię tutaj o podmiotach z Bahamów, ale o dużych graczach znajdujących się pod nadzorem KNF! Spytacie: a co tam mogą oni kombinować…? Ano mogą – przykłady ciekawych zagrywek:

– zawieszanie się platformy transakcyjnej („przypadkowo” w momentach najbardziej niedogodnych dla inwestorów),

– zablokowanie możliwości sprzedaży kontraktów podczas największych zmian cen instrumentów,

– megawysokie spready, co ma ogromny wpływ na zamknięcie pozycji sprzedaży,

– niezapowiedziane i przedwczesne rolowanie, niezgodne zresztą z tabelą rolowań,

– itp., itd.

W konsekwencji inwestorzy nie mogą zarządzać pozycjami, dopłacać depozytów, zamykać i otwierać pozycji czy hedgować. Efektem są albo straty, albo brak możliwości zarabiania – czyli też straty! Bo jeśli możesz zarobić przykładowo 3000 PLN, a zarobiłeś tylko 1000 PLN, to w rzeczywistości straciłeś 2000 PLN. Tak to właśnie wygląda. W każdym razie przed podobnymi zagrywkami ze strony brokerów nie obroni Cię wiedza zdobyta na kursach, a nawet prowadzenie za rękę przez mentora. Jak trafisz na brokera, który nie gra fair, to szanse na stratę masz bardzo duże. Taka prawda.

 

Emisja tokenów i pozyskiwanie w ten sposób środków na inwestycje

Tak nieco z innej beczki polecałbym też uważać na tzw. nowoczesne inwestycje crowdfoundingowe oparte o emisje różnych tokenów, gdzie modnie wyglądający goście z elegancko przystrzyżonymi brodami mówią: „My mamy pasję robić to i to, a Ty kup nasz token i stań się naszym udziałowcem!”. No i fajnie, ale mnie, jako inwestora, Wasza pasja to tak średnio obchodzi – jak się pytam, czy i kiedy mi dywidendę wypłacicie i w jakiej wysokości ona będzie…?!

No i tutaj może pojawić się problem, bowiem w świetle oficjalnych wytycznych i rekomendacji KNF, podział dywidendy może mieć miejsce jedynie w odniesieniu do zgodnie z prawem wyemitowanych akcji i nie obejmuje tokenów! W praktyce mamy tak, że jeśli wydawca tokenów dąży w ramach ICO do pozyskania kapitałów będąc emitentem papierów wartościowych, to narusza prawo. Więc gdy spółka nie wyemitowała akcji w sposób zgodny z prawem, to nie ma podstawy do wypłaty dywidendy na rzecz tych, którzy te tokeny kupili. W praktyce ci kupujący chcąc odzyskać swoje środki, mogą jedynie sprzedać dalej te tokeny innym osobom, niezbyt dobrze poinformowanym. Ok, może na ten moment KNF nie czepia się tego typu transakcji, ale kto zagwarantuje, że tak się nie stanie w przyszłości…? No nikt. A wtedy i emitenci mogą dostać po łapkach.

Spółki celowe w akcji

Już nawet nie będę akcentować dość typowego dla takich działań inwestowania w spółki celowe. Czyli na przykład: „Chcemy inwestować we wdrożenie takiej a takiej technologii, a realizować to będą nasze spółki celowe”. No i te spółki sobie funkcjonują nieco w oderwaniu od głównego biznesu, a niestety niespecjalnie im idzie. Przepalają więc kasę inwestorów, a potem co…? No trzeba się zamknąć, tak bywa. Szkoda, że często wdraża się przy tym mechanizmy nielegalnych transferów środków, co w praktyce uniemożliwia wierzycielom zaspokojenie ich roszczeń, czy też wyszarpania należnej im kasy, mówiąc kolokwialnie. I tutaj mamy cały arsenał anonimizacyjny, że wspomnę chociażby o zagranicznych trustach, które w praktyce blokują możliwość skutecznego zastosowania skargi pauliańskiej. Innymi słowy inwestując kilkadziesiąt tysięcy PLN w odpowiednią strukturę można tam spokojnie ukryć kilkadziesiąt milionów, a potem… A potem to już coco jambo i do przodu!

 

Prewencja, prewencja i jeszcze raz prewencja

Generalnie powiem tak: skala naciągania na przeróżne inwestycje wydaje się bardzo duża. A za wieloma takimi nietrafionymi inwestycjami stoją prawdziwe tragedie ludzkie, licytacje komornicze, rozwody, a nawet samobójstwa. Wydaje się więc, że obecne działania dotyczące wyłapywania tego typu schematów są dalece niewystarczające (delikatnie mówiąc). Poszkodowani bowiem na ogół nie zgłaszają podobnych przestępstw (zaryzykuję taką tezę), a KNF zanim się ruszy i wpisze dany podmiot na listę ostrzeżeń, powiadamiając odpowiednie służby, to kasa z oszustwa już dawno jest wytransferowana do Ameryki Kokosowej i tyle ją Pan prokurator zobaczy. No, ewentualnie jakieś drzazgi zajmie albo Lamborghini czy Ferrari, więc będzie można zrobić fajne ujęcia do mediów. A nie o to przecież chodzi. Co więc zrobić…?

Po pierwsze przydałaby się akcja informacyjna zakrojona na szeroką skalę, która poinformowałaby ogół społeczeństwa o zagrożeniach związanych z inwestowaniem pieniędzy w programy oferowane przez różnych dziwnych brokerów. Analogiczną akcję przeprowadzono chociażby w przypadku wyłudzeń „na wnuczka”, gdzie przyniosła ona podobno niezłe rezultaty. Większość obywateli nie czyta bowiem ostrzeżeń KNF-u ani nawet nie przegląda prasy biznesowej. Oglądają za to telewizję. I gdyby tam, w TV, puszczać w prime time spoty informujące o działalności brokerów z Bahamów, to wielu ludzi dowiedziałoby się o problemie i byliby ostrożniejsi. Może więc zamiast dawać kasę z Funduszu Sprawiedliwości na fundację prowadzoną przez ex-egzorcystę, który leczył demona wegetarianizmu salcesonem, przeznaczyć pieniądze na porządne działania informacyjne…?

Po drugie kluczem do sukcesu jest tutaj blokowanie przestępców już na wczesnym etapie – to tak, jak z mafiami VAT, gdzie trzeba pozamiatać do odpowiedniego momentu, bo potem kasa już ucieka. A najśmieszniejsze jest to, że wyłapywanie coraz to nowych ofert wcale nie jest niemożliwe, a przestępcy to wręcz ułatwiają! Jak? A chociażby ogłaszając się w sieci czy wykupując płatne reklamy. W zasadzie więc wystarczy stworzyć kilka profili użytkownika np. na Facebooku, wykazać tam odpowiednią aktywność, a potem szukać w sieci info o inwestowaniu, brokerach itd. Dalszą część zrobi za nas remarketing przestępców, dzięki któremu będą się nam wyświetlać ich reklamy. Mając więc x-osób do monitorowania sieci, takich ogarniętych w temacie, można więc stosunkowo szybko namierzyć znaczną część brokerów – oszustów, jeśli nie większość. A potem blokować ich strony i reklamy tak, jak blokuje się firmy hazardowe – technicznie powinno to być do ogarnięcia. Nieco gorzej wygląda temat z blokowaniem numerów telefonów, ale w teorii też można coś tutaj zdziałać. Mamy bowiem reklamę podejrzanego brokera, wchodzimy więc w nią i podajemy nasz numer telefonu. No a potem patrzymy kto dzwoni i blokujemy mu numer. I tak w kółko, tygodniami i miesiącami. W pewnym momencie mogłaby tutaj nastąpić sytuacja, w której międzynarodowe grupy przestępcze uznałyby, że Polska jest zbyt trudnym rynkiem na takie oszustwa i że bardziej efektywnym jest zgarniać naiwnych z Czech, Bułgarii czy Meksyku. Znów przytoczę analogię do zagranicznych mafii VAT, wypychanych z Polski dzięki wprowadzeniu odwróconego VAT-u. Rzecz jasna takie rozwiązania wymagałyby zapewne modyfikacji prawa, ale przecież wszystko da się zrobić – ludzie ludzi robią.

 

Szybkie podsumowanie

No dobrze, to na tyle, rozpisałem się nieco szerzej niż zamierzałem. Ale tematy inwestycyjne to morze inspiracji – być może już niedługo wrzucę ciekawe case study z tego zakresu, kto wie. A, no i chciałbym też dodać, że to wszystko, o czym napisałem, jest moim subiektywnym punktem widzenia – jeśli więc wierzycie brokerom, to inwestujcie. Ja Was nie będę od tego odwodził.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Branża budowlana: jak ograć wykonawcę (case study)

Dość dawno nie pisałem nic na temat budownictwa. Nie to, żeby nagle zniknęły z tej branży różnego rodzaju kombinacje i patologie – po prostu miałem na głowie inne tematy. Jednak ostatnio postanowiłem odrobić te zaległości, więc dziś przedstawię Wam pewną historię, w której mieliśmy coś na kształt starcia Dawida z Goliatem – a właściwie to Goliatów było dwóch (albo nawet i trzech). No, ale po kolei…

 

Generalny wykonawca i jego prawnicy w akcji

Zacznę od przedstawienia szkicu sytuacyjnego. Oto główni aktorzy dramatu (bo tak to chyba można nazwać):

– spółka Alfa (nazwa zmieniona), czyli jedna z topowych firm budowlanych, zwana dalej zamawiającym lub generalnym wykonawcą,

Alfa S.A., czyli inwestor – firma będąca w tym samym holdingu, co wspomniana przed chwilą spółka Alfa,

– firma SuperGlass (nazwa zmieniona), czyli wykonawca,

– spółka Beta (nazwa zmieniona), czyli wykonawca zastępczy.

Przedmiot zamówienia: budynek

Alfa S.A. jako inwestor stawiała nieruchomość od podstaw, po czym sprzedawała ją innemu inwestorowi (tutaj był to akurat fundusz inwestycyjny). Głównym wykonawcą była spółka Alfa, czyli spółka – córka Alfa S.A. W tym samym mieście Alfa S.A. miała zresztą stawiać kilka innych budynków, także przeznaczonych na sprzedaż inwestorom.

Dalsza część historii będzie przedstawiona z perspektywy pierwszej osoby, czyli prezesa SuperGlass. Tak będzie mi łatwiej pisać, a Czytelnikom przyswoić informacje.

Pierwszy akt naszego dramatu rozpoczął się oczywiście od podpisania umowy. No i jak to w biznesie bywa: jeśli mamy dysproporcję sił (tzn. wielka firma kontra mała firma), to duży na ogół dyktuje warunki umowy. O tym, że zwykle ma też lepszych prawników, nawet nie wspominam, bo to dość oczywiste. Tak też i było z nami, gdzie jako SuperGlass podpisaliśmy umowę stawiającą spółkę Alfa w uprzywilejowanej pozycji. Przykład jednego z niekorzystnych dla nas zapisów:

Zamawiający wymagał od nas oddania robót w konkretnym terminie, przy czym sam miał wyznaczony termin na tzw. przygotowanie frontu robót. Przygotowany front robót oznaczał, że mogliśmy wjechać na budowę zgodnie z harmonogramem i wyrobić się w czasie. Ale, ale, a co w sytuacji, gdyby zamawiający jednak nie przygotował tego frontu na czas – czy poniósłby jakieś konsekwencje za powstałe w skutek tego opóźnienia…? No tak średnio – umowa została tak skonstruowana, aby część ryzyka przerzucić na nas, a już na pewno utrudnić nam dochodzenie swoich racji przed sądem.

 

Porozumienie trójstronne

Tak czy inaczej muszę wspomnieć o kolejnej rzeczy, która potem wyszła nam bokiem. A konkretnie chodzi o to, że my mieliśmy podpisane porozumienie trójstronne. Pierwotną formą rozliczenia miała być zaliczka – tak było powiedziane w trakcie negocjacji. Dopiero finalnie, po czasie, okazało się, że jednak spółka Alfa nie akceptuje gwarancji ubezpieczeniowej zwrotu zaliczki. No a skoro tak, to prawnicy Alfy poprosili o gwarancje bankowe – dla SuperGlass wiązało się to oczywiście z wyższymi kosztami, których jednak spółka Alfa nie chciała pokryć. W tej patowej sytuacji wspólnie wypracowaliśmy trójstronny model rozliczenia. Czyli tak:

– firma X (producent) dostarczała nam elementy w formie półproduktu,

– my obrabialiśmy na naszym zakładzie te elementy i montowaliśmy je na budowie należącej do Alfa S.A.,

– spółka Alfa przelewała należność za półprodukty do producenta X, a kasę za obróbkę i wykonanie robót montażowych wpłacała do nas.

Jak to działało w praktyce? Zgodnie z tymi porozumieniami Alfa pobierała sobie, powiedzmy, jakieś 40% za materiały. W pewnym momencie wystawiliśmy dużą fakturę na około 2,5 miliona PLN netto, z czego miało pójść 800 tys. dla dostawców materiałów, a reszta do nas. Do nas niestety trafiło raptem 400 tys. PLN, a do dostawców też mniej niż połowa należności. Ta sytuacja mogła stać się dla nas niebezpieczna, ponieważ za moment mogłoby być tak, że dostawcy nie dostaną kasy, a my będziemy za to solidarnie odpowiadać.

 

Rozpoczęcie prac budowlanych i pierwsze trudności

Łatwo nie było, ale w końcu przystąpiliśmy do realizacji zlecenia, oddelegowując na front robót ponad 50 naszych pracowników. Tak, jak mówiłem, na początek poszło zamówienie do dostawców elementów – ci dostarczali półprodukt, który następnie był poddawany obróbce w naszym zakładzie, a potem trafiał na budowę będącą pod nadzorem spółki Alfa. Co istotne, kontrolerzy spółki Alfa nie mieli żadnych zastrzeżeń co do jakości samych elementów, jak i montażu.

Mimo tego braku uwag odnośnie dostaw, spółka Alfa notorycznie spóźniała się z płatnościami dla dostawcy półproduktów, czyli firmy X. Firma X po pewnym czasie nie chciała więc wysyłać kolejnych partii towaru, co jest całkowicie zrozumiałe. A jak te opóźnienia w płatnościach tłumaczyła spółka Alfa? Właściwie to nie powiedzieli nic sensownego – jedynie to, że zaległe faktury mają być rozliczone z przyszłymi zamówieniami.

No i teraz ważny „szczegół”:

Przerwanie dostaw półproduktów spowodowało oczywiście opóźnienia w realizacji prac. Co gorsza opóźnienia te się skumulowały, gdyż spółka Alfa nieterminowo oddała front robót (o czym już wspomniałem). Tak więc my już na początku mieliśmy obsuwę czasową, częściowo nie ze swojej winy. Częściowo, ponieważ jeden z naszych podwykonawców też miał opóźnienia, skutkiem których wypowiedzieliśmy mu umowę.

Co więc mamy?

Opóźnienia, które zaczynają być groźne dla terminowej realizacji kontraktu. W tym momencie spółka Alfa miała pretekst, aby włączyć w całą akcję kolejnego gracza. Oczywiście my jako SuperGlass zgłaszaliśmy swoje zastrzeżenia i żądania przedłużenia terminów. Nic to jednak nie dało.

 

Nowy podwykonawca wkracza do gry

Z racji zbliżającego się terminu oddania prac i ewidentnych opóźnień zaczęły się tarcia. Zamierzaliśmy dogadać się z Alfą, świadomi zagrożeń związanych ze sporem z tak dużą firmą – w końcu my przy ich skali byliśmy tylko małym wykonawcą. Spółka Alfa zaczęła na nas naciskać i sugerować, że trzeba tutaj zaangażować tzw. wykonawcę zastępczego. Argumentacja z ich strony wyglądała mniej – więcej tak:

Słuchajcie, tutaj obok jest budowa, na której prace realizuje naprawdę solidna firma – my znamy ich z kilku realizacji. Dogadajcie się z nimi, niech oni wejdą jako wykonawca zastępczy – 2 miesiące max i opóźnienie będzie nadrobione.

Taki wykonawca miałby przyspieszyć prace, gdyż my dysponując kilkudziesięcioma własnymi pracownikami rzekomo nie byliśmy w stanie nadrobić zaległości. Wykonawcą tym była spółka Beta, dysponująca ponad setką pracowników. My, powiem zupełnie szczerze, niespecjalnie byliśmy przekonani do zaangażowania ich, głównie. ze względu na dość wysoką stawkę roboczogodziny, zbliżającą się do 50 PLN za 1 pracownika. Jednak spółka Alfa wywierała mocną presję, więc ostatecznie przystąpiliśmy do negocjacji z Betą. No i wspólnie ustaliliśmy, że w celu przyspieszenia robót Beta oddeleguje nam około 100 pracowników na okres około 2 miesięcy, co miało nas w sumie kosztować jakieś 1,1 – 1,2 miliona PLN netto. My mieliśmy budżet na ten etap na poziomie około 2 milionów PLN, więc było tam kilkaset tysięcy złotych „buforu”. W każdym razie przystaliśmy na takie warunki, mając na uwadze dobre relacje z klientem.

Niestety, jak to w budowlance bywa, roboty mocno się przeciągnęły i okazało się, że wszystko potrwa dłużej niż zakładane 2 miesiące. Na domiar złego my nie mieliśmy już swoich ludzi do dyspozycji, gdyż część z nich odesłaliśmy w międzyczasie na Ukrainę. Co więcej, pozbyliśmy się także jednego z kluczowych podwykonawców. Sytuacja stawała się więc trudna, no i właśnie w tym momencie „zaczęły się cyrki”.

 

Wyjście z kontraktu

Doszliśmy do takiego momentu, w którym powiedziałem sobie: no nie kalkuluje się nam to. Zakładaliśmy bowiem, że Beta „skasuje nas” na 1,1 – 1,2 miliona, a tymczasem roboty się przeciągały i wyszło do zapłaty jakieś 3,5 miliona PLN! A budżet mieliśmy na poziomie 2 milionów, co oznaczało, że jesteśmy jakieś 1,5 bańki w plecy. Jednym słowem dramat. Spółka Alfa słała nam pismo za pismem, nie było bufora finansowego, no i coś trzeba było z tym całym bajzlem zrobić, pójść ostro w jakimś kierunku. Jakby tego było mało, to nasi dostawcy półproduktów pisali do nas maile: słuchajcie, nie mamy jeszcze od nich pieniędzy, tzn. od Alfy. Dostawy były przerwane definitywnie.

Do tego Alfa w taki sprytny sposób to rozliczała. W umowie było napisane, że mają termin płatności 30 dni, plus mają prawo jeszcze 90 dni „przeholować” faktury. No i faktycznie mieścili się z tym swoim lawirowaniem w 90 dniach, ale złapałem jedną fakturę płatną po terminie. To był pretekst do zerwania umowy. Poszedłem do dyrektora regionalnego i powiedziałem mu:

– Wie Pan, nie stać mnie na takie funkcjonowanie, popadam w ruinę z Państwa płaceniem, ludzie mnie nękają za niezapłacone faktury i ogólnie jest dramat. Wypowiadam więc umowę, ale mam materiał u Was na stanie, materiał zamówiony i już sprefabrykowany. Mam też materiał na Waszym placu budowy. Z przyjemnością mogę Wam to sprzedać, a nawet załatwić ludzi, którzy to zamontują.

Dyrektor odpowiedział:

– No to super z tym materiałem. Co do naszej współpracy, to tak jakoś wyszło. My nie chcieliśmy, żeby to tak wyglądało, no ale trudno.

Podaliśmy sobie ręce, przy czym z naszego punktu widzenia ten cały kontrakt okazał się kompletną porażką.

 

Walka o materiały

Zaraz po zerwaniu kontraktu doszły mnie słuchy, że nasz materiał, jaki był na placu budowy, zaczęła montować firma Beta, wskazana wcześniej jako wykonawca zastępczy. No, teraz byli już głównym od tego konkretnego rodzaju robót. My oczywiście zaczęliśmy do nich pisać pisma z żądaniem inwentaryzacji, bo jak potem dojść, ile rzeczywiście tego towaru wzięli? Początkowo tam na ich budowie był jeszcze nasz kierownik, który mówił:

– No ale nie możecie sobie tak brać materiału, towar jest jeszcze niezinwentaryzowany, my musimy za to fakturę wystawić!

Ale oni lecieli i na nic nie patrzyli. W końcu nawet chcieli wyrzucić tego naszego kierownika z budowy. Tak czy inaczej powiedziałem temu kierownikowi, aby został tam jako świadek – tzn. miał nie ingerować, tylko patrzeć co się dzieje, robić zdjęcia i filmy. Wszystko po to, aby potem zeznawać w sądzie, w razie czego.

Nieco później przyjechali do nas do firmy mówiąc, że chcą kupić resztę towaru – tak zresztą ustaliłem z dyrektorem regionalnym, że to wezmą. Szacunkowa wartość tych materiałów oscylowała między 600 a 700 tysięcy złotych. Trzy TIR-y przyjechały po to z pewnej spedycji. W międzyczasie przybył na miejsce jeden z pracowników spółki Alfa – jednak nie był on uprawniony ani do podpisywania faktur, ani WZ-ek. My, rzecz jasna, nie mogliśmy się zgodzić na oddanie towaru bez pokwitowania podpisanego ręką odpowiednio umocowanej osoby. Ten pracownik powiedział więc tak:

No to musicie poczekać na kierownika kontraktu, on tutaj zaraz przyjedzie. Ale może wypuśćcie pierwsze auto, niech jedzie, co…?

Ja na to:

Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Jak przyjdzie ktoś umocowany i podpisze, to TIR-y dopiero wyjadą.

Zamknęliśmy bramę na klucz i czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Przyjechał koordynator kontraktu, wziął fakturę w rękę i mówi:

– Wiecie co, ja za to nie płacę!

No zostawił nas z towarem na placu. Kierowcy tych TIR-ów i spedycja byli strasznie wk*rwieni, ale co robić… Rozładowaliśmy to, a potem materiał poszedł na złom za ułamek ceny – elementy te były bowiem robione pod konkretne zamówienie i nikt inny by tego nie wziął.

Jeszcze potem Alfa potrzebowała na szybko takie specyficzne płyty. Daliśmy im je na busa – było to warte jakieś 160 – 180 tysięcy. Oczywiście za to też nam nie zapłacili. Dało nam to do myślenia, bo przecież my mieliśmy nasz towar u nich, na budowie. A po tych akcjach ja stwierdziłem, że tu chyba idzie wałek na maksa. No a skoro tak, to trzeba było działać!

 

Najazd na budowę i prokuratura w akcji

Wzięliśmy więc kilka aut dostawczych, wjechaliśmy na tę budowę należącą do Alfy i zaczęliśmy ładować auta naszym towarem. Szybko pojawiła się ochrona, takie konie wielkie, no i mówią:

Co wy tutaj robicie!? Towar kradniecie? Idźcie stąd!

Mało nie doszło do rękoczynów, ale powiedziałem do nich:

– Hola, hola! Proszę mnie nie dotykać! To jest mój towar, ja przyjechałem tutaj z fakturami, proszę zobaczyć. Dzwonię po policję!

Tak zrobiłem, policja przyjechała, ale towaru było tak dużo, że nawet nie bardzo chcieli sprawdzać te faktury. Zawieziono mnie na komisariat, gdzie złożyłem obszerne zeznania. Sprawą zainteresował się też prokurator, były przesłuchania itp. – nic to nie dało. Prokuratura w końcu odpowiedziała, że nie widzi czynu zabronionego ze względu na fakt, że Alfa rzekomo nie przywłaszczyła tego mienia świadomie. Dla mnie było jasne, że świadomie, no ale skoro prokurator miał inne zdanie…

 

Ostatnie akordy dramatu + ciekawe ustalenia

No zaczęły się przepychanki z płatnościami. Alfa jednak chyba zapomniała, że my mieliśmy jeszcze do zapłacenia faktury dla firmy Beta, czyli wykonawcy zastępczego, którego oni nam polecili. Kwota: 600 tys. PLN. I my tego nie zapłaciliśmy, bo już nawet nie bardzo było z czego. Faktury te musiała zapłacić Alfa jako firma zabezpieczająca. Oj, jak płakali, jak się wkurzali, no i mieli do nas roszczenia. W konsekwencji jakieś 3 tygodnie po tej całej akcji przyszedł do nas pozew.

Na dzień dzisiejszy nam zostały niezapłacone faktury – nie zapłaciliśmy naszym kontrahentom, bo serio nie posiadaliśmy już pieniędzy. Alfa wzięła też nasze 700 tys. PLN z zabezpieczenia – tak, tak, z każdej faktury potrącali pewną kwotę. Jak tak podliczyć te kombinacje, to w konsekwencji cały montaż kosztował Alfę jakieś 5 milionów PLN, zamiast zakładanych 2 milionów. Dziś chcą ode mnie jeszcze 0,5 miliona złotych, które będą windykować. Moja firma właściwie nadaje się już tylko do ogłoszenia upadłości – a szkoda, bo naprawdę miała potencjał i poświęciłem na jej rozwój ładnych parę lat mojego życia.

Jednak to nie koniec tej historii! Już po fakcie ustaliłem dwie ciekawe rzeczy.

Pierwsza z nich jest taka, że firma Beta okazała się być spółką należącą do kogoś, kto był dobrym znajomym pewnego kierownika z Alfy. Zapewne dlatego tak nalegali na tego konkretnego wykonawcę zastępczego.

A druga ciekawostka jest taka, że w identyczny sposób wyoutowali z placów budowy dwie inne firmy – i tam też na miejsce tych firm wjechała Beta, „cała na biało”. Czy w grę wchodziły tam jakieś % dla tego kierownika z Alfy, tego nie wiem (choć się domyślam).

 

Komentarz do całej sprawy

Jeśli przyjąć, że ten opisywany dziś ciąg zdarzeń, czyli reżyserowane opóźnienia, obsuwy w płatnościach i zaangażowanie wykonawcy zastępczego, to była od początku zaplanowana akcja, to mamy interesujący schemat działania:

– w pierwszym etapie doprowadzamy wykonawcę do podpisania niekorzystnej dla niego umowy,

– następnie robimy wszystko, aby opóźnić przebieg robót i grozimy przy tym karami umownymi itp., nawet jeśli opóźnienia nie są do końca winą wykonawcy,

– a na koniec stwierdzamy, że wykonawca nie daje rady, więc wjeżdża wskazana przez nas firma, która przejmuje roboty i obciąża pierwotnego wykonawcę wysokimi fakturami.

W konsekwencji robota jest wykonana, ale większość zysków z realizacji kontraktu przejmuje nie pierwotny wykonawca, ale wykonawca zastępczy – i to on dzieli się wtedy pieniędzmi z kimś z kierownictwa firmy zamawiającej. Oczywiście taka konfiguracja może też niekiedy oznaczać szkodę dla głównego zamawiającego, bo firma zamawiająca mocno przepłaca. Tak więc w przypadku dużych firm zarząd na samej górze niekoniecznie wie o tego typu historiach. Można przyjąć, że za część podobnych zdarzeń odpowiedzialni są różni regionalni dyrektorowie, kierownicy itp. To oni jako tzw. beneficjent rzeczywisty są dogadani z wykonawcami zastępczymi na % – a zarządowi przedstawiają argumenty, że tak po prostu musiało być, że to wykonawca partaczył itp. – no nie było wyjścia i już. Na koniec dodam, że oczywiście niekiedy bywa i tak, że podobny schemat wynika niezamierzenie i bez złej woli zamawiającego – wszak są wykonawcy, którzy dają ciała i nie trzymają się terminów. To też trzeba podkreślić mocno i stanowczo.

 

Negocjacje ze zwrotem akcji

W przedstawionym dziś case study mamy też model prowadzenia negocjacji z „nieoczekiwanym” zwrotem akcji – jest on spotykany nie tylko w branży budowlanej. Załóżmy, że jesteśmy firmą, która chce wynegocjować w kontrakcie coś, na co normalnie wykonawca raczej by się nie zgodził – a przynajmniej nie wtedy, gdybyśmy zaproponowali mu takie warunki na starcie.

W praktyce wygląda to tak, że na początku godzimy się na taki schemat, jakiego oczekuje wykonawca – jednak bez wdawania się w szczegóły. Nieco później, jeszcze przed podpisaniem umowy, ale gdy wykonawca ów poczyni już pewne przygotowania związane z realizacją kontraktu, informujemy go, że owszem, możemy się rozliczać na zasadach takich, o jakich była mowa wcześniej – ale przy zachowaniu dodatkowych warunków! Czyli że np. musi on przedstawić dodatkowe gwarancje. Te dodatkowe warunki są trudne do przyjęcia, więc wykonawca raczej na taki układ nie pójdzie. No i w tym momencie w zamian można mu zaproponować inny wariant, czyli taki, o jaki nam od początku chodziło. Układ ten będzie dla wykonawcy gorszy od pierwotnych ustaleń, ale jako że kontrahent ten już „przyzwyczaił się” do tego, że będzie realizował te prace, to istnieje duża szansa, że zgodzi się na nasze warunki. Proste? No proste.

 

Kilka słów na zakończenie

Budownictwo to bardzo trudna i skomplikowana pod względem prawnym branża – kto wie, czy nie jedna z najtrudniejszych. Angażując się w interesy na większą skalę z dużymi graczami należy mieć świadomość, że wchodzimy między stado wilków, do tego świetnie zabezpieczonych rozmaitymi paragrafami. Kilka błędów podobnych do tych dziś opisanych, może położyć naszą firmę – i tutaj nie ma niestety ani przesady, ani miękkiej gry. Tylko full contact, niekiedy bardzo brutalny. Uważajcie więc na siebie, a jeśli potrzebujecie fachowego wsparcia prawnego, to dodam tylko, że na naszym szkoleniu będziemy poruszać kwestie związane z zabezpieczaniem kontraktów budowlanych. Tak więc jeżeli ten temat Was interesuje, to koniecznie zapiszcie się na nasz bezpłatny newsletter (o ile dotąd tego nie zrobiliście)! W celu dokonania zapisu wystarczy kliknąć tutaj

 

Windykacja w branży budowlanej

Budownictwo w Polsce jest w czołówce branż, w których występują problemy z płatnościami. Funkcjonuje w niej wielu nieuczciwych deweloperów oraz kancelarii prawnych, wyspecjalizowanych w tworzeniu umów i schematów mających na celu pozbawienie podwykonawców należnych im pieniędzy.

W czym możemy Ci pomóc

– skuteczna windykacja należności od dewelopera / generalnego wykonawcy

– ocena ryzyka współpracy z danym deweloperem / generalnym wykonawcą

– przeprowadzenie ustaleń majątkowych

– zgromadzenie materiału dowodowego

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Zapraszamy również do zakładki Oferta, w której znajdziesz więcej informacji na temat tego, czym się zajmujemy.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!