Podatek cukrowy 2021

Media od początku roku podniecają się znaczną podwyżką cen Coca – Coli. Powoli zaczynają się także pojawiać informacje na temat możliwych oszustw związanych z podatkiem cukrowym (PC). Przykładowo gdzieś tam rzekomo miał pojawić się pomysł, aby sprowadzać Coca – Colę z zagranicy jako odrdzewiacz i dzięki temu „okiwać” podatek. Skomentuję to tak: jest to plan na poziomie Ferdka Kiepskiego i może służyć jedynie jako medialna ciekawostka, a nie wysokodochodowy pomysł na przestępczy biznes. Jeśli bowiem już ktoś będzie robił przekręty na PC, to w nieco innych okolicznościach.

 

Energetyki – nowe możliwości

Na dystrybucji wspomnianej już Coca – Coli niespecjalnie się znam, ale za to z takimi np. napojami energetycznymi miałem kilka lat do czynienia od strony biznesowej. Być może nawet niektórzy z Was słuchali podcastu na moim kanale YT, w którym opowiadam, jak ta branża wygląda z perspektywy MŚP (bo grubasy typu Red Bull to inna liga). I tutaj właśnie podatek cukrowy może się okazać elementem, który da bonus kombinatorom, a utrudni życie uczciwym przedsiębiorcom. Jak to? Już tłumaczę.

 

22 grosze na puszce

Jak łatwo policzyć, standardowa puszka 250 ml napoju energetycznego typu Red Bull będzie droższa dzięki nowemu podatkowi o jakieś 22 grosze na tzw. pierwszym rzucie dystrybucji. Dużo to czy mało? Otóż relatywnie dużo, bo w przypadku niedrogich energetyków marże oscylują niekiedy w okolicach kilku – kilkunastu groszy. Kilkadziesiąt to już całkiem nieźle (mowa oczywiście o tanich brandach, które stoją na półkach w cenach ok. 2 PLN). Przy tak niskich marżach może pojawić się pokusa, aby ten podatek ominąć, co jest w gruncie rzeczy dość proste (jeśli chcemy działać nielegalnie).

Nie każdy musi znać się na tym akurat podatku, więc zacznę od podstaw. Otóż załóżmy, że jesteśmy firmą handlującą hurtowo napojami energetycznymi, które kupujemy bezpośrednio od producenta (czyli rozlewni). Po prostu fabryka robi nam nadruk na puszce, a rozlewnia leje do środka co tam chcemy (zwykle standardowego energetyka, bo tak naprawdę większość napojów na naszym rynku to kopia Red Bulla). No i teraz wszedł podatek cukrowy, a nam niespecjalnie uśmiecha się go płacić. Jak więc go najprościej obejść? Zgodnie z obecnie obowiązującą linią interpretacji przepisów (podaną mi przez księgową producenta napojów) są dwa przykładowe scenariusze:

  1. Kupujemy jako firma handlująca wyłącznie hurtowo (tzn. nie sprzedajemy do detalistów) i natychmiast towar eksportujemy. Wątpliwa przyjemność płacenia podatku cukrowego wtedy nas omija.
  2. Kontrolowana przez nas spółka np. z Holandii kupuje u polskiego producenta napój – na zerowej stawce VAT i bez podatku cukrowego (PC).

W opisanych powyżej przypadkach producent napoju nie doliczy nam PC. No dobra, zatem teoretycznie mamy napój nieopodatkowany – co jednak dalej?

 

VAT-owcy & podatek cukrowy

 

Weźmy taki oto hipotetyczny scenariusz:

– chłopaki od VAT-u będą kupowali napoje od producenta tak, jak dotychczas, deklarując przy tym, że PC zapłaci ich spółka kupująca,

– następnie napoje przejdą „szlak fakturowy” charakterystyczny dla karuzel, gdzie, podobnie jak VAT-u, tego podatku cukrowego też raczej nikt nie będzie odprowadzał (bo to strata pieniędzy),

– X-obrotów karuzeli, zwroty VAT-u i napoje trafią wreszcie do sprzedaży na polski rynek, gdy już będzie kończył się powoli cykl życia schematu.

 

Zagrożenie!

System monitorowania opłacania podatku cukrowego może być na tyle sprawny i obejmujący mniejszą ilość podmiotów, że wręcz ułatwi wykrywanie obrotu karuzelowego na niektórych towarach (ja bym przynajmniej przeanalizował pójście w tym kierunku).

 

No dobra, a co w tym wariancie karuzelowym zmieni podatek cukrowy?

Po pierwsze PC jest doliczany do ceny netto napoju, podbijając tym samym podstawę opodatkowania VAT. A skoro tak, to po drugie…

Po drugie po wprowadzeniu PC ceny wszystkich napojów energetycznych pójdą do góry. Z perspektywy chłopaków od VAT-u to super, bo łatwiej będzie uprawdopodobnić wysoką cenę napojów. A wyższa cena = wyższe zwroty VAT. To bardzo prosta zależność.

Po trzecie pamiętajmy, że VAT-owcy kupili napoje z pominięciem podatku cukrowego, a zatem chcąc je finalnie upłynnić mają duży bonus w stosunku do uczciwych dystrybutorów. Po prostu mogą go zaoferować sklepom detalicznym napój bez PC i bez VAT – razem +- 50 groszy mniej niż legalnie działające firmy. W dobie rosnących cen, jakie nastaną wśród uczciwych firm, mogą więc być najtańsi i szybko upłynnić towar. Zakładam rzecz jasna, że w tym wariancie dystrybucja pójdzie przez spółkę – słup, która i tak żadnych podatków nie zapłaci.

 

Kto na tym straci?

Oczywiście uczciwy dystrybutor, który nie dość, że naliczy VAT, to jeszcze będzie musiał zapłacić podatek cukrowy w wysokości niebagatelnej w stosunku do ceny początkowej napoju. Nie będzie miał szans konkurować cenowo z kimś, kto nie odprowadzi wymienionych podatków. W konsekwencji jeszcze łatwiejsze będzie zalanie rynku napojami z karuzel – przynajmniej jeśli chodzi o upłynnianie tego towaru w kanale detalicznym. Tzw. grubasy typu Red Bull spokojnie to przetrwają, ale mniejsze firmy mogą mieć już problemy.

 

A kto zyska?

W opisanym wariancie właśnie karuzelowcy, gdyż, jak już wspomniałem, wzrosną ceny napojów, a poza tym będą mogli łatwiej i szybciej pozbyć się tego towaru, gdyż będą dodatkowo tańsi o podatek cukrowy. W mojej skromnej opinii skala takiego procederu nie powinna być zbyt wielka, ale jednak może mieć zauważalny negatywny wpływ na mniejsze firmy handlujące napojami energetycznymi.

 

Inne możliwości

W teorii istnieje również zagrożenie, że niektórzy nieuczciwi sprzedawcy napojów energetycznych, którzy nie są „zwrotowymi VAT-owcami”, będą po prostu sprzedawać do kanału detalicznego z pominięciem podatku cukrowego i VAT-u, używając do tego celu spółek – krzaków. Można by tutaj np. wykorzystać eksport, czy też może bardziej WNT. W praktyce jednak nie wydaje mi się, żeby mogło się to dziać na jakąś większą skalę. Dlaczego?

 

Wystarczy tutaj policzyć:

– zakładany zarobek nielegalny na „przytuleniu” VAT-u i PC oscylować będzie zapewne w okolicach 50 groszy na jednej puszce,

– aby szybko upłynnić towar detalistom, trzeba być wyraźnie tańszym od innych, więc o marży nie będzie specjalnie mowy, a wręcz trzeba będzie jeszcze sprzedawać na stracie (nie licząc zysku na PC i VAT),

– załóżmy więc, że na standardowym zamówieniu 250 tys. puszek energetyków zarobimy 250 tys. x 0,4 PLN = 100 tys. PLN, od czego jednak trzeba odjąć same koszty dystrybucji, organizacji spółki – krzak itd. (podatków nie płacimy tutaj z założenia).

 

No i niestety, ale „pchnięcie” takiej ilości napojów do detalu wymaga sporej pracy, co w przypadku tak niedużego relatywnie zysku każe postawić sobie pytanie: czy mi się opłaci takie kombinowanie? No tak średnio, bym powiedział – chyba, że ktoś ma mocno rozbudowane kanały dystrybucji i potrafi mądrze „podłączyć” pod nie spółkę – krzak tak, aby nie łączyło się to z jego główną działalnością. Pytanie, co w przypadku innych napojów, ale i tam raczej chyba nie będzie masowych oszustw.

 

Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco

Prawdziwe możliwości mogą się jednak otworzyć w momencie, gdy zostanie wprowadzony system zwrotu za podatek cukrowy, analogiczny chociażby do systemu zwrotu akcyzy. Takie rozwiązanie było proponowane w trakcie konsultowania ustawy z przedstawicielami biznesu. W takiej konfiguracji mielibyśmy 2 rzeczy do zgarnięcia: VAT & podatek cukrowy. A to już może znacznie podbić opłacalność „zwrotowego” biznesu. Oczywiście, niby jest dość rozbudowany system raportowania podatku cukrowego, ale czy będzie on w stanie wyłapać skutecznie oszustów? Nie wiem, bo temat jeszcze świeżutki i w sumie to nikt nic nie wie specjalnie.

 

Reasumując

Pokusa pominięcia podatku cukrowego wydaje się duża, ale jest raczej wątpliwe, żeby to działo się na masową skalę. Więksi producenci i dystrybutorzy raczej nie będą się bawić w kombinacje, bo i tak mają ugruntowaną pozycję na rynku – ciężko mi sobie wyobrazić, aby taka np. Coca Cola czy Foodcare oszukiwali na podatku cukrowym. Jednak mniejsze firmy lub karuzelowcy mogą się teoretycznie pokusić o kombinacje. W każdym razie zobaczymy co z tego wszystkiego wyniknie – zapewne okaże się to już w tym roku. Jeśli więc zobaczycie na półkach lokalnych sklepów bardzo tanie energetyki z polskimi i angielskimi napisami, to będzie prawdopodobnie oznaczać, że coś się dzieje.

Nagroda Złotego Kołnierzyka 2020

Rok 2020 już za nami, więc pora na jego podsumowanie + przyznanie nagrody Złotego Kołnierzyka za szczególne dokonania w dziedzinie przestępczości gospodarczej. Nagroda, oprócz wymiaru prestiżowego, będzie miała również formę materialną, ale o tym pod koniec wpisu. No to jedziemy!

 

Styczeń

Najciekawszą aferą tego miesiąca było chyba zniknięcie 5 milionów PLN (a nawet więcej) z kasy CBA. Sprawdziło się tutaj powiedzenie, że szewc bez butów chodzi – w końcu instytucja mająca blokować okradanie innych, sama nie uchroniła się przed kradzieżą. W styczniu wybuchła również afera ze sklepem Bestcena, który „omijał” podatek VAT przy sprzedaży telefonów.

 

Luty

Tutaj także mieliśmy to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli wyłudzenia VAT. No więc pewna spółka z Wielkopolski została oskarżona o spowodowanie strat Skarbu Państwa w wysokości 1 miliarda PLN. Oczywiście liczba ta prawdopodobnie została wzięta z sufitu, no ale dobrze wyglądała w medialnych przekazach.

 

Marzec

Tutaj pojawił się projekt poszerzenie konfiskaty rozszerzonej. Mówiąc krótko rządzący mieli w planie wprowadzić narzędzie mogące czasowo pozbawiać przedsiębiorców majątku w zasadzie jedynie na podstawie samego podejrzenia.

 

Kwiecień

Na pierwszy plan wysunęło się oczywiście zamieszanie związane z pandemią COVID, no ale przy okazji wyszło, że naczelnik Urzędu Skarbowego będzie mógł samodzielnie decydować o zajęciu majątku przedsiębiorcy podejrzanego np. uczestnictwo w schemacie VAT i przekazaniu go na potrzeby walki z koronawirusem. Znaczy się chodzić miało o przekazanie majątku – nie przedsiębiorcy.

 

Maj

Ten piękny miesiąc zdecydowanie należał do pewnego instruktora narciarstwa oraz do byłego już ministra zdrowia Szumowskiego. Obaj panowie jeszcze długo będą kojarzeni z maseczkami z Chin, sprzedawanymi po kosmicznych cenach.

 

Czerwiec

Tutaj znów nazwisko Szumowski było na pierwszej linii medialnego ostrzału – tym razem jednak w kontekście wielomilionowych dotacji, jakie otrzymała firma związana z bratem ówczesnego ministra zdrowia. Niby wszystko tam miało być legalne i przejrzyste, ale jednak wielu nie bardzo w to wierzy.

 

Lipiec

Lato i sezon ogórkowy, a tymczasem mieliśmy aż 3 ciekawe afery. Pierwsza to rozbicie piramidy finansowej, która zgarnęła z rynku 250 milionów PLN. Drugą ciekawostką było zatrzymanie pod Sławomira N., byłego ministra w rządzie Platformy Obywatelskiej, który miał być zamieszany w korupcyjne układy. No i wreszcie numer 3, czyli słynny przetarg KAS na samochody mające służyć celom operacyjnym, gdzie mieliśmy modelowy wręcz przykład dekonspiracji (a niektórzy sugerowali, że i ustawionego przetargu).

 

Sierpień

Niby nic szczególnie ciekawego w tym miesiącu się nie wydarzyło, ale jednak pojawił się art. 10d z ustawy anty-covidowej, który w praktyce miał zapewnić władzy i urzędnikom immunitet w sprawach związanych z zamówieniami dotyczącymi walki z epidemią koronawirusa. Z miejsca pojawiły się pogłoski, że to przepis wprost napisany pod kątem ministra Szumowskiego i majowej afery z instruktorem narciarstwa. No cóż…

 

Wrzesień

No tutaj akurat nie było jakiejś wielkiej afery związanej bezpośrednio z przestępczością gospodarczą. Mogliśmy jedynie pośmiać się z wypowiedzi posła PiS Marka Suskiego, który stwierdził, że „państwo w dużej mierze utrzymuje hodowców zwierząt futerkowych, ponieważ zwroty VAT-u dla tej branży są wyższe niż płacony przez nią podatek dochodowy”.

 

Październik

Absolutnym tematem nr 1 początku jesieni była afera Giertych & Krauze. Wspaniały case do analiz, do tego mocno napompowany medialnie. Rzadko się zdarza coś tak dobrego, naprawdę.

 

Listopad

Tutaj znów wybija się kontynuacja afery Giertych & Krauze, do której dołączył Adam Hoffman – obecnie PR-owiec, niegdyś prominentny poseł PiS. Spadła zasłona i okazało się w praktyce, dlaczego ex-politycy zakładają agencje PR i czemu tak naprawdę wiele firm z takowych usług korzysta.

 

Grudzień

Koniec roku to prawdziwa kumulacja interesujących zdarzeń. Pierwszym było przejęcie Polski Press przez Orlen. Potem aresztowanie potentata mięsnego Henryka K., który miał rzekomo odpowiadać za „produkcję” 5,5 tysiąca pustych faktur VAT oraz wyłudzenie 40 milionów PLN (także VAT). I gdy wydawało się, że już nic ciekawego więcej się nie wydarzy w 2020 roku… Wtem wjeżdża na pełnej petardzie informacja o przejęciu Idea Banku – megagruby temat, którego nie zdążyłem nawet skomentować przed utworzeniem tego rankingu.

 

And the Winner is… 🥇

Nagrodę Złotego Kołnierzyka 2020 za wybitne osiągnięcia związane z przestępczością gospodarczą przyznaję zbiorczo…
…obecnej ekipie rządzącej oraz osobom powiązanym.
Po prostu nie mogło być inaczej, bo jak tak sobie podsumować afery minionego roku i przeanalizować osoby „znajdujące się w kontekście”, to zwycięzca mógł być tylko jeden. Tym razem oprócz pochwały słownej i wzrokowej, postanowiłem również przyznać nagrodę rzeczową, którą mogę dostarczyć w dowolne miejsce w Polsce. Nagrodą jest butelka piwa marki PRL widoczna na zdjęciu – nazwa nieprzypadkowa, gdyż odnosi się do metod stosowanych przez zwycięzców rankingu. No a drugie przesłanie jest takie, że skoro nawarzyli sobie piwa, to być może kiedyś będą musieli je wypić. Taką mam przynajmniej nadzieję.

Tajemnice branży rowerowej

Dziś chciałbym Wam opowiedzieć o tym, dlaczego czasem bywa tak, że mamy teoretycznie jakąś branżę przynoszącą aktualnie przysłowiowe kokosy, na której teoretycznie nie da się stracić jako inwestor, a mimo to niektórzy i tak tracą. Przedstawię to na przykładzie branży rowerowej, w której aktualnie mamy bardzo duże wzrosty. Tak się bowiem złożyło, że w dobie koronawirusa wielu ludzi postanowiło się przesiąść na rowery, rezygnując przy tym z komunikacji miejskiej. W teorii więc mamy kurę znoszącą złote jaja, w praktyce zaś niekoniecznie.

 

Wersja dla tych, którzy wolą słuchać

 

 

Wersja dla tych, którzy wolą czytać

 

Zacznę może od tego, jak realnie wygląda produkcja rowerów i czy trudno jest stworzyć swój własny brand rowerowy.

Produkcja rowerów to dość skomplikowany temat, a w obecnych czasach, czyli w dobie pandemii, czas trwania realizacji zamówienia w fabryce do otrzymania towaru do magazynu trwa minimum 5 miesięcy – i to w przypadku, gdy ma się stabilnego i pewnego dostawcę. Mniejsi są traktowani po macoszemu u dostawców podzespołów takich jak Shimano, które teraz ma gigantyczny boom. To akurat nic dziwnego – zawsze tak jest, że ten, kto zamawia więcej i jest stałym klientem, ma pewne fory.

 

No i teraz załóżmy, że chcemy stworzyć własną markę rowerową. Możemy to zrobić na dwa sposoby:

Pierwszy to typowa manufaktura, która produkuje rowery sama, łącznie z ramami. Jest kilka firm w Polsce działających na takiej właśnie zasadzie. Są też inne firmy, które lansują się tym, że mają pełną linię produkcyjną i mogą produkować rowery w naszym kraju. Tyle tylko, że moce przerobowe takich fabryk są bardzo małe i są w stanie pokryć może kilka % rzeczywistych zamówień. No, ale marketingowo można się lansować, że produkujemy w Polsce i tak dalej – i wielu klientów się na to łapie.

Drugim sposobem na posiadanie własnej marki rowerowej jest zamówienie towaru z zagranicy. Skąd więc zamawiają polscy producenci? To już różnie – w grę wchodzą Chiny, Tajwan, Indonezja, Kambodża, Malezja czy Wietnam. W takich fabrykach można sobie zamówić ramę albo po prostu wybrać gotową ramę z katalogu fabrycznego, dodać do tego osprzęt i naklejki swojego brandu – i już jesteśmy producentem rowerów. No, producentem w cudzysłowie, bo tak naprawdę to tylko brandowanie już gotowych rozwiązań i dorabianie do tego marketingu. Dokładanie na takiej zasadzie, na jakiej działają np. znane blogerki modowe, które zamawiają masówkę z Chin z doszytą swoją metką i wciskają to ludziom jako brand kategorii premium.

Tak czy inaczej zamawiając takie rowery wielu zamawia je już złożone w 90%, tzn. w takim stanie, w jakim są one sprzedawane w sklepie. No to jest akurat o tyle wygodne, że nie płaci się dodatkowo za transport podzespołów do Polski, odpada logistyka, terminowość dostaw, pilnowanie ludzi czy nie kradną i kontrola jakości ich pracy, nie trzeba też budować montowni i wielkiego magazynu. Krótko mówiąc mniej przepływów finansowych i niewielkie ryzyko, że coś będzie zawalone na produkcji. Dodatkowo można być znacznie tańszym od innych i wygrywać na rynku krajowym z niewielkimi nakładami marketingowymi, bo cena czyni cuda.

 

Antydumping – jak obejść

No ale teraz mamy pierwszy problem, czyli tzw. antydumping pod postacią cła na rowery z Chin w wysokości 48,5% – no niestety, tyle pieniędzy każe płacić Unia Europejska.

Stosuje się jednak bardzo proste obejście tego ograniczenia. Otóż, uwaga, wystarczy całą produkcję z Chin okleić naklejkami „Made in India”, puścić kontener z Chin do Indii, tam go przepakować i ściągnąć do Polski. Tak, tak, już w chińskiej fabryce nakleja się naklejki Made in India. Tabela celna Isztar nic nie mówi o podwyższonym cle na import złożonych rowerów z Indii, więc jesteśmy sporo do przodu. Ok, oczywiście przy takim schemacie wpadniemy w podwójne cło, to będzie 10,5% przy tańszych rowerach i 14% przy droższych rowerach (tzn. tych mniej więcej w cenie zakupu od 500 $ w górę). No ale i tak się mocno opłaca i tym sposobem rozwiązaliśmy zagadkę, dlaczego niektóre marki rowerowe są tak tanie.

Właściwie to zaryzykowałbym stwierdzenie, że tego typu manewry z cłem niszczą rynek rowerowy w podobny sposób, w jaki wyłudzenia VAT-u niszczyły inne branże. No bo wiecie, finalnie można było „zabijać” niższymi cenami konkurencję, która grzecznie płaciła wszelkie podatki.

 

Jeśli już jesteśmy przy tematach podatkowych, to wspomnę jeszcze o jednej ciekawostce

Otóż niektórzy z dużych importerów rowerów dysponowali własnymi składami celnymi. Po co? Odpowiedź jest prosta: aby odroczyć termin płatności podatku VAT. Mając własny skład celny można było bowiem płacić VAT od importu dopiero wtedy, gdy towar faktycznie wyjeżdżał z magazynu (co działo się nieraz dopiero po kilku miesiącach). Taka optymalizacja przy dużych kwotach obrotu przekładała się na to, że można było efektywnie obracać posiadanym kapitałem, a nie oddawać pieniądze od razu do urzędu skarbowego.

 

Ok, przejdźmy do tego, dlaczego inwestowanie w branżę rowerową właśnie teraz, mimo prosperity, niekoniecznie może być dobrym pomysłem

Zacznę tutaj od rzeczy podstawowej, czyli tego, kto stoi za daną marką szukającą inwestora. Załóżmy, że na rynku mamy jakiś tam brand, który jest znany i funkcjonuje od lat. Mówię tutaj o firmach, które mają ugruntowaną pozycję i składają u producentów stosunkowo duże zamówienia. No tutaj jeszcze, jeśli one poszukują inwestorów, ryzyko niewypału jest nieco niższe.

Problem właściwie pojawia się w przypadku, gdy mamy do czynienia z firmą świeżą, która po prostu stworzyła jakiś nowy brand i teraz szuka kogoś, kto by wyłożył pieniądze, bo „teraz to rowery idą jak świeże bułeczki, daj pan kasę – na tym się nie da stracić!”.

Otóż właśnie da się stracić!

Tak więc fabryki podzespołów rowerowych, tak zwany duopol Shimano i SRAM, mają obecnie gdzieś tak trzykrotnie większy popyt niż w normalnych czasach.

Co się z tym wiąże?

Okresy oczekiwania nawet dla największych odbiorców są wydłużane o minimum miesiąc, bo produkcja po prostu nie wyrabia. No a małe płotki, czyli takie nowe firmy na rynku, zamawiające mało, być może będą miały gotowe rowery dopiero gdzieś w czerwcu 2021 roku.

No i tutaj mamy pierwszy problem, bo w czerwcu to już sprzedaż rowerów znacznie słabnie.

Drugi problem może być taki, że COVID tak mocno zdemoluje nam gospodarkę, że ludzie właściwie po wiośnie 2021 nie będą już kupowali rowerów, bo nie będą mieli pieniędzy. Hype jest teraz, a do czerwca może już minąć.

Może więc się zdarzyć tak, że firma szukająca teraz inwestorów na rowery, zostanie w przyszłym roku z towarem, którego nie będzie miał kto brać za gotówkę. Oczywiście jest też inna możliwość, a mianowicie rozdanie towaru w kredyt. W sytuacji, gdy popyt mocno zjedzie w dół, może się okazać, że to w zasadzie jedyne wyjście, aby pozbyć się rowerów. Tyle tylko, że mamy tutaj ryzyko niewypłacalności kredytowanych kontrahentów.

Koniec końców jest spora szansa na to, że inwestorzy swoich pieniędzy nie odzyskają, nie mówiąc już o zyskach. Oczywiście ten, kto zbiera pieniądze, raczej na pewno wyjdzie na swoje – tak to już jest przy tego typu schematach.

 

Co z tego wynika?

Szczególnie istotną opcją przy wchodzeniu w tego typu inwestycję jest coś, co w branży określa się skrótem KYN, czyli Know Your Network. W wolnym tłumaczeniu oznacza to Znaj Swoją Sieć Powiązań, czy też bardziej znaj swoje otoczenie biznesowe. To, co teraz powiem, być może zabrzmi więc banalnie, ale wszystko sprowadza się do tego, aby sprawdzać powiązania osób, którym chcemy powierzyć nasze pieniądze, chociażby jako inwestorzy.

Dlaczego jest to istotne?

Trzymając się branży rowerowej, schemat może być chociażby taki:

– najpierw robimy marketing,

– potem bierzemy trochę pieniędzy od inwestorów,

– dalej pompujemy marketing,

– następnie bierzemy zaliczki od sklepów rowerowych (np. 50% wartości zamówienia).

Część zamówionych rowerów dociera do sklepów, a my zbieramy kolejne zamówienia i staramy się pozyskać kolejnych inwestorów. Jest łatwiej, bo już możemy pokazać, że jest zainteresowanie. W pewnym momencie, gdy mamy już zgromadzoną pożądaną sumę, nagle wszystko się wysypuje i nasza firma zaprzestaje dostaw rowerów. Pretekstem może być np. to, że zamówiliśmy kolejne partie rowerów poprzez zagranicznego pośrednika, który deklarował, że będzie taniej, a koniec końców zniknął z kasą. To jest tylko i wyłącznie kwestia ustawienia odpowiedniego schematu.

Do czego zmierzam to to, że tego typu ustawki da się nieraz wyłapać, jeśli sprawdzić właśnie powiązania ludzi, którzy stoją za daną firmą. Przykładowo kilka lat temu funkcjonowały firmy, które brały przedpłaty za rowery, po czym towar nigdy nie trafiał na sklepy lub też trafiało go stosunkowo niewiele. To był dość znany proceder w branży, a przynajmniej ja dostałem takie sygnały. I gdyby dziś osoby stojące wtedy za takimi oszustwami znów postanowiły powtórzyć ten schemat, a jest takie ryzyko przy obecnym boomie, to bardzo możliwe, że solidne prześwietlenie ich sieci powiązań mogłoby dać bardzo interesujące wyniki. Potem można by sporządzić raport określający poziom ryzyka – no i inwestor mający zainwestować w taką firmę rowerową mógłby zorientować się, że firma jest pod kontrolą cwaniaków, a wtedy już nie włożyłby w nią ani złotówki.

Skoro już jesteśmy przy temacie, to powiem Wam, że w Polsce sprawdzanie sieci powiązań jest jeszcze stosunkowo mało popularne. Mało komu chce się ponosić koszty takiego wywiadu. Jednak przy większych transakcjach – zwłaszcza, gdy w grę wchodzi np. sprzedaż za granicę, warto taką sieć powiązań sprawdzić. I tutaj mała kryptoreklama: zdradzę Wam, że Białe Kołnierzyki od początku przyszłego roku będą miały w ofercie coś, co pozwoli wyeliminować podobne zagrożenia. O szczegółach oczywiście poinformuję w odpowiednim czasie.

 

Wracając jednak do meritum dzisiejszego materiału

Jak więc widzicie, to, że na dany towar jest aktualnie boom, nie oznacza jeszcze, że na 100% da się na nim zarobić! Tak naprawdę, jeśli jakiś inwestor nie zna dobrze danej branży, to bardzo łatwo może służyć za żer rekinom – a właściwie to jego pieniądze mogą zostać przez te rekiny pożarte. Cóż bowiem z tego, że są klienci chętni kupić, skoro towar może nie dotrzeć na czas albo w ogóle nie dotrzeć, jeśli nie sprawdzimy powiązań i władujemy się na minę, tzn. trafimy na oszusta? Generalnie więc jak zawsze trzeba podchodzić z pewną dozą sceptycyzmu do różnych super – hiper – okazji inwestycyjnych. Dotyczy to w zasadzie każdej branży – nie tylko rowerowej.

 

Chińskie podejście do praw własności intelektualnej

Właściwie tą konkluzją mógłbym już zakończyć, ale na sam koniec, dla wytrwałych, będzie jeszcze jedna ciekawostka. Otóż, jak wspomniałem, możesz sobie w Chinach zamówić konfigurację roweru jaką chcesz – rama + osprzęt + własne naklejki. No i teraz musisz być przygotowany na to, że Chińczykom może się spodobać Twój projekt i że zechcą go sobie „pożyczyć”, to znaczy praktycznie bez zmian wykorzystać na jakimś innym rynku, np. w Ameryce Południowej. Bywały i takie przypadki, podobno. I właściwie nic z tym nie zrobisz, jeśli nie masz ochrony patentowej na cały świat – a większość firm ma tylko patenty obowiązujące na terenie Unii Europejskiej.

Tak to już jest z tym podejściem Chińczyków do praw własności intelektualnej – bardzo luźne to mało powiedziane. Dlatego bardziej renomowani producenci niekiedy zatrudniają koordynatorów (raczej nie Chińczyków), którzy pilnują na miejscu produkcji, aby czasem ktoś nie „pożyczył” sobie projektu. Inni z kolei wolą zlecić produkcję ram czy widelców takim uznanym firmom, jak Giant, która ma produkcję od A do Z – co prawda jest to bezpośrednia konkurencja i wychodzi drożej, ale za to radykalnie maleje prawdopodobieństwo, że ktoś (czyli Chińczyk) ukradnie projekt.

 

Resumując

Ok, no i to by było na tyle na dziś. Jeśli chcecie usłyszeć więcej tego typu opowieści biznesowych na YouTube, to dajcie łapkę w górę i zasubskrybujcie kanał. Obiecuję, że będziemy pracować nad coraz ciekawszym kontentem i omówimy różne patologie także w innych branżach. No a tymczasem do usłyszenia / przeczytania!

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!