The rich get richer, czyli bogaci się bogacą (i nie płacą wysokich podatków)

Czytając komentarze pod moim ostatnim postem na Facebooku, odniosłem nieodparte wrażenie, że chyba nie przez wszystkich został on do końca zrozumiany. Pomyślałem więc, że być może warto doprecyzować pewne sprawy. Otóż zarzucono mi troskę o najbogatszych, że niby ubolewam nad wysokim opodatkowaniem osób pokroju Kulczyka. Drodzy Państwo, nic z tych rzeczy! Najbogatsi, jeśli tylko chcą, płacą % bardzo małe podatki i nie ma ich co żałować. Problem w tym, że w dobie konkurencji podatkowej, jaka ma miejsce między państwami w kwestii przyciągania kapitału, nie ma też za bardzo jak zmusić milionerów do tego, aby płacili więcej w Polsce. Za to zwykłego Kowalskiego już jak najbardziej można docisnąć podatkami.

Wytłumaczę to na bardzo prostym przykładzie – tak, żeby każdy zrozumiał o co chodzi.

 

 

Na załączonej grafice macie przykładową strukturę holdingową, jakich używają bogaci inwestorzy. Na szczycie jest spółka operacyjna A notowana na GPW, która jest zarejestrowana w Polsce i, jak sama nazwa wskazuje, prowadzi normalną działalność operacyjną w naszym kraju. Mamy też biznesmena Kluczyka, który chciałby zakupić akcje spółki A w celach inwestycyjnych. Gdyby to zrobił jako Kluczyk – osoba fizyczna i polski rezydent podatkowy, to przy sprzedaży akcji „na górce” musiałby się liczyć z 19% podatkiem dochodowym. Analogicznie podatek taki występowałby również w przypadku wypłaty dywidendy. Jednak zamiast Kluczyka akcje spółki A kupuje spółka holdingowa B, zarejestrowana w Luksemburgu. No a w Luksemburgu akurat stawka podatku od zysków kapitałowych w pewnych przypadkach wynosi całe 0% (słownie: zero procent). Idźmy dalej. Udziałowcem spółki holdingowej B jest spółka holdingowa C z Cypru, a jej udziałowcem jest z kolei spółka holdingowa D ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Spółkę D może z kolei kontrolować np. jakiś trust, którego beneficjentem rzeczywistym będzie kto…? Oczywiście nasz biznesmen Kluczyk.

Co daje taka struktura?

Po pierwsze omijamy 19% podatek dochodowy w Polsce (na temat rozliczania tego podatku na dalszym etapie struktury będziecie mogli przeczytać w jednym z naszych z najbliższych newsletterów). Po drugie mamy dystans pomiędzy beneficjentem rzeczywistym (Kluczyk) a przedsięwzięciem, w które on inwestuje. Jest to o tyle wygodne, że byle leszcz nie sprawdzi sobie ot tak, gdzie taki Kluczyk lokuje kapitał, gdyż Kluczyka nie będzie w rejestrze akcjonariuszy. Co jednak ważniejsze, jeśli na końcu struktury spółek holdingowych podstawimy podmiot zarejestrowany w kraju, który nie uczestniczy w systemie CRS (Common Reporting Standard), to dotarcie przez polskiego fiskusa czy prokuraturę do informacji na temat tego, że to Kluczyk jest UBO (Ultimate Beneficial Owner, czyli beneficjentem rzeczywistym) stanie pod znakiem zapytania. Takim krajem umożliwiającym zachowanie anonimowości jest chociażby USA, stąd m.in. popularność spółek z Delaware. Dodajmy jeszcze do tego zmianę rezydencji podatkowej przez Kluczyka – to milioner, więc kupił sobie piękną willę z jeszcze piękniejszym widokiem na jezioro Czterech Kantonów i jest oficjalnie rezydentem podatkowym w Szwajcarii.

Reasumując: Kluczyk do inwestowania w Polsce postawi sobie strukturę, której utrzymanie będzie co prawda kosztowało x-tysięcy PLN rocznie, ale za to przy dużej skali inwestycji uniknie konieczności zapłacenia naszemu fiskusowi milionów PLN z tytułu podatku dochodowego. Pokaże również fucka polskiej skarbówce i będzie mógł rozliczać się w kraju o stabilniejszym i przyjaźniejszym systemie prawnym. Stąd wynik starcia Kluczyk vs Fiskus to 1:0, co wkurza premiera Morawieckiego z miniaturki.

A teraz zobaczmy co się stanie, jeśli w miejsce Kluczyka postawimy Kowalskiego

Kowalski jest zwykłym obywatelem, prowadzącym mały biznes w Polsce, który chce pomnożyć swój majątek poprzez inwestowanie na giełdzie. Kupuje więc akcje spółki A za 100 tys. PLN, po czym za jakiś czas sprzedaje je za 200 tys. PLN. Jak łatwo policzyć, jest na plusie, ale od tego zysku musi zapłacić podatek 19% – i nie ucieknie od niego, bo raz, że jest polskim rezydentem podatkowym i kupił te akcje na siebie, a dwa przy tak niskiej skali inwestowania nie opłaca mu się stawiać zagranicznych struktur. Czyli jeśli porównać Kluczyka z Kowalskim, to ten ostatni w ujęciu % zapłaci w Polsce kilkunastokrotnie większy podatek – mimo, że przecież obaj Panowie zainwestowali w tę samą polską spółkę A.

Rekin sobie poradzi

Ktoś mógłby powiedzieć: no dobrze, ale przecież jeśli dany biznes jest prowadzony w Polsce i to u nas osiąga przychody, to i tak dosięgnie go ręka polskiego fiskusa. Teoretycznie tak, ale w praktyce wygląda to różnie. Wystarczy spojrzeć na podatek CIT płacony przez niektóre przedsiębiorstwa kontrolowane przez zagraniczne centrale.

I tak niemiecka sieć Aldi w latach 2016 – 2020 zapłaciła całe 0 (słownie zero) PLN CIT-u, przy przychodach rzędu 6,5 miliarda PLN. Z kolei francuska sieć Auchan przy przychodach rzędu niecałych 60 miliardów PLN, w ciągu 5 ostatnich lat zapłaciła niecałe 30 milionów PLN CIT-u, co stanowiło „aż” 0,05% przychodów. Tak niski poziom płaconego CIT-u można by próbować wytłumaczyć wydatkami na ekspansję oraz inwestycje. Tyle, że polska sieć Dino, która bardzo mocno inwestuje w rozwój (kilkaset nowych sklepów rocznie), w latach 2016 – 2020 zapłaciła 286 milionów PLN podatku dochodowego od osób prawnych. Jest to blisko 10-krotnie więcej niż Auchan, który do tego miał w omawianym okresie blisko 2-krotnie wyższe przychody niż Dino. O czym to może świadczyć, chyba nie muszę tłumaczyć.

Jeszcze ciekawiej robi się, gdy spojrzymy na wyniki niektórych operatorów telefonii komórkowej. I tak T-Mobile, wchodzący w skład grupy Deutsche Telekom, przez ostatnie 5 lat zapłacił w Polsce „oszałamiającą” kwotę 30 tysięcy PLN CIT-u, przy przychodach rzędu 43 miliardów PLN i wykazywanych zyskach na poziomie 2,5 miliarda PLN. Dla porównania: eksperci ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców obliczyli, że podobną kwotę 30 tysięcy PLN podatku dochodowego zapłaci mały przedsiębiorca będący na podatku liniowym, osiągający dochody rzędu ok. 200 tysięcy PLN rocznie. Fajnie, co nie…? Kontrolowane przez Francuzów Orange w latach 2016 – 2020 zapłaciło zaś nieco więcej CIT-u, bo 16,6 miliona PLN, jednocześnie pobierając jednak ok. 820 milionów PLN z pomocy publicznej. Można? Można! Tak dla porównania, w analogicznym okresie Plus zapłacił blisko 600 milionów PLN CIT-u, a Play ponad 960 milionów PLN, mając przychody mniejsze niż T-Mobile i Orange.

Reasumując

Wielki biznes podąża lub transferuje zyski tam, gdzie płaci możliwie najmniejsze podatki i gdzie system prawny jest w miarę stabilny. Średniacy pokroju Kowalskiego są za to skazani na polskiego fiskusa, który może im dokręcać śrubę na tyle, na ile zielone światło da ustawodawca. Niektóre branże, jak np. programiści, mają jeszcze opcję, aby pomyśleć o zmianie rezydencji podatkowej, ale np. przedsiębiorca prowadzący zakład fryzjerski czy myjnię samochodową może zapomnieć o „optymalizacyjnej” spółce w Estonii czy na Cyprze – tzn. może ją sobie otworzyć, ale prawdopodobnie polegnie przy pierwszej kontroli z US.

Jeśli więc cieszysz się z tego, że rząd chce odbierać bogatym i dawać biednym, to muszę Cię niestety rozczarować. Najbogatsi Polacy i wielkie międzynarodowe firmy mają do dyspozycji najlepszych doradców podatkowych, którzy praktycznie zawsze znajdą jakąś lukę w systemie. Dysponują również dużym kapitałem i często także odpowiednimi strukturami holdingowymi, których budowa i utrzymanie jest bardzo tanie w porównaniu do skali prowadzonych inwestycji. Krótko mówiąc biznesmeni pokroju Kluczyka oraz duże korporacje mają możliwości optymalizacji i stać ich na to, aby nie płacić podatków w Polsce. W konsekwencji to nie najbogatsi dostaną po kieszeni w wyniku nowych projektów rozdawniczych rządu (no, może z pewnymi wyjątkami). Warto zdawać sobie z tego sprawę.

A tak przy okazji…

Jeśli interesują Ciebie tematy zbliżone do dziś omawianego, czyli związane z optymalizacją biznesu np. przy wykorzystaniu zagranicznych spółek (nie tylko z Luksemburga), to zapraszam do zapisania się na newsletter Białych Kołnierzyków. Link znajdziesz TUTAJ

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Rusza wakacyjna edycja szkolenia Białych Kołnierzyków!

Lato kojarzy się z wypoczynkiem, ale kto powiedział, że w jego trakcie nie można spędzić kilku dni produktywnie, poszerzając swoją wiedzę biznesową? No właśnie… Postanowiliśmy więc zrobić wakacyjną edycję szkolenia Białych Kołnierzyków dla praktyków biznesu, które będziesz mógł przejrzeć na plaży w Zanzibarze, na molo w Sopocie, czy gdziekolwiek tylko zechcesz.

 

Czego możesz się spodziewać po naszym szkoleniu?

W dużym skrócie: całego pakietu megaprzydatnej wiedzy z pogranicza prawa i biznesu.

Wiedza ta została przygotowana przez ekspertów, ale jest podana w przystępnej i łatwej do przyswojenia formie.

Przedsprzedaż naszego kursu odbyła się na początku 2021 roku – zakupiło go wtedy ponad 130 osób. Od tego czasu na naszą dedykowaną platformę kursową wrzucaliśmy materiały pisemne i w formie video, przeprowadzaliśmy webinary oraz zbieraliśmy feedback. Efekt? Pakiet informacji, które powinien znać każdy polski przedsiębiorca. Szczegółowy program szkolenia znajdziesz na dedykowanym landing page (link znajdziesz na dole tego maila).

 

Ale uwaga, to jeszcze nie wszystko!

Oprócz dostępu do już opublikowanych materiałów, kupując kurs otrzymujesz:

– dostęp do nowych webinarów, które dopiero będziemy nagrywać i na których będziesz mógł zadawać pytania naszym ekspertom,

– 1h indywidualnych konsultacji z doświadczonymi prawnikami, podczas których możesz ich zapytać o co tylko chcesz,

– możliwość zgłaszania swoich pomysłów na tematy, które według Ciebie warto by poruszyć w trakcie webinarów.

A do tego pierwsze 20 osób, które kupią wakacyjną edycję szkolenia, dostaną jako bonus książkę o przestępczości VAT-owskiej, wraz z autografem autora!

 

Megaważna rzecz!

A właściwie to 2 rzeczy. Tak więc po pierwsze Twój dostęp do kursu będzie aktywny przez 12 miesięcy, więc nie musisz się spieszyć z jego przeglądaniem. Co istotne, w tym czasie będziemy aktualizować informacje, jeśli np. zmieni się stan prawny, abyś był zawsze na bieżąco.

A po drugie kupując kurs dziś, od razu masz dostęp do platformy i materiałów na niej zawartych (również do archiwalnych webinarów). Nie martw się jednak, z nowymi webinarami startujemy najwcześniej od połowy września. To oznacza, że masz prawie 2 miesiące na przerobienie aktualnych materiałów i porządne przygotowanie się do części webinarowych. Spotkania na żywo odbywają się w podziale na konkretne tematy i są prowadzone przez specjalistów z wieloletnim doświadczeniem. Dotychczasowi uczestnicy szkolenia bardzo chwalili sobie właśnie tę formę edukacji, więc zdecydowaliśmy, że z webinarami startujemy w takim terminie, aby dać Ci czas na przerobienie materiałów i przygotowanie się do spotkań na żywo. Chcemy, abyś „wyciągnął” jak najwięcej z tej formy przekazywania wiedzy i zadawał na naszych spotkaniach dużo szczegółowych pytań.

 

Reasumując

Nasze szkolenie to unikalny, praktyczny i interaktywny przewodnik po polu minowym, jakim jest prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce. Do tego tak dużą porcję wiedzy w nim zawartą otrzymujesz w cenie zaledwie 2 – 3 godzin konsultacji z prawnikiem. Tymczasem nasze materiały są podzielone na obszerne bloki tematyczne, przygotowane przez 3 wyspecjalizowane kancelarie. Zresztą najlepiej będzie, jeśli sprawdzisz już teraz, co dla Ciebie przygotowaliśmy – link znajdziesz TUTAJ

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Rybne oszustwa, czyli wpis wprost z sezonu ogórkowego

Lato w pełni, więc wielu z nas chilluje się nad morzem, zajadając się przy tym smacznymi rybkami z lokalnych smażalni. Niestety, nie zawsze jest to bezpieczne, gdyż ryby są chyba jednym z najczęściej fałszowanych (oszukanych?) produktów spożywczych. Już nawet pal licho, że niektórzy restauratorzy oszukują na wadze i że mrożona panga udaje kilkanaście innych, zwykle dużo droższych, gatunków ryb. W grze są dużo większe przewałki, jak chociażby schemat oszustwa, jaki miał miejsce w pewnym zakładzie przetwórstwa x-lat temu.

 

Jak zostać rybnym baronem

Janusz – Fish (nazwa zmieniona) była prężnie rozwijającą się firmą z branży spożywczej, która zajmowała się przetwórstwem ryb. Na rodzimym rynku biznes szedł jako – tako, więc szef Janusz – Fish-u z łezką w oku spoglądał na rynek niemiecki, słynący ze swych wspaniałych możliwości. Po pewnym czasie pojawiła się możliwość ekspansji w postaci kontraktu sprzedażowego z niemiecką siecią handlową. Mocno podekscytowany Szef Janusz – Fish-u zaczął więc kombinować, skąd wziąć tani towar, na którym będzie można dobrze zarobić. Jego nos, zwykle niezawodny w wywęszaniu niesamowitych okazji biznesowych, zasugerował mu kierunek turecki, gdyż tamtejsze hodowle szykowały się właśnie do podboju unijnych rynków i dzięki niskim kosztom mogły zaoferować tanie ryby. Wybór padł na pstrągi wędzone – smaczne, zdrowe i dające możliwość zastosowania niezłych marż. Niestety, Niemiec, panie szanowny, ryby byle skąd nie zje – jak nie będzie ona z jakiegoś cywilizowanego kraju, to nie kupi i już. Co zatem robić…

 

Z ziemi tureckiej do Niemiec

W głowie szefa Janusz – Fish-u zrodził się więc iście szatański plan: przywieziemy pstrągi z Turcji, a potem przepakujemy je w opakowania, na których jako kraj pochodzenia będą widniały Polska oraz Hiszpania! Tak jest, tym sposobem Helmuty kupią naszą smaczną rybkę i sobie ją zjedzą – a że będzie ona nie z tego kraju, co myśleli, to cóż… Ryba jest ryba i nie ma co się czepiać szczegółów. Tak więc nasz przedsiębiorczy biznesmen zamówił partię towarów u tureckiego kontrahenta i czekał z utęsknieniem na jej przybycie. Jednak zanim jeszcze pstrągi przybyły do przetwórni, pracownicy Janusz – Fish-u otrzymali szczegółowe instrukcje na temat fałszowania kraju pochodzenia produktów na opakowaniach. Rzecz jasna były to wytyczne niejawne, aby nie zostawiać brudów w dokumentach związanych z kontrolą jakości. Co ciekawe, szeregowych pracowników niespecjalnie takie fałszerstwa obchodziły – zwłaszcza, że towar i tak szedł na rynek niemiecki, a Niemcy w naszym kraju nie cieszą się w niektórych kręgach jakąś szczególną sympatią.

Proceder trwał więc sobie kilka lat, w trakcie których Janusz – Fish przechodził kontrole z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii oraz Wojewódzkiego Inspektoratu Jakości Handlowej Produktów Rolno – Spożywczych. Kontrole jednak nie wykryły fałszerstw, choć w dokumentach dotyczących danej partii surowca wpisywano rzeczywisty kraj pochodzenia ryb (czyli Turcję), a na opakowaniach widniały już etykiety „Kraj pochodzenia: Polska” bądź „Kraj pochodzenia: Hiszpania”. Tak się jednak jakoś stało, że kontrolerzy nie wyłapali tych niezgodności.

Wiadomo, że bezkarność rozzuchwala, więc pewnego dnia szef Janusz – Fish-u postanowił „zagrać na ostro” i okazyjnie zakupić partię pstrąga wędzonego z Turcji, które to pstrągi były już obrandowane przez innego producenta. W wyniku tych knowań, pewnej październikowej nocy na magazyn firmy Janusz – Fish przywieziono kilkanaście tysięcy zamrożonych jednostkowych opakowań pstrąga wędzonego po 125 gram każde. No i tutaj pojawił się mały problem, gdyż na niektórych opakowaniach widniał czerwcowy termin przydatności do spożycia, a mieliśmy przecież październik! Co ciekawe, w dokumentach dotyczących dostawy nie było w ogóle żadnej daty przydatności – i weź się pan domyślaj teraz… Tak czy inaczej magazynier pracujący na pierwszej zmianie przyjął tę dostawę pstrągów na magazyn i zaczął sprawdzać ją pod względem ilości oraz temperatury przechowywania. Niestety, nie zgadzała mu się ilość ryb faktycznie przywiezionych z ilością widniejącą w papierach, więc przekazał temat dalej, a konkretnie do kierownika magazynu. Kierownik magazynu również nie sprawdził terminu przydatności do spożycia tych ryb, jak i nie wypełnił karty oceny surowca. Zamiast tego cały otrzymany towar został wydany na linię produkcyjną w trakcie drugiej zmiany.

No i tak się jakoś pechowo (?) złożyło, że na tej drugiej zmianie nie pracował żaden specjalista z działu kontroli jakości. Zamiast nich do akcji wkroczył jednak szef całej zmiany, który polecił natychmiast przepakować ryby w opakowania oznaczone logiem Janusz – Fish. Ryby zostały więc rozmrożone, a potem szef zmiany degustował zawartość kilku tacek niczym Magda Gessler. W odróżnieniu od kulinarnej celebrytki uznał jednak, że odmrożone pstrągi są smaczne i mogą być spokojnie przepakowywane. No, może nie wszystkie, gdyż po rozmrożeniu okazało się, że niestety część tacek była nieszczelna, a ryby na nich są pokryte zielonym nalotem, co dyskwalifikowało je z dalszego obiegu. Szef zmiany zachował na tyle rozumu i godności człowieka, że kazał to zutylizować jako odpad.

Jednak większa część pstrągów, które nie śmierdziały ani nie przejawiały jakichś dramatycznych oznak zepsucia, została przepakowana. No i to już tak średnio, gdyż ciężko na podstawie samych tylko testów organoleptycznych stwierdzić, czy w rybach czasem nie rozwijają się już bakterie – w początkowych etapach gnicia zmiany polegają np. na zwiększonej suchości towaru i zmniejszonej soczystości tkanki. Czyli nie ma smrodu i zielonego nalotu. Do tych niedostatków kontrolnych (delikatnie rzecz ujmując) doszedł jeszcze jeden mały szczegół: daty przydatności do spożycia zostały ustalone na listopad, choć na niektórych kartonach widniał jak byk czerwiec. Oczywiście jako kraj pochodzenia towaru zadeklarowano Polskę, a spolonizowane pstrągi następnie pojechały sobie do Niemiec. No cóż, smacznego… Nie wiadomo niestety, czy jakiś Helmut znacząco ucierpiał po spożyciu turecko – polskiej rybki, ale jakieś sensacje żołądkowe mogły tam wystąpić.

 

Bunt pracowników

Tak czy inaczej to zdarzenie z przepakowaniem nie najświeższych pstrągów było tym, które przelało czarę goryczy. Pracownicy złożyli więc anonimowe doniesienie, co poskutkowało wejściem na zakład kontroli, która wykryła opisane powyżej nieprawidłowości. Oczywiście szef Janusz – Fish-u bronił się przed zarzutami argumentując, że to nie tak, że to drobne niedopatrzenia dotyczący tylko jednej partii i normalnie jego firma jest wzorem oraz przykładem w branży przetwórstwa rybnego. Niestety, sąd nie dał wiary tym wyjaśnieniom i uznał naszego rybnego biznesmena za winnego zarzucanych mu czynów. Kara? Warunkowe umorzenie postępowania karnego na okres próby 2 lat oraz 30 tys. PLN do zapłaty na cele dobroczynne. Surowo to, czy nie, to niech już każdy osądzi sobie we własnym zakresie.

Na zakończenie dodam jeszcze, że jeśli ktoś z szanownych Czytelników ma do opowiedzenia jakąś ciekawą historię związaną z fałszowaniem żywności, to niech śmiało pisze: kontakt@bialekolnierzyki.com Anonimowość zapewniona.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!