Eurofighter: 29019 Euro za zwykłą nakrętkę typu self-locking

Dzisiejszy wpis będzie poświęcony białym kołnierzykom na najwyższym poziomie (lub też może bardziej pułapie). Opowieść tę rozpocznę od następującego faktu: jest rzeczą powszechnie znaną, że eksploatacja nowoczesnych samolotów bojowych nie należy do tanich. Jednak nawet tutaj są pewne granice, powyżej których odlatujemy już w rejony absurdu – i to właśnie miało miejsce w Austrii, całkiem niedawno zresztą. No, ale po kolei… ????

 

Austriacy zamawiają Eurofightery, czyli pierwszy akt dramatu ???????? 

Jest rok 2003: Austria podpisuje kontrakt o wartości ok. 2 miliardów Euro, opiewający na dostawę 18 sztuk myśliwców Eurofighter Typhoon. Producentem maszyn jest holding Eurofighter Jagdflugzeug GmbH, w ramach którego w tamtym okresie współpracowały ze sobą Alenia Aeuronautica, BAE Systems oraz EADS (Airbus Group).

Entuzjazm zamawiających szybko jednak opada, gdyż problemy techniczne zaczynają się właściwie już podczas dostaw, a z czasem awarie uziemiające maszyny powodują, że w austriackich mediach pojawiają się określenia typu „latający złom”. Prawdziwy szok przychodzi jednak w momencie zamawiania części zamiennych. I tutaj kilka przykładów:

– tytułowe 29 091 Euro za 1 sztukę nakrętki samozabezpieczającej o średnicy 1,5 cm,

– gumowa uszczelka o średnicy 9 cm: 14 554 Euro / sztuka,

– 110 podkładek metalowych o średnicy 4 cm: 123 757 Euro.

Sporo, przyznacie chyba.

 

Co się stało dalej?

Oczywiście wkurzeni Austriacy złożyli reklamacje, w wyniku których podane ceny zostały mocno obniżone – jednak niesmak pozostał. Do tego po czasie okazało się jeszcze, że silniki Eurofighterów będą wymagały wymiany już po niecałych 10 latach, co radykalnie wpłynęło na koszty eksploatacji. A te ostatnie były nadzwyczaj wysokie: jedna godzina lotu austriackiego Eurofightera kosztowała bowiem aż 70 000 Euro! Dla porównania: szacowany koszt 1h lotu szwedzkiego myśliwca Gripen w zbliżonym okresie wynosił zaledwie 4700 USD. Różnica kolosalna – no, ale Gripen (posiadający zresztą zbliżone możliwości bojowe) został zaprojektowany z myślą o niskich kosztach eksploatacji, a nie o drenowaniu kieszeni nabywców.

 

Nie muszę chyba tłumaczyć, co znajduje się na tym zdjęciu… ????

 

Ponad 100 milionów Euro łapówek (?) i niejasny program offsetowy

Zacznę tutaj od tego, że w związku z kontraktem producenci Eurofightera zdecydowali się na pewną odmianę offsetu opiewającego na kwotę ok. 4 miliardów Euro, co było naprawdę dobrą ofertą. Zwykle offset wynosi bowiem +- wartość zamówienia, a tu proszę, 2 x więcej! Cały deal polegał na tym, że EADS miał załatwić lukratywne kontrakty dla austriackich firm według następującego schematu:

– EADS inicjował kontrakt zagraniczny dla jakiejś austriackiej firmy,

– zagraniczna firma, będąca zamawiającym, potwierdzała austriackiemu ministerstwu, że dokonała zamówienia w Austrii właśnie dzięki EADS,

– EADS wpisywał wartość tego kontraktu do „puli offsetowej”, a następnie wypłacał prowizję zamawiającej firmie zagranicznej.

 

Widzicie tutaj pole do korupcji i nadużyć…?

No to tak: teoretycznie byłaby możliwa sytuacja, w której EADS wypłacałoby wspomnianym zagranicznym kupcom prowizje będące w rzeczywistości łapówkami. Przykład: przedsiębiorstwo X z Włoch rozważa zakup sprzętu za 10 milionów Euro w kilku europejskich firmach – w tym również w austriackiej firmie Y. EADS chce zmotywować tę pierwszą firmę do wyboru austriackiego kierunku, więc wypłaca np. 100 000 Euro „bonusu” decyzyjnym managerom z X w przypadku finalizacji tego kontraktu. Tym sposobem kolejna część umowy offsetowej zostaje zrealizowana, a pieniądze wydane na łapówki i tak odzyska się np. dzięki nadzwyczaj wysokim cenom części (patrz: nakrętki za ponad 20 tys. Euro / sztuka). W każdym razie w opisywanym przypadku transakcji była cała masa: a to włoska firma papiernicza Sofidel zamówiła w Austrii maszyny za 28,3 miliona Euro, a to Ferrari kupiło trochę części… Nie wiadomo, ile z podobnych deali offsetowych było nielegalnie ustawionych – być może żaden, być może kilka… Scenariusz z takim „napędzaniem zamówień” można jednak przyjąć za możliwy zważywszy na fakt, że „pieniądze pod stołem” prawdopodobnie przewijały się już przy samym składaniu zamówienia na austriackie Eurofightery.

 

Eurofighter w barwach RAF. Źródło: Wikipedia

 

Jak gruba była tutaj „koperta”?

Przejdźmy teraz do kwoty wręczanych łapówek: 111,5 miliona Euro, według oficjalnych szacunków. Biorąc pod uwagę wartość całego zamówienia na austriackie Eurofightery, jest to realna, rynkowa wycena. Jak wręczano tę kasę…? Zgodnie z informacjami śledczych zastosowano tutaj schemat, w którym część transakcji offsetowych miała być „przepuszczana” przez rozmaite firmy-krzaki, a pieniądze następnie transferowane do innych firm zarejestrowanych min. na Cyprze czy Isle of Man, a także do fundacji z Liechtensteinu. Cel: stworzenie mało przejrzystej struktury, która umożliwiłaby wypłaty łapówek dla polityków odpowiedzialnych za zamówienie oraz, być może, także dla managerów firm składających „offsetowe” zamówienia w Austrii.

Po co takie kombinacje…?

A więc po pierwsze: nawet w przypadku tak dużej firmy, jak EADS, nie można tak po protu wypłacić z konta ponad 100 milionów Euro, a potem zapakować do furgonetki i zawieźć do odbiorców! Tzn. można, ale jeśli nie chcemy potem mieć problemów, to w papierach i bilansach wszystko musi mieć swoje uzasadnienie.

Po drugie: przyjmujący łapówki też woleliby zapewne, aby ta lewa kasa została w jakiś tam sposób wprowadzona do normalnego obiegu bankowego, a nie przywieziona w walizce. A skoro tak, to powstała sieć offshore’owych spółek, które miały np. świadczyć rozmaite usługi konsultingowe będące podstawą do wypłat. Można? Można!

 

Dekonspiracja

Dodam jeszcze, że cała sprawa ze spółkami-krzakami „wysypała” się w dość ciekawych okolicznościach. Otóż pewnego pięknego dnia włoska policja aresztowała Gianfranco Lande, którego oskarżono o liczne przekręty finansowe. Będąc w tzw. ferworze walki oszukał on także kalabryjską mafię, a ponieważ jej członkowie słyną z dość brutalnego systemu windykacji, to Gianfranco miał niezłą motywację do podjęcia współpracy z organami ścigania. No i w zamian za ochronę powiedział śledczym, że na zlecenie dużej korporacji z Niemiec stworzył sieć spółek, wykorzystywanych do transferów pieniędzy. Wskazał również osoby z EADS, z którymi się kontaktował w tej sprawie. Po takich rewelacjach międzynarodowe śledztwo było już tylko kwestią czasu…

 

Gianfranco Lande po zatrzymaniu. Źródło: Corierre Della Sera

 

Kilka słów refleksji na koniec

Z całej tej austriackiej akcji można wyciągnąć dość trywialny wniosek: jeśli już zamierzasz kombinować przy przetargu, to zadbaj o to, aby cała historia była jak najmniej medialna.

To, co teraz napiszę, można potraktować z tzw. przymrużeniem oka, ale moim zdaniem popełniono tutaj błąd dając na fakturach tak absurdalnie wysokie ceny za proste elementy. Austriackie media dzięki temu mogły bowiem zaserwować jasny przekaz: Każą nam płacić ponad 29 000 Euro za jedną głupią nakrętkę! Tak chce nas oszukać konsorcjum produkujące Eurofightera! I każdy przeciętny Austriak był sobie w stanie taką nakrętkę wyobrazić oraz porównać z tym, ile zapłaciłby za nią w sklepie (zapewne nie więcej, niż kilka Eurocentów). No i to do ludzi trafiało i budziło oburzenie –podobnie jak nasze słynne ośmiorniczki, które stały się legendą i podstawą do licznych opowieści na temat afery podsłuchowej. Gdyby więc koszty związane z eksploatacją samolotów zostały zafakturowane w inny, bardziej rozsądny sposób (np. ujęte jako pakiet remontowo – rozwojowy, w miarę możliwości rzecz jasna), to nie byłoby takiego pięknego punktu zaczepienia. Większość osób nie umie bowiem „pracować” na dużych liczbach i kradzież 100 milionów Euro w związku z jakimiś tam „usługami consultingowymi i rozwojowymi” wzbudzi w nich mniejsze poruszenie, niż jedna podkładka za kilkanaście tys. Euro. Poza tym o tej podkładce ludzie będą w stanie bez problemu opowiedzieć np. kumplom z pracy – i to tak, żeby ci też zrozumieli. Opisywanie zawiłości przekrętów „białych kołnierzyków” w wielomilionowej skali bez jasnego punktu odniesienia nie jest już natomiast takie proste = mniej osób o tym rozmawia, no i media aż tak nie szaleją, bo to się zwyczajnie słabiej klika.

W każdym razie podczas pisania przyszło mi do głowy jedno pytanie: czy kiedyś wypłyną dane dotyczące rzeczywistych kosztów eksploatacji zamówionych niedawno przez Polskę samolotów F-35 (o ile rzeczywiście je otrzymamy)…? Nie wiem, ale szczerze mówiąc byłbym dość zdziwiony, gdyby w tych ewentualnych przeciekach pojawiły się tak absurdalne ceny za części, jak przedstawione powyżej. Cóż, w końcu z tej całej afery z Eurofighterem oraz z naszych drogich ośmiorniczek można się przecież co nieco nauczyć… ????

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak mądrze spłacić długi nie tracąc nieruchomości – kredyt hipoteczny

Dziś będzie wpis nieco bardziej poradnikowy, bez elementów sensacyjnych. Temat: antywindykacja, a konkretnie coś dla osób, które mają problemy ze spłatą kredytów hipotecznych i otrzymały wezwanie do zapłaty od funduszu sekurytyzacyjnego. Dramat…? Niekoniecznie, ponieważ niejednokrotnie można spłacić mniej, niż wynosi wartość nieruchomości, a mimo to uwolnić się od długów i uniknąć licytacji komorniczej! No, ale po kolei….

 

Fundusz sekurytyzacyjny wkracza do akcji

Typowy schemat: na początku pojawiają się problemy ze spłatą kredytu, spowodowane np. utratą dobrze płatnej pracy, bankructwem firmy, czasami chorobą… Cóż, przykre, ale się zdarza. Niestety, gdy nie ma z czego regulować rat i stan taki się przedłuża, to bank może sprzedać nasz dług w pakiecie z innymi wierzytelnościami funduszowi sekurytyzacyjnemu. Za ile? Konkretne kwoty są oczywiście objęte tajemnicą, ale doświadczenie branżowe wskazuje, że zazwyczaj będzie to w okolicach 30% wartości początkowej kredytu. No a dalej jest jeszcze mniej przyjemnie, gdyż pewnego dnia dostajemy wezwanie od wspomnianego funduszu, który domaga się zapłaty całej kwoty zadłużenia – łącznie z odsetkami. Dodatkowym straszakiem jest tutaj następująca informacja: zabezpieczeniem roszczeń jest hipoteka ustanowiona na nieruchomości, więc jeśli Pan/Pani nie zapłaci, to będzie licytacja komornicza…

 

Jak uniknąć zlicytowania nieruchomości przez komornika – przykład praktyczny

Przy niezbyt wesołej perspektywie spotkania z komornikiem należy pamiętać o jednym: zawsze należy poszukać wyjścia z sytuacji. Wiem, banał, ale akurat w przypadku długów sprawdza się doskonale. Bierność i „metoda strusia”, czyli chowanie głowy w piasek, praktycznie zawsze kończy się bowiem katastrofą, ponieważ długi nie znikają ot tak. Co więc pozostaje…? Próba wynegocjowania ugody, najlepiej przy pomocy kogoś, kto naprawdę zna się na antywindykacji. Poniżej konkretny przykład, czego można dokonać, jeśli weźmie się za temat jak należy.

Pan Nowakowski (nazwisko zmienione) wziął kredyt we frankach na zakup nieruchomości wartej ok. 500 tys. PLN. Niestety, popadł w przejściowe trudności finansowe i w związku z tym nie był w stanie płacić rat. Bank sprzedał jego dług jednemu z funduszy sekurytyzacyjnych, który wystawił Panu Nowakowskiemu następujący rachunek:

– kwota główna należności: ok. 460 tys. PLN

– kwota odsetek i kosztów: ok 320 tys. PLN

Razem: 780 tys. PLN. Jeśli doszłoby do komorniczej licytacji nieruchomości, to najprawdopodobniej poszłaby ona za niewiele więcej, niż ¾ kwoty jej oszacowania, czyli za jakieś 380 tys. PLN. Jak łatwo obliczyć, zostałoby tu jeszcze ok. 400 tys. PLN do spłacenia, a Pan Nowakowski praktycznie znalazłby się na bruku. Krótko mówiąc dramat, ale… Ale na szczęście udało się uniknąć takiego scenariusza! Do akcji wkroczyli bowiem specjaliści od antywindykacji, którzy uzyskali następującą ugodę:

– Pan Nowakowski zobligował się do wpłaty zamykającej na poziomie 260 tys. PLN, które pozyskał biorąc po prostu nowy kredyt (choć mógł te pieniądze zdobyć także w inny sposób, np. pożyczając od rodziny).

– Fundusz sekurytyzacyjny zgodził się na prolongatę terminu zamknięcia tematu do czasu zdobycia przez Pana Nowakowskiego finansowania, a co więcej wystawił także promesę, jakiej potrzebował bank!

Efekty: zredukowanie długu o ponad 500 tys. PLN (oczywiście były też koszty obsługi prawnej, nieduży % od wartości wierzytelności) oraz zachowanie nieruchomości przez Pana Nowakowskiego. Do tego spłaca on nowy kredyt na spokojnie, bez wiszącego nad głową „miecza” w postaci możliwości wszczęcia egzekucji. Można wręcz powiedzieć, że bohater tej opowieści zrobił całkiem dobry deal… A fundusz sekurytyzacyjny? On również nie był stratny, zapewniam, a nawet cieszył się z szybkiego odzyskania zainwestowanych środków. Czyli mieliśmy zakończenie win – win.

 

Co w sytuacji, gdy brakuje pieniędzy na jednorazową spłatę zadłużenia…?

Tutaj jest już nieco trudniej, nie ma co ukrywać. Nadal jest jednak szansa na uzyskanie dobrej ugody, ale wiele zależy od następujących rzeczy:

  1. Czy dany fundusz sekurytyzacyjny jest jedynym dużym wierzycielem – jeśli tak, to nie jest źle, ale jeśli wierzycieli jest więcej, to trzeba opracować nieco mniej standardowe rozwiązania.
  2. Czy dany dłużnik może pozwolić sobie na wysoką jednorazową spłatę – przynajmniej +- 50% wartości ugody. Zasada jest prosta: im więcej zapłaci się na początku i im krótszy będzie okres spłaty pozostałej części długu, tym lepsze warunki można uzyskać.

W takiej sytuacji również można sporo ugrać i zachować nieruchomość. Ok, może i redukcja zadłużenia nie będzie aż tak spektakularna, jak w opisanym powyżej przypadku Pana Nowakowskiego, jednak uzyskanie kilkudziesięciu % „rabatu” + dogodny harmonogram spłaty to i tak jest więcej, niż wielu dłużników może sobie wymarzyć.

 

Sytuacja najtrudniejsza: trzeba sprzedać nieruchomość

Niestety, czasami bywa i tak, że nie ma pieniędzy na żadne spłaty i trzeba sprzedać nieruchomość. Wbrew pozorom także tutaj da się sporo ugrać – przykładem będzie historia Pana Wiśniewskiego.

Pan Wiśniewski odwlekał egzekucję przez dłuższy czas, aż wreszcie dostał wezwanie do zapłaty od funduszu sekurytyzacyjnego. Ponieważ nie miał z czego spłacić długu, więc zdecydował się na skorzystanie ze wsparcia antywindykacyjnego. Pierwszą i kluczową rzeczą, jaką udało się tutaj osiągnąć, było uzyskanie możliwości sprzedaży nieruchomości z tzw. wolnej ręki, czyli bez licytacji komorniczej (która zawsze generuje zbędne koszty). Pojawił się tu jednak pewien problem: ciężko było zbyć tę nieruchomość w całości i w zasadzie pozostawała sprzedaż kilkuetapowa. Na szczęście w drodze negocjacji udało się porozumieć z funduszem sekurytyzacyjnym, który dał Panu Wiśniewskiemu kilka miesięcy na załatwienie tematu. Nieruchomość została sprzedana, a przy okazji udało się uzyskać kilka istotnych kwestii:

– już na wstępie, w drodze negocjacji, nastąpiła redukcja zadłużenia o 50 tys. PLN,

– Pan Wiśniewski po sprzedaży nieruchomości zachował rezerwę finansową pozwalającą mu na zakup mniejszego lokum,

– dług został całkowicie spłacony = święty spokój.

Alternatywą była tutaj spłata długu w pełnej wysokości i licytacja komornicza, co skończyłoby się o wiele gorzej dla Pana Wiśniewskiego, gdyż wtedy nie mógłby sobie pozwolić nawet na zakup małego mieszkania. Oczywiście, termin takiej licytacji można było odwlekać – pisałem o tym w jednym z wcześniejszych wpisów. Pytanie jednak, czy lepiej jest odsuwać problem w czasie, czy po prostu go rozwiązać…?

 

Jeśli potrzebujesz pomocy…

Jak więc widać, istnieje kilka ciekawych opcji wyjścia nawet z bardzo trudnych sytuacji związanych z zadłużeniem nieruchomości. Ważne, aby zacząć działać możliwie najszybciej – najlepiej zanim do akcji wkroczy komornik. Można wtedy uzyskać umorzenie znacznej części długu, często zachować nieruchomość, a już na pewno liczyć na dogodne warunki spłaty i odzyskać wreszcie spokój. Jednak taką walkę należy powierzyć doświadczonym profesjonalistom z odpowiednimi uprawnieniami – jeśli ktoś jest zainteresowany, to podaję maila: kontakt@bialekolnierzyki.com

 

Uwaga! Ruszyliśmy z nową inicjatywą!

W dniu 23 lipca uruchomiliśmy zapisy na unikalny kurs Skuteczne Zabezpieczenie Nieruchomości! Jest to megaprzydatna porcja wiedzy, którą powinien poznać KAŻDY, kto chce zabezpieczyć swój majątek tak, aby w razie niepowodzenia w biznesie nie stracić owoców swej wieloletniej pracy.

Co znajdziesz w naszym kursie:

  • Zestaw skutecznych rozwiązań opracowanych przez doświadczonych praktyków z branży nieruchomości oraz najlepszych prawników.
  • Forma indywidualnej konsultacji, podczas której możesz zadawać pytania + pełen zestaw informacji w formie pisemnej.
  • Indywidualny Plan Zabezpieczający, ułożony specjalnie dla Ciebie i dostosowany do Twoich potrzeb oraz oczekiwań.

Link do dedykowanej strony z informacjami odnośnie kursu znajdziesz TUTAJ

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Dlaczego w aptekach brakuje leków, czyli odwrócony łańcuch dystrybucji w praktyce

Niedawno w mediach pojawiło się sporo informacji dotyczących braku niektórych medykamentów w polskich aptekach. Czym jest spowodowana ta sytuacja? Przyczyn jest kilka, ale do głównych można zaliczyć wstrzymanie produkcji w Chinach oraz tzw. odwrócony łańcuch dystrybucji leków – i to właśnie o tym ostatnim będzie dzisiejszych wpis. ????

 

Dlaczego z Polski opłaca się wywozić leki za granicę?

Odpowiedź jest banalna: te same leki potrafią być w Polsce kilkukrotnie tańsze niż na zachodzie Europy. Przykład? Chociażby lek o nazwie Concerta, stosowany min. w leczeniu ADHD. Opakowanie zawierające 30 tabletek / 18 mg kosztuje w naszych aptekach niecałe 60 PLN bez refundacji, a z refundacją nieco ponad 8 PLN. Tymczasem takie same opakowanie w niemieckich aptekach potrafi kosztować blisko 190 PLN (w przeliczeniu z Euro). Podobnych przykładów jest więcej – jeśli ktoś jest ciekaw, to może zapoznać się z załącznikiem leków zagrożonych brakiem dostępności na terenie RP, opublikowanym przez Ministra Zdrowia na początku lipca bieżącego roku. Oczywistym jednak jest, że takie rozbieżności zachęcają do niezgodnego z prawem zarobkowania – i to się właśnie dzieje, gdyż według różnych szacunków od 2012 roku nielegalnie wyeksportowano z Polski leki o wartości co najmniej kilku miliardów PLN!

 

Skąd bierze się różnica w cenie pomiędzy lekami w Polsce i innymi krajami UE?

Za początek całej historii uznaje się powszechnie wprowadzoną w 2012 roku poprawkę do ustawy o refundacji (wcześniej także eksportowano leki, ale na znacznie mniejszą skalę). Dzięki wspomnianej poprawce, ceny leków refundowanych ustalane w toku negocjacji pomiędzy Ministerstwem Zdrowia, a firmami farmaceutycznymi, zaczęły być wyraźnie niższe, a do tego stałe dla wszystkich aptek w Polsce. Teoretycznie było to całkiem dobre rozwiązanie, ponieważ dzięki niemu niezbyt zamożni polscy pacjenci mogli pozwolić sobie na oryginalne leki – nazywało się to dostosowaniem cen do możliwości lokalnego konsumenta. W praktyce jednak wyszło nieco inaczej, czego skutki odczuwamy do dziś.

 

Dlaczego koncerny zgodziły się na tak znaczące ustępstwa cenowe w przypadku niektórych leków…?

Tutaj mamy dwa punkty widzenia tłumaczące tę kwestię – nie podejmę się jednoznacznej oceny, który z nich jest bliższy prawdy, ponieważ nie mam dostępu do wszystkich informacji. Uznałem zatem, że warto będzie wspomnieć o obu i dać Czytelnikom szansę na wyrobienie sobie własnego zdania w tym temacie – bez dobierania faktów pod tezę.

Pierwszy punkt widzenia

Jedni twierdzą, że niższe ceny leków zawdzięczamy nadzwyczajnym zdolnościom naszych negocjatorów oraz silnej pozycji negocjacyjnej spowodowanej relatywnie dużą wielkością naszego rynku. Cały proces decydowania o refundacji leków jest przejrzysty i ciężko znaleźć w nim lukę, dzięki której mogłoby dojść do sytuacji korupcyjnych. Powód? Decyzja o refundacji leku nie jest obecnie zależna od jednego człowieka, ale od wielu osób oraz instytucji zajmujących się tym tematem. A wszelkie medialne afery, jak np. ta z Xarelto…? To wynik braku zrozumienia pewnych procesów przez dziennikarzy, którzy niezbyt znają się na kwestiach związanych z zamawianiem leków i nie wiedzą, że istnieją chociażby takie rzeczy, jak instrumenty dzielenia ryzyka. Co to takiego…? Najogólniej mówiąc są to mechanizmy umożliwiające zawieranie przez resort zdrowia i firmy farmaceutyczne niejawnych porozumień, które skutkują pozornie podejrzanymi sytuacjami. Pozornie, ponieważ tak naprawdę dzięki temu polskich pacjentów stać na niektóre leki, a NFZ stać na ich refundację. Przykładem będzie wspomniany już Xarelto, który posiadał nielogiczną wycenę wersji refundowanych i nierefundowanych oraz nie do końca zrozumiałe programy rabatowe dla niektórych aptek. Można było tam odnieść wrażenie, że NFZ przepłaca, ale tak naprawdę dzięki temu producent sprzedawał aptekom o wiele taniej wersje tego leku bez refundowania (różniły się tylko wielkością opakowania).

Drugi punkt widzenia

Inni z kolei sugerują, że w życiu nie ma nic za darmo, a już na pewno nie w świecie wielkich korporacji. A więc skoro firmy farmaceutyczne oddały jakiś kawałek pola (czytaj: zgodziły się na niższe ceny pewnych leków), to z pewnością zadbały o to, aby zrekompensować sobie poniesione straty gdzieś indziej. Pewną wskazówkę mogą tutaj stanowić obowiązujące obecnie zasady refundowania leków, które są dość… korupcjogenne, tak to można chyba nazwać. Powodem jest fakt, że refundacji podlega konkretny lek produkowany przez konkretną firmę, a nie dowolny lek zawierający tę samą ilość danej substancji czynnej. Czyli jeżeli mamy dwóch producentów, oferujących dokładnie takie same tabletki pod względem składu (różnią się tylko nazwą), to jedne z tych tabletek będą refundowane, a drugie już nie. Co ciekawsze, dochodzi do sytuacji, w których leki refundowane i tak są droższe o 100 – 200% od ich nierefundowanych odpowiedników. Ba, bywają przypadki, że różnica w cenie jest blisko 10-krotna. Tak więc istnieje teoria, która mówi, że faktycznym kosztem niższych cen na niektóre leki jest system refundacji podatny na lobbowanie i korupcję – w czyim to leży interesie, to niech już każdy odpowie sobie sam.

 

Rynek farmaceutyczny w Polsce jest wart całkiem duże pieniądze – i ciągle rośnie! Nie jest też tajemnicą, że koncerny zarabiają najwięcej właśnie na lekach refundowanych. 

 

 

Jak działa tzw. mafia lekowa

Zacznijmy od tego, czy można w ogóle mówić o jakiejkolwiek „mafii lekowej”, czy też jest to określenie mocno na wyrost – przykładowo media często przesadzają w przypadku klasyfikowania tego typu przestępczości, starając się mocniej grać na emocjach odbiorców. Aby rozstrzygnąć ten dylemat, przytoczę tutaj kilka istotnych kwestii.

  1. Skoro eksportuje się leki za miliardy, to trzeba także dysponować poważnymi funduszami na ich zakup – zwłaszcza, że zorganizowanie odpowiedniej struktury umożliwiającej uzyskanie dostępu do tego towaru nie jest tanie.
  2. Aby na poważnie wejść w ten biznes, potrzebna jest specjalistyczna wiedza dotycząca realiów działania systemu. Sprzedaż towaru za granicą też wymaga pewnej wiedzy i ogarnięcia biznesowego. Ergo: pierwszy lepszy „Sebek” nie będzie raczej w stanie zorganizować tego na odpowiednim poziomie.
  3. Zadziwia wręcz bezradność państwa w zwalczaniu tego problemu – zarówno za rządów PO, jak i PiS (dopiero ostatnio coś się mocniej ruszyło, o czym później). Przypomina to nieco sytuację z VAT-owcami, gdzie często rozwiązania mogące ograniczyć proceder były zwyczajnie blokowane lub ignorowane. Być może niekompetencja, a może ktoś po prostu miał w tym interes (mam tutaj na myśli także niektórych urzędników)? Nie rzucam tutaj oczywiście oskarżeń, ponieważ nie ma twardych dowodów, ale sytuacja prowokuje do stawiania podobnych pytań.

Moim zdaniem wiele wskazuje na to, że tym razem rzeczywiście chodzi o przestępczość całkiem dobrze zorganizowaną, przynajmniej w znacznej części przypadków. Osobiście wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że za pokaźną częścią eksportu leków stoją ci sami ludzie, którzy zarabiali (zarabiają) robiąc kombinacje z VAT-em. Cóż, w końcu w ostatnich latach była to bardzo bezpieczna inwestycja (jak na realia świata przestępczego), do tego z doskonałą stopą zwrotu. ????

 

Zatrzymanie członków grupy przestępczej zajmującej się nielegalnym wywozem leków. Źródło: materiały KAS. 

 

Ok, przejdźmy teraz do tego, jak wygląda normalny schemat handlu. Otóż leki trafiają od producenta do hurtowni, z hurtowni do apteki, a z apteki do pacjenta. Tymczasem w popularnym modelu odwróconej dystrybucji wygląda to tak: producent – hurtownia – apteka – i znowu hurtownia – sprzedaż za granicę. Oczywiście taki powrót leków z apteki do hurtowni jest nielegalny i aktualnie zagrożony poważnymi karami (do 10 lat więzienia), co jednak niespecjalnie odstrasza przestępców. A oto niektóre z „patentów”, jakie stosowali oni w celu pozyskania leków na eksport.

  1. Leki były ewidencjonowane przez aptekę jako „przeznaczone do utylizacji” lub też celowo wprowadzano błędy w zamówieniach, co umożliwiało cofnięcie zamówienia z apteki do hurtowni. Ta ostatnia zyskiwała tym samym możliwość sprzedaży leków za granicę.
  2. Podstawieni pacjenci realizowali całe pliki recept – oczywiście recepty te często były sfałszowane. Przykładowo jedna z niedawno zatrzymanych grup, działająca od 2015 roku, na podstawie takich recept doprowadziła NFZ do niekorzystnego rozporządzenia mieniem na kwotę ponad 10 milionów PLN (koszty refundacji).
  3. Powoływano do życia podmioty opieki zdrowotnej (faktycznie niedziałające), które zgłaszały zapotrzebowanie na leki. Zwykle były to przychodnie, „przypadkiem” zamawiające ponadprzeciętnie duże ilości akurat tych medykamentów, które opłacało się wywozić za granicę.
  4. Przeklejano kody kreskowe na opakowaniach leków, po czym odsprzedawano je do hurtowni.
  5. Przekazywano leki jako „próbki reklamowe”.
  6. Leki jako „darowizny” trafiały do różnych fundacji, które miały wpisane w zakres statusowej działalności pomoc osobom chorym.
  7. Tworzono skomplikowane struktury, które umożliwiały przesunięcia leków pomiędzy aptekami, co utrudniało wykrycie procederu. Przykładowo jedna spółka posiadała kilkanaście aptek położonych w różnych województwach, które „zbierały” leki, a następnie przekazywały je do jednej apteki, nazwijmy ją X. Owa apteka X odsprzedawała następnie leki do hurtowni (także kontrolowanej przez tę samą grupę), po czym hurtownia wywoziła je za granicę. Apteka X była tutaj przeznaczona „na odstrzał”, a często zamykana już po zrealizowaniu transakcji, co mocno utrudniało pracę kontrolerom.

Oczywiście, ustawodawcy na przestrzeni lat wprowadzali coraz to nowe regulacje mające na celu utrudnienie procederu nielegalnego wywozu leków. Jednak cały system był na tyle skomplikowany, że ciężko było go uszczelnić – zwłaszcza, że jeszcze do niedawna GIF był w stanie „wystawić do boju” zaledwie 6 słabo opłacanych inspektorów, na całą Polskę! Efekt? Raport NIK wprost określa, że w latach 2015 – 2017 kontrole powinny być przeprowadzone w 543 hurtowniach farmaceutycznych, podczas gdy realnie skontrolowano zaledwie 172 z nich. Jest luka pozwalająca na wycieki? No jest.

 

 

Kontrolowanie obrotu lekami – mission impossible…?

Jeśli dość mocniej wgłębić się w temat, to zaczyna nam się pojawiać obraz niewydolnego systemu kontroli z rozmytą odpowiedzialnością. Tak więc po pierwsze, jak wspomniałem przed momentem, inspektorów było zdecydowanie zbyt mało, aby mogli oni skutecznie walczyć z opisywanym dziś procederem. Jeśli chodzi o ścisłość, to od niedawna działa ich 11 lub 12, co też ciężko nazwać imponującą ekipą. Jakby tego było mało, jeszcze kilka lat temu w kierunku tych funkcjonariuszy kierowano liczne groźby i starano się na różne sposoby zniechęcić ich do wykonywania obowiązków – kto wie, ile spraw zostało przez to odpuszczonych. Następna kwestia: inne służby nie były bynajmniej skore do pomocy. Przykładowo skarbówka nie bardzo chciała dzielić się informacjami, ponieważ przestępcy często normalnie odprowadzali podatki, więc tym samym urzędnicy US nie mieli motywacji do działania. W takich okolicznościach nie można więc przypisać głównej winy szeregowym inspektorom, którzy mieli po prostu skromne możliwości walki z patologiami.

Po drugie występowały przeróżne luki związane z decyzyjnością i uprawnieniami. Prosty case: inspektor podczas kontroli aptek orientuje się, że z jakiejś przychodni składa się bardzo dużo zapotrzebowań na leki często wywożone za granicę (bywało, że w rzeczywistości przychodnie takie nigdy nie przyjęły nawet jednego pacjenta!). Tyle, że taki podmiot leczniczy podlega nadzorowi wojewody, więc inspektor farmaceutyczny idzie do niego i mówi mu tak: Panie wojewodo, ja nie bardzo mogę kontrolować tę przychodnię, więc proszę, żeby Pan to zrobił. I jaka była odpowiedź wojewody…? Odmowa wszczęcia postępowania! Uzasadnienie: sam fakt, że zakupiono leki, nie oznacza jeszcze, że nielegalnie wywieziono je za granicę, więc brak twardych podstaw do przeprowadzenia działań. Innym znów razem pojawiły się trudności związane z tym, że wojewoda nie dysponował fachowym personelem, który mógłby przeprowadzić kontrolę. Przy takim podejściu nie ma się co dziwić, że wiele spraw tak po prostu się rozmywało…

Kolejny przykład: inspekcja farmaceutyczna co prawda stwierdziła nieprawidłowości, ale finalnie nie nałożyła kary. Dlaczego? Ponieważ nie była w stanie ustalić wysokości obrotów rocznych hurtowni, które, zgodnie z ówczesnymi przepisami, stanowiły podstawę do określenia kwoty nałożonej kary! Także ten…

 

Można by tak wyliczać i wyliczać… Dodatkowo jeszcze przestępcy stosowali mniej lub bardziej wyrafinowane sposoby utrudniające kontrole – oto i niektóre z nich:

  1. Najzwyklejsze w świecie „chowanie głowy w piasek”, czyli niewpuszczanie inspektorów do hurtowni farmaceutycznych mających podlegać kontroli. I to działało, ponieważ nieobecność właściciela lub uprawnionego pracownika oznaczała, że nie było komu wręczyć protokołu z kontroli.
  2. Ukrywanie dokumentacji oraz udostępnianie tylko niektórych faktur VAT związanych z handlem lekami. Uniemożliwiało to w praktyce ocenę rzeczywistego obrotu, co z kolei blokowało nałożenie kary na dany podmiot.
  3. Zgłaszanie fikcyjnego zawieszenia działalności przez apteki oraz hurtownie, co miało odciągnąć uwagę inspektorów od takich podmiotów. W rzeczywistości jednak obrót lekami był prowadzony dalej.
  4. Prowadzenie tzw. wirtualnego obrotu – podczas kontroli wychodzi, że stany magazynowe wynoszą zero, a same magazyny są puste.
  5. Podwójne zamówienia. Przykładowo kierownik apteki zamawiał 200 opakowań jakiegoś leku, a właściciel apteki (bez wiedzy kierownika) dorzucał do tego kolejnych 100 opakowań. Kierownik oczywiście księgował swoje zamówienie, które następnie szło do pacjentów, ale właściciel już tego nie robił i w efekcie mógł sprzedać zamówiony przez siebie towar hurtowni – a ta oczywiście wywoziła leki za granicę. Ewentualna kontrola widziała w systemie tylko zamówienie złożone przez kierownika, które zostało normalnie zaewidencjonowane, więc pozornie wszystko się zgadzało.
  6. Sztuczne wydłużanie łańcucha pośredników – sposób działania znany min. wśród mafii VAT-owskich. Przykładowo hurtownia A sprzedaje leki do apteki, apteka ta sprzedaje je hurtowni B, która z kolei sprzedaje je hurtowni C, potem towar trafia do hurtowni D, potem do E, a na końcu znów wraca do hurtowni A, a stamąd do któregoś z państw UE. Po drodze oczywiście kombinuje się z dokumentami i odwleka w nieskończoność możliwość przeprowadzenia skutecznej kontroli.
  7. Podwójna księgowość oraz szybkie niszczenie dowodów – bywały podobno przypadki, w których dane na komputerach były czyszczone zdalnie jeszcze w trakcie kontroli!
  8. Wystawianie faktur zwrotnych przez hurtownie. W praktyce wyglądało to tak, że hurtownie wystawiały niektórym aptekom po 2 faktury: normalną, która była pokazywana kontrolerom oraz korygującą, której kontrolerzy już nie widzieli. Podczas czynności sprawdzających wyglądało więc na to, że zamówione u producenta leki trafiły do aptek, ale w praktyce pozostawały w niejawnej dyspozycji hurtowni, która następnie sprzedawała je za granicę. Rzecz jasna istniała całkiem duża szansa, że taki numer wyda się po pewnym czasie, ale… Ale wtedy dana hurtownia już często nie istniała.

Sporo tego, jak widać, a przecież ta lista przebojów stworzona przez „lekowych Escobarów” ciągle ewoluuje. Oczywiście inspekcja farmaceutyczna stara się na bieżąco pozyskiwać informacje odnośnie nowych sztuczek, jednak często poznaje je z opóźnieniem. To zresztą znana prawidłowość – podobnie dzieje się np. w świecie optymalizacji podatkowych, gdzie skarbówka na ogół dowiaduje się ostatnia, niczym zdradzana żona ze znanego powiedzenia.

 

Walka z nielegalnym wywozem leków z Polski

Nie podam tutaj gotowej i megaskutecznej recepty na opisywany problem, gdyż nie czuję się wystarczająco kompetentny w dziedzinie obrotu farmaceutycznego – min. dlatego, że nie poświęciłem wystarczająco dużo czasu na analizy. Jednak nie stoi to na przeszkodzie temu, aby zasygnalizować pewne kwestie. ????

Kwestia nr 1

Zacznę od tego, że obecny rząd wprowadził niedawno kilka istotnych zmian w prawie farmaceutycznym, które mają pomóc w uzdrowieniu sytuacji. Większość z nich została pozytywnie przyjęta przez środowiska farmaceutyczne, co jednak nie oznacza wcale, że już jest fajnie i kolorowo! Przepisy bowiem to jedno, a ich praktyczne egzekwowanie to drugie. I tutaj, niestety, trzeba powiedzieć jasno i wyraźnie, że skuteczność organów państwowych w zwalczaniu tzw. mafii lekowej na przestrzeni ostatnich kilku lat można podsumować jednym słowem: żenada. Nie dość, że wiele postępowań było zwyczajnie umarzanych przez prokuratorów, to jeszcze „wywozowcy” nawet w przypadku udowodnienia im winy śmiali się państwu w twarz. Jak inaczej można bowiem nazwać fakt, że z 96 milionów PLN kar nałożonych za nielegalny wywóz leków, do budżetu trafiło 0 (słownie: zero) złotych…?! Jednak nie powinno to specjalnie dziwić zważywszy na to, że mafia lekowa dokonywała wywozu leków z Polski za pośrednictwem podmiotów zarejestrowanych na słupy, którymi byli nierzadko obywatele innych krajów (nieraz całkiem egzotycznych). A słup jak to słup – raczej ciężko u niego z wypłacalnością.

I w tym momencie należy zadać pytanie, jak to było możliwe, że „bezdomni Czesi” lub „biznesmeni z wysp egzotycznych” mogli sobie bez większych przeszkód zacząć działalność w tak newralgicznej branży, jaką jest handel lekami…? Czy nie powinno być czasem tak, że każda hurtownia farmaceutyczna czy przychodnia zarejestrowana na niepolskiego obywatela z miejsca zalicza kontrolę i w razie jakichkolwiek wątpliwości co do jej działalności, jest po prostu blokowana do wyjaśnienia sytuacji…? Takich spółek nie byłoby więcej niż kilkaset w skali kraju, więc zadanie nie wydaje się szczególnie trudne – trzeba było jednak chcieć to zrobić…

Jednak teraz, po ostatnich zmianach przepisów (czerwiec 2019), zagrywki ze „słupami” mają się podobno skończyć. Powody są dwa: po pierwsze będzie liczyć się tylko to, kto faktycznie wywozi leki i na tym zarabia, czyli mają odpowiadać faktyczni organizatorzy procederu, a nie słupy. Po drugie zamiast kar finansowych, „wywozowcom” grozić będzie więzienie – do 10 lat. No i ładnie, pięknie, ale narastające uczucie euforii hamują nieco 2 rzeczy:

– po pierwsze podobne przepisy obowiązywały do 2015 roku, ale… nie były stosowane w praktyce (!),

– po drugie za taki np. VAT można iść do więzienia nawet na 25 lat (+ potężne kary finansowe), a przestępczość VAT-owska jakoś ciągle istnieje i ma się całkiem dobrze, więc czemu miałoby być inaczej w przypadku nielegalnego handlu lekami…?

Tak więc zapowiedzi – zapowiedziami, ale ja bym tutaj zastosował prostą zasadę: niech przemówią czyny, a nie słowa, a potem zobaczymy, czy bić brawo, czy wręcz przeciwnie.

Kwestia nr 2

Kolejna rzecz: czy w dobie chociażby takich narzędzi analitycznych, jak JPK_VAT czy STIR, naprawdę było tak trudno zbudować jakiś model podejrzanych schematów przepływów finansowych i nałożyć filtry z alertami na te kilkaset hurtowni oraz przychodnie, które powstały np. w okresie ostatnich 5 lat…? Dodam tylko, że sam brak przepływów też może być alertem. Dopiero w ostatnich miesiącach ostrzej ruszyło to do przodu i KAS na poważnie wkroczyła do akcji – nastąpiło to jednak o kilka lat za późno (dlaczego…?). Podobnie można też spekulować, czy nie za późno wprowadzono System Monitorowania Obrotu Produktami Leczniczymi – teoretycznie ma on pomóc w wykrywaniu nieprawidłowości, ale jak na razie średnio to wypada (może więc trzeba dopracować co nieco…?).

Kwestia nr 3

No i wreszcie coś, co chyba często się pomija: leki wywiezione z Polski nie trafiają na Księżyc ani na Marsa – ktoś je przecież kupuje w różnych krajach UE! I z całą pewnością nie jest tak, że takie ilości, jakie znikają z naszego kraju, da się pokątnie sprzedać w Internecie czy na portalach aukcyjnych bezpośrednio odbiorcom końcowym, czyli chorym! Ok, w sieci można się natknąć na różne podejrzane strony oferujące leki bez recepty (ich lista jest dziwnie zbieżna z lekami, które znikają z Polski), ale za ich pośrednictwem to może sobie handlować tzw. drobnica, a nie zorganizowane grupy przestępcze obracające towarem o wartości miliardów PLN. A skoro tak, to leki wyeksportowane z Polski kupują np. niemieckie hurtownie oraz apteki – i co, tak bez faktury je biorą…? No raczej nie, więc teoretycznie można by jakoś przeanalizować drogę tych leków. Ale jak znaleźć punkt zaczepienia…? Podstawowa rzecz: z Polski praktycznie w ogóle nie eksportuje się legalnie leków z listy zagrożonych brakiem dostępności. A skoro tak, to praktycznie każda transakcja zakupu takich newralgicznych medykamentów na linii polska hurtownia – niemiecka hurtownia / apteka powinna być z miejsca zakwalifikowana jako podejrzana.

Ok, ktoś powie: a co to za problem, żeby robić dystrybucję na UE np. przez niemieckie słupy…? Oczywiście żaden, ale sugerowałbym tutaj spojrzeć chociażby na schematy stosowane przez VAT-owców przy wprowadzaniu towarów na polskie rynki (znikający podatnicy nie odprowadzający VAT-u należnego do skarbówki). Tak więc VAT-owcy są nastawieni na superszybki obrót towarem, więc już na dzień dobry oferują nadzwyczaj niskie ceny, starając się tym samym zachęcić potencjalnych kupców. Można przypuszczać, że zbliżona prawidłowość występuje również w przypadku opisywanego handlu lekami: grupy przestępcze oferują je w bardzo atrakcyjnych cenach, nieraz prawie nierealnych do osiągnięcia w normalnym obrocie gospodarczym. Co poza tym…? Standardowe symptomy charakteryzujące spółkę – słup, czyli: rejestracja siedziby w wirtualnym biurze, brak jasnej historii, obcokrajowcy (tzn. nie-Niemcy) za sterami… Itp., itd. Ok, a czy np. policjanci z wydziałów do walki z przestępczością gospodarczą mogliby łapać „wywozowców” chociażby na terenie Niemiec? Myślę, że przy odpowiedniej woli politycznej byłoby to możliwe – zwłaszcza, że od 2015 roku mamy polsko – niemiecką umowę mającą ułatwiać ściganie przestępczości transgranicznej.

 

Na takich oto skromnych stronach www sprzedaje się bez recepty leki w takich krajach, jak Niemcy czy Dania. Ile z tych leków pochodzi z nielegalnego eksportu z Polski…? Trudno powiedzieć, zresztą strony te mogą być zwykłym scamem. 

 

Kilka zdań tytułem podsumowania oraz… ciekawostka na koniec

W zasadzie na temat odwróconego łańcucha dystrybucji leków można by chyba napisać całą książkę. Wiele rzeczy świadomie pominąłem w tym wpisie, jak chociażby postulowane przez niektórych użycie blockchaina do śledzenia dystrybucji leków – chyba to jeszcze nie ten czas, aby podobne rozwiązania rzeczywiście weszły w życie na masową skalę. Ciekawi mnie też, jak długo będzie się utrzymywało medialne zainteresowanie tematem. Wbrew pozorom jest to bardzo ważny czynnik, ponieważ u nas w Polsce tak to już jest, że niektóre kwestie nabierają rozpędu dopiero wtedy, gdy non stop trąbią o nich w mediach – władze czują wtedy większą motywację, aby zadziałać i coś zrobić. Tym razem na horyzoncie mamy zbliżające się wybory, więc…

Już chciałem kończyć, ale jeszcze obiecana ciekawostka: otóż różne kombinacje z lekami to nie tylko polska domena – inne kraje także miewają w tej kwestii poważne problemy! Doskonałym przykładem jest chociażby USA, gdzie funkcjonuje system zwrotów za leki przeznaczone do utylizacji. Jedna z firm zajmujących się min. przetwarzaniem przeterminowanych i wycofanych leków, wpadła więc na prosty pomysł: przyjmowała od aptek jeszcze nadające się do użytku leki, ale zamiast przekazać je innym aptekom (do czego była zobligowana), po prostu przetrzymywała te medykamenty tak długo, aż minął termin ich ważności. Po co tak…? Oczywiście celem uzyskania zwrotu pieniędzy od producentów (legalny proces zwany „indating”) – w tym jednym, konkretnym przypadku, rozchodziło się o ponad 100 milionów USD. Zresztą zwykłe apteki chcące otrzymać pieniądze za zwroty, również uciekały się do nieczystych zagrań, np. umieszczając w opakowaniach cukierki zamiast oryginalnych tabletek (sprzedanych wcześniej „na lewo”). Ale może już na tym zakończę, żeby nie podpowiadać zbyt wiele… ????

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!