Czy opłaca się wyłudzać VAT startując od zera? Realia roku 2019

Tematem dzisiejszego vloga, zapisanego także w formie tekstu, będą realia związane z wyłudzeniami i uszczupleniami VAT-u pod koniec roku 2019 i na początku roku 2020. Jest to moja dość luźna analiza, która odnosi się głównie do pewnego poziomu zaawansowania, a nie do grup przestępczych jako do całości.

Jeśli wolicie oglądać i słuchać, to zapraszam na YouTube ???? 

 

 

Jeśli wolicie czytać, to tekst poniżej ????

Uwaga, zamieszczony tutaj tekst stanowi dość precyzyjny zapis tego, co znajdziecie w dzisiejszym filmiku.

 

Kariera VAT-owca – o kim będę dziś mówić?

Dziś będzie o… potencjalnym przebiegu kariery VAT-owca w 2019 roku. Kogo konkretnie? Na pewno nie słupa, ani też nie rekina VAT-owego biznesu. Czyli można powiedzieć taki etap pośredni, z nieco niższej półki.

Tak więc naszym dzisiejszym bohaterem będzie Janek. Janek jest takim zwykłym gościem, który chce wejść w biznes związany z przestępstwami VAT-owskimi. Wiadomo, fajnie jest mieć pieniądze, o jakich tzw. statystyczny Polak może tylko pomarzyć, a i wygodnie się jeździ najnowszym S500, S8, „prosiakiem” i tak dalej.

Tyle, że skoro Janka do tej pory nie było stać na taki poziom życia, to nie ma też dużego kapitału. No i tutaj mamy pierwszy zgrzyt, ponieważ w obecnej chwili, aby myśleć o rozkręceniu schematu, który miałby ręce i nogi, należy wyłożyć na to przynajmniej kilkaset tysięcy złotych. I to niezależnie od tego, czy byłby to wariant nienależnych zwrotów, czy wprowadzania towarów na polski rynek i „znikanie” bez wpłacania VAT-u do budżetu. Czemu aż tyle, ktoś spyta… Przy sprzedaży i „znikaniu” z VAT-em oczywiście potrzebny jest towar, no a przy wyłudzaniu zwrotów należy dysponować odpowiednią strukturą, gdzie jest dużo podmiotów, schematy nie są przejrzyste, do tego można np. pobawić się w łańcuchy kontra, podbić wiarygodność niektórych spółek np. stosując dobrowolny split payment i tak dalej… Dla przykładu wspomnę tylko, że kiedyś wystarczyło mieć kilka podmiotów w schemacie, dziś dobre karuzele liczą po kilkadziesiąt firm, a niekiedy ponad 100. Poniżej to improwizacja, która znacząco zwiększa ryzyko. Ok, lecimy dalej.

 

Dołączenie do już istniejącej grupy przestępczej oraz przykładowe rodzaje takich grup

Tak więc nasz przykładowy Janek nie miał kasy na rozruch, ale za to miał kumpli, którzy już zajmowali się wyłudzaniem VAT-u. Co więc zrobił? Oczywiście podłączył się pod już istniejącą strukturę! Tyle, że Janek nie zdawał sobie sprawę z jednej, bardzo ważnej, rzeczy: jacy ludzie kierują całym schematem i jak daleko sięgają ich kompetencje. I tutaj mamy kilka scenariuszy – dziś podam dwa przykładowe.

 

Scenariusz 1: średnia półka

W pierwszym z nich za schematem mogą stać biznesmeni wespół z kryminalistami wyższego szczebla, wspomagani np. przez doradców podatkowych, którzy zgodzili się pomóc od strony ułożenia schematu oszustwa. I w tym momencie powiem tak: moim skromnym zdaniem nie ma w Polsce zbyt wielu specjalistów, którzy potrafiliby dobrze, ale tak naprawdę dobrze, poprowadzić taki projekt VAT-owski od A do Z. Schemat podatkowy to jedno, a analiza zagrożeń ze strony KAS i organów ścigania, to drugie. Być może ktoś powie: eee tam, zagrożenie jest małe, przecież łapią tylko nielicznych albo jakieś płotki.

No więc właśnie niekoniecznie! Wiele osób popełnia ten sam kardynalny błąd, czyli nie docenia przeciwnika – również w biznesie VAT-owskim. Wbrew pozorom w ostatnich czasach było całkiem sporo zatrzymań grup VAT-owskich – i to tylko takich medialnych, bo o drobniejszych przypadkach nieraz się nie wspomina. No, chyba, że akurat zamieszana jest w to jakaś znana osoba, jak chociażby projektant mody Łukasz J.

W każdym razie wśród zatrzymanych byli ludzie, którzy uczestniczyli w wielomilionowych wyłudzeniach – żadne tam 10, 20 czy 50 tys. miesięcznie – tam już szło o naprawdę duże pieniądze. Przykładowo: nie tak dawno temu rozpracowano grupę, której członkowie byli starymi wyjadaczami, co to handlowali przemycanym spirytusem na wielką skalę jeszcze za czasów słynnego Carringtona, a więc jakieś 20 lat temu. No i teraz pytanie: czy takich gości nie było stać na dobrych doradców? No raczej było – i jest spore prawdopodobieństwo, że ich mieli. Mieli, a i tak powpadali! Inna sprawa, czy w tym konkretnym przypadku rzeczywiście zatrzymano tzw. górę, czy tylko niższe szczeble, a już zupełnie inna, czy skonfiskowano majątki głównych organizatorów – pisałem zresztą o tej historii na blogu. W innych przypadkach powpadały sławy kryminalnego półświatka, jak chociażby słynny Słowik z ekipą tzw. starych pruszkowskich. Ok, ci ostatni co prawda może nie poszli siedzieć bezpośrednio za wyłudzenia, ale jednak w związku z VAT-em. Z kolei niektórzy z zatrzymanych w innych sprawach mieli nawet układy ze skarbówką, a niekiedy sami byli urzędnikami wysokiego szczebla (mam tutaj na myśli asów z Ministerstwa Finansów).

I tak dalej i tak dalej… Zresztą media – mediami, a ja na własne oczy widziałem upadki gości kombinujących z VAT-em. Więzienie i ogolenie z majątku do zera – tak to wyglądało. No, ale może nie wyprzedzajmy faktów.

 

Scenariusz drugi: rekiny na szczycie

W scenariuszu drugim za całym schematem stoją ludzie z ogromnymi plecami jak stąd do Moskwy, czyli prawdziwe rekiny. I chyba nie będzie zaskoczeniem, że ciężko byłoby naszym służbom się do nich dobrać, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wyłapać niższe ogniwa takiej struktury. I tak się właśnie może stać, jest to zresztą wkalkulowane w ten biznes, przynajmniej jeśli chodzi o samą górę. Tzw. doły struktury jednak często nie mają tej świadomości – przykładowo nasz dzisiejszy bohater Janek też by jej nie miał. I to właśnie na taki niższy – no, maksymalnie średni – poziom są skierowane główne działania polskich służb. Jak wspomniałem przed chwilą, do rekinów specjalnie nie ma jak się dostać, a trzeba wiedzieć, że zaledwie 2% topowych grup przestępczych zgarnia aż 80% pieniędzy z wyłudzeń VAT-u w skali Unii Europejskiej. Zdaje się, że były to dane Europolu, ewentualnie jakiejś agencji unijnej, nie pamiętam w tym momencie. To daje jakieś pojęcie o sile największych graczy. W Polsce te proporcje mogą być nieco inne, oczywiście. W każdym razie rekiny sobie często pływają i pływają, a co do zagranicznych grup przestępczych, to też różnie bywa. Wiele wskazuje na to, że do niedawna panowało przekonanie w stylu: po co tracić czas i środki na ściganie jakiegoś Ahmeda, skoro i tak nie ściągnie się z niego ani grosza? Niestety, znane mi są przypadki, w których wywiad skarbowy regularnie dostawał informacje o zagranicznych grupach przestępczych penetrujących polki rynek, a olewał to, kolokwialnie mówiąc.

Reasumując ten wątek: szanse na to, że Janek zostanie złapany razem z kumplami, dla jego poziomu może być całkiem spora. Oczywiście nie zrobię w tym vlogu szczegółowej symulacji, ale powiem, że w niektórych przypadkach prawdopodobieństwo złapania i poniesienia odpowiedzialności można obecnie oszacować nawet na kilkadziesiąt %. Powtórzę: dla poziomu Janka, bo rekiny tego biznesu oczywiście grają na trochę innych zmiennych i złapanie ich to nieco inna bajka. Tak, nawet kilkadziesiąt %, nie przesłyszałeś się. To w sumie trochę tak, jakby Janek włożył 2 albo i 3 kule do 8-strzałowego rewolweru, a potem zagrał w rosyjską ruletkę.

 

Zatrzymania grup przestępczych wyłudzających VAT kontra narzędzia analityczne

No dobrze, idziemy dalej. Jak wobec tego tych VAT-owców łapią?

Tutaj może zacznę od JPK_VAT, które jest niekiedy reklamowany jako „bat na mafie VAT”. Tyle, że nie do końca nim jest. Przykładowo w JPK_VAT nie ma dziś pewnych elementów kluczowych dla szybkiego lokalizowania znikających podatników, jak np. termin płatności faktury. Po drugie do końca 2018 roku, a prawdopodobnie i do dzisiaj, z tymi plikami kontrolnymi wyglądało to tak: podmiot X nie wysyłał plików za styczeń, luty oraz marzec, w międzyczasie składając np. zerowe deklaracje. No a w kwietniu system w centrali generował raport, a w maju szło to do lokalnego urzędu skarbowego, który wszczynał kontrolę. No i co z tego? No a to, że słup miał 5-6 miesięcy (albo i dłużej) na wystawianie faktur zanim dopadła go kontrola. Za wolno, aby zablokować w zarodku przestępczość zorganizowaną.

Generalnie powiem tak, że o ile w przypadku VAT-owców występujących o nieuprawnione zwroty, Jednolity Plik Kontrolny może mieć jeszcze jaką taką skuteczność w przyspieszaniu postępowań sprawdzających i wstrzymywaniu zwrotów VAT-u, to już np. przy wprowadzaniu towaru na polski rynek przez znikających podatników ciężko go nazwać narzędziem skutecznym dla celów szybkiego rozbijania takich grup przestępczych. No, ale kontrole na pewno ułatwia i małe rybki już się tak łatwo nie prześlizgną.

Kolejna sprawa to STIR, czyli System Teleinformatyczny Izby Rozliczeniowej. W jego przypadku także jest dziś daleko od ideału, jeśli chodzi o szybkie wyłapywanie grup przestępczych. Świadczą o tym same rezultaty, dość kiepskie mówiąc szczerze. Algorytmy STIR-a są oczywiście tajne, więc ciężko, abym o nich opowiadał w ogólnodostępnym filmiku. W każdym razie nie działa to tak, jak mogłoby. Teoretycznie nie jest to jakieś super zagrożenia, ale…

Ale teraz uwaga! Nawet jeśli dziś JPK_VAT i STIR można jakoś obejść (bo można), to wcale nie oznacza, że za jakiś czas te narzędzia nie staną się o wiele groźniejsze dla przestępców! I wiesz co…? Ci przestępcy w większości dowiedzą się o tym dopiero wtedy, gdy będzie już za późno, czyli struktury namierzone, a środki zabezpieczone przed wytransferowaniem. I po zawodach. Ok, być może ktoś powie, że w Polsce mało prawdopodobne. Nie podejmę się jednoznacznej oceny, ale tak czy inaczej wyłapywanie VAT-owców dzięki machine learning ma potencjał. Ciekawym przykładem może tutaj być chociażby system TNA, czyli Transactional Network Analysis, wdrożony w 2019 roku w kilku krajach Unii Europejskiej. Jest on oparty na belgijskim systemie, w którym było wyszczególnionych 8 podstawowych modeli karuzel wraz ze schematami przepływów i tak dalej. No i między innymi właśnie dzięki temu systemowi Belgowie zredukowali kwoty wyłudzeń związanych z karuzelami z poziomu ponad 1 miliarda Euro rocznie do niecałych 50 milionów Euro. Można? Można!

 

Słupy – najsłabsze ogniwo?

No dobrze, analityka – analityką, ale spora część schematów wykłada się na zwykłych słupach. Po prostu skarbówka dociera do delikwenta, dociska go, ten idzie na współpracę i po nitce do kłębka… Tak jest. Nie ma też co ukrywać, że obecnie jest nieco większe ciśnienie na rozpracowywanie tego typu spraw przez aparat skarbowy czy organy ścigania, więc jest trudniej uciec przed odpowiedzialnością niż chociażby 10 lat temu, gdy były złote czasy dla VAT-owców. Wtedy to wywiad skarbowy stanowiło ok. 300 funkcjonariuszy – na całą Polskę! Dziś wygląda to nieco inaczej i nad rozpracowywaniem grup VAT-owskich pracują już nieco większe siły, do tego lepiej skoordynowane, podobno.

 

Symptomy, które mogą świadczyć o tym, że dana firma może być zaangażowana w karuzelę

Ok, mamy więc modele charakterystyczne dla wzorcowych firm z danej branży, a na ich podstawie można typować podejrzanych, którzy od tego wzorca odbiegają. Poza tym już na późniejszym etapie można sprawdzić istotne elementy mogące świadczyć o tym, że dany podmiot jest uczestnikiem karuzeli. Tutaj kilka przykładowych kwestii:

Raz: dobry analityk jest w stanie w niedługim czasie stwierdzić, czy firma jest zamieszana w wyłudzenia VAT-u na podstawie analizy przepływów magazynowych. Ba, może odczytać nawet, czy zaangażowanie w schemat jest świadome, czy też nie.

Dwa: niektóre dane na fakturach. Przykładowo w niektórych branżach faktury wystawiane przez VAT-owców są na bardzo krótkie terminy płatności, max 3 dni, a do tego zawierają po 2-3 pozycje na fakturze na duże kwoty. Tymczasem w normalnie handlujących firmach z tej branży pozycji na fakturze jest zwykle kilkanaście albo i kilkadziesiąt na jednym zamówieniu, a kwoty do zapłaty są mniejsze, więc już mamy fajny znacznik.

Trzy: szybkie przepływy całości towaru – słup kupuje na fakturze np. 1000 sztuk czegoś, po czym sprzedaje bardzo szybko całe 1000 sztuk do innej firmy. Schemat ten powtarza się cały czas, co jest typowe właśnie dla słupa, który w przeciwieństwie do normalnie działających przedsiębiorstw nie składuje towaru i nie rozdziela danej partii pomiędzy wiele podmiotów na wiele zamówień.

 

Służby kontra mafie VAT, czyli CBŚP, policja oraz inni w akcji

Teraz przeskoczmy może do działań policji, CBŚP oraz innych „trzyliterówek”. Tutaj często zaczyna się od tego, że jakiś Seba, co to jeszcze z rok temu kradł perfumy w Biedronce, nagle zaczyna się wozić po mieście autem za pół bańki (albo i droższym). Myślicie, że policjanci, którzy dobrze kojarzą starych prawilniaków, się tym nie zainteresują…? No cóż…

Kolejna rzecz: donos, taki zwykły, przesłany chociażby przez zazdrosnego sąsiada lub kogoś, kto udaje kolegę, ale tak naprawdę życzy Tobie abyś wpadł, też z zazdrości. To się zdarza – i to całkiem często.

A, no i jeszcze jedna rzecz: są firmy, które współpracują ze służbami i wystawiają im podejrzanych kontrahentów. Ba, niektóre mogą być wręcz kontrolowane przez służby, przynajmniej w pewnych newralgicznych sektorach. Ale o tym się specjalnie nie mówi, więc i ja kończę ten wątek.

 

Jak długo trwają śledztwa w sprawach związanych z wyłudzeniami lub uszczupleniami VAT

Nasz Janek – VAT-owiec być może skomentowałby to wszystko tak: no ale gdzie, przecież moi kumple się żyją z VAT-u już od kilku lat i nic się nie dzieje… Zgadza się Janku, jednak weź pod uwagę, że śledztwa w tego typu sprawach trwają na ogół od 3 do 5 lat, więc tak naprawdę na niektórych VAT-owców dopiero przyjdzie pora. I tutaj mała dygresja: to nie jest wcale tak, że nasze polskie służby jakoś specjalnie się „żółwią” przy prowadzeniu spraw – np. w Wielkiej Brytanii też to trwa podobnie. Dodajmy do tego, że według statystyk za 2018 rok, w kręgu zainteresowań CBŚP znajdowało się blisko 400 grup zorganizowanych, które przejawiały aktywność w dziedzinie przestępstw ekonomicznych. Można założyć, że bardzo duża ich część, jeśli nie większość, zarabiała także na wyłudzeniach lub uszczupleniach podatku VAT. Wbrew pozorom to całkiem sporo – a mówimy tylko o CBŚP, choć pewnie te grupy po części dublują się z innymi statystykami.

 

Pieniądze VAT-owców – na co mogą liczyć osoby na dole schematu?

Przejdźmy teraz do najważniejszej kwestii, czyli do kasy. Wiele osób, w tym Janek, uważa, że życie każdego VAT-owca wygląda tak: szybka i duża kasa, w najgorszym wypadku krótki wyrok, a potem myk do Ameryki Kokosowej i popijanie drinków z palemką w luksusie do końca życia. Niestety, jest bardzo duża szansa, że nasz Janek startując z niskiego poziomu nie zarobi milionów. Drogie auto, wycieczki, fajne ciuchy, imprezowe życie i ładne dziewczyny to prawdopodobnie wszystko, na co może on liczyć wchodząc w taki układ bez własnej, dużej gotówki, bez wiedzy i bez znajomości. No, może jeszcze mieszkanie da radę sobie kupić – tyle, że może się nim długo nie nacieszyć. Ktoś powie: no jak, ale przecież można odkładać kasę i uzbierać sporo!

No to powiem Wam jedną rzecz: chyba większość VAT-owców z niższej półki tak właśnie myśli, ale wraz z pierwszymi przypływami gotówki jakoś tak dziwnie dostają małpiego rozumu i trwonią większość pieniędzy. Dobra, może i jakąś kasę zakopują w tzw. banku ziemskim, ale jej lwia część idzie na bieżącą konsumpcję, bo przecież jeszcze mamy czas, jeszcze zarobimy więcej, dopiero się rozkręcamy i tak dalej. W praktyce tak to właśnie często wygląda. To jest prosty mechanizm z pogranicza psychologii i niby każdy wie, że nie powinien trwonić kasy, ale jednak znaczna część to właśnie robi – nawet tych inteligentych osób.

Poza tym kolejna kwestia: profesjonalne wytransferowanie dużych pieniędzy za granicę to też nie jest wcale hop-siup i opłaca się od pewnego poziomu. Przykładowo w pewnych przypadkach pieniądze mające podlegać wypraniu były przesyłane przez ponad 20 różnych kont i zanim dotarły do miejsca docelowego, to „podróżowały” po egzotycznych krajach, takich jak Dubaj, Hong-Kong i tak dalej, po drodze wielokrotnie ulegając przewalutowaniu. No i w konsekwencji tego wszystkiego rzeczywistość jest taka, że w praktyce idyllę VAT-owca przerywa zatrzymanie, na ogół niespodziewane. A wtedy już jest po zawodach – zwłaszcza, że majątki domniemanych przestępców są obecnie zabezpieczane jeszcze w trakcie śledztwa, a nie po czasie, jak bywało kiedyś.

 

Zatrzymanie i odpowiedzialność karna

Co dalej… Na pewno nasz VAT-owiec Janek mógłby liczyć na sankcję, czyli pobyt w areszcie śledczym. A w tym czasie zostałby jeszcze zaatakowany pod kątem finansowym, gdyż na jego majątek weszłyby zabezpieczenia. Koniec końców mógłby nawet zostać bez kasy na dobrego obrońcę. Nie wierzycie? To powiem Wam, że widziałem sytuacje, gdzie rodzice sprzedawali ziemię, aby ratować syna z kłopotów. Widziałem, jak matka brała kredyt pod zastaw mieszkania, żeby opłacić adwokata dla swojego chłopaka. Tak, tak to właśnie realnie wyglądało.

Warto też zdawać sobie sprawę z tego, że jako niski szczebel to właśnie Janek miałby największe szanse na poniesienie głównych kosztów zabawy w tą całą mafię VAT-owską. Nie organizatorzy schematu, którzy być może wyjdą z tego cało i zarobieni po sufit. Janek robiłby za to za kozła ofiarnego albo jelenia do odstrzału, jak wolicie.

Więc jest spora szansa, że nasz Janek dostaje wyrok bezwzględnego więzienia i do tego ma tytuły wykonawcze wystawione przez Urząd Skarbowy. Ok, przy dobrych wiatrach, jeśli Janek byłby niekarany, to mógłby to być wyrok w zawieszeniu + grzywna. W niektórych przypadkach sąd może zobowiązać Janka do naprawienia szkody, a jeśli on tego nie zrobi, to trafi za kratki, jeśli np. otrzymał wyrok w zawieszeniu. I tutaj dochodzimy do istotnej rzeczy: wartość tego, co Janek będzie musiał oddać budżetowi czy to w związku z wyrokiem sądu, czy tytułem wykonawczym wystawionym przez skarbówkę, prawdopodobnie przekroczy sumę, jaką zarobił on na tym procederze. Po prostu będąc na stosunkowo niskim poziomie dostał tylko pewien %, a ktoś wyżej zgarniał większą część. Tak to działo i nie ma tutaj sentymentów – biznes to biznes.

Tak więc jest prawdopodobne, że Janek zostanie z długami – może 200 tysięcy, może 600 tysięcy, może milion. Jest spora szansa, że nie spłaci tego do końca życia z legalnej pracy, nie ucieknie też od takich długów dzięki upadłości konsumenckiej, bo ta nie obejmuje podobnych przypadków, gdzie zapadł wyrok w związku z przestępstwem. Możliwe więc, że nasz Janek wypadnie z normalnego obiegu i do końca życia będzie skazany na ukrywanie dochodów, otwieranie firm na słupów lub pozostanie na przestępczej ścieżce. A, no i jest jeszcze jedna ścieżka: emigracja. Ok, w optymistycznym scenariuszu Janek być może nawet odłoży te kilkaset tysięcy PLN, które znajdą się poza zasięgiem polskich komorników i będziesz miał na nowy start w nowym kraju. Jednak Janek jest już przyzwyczajonym do życia na wysokim poziomie, więc jest duża szansa, że nie zastopuje wydatków i te pieniądze dość szybko się rozejdą. No a potem pozostanie proza życia zwykłego, szarego emigranta. I tu powtarzam: startując dziś z niskiego poziomu nie ma co się porównywać do VAT-owców z wysokiej półki, którzy faktycznie transferują miliony za granicę, bo to trochę inna bajka.

 

A może współpraca z organami ścigania…?

Na dobrą sprawę chyba najmniej bolesne wyjście z takiej sytuacji byłoby dla Janka następujące: zostanie tzw. małym świadkiem koronnym na zasadach określonych w art. 36 Kodeksu Karnego Skarbowego – taki odpowiednik tzw. małej 60-tki znanej ze spraw typowo kryminalnych. Mówiąc wprost byłoby to pójście na współpracę z organami ścigania i wystawienie kolegów z grupy.

No i powiem Wam, że tutaj wszelkie opowieści o honorze przestępców itp. najczęściej można włożyć między bajki, ewentualnie eksploatować w piosenkach polskich raperów skierowanych do specyficznego targetu. Albo inaczej – nie ma co liczyć, że wszyscy twardo odmówią zeznań.  Rzeczywistość jest nieco inna, a ja osobiście poznałem niejeden przypadek, gdy tzw. git i twardziel, szanowany w kryminalnym półświatku, szedł na współpracę z organami ścigania, żeby tylko wyrwać możliwie najniższy wyrok, a nawet go niekiedy uniknąć. Taka to już proza przestępczego życia – zwłaszcza, że w dzisiejszych czasach tzw. konfident, czyli osoba idąca na współpracę, nie musi mieć wcale piekła w więzieniu (o ile tam w ogóle trafi). Dadzą takiego delikwenta na odpowiednią celę i co najwyżej nasłucha się inwektyw pod swoim adresem. I tyle – niska cena za uniknięcie odpowiedzialności. Zresztą powiem tak: jeśli nawet Janek nie pójdzie na współpracę, to czy może być na 100% pewien, że to samo zrobią jego wspólnicy z VAT-owego schematu…? Raczej niekoniecznie…

 

Krótkie podsumowanie

No i jak Wam się podoba perspektywa takiej kariery, całkiem realna zresztą…? Czy kilka lat rozrywkowego życia na fajnym poziomie jest warte takiego ryzyka? Ok, nasz Janek jest młody, może naoglądał się filmów typu „Młode wilki”, gdzie jest przekaz typu „nie ma żadnego jutro – jest tylko dziś”. Tyle, że to bzdury, a prawdziwe życie to nie jest film.

Reasumując: jeśli ktoś startuje od finansowego zera i da się wciągnąć w schemat VAT-owski na niższym szczeblu, to moim zdaniem w niektórych wariantach ma nawet kilkadziesiąt % szans na porażkę. Kasy wielkiej raczej nie zarobi, a już na pewno nie odłoży, a za to kłopoty mogą pozostać na całe życie. Oczywiście, starych VAT-owców i tak tym nie przekonam, ale jeśli Wy nie macie w sobie żyłki gangstera i dopiero myślicie o takiej działalności, to powiem krótko: nie warto! Tyle ode mnie na dziś – trzymajcie się! ????

No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Państwowe automaty do gier, czyli fiasko koncepcji Macierewicza + słynna Ustawa 447

Przyznam się na wstępie, że przeoczyłem pewną informację. Otóż kilka tygodni temu Puls Biznesu wypuścił artykuł na temat losów jednego ze sztandarowych projektów Antoniego Macierewicza & Spółki, czyli produkcji maszyn slotowych (popularnych automatów) dla Totalizatora Sportowego. Jak już wiemy, z zadaniem tym przyszło się zmierzyć Państwowym Zakładom Łączności nr 1 w Zegrzu. No i niestety, nie skończyło się to najlepiej, a mówiąc wprost nastąpiła porażka na całej linii. Dziś spróbujemy odpowiedzieć na ważne pytanie: dlaczego tak się stało? Z góry zaznaczę jednak, że ciężko tutaj napisać 100% pewny scenariusz ze względu na niezwykle trudny dostęp do informacji, które są ściśle certyfikowane i nie ma praktycznie żadnej jawności, jeśli chodzi o bieżące decyzje TS. Do tego dane finansowe nie są odpowiednio publikowane, a zapytania o ich upublicznienie są zwyczajnie zbywane. W tej sytuacji można więc budować sobie obraz sytuacji w oparciu o strzępy wiadomości, analizę biznesową i doświadczenie osób znających branżę od podszewki. No, ale spróbujmy… ????

 

Totalizator Sportowy wkracza na scenę

Zgodnie z tym, co można przeczytać we wspomnianym artykule, po porażce PZŁ nr 1 teraz to TS wziął na siebie cały ten bajzel (jak najbardziej adekwatne słowo) i zamierza samodzielnie kontynuować projekt na takich oto zasadach:

„Docelowo chcemy mieć własny system centralny, który zwiększy stabilność operacyjną, potencjał do modyfikacji w zależności od potrzeb i bezpieczeństwo danych, a także być integratorem automatów, wykorzystywanych na nasze potrzeby.”

Ok, ambitny plan, trzeba przyznać. A przy okazji: cieszę się, że media cały czas monitorują temat i póki co nie odpuszczają. Wracając teraz do meritum: wiele wskazuje na to, że Totalizator może mieć duży problem z realizacją tych założeń. Powody tego są dość złożone, ale postaram się je wyjaśnić opierając się na opinii osób znających branżę od podszewki.

 

Automaty produkcji państwowej – mission impossible…?

Zacznijmy od tego, że produkowanie automatów przez państwowe spółki od samego początku wyglądało na prawdziwe kuriozum. Według znawców branży, na dzień dzisiejszy są niewielkie szanse na to, aby firma z tzw. budżetówki była w stanie sama podołać takiemu projektowi. Powód jest następujący: w przypadku hazardu kluczową sprawą jest oprogramowanie – nie technologia samych maszyn, którą nawiasem mówiąc można kupić. Krótko mówiąc soft is the king! Stworzenie oprogramowania na odpowiednim poziomie to lata doświadczeń, zatrudnianie wysoko wykwalifikowanych speców od IT, znajomość specjalnej matematyki, lata prób itd. Nie da się w to wejść ot tak, z marszu i w krótkim czasie stworzyć soft na wystarczającym poziomie. Co do zlecenia tego na zewnątrz, to warto wiedzieć, że są to tajemnice tak pilnie strzeżone, że w każdej fabryce automatów nikt poza częścią personelu nie ma wstępu do działów zajmujących się programowaniem. Obowiązują tam ścisłe procedury bezpieczeństwa i, o ile mi wiadomo, nie ma żadnego speca, który by pracował nad całym kodem – rozbicie prac na etapy pozwala tutaj uniknąć przecieku informacji. O randze zagadnienia może świadczyć chociażby fakt, że nawet automaty najlepszych światowych producentów miały (mają) bugi, dzięki którym przy odpowiedniej sekwencji ruchów można za każdym razem wykręcać np. trzy 7, rozbijając tym samym bank. ???? I teraz, znając poziom informatycznych projektów publicznych, wyobraźcie sobie, ile to dziur mogłoby mieć taki soft stworzony przez państwowych speców! Prawdopodobnie byłaby to masakra, tak to można obrazowo określić.

 

Ok, no to może jednak dać zarobić jakiemuś zewnętrznemu producentowi…?

Teoretycznie jest to dobra opcja – w końcu już przecież zakupiono partię automatów od Gauselmanna, w drugim przetargu weszły też polskie firmy. Maszyny polskich producentów są także już zakontraktowane. Tyle, że czym innym jest wrzucenie na rynek kilkuset automatów, a czym innym zbudowanie systemu, na którym miałoby działać kilkadziesiąt tysięcy maszyn. To są dwie zupełnie różne skale projektu. Oczywiście, są w Polsce producenci oprogramowania, którzy mogliby podołać zadaniu jego stworzenia, ale podobno pojawia się tutaj pewien problem, jakim są… umowy narzucone przez Totalizator. Osoby znające tematykę mówią wprost, że jest w nich tyle kruczków prawnych, zawiłości i nieścisłości, że w konsekwencji potencjalni wykonawcy odpuszczają, gdyż wyłożenie się na projekcie w takiej skali mogłoby się równać upadłości. No, może jedna firma mogłaby w to jeszcze wejść, jak mawia się w branży. Oczywiście, przy takiej skali zamówienia umowa zabezpieczająca interesy strony zamawiającej to absolutna podstawa, ale z drugiej strony gdy od pewnego poziomu rozpoczyna się nadmierne przerzucanie ryzyka na dostawców, to ci mogą powiedzieć pas.

 

Paul Gauselmann, niemiecki potentat z branży automatów do gier. Źródło: handelsblatt.com

 

W co więc gra Totalizator…?

Prawdopodobnie w tym momencie (początek listopada 2019) toczy się tam walka o przetrwanie na stołkach. Mówiąc inaczej wygląda na to, że szefostwo TS znalazło się praktycznie w sytuacji bez wyjścia, więc wykonują działania pozorne i grają na czas. Widać też dość jasno, że obecna polityka Totalizatora jest skoncentrowana na nieco innych rzeczach niż salony gier. Można odnieść nieodparte wrażenie, że dla państwowego monopolisty liczy się bardziej rozwój kasyna online Total Casino, finansowanie i sponsorowanie e-sportu oraz promocja Eurojackpotu. A automaty? Te są najwyraźniej traktowane w Totalizatorze niczym zło konieczne, brakuje odpowiedniego know-how, a do tego nikt nie chce tam słuchać ekspertów znających rynek na wylot – podobno w obawie o posądzenie o korupcję itp. historie. Cóż, pewnym cieniem kładzie się tutaj niedawna sprawa Gauselmanna, o której już pisałem i zawirowania wokół tamtego przetargu (pracuje nad tym prokuratura).

 

Automaty prywatne kontra automaty państwowe

Tak więc na dzień dzisiejszy mamy przedziwną politykę, która właściwie blokuje ekspansję i marnuje potencjał. Dla porównania: za czasów, gdy można było legalnie rozwijać biznes z automatami w oparciu o wydane koncesje, to po 3 latach na rynku funkcjonowało już ponad 30 tys. maszyn! Tyle, że wtedy za robotę wzięli się prywatni przedsiębiorcy, którym faktycznie zależało. A jak to wygląda w wersji państwowej, to właśnie mamy okazję obserwować – projekt „automatowy” idzie wręcz w ślimaczym tempie. Zresztą, przy okazji, projekt przejęcia hazardu przez państwo nie udał się nigdzie na świecie, z różnych zresztą względów.

Czyli, podsumowując ten fragment, pomysł produkcji automatów przez spółkę skarbu państwa, rzucony przez Macierewicza i później pilotowany przez Misiewicza, do dziś odbija się czkawką, ale nikt nie chce się przyznać do tego początkowego błędu, który jest kluczem do obecnej sytuacji. Cóż, tak już jest, że sukces ma wielu ojców, a porażka żadnego. O, przepraszam – w tym przypadku medialnymi ojcami porażki mogą zostać obecne władze Totalizatora, choć tak naprawdę zawalił kto inny.

 

 

No i wreszcie wisienka na torcie, czyli Ustawa 447 i przetarg na automaty

Ten rozdział rozpocznę od przypomnienia pewnej teorii spiskowej, o której pisałem już pod koniec sierpnia 2019. W dużym skrócie chodziło tam o to, że przyznanie kontraktu PZŁ nr 1 to była rzekomo typowa zasłona dymna, a docelowo cały projekt ma faktycznie realizować pewna amerykańska firma, mająca pełnić formalnie rolę podwykonawcy, a w praktyce zgarniająca większość kasy. Kluczowym w tej teorii miał być moment, w którym pierwotny wykonawca (czyli PZŁ nr 1) polegnie, a więc powstanie dobre alibi i będzie można „wepchnąć” inną firmę. No i właśnie teraz mamy dogodną chwilę na takie zagranie – zwłaszcza, że jest już po wyborach parlamentarnych. Ok, ale co to ma wspólnego ze słynną Ustawą 447…? A to, że według niektórych osób naświetlających tę kwestię, realizacja roszczeń organizacji żydowskich miałaby się po części odbywać w formie ukrytej, a więc poprzez niektóre kontrakty na zamówienia rządowe (kasa z tych kontraktów miałaby później w części płynąć do różnych fundacji itp.). A czy można sobie wyobrazić lepszą okazję do takiej ustawki niż miliardowe zamówienie z TS…? ????

 

Co łączy GTECH / IGT i muzeum Polin?

Smaczku sprawie dodaje fakt, że w zasadzie jedyną firmą z USA, która mogłaby tutaj coś zdziałać, jest amerykański GTECH / IGT. O tej międzynarodowej korporacji w kontekście Totalizatora przebąkiwało się od kilku lat, a ja dodam, że jest ona idealna do wszelkich teorii spiskowych związanych z Ustawą 447 – chociażby ze względu na osobę jednego z założycieli, a obecnego wiceprezesa, czyli Victora Markowicza. Pochodzi on z rodziny żydowskiej, a do tego wsparł muzeum Polin jako darczyńca. Pasuje to do pewnej narracji jak ulał…? No pasuje.

 

Automaty firmy IGT. Źródło: asgam.com

 

Problem jest jednak taki, że raczej należy włożyć między bajki domniemywania, jakoby to GTECH / IGT mógł stać za całym zamieszaniem z automatami! Dlaczego? Powód jest prosty, a właściwie to są dwa:

– po pierwsze bardzo niekorzystne umowy, jakie narzuca Totalizator,

– a po drugie brak odpowiedniej technologii pod takie zamówienie.

Zaraz, zaraz, czy to drugie nie brzmi czasem jak absurd – jedna z największych firm hazardowych na świecie miałaby nie mieć technologii do produkcji automatów i oprogramowania dla Totalizatora…? Wyjaśnijmy więc: maszyny w salonach, maszyny na ulicy (bary, kluby) i maszyny w kasynach to są trzy niezależne technologie i gry różniące się od siebie. To są pozorne niuanse, ale w praktyce dość znaczące. GTECH jest fantastycznym dystrybutorem, operatorem i dostarczycielem rozwiązań liczbowych ze świata loterii i gier, ale z automatami jest u nich raczej średnio. Ale, ale, powie ktoś, przecież GTECH zakupił udziały w IGT, czyli najlepszym amerykańskim producencie maszyn do gier! Co to więc za problem, aby zrealizować kontrakt poprzez IGT właśnie…? Otóż właśnie nie jest to wcale hop – siup! IGT produkuje bowiem bardzo dobre automaty, ale do kasyn, gdzie są one uważane za odpowiedniki Mercedesów wśród aut. Co więcej firma ta opanowała w zasadzie tylko amerykańskie kasyna, podczas gdy w Europie królują producenci europejscy, jak np. NOVOMATIC, Recreativos Franco, Kajot, MERKUR, EGT, Atronic, Astra, Synot i inni. Tak więc automaty dla Totalizatora to nie byłby ten konkretny typ produktu, w którym IGT się specjalizuje, a co za tym idzie projekt wiązałby się z wieloma trudnościami dla tej firmy. Obrazowo to trochę tak, jakby firma produkująca terenówki nagle miała zacząć konstruować typowo sportowe auta – niby to samochód i to samochód, ale jednak know-how nieco inne.

Wniosek:

Nic nie wskazuje na to, żeby GTECH chciał i mógł zgarnąć zamówienie na maszyny slotowe dla Totalizatora. Ale gdyby jednak tak się stało, to sytuacja byłaby naprawdę zastanawiająca i przedstawiona powyżej teoria spiskowa już nie byłaby aż tak mocno spiskowa…

 

Krótkie podsumowanie

Całe to zamieszanie z automatami dla Totalizatora na dzień dzisiejszy wydaje się efektem nieprzemyślanych deklaracji polityków (Antoni Macierewicz) i złego oszacowania realnych możliwości. Zresztą takie podejście to chyba ostatnio nasza polska specyfika – wystarczy wspomnieć projekt miliona elektrycznych aut, tak szumnie zapowiadanych przez rządzących. W tym scenariuszu nie ma wszechmocnych Iluminatów, masonów itp. – jest za to zwykła niekompetencja i brak ogarnięcia (by nie powiedzieć mocniej). Z drugiej strony będziemy mieli możliwość zobaczenia, czy jedna z teorii spiskowych związanych z Ustawą 447 rzeczywiście się sprawdzi – no bo jeśli nie przy tym kontrakcie, to kiedy…? ????

No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

RPA i program BEE – idea kontra rzeczywistość

Dziś będzie historia z drugiego końca świata, bo aż z Republiki Południowej Afryki. Ten piękny kraj przeżył w 1994 roku małą rewolucję, w wyniku której zniesiono apartheid, czyli podział rasowy. Niestety, nie było tutaj efektu czarodziejskiej różdżki, dzięki któremu nagle zniknęłyby nierówności społeczne – a były one naprawdę duże, ponieważ zaledwie 10% najbogatszych obywateli (w ogromnej większości byli to biali) posiadało aż 95% bogactw kraju. W RPA współczynnik Giniego, obrazujący rozkład dóbr, był więc naprawdę wysoki. Nowi władcy tego państwa postanowili, że trzeba coś z tym zrobić, gdyż taki stan rzeczy miał ograniczać rozwinięcie pełnego potencjału społecznego i blokować rozwój ekonomiczny. No i właśnie na tej idei wyrósł właśnie program BEE, czyli Black Economic Empowerment.

 

Black Economic Empowerment – założenia programu

Podstawowym założeniem projektu było, ogólnie rzecz biorąc, wyrównywanie szans czarnoskórej ludności RPA w stosunku do dominujących ekonomicznie białych. W związku z tym stworzono szereg rozwiązań prawnych faworyzujących tę pierwszą grupę społeczną – był to min. rating oceniający przedsiębiorstwa chociażby pod tym kątem struktury posiadania. Im więcej czarnoskórych obywateli było wśród akcjonariuszy lub udziałowców, tym lepiej. Ktoś powie: no dobra, a co to za różnica…? A chociażby taka, że przy nieodpowiedniej (czyt. wyłącznie białej) strukturze własności biznes praktycznie tracił możliwość zgarnięcia rządowych kontraktów lub wręcz nie miał racji bytu. Przykład: zgodnie z Mineral and Petroleum Resources Development Act (2002 rok) przedsiębiorstwo, które chciało otrzymać koncesję górniczą na wydobycie, musiało mieć w strukturze posiadaczy przynajmniej 26% czarnoskórych.

Nie koniec jednak na tym – partia rządząca uznała, że w ramach wyrównania szans należy dopomóc w szybszej zmianie struktury własnościowej przedsiębiorstw. Program BEE miał więc motywować duże firmy, będące w posiadaniu białych, do sprzedaży akcji tzw. Czarnym Partnerom, czyli spółkom kontrolowanym przez czarnoskórych. Przy tak dużym poziomie nierówności społecznych teoretycznie miało to ręce i nogi, ale praktyka pokazała, że jednak niekoniecznie…

 

Działanie programu BEE w praktyce, czyli co mogło pójść nie tak

Zacznijmy od tego, że na potrzeby takich działań stworzono system finansowania, w którym kluczową rolę odgrywały spółki celowe SPV. W dużym skrócie: SPV, czyli Special Purpose Vehicles, to struktura wydzielona z macierzystej firmy, która ma służyć określonym celom (np. nabywaniu akcji) oraz ograniczyć ryzyko. W wersji RPA wyglądało to tak, że Czarni Partnerzy otwierali SPV i pozyskiwali finansowanie pozwalające na zakup akcji „białych” firm. Na jakich zasadach? Były różne modele, ale dwa najpopularniejsze to:

– pożyczka udzielona przez „białą” firmę sprzedającą akcje,

– pożyczka udzielana przez instytucje finansowe, której zabezpieczeniem były min. kupione akcje.

Dominował pierwszy model sprzedaży, a pożyczki te mogły być zazwyczaj spłacane z dywidend wypłacanym Czarnym Partnerom. Okres spłaty wynosił zazwyczaj 10 lat – jeśli po tym czasie postało jeszcze jakieś niewielkie zadłużenie, to Czarny Partner mógł np. sprzedać część akcji w celu uregulowania go lub po prostu odejść z programu i nie kupować akcji. Co warte zaznaczenia, Czarni Partnerzy musieli płacić na początku nieduże wkłady pieniężne, będące ułamkiem realnej rynkowej wartości tychże akcji. Formalnie nie była to jednak zniżka (wbrew temu, co pisały niektóre media żądne sensacji), ponieważ pozostawało zadłużenie do spłaty, do wysokości normalnej ceny akcji. Na pierwszy rzut oka był to więc wariant opcji kupna (call option), w którym wystawca oferuje w przyszłości transakcję kupna instrumentu po cenie ustalonej przez obie strony w chwili zawarcia kontraktu. Była jednak istotna różnica: w przeciwieństwie do europejskiego modelu call option, w RPA zastosowano cenę zmienną, tzn. liczono wartość akcji w momencie zakończenia okresu spłaty. Nie było więc możliwości zastosowania tzw. vanilla options, czyli ustalenia ceny wykupu już w momencie zawierania transakcji. Miało to niekiedy daleko idące konsekwencje.

 

Wariant nr 1: deale dla zwykłych obywateli

Przede wszystkim każdy czarnoskóry obywatel mógł skorzystać z programu BEE, zakładając spółkę SPV i kupując opcje na akcje przy zapłaceniu z góry kilku % oszacowanej wartości początkowej. I wielu tak właśnie zrobiło, kupując nieduże ilości, które w zasadzie nie dawały im niczego ponad to, że mieli prawo głosu na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. Otrzeźwienie przychodziło jednak w momencie wykupu akcji lub tuż przed nim. Bardzo często okazywało się bowiem, że wypłacana przez lata dywidenda nie starcza na wykup nawet znaczącej części papierów wartościowych, nie mówiąc już o całości. Po prostu część przedsiębiorstw wypłacała bardzo małe dywidendy, więc nie można było sfinansować nimi operacji wykupu – a wykupić trzeba było całość. Dodatkowo ceny akcji na przestrzeni lat często rosły, co również w opisywanym wariancie niekoniecznie było korzystne dla drobnych inwestorów. Dlaczego? Ano właśnie na skutek zastosowania modelu, w którym dla wykupu przyjmowało się końcową cenę akcji, a nie początkową! Przykład:

– Mr Black w ramach programu BEE kupił w 2000 roku opcje na 1000 akcji firmy Super Company, a każda z tych akcji była warta 100 ZAR (randów południowoafrykańskich). Startowa kwota do spłaty wynosiła więc 100 tys. ZAR.

– Dywidenda, wypłacana spółce SPV kontrolowanej przez Mr Blacka, przez następne 10 lat wyniosła 50 tys. ZAR.

– W 2010 roku, a więc gdy miał nastąpić moment wykupu, wartość jednej akcji Super Company wynosiła 200 ZAR, więc Mr Black chcąc je wykupić musiałby zapłacić 200 tys. ZAR. Oczywiście wartość długu zmniejszyła się o 50 tys. tytułem wypłaconej dywidendy, ale ciągle pozostało do spłaty 150 tys. ZAR.

– Teoretycznie Mr Black mógłby tutaj wziąć kredyt w banku na 150 tys. ZAR, wykupić resztę akcji i albo je zatrzymać, albo sprzedać po cenie rynkowej za 200 tys. ZAR i być 50 tys. ZAR do przodu. Teoretycznie, bo dochodziło jeszcze coś takiego, jak oprocentowanie transakcji zakupu opcji, liczone np. według wskaźnika JIBAR (używany w RPA)! I to ono powodowało, że po 10 latach cały deal był psu na budę, bo oprocentowanie długu było wyższe niż wypłacona dywidenda. Mr Black zamykał więc spółkę i odchodził z programu BEE z niczym.

Rzecz jasna podany powyżej przykład jest mocno uproszczony, ale oddaje zasadę działania mechanizmu. Czyli:
– wycena końcowa akcji była zbyt wysoka,
– koszt długu był zbyt wysoki,
– wypłacana dywidenda była zbyt niska, aby Czarny Partner mógł spłacić za jej pomocą zadłużenie.

W efekcie akcje pozostawały własnością emitującego je przedsiębiorstwa (czyli „białej” firmy), a Czarni Partnerzy nie mieli z tego nic. Osobom, które nie znały się na finansach (a do takich zaliczało się wielu kupców), ciężko było oszacować poziom ryzyka i rentowności, więc kończyło się na wielkim rozczarowaniu. Inaczej mówiąc niektórzy po prostu myśleli, że akcje same się spłacą z dywidendy, ale się przeliczyli. Patrząc po tym, jak oceniany jest program BEE w południowoafrykańskich mediach, można zaryzykować stwierdzenie, że takich osób była większość. Oczywiście, mogło zdarzyć się i tak, że np. wartość akcji spadła, a dywidenda wystarczyła na wykupienie całości, ale wydaje się, że nie były to przypadki przeważające (jeśli chodzi o zwykłych inwestorów).

 

Wariant nr 2: deale dla elity

Wpływowi czarnoskórzy politycy i urzędnicy teoretycznie przystępowali do programu BEE na takich samych zasadach, jak przeciętni czarnoskórzy obywatele RPA. Tyle, że w praktyce warunki gry na tym poziomie były zupełnie inne.

Po pierwsze dzięki rozmaitym koneksjom „ważniacy” mogli załatwić sobie finansowanie umożliwiające zakup większych ilości opcji na akcje. Wiązało się to chociażby z możliwością umieszczenia swoich ludzi w zarządzie czy radzie nadzorczej – tak więc ktoś tam już załapał się na dobrze płatną fuchę i miał wpływ na to, co dzieje się w firmie.

Druga sprawa: układy polityczne nowych akcjonariuszy umożliwiały załatwienie wielu rzeczy, jak chociażby wygranych w rządowych przetargach, czy w skrajnych przypadkach nawet przepchnięcie odpowiedniej ustawy. Można się tylko domyślać, czy w ślad za tym szły różnego rodzaju „premie”…

Trzecia kwestia: dzięki dostępowi do finansowania, spółki SPV kontrolowane przez wysoko postawionych polityków i urzędników miały możliwość wcześniejszego wykupywania akcji i obrotu nimi na giełdzie. Po co? Załóżmy taki oto scenariusz: „biała” firma, mająca jako akcjonariuszy wpływowych czarnoskórych polityków, wie, że dzięki ich wpływom najprawdopodobniej zgarnie tłusty rządowy kontrakt. Co więc robi spółka SPV należąca do tychże polityków, która nabyła opcje na akcje…? Oczywiście pozyskuje finansowanie i wykupuje akcje od „białej” firmy! No a potem, gdy już upubliczni się wiadomość o pozyskaniu rządowego kontraktu, to cena akcji poszybuje do góry, więc spółka SPV będzie mogła je sprzedać z zyskiem, spłacić zadłużenie i wyjść na plus. Rzecz jasna zaraz potem można powołać nowy podmiot SPV Black Partner, który znów zakupi opcje na akcje za ułamek ich wartości i tak dalej…

Władza – dostęp do finansowania – wiedza. W takiej konfiguracji naprawdę ciężko jest stracić. Ile było przypadków podobnych do opisanego powyżej? Najprawdopodobniej sporo, skoro w 2018 roku prezydent RPA Cyril Ramaphosa powołał komisję śledczą, która miała badać nieprawidłowości związane z zaangażowaniem w podobne transakcje funduszu PIC. Tenże PIC (Public Investment Corp) to państwowy fundusz inwestycyjny mający za zadanie zbierać środki min. na wypłaty emerytur, dysponujący miliardami dolarów. Ważną rolę w tej instytucji pełnił niejaki Tshepo Mahloele, który wraz ze znajomymi biznesmenami opracował prosty schemat:

– spółka SPV kontrolowana przez kumpla Mahloele zostawała Czarnym Partnerem i kupowała opcje na akcje od „białej” firmy;

– Mahloele załatwiał tej spółce SPV finansowanie z PIC, dzięki czemu mogła ona wykupić od razu akcje;

– gdy tylko cena akcji szła znacząco w górę, spółka SPV odsprzedawała je PIC bądź na giełdzie i spłacała zadłużenie, resztę pozostawiając jako zysk,

– no a następnie można było otworzyć kolejną spółkę SPV i powtórzyć schemat – i tak dalej…

I tak oto Mahloele z ekipą zarobili grube miliony. Oczywiście można domniemywać, że mieli oni dostęp do poufnych informacji i wiedzieli kiedy może nastąpić podwyżka kursu akcji, więc szli na tzw. pewny strzał.

 

Tshepo Mahloele, bohater jednego ze skandali związanych z programem BEE. Źródło: tshepomahloele.com

 

Jaki był skutek wprowadzenia w życie programu Black Empowerment Economy?

No i tym właśnie sposobem niektórzy czarnoskórzy politycy zasiedli z dotychczasowymi białymi elitami przy wspólnym stole. A zwykli czarni obywatele, którzy „pobawili się” w zakup akcji w ramach BEE…? W przeważającej części nie zyskali zbyt wiele – może oprócz chwilowej nadziei na lepsze życie. Zresztą większość czarnoskórego społeczeństwa w RPA, mimo licznych bonusów programu BEE, nadal stanowią osoby żyjące w biedzie. Według danych opublikowanych w 2017 roku, 55,5% tamtejszego społeczeństwa miała do dyspozycji mniej niż 75 USD miesięcznie na osobę (w przeliczeniu), przy cenach żywności, ubrań czy mieszkań zbliżonych do polskich! Można odnieść wrażenie, że w pewnych aspektach przypomina to nieco sytuację z genialnej książki „Folwark zwierzęcy” Orwella, ale w oczach niektórych byłoby to porównanie wysoce niestosowne i obraźliwe (choć ja bym nie odczytywał go dosłownie). No a skoro tak, to stworzenie puenty dla tego wpisu pozostawiam każdemu z Czytelników z osobna. ???? 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!