Tonący brzytwy się chwyta, czyli jak wyłudzają towary upadające przedsiębiorstwa

Dzisiaj opiszę pokrótce przypadek, jakich wiele. Mamy więc normalnie działającą firmę Januszex (nazwa przykładowa), która handluje sobie jakimś tam towarem. Biznes idzie raz lepiej, raz gorzej, ale w pewnym momencie z różnych powodów wszystko zaczyna się sypać – przyczyną mogą być np. błędne decyzje zarządu, słaba koniunktura na rynku itp., itd. Niektórzy w takiej trudnej sytuacji wikłają się w kredyty, inni postanawiają zmienić branżę lub wręcz zakończyć działalność, a jeszcze inni postanawiają w niezbyt uczciwy sposób „przedłużać agonię”, licząc przy tym na to, że w międzyczasie sytuacja się odwróci, może wpadnie jakiś super deal, który wszystko zmieni… I to właśnie przedsiębiorcy zaliczający się do tej ostatniej kategorii mając przysłowiowy nóż na gardle, dopuszczają się często przeróżnych wyłudzeń – no, ale po kolei.

Piramida płatności, czyli początek końca

Firma Januszex bierze towar na przedłużony termin płatności od spółek A, B, C, D itd. – ogólnie kilkunastu lub kilkudziesięciu różnych dostawców. Osoby pełniące kluczowe role w Januszexie przed utworzeniem własnej firmy pracowały jako managerowie w przedsiębiorstwach będących liderami rynku, więc mają sporo kontaktów i zaufanie kontrahentów, wynikające ze sprawdzonych relacji nawiązanych w tamtym okresie (stąd min. łatwość, z jaką dostają towar na kredyt). Płatności Januszexu układają się w swego rodzaju piramidę – każda kolejna partia towaru jest dość szybko sprzedawana, a uzyskane środki są przeznaczone na spłatę wcześniejszych dostaw. Tak więc przykładowo spółka A dostarczyła towar za 100 tys. PLN w czerwcu, spółka B za 150 tys. PLN w lipcu, spółka C za 180 tys. PLN w sierpniu i tak dalej. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży towaru (co następuje niemal natychmiast) dostarczonego przez spółkę B idą więc na spłatę zobowiązań wobec spółki A, kasa za towar spółki C idzie na spłatę spółki B i tak dalej. W jeszcze innych wariantach następuje regulowanie należności w formie barteru – tzn. towar od spółki B jest przekazywany spółce A jako spłata zobowiązań itd. Teoretycznie normalny schemat, bardzo wiele firm tak przecież robi.

Przekroczenie punktu krytycznego i „przejście na ciemną stronę mocy”

No i teraz cały proceder trwa sobie w najlepsze do czasu, kiedy to na rynku zaczyna brakować nowych dostawców i nie ma już kogoś, kto dałby towar na kredyt. Przychodzi wreszcie ten nieuchronny moment, w którym szefowie Januszexu zdają sobie sprawę, że właśnie mają wielką dziurę w cash flow, nie ma z czego spłacić dostawców, a o kredycie bankowym mogą właściwie zapomnieć. Co więc dzieje się dalej? Na tym etapie prezesem zostaje często rasowy figurant – słup, a zostaje ograniczona formalna rola starych członów zarządu. Następnie Januszex zamawia największe możliwe partie towaru od swoich kontrahentów (spółki A, B, C, D itd.) jednocześnie – ile się tylko da i od kogo się da. Następnie cały otrzymany towar zostaje momentalnie sprzedany firmom Marianex i Mirex (nazwy przykładowe), na przedłużony termin płatności, do tego nieraz bywało, że w cenie niższej, niż cena zakupu, co akurat było bardzo ryzykowne pod kątem ewentualnej odpowiedzialności karnej (można łatwiej „przybić” wyłudzenie). Co dość istotne, w zarządach spółek Marianex i Mirex niejednokrotnie zasiadały osoby mniej lub bardziej formalnie związane z Januszexem (bywały przypadki, że prezesi takich spółek miewali udziały w Januszexie!). Takie powiązania świadczą w pewnym stopniu o tym, że całej akcji nie planowali zawodowi oszuści – oni rozegrali by to tak, aby nie było takich oczywistych „połączeń” pomiędzy członkami zarządów wymienionych spółek. W każdym razie wkrótce po tym, jak Marianex i Mirex otrzymują towar, sprzedają go i praktycznie znikają z rynku, kończąc jakąkolwiek realną działalność gospodarczą.

Co dalej z wyłudzonym towarem?

Odpowiedź na powyższe pytanie jest taka: mamy tutaj wiele możliwości, włączając klasyczną odsprzedaż. Jedną z ciekawszych opcji jest jednak to, że docelowy klient – nazwijmy go Szwagrex – startuje w jakimś przetargu i po prostu potrzebuje konkretnego towaru w niskiej cenie, aby wygrać (wiadomo, kryterium 100% cena rządzi). W normalnych warunkach raczej nie udało by mu się przebić cenowo konkurentów, ale jeśli dysponuje de facto wyłudzonym towarem, nabytym za cenę o wiele niższą od rynkowej, to to już zmienia nieco postać rzeczy… Tak min. rozwiązują się „nierozwiązywalne” zagadki typu: „Jakim cudem udało mu się dać tak niską ofertę w tym przetargu i jak mu się to niby opłaci…?!”.

W jeszcze innym wariancie Marianex i Mirex robili fikcyjne WDT (Wewnątrzwspólnotowa Dostawa Towarów) i występowali o zwrot VAT-u dysponując papierami od wiarygodnej (jeszcze) spółki Januszex – ewentualna kontrola ze skarbówki docierała wtedy do spółek A, B, C, D itd. i upewniała się, że są to znane firmy prowadzące realną działalność, więc nie było zbytnio podstaw do zablokowania zwrotu dla Mirexa i Marianexa. Taki towar zostawał jednak realnie w Polsce i był dalej sprzedawany w niskiej cenie np. przez kolejne spółki – słupy, rzecz jasna bez bawienia się w rozliczanie podatków.

Ok, a co na to wszystko wierzyciele?

Jest jasne, że spółki A, B, C, D itd. będą chciały odzyskać swoje pieniądze – co wtedy zrobi Januszex? Tutaj znów mamy wiele możliwości na odegranie przeróżnych mniej lub bardziej wiarygodnych „teatrzyków”. Najpopularniejsze tłumaczenie jest zwykle takie, że Marianex i Mirex nie zapłacili za towar dostarczony im przez Januszex, więc ten ostatni nie ma z czego zapłacić kontrahentom A, B, C, D itd. Marianex i Mirex tłumaczą się z kolei, że np. okradziono ich magazyn, towar spłonął, bliżej nieznana spółka z Białorusi nie zapłaciła im za towar itd., itp. Generalnie całe przedstawienie polega na tym, aby możliwie skutecznie oddalić od faktycznego szefostwa Januszexu widmo prokuratorskiego oskarżenia o wyłudzenie, a sprawę skierować na tory zwykłego niepowodzenia biznesowego, co się przecież zdarza i nie jest karalne (co najwyżej trzeba spłacać długi). Ewentualnie zawsze można też próbować zwalić odpowiedzialność na prezesa – figuranta (w końcu to jego rola).

Taka zabawa w kotka i myszkę może trwać nawet latami, a szefowie Januszexu grają przy tym na zmęczenie przeciwników, tj. wierzycieli. W międzyczasie mogą pojawić się jeszcze przeróżne pomysły na zmniejszenie zobowiązań, jak np.:

– kontrolowany wykup długów przez podstawiony podmiot (zwykle za nie więcej, niż 50% ich pierwotnej wartości) powiązany z ich późniejszym umorzeniem (o tym patencie zresztą już pisałem)

– oferta „spłaty” zobowiązań w formie obietnicy dostarczenia spółce A, B, C lub D taniego towaru lub usług na potrzeby wygrania przez nią przetargu, przy czym dostarczająca firma kontrolowana przez ludzi Januszexu oczywiście z założenia nie zapłaciłaby swoim dostawcom/podwykonawcom

– przeróżne propozycje związane z fakturami – może to być samo dostarczenie „kosztów” umożliwiających zbicie podatku dochodowego, czasem także „pomoc w optymalizacji VAT-u” za pomocą spółki – słupa itd.

– zaoferowanie zapłaty „w naturze”, to jest np. w formie zrealizowania jakiegoś projektu (tutaj akurat chodzi głównie o to, aby wykazać dobrą wolę i odwlec maksymalnie moment, w którym wierzyciel odda sprawę do sądu)

Podobnych wytłumaczeń i wybiegów podsuwanych przez prezesów takich Januszexów jest tak wiele, że można by o tym w zasadzie napisać książkę zatytułowaną „Podręcznik kłamcy”, zawierającą dodatkowo wszelkiego rodzaju wskazówki, co należy zrobić, aby uprawdopodobnić swoją wersję. No, ale to już temat na nieco inny wpis, który być może kiedyś rozwinę.

Krótkie podsumowanie

Zaryzykowałbym stwierdzenie, że za większość wyłudzeń towarów w Polsce odpowiedzialni są właśnie tacy prezesi przeróżnych Januszexów, którym nie powiodło się w biznesie, a nie zawodowi oszuści od początku nastawieni na zrobienie wałku. Moralna ocena takiego postępowania, jakie opisałem powyżej, oczywiście zawsze powinna być naganna, ale jednak takiego „upadłego prezesa” można spróbować zrozumieć, choć w niewielkiej części. W końcu gość funkcjonował sobie przez x-lat jako biznesmen, przyzwyczaił się w tym czasie do wysokiej pozycji społecznej oraz do życia na ponadprzeciętnym poziomie, a tu nagle miałby kończyć jako bankrut z długami… Dla wielu taka wizja okazuje się na tyle nie do przyjęcia, że wolą postawić wszystko na jedną kartę i wejść na drogę przestępstwa, niż stać się zwykłym, szarym człowiekiem, który z najnowszego Mercedesa klasy S musi przesiąść się do starego Fiata (albo i do autobusu MPK). W każdym razie na zakończenie dodam tylko, że gdyby któryś z Czytelników miał kiedyś problem ze ściągnięciem należności od podobnego „prezesa Januszexu”, to służę pomocą: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

6 sposobów, jak odwlec w czasie komorniczą licytację nieruchomości

Nie ma co ukrywać, że licytacja nieruchomości przez komornika najczęściej jest dla dłużnika prawdziwą tragedią – a już szczególnie wtedy, kiedy kwota uzyskana w drodze takiej licytacji nie wystarcza na pokrycie zobowiązań (co zdarza się nierzadko). Często bywa też tak, że problemy finansowe dłużnika są tylko chwilowe i za jakiś czas byłby on w stanie uregulować swoje zobowiązania, ale cóż zrobić, jeśli wierzyciele nie chcą czekać (nie mają zresztą takiego obowiązku)… W takiej sytuacji można skorzystać z kilku „furtek”, jakie zapewnia nie do końca dopracowany system egzekucji w Polsce. Zanim jednak przejdę do meritum, warto opisać pewne zagadnienia, a mianowicie…

Najbardziej lamerskie sposoby „obrony” przed komornikiem

Dla osób niezaznajomionych ze slangiem IT – lamer to ktoś, komu się wydaje, że jest mądry i sprytny, a w rzeczywistości aż bije od niego niekompetencją. Pod tę kategorię podpadają też tzw. Janusze prawa, interpretujący przepisy na przysłowiowy chłopski rozum i opierający się na niesprawdzonych anegdotach typu „bo kuzyn mojego kumpla z pracy też miał kiedyś komornika i zrobił tak, że…”. Można powiedzieć, że takie osoby stosują najczęściej dwa popularne „patenty”, a mianowicie fikcyjną sprzedaż lub darowiznę. Oczywiście dłużnicy liczą tutaj na to, że wierzyciel po zobaczeniu w księdze wieczystej innego nazwiska, niż oczekiwał, zrezygnuje z odzyskania długu na drodze licytacji. Co ciekawe, w przypadku totalnego nieogarnięcia wierzyciela, taki zabieg się niekiedy udaje, ale zdecydowanie częściej pojawiają się problemy, ponieważ wspomniani Janusze nie wiedzą o dwóch rzeczach (albo ignorują je licząc na to, że „jakoś to będzie”):

– Sprzedaż lub darowizna będą skutecznym środkiem ochrony tylko wtedy, kiedy nastąpiły przed powstaniem zobowiązania, tzn. na przykład przed podpisaniem umowy pożyczki. Wszelkie przeniesienia własności nieruchomości w sytuacji, gdy istnieje już prawomocny wyrok sądowy, może skutkować pociągnięciem dłużnika i nabywcy do odpowiedzialności cywilnej, a nawet i karnej związanej z prowadzeniem działań zmierzających do pokrzywdzenia wierzyciela. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, w których dłużnik tuż przed zajęciem nieruchomości przez komornika przepisuje ją na kogoś z rodziny i dalej w niej mieszka – już z daleka śmierdzi to tzw. ustawką i raczej nie ma co liczyć na to, że sąd okaże tutaj pobłażliwość.

– Sprzedaż nieruchomości komuś, kto nie posiada możliwych do udokumentowania dochodów w odpowiedniej wysokości, grozi poważnymi sankcjami. Tutaj w zasadzie nie ma aż takiego znaczenia, czy taka fikcyjna transakcja nastąpiła przed powstaniem zobowiązania, czy też już po – jeśli do akcji wkroczy Urząd Skarbowy (np. powiadomiony przez wierzyciela) i uzna, że nabywcy zgodnie nie stać na zakup, to, delikatnie mówiąc, wszyscy mają przesr…e. Skarbówka może bowiem zastosować sankcyjną stawkę podatku wynoszącą 75%, który to podatek obejmie wszelkie dochody z nieujawnionych źródeł przychodów lub nieznajdujące pokrycia w ujawnionych źródłach. Czyli mówiąc krótko: nie potrafisz udokumentować skąd miałeś kasę na chałupę za 2 miliony, gdyż jesteś od wielu lat bezrobotny, no to płacisz bracie 75% podatku od jej wartości + jeszcze grzywnę, hehe. Raczej kiepski scenariusz…

Jak pokazują powyższe przykłady, skuteczne uchylanie się od licytacji nieruchomości wymaga jednak pewnej znajomości przepisów prawa, gdyż stosowanie prymitywnych metod częściej przynosi dłużnikowi kłopoty, niż rzeczywiste rozwiązanie problemu lub chociażby oddalenie terminu oddania głowy pod komorniczy topór. Na szczęście (dla dłużników) istnieją jednak inne, sprawdzone w boju „patenty”.

 

Popularne sposoby utrudniania licytacji komorniczych w przypadku nieruchomości


1. Reżyserowana wierzytelność zabezpieczona nieruchomością

Schemat dość prosty: w księdze wieczystej dodaje się wpis obciążający nieruchomość w związku z wierzytelnością, która tak naprawdę jest kontrolowana przez właściciela tej nieruchomości (np. poprzez spółkę z o.o. w której jest tzw. cichym udziałowcem). W przypadku sprzedaży takiego budynku w drodze licytacji, pozyskane środki zaspokajają najpierw zobowiązania wynikające z hipoteki, a dopiero w dalszej kolejności wierzycieli, którzy prowadzili egzekucję (oczywiście mam na myśli sytuację, w której wierzyciel „nie siadł” na hipotece). Dodam jeszcze, że taki wyreżyserowany dług ma zwykle wartość wyższą od wartości nieruchomości, dzięki czemu większa część pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży i tak wróci do dłużnika. A w jaki sposób ma to utrudnić licytację komorniczą? A np. w taki, że zorientowany w meandrach prawa wierzyciel (lub jego prawnik) po zobaczeniu takiego wpisu hipotecznego będzie wiedział, że nie ma sensu inwestować czasu i energii w ten kierunek działania.


2. Ustanowienie umowy tzw. dożywocia

W praktyce robi się to tak, że pierwotny właściciel Marian (imię przykładowe) jeszcze przed zaciągnięciem zobowiązań przenosi własność nieruchomości na jakąś osobę (fizyczną lub prawną), w zamian za prawo do przebywania na jej terenie (np. otrzymuje do wyłącznego korzystania jedno z pięter) oraz comiesięczne świadczenie pieniężne, obie te rzeczy zwykle dożywotnio. Oczywiście transakcja taka jest zawarta notarialnie i ujawniona w księdze wieczystej. Co to oznacza dla potencjalnego nabywcy takiego domu czy mieszkania? A np. że gdyby chciał uwolnić nieruchomość od takiego „dożywotnika” Mariana, to musiałby zapłacić mu ekwiwalent utraconych korzyści (którymi są prawo do korzystania z pomieszczeń + świadczenia pieniężne), np. w postaci dożywotniej renty – w praktyce czyni to taką transakcję kupna nieopłacalną i obarczoną wieloma problemami natury prawnej.

Oczywiście, wierzyciele Mariana mogą próbować kwestionować taką akcję w oparciu o przepisy prawa cywilnego czy też karnego, lecz w praktyce mają małe szanse na zwycięstwo. No i teraz pora teraz na najlepsze: otóż strategia taka umożliwia w perspektywie powrót nieruchomości w ręce pierwotnego właściciela, czyli Mariana. Może to mieć miejsce np. wtedy, kiedy nasz dłużnik spłaci swe zobowiązania, długi się przedawnią lub też „wypadną” z obiegu np. na skutek ich kontrolowanego odkupu, o którym zresztą już kiedyś pisałem. Tak więc w przypadku zaistnienia okoliczności sprzyjających, Marian może się postarać o sądowe rozwiązanie umowy dożywocia np. w oparciu o fakt, że zobowiązany (czyli fikcyjnie obdarowany) opuścił nieruchomość i nie opiekuje się już „dożywotnikiem” oraz nie płaci mu ustalonych kwot pieniężnych.


3. Wieloletnia dzierżawa

Załóżmy, że mamy sytuację, w której właściciel nieruchomości (np. budynku biurowego) podpisał umowy na wieloletni najem części znajdujących się w niej lokali. Teoretycznie nowy nabywca z licytacji komorniczej mógłby tych najemców wyrzucić, ale zgodnie z przepisami prawa musi dać im wypowiedzenie – w przypadku wyreżyserowanego najmu (a o takim tutaj mowa) okres wypowiedzenia wynosi zwykle 1 rok. Niby nie aż tak znów długo, ale skutecznie zniechęca to wielu potencjalnych licytantów (zwłaszcza, jeśli antywindykatorzy spreparują jeszcze inne „wady” budynku), więc pierwsza licytacja może zakończyć się niepowodzeniem, druga też… I co wtedy? Wtedy postępowanie egzekucyjne umarza się, a komornik musi odczekać 6 miesięcy, zanim wyznaczy nowy termin licytacji. Ponieważ ponowne wszczęcie umorzonego postępowania egzekucyjnego to kolejne koszty, to wierzyciele często niezbyt się z tym spieszą. Dłużnik zyskuje więc w takim przypadku cenny czas na „poukładanie” swoich spraw.


4. Wnioski, wnioski, wnioski…

Co może zrobić dłużnik w sytuacji, kiedy komornik „położył już łapy” na nieruchomości i żadne fikcyjne transakcje na niewiele się zdarzą…? Można zacząć pisać wnioski! Ogólna zasada jest tutaj taka: skarżyć wszystko i wszystkich, co tylko się da. Składa się więc wnioski o wyłączenie sędziego nadzorującego licytację (sądy często znoszą wtedy terminy licytacji), zaskarża czynności komornika powołując na „rażące pokrzywdzenie dłużnika”, czy też wreszcie zgłasza zastrzeżenia co do operatu szacunkowego (które są często rzeczywiści zaniżone). W każdym razie im więcej dokumentów i ekspertyz przedstawi przy takiej okazji dłużnik, tym lepiej (dla niego), gdyż sąd straci sporo czasu na ich przeanalizowanie, więc egzekucja się odwlecze. Dzięki podobnym działaniom można więc np. uzyskać zielone światło dla wykonania kolejnego operatu oraz możliwość uczestnictwa w działaniach wyceniającego, co daje pole do zaskarżania jego poszczególnych czynności – i tak dalej… W konsekwencji można opóźnić egzekucję takiej nieruchomości o kilka miesięcy czy też nawet lat, a niekiedy także skutecznie zniechęcić wierzyciela do dalszej walki o swoje.


5. Współwłaściciele i lokatorzy

Można by tutaj śmiało sparafrazować znane powiedzenie: gdzie współwłaścicieli i lokatorów sześć, tam wierzyciel nie ma co jeść. W praktyce chodzi o sytuację, w której kilka osób jest współwłaścicielami części nieruchomości, a jeszcze inni z kolei ją zamieszkują. Co więc robią przyszli (ważne słowo!) dłużnicy? Darowują lub fikcyjnie sprzedają udziały w nieruchomości zaufanym osobom – rzecz jasna przed powstaniem długu. W późniejszym okresie, kiedy przychodzi do licytacji komorniczej, okazuje się, że dłużnik jest właścicielem np. ¼ dużego domu, a reszta należy do jego rodziców i dzieci. Oczywiście, komornik może przeprowadzić licytację także tej jednej części, ale w praktyce znalezienie nabywcy na taki „kawałek tortu” jest bardzo trudne – zwłaszcza, gdy ogarnięty dłużnik będzie kombinował z wnioskami (punkt powyżej) i odwoływał się np. na zbyt niskie oszacowanie.

Jako pokrewny przykład podam transakcję, którą miałem przeprowadzić kilka tygodni temu, ale po przeanalizowaniu uznałem, że nie ma sensu się w to bawić. Chodziło o zakup domu, w którym było czterech współwłaścicieli, z czego tylko jeden zamieszkiwał posesję. Wartość tej nieruchomości szacowana jest na ok. 200 tys. PLN, a za ile chcieli się pozbyć swoich udziałów 3 współwłaściciele…? Za 20 tys. PLN każdy – oprócz tego, który był stałym mieszkańcem. Teoretycznie więc wystarczyło zapłacić 60 tys. PLN trzem współwłaścicielom, po czym zaproponować czwartemu, że zapłaci mu się jakąś kwotę, nawet pełną równowartość jego udziału (czyli ok. 50 tys. PLN). I tak się też stało, ale… nie zgodził się. I to w zasadzie przekreślało sensowność całej transakcji, bo choć teoretycznie można było na niej wyciągnąć 60-70-% zwrotu z inwestycji w kilka miesięcy, to w praktyce mogłoby się okazać, że kapitał został na długo utopiony.

Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ na podobnej zasadzie działają inwestorzy kupujący na aukcjach komorniczych – jeśli widzą, że temat jest problemowy i prawdopodobnie będzie ciężko o dalszą odsprzedaż, czyli ogólnie istnieje duże ryzyko zablokowania kapitału na dłużej, to po prostu szukają innej okazji. Pieniądz bowiem musi krążyć, aby zarabiać.  Oczywiście, istnieje możliwość sądowego zniesienia współwłasności na drodze procesowej, ale jest to długa i kłopotliwa droga.


6. Sprzedaż nieruchomości zagranicznej osobie prawnej

Ta metoda jest dość często stosowana przez przedsiębiorców, którzy albo chcą wejść w ryzykowny biznes, albo przeprowadzić tzw. kontrolowane bankructwo i w razie czego zachować choć część majątku. W tym celu chętnie wykorzystywano w szczególności spółki offshore o utajnionej dla polskich instytucji strukturze własności lub też wchodzące w skład tzw. łańcucha optymalizacji podatkowej. Czasem były to także zagraniczne fundacje nieprowadzące żadnej działalności i będące w gruncie rzeczy swoistą przechowalnią majątku dłużnika (lub wielu dłużników). Oczywiście w rzeczywistości to dłużnik kontroluje taką spółkę X będącą papierowym posiadaczem jego nieruchomości. Co istotne, dłużnik zwykle nie jest bezpośrednim właścicielem takiej spółki X, lecz kontroluje inny podmiot, np. spółkę Y, będącą posiadaczem udziałów w spółce X. Takie „rozmycie” własności ma na celu utrudnienie dotarcia do rzeczywistych właścicieli. W ogóle temat „wyprowadzania” majątku poza zasięg działania polskich organów ścigania to bardzo ciekawe zagadnienie, ale to temat na osobny wpis.

 

Jakie korzyści może odnieść dłużnik dzięki odwlekaniu licytacji nieruchomości w czasie

Być może co poniektóry Czytelnik zastanawiał się w trakcie lektury, co też przyjdzie dłużnikowi z takiej zabawy w ciuciubabkę, czyli w odwlekanie egzekucji? Już wyjaśniam: wbrew pozorom może zyskać bardzo wiele i wiele może się wydarzyć, o czym poniżej.

– Dłużnikowi często opłaca się grać na zwłokę w sytuacji, kiedy prowadzone jest postępowanie upadłościowe dotyczące jego osoby. Co prawda po ogłoszeniu upadłości nieruchomość i tak zostanie sprzedana w celu zaspokojenia roszczeń wierzycieli, ale dłużnik może otrzymać z tej puli środki pozwalające na wynajem lokalu mieszkalnego przez kolejne 24 miesiące. Jest to całkiem duży bonus, którego próżno szukać przy licytacjach komorniczych – a już na pewno nie wtedy, kiedy kwota zadłużenia przewyższa wartość nieruchomości.

Wierzyciel może po prostu umrzeć, a jego spadkobiercy nie będą zainteresowani windykacją należności chociażby z uwagi na brak czasu i nerwów na toczenie „wojny” z dłużnikiem. A z takiej sytuacji jest już prosta droga do przedawnienia długu.

– Wierzyciel zniecierpliwiony oczekiwaniem i przewlekłością egzekucji, może zdecydować się sprzedać wierzytelność za ułamek jej wartości (np. za 30%), a dłużnik może ją wtedy przejąć w drodze kontrolowanego odkupu – pisałem o tym patencie tutaj.

– Jeśli wierzycielem była np. spółka, to może ona po prostu zbankrutować lub też ulec likwidacji. Oczywiście, w przypadku takiego scenariusza wiele może się zdarzyć – np. syndyk odpuści windykację długu lub też wierzyciele jako osoby fizyczne nie będą już mieli siły i energii na szarpanie się z dłużnikami.

Wierzyciel może utracić ważne dowody w sprawie, jak chociażby umowę potwierdzającą istnienie zobowiązania czy też różnego rodzaju pokwitowania. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego – w końcu dokumenty mogą zginąć, ulec spaleniu podczas pożaru itp.

– No i wreszcie wierzyciel, po kolejnej bezskutecznej egzekucji, może dojść do wniosku, że z ekonomicznego punktu widzenia ta cała „zabawa” w windykację przestaje mu się opłacać, no bo komornik swoje bierze (zaliczki, konieczność pokrycia przez wierzyciela niektórych wydatków w przypadku bezskuteczności egzekucji), prawnicy biorą, biegli rzeczoznawcy też biorą, do sądu trzeba dojeżdżać, a pieniędzy od dłużnika jak nie ma, tak nie ma. Zresztą każdy ma jakiś limit wytrzymałości, po przekroczeniu którego po prostu odpuszcza. I tutaj znów mamy prostą drogę do przedawnienia.

 

Kilka słów na zakończenie

Przedstawione sposoby odwlekania licytacji nieruchomości nie wyczerpują oczywiście całego spektrum dostępnych środków, proszę nie mieć złudzeń. Nie jest też tak, że wierzyciele są wobec takich sztuczek bezbronni – zawsze mogą bowiem wytoczyć powództwo przeciwko dłużnikowi np. o pozorne obciążanie składników majątku czy też bardziej ogólnie o celowe działanie na szkodę wierzycieli. Jednak w przypadku, kiedy dłużnik działa w sposób profesjonalny, wcale nie jest tak łatwo udowodnić przed sądem jego złą wolę. Poza tym dłużnicy będący w finansowej desperacji, przerażeni wizją utraty majątku, działają często nieracjonalnie i podejmują ryzyko nielegalnych działań narażając się przy tym na odpowiedzialność karną, ale liczą, że mimo wszystko jakoś im się upiecze (a jeśli nawet zostaną skazani, to otrzymają tylko tzw. zawiasy). Prawo też nie jest doskonałe (żadne zaskoczenie) i nie zawsze ułatwia życie wierzycielowi.

Co więc ma zrobić ktoś, kto trafił na takiego „trudnego” dłużnika i nie może odzyskać swoich pieniędzy pomimo egzekucji komorniczych? Wyjścia są w zasadzie dwa: albo odpuścić, albo przekazać sprawę w ręce specjalistów od tzw. trudnej windykacji, którzy znają odpowiednie metody perswazji oraz takie sztuczki, po zastosowaniu których dłużnik uzna, że jednak lepiej nie kombinować i spłacić przynajmniej tego wierzyciela, w zamian zyskując bezcenną rzecz: święty spokój.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

A gdyby tak wprowadzić licencję na działalność firm windykacyjnych…?

Zanim przejdziemy do tematu narzuconego niejako przez tytuł, zacznijmy może od tego, że w ostatnim czasie obserwuję prawdziwy festiwal narzekania ze strony przedstawicieli największych firm windykacyjnych. Narzekania te dotyczą oczywiście nowych przepisów, które mają w założeniu chronić tych dłużników, którzy są nieświadomi przysługujących im praw. Chodzi o skrócenie terminów przedawnień długów oraz, a może przede wszystkim, o to, że sądy będą miały obowiązek stwierdzania, czy dany dług jest już przedawniony, czy też jeszcze nie jest. Ta pozornie niewielka (dla laików) zmiana może i zapewne będzie mieć ogromne znaczenie dla prowadzenie interesów przez największych graczy tego rynku.

A jak to wygląda obecnie? Cóż, nie jest tajemnicą, że w branży windykacyjnej mamy bardzo dużo działań nie tylko wątpliwych z moralnego punktu widzenia, ale wręcz łamiących prawo. Nie podejmę się tutaj jednoznacznej oceny działań największych firm windykacyjnych – min. z racji tego, że sam zajmowałem się swego czasu odzyskiwaniem należności (i w sumie nadal się zajmuję – tyle, że teraz z ukierunkowaniem wyłącznie na duże długi i tzw. trudnych dłużników). Zresztą życie nie jest czarno – białe i w zasadzie każdy przypadek należałoby rozpatrywać osobno. Wśród dłużników znajdują się bowiem typowi cwaniacy, są też i ludzie, którzy mieli po prostu pecha w życiu, ale część to bez wątpienia osoby pokrzywdzone przez windykatorów.

Ktoś powie zapewne: dług to dług i musi być spłacony bez względu na okoliczności. Niby tak, ale nie do końca. No bo co np. w sytuacji, kiedy dłużnik popadł z zadłużenie nie ze swojej winy, ale dlatego, że jakiś cwaniak oszukał go przy budowie autostrady, ogłosił upadłość i szukaj se pan wiatru w polu i kombinuj, jak tu zapłacić kilkaset tys. PLN swoim pracownikom i dostawcom…? Albo staruszka, która nie do końca świadomie podpisała umowę ratalną na zakup kompletu pościeli za kilka tys. PLN i ma przed sobą wybór: albo zapłacić ratę albo wykupić leki…? Czy takim ludziom powinno się niszczyć życie…? To są czasem bardzo trudne sprawy, ale dla największych firm windykacyjnych nie ma znaczenia to, czy dług jest rzeczywiście moralnie uzasadniony, czy nie jest – grunt, żeby ściągnąć kasę od dłużnika. I nawet to samo w sobie nie byłoby jeszcze szczególnie złe, gdyby robili to zgodnie z prawem. Ale często nie robią i min. o tym jest ten dzisiejszy wpis.

 

Jak to działa

Aby lepiej zaprezentować jeden z możliwych mechanizmów, posłużę się pewnym przykładem, mało zresztą drastycznym, żeby nie było, że dobieram sobie pod tezę jakieś wyjątkowe przypadki.

Otóż mamy sobie pana Kowalskiego, który wziął w banku kredyt w wysokości 10 tys. PLN (aby było prościej policzyć). Z powodu ciężkiej sytuacji życiowej nie miał z czego spłacać rat, bank sprzedał więc jego dług jednemu z funduszy sekurytyzacyjnych za kilka % jego pierwotnej wartości (w przypadku „młodych” długów będzie to czasem kilkanaście %), a więc np. za 700 PLN (7% od wspomnianych 10 tys.). No i teraz minęło x-miesięcy, a do pana Kowalskiego zgłasza się firma windykacyjna z propozycją „ugody”, na której widnieje kwota do zapłaty ok. 16 tys. PLN. Dlaczego się tego nazbierało aż tyle? Otóż windykatorzy naliczyli sobie ok. 2000 PLN tytułem „kosztów windykacji”, ok. 2000 PLN tytułem „kosztów sądowych” oraz ok. 2000 PLN tytułem „odsetek karnych”. Skąd się wzięły te liczby? Właściwie to do końca nie wiadomo, ponieważ:

a) firma windykacyjna nie prowadziła jeszcze żadnych działań zmierzających do odzyskania pieniędzy od dłużnika poza wysłaniem do niego zawiadomienia, więc ok. 2000 PLN tytułem „kosztów windykacji” jest co najmniej dziwne,

b) naliczenie ok. 2000 PLN „kosztów sądowych” w sytuacji, kiedy sprawa nie trafiła w ogóle do sądu jest bezprawne, ale niestety się zdarza dość często,

c) naliczenie „odsetek karnych” (to często innego rodzaju odsetki, niż odsetki ustawowe, które i tak są naliczane oprócz tego!) w wysokości ok. 2000 PLN, właściwie nie wiadomo na jakiej podstawie akurat tyle, bo konia z rzędem temu, kto wyciągnąłby od dużej firmy windykacyjnej taką informację.

W tym momencie powstaje pytanie: po co w ogóle firmy windykacyjne decydują się na łamanie prawa, skoro mogą potem przegrać w sądzie…? To banalnie proste: ponieważ im się to opłaca! Cóż bowiem z tego, że jakiś niewielki procent dłużników zdecyduje się zawalczyć przed wymiarem sprawiedliwości i wygrają z dużą firmą, skoro zdecydowana większość, nie posiadająca świadomości prawnej, nawet nie pomyśli o tym, żeby bić się o swoje, tylko nieświadomie podpisze ugodę.

 

Jesteś dłużnikiem? Uważaj na ugodę!

Wszystkie ugody podsyłane dłużnikom przez firmy windykacyjne zawierają zwykle taki oto zapis, albo zapis o bardzo zbliżonym kształcie:

Strony oświadczają, że wierzytelność jest wymagalna i na dzień zawarcia ugody wynosi XX XXX PLN (czyli w praktyce tyle, ile sobie wymyśli firma windykacyjna). Dłużnik oświadcza, że uznaje co do zasady, jak i wysokości, zobowiązanie z tytułu…

No i podpisując coś takiego właściwie jest już „po ptokach”, bo o ile do tego momentu możliwe było zakwestionowanie zarówno istnienia samego długu (bo mógłby to być np. dług przedawniony czy też tzw. wierzytelność sporna, której zasadność nie została do końca potwierdzona), jak i jego kwoty, to teraz dłużnik sam się w zasadzie zgodził, że trzeba go spłacić w takiej a takiej wysokości i w terminie uzgodnionym w umowie.

No i nasz wspomniany pan Kowalski podpisał takową ugodę. Tym sposobem firma windykacyjna z pierwotnej kwoty wykupu długu w wysokości 700 PLN niewielkim nakładem pracy zrobiła więc zobowiązanie na ok. 16 tys. PLN. Można? Można! Tak duże „przebitki” są właściwie możliwe jedynie w nielicznych, bardzo ryzykownych biznesach typu handel kryptowalutami (bo nawet na narkotykach się tyle nie wyciągnie). Ale to jeszcze nie wszystko, bo przecież należy maksymalizować zyski! Jak? A chociażby udzielając pożyczek na spłatę długu. Robi się to tak, że firma windykacyjna tworzy kontrolowaną przez siebie spółkę udzielającą pożyczek (rzecz jasna wysokooprocentowanych, z RRSO ok. 20%) i proponuje, a niekiedy raczej wciska, tę pożyczkę dłużnikom. Oczywiście dłużnik tych pieniędzy nie zobaczy – zostają one przelane z konta firmy pożyczkowej bezpośrednio na konto firmy windykacyjnej. Do takiej umowy pożyczki dolicza się jeszcze opłaty za obsługę, opłatę za podpisanie itd. no i koniec końców zrobiła się nam kwota zobowiązania w wysokości +- 20 tys. PLN – mimo, że nasz pan Kowalski zaledwie x-miesięcy wcześniej wziął kredyt na 10 tys. PLN, a firma windykacyjna kupiła dług za zaledwie 700 PLN.

Ważna rzecz: samo udzielanie pożyczek osobom zadłużonym i zarabianie na tym to oczywiście nic złego – gorzej, jeśli dotyczy to długów, które nie musiałyby być uznane, bo są np. przedawnione. Osobną sprawą jest to, że dość często zdarzały się przypadki, w których firmy windykacyjne uruchamiały taką pożyczkę bez wyraźnej zgody dłużników – widać była tak duża presja na sprzedaż tych produktów finansowych, że aż musieli posunąć się do zawierania fikcyjnych umów.

 

Krótkie podsumowanie

Reasumując, mamy więc następujące grzeszki windykatorów:

– ściąganie przedawnionych długów i wmawianie, że dłużnik musi je uregulować, bo inaczej komornik (a nie musi, bo może podnieść zarzut przedawnienia),

– opłaty i odsetki naliczone w niejasny sposób, często niezgodnie z prawem,

– bezprawne doliczanie rzekomych kosztów sądowych,

– uruchamianie niezamówionej pożyczki mającej służyć spłacie zadłużenia (dodatkowe koszty dla dłużnika),

– grożenie dłużnikom i nękanie ich w sposób niedozwolony prawnie (np. w miejscu pracy, gdzie windykator rozpowiada o zadłużeniu),

– no i wreszcie egzekwowanie długów, które już dawno zostały spłacone, ale że było to z dobre 10 lat wstecz, to rzekomy dłużnik nie ma za bardzo jak tego wykazać, ponieważ już nie posiada chociażby dowodów wpłat (tak szczerze, to ilu ludzi przechowuje np. dowody spłaty rat dłużej niż kilka lat…?).

Całkiem sporo tego i nie są to bynajmniej jakieś pojedyncze przypadki – już nawet nie będę przytaczał nazw konkretnych firm, wystarczy wpisać w Google frazy typu „firma windykacyjna nieistniejący dług”, czy też „firma windykacyjna nalicza nielegalne opłaty” i znajdziecie całą masę całkiem nieźle udokumentowanych case’ów. I to min. dlatego śmieszy mnie ostatnia moda na przedstawianie firm windykacyjnych w telewizyjnych reklamach jako fajnych organizacji przyjaznych dłużnikom i dbających o ich dobro. Taaa…

 

A gdyby tak uregulować nieco rynek…?

Zgodnie z tytułem wpisu jestem więc za tym, aby na poważnie rozważyć możliwość objęcia działalności firm windykacyjnych licencjami czy też koncesjami (na razie tylko rozważyć, ale wreszcie podjąć ten temat na szerszym forum). Co prawda osobiście opowiadam się za wolnością gospodarczą i jak najmniejszą liczbą regulacji, zezwoleń itp. papierologii, ale akurat w tej specyficznej branży koncesje powinny doprowadzić do oczyszczenia rynku, przynajmniej teoretycznie. Jest to w końcu branża usług prawnych, które mogą znacząco skomplikować (a niejednokrotnie nawet całkowicie zniszczyć) życie wielu osób, szczególnie tych słabszych, nie mających świadomości prawnej. I teraz gdyby wprowadzić licencje podobne chociażby do tych, jakie muszą posiadać prywatni detektywi czy nawet ochroniarze (że nie wspomnę o uprawnieniach komorników i drodze, jaką muszą przebyć zanim je nabędą), to dałoby furtkę do wyrzucania z rynku podmiotów notorycznie łamiących prawo. Jakaś firma windykacyjna masowo przegrywa sprawy w sądach dotyczące stosowania niedozwolonych praktyk? No to odbieramy jej licencję i see you, wypadacie z biznesu. A obecnie windykatorzy przegrają x-spraw sądowych, UOKiK pogrozi im paluszkiem i wlepi jakąś tam karę (wkalkulowane zresztą z góry w koszty) i dalej działają sobie w najlepsze opierając się o ten sam, albo lekko tylko zmodyfikowany, model.

Oczywiście, są to tylko moje sugestie, a że jestem tylko gościem od „czarnej” roboty, a nie osobistością odpowiedzialną za stanowienie prawa, to zapewne nie zostaną one nigdy wprowadzone w życie. Może szkoda, może nie – zależy od punktu widzenia.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!