Szybkie i skuteczne odzyskiwanie długów B2B – co należy wiedzieć

Windykacja B2B to temat, wokół którego narosło wiele mitów, a sam proces jej przeprowadzania traktowany jest po macoszemu – i dzieje się tak zarówno w przypadku małych firm, jak i dużych podmiotów robiących milionowe obroty. Częściowo jest to skutek braku elementarnej wiedzy i kompetencji, a częściowo braku czasu i zaangażowania. Dzisiejszy wpis będzie więc swego rodzaju przewodnikiem po tym, jak windykować, aby osiągnąć maksymalną skuteczność.

 

Typowy schemat windykacji w polskiej firmie

Nie ma co ukrywać, że świadomość dochodzenia swoich roszczeń w wielu przypadkach ogranicza się do uproszczonego schematu:

Kontrahent zalega z płatnością, telefon od szefa – obietnica zapłaty. Kiedy? Dokładnie nie wiem, ale zapłacę, czekam na przelew, byłem w szpitalu. Mijają dni, tygodnie, kontakt się urywa albo sytuacja powtarza. Schemat co prawda może wyglądać inaczej, przyjmując różne wariacje. Wszystko sprowadza się jednak do jednego niepodważalnego faktu: braku płatności lub widocznego opóźnienia.

W bardziej rozwiniętych strukturach spotkamy księgową, która zajmuje się windykacją należności. Przysłowiowa Pani Krystyna najlepiej wie, ile dana faktura zalega i co można z tym zrobić.  Czasem, współdziałając z szefem, wystosuje wezwanie do zapłaty, niezbyt często jednak zwracając przy tym uwagę na coś takiego, jak stopniowanie represyjności wezwań. Będąc przy tej kwestii warto pamiętać, że po drugiej stronie mamy też dłużnika, który również lubi (albo i musi, różnie bywa) stopniować priorytety płatności. No i teraz chodzi rzecz jasna o to, aby znaleźć się „w szufladce” z napisem „wysoki priorytet” i nie dać się zepchnąć gdzieś na peryferia.

 

Profesjonalny windykator – czyli właściwie jaki?

Przede wszystkim dobrze przygotowany windykator to osoba doświadczona, potrafiąca używać narzędzi wywierania wpływu, znająca techniki neutralizacji wymówek, argumentacji stanowiska oraz posiadająca umiejętności negocjacji. Musi też czasem postraszyć niesolidnego płatnika – przykładowo informując go o konsekwencjach karnych, jakie mogą na niego czekać w przypadku zapędów na wyzbywanie się majątku. Dobrze byłoby też, aby windykator legitymował się wykształceniem prawniczym oraz doświadczeniem z zakresu psychologii czy ekonomii. No i jedna z najważniejszych rzeczy, którą często się pomija (a przynajmniej takie jest moje zdanie), czyli… kreatywność. Sprawa sprawie bowiem nierówna i to, co zadziała na jednego dłużnika, niekoniecznie musi być dobrym „batem” na drugiego. Bycie kreatywnym ma szczególne znaczenie w przypadku większych spraw, gdzie dłużnik się ukrywa i kombinuje – tutaj standardowym wysłaniem wezwania do zapłaty nic się nie zdziała. Podsumowując: przedstawiony obraz specjalisty ds. windykacji jest daleki od stereotypowego osobnika w dresie i z kijem baseballowym w ręku – to nie lata 90. i w sumie dobrze.

 

Źródło: badanie „Portfel należności polskich przedsiębiorstw” Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych w Polsce oraz Krajowego Rejestru Długów 

 

Kilka ważnych pojęć z zakresu windykacji – krótkie omówienie

 

  1. Monitoring należności

Celem monitoringu jest dyscyplinowanie niepłacących klientów – w końcu każdemu czasem zdarza się o czymś zapomnieć, a jak ktoś się dopomina i dopomina o swoje, to zwykle zapłacimy mu prędzej niż temu, kto miesiącami milczy. Monitoring należności to także wysyłanie wezwań do zapłaty z odpowiednio dopasowanymi sankcjami w przypadku braku wpłat. Tutaj mamy wiele elementów układanki: monit ponaglający, wezwanie do zapłaty, przedsądowe wezwanie do zapłaty, informacje o wpisaniu dłużnika do KRD, o naliczonych odsetkach, konsekwencjach ewentualnego postępowania egzekucyjnego, czy też wnioskowaniu o sądowe wyjawienie majątku. Oczywiście te elementy należy poukładać w odpowiedniej kolejności, w sposób spójny i logiczny – wtedy to będzie działać prawidłowo.

 

  1. Poszukiwanie majątku dłużnika

Po bezskutecznej windykacji polubownej, gdy telefony już milczą, a wysłane pisma odbijają się zwrotnie, kolejnym etapem powinno być złożenie dłużnikowi wizyty. Jedną z dostępnych opcji jest zatrudnienie profesjonalnego detektywa, ale ze względu na dość spore koszty wierzyciele decydują się na to głównie przy sprawach grubszego kalibru. Druga możliwość to wysłanie w teren doświadczonego windykatora – w większości przypadków bardzo zwiększa to szanse na to, aby wyciągnąć coś ze sprawy.

Dlaczego ustalenie majątku dłużnika jest naprawdę ważne?

Z doświadczenia mogę powiedzieć tak: większość wierzycieli idzie na tzw. łatwiznę i po prostu odpuszcza ten etap. Zwykle jest to błąd. Sprawdzenie miejsca działalności gospodarczej lub miejsca zamieszkania, rozmowa face to face, próba wyciągnięcia informacji od dłużnika o posiadanym majątku itp. mają bowiem istotne znaczenie do oceny sytuacji w kontekście ewentualnego pozwu lub skargi pauliańskiej. Także informacje o zalegających z płatnościami kontrahentach są szalenie ważne. Zgromadzone w ten sposób dane mogą być później przekazane na etapie egzekucji komornikowi, który szybko zajmie wskazany majątek lub wierzytelność z danego kontraktu.

 

  1. Weksel oraz inne formy zabezpieczenia wierzytelności

Dobry windykator niejednokrotnie przekona dłużnika do podpisania weksla – a jakich argumentów przy tym użyje, to już zależy od konkretnej sytuacji. Abstrahując już od psychologicznego oddziaływania takiego dokumentu i faktu, iż stanowi on całkiem niezłe zabezpieczenie roszczeń, to w przypadku zdecydowania się na pozew sądowy obniżamy dzięki niemu koszty postępowania sądowego. Opłata za pozew z weksla wynosi 25% opłaty stosunkowej. Pozwy skierowane w postępowaniu nakazowym są też o wiele tańsze, a do tego szybsze w rozstrzygnięciu. Przykład:

Strona wnosi o zasądzenie nakazu zapłaty opiewającego na 100 tys. PLN. Wysokość opłaty stosunkowej wynosi 5%, czyli 5000 PLN. W przypadku postępowania nakazowego wychodząc z pozwem z weksla opłata wyniesie czwartą część tej kwoty, tj. 1250 PLN. Jest różnica? Jest.

Jeśli chodzi o inne prawne formy zabezpieczenia należności, to można do nich zaliczyć: poręczenia cywilne, umowy przewłaszczenia ruchomości, zastawy rejestrowe, gwarancję bankową, hipotekę czy zgodę dłużnika na dobrowolne poddanie się egzekucji w formie aktu notarialnego. Form zabezpieczenia mamy oczywiście więcej, ale o tym akurat może kiedy indziej.

 

  1. Windykacja a dział handlowy w firmie

Wielu przedsiębiorców nie zdaje sobie sprawy z tego, że skutecznym rozwiązaniem wielu problemów z zaległymi płatnościami może być… właściwe przeszkolenie działu handlowego. Celem naszych handlowców jest oczywiście pozyskiwanie nowych klientów, jednak sprzedawanie każdemu na odroczony termin płatności bez odpowiedniej polityki kredytowej, procedur czy form zabezpieczenia to pierwszy gwóźdź do przysłowiowej trumny. Odpowiednie procedury w firmie, system motywowania bądź sankcji związanych z odpowiedzialnością za spływy gotówki, to elementarne zasady. Szczególny nacisk na ten model należałoby zwracać uwagę zwłaszcza w przypadku dużych podmiotów. Tymczasem w wielu firmach wygląda to tak:

Sprzedawca na siłę wpycha towar zadłużonemu klientowi, a jednocześnie walczy z działem windykacji o to, czy np. wstrzymać bądź wydać towar.

Zjawisko często występujące, a przecież w ramach jednej firmy powinno się grać do jednej bramki! W skali dużego przedsiębiorstwa podobne podejście może skutkować ciężkimi do odrobienia stratami – zwłaszcza w niskomarżowych branżach.

Oczywiście to też nie jest tak, że account / sales manager będzie w stanie zastąpić zawodowego windykatora. Weźmy taki oto przykład: czy wątpliwości odnośnie konsekwencji podpisania zastawu rejestrowego wyjaśni zdeterminowany handlowiec, który musiałby biegle znać ustawę o zastawie rejestrowym i rejestrze zastawów…? Raczej nie. Z doświadczenia wiem, że windykator z wiedzą z zakresu prawa i doświadczeniem w rozmowach z dłużnikami zdecydowanie lepiej sprawdzi się w takim przypadku. Tu jednak wychodzimy poza podstawowy zakres ściągania długów na zlecenie wchodząc w model bardziej kompleksowej obsługi od A do Z.

Na koniec tego punktu warto też dodać, że osobiste relacje na linii klient-handlowiec powinny być wykorzystanie w stopniu maksymalnym jako źródło informacji, czy też możliwość podpisania dokumentów zabezpieczających. Doświadczona firma windykacyjna (lub też dobry windykator zatrudniony na etacie) będzie nastawiona na kompleksową współpracę z działem handlowym jak i prawnym. Szybki przepływ informacji – celem maksymalizacji efektów, a niekoniecznie stawianiu na piedestale działań ze swojego podwórka. Niemniej wszystko to zależy od zakresu współpracy, na jaką decyduje się klient.

 

Źródło: badanie „Portfel należności polskich przedsiębiorstw” Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych w Polsce oraz Krajowego Rejestru Długów 

 

Profesjonalna firma windykacyjna, czy od razu komornik?

Po pierwsze i najważniejsze: każde odzyskanie należności na drodze sądowej to koszty. Koszty zastępstwa w procesie, uzyskania prawomocnego tytułu, zastępstwa w egzekucji… Do tego dochodzi niejednokrotnie opłata abonamentowa, która firmy płacą kancelariom prawnym za sporządzenie wezwań do zapłaty (którymi mógłby spokojnie zająć się windykator).

Co dzieje się dalej? Na etapie egzekucji tanio też nie jest: zaliczki na wydatki komornika, zaliczka na zapytanie, korespondencję, poszukiwanie majątku, jednorazowo przeprowadzone czynności terenowe, opłata za nagrywanie czynności – a tu sprawa nadająca się do umorzenia… Wierzyciele powinni też wiedzieć, że w wielu kancelariach komorniczych tzw. czynności terenowe polegają na jednorazowej wizycie u dłużnika (a nie zawsze można go zastać). Nie powinno to zbytnio dziwić z uwagi na bardzo dużą liczbę spraw, jakie przypadają na jedną kancelarię – liczby rzędu kilku tysięcy nie będą tutaj niczym niezwykłym.

 

Realia pracy niektórych komorników

Ciekawym procederem funkcjonującym w wielu komorniczych kancelariach było (a myślę, że nadal jest) spisywanie protokołów z czynności terenowych „zza biurka”. Źródłami wiedzy „operacyjnej” były tutaj podwójne awizo oraz niezawodne Google Maps. Praktyki takie stosowane były względem dłużników z adresem zamieszkania odległym od kancelarii komornika (komu by się chciało tłuc przez pół Polski) lub z licznymi zbiegami na rachunkach bankowych. Oczywiście wierzyciel na ogół nie miał możliwości zweryfikowania, czy tak naprawę komornik poważnie zajął się jego sprawą i pojechał szukać majątku dłużnika, czy tylko „ściemniał” i wypisał fikcyjny protokół. Sprawa „załatwiona” w taki sposób była zwykle umarzana jako bezskuteczna. Co do przyczyn takich praktyk, to należy ich upatrywać w wielu różnych kwestiach i w zasadzie trzeba byłoby omówić to w oddzielnym wątku (może kiedy indziej). Po prostu przy nawale spraw nikt nie będzie się przesadnie rozczulał nad naszym dłużnikiem, wizytując go po kilkanaście razy. Taka jest prawda – brutalna, ale prawda.

 

Źródło: raport Krajowego Rejestru Długów, edycja III kwartał 2018

 

Czy warto od razu iść do prawnika z niezapłaconą fakturą?

Profesjonalna kancelaria obsługująca nasze przedsiębiorstwo to niewątpliwie duża zaleta i pomoc w załatwieniu często skomplikowanych spraw – co do tego nie ma raczej wątpliwości. Jeśli jednak chodzi o windykację należności, to powierzenie jej wyłącznie prawnikom może prowadzić do tego, że podążymy nie tą ścieżką, co trzeba. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że większość prawników będzie mocno sugerować jak najszybsze składanie sprawy do sądu – mimo, że nie zawsze będzie to optymalne rozwiązanie! Wykorzystanie wielu narzędzi windykacyjnych może bowiem skutkować polubownym wyegzekwowaniem należności, co pozwoli uniknąć kosztów. Dla lepszego przedstawienia tematu „pobawiłem” się w krótkie porównanie (poniżej).

 

Windykator vs Prawnik

Zanim „padną strzały” w tym pojedynku, chciałbym mocno podkreślić jedną rzecz: nie twierdzę wcale, że prawnicy nie znają się na swojej robocie!  Chodzi jednak o to, aby w miarę możliwości jednak do sądu nie iść, lecz skutecznie odzyskać dług na etapie przedprocesowym. A tutaj już często doświadczony windykator wygra z prawnikiem, co zaraz przedstawię w oparciu o konkretne zagadnienia.

 

> Styl działania

Windykator zadzwoni, zneutralizuje standardowe wymówki dłużnika i przedstawi stosowne sankcje. Siły perswazji, doświadczenia i umiejętności nabytych latami nie da się porównać w żaden sposób do standardowego wysłania wezwania do zapłaty (choćby perfekcyjnie napisanego), co robi większość prawników – i na tym poprzestaje do momentu, w którym sprawa trafia do sądu.

 

> Monitoring należności

Ważna rzecz: o ile wzory pism przygotuje nam profesjonalna kancelaria prawna ponosząc za to odpowiedzialność, to jednak warto się zastanowić, czy kontakt z kilkudziesięcioma klientami będzie odbywał się przez naszego prawnika…? W większości przypadków odpowiedź brzmi nie – mecenas zwyczajnie nie będzie miał na to czasu, a często też i ochoty. Zresztą bez wypracowanego systemu ciężko jest skutecznie monitorować należności w szerszej skali – a to właśnie potrafią dobre firmy windykacyjne.

 

> Czynności terenowe

Sprawny terenowy lis śledczy (czyli windykator) odwiedzi feralnego dłużnika, przeprowadzi wywiad środowiskowy, a i niejednokrotnie wyciągnie niezwykle cenne informacje. Co zrobi nasz radca prawny w terenie? W większości przypadków niestety nic, gdyż po prostu tam nie pojedzie. Mecenas nie jest bowiem od tego, aby „bawić się w detektywa” i, zgodnie z moją wiedzą, rzadko któremu chce się to robić.

 

> Czas

W polskich realiach za organ zajmujący się ściąganiem długów uchodzi komornik sądowy. Jednak proces uzyskania tytułu wykonawczego i skierowania sprawy do egzekucji niekoniecznie jest szybki i prosty. Powiem więcej: w wielu przypadkach może trwać miesiącami, a w przypadku doświadczenia drugiej strony procesowej lub też skorzystania przez nią z usług kancelarii antywindykacyjnej nawet dłużej. Z usług windykacji możemy korzystać od razu, nie oglądając się na komornika.

 

> Doradztwo

Celem profesjonalnej firmy windykacyjnej kompleksowo zajmującej się ściąganiem należności, będzie efektywna współpraca zarówno z działem handlowym, jak i prawnym oraz z zarządem firmy. Połączenie narzędzi i instrumentów z zakresu prawa oraz informacji pochodzących od działu handlowego pozwoli doświadczonemu windykatorowi zmaksymalizować szanse na skuteczne wyegzekwowanie długu. Taki zamysł niekoniecznie będzie przyświecał naszemu pełnomocnikowi, żyjącemu przecież w dużej mierze z benefitów za kolejne pozwy sądowe.

 

> Szkolenia

Profesjonalne firmy windykacyjne oprócz ściągania należności często oferują także szkolenia z zakresu zabezpieczeń umów, minimalizowania ryzyka i podstaw windykacji należności w przedsiębiorstwie. Oczywiście nie każde z takich szkoleń jest warte uwagi, ale jeśli są one przeprowadzane przez doświadczonego windykatora – praktyka, który np. organizował działy windykacyjne w korporacjach, to naprawdę potrafią zrobić różnicę w późniejszym funkcjonowaniu firmy. Przeciętny prawnik prowadzący kancelarię nie będzie miał takiej wiedzy operacyjnej dotyczącej „poukładania” procesów związanych z należnościami w dużych przedsiębiorstwach – choć oczywiście mogą się tutaj zdarzyć wyjątki.

 

> Koszty

Wiele firm windykacyjnym za standardowe usługi pobiera jedynie prowizje od wyegzekwowanych roszczeń – najczęściej rozlicza się to % w momencie ściągnięcia długu. Klient nie musi więc ponosić kosztów obsługi prawnej, kosztów procesu, czy następnie kosztów egzekucyjnych (o długości ciągnących się w czasie postępowań nie wspominając). Wyjątkiem są oczywiście zlecenia niestandardowe (np. gdy w grę wchodzi popełnienie wyrafinowanego przestępstwa), w przypadku których windykatorzy pobierają część wynagrodzenia z góry.

 

> Nieszablonowe działanie

W przypadku świadomych dłużników i doświadczonych oszustów standardowa procedura polegająca na zaufania prawnikowi i złożenia pozwu do sądu nie wystarczy. Po prostu jeśli pójdziemy tak wydeptaną ścieżką, to szansa na odzyskanie straconych środków będzie znikoma. Niestety, ale w takich sytuacjach potrzebne są rozwiązania nieszablonowe, niekiedy na granicy prawa, od których wielu prawników raczej stroni z obawy o swoją reputację (bycie mecenasem bowiem zobowiązuje i wiąże się z pewnymi ograniczeniami). Windykatorzy, którzy przeżyli już swoje i z niejednego pieca chleb jedli (czyt. niejednego trudnego dłużnika odwiedzili), będą na ogół zdecydowanie ostrzejsi w działaniu.

 

Krótkie podsumowanie + coś ciekawego

Moim zdaniem dobry windykator w większości przypadków zwycięża z prawnikiem na etapie windykacji przedsądowej – zdaję sobie jednak sprawę z tego, że część Czytelników się ze mną nie zgodzi. Windykacja jest jednak branżą specyficzną, a już szczególnie wtedy, kiedy ma się do czynienia z tzw. trudnymi dłużnikami, którzy świadomie wykorzystują różne luki w prawie lub też zwyczajnie od samego początku są nastawieni na oszustwo. Aby „dopaść” takich gagatków nie wystarczy po prostu wytoczyć im proces – trzeba wykonać przed tym serię posunięć oraz zgromadzić odpowiednie dowody. I to jest właśnie zadanie dla dobrego windykatora. 

 

Windykacja w branży budowlanej

Budownictwo w Polsce jest w czołówce branż, w których występują problemy z płatnościami. Funkcjonuje w niej wielu nieuczciwych deweloperów oraz kancelarii prawnych, wyspecjalizowanych w tworzeniu umów i schematów mających na celu pozbawienie podwykonawców należnych im pieniędzy.

W czym możemy Ci pomóc

– skuteczna windykacja należności od dewelopera / generalnego wykonawcy

– ocena ryzyka współpracy z danym deweloperem / generalnym wykonawcą

– przeprowadzenie ustaleń majątkowych

– zgromadzenie materiału dowodowego

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Zapraszamy również do zakładki Oferta, w której znajdziesz więcej informacji na temat tego, czym się zajmujemy.

 

Darmowe materiały dla subskrybentów! 

Chcesz mieć dostęp do większej ilości przydatnej wiedzy? W takim razie zachęcam Ciebie do zapisywania się na nasz newsletter, w którym będziemy Tobie przesyłać ekskluzywne materiały dotyczące praktycznego zastosowania prawa w naszej rzeczywistości gospodarczej. Za darmo i bez zobowiązań! Link do zapisów: ➡️ kliknij

Niekonwencjonalna windykacja po bezskutecznej egzekucji komorniczej – przegląd dostępnych rozwiązań

Dzisiejszy wpis jest poświęcony temu, co można zrobić w sytuacji, kiedy trafi nam się tzw. trudny dłużnik, który ukrywa się z majątkiem i bynajmniej nie zamierza płacić swoich zobowiązań. Tytułem doprecyzowania pojęcia „trudnego dłużnika”: nie mam tutaj na myśli ludzi, którym zwyczajnie się nie powiodło lub typowych słupów, którzy faktycznie nic nie posiadają (formalnie jak i nieformalnie). Bohaterami są tu osoby, które „bunkrują” swój majątek np. po różnych spółkach, po rodzinie, przyjaciołach, itd. i nie zamierzają spłacać zobowiązań, choć mają z czego. Dodam jeszcze, że skupię się tutaj na sytuacjach dotyczących głównie sektora B2B oraz postaram się przybliżyć realia tzw. twardej windykacji – w końcu jest to przecież blog o przestępczości gospodarczej.

Dłużnik nie posiada majątku – co dalej? 


Tak więc załóżmy, że stała się jedna z najgorszych sytuacji, jaka może spotkać wierzyciela:
komornik stwierdził, że dłużnik teoretycznie nie posiada żadnego sensownego majątku, który można by zająć i ewentualnie zlicytować, więc nastąpiło umorzenie postępowania egzekucyjnego ze względu na bezskuteczność. Co dalej ma zrobić wierzyciel – odpuścić i pogodzić się z utratą pieniędzy…? Otóż niekoniecznie. Na całe szczęście jest bowiem kilka opcji dających szansę na skuteczne odzyskanie należności. Zacznę od najbardziej typowych, przy czym przedstawię je dość pobieżnie, gdyż nie ma raczej sensu, żebym rozwlekał się tutaj nad rzeczami już dość obszernie opisanymi na wielu prawniczych blogach.

Część pierwsza: nieco bardziej standardowe działania windykacyjne

 

1. Złożenie wniosku o ponowne wszczęcie egzekucji komorniczej

No i tutaj sytuacja wygląda tak, że po wydaniu postanowienia o umorzeniu postępowania egzekucyjnego wierzyciel praktycznie od ręki może złożyć wniosek o wszczęcie kolejnej egzekucji – może, tylko… po co? A chociażby po to, aby zaangażować innego komornika, który teoretycznie mógłby wykazać się większą skutecznością, niż poprzedni. Jak jednak pokazuje praktyka, bez podjęcia dodatkowych działań wspierających proces windykacji (o nich za moment), jest mała szansa na to, że uda się tym sposobem uzyskać coś więcej. O co chodzi? Przykładowo bez zdobycia dodatkowych danych o powiązaniach majątkowych dłużnika (np. skarga pauliańska w perspektywie), raczej nie ma co się spodziewać, że nowy/stary komornik wykaże się radykalnie większą skutecznością swych działań w porównaniu z pierwszą, nieudaną egzekucją. Jeśli już więc składać wspomniany wniosek, to najlepiej wskazując komornikowi jakich nieznany dotąd majątek lub źródło dochodu dłużnika.


2. Próba polubownego dogadania się z dłużnikiem

Teoretycznie takie wyjście może się wydać w pierwszej chwili bezsensowne, ale… Ale w zasadzie nie ma wielu przeciwskazań, aby spróbować. Oczywiście, pozycja negocjacyjna wierzyciela po nieskutecznej egzekucji komorniczej jest znacznie słabsza, niż przed jej rozpoczęciem, tego nie ma co ukrywać. Jednak mimo tego warto dłużnikowi jasno zaznaczyć, że nie zamierzamy mu wcale odpuścić, więc niech nawet nie próbuje grać na przedawnienie, bo to mu się z pewnością nie uda. Na zdecydowaną większość dłużników – kombinatorów podobne zapewnia oczywiście nie podziałają, ale czasem trafi się taki, który jednak postanowi sobie zdjąć kłopot z głowy i podejmie negocjacje, oferując np. spłatę zobowiązań w ratach czy też w barterze (zetknąłem się np. z takim przypadkiem, w którym taki dłużnik oferował w ramach rozliczenia odstąpienie całkiem lukratywnego kontraktu). Rzecz jasna im więcej asów w rękawie będziemy mieli jako wierzyciele, tym lepiej dla nas podczas negocjacji (o przykładach opowiem w drugiej części).


3. Złożenie do sądu wniosku o wyjawienie majątku dłużnika

W takim wniosku wierzyciel żąda, aby dłużnik złożył we właściwym sądzie wyczerpujący wykaz posiadanego majątku. I teraz jeśli tenże dłużnik skłamie podczas sporządzania takiego wykazu, to naraża się na odpowiedzialność karną (teoretycznie do 3 lat pozbawienia wolności, ale w praktyce kara bezwzględnego więzienia jest tutaj niezbyt często spotykana). Niestety, na ogół bywa tak, że doświadczony kombinator i tak często nie ma niczego na siebie, więc i nic w takim wykazie nie umieści. I mimo tego, że moim zdaniem składanie takiego wniosku najczęściej można przyrównać do przysłowiowej musztardy po obiedzie, to jednak nieraz ma to szansę sprawdzić się jako element wywierania presji psychologicznej na dłużnika. W niektórych przypadkach całkiem niezłym „batem” będzie bowiem wpisanie delikwenta do Rejestru Dłużników Niewypłacalnych (RDN), prowadzonego w ramach KRS.

Jak to działa?

Otóż po wydaniu postanowienia zobowiązującego dłużnika do przedstawienia wykazu majątku, sąd automatycznie przesyła też wniosek o wpisanie takiej osoby do wspomnianego RDN-u. No i taki wpis będzie tam widniał aż przez 10 lat (i to niezależnie od tego, czy dłużnik ureguluje w tym czasie swoje zobowiązania), utrudniając wpisanemu korzystanie np. z kredytów bankowych, leasingów itd., że nie wspomnę już o upadku wizerunku zamożnego biznesmena, co dla wielu jest ogromnym ciosem.


4. Zatrudnienie detektywa, który ustali ewentualne powiązania majątkowe dłużnika

W wielu przypadkach – zwłaszcza tych dotyczących większych kwot (umówmy się, że niech to będzie od 200 tys. PLN w górę) – dobrze jest rozważyć wynajęcie detektywa wyspecjalizowanego w sprawach gospodarczych. Zapewne pojawi się pytanie: a po co komu detektyw, gdy komornik nic nie znalazł…? Cóż, chociażby dlatego, że komornicy stosunkowo rzadko bawią się w zaawansowaną robotę śledczą, za to często poprzestają na standardowym poszukiwaniu informacji przy wykorzystaniu ogólnodostępnych źródeł. Taki sposób prowadzenia działań powoduje, że wiele interesujących przepływów majątku może im po prostu „umknąć”. Wspomniałem zresztą na ten temat całkiem niedawno w jednym z postów, więc pozwolę sobie teraz przytoczyć jego fragment:

Doświadczony specjalista nie dość, że może wyśledzić majątek i ciekawe powiązania dłużnika (jeśli oczywiście takowe istnieją), to zna też różne „patenty” stosowane przez kombinatorów i jest zorientowany w prawie, więc może nam co nieco doradzić. Koszt usługi zależy od sprawy, jednak najczęściej startuje od kilku tys. PLN – i niestety, ale dobry detektyw nie pracuje na zasadzie no win – no fee (a przynajmniej ja takich nie znam). Także tutaj zalecam współpracę wyłącznie z kimś, kto ma już za sobą sukcesy w ścisłej dziedzinie poszukiwania majątku i może je w jakimś sposób uwiarygodnić – detektywi, którzy do tej pory śledzili tylko niewiernych małżonków i nie mieli nic wspólnego z dłużnikami – oszustami, mogą łatwo polec w boju, a my stracimy nie tylko pieniądze, ale i cenny czas.

Na zakończenie tego punktu chciałbym jeszcze dodać, że ogarnięty duet detektyw + komornik może zdziałać naprawdę wiele i dlatego przy większych, bardziej skomplikowanych sprawach warto się zastanowić nad takim rozwiązaniem.


5. Sprzedaż długu na wolnym rynku

Tutaj nie ma się co rozwlekać: praktycznie nie da się sprzedać za satysfakcjonujące pieniądze takiego długu, przy którym komornik „poległ” i nie ma na ten moment realnych widoków na jego ściągnięcie. Ile więc można dostać? Najczęściej do kilkunastu % początkowej wartości należności – no, może ok. 20% ktoś gdzieś da. Na więcej raczej nie ma co liczyć, ponieważ firmy skupujące długi doskonale zdają sobie sprawę z tego, ile roboty, nerwów i know-how jest konieczne do skutecznego „dopięcia” procesu tzw. trudnej windykacji. Co do zasady nie zapłacą więc np. połowy wartości nieściągniętego zobowiązania, bo jakby doliczyć do tego koszty windykacji terenowej, obsługi prawnej itd. to wyszedłby z tego raczej średnio opłacalny biznes, w dodatku dość niepewny. Oczywiście teoretycznie może się zdarzyć, że ktoś znajdzie „kupców długów”, którzy za tego typu wierzytelności dadzą więcej. Gdyby do tego doszło, to mam małą prośbę: proszę o podesłanie kontaktu do takiej firmy na mojego maila – chętnie skorzystam z oferty (potencjalnie sporo $$$ do zarobienia).

Część druga: windykacja niekonwencjonalna

 

Na jakie ściemy „windykatorów” należy uważać

Zacznijmy może od tego, że w branży windykacyjnej funkcjonują zarówno rzetelne firmy, jak i różnej maści ściemniacze oraz bajkopisarze. Co prawda z moich obserwacji tych drugich jest dziś zdecydowanie mniej, niż chociażby kilkanaście lat temu, ale od czasu do czasu można jeszcze na nich trafić. W każdym razie przedstawiciele takich firm potrafią nieraz opowiadać bardzo ciekawe historie, mające wywrzeć wrażenie klientów zniechęconych tzw. standardową windykacją. Kilka z takich „opowieści dziwnej treści” znajdziecie poniżej.


Ściema nr 1: ściągnięciem długu zajmą się „chłopcy z miasta”

Propozycja taka może wydać się bardzo atrakcyjna zwłaszcza dla kogoś, kto jest mocno zniecierpliwiony i/lub zniechęcony nieskutecznością legalnych działań windykacyjnych, a do tego oprócz samego odzyskania pieniędzy chciałby jeszcze dodatkowo „zrewanżować się” dłużnikowi. No i niestety, ale taki ktoś powinien wiedzieć, że czają się tutaj na niego pewne pułapki.

Realia branżowe A.D. 2018

Zacznę od tego, że na dzień dzisiejszy na polskim rynku funkcjonuje stosunkowo niewielu windykatorów-gangsterów, którzy ściągają zlecone długi w sposób siłowy. Uwaga! Mam tutaj na myśli bandytów z tzw. wyższej półki, a nie pospolitych dresiarzy! Nieco inna sprawa, gdy chodzi o długi zaciągnięte bezpośrednio u grup przestępczych czy też rozliczenia pomiędzy samymi przestępcami, bo tutaj po pierwsze mamy kwestię innego wymiaru finansowego (odzyskanie swojej kasy zawsze będzie motywowało bardziej, niż kasy cudzej), a do tego dochodzą jeszcze tzw. kwestie honorowe – w takim przypadku dłużnik powinien się rzeczywiście liczyć z użyciem przeciwko niemu siły fizycznej.
Jeżeli jednak chodzi o długi zlecone, to wpływowi członkowie zorganizowanych grup przestępczych są obecnie rzadko zainteresowani ich realnym windykowaniem. Dlaczego? Odpowiedź jest dość prosta: na dzień dzisiejszy jest wiele innych „tematów”, które dają o wiele lepsze możliwości zarobkowe przy relatywnie mniejszym ryzyku – chociażby przestępstwa związane z VAT-em, akcyzowe, wyłudzenia kredytów, lichwiarskie przejmowanie nieruchomości itd. Po prostu gangsterom z wyższej czy nawet średniej półki niespecjalnie opłaca się wymuszać siłowo zwroty wierzytelności, bo realnie można dostać za to od 2 do 3 lat więzienia (kodeksowo max 5 lat). Co prawda, jak pokazuje praktyka orzecznictwa, sądy w takich sprawach dość często stosują warunkowe zawieszenie wykonania kary pozbawienia wolności i w związku z tym wydawać by się mogło, że to żadna kara, ale… Ale nie zapominajmy o tym, że wielu przestępców ma „długi wobec prawa” w postaci „zawiasów”, więc za podobny wyskok mogliby trafić do więzienia na kilka lat (odwieszony wyrok + nowy). Czy opłaca się ponosić podobne ryzyko za kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych niepewnej prowizji, skoro z takiego np. VAT-u da się spokojnie zarobić więcej w tydzień i to praktycznie na pewniaka? Cóż, większość dzisiejszych bandytów cieszących się pozycją i poważaniem w półświatku potrafi jednak kalkulować…


Twarda windykacja w praktyce

Jak już jednak wspomniałem, sytuacja nieco się zmienia, gdy ktoś jest winien pieniądze bezpośrednio samym gangsterom, albo osobom z odpowiednimi układami w półświatku – tutaj już nad dłużnikiem często wisi naprawdę realne niebezpieczeństwo. Przykładem takiej windykacji niech będzie historia, jaką miałem okazję poznać bezpośrednio od osoby uczestniczącej w tych wydarzeniach.
Tak więc głównym bohaterem był tutaj Polak – nazwijmy go Andrzej – który prowadził całkiem sporą firmę budowlaną w Niemczech, realizującą różne kontrakty na prywatnym rynku. No i tak się złożyło, że część roboty podzlecił innej firmie budowlanej – nazwijmy ją DM-Bud – której właścicielem był polski gangster o dość wysokim statusie. Kontrakt się zakończył sukcesem, budowa odebrana, ale z jakichś powodów nasz bohater nie rozliczył się z DM-Budem na dość poważne kwoty. Co gorsza, powiedział wprost właścicielowi DM-Budu, że nie zamierza płacić i że tamten może mu „naskoczyć”. Kilka tygodni później pod niemiecki dom Andrzeja podjechał nowy Mercedes AMG, z którego wysiadło czterech facetów, a jednym z nich był wspomniany gangster. Zadzwonił on do drzwi, a gdy Andrzej je otworzył, to bez żadnego słowa dostał tzw. strzała i padł na podłogę. Co się potem działo, można się raczej domyślić. Skończyło się to nie tylko ciężkim pobiciem, ale także naliczeniem dodatkowych 50% do zapłaty „za fatygę i za pyskowanie” oraz krótkim terminem na uregulowanie należności. Jako dodatkowy „smaczek” dodam jeszcze, że windykatorzy podczas powrotu do Polski „nadziali się” na niemiecką polizei, która wystawiła kierowcy Mercedesa mandat w wysokości kilkuset Euro za znaczne przekroczenie prędkości – no, w końcu ponad 600 koni pod maską kusi… W każdym razie ten mandat także został doliczony do długu Andrzeja, rzecz jasna z odpowiednimi odsetkami za poniesione „straty moralne”.


Sebixy w akcji

Oczywiście na rynku nadal istnieje pewna podaż bandziorków podszywających się pod tzw. mafię, ale najczęściej są to co najwyżej „doły” jakiejś mocniejszej struktury, czyli przestępcy starający się robić wrażenie groźnych przy pomocy masy mięśniowej wychodowanej na sterydach, specyficznego słownictwa oraz „mafijnie” wyglądającego auta. Czasem uda im się zastraszyć mniej odważnego dłużnika, ale często jednak odchodzą z kwitkiem. W tym momencie jakiś przykład z życia by się pewnie przydał, a więc i będzie. Pamiętam, jak już dobre 10 lat temu miałem okazję obserwować na własne oczy, jak to do pewnego przedsiębiorcy z Bydgoszczy przyjechało dwóch dobrze zbudowanych gości, którzy zażądali od niego zwrotu kilkudziesięciu tysięcy złotych. I co im odpowiedział ów biznesmen? Ano powiedział tak: „Panowie, takie pytanie: czy jesteście w stanie mnie zabić? Bo jeśli nie, to wypierd..lajcie, jak nie chcecie mieć poważnych problemów.”. I tyle – z tego, co mi wiadomo, ciągu dalszego w tej sprawie nie było. A przecież scenariusz mógł być o wiele gorszy dla samego wierzyciela…


Niebezpieczeństwa związane ze ściąganiem długów przez „mafię”

1. Problemy z prawem

Nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale odpowiedzialność karna za windykację przy użyciu nielegalnych metod grozi nie tylko samym egzekutorom, ale także i zleceniodawcy! Tak więc w sytuacji, gdy dłużnik zdecyduje się złożyć na policję doniesienie dotyczące np. pobicia go podczas próby odzyskania długu, to zlecający windykację wierzyciel również może popaść w kłopoty z prawem. Oczywiście, można zastosować tzw. bufor, czyli sprzedaż długu jakiejś firmie-krzak, która następnie wystąpi w roli zleceniodawcy „odzysku”, ale z różnych powodów rozwiązanie to nie musi wcale zapewniać bezpieczeństwa prawnego pierwotnemu wierzycielowi.

2. Niespodziewane koszty

Swego czasu dość częste bywały przypadki, w których windykatorzy co prawda odebrali część lub całość długu, ale jakoś „zapomnieli” przekazać te pieniądze wierzycielowi. I jeśli nawet wierzyciel po czasie wniósł reklamację i zaczął argumentować, że przecież nie tak się umawiali, to w odpowiedzi usłyszał chociażby, że „koszty niespodziewanie wzrosły i co zrobisz, jak nic nie zrobisz”. Przypadki takie miały miejsce zwłaszcza wtedy, gdy zleceniodawcę nie wiązała ze zlecającym żadna formalna umowa – sytuacja wcale nie aż tak rzadka w przypadku współpracy z przestępcami.

3. Wymuszenia stosowane przez „windykatorów”

No i po trzecie scenariusz chyba najbardziej drastyczny, czyli taki, w którym windykatorzy zwracają się przeciwko temu, kto ich wynajął. Typowy przebieg podobnej akcji: egzekutorzy próbują ściągnąć dług na zlecenie, nie udaje im się to, więc idą do wierzyciela-zleceniodawcy i żądają od niego „zwrotu kasy za poniesione koszty” (mniejsza o to, czy rzeczywiste, czy wyimaginowane). Zleceniodawca zaskoczony, że przecież nie tak się umawiali, że miał być tylko % od odzyskanej sumy itd., ale w odpowiedzi słyszy np. że podał złe informacje dotyczące stanu majątkowego dłużnika, więc w zasadzie jest winien całej sytuacji – każdy pretekst jest dobry. Dodam tylko, że nie ma tutaj co liczyć na jakiś etos przestępczy, zasady honorowe itp., bo na dzień dzisiejszy one w półświatku praktycznie nie funkcjonują.

Krótkie podsumowanie wątku

Jeśli miałbym coś doradzić przedsiębiorcom, którzy nie obracają się zbyt często w przestępczych kręgach (ani sami nie są gangusami), to powiem tak: nie idźcie tą drogą. Ja wiem, taka wizja twardej windykacji może dla niektórych całkiem kusząco wyglądać, ale jest duża szansa, że narobicie sobie przy okazji sporego bałaganu. A jeśli ktoś ma dobre znajomości wśród naprawdę wpływowych przestępców i jest na tyle zdeterminowany, aby przy ich pomocy odzyskać swoje pieniądze siłowymi metodami, to niech pamięta, że za tego typu przysługi często trzeba się zrewanżować w najmniej korzystnym momencie (i nie mam tutaj na myśli pieniędzy). Tyle w temacie, bo przecież nie jestem od tego, aby uczyć życia dorosłych ludzi – co najwyżej mogę zasygnalizować pewne kwestie.


Ściema nr 2: ściągnięciem długu zajmą się byli funkcjonariusze „służb 3-literowych”

Jakiś czas temu niektórzy właściciele firm windykacyjnych zorientowali się, że oldschoolowi bandyci z kijami nieco gorzej sprzedają się marketingowo, niż byli funkcjonariusze CBŚ, ABW, WSI itd. wpasowani w rolę egzekutorów. Rynek, a wraz z nim świadomość klientów, nieco się ucywilizował i obecnie prymitywne metody rodem z lat 90. nie znajdują już takiego uznania, jakim cieszyły się kiedyś. Modne stało się za to sugerowanie nieoficjalnego i quasi-przestępczego oddziaływania na dłużnika za pomocą przeróżnych „wpływów”. O co chodzi? Przykładowo taki windykator-kombinator wmawia wierzycielowi, że dzięki „niesamowitym układom” ludzi związanych ze służbami jest w stanie skierować na dłużnika wszelkiego rodzaju „plagi egipskie”, poczynając od najazdu skarbówki, poprzez nękanie delikwenta przez policjantów, a na kontroli Sanepidu, PIH-u, PIP-u itp. kończąc. Ogólnie wszystko, co najgorsze – rzecz jasna stan taki trwać ma do czasu spłaty długu. Niekiedy też pojawiają się bardziej sensacyjne zapowiedzi działań w stylu preparowania i podrzucania dowodów na jakąś przestępczą działalność dłużnika (co dla ex-funkcjonariuszy jest podobno rutyną).


A jak najczęściej wygląda rzeczywistość?

Powiem tak: mając pewne rozeznanie tego rynku i opierając się na kilku wiarygodnych opiniach, mogę śmiało stwierdzić, że zdecydowana większość podobnych deklaracji to zwykły kit wciskany wierzycielom przez osoby, których głównym celem jest po prostu wyciągnięcie zaliczki na poczet prowadzenia takich działań windykacyjnych. W zdecydowanej większości – czyli nie zawsze!

Powody takiego stanu rzeczy są dość złożone. Zacznę od tego, że większość występujących na rynku wierzytelności to zdecydowanie zbyt niska półka, aby w ogóle brać pod uwagę możliwość zaangażowania funkcjonariuszy służb w takie nieczyste działania. Ok, gdyby chodziło o milionowe kwoty, to jeszcze, jeszcze – wtedy zleceniodawcą mógłby być ktoś ze znajomościami na odpowiednim poziomie, a i „pula na stole” mogłaby zrównoważyć poniesione ryzyko. Ale jeśli mówimy o kwotach rzędu kilkudziesięciu czy np. stu-kilkudziesięciu tysięcy złotych… no, to już nie bardzo się spina. Prawdopodobieństwo, że funkcjonariusz czynnej służby, czy też nawet pobierający mundurową emeryturę, będzie się narażał na poważne problemy z prawem za smutne kilkanaście tys. złotych prowizji od takiej windykacji, jest raczej niewielkie.
Oczywiście, sporadycznie może się zdarzyć, że „źli funkcjonariusze” wejdą jednak do akcji – sam zresztą chyba opisałem już kiedyś znany mi przypadek byłych policjantów stanowiących trzon działu windykacji pewnego przedsiębiorcy z branży budowlanej, gdzie stosowano ewidentnie bandyckie metody. Kolejnym przykładem, dość dobrze opisanym zresztą przez lokalne media, jest historia pewnej toruńskiej firmy pożyczkowej udzielającej tzw. chwilówek. Firma ta również zatrudniała byłego policjanta, który rzekomo miał zapewniać jej windykatorom bezkarność w działaniach – a trzeba przyznać, że opierały się one na dość niekonwencjonalnych metodach, jak np. wywożenie dłużnika do lasu, przypalanie go i wsadzanie mu kija w … – no wiadomo gdzie. Co prawda nie zostało to oficjalnie potwierdzone w toku śledztwa, ale… Ale, jak to się mówi, niesmak jednak pozostał i w sumie nie do końca wiadomo, jak to było (ofiary podobnych akcji często zmieniają zeznania na późniejszych etapach). Takie sytuacje to jednak raczej tylko wyjątki potwierdzające regułę. Poza tym takie usługi, jeśli rzeczywiście byłyby świadczone, ograniczałyby się do wąskiej grupy wtajemniczonych i nie byłyby oferowane przypadkowym osobom, a już na pewno nie za pośrednictwem portali typu OLX.


Były prokurator windykatorem…? Zdarzało się!

Aby sprawa była jasna: to absolutnie nie jest tak, że np. byli policjanci z wydziałów do zwalczania przestępczości zorganizowanej, ex funkcjonariusze CBŚP, czy nawet emerytowani prokuratorzy, nie zajmują się windykacją tzw. trudnych długów „pokomorniczych”! Owszem, robią to, profesjonalnie prowadząc sprawy związane chociażby z wyłudzeniami, gdzie wierzytelność powstała w wyniku popełnienia przestępstwa. Tyle, że niewiele ma to wspólnego ze stereotypowym wożeniem dłużnika w bagażniku, za to z „siedzeniem w papierach” już jak najbardziej. Tacy ludzie nie zajmują się jednak z reguły sprawami mniejszej wagi, niż kilkaset tysięcy PLN – po prostu koszty ich pracy są odpowiednio wysokie (za unikalne doświadczenie trzeba odpowiednio płacić, takie życie).


Przebierańcy w akcji

O ile szansa na to, aby dłużnika nachodzili i straszyli prawdziwi funkcjonariusze, nie jest zbyt duża, o tyle nie można wykluczyć, że odwiedzą go przebierańcy udający np. policjantów w cywilu. Takie sytuacje miały miejsce kilkanaście lat temu, ale nie można wykluczyć, że i dziś dzieją się podobne rzeczy. Zresztą pisałem już chyba na blogu o windykatorach, którzy podszywali się pod ówczesne CBŚ – wyrobili sobie nawet łudząco podobne „blachy”, z tą różnicą jednak, że litera na końcu zmieniła się w S. Podobno nawet funkcjonariusze drogówki salutowali tym spryciarzom, a windykowani przez nich dłużnicy… no cóż, byli nieźle przestraszeni. Oczywiście, dłużnik w przypadku wizyty takich „CBŚ-ów” zawsze może zadzwonić na policję celem wyjaśnienia sytuacji, ale wtedy musi konkretnie i rzeczowo wyjaśnić, że odwiedziły go osoby podające się za funkcjonariuszy, które próbują wymusić na nim zwrot wierzytelności, a on ma podejrzenia, że wcale tymi funkcjonariuszami nie są. No i w takiej sytuacji już po „misternej akcji”… Rzecz jasna są metody pozwalające budować takim pseudo-funkcjonariuszom naprawdę wiarygodne „legendy”, ale nie będę ich dziś opisywał.


Jak rozpoznać windykatora-ściemniacza?

Ten wątek zacznijmy może od tego, że takie firmy windykacyjne od działań niekonwencjonalnych najczęściej są jednostkami wątłymi organizacyjnie (np. jednoosobowe spółki z o.o.), które na papierze nie zatrudniają żadnych pracowników. Ciężko jest też znaleźć w sieci informacje dotyczące ich funkcjonowania (poza darmowymi ogłoszeniami na różnych portalach), a na firmowych stronach internetowych, często zresztą opartych na tanich, nieestetycznych szablonach, widnieją zdawkowe informacje w stylu: „Stosujemy niekonwencjonalne metody windykacji gwarantujące najwyższą skuteczność”. Brak jest za to takich rzeczy, jak wiarygodne referencje, czy też notatki biograficzne założycieli firmy. Z jednej strony wygląda może wyglądać to dość średnio, ale z drugiej nie można jednak wykluczyć, że potrzeba dyskrecji niezbędna przy tego typu usługach uniemożliwia „odsłanianie się” oraz promowanie na szeroką skalę. W każdym razie reguły pasującej do wszystkich tutaj nie ma i każdy przypadek należałoby w zasadzie poddać indywidualnej ocenie.

Jeśli natomiast chodzi o treści przekazywane przez takich „superagentów windykacji” ich potencjalnym klientom, to generalna zasada jest taka, że im bardziej takie opowieści brzmią jak scenariusz filmu sensacyjnego, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś je zastosuje w realnym życiu – zwłaszcza jeśli nie mówimy o wielomilionowych kwotach długów, tylko o wierzytelnościach np. na kilkadziesiąt tysięcy. Do tego takie osoby zwykle nie są w stanie sensownie uwiarygodnić się w jakikolwiek sposób, za to mocno naciskają na wpłatę zaliczki (co samo w sobie nie jest złe – pod warunkiem, że będzie ona spożytkowana na realne i skuteczne działania). Kolejną dość podejrzaną okolicznością może być nieznajomość zagadnień prawnych związanych z windykacją, chociażby na poziomie podstawowym (moim zdaniem osoba działająca na co dzień w branży powinna się w nich chociaż z grubsza orientować). Jeśli więc traficie na swojej drodze na kogoś takiego, kto opowiada Wam historie nadające się na ekranizację, a nie rozróżnia podstawowych pojęć prawnych związanych z windykacją należności, to podchodźcie do niego z ogromną rezerwą – tylko tyle i aż tyle.


Kilka niekonwencjonalnych metod wywierania presji na dłużnika

No i na koniec tzw. wisienka na torcie, czyli kilka asów, jakie wierzyciel może wyciągnąć z rękawa podczas rozgrywki z dłużnikiem. Polecam je traktować jako swego rodzaju ciekawostki obrazujące to, w jaki sposób można działać na dłużnika psychologicznie, bez konieczności posuwania się do przemocy fizycznej. Zaznaczam też, że absolutnie nie namawiam do stosowania podobnych metod, bo jest to balansowanie na granicy prawa, a właściwie to jej przekraczanie.


1. Zdobycie informacji/materiałów mogących skompromitować dłużnika lub mocno utrudnić mu ży
cie.

Przykład z pewnej akcji: detektyw wynajęty przez wierzyciela wyśledził, że dłużnik ma romans. Niby nic nadzwyczajnego, ale jednak mogące podlegać egzekucji prawa majątkowe w odpowiednim momencie zostały przeniesione na firmę jego żony, której z dość oczywistych względów taki układ z kochanką w tle mógłby się nie spodobać… Był to więc jakiś punkt zaczepienia w negocjacjach. Oczywiście jeśli sytuacja analogiczna do opisanej nie ma miejsca w rzeczywistości, to zawsze można próbować ją sprowokować, chociażby podsuwając delikwentowi atrakcyjną dziewczynę (bywały i takie przypadki). Rzecz jasna podobne „haki” nie muszą się wcale ograniczać do stosunków damsko – męskich! Równie dobre, a nawet lepsze, bywa chociażby wejście w posiadanie informacji na tyle kompromitujących, że właściwie mogą one wyeliminować firmą daną firmę z rynku. Kwestia inwencji, profesjonalizmu w działaniu oraz posiadanych środków finansowych…


Uwaga na oskarżenie o szantaż!

Być może taki scenariusz, jak przedstawiony powyżej, brzmią dla niektórych interesująco, ale trzeba mieć jednak świadomość, że pójście z takimi kompromitującymi materiałami do dłużnika i wywieranie przy ich użyciu presji ukierunkowanej na spłatę długu jest niczym innym, jak po prostu szantażem. Oczywiście szantaż to sformułowanie potoczne – na potrzeby wpisu przyjmijmy, że tak właśnie nazywamy groźbę karalną mająca na celu spowodowanie określonego zachowania. Taki dłużnik teoretycznie może więc wyprowadzić tzw. kontrę w postaci złożenia zawiadomienia o przestępstwie – jest to prawdopodobne zwłaszcza w sytuacjach, kiedy błędnie ocenimy potencjał zdobytych materiałów pod kątem siły wywieranego nacisku. Wyjaśnię to trzymając się jednego z powyższych przykładów: małżeństwo dłużnika jest fikcją i obie strony nie kryją się wobec siebie z tym, że mają innych partnerów = żona nie będzie specjalnie zła, że jej mąż spotyka się z innymi kobietami. Rzecz jasna wierzyciel do pewnego stopnia może się zabezpieczyć przed wmieszaniem go w przestępstwo szantażu, przeprowadzając podobną operację przy wykorzystaniu podstawionych słupów (np. lipna firma windykacyjna, która formalnie odkupiła dług od pierwotnego wierzyciela i stara się go odzyskać na własną rękę). Jednak z całą pewnością nie jest to gra ani łatwa do przeprowadzenia, ani tania, a jednak dalej ryzykowna.


Art. 115 KK

Teoretycznie jest pewna furtka, pozwalająca na coś takiego, jak prawie legalny szantaż – pewne możliwości daje tutaj §12 artykułu 115 Kodeksu Karnego:
Groźbą bezprawną jest zarówno groźba, o której mowa w art. 190 groźba karalna, jak i groźba spowodowania postępowania karnego lub rozgłoszenia wiadomości uwłaczającej czci zagrożonego lub jego osoby najbliższej; nie stanowi groźby zapowiedź spowodowania postępowania karnego, jeżeli ma ona jedynie na celu ochronę prawa naruszonego przestępstwem.

No i właśnie to ostatnie zdanie stanowiło niekiedy swoiste usprawiedliwienie dla windykatorów, którzy np. zdobyli obciążające dłużnika materiały mogące mocno zainteresować skarbówkę lub policję. Oczywiście, osoba poddana takiej presji mogłaby złożyć doniesienie o przestępstwie i miałaby szanse na wygraną w sądzie, ale wynik nie byłby w 100% pewny, gdyż udowodnienie, że skierowana w stosunku do niej groźba nie miała na celu jedynie ochrony prawa naruszonego przestępstwem, a coś więcej (czyli wymuszenie zwrotu wierzytelności) nie zawsze byłoby łatwe. No, a poza tym taki zgłaszający przy okazji musiałaby w zasadzie zadenuncjować sam siebie, także…


2. Podstawiony klient – wariant pierwszy

Ta metoda nie jest ani specjalnie nowa, ani jakoś szczególnie odkrywcza, ale w wielu przypadkach ma szansę się sprawdzić. Wygląda to zwykle tak, że wierzyciel dowiaduje się (np. w wyniku działań wynajętego detektywa), że dłużnik prowadzi nową działalność zarejestrowaną formalnie „na słupa”. Kolejnym krokiem jest wysyłanie do takiego przedsiębiorstwa wielu atrakcyjnych zapytań ofertowych i/lub wstępnych zamówień, rzecz jasna poprzez podstawione osoby/firmy. I co się teraz dzieje: dłużnik wpada w podniecenie wywołane możliwością otrzymania nowego kontraktu, ale nagle okazuje się, że potencjalny klient wycofuje się z dealu argumentując to tym, że nie współpracuje z nierzetelnymi płatnikami. Sytuacja powtarza się raz czy drugi, więc dłużnik zaczyna szukać, kto też może stać za rozpowszechnianiem podobnych pogłosek. No i wtedy okazuje się, że za wszystko odpowiada jakaś nieznana firma windykacyjna. Dłużnik dzwoni więc do niej i pyta: dlaczego mnie szkalujecie, wytoczyć wam proces…? W odpowiedzi słyszy, że wykupiono jego długi i teraz musi on jak najszybciej uregulować swoje zobowiązania, albo czekają go spore problemy i ucieczka w działalność firmowaną przez kogoś innego tu nie pomoże. Co będzie dalej, to już zależy od konkretnego dłużnika (albo pójdzie do sądu, albo nie pójdzie).


3. Podstawiony klient – wariant drugi

W tym wariancie z kolei chodzi o „wykończenie” dłużnika jego własną bronią. Jest to możliwe chociażby w sytuacji, kiedy delikwent będzie prowadził działalność gospodarczą pod innym szyldem (najczęściej nie na swoje nazwisko). Co można wtedy zrobić? Oczywiście spróbować zamówić w kontrolowanej przez niego firmie jakiś towar, na przedłużony termin płatności, używając do tego np. podstawionej spółki-słup. Zwykle wymaga to nieco aranżu, ale nikt nie powiedział przecież, że będzie to łatwe i zawsze musi się udać. Rzecz jasna płatność za takie zamówienie nigdy do tego dłużnika nie dotrze, a ściślej rzecz biorąc na pewno nie cała – co najwyżej jakieś drobne kwoty wpłacane przez x-miesięcy, aby uniknąć zarzutów prokuratorskich o wyłudzenie (a ciężko takie zarzuty postawić, jeśli ktoś mądrze uprawdopodobni, że opóźnienia w płatności nie nastąpiły na skutek jego złej woli – temat na osobny wątek). Ocenę moralną tej metody pozostawiam Czytelnikom – jedni zapewne powiedzą, że takie zachowanie nie przystoi gentlemanom, a inni z kolei przytoczą argument, że skoro „nosił wilk razy kilka…”.


4. Systematyczne niszczenie reputacji firmom nieformalnie kontrolowanym przez dłużnika

Tutaj nie będzie chyba zaskoczeniem, że największe pole do podobnego działania zapewnia Internet, gdzie przy znajomości odpowiednich mechanizmów oraz zainwestowaniu odpowiedniej ilości czasu, da się zniszczyć opinię prawie każdej firmie. Zresztą nie trzeba się ograniczać wyłącznie do sieci – przykładowo nie obawiająca się odpowiedzialności firma windykacyjna może wynająć billboard w centrum miasta, na którym przez kilka tygodni będzie pojawiała się informacja, że za dobrą cenę kupią długi takiego a takiego przedsiębiorstwa (kontrolowanego przez dłużnika). Możliwości jest multum – choć w większości opartych na nielegalnych działaniach. W każdym razie tzw. czarny PR przeprowadzony profesjonalnie i z odpowiednią częstotliwością bywa naprawdę skuteczny. Nie będę się dziś zbytnio rozpisywał nad całym arsenałem dostępnych technik, bowiem jest ich tak wiele, że można by na ten temat stworzyć osobny wpis. Wszystko sprowadza się tak naprawdę do tego, o jakie kwoty wierzytelności się rozchodzi i ile zainwestuje się w tego typu działania – przy posiadaniu odpowiednich środków (oraz kontaktów) nie ma w zasadzie przeszkód, aby sprawą zainteresowały się ogólnopolskie media. Rzecz jasna pojawia się pytanie, czy takie zniszczenie przeciwnika – wróć, dłużnika – nie jest przypadkiem działaniem na naszą szkodę, no bo jeśli doprowadzimy do definitywnego zamknięcia jego działalności, to rzeczywiście może nie mieć z czego oddać…

 

Podsumowanie + ważna informacja

Jeśli miałbym to wszystko jakoś podsumować, to powiem tak: rynek windykacji w ciągu ostatnich lat dość mocno się ucywilizował i obecnie mało jest już na nim firm, które otwarcie reklamują się jak słynne niegdyś Prosektorium (nazwa autentyczna), mające dość ciekawe hasło promocyjne: „Możesz zacząć się obawiać, kiedy staniemy u twoich bram…”. Chciałbym także zaznaczyć, że ten wpis jest oparty na moich osobistych doświadczeniach związanych z branżą tzw. niekonwencjonalnej windykacji, jak i na informacjach zebranych od ludzi zajmujących się zawodowo tym wąskim tematem (bo tzw. windykacja konwencjonalna to zupełnie inna bajka). Proszę zatem nie traktować wszystkich zawartych tutaj przykładów jako absolutnych wyznaczników mających zastosowanie zawsze i wszędzie – przykładowo może się przecież zdarzyć, że kogoś faktycznie mogą windykować na zlecenie przestępcy z tzw. wyższej półki, do tego przy użyciu dość brutalnych metod. Świadomie też pominąłem wątek moralnych osądów – tutaj już każdy niech we własnym sumieniu oceni to, czy sprawiedliwym jest stosować „śliskie” metody przeciwko temu, kto nas oszukał, czy może jednak lepiej konsekwentnie podążać ścieżką wytyczoną przez prawo.

Windykacja w branży budowlanej

Budownictwo w Polsce jest w czołówce branż, w których występują problemy z płatnościami. Funkcjonuje w niej wielu nieuczciwych deweloperów oraz kancelarii prawnych, wyspecjalizowanych w tworzeniu umów i schematów mających na celu pozbawienie podwykonawców należnych im pieniędzy.

W czym możemy Ci pomóc

– skuteczna windykacja należności od dewelopera / generalnego wykonawcy

– ocena ryzyka współpracy z danym deweloperem / generalnym wykonawcą

– przeprowadzenie ustaleń majątkowych

– zgromadzenie materiału dowodowego

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Zapraszamy również do zakładki Oferta, w której znajdziesz więcej informacji na temat tego, czym się zajmujemy.

 

Darmowe materiały dla subskrybentów! 

Chcesz mieć dostęp do większej ilości przydatnej wiedzy? W takim razie zachęcam Ciebie do zapisywania się na nasz newsletter, w którym będziemy Tobie przesyłać ekskluzywne materiały dotyczące praktycznego zastosowania prawa w naszej rzeczywistości gospodarczej. Za darmo i bez zobowiązań! Link do zapisów: ➡️ kliknij

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Wierzyciel kontra dłużnik, wersja z upadłością spółki z o.o.

Nie będzie chyba dla nikogo zbytnim zaskoczeniem, jeśli powiem, że w naszej polskiej rzeczywistości funkcjonuje wiele sposobów pozwalających na zrobienie wierzycieli w przysłowiowe bambuko (o niektórych zresztą już pisałem). Jedne są lepsze, inne gorsze, a duża część z nich bazuje na przeświadczeniu dłużnika, że wierzyciel wykaże się nieświadomością prawną, albo zwyczajnie nie będzie mu się „chciało”, czy też przeoczy istotne terminy. Oczywiście już na wstępie chcę zaznaczyć, że nie są to jakieś „cudowne patenty”, które zawsze i wszędzie dają 100% gwarancję skuteczności, bo tak nie jest (w końcu, jak to mówi stare przysłowie, w sądzie niczego być pewnym nie można). Nie zmienia to jednak faktu, że przy zachowaniu pewnych warunków zwiększają znacząco pole manewru dłużnika w kontekście uniknięcia przez niego odpowiedzialności za zobowiązania.

 

Uszczuplanie masy upadłościowej

Prowadząc spółkę i mając długi, w świetle prawa nie można sobie ot tak po prostu wyprowadzać z niej majątku, a następnie powiedzieć wierzycielom „Sorry panie, co miałem, to sprzedałem i co mi pan zrobisz, jak nic nie zrobisz…”. Kwestie te reguluje chociażby art. 300 § 1 k.k.: Kto, w razie grożącej mu niewypłacalności lub upadłości, udaremnia lub uszczupla zaspokojenie swojego wierzyciela przez to, że usuwa, ukrywa, zbywa, darowuje, niszczy, rzeczywiście lub pozornie obciąża albo uszkadza składniki swojego majątku, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Dodam, że w przypadku pokrzywdzenia wielu wierzycieli, maksymalny wymiar kary rośnie do lat 8.

Gdyby więc taki nierozsądny dłużnik zaczął bezmyślnie pozbywać się majątku bez patrzenia na paragrafy, to mógłby zostać za to ukarany, a dodatkowo jeszcze w świetle przepisów prawa upadłościowego (art. 127-130) wykonane przez niego czynności prawne zmierzające do pokrzywdzenia wierzyciela/i mogłyby zostać z mocy prawa uznane za bezskuteczne. Co znaczy sformułowanie „z mocy prawa”? Po prostu w takim przypadku nie byłoby konieczności wytaczania powództwa. Jednak należy wiedzieć, że istnieje ustawowy termin określający, kiedy czynności dłużnika zmierzające do pokrzywdzenia wierzyciela mogą zostać uznane za nieważne niejako „z automatu”. I teraz, uwaga, co do zasady jest to 1 rok przed złożeniem wniosku o upadłość (w niektórych przypadkach będzie to 6 miesięcy). Oczywiście nie każda czynność i nie w każdej sytuacji – poniżej kilka wytycznych:

– Przy wspomnianym terminie 1 roku za bezskuteczne zostają uznane te czynności prawne, w których upadły rozporządził swoim majątkiem bezpłatnie (np. darował go jakiejś fundacji) lub też odpłatnie, ale wartość świadczenia uzyskanego przez drugą stronę będzie niewspółmiernie wyższa, niż świadczenie uzyskane przez upadłego. Przekładając to na potoczny język: jeśli dłużnik-prezes sprzeda za 100 tys. PLN nieruchomość spółki wartą 1 milion PLN swojemu kumplowi, to klops, bo taka czynność zostanie uznana za bezskuteczną z mocy prawa. Ktoś zapyta zapewne: a co to za problem, aby kumpel prezesa-dłużnika kupił fikcyjnie tę nieruchomość za kwotę odpowiadającej jej wartości rynkowej? No cóż, wystąpić tutaj mogą chociażby trudności z udowodnieniem, skąd ów kumpel wziął środki na zakup tejże nieruchomości – a trzeba wiedzieć, że skarbówka naprawdę lubi takie sprawy, gdy komuś „nie spinają się” oficjalne przychody z wydatkami. Myślę, że w tym miejscu warto też wyjaśnić pojęcie bezpłatności. Tak więc według Sądu Najwyższego o tym, czy coś było przekazane bezpłatnie, czy nie, decyduje zestawienie ceny sprzedaży z rzeczywistą wartością rynkową rzeczy. Wobec tego jeżeli sprzedamy dom wyceniony na 1 milion PLN np. za 1 PLN, albo nawet za 10-15% jego rynkowej wartości, to transakcja taka zostanie zakwalifikowana przez sąd jako bezpłatne przekazanie – mimo, że jakąś tam cenę nabywca przecież zapłacił, więc za darmo nie dostał.

– Za bezskuteczne z mocy prawa zostaną uznane również czynności prawne upadłego związane z zabezpieczeniem lub zapłatą niewymagalnych długów, jeśli zostały wykonane w okresie do 6 miesięcy przed dniem złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości. A co to są długi niewymagalne? Najprościej mówiąc to takie, których termin płatności jeszcze nie upłynął. Muszę przy tym wspomnieć, że metoda wyprowadzania majątku ze spółki w oparciu o kreowanie fikcyjnych zadłużeń jest dość popularna. Mamy więc tutaj całe spektrum pozornych pożyczek, oddawania cennych składników majątku w zastaw, czy też ustanowień hipoteki na powiązane (zwykle niejawnie) podmioty. W konsekwencji mało co wchodzi w skład masy upadłościowej i syndyk lub komornik nie odda zbyt wiele rzeczywistym wierzycielom.

– Kolejna rzecz: za bezskuteczne zostaną uznane czynności prawne odpłatne, których upadły dokonał w terminie 6 miesięcy przed złożeniem wniosku o ogłoszenie upadłości, jeżeli działania te dotyczyły osób bliskich upadłemu, jak np. małżonkowie, krewni, czy też osoby pozostające z dłużnikiem w faktycznym związku (np. wieloletni konkubinat). Oprócz tego wlicza się tutaj jeszcze członków zarządu spółki, wspólników, czy też podmioty powiązane. I znów przekładając to na „ludzki język”: jeśli prezes-dłużnik np. sprzeda nieruchomość należącą do spółki swojej innej spółce podpadającej pod kategorię powiązanej w ciągu wspomnianego terminu 6 miesięcy, to też klops (dla niego). Oczywiście, osoba trzecia, która była stroną takiej czynności prawnej, ma prawo się bronić przed uznaniem jej za bezskuteczną, wskazując, że nie doszło do pokrzywdzenia wierzycieli – nie zawsze będzie to łatwe, ale w wielu sytuacjach jednak możliwe.

 

Postępowanie restrukturyzacyjne ratunkiem dla (sprytnego) dłużnika?

Jedną z metod „zaginania czasoprzestrzeni”, czyli obejścia wspomnianych już terminów, jest otwarcie postępowania restrukturyzacyjnego w spółce. Teoretycznie postępowanie takie ma służyć wyprowadzeniu firmy na prostą, ale w praktyce bywa wykorzystywane przez nieuczciwych dłużników do celu „zalegalizowania” wyprowadzenia majątku ze spółki i tym samym zmniejszenia jej masy upadłościowej. Postępowanie restrukturyzacyjne zajmuje bowiem od kilku do kilkunastu miesięcy, a dopiero po stwierdzeniu jego nieskuteczności dłużnik zgłasza wniosek o upadłość. I w zasadzie nie ma tutaj większego znaczenia, że taka restrukturyzacja była w zasadzie pozbawiona sensu, czy też, mówiąc obrazowo, przypominała próbę reanimacji trupa nieżyjącego od kilku dni. W ten właśnie magiczny sposób dłużnik może jednak w majestacie prawa „zyskać” wspomniane miesiące i „wypaść” z okresu, kiedy to czynności zbywania majątku zostają uznane za bezskuteczne z mocy prawa.

Przy okazji wypada dodać, że stan rzeczy sprzyjający dłużnikom może niedługo ulec zmianie, gdyż na chwilę obecną trwają prace nad projektem zmierzającym do praktycznego wydłużenia terminów, w których masa upadłościowa podlega ochronie. A konkretnie ma być tak, że jeśli sąd ogłosi upadłość w wyniku rozpoznania wniosku o ogłoszenie upadłości złożonego nie później niż w terminie do 3 miesięcy od dnia zakończenia postępowania restrukturyzacyjnego albo od dnia uprawomocnienia się postanowienia o umorzeniu postępowania restrukturyzacyjnego, to przez dzień złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości będzie się rozumieć dzień złożenia wniosku restrukturyzacyjnego. Tutaj więc wierzyciele mogą zyskać, choć oczywiście będą musieli pilnować terminów.

 

Ok, a co może zrobić dłużnik w sytuacji, kiedy jednak nie uda mu się „wpasować” w terminy?

Niejeden wierzyciel wychodzi z takiego założenia: ale chyba nie ma co się bać przekroczenia wspomnianych terminów, skoro istnieją takie instrumenty prawne, jak chociażby możliwość wystąpienia z żądaniem uznania umowy za bezskuteczną oraz tzw. skarga pauliańska, dzięki którym wierzyciele koniec końców i tak mogą wywalczyć swoje…? No więc właśnie niekoniecznie. Istnieje bowiem szereg mechanizmów polegających np. na sprzedaży majątku zagranicznej spółce i tym samym „wyjęcie” sprawy spod polskiej jurysdykcji – o tym zagadnieniu wspomnę pod sam koniec wpisu. Kolejnym – w wielu przypadkach całkiem skutecznym – mechanizmem „blokowania” wierzycieli jest tzw. wydłużenie łańcucha posiadania. Zacznę ten wątek od tego, że zgodnie z art. 527 § 1 k.c. w sytuacji, gdy wskutek czynności prawnej dłużnika zrealizowanej celem pokrzywdzenia wierzycieli, osoba trzecia zyska korzyść majątkową, to każdy z wierzycieli może zażądać uznania tej czynności za bezskuteczną w stosunku do niego, jeśli dłużnik działał ze świadomością pokrzywdzenia wierzycieli, a osoba trzecia (np. taka, która nabyła nieruchomość od dłużnika) o tym wiedziała, lub też mogła się o tym dowiedzieć przy zachowaniu tzw. należytej staranności, ewentualnie weszła w posiadanie danej rzeczy nieodpłatnie (np. na drodze darowizny).

Wydłużenie łańcucha posiadania

W praktyce jednak mamy niejednokrotnie do czynienia z sytuacją, w której wspomniana osoba trzecia sprzeda dalej nieruchomość osobie czwartej, teoretycznie niezwiązanej z dłużnikiem w jakikolwiek sposób. Tutaj też wierzyciel może wystąpić przeciwko takiemu nabywcy o uznanie transakcji za bezskuteczną, ale czekają go przy tym dodatkowe trudności. Oto bowiem nie wystarczy prawdopodobieństwo, że ta osoba czwarta przy zachowaniu tzw. należytej staranności mogłaby się dowiedzieć, że transakcja pomiędzy osobą trzecią a dłużnikiem „śmierdzi ustawką” mającą na celu pokrzywdzenie wierzycieli. Tutaj należałoby jeszcze udowodnić tej osobie czwartej, że wiedziała o takich okolicznościach – chyba, że rozporządzenie majątkiem było nieodpłatne. Nie muszę raczej dodawać, że w praktyce procesowej bywa to zadaniem dość trudnym = dłużnikowi udaje się niejednokrotnie wyprowadzić majątek z upadającej spółki.

Podmianka majątku spółki

Kolejną metodą, rzadziej stosowaną, jest tzw. podmianka majątku. O co chodzi? Otóż zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego transakcja dokonana przez dłużnika nie jest krzywdząca dla wierzyciela wtedy, gdy dłużnik w zamian za otrzymane środki nabędzie ekwiwalent pozostający nadal w jego majątku lub też taki, który posłuży do zaspokojenia wierzycieli. Odrzućmy tę drugą możliwość i skupmy się na pierwszej. Załóżmy, że nasza spółka ma nieruchomość wartą 1 milion PLN, do tego dość atrakcyjną i szybko zbywalną, także szkoda by było, żeby weszła w skład masy upadłościowej… Co możemy więc zrobić? A chociażby sprzedać ją i na jej miejsce kupić również za 1 mln PLN inną nieruchomość. „Patent” jest tutaj taki, że owa druga nieruchomość ma „podkręcony w granicach rozsądku” operat np. o 50% i w rzeczywistości jest warta max 500 tys. PLN. Na papierze jednak nabyliśmy ją za 1 mln, więc wychodzi na zero, ale w rzeczywistości sprzedający otrzymał od nas tylko 500 tys. PLN, a resztę oddał pod stołem (rzecz jasna musiał się zgodzić na taki układ). A gdy dojdzie do upadłości i okaże się, że nabyta przez nas nieruchomość nijak nie chce pójść za cenę operatu, to nie będzie wcale łatwo udowodnić nam działanie na szkodę wierzycieli – w końcu przy transakcji opieraliśmy się przecież na wycenie dokonanej przez licencjonowanego rzeczoznawcę majątkowego, a dodatkowo mieliśmy jeszcze konkretny plan biznesowy związany z nowo nabytym budynkiem (np. chcieliśmy tam utworzyć zyskowny motel), a że nie wyszło, no to cóż… W biznesie wszak nie zawsze wychodzi i nie można za to od razu karać. Oczywiście taka układanka wymaga dopięcia kilku elementów, jak chociażby osoba/spółka godząca się na taki układ oraz „życzliwy” rzeczoznawca, ale jest to często do ogarnięcia. Należy też pilnować takich detali, jak min. potwierdzenie zapłaty określonej kwoty (w opisanym przypadku 1 mln PLN) – przekazania powinno nastąpić np. w obecności notariusza, albo przelewem na konto, gdyż ślad po przepływie pieniędzy może mieć ewentualne znaczenie procesowe. Pozostaje jeszcze kwestia podatku, który niepotrzebnie mógłby obciążyć sprzedającego, ale i na to są sposoby, jak np. zaangażowanie do akcji spółki – słup. To tak w dużym skrócie, gdyż nie mam tutaj zamiaru tworzyć szczegółowego planu działania przestępcy.

Metoda „na komornika”

Wspominałem już o reżyserowaniu wierzytelności jako o sposobie na wyprowadzenie majątku z upadającego przedsiębiorstwa. Jedną z opcji będzie tutaj właśnie wykorzystanie komornika, co oczywiście będzie możliwe do wykonania jedynie w pewnych przypadkach (np. kiedy inni wierzyciele nie będą posiadać tytułów wykonawczych). Jak więc odbywa się taka operacja? Otóż sprzedajemy jakiś wartościowy składnik majątku spółki, pieniądze trafiają na nasze konto, po czym… niemal natychmiast zostają zajęte przez komornika, który po odtrąceniu swojej prowizji przelewa je na konto naszego wierzyciela. Niby negatywny scenariusz, ale jeśli wierzycielem jest np. nasz znajomy, który następnie odda nam pieniądze „pod stołem”, to postać rzeczy nieco się zmienia… Rozwiązanie takie ma tę niezaprzeczalną zaletę, że odpowiednio przeprowadzone praktycznie wyłącza pozostałym wierzycielom możliwość wysunięcia roszczenia wobec osoby trzeciej (czyli naszego znajomego, który otrzymał przelew od komornika), a nas chroni przed zarzutem świadomego pokrzywdzenia wierzyciela/i.

Pokrótce podsumowując: jest tak, że istnieje wiele furtek dających dłużnikom możliwość nie do końca uczciwego działania. I wiele osób z tego korzysta, choć oczywiście wymaga to dobrej znajomości prawa, zaznajomienia się z orzecznictwem sądów oraz – co bardzo ważne – planowania swoich posunięć w okresie co najmniej 1 roku przed przewidywanym „pójściem z torbami”. Do tego oczywiście dochodzi aspekt uwiarygodnienia swoich posunięć biznesowych tak, aby bankructwo wyglądało jak bankructwo, a nie jak oszustwo.

 

Jakie środki obrony (legalne) ma wierzyciel?

Jeśli podejrzewamy, że nasz dłużnik pod pozorem postępowania restrukturyzacyjnego gra na czas i nosi się z zamiarem uratowania swojego majątku naszym kosztem, to należy na poważnie rozważyć złożenie do sądu wniosku o ogłoszenie jego (dłużnika) upadłości. Kwestią do ustalenie pozostaje tutaj, czy we wniosku takim żądać będziemy ogłoszenia upadłości z możliwością zawarcia układu, czy też może ogłoszenia upadłości obejmującej likwidację majątku dłużnika. Dodam jedynie, że jeśli tego nie sprecyzujemy, to sąd z automatu wybierze tę drugą opcję. Co jeszcze oprócz żądań powinno się znaleźć w takim wniosku? Na pewno mocne uzasadnienie wskazujące na to, że restrukturyzacja dłużnika jest tylko grą na czas i najprawdopodobniej zakończy się niepowodzeniem, a poza tym istnieje realne ryzyko upływu przytoczonego terminu, który pozwala ubezskutecznić czynności rozporządzające dłużnika.

Idźmy dalej. Co prawda zgodnie z przepisami sąd nie będzie mógł takiego wniosku rozpoznać pozytywnie, gdyż cały czas toczy się postępowanie restrukturyzacyjne, ale… Ale dzięki takiemu zabiegowi uniemożliwiamy dłużnikowi grę „na przedawnienie” wspomnianego terminu 1 roku, ponieważ datą graniczną jest złożenie wniosku o upadłość. Kolejnym „bonusem” dla wierzyciela w przypadku złożenia przez niego wniosku o upadłość dłużnika, jest możliwość wnioskowania o wyznaczenie przez sąd tymczasowego nadzorcy sądowego, który będzie „stał z batem” nad naszym dłużnikiem i uniemożliwi mu (a przynajmniej mocno utrudni) potencjalne wyzbywanie się majątku. Warto mieć to na uwadze dla lepszego zabezpieczenia swoich interesów.

Wypadałoby jeszcze wspomnieć o kosztach. A więc od 1 stycznia 2018 roku wierzyciele chcący doprowadzić do upadłości nierzetelnego kontrahenta, muszą się przygotować na poniesienie następujących wydatków:

– 1000 PLN tytułem opłaty sądowej za złożenie wniosku

– zaliczka w wysokości 4509,57 PLN (stan na październik 2018)

Czy jest to dużo, czy niedużo, pozostawiam już indywidualnej ocenie, zresztą zależy to od konkretnej sprawy.

 

Co jeszcze może zrobić wierzyciel?

Pierwsza możliwość: może skorzystać z pomocy doświadczonego prawnika wyspecjalizowanego w windykacji. Materia upadłości jest dość skomplikowana, a dłużnicy – oszuści opanowali różne kruczki prawne, które bardzo utrudniają, a czasem wręcz udaremniają skuteczną egzekucję. Do tego działając na własną rękę łatwo coś spieprzyć, mówiąc potocznie, co potem może być ciężko odkręcić. Zawodowiec przeprowadzi nas przez meandry przepisów i pomoże ułożyć najlepszą strategię działania biorącą pod uwagę przeróżne warianty, włączając nieczyste zagrania dłużnika. Oczywiście, taka pomoc kosztuje, ale w wielu przypadkach będzie to dobra inwestycja (szczególnie przy skomplikowanych sprawach, gdzie w grę wchodzą wyższe kwoty). Osobiście często rekomenduję takie właśnie rozwiązanie, zaznaczając przy tym, żeby udać się do specjalisty w dziedzinie upadłości i windykacji, a nie do „prawnika od wszystkiego”, który co prawda będzie pewnie tańszy, ale może nie ogarnąć wszystkich detali mogących mieć istotne znaczenie dla sprawy.

Druga możliwość: udanie się do dobrej firmy czy też kancelarii windykacyjnej. No i tutaj pojawia się problem, ponieważ takich firm jest na rynku jak na lekarstwo. Teoretycznie windykatorów ogłasza się całe multum, ale w praktyce większość sprowadza swoje działania do wysyłania standardowych „ostatecznych wezwań do zapłaty” i telefonicznego straszenia komornikiem, ewentualnie do jednej – dwóch wizyt w terenie, no a potem to już złożenie pozwu do sądu. Czy takie działania mogą stanowić przeszkodę dla kogoś, kto w dobrze zaplanowany sposób ucieka z majątkiem? Odpowiedź jest prosta: nie. Skorzystanie z usług takiej firmy ma jednak tę zaletę, że często jest bezpłatne, tzn. nie trzeba płacić żadnych zaliczek, opłat wstępnych itp. Niestety, firma windykacyjna pracująca na zasadzie no win – no fee raczej na pewno poprzestanie na niskokosztowych, standardowych metodach, ponieważ wydatki na rozbudowane działania prowadzone jednocześnie na rzecz wielu klientów bez jakichkolwiek gwarancji uzyskania zapłaty, mogłyby w krótkim czasie „położyć ją” finansowo. Z kolei w przypadku firm działających na zasadzie pobierania zaliczek należy uważać, aby nie trafić na naciągaczy obiecujących „cuda”. Słyszałem już nieraz np. o windykatorach, którzy powoływali się na kontakty w służbach typu WSI, CBŚP itd. gdzie rzekomo byli funkcjonariusze mieli „dojechać dłużnika profesjonalnie i bez litości”. W kontekście kwot, o jakie chodziło (np. 20 tys. PLN) można to określić jednym słowem: bajki. Podobne bajki to najczęściej także windykowanie długów przez tzw. mafię – ale to jest temat na nieco szerszy wpis, więc o tym następnym razem.

Jeśli już więc decydować się na współpracę z windykatorem, który bierze zaliczki, to na pewno na zasadzie: część kosztów płacimy z góry, a resztę wynagrodzenia tylko i wyłącznie jako % od odzyskanych pieniędzy. Ok, a co to w ogóle są za koszty? A chociażby zapoznanie się ze sprawą, dokładne przeanalizowanie sytuacji i możliwych scenariuszy działania, przeprowadzenie tzw. wywiadu środowiskowego, wreszcie ustalenie stanu majątkowego dłużnika i prześledzenie przepływów majątku np. pomiędzy jego spółkami, a osobami, z którymi pozostaje on w stałych stosunkach. Opcji jest tutaj wiele, a taka zgromadzona wiedza może zdecydować np. o wygranej wierzyciela w sądzie. Pamiętajmy też, że płacąc zaliczkę firmie windykacyjnej mamy prawo wymagać pełnego raportu z przeprowadzonych czynności oraz przekazania nam wszelkich ustaleń dotyczących dłużnika, które mogłyby być nam przydatne. W końcu koszty takiej akcji niejednokrotnie przewyższają kwotę 10 tys. PLN (mówię tylko o zaliczce), więc mamy prawo oczekiwać w zamian konkretów.

Trzecia możliwość: udanie się do detektywa zajmującego się sprawami gospodarczymi. Doświadczony specjalista nie dość, że może wyśledzić majątek i ciekawe powiązania dłużnika (jeśli oczywiście takowe istnieją), to zna też różne „patenty” stosowane przez kombinatorów i jest zorientowany w prawie, więc może nam co nieco doradzić. Koszt usługi zależy od sprawy, jednak najczęściej startuje od kilku tys. PLN – i niestety, ale dobry detektyw nie pracuje na zasadzie no win – no fee (a przynajmniej ja takich nie znam). Także tutaj zalecam współpracę wyłącznie z kimś, kto ma już za sobą sukcesy w ścisłej dziedzinie poszukiwania majątku i może je w jakimś sposób uwiarygodnić – detektywi, którzy do tej pory śledzili tylko niewiernych małżonków i nie mieli nic wspólnego z dłużnikami – oszustami, mogą łatwo polec w boju, a my stracimy nie tylko pieniądze, ale i cenny czas.

 

A na zakończenie… mały promyk światła dla wierzycieli

Kilka tygodni temu TSUE wydał bardzo interesujący wyrok. Sytuacja następująca: powód, którym była polska spółka, pozwał spółkę z siedzibą w Hiszpanii, żądając by za bezskuteczną została uznana umowa, jaką ta spółka hiszpańska zawarła z dłużnikiem owej polskiej spółki. Umowa ta dotyczyła nieruchomości położonej w Polsce – dłużnik polskiej spółki sprzedał swoją nieruchomość spółce hiszpańskiej, prawdopodobnie chcąc w ten sposób uniknąć licytacji. Podobny schemat to nic nowego: bierzemy podstawione spółki zagraniczne (czasami w podobnej roli występują fundacje), które są pod naszą niejawną kontrolą, sprzedajemy im nasz majątek położony w Polsce i liczymy, że wierzycielom nie będzie się chciało podróżować do sądów w innym kraju. Bo trzeba wiedzieć, że wierzyciel może oczywiście domagać się uznania takiej transakcji za bezskuteczną np. w oparciu o skargę pauliańską, ale dotychczas w podobnych sytuacjach musiał dochodzić swego przed zagranicznym wymiarem sprawiedliwości. Nie zawsze się to opłacało, bywały też liczne problemy dodatkowe (bo np. zagraniczna spółka zniknęła, a majątek przepisała na jakąś fundację z jeszcze innego kraju), więc wielu spryciarzom się upiekło – zwyczajna gra na utrudnienie i przemęczenie przeciwnika. Teraz jednak, po wspomnianym orzeczeniu TSUE, powództwo takie można będzie wytoczyć przed sąd właściwy dla miejsca wykonania zobowiązania (czyli, w tym przypadku, polski). Oznacza to, że dzisiaj to spółka hiszpańska musiałaby stawać przed polskim sądem, co w niektórych przypadkach mogłoby nieco utrudnić (choć nie uniemożliwić) życie dłużnikom – kombinatorom.

 

Windykacja w branży budowlanej

Budownictwo w Polsce jest w czołówce branż, w których występują problemy z płatnościami. Funkcjonuje w niej wielu nieuczciwych deweloperów oraz kancelarii prawnych, wyspecjalizowanych w tworzeniu umów i schematów mających na celu pozbawienie podwykonawców należnych im pieniędzy.

W czym możemy Ci pomóc

– skuteczna windykacja należności od dewelopera / generalnego wykonawcy

– ocena ryzyka współpracy z danym deweloperem / generalnym wykonawcą

– przeprowadzenie ustaleń majątkowych

– zgromadzenie materiału dowodowego

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Zapraszamy również do zakładki Oferta, w której znajdziesz więcej informacji na temat tego, czym się zajmujemy.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!