Jak „wkręcić” gminę w utylizację niebezpiecznych odpadów przy minimalnym ryzyku własnym

Jeśli chodzi o przestępczość „białych kołnierzyków”, to nie ma chyba takiej metody, której nie dałoby się mniej lub bardziej udoskonalić. Przykład? Weźmy chociażby będące do niedawna w modzie nielegalne składowiska odpadów, temat zresztą medialnie bardzo głośny. Typowy schemat działania przestępców wyglądał najczęściej tak, że jakaś tam firma X, prowadzona zwykle „na słupa”, po prostu brała wszystko na siebie. No i w takich przypadkach zwykle toczyły się śledztwa (a raczej do dziś się toczą), służby próbowały „dociskać” osoby powiązane z procederem (rzeczywiście lub tylko potencjalnie), więc brano się za figurantów, właścicieli terenu itd. Takie postępowanie zawsze dawało jakąś szansę na dotarcie do głównych beneficjentów przestępstwa i na pociągnięcie ich do odpowiedzialności – szansę może nie za dużą, ale jednak…

Nielegalne składowisko odpadów vol 2.0, czyli wersja zmodyfikowana

W którymś momencie w głowach pewnych osób zrodziło się pytanie: jak można prosto i skutecznie zminimalizować niebezpieczeństwo wpadki związane z działaniami organów ścigania? Odpowiedź wkrótce się znalazła. Otóż firma X była rejestrowana „na słupa”, ale nie przypadkowego, tylko takiego, który leżał sobie w hospicjum i nie miał żadnych spadkobierców. No i dalej ta firma X nabywała nieruchomość o niedużej wartości (powiedzmy, że za jakieś 100 tys. PLN), gdzie następnie zwożono tony niebezpiecznych odpadów, których legalna utylizacja kosztowałaby grube miliony. I co się działo dalej? Prezes-słup w niedługim czasie umierał, a zawalona odpadami nieruchomość należąca do jego firmy z mocy ustawy przechodziła na własność gminy (przypominam, prezes nie miał spadkobierców). Gmina zostawała więc z „ekologiczną bombą” i cała sprawa w zasadzie się tutaj kończyła, bo nie bardzo było kogo ścigać. Co innego, gdyby istniał jakiś żyjący właściciel nieruchomości, czy też wynajmujący ją „słup”, jak w klasycznym schemacie – o, wtedy można by próbować dobrać się do takich osób i „po nitce do kłębka”… Ba, nawet w przypadku istniejących spadkobierców takiego „prezesa”, teoretycznie byłby jakiś tam punkt zaczepienia, ale… Ale jeśli umierała jedyna znana osoba mogąca w zasadzie cokolwiek powiedzieć w temacie i to na niej ślad się urywał, a gmina z mocy prawa przejęła cały bajzel = sprawa praktycznie była zakończona i R.I.P. W takiej sytuacji „śmieciowi biznesmeni” mogli już właściwie spać spokojnie.

Ten, w sumie dość prosty, patent został wcielony w życie co najmniej kilka razy, w różnych rejonach Polski (zgodnie z moim info). No i chyba można zaryzykować stwierdzenie, że działanie na nim oparte było przestępstwem bliskim doskonałemu, ponieważ udowodnienie winy rzeczywistym sprawcom było w takich sytuacjach ekstremalnie trudne. Tak na zakończenie dodam jeszcze, że przepis o przymusowym dziedziczeniu przez gminy (art. 1023 k.c.) daje ciekawe możliwości przeprowadzania nie do końca legalnych operacji nieco innego rodzaju, ale o tym już może kiedy indziej.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!