Jak „wkręcić” gminę w utylizację niebezpiecznych odpadów przy minimalnym ryzyku własnym

Jeśli chodzi o przestępczość „białych kołnierzyków”, to nie ma chyba takiej metody, której nie dałoby się mniej lub bardziej udoskonalić. Przykład? Weźmy chociażby będące do niedawna w modzie nielegalne składowiska odpadów, temat zresztą medialnie bardzo głośny. Typowy schemat działania przestępców wyglądał najczęściej tak, że jakaś tam firma X, prowadzona zwykle „na słupa”, po prostu brała wszystko na siebie. No i w takich przypadkach zwykle toczyły się śledztwa (a raczej do dziś się toczą), służby próbowały „dociskać” osoby powiązane z procederem (rzeczywiście lub tylko potencjalnie), więc brano się za figurantów, właścicieli terenu itd. Takie postępowanie zawsze dawało jakąś szansę na dotarcie do głównych beneficjentów przestępstwa i na pociągnięcie ich do odpowiedzialności – szansę może nie za dużą, ale jednak…

Nielegalne składowisko odpadów vol 2.0, czyli wersja zmodyfikowana

W którymś momencie w głowach pewnych osób zrodziło się pytanie: jak można prosto i skutecznie zminimalizować niebezpieczeństwo wpadki związane z działaniami organów ścigania? Odpowiedź wkrótce się znalazła. Otóż firma X była rejestrowana „na słupa”, ale nie przypadkowego, tylko takiego, który leżał sobie w hospicjum i nie miał żadnych spadkobierców. No i dalej ta firma X nabywała nieruchomość o niedużej wartości (powiedzmy, że za jakieś 100 tys. PLN), gdzie następnie zwożono tony niebezpiecznych odpadów, których legalna utylizacja kosztowałaby grube miliony. I co się działo dalej? Prezes-słup w niedługim czasie umierał, a zawalona odpadami nieruchomość należąca do jego firmy z mocy ustawy przechodziła na własność gminy (przypominam, prezes nie miał spadkobierców). Gmina zostawała więc z „ekologiczną bombą” i cała sprawa w zasadzie się tutaj kończyła, bo nie bardzo było kogo ścigać. Co innego, gdyby istniał jakiś żyjący właściciel nieruchomości, czy też wynajmujący ją „słup”, jak w klasycznym schemacie – o, wtedy można by próbować dobrać się do takich osób i „po nitce do kłębka”… Ba, nawet w przypadku istniejących spadkobierców takiego „prezesa”, teoretycznie byłby jakiś tam punkt zaczepienia, ale… Ale jeśli umierała jedyna znana osoba mogąca w zasadzie cokolwiek powiedzieć w temacie i to na niej ślad się urywał, a gmina z mocy prawa przejęła cały bajzel = sprawa praktycznie była zakończona i R.I.P. W takiej sytuacji „śmieciowi biznesmeni” mogli już właściwie spać spokojnie.

Ten, w sumie dość prosty, patent został wcielony w życie co najmniej kilka razy, w różnych rejonach Polski (zgodnie z moim info). No i chyba można zaryzykować stwierdzenie, że działanie na nim oparte było przestępstwem bliskim doskonałemu, ponieważ udowodnienie winy rzeczywistym sprawcom było w takich sytuacjach ekstremalnie trudne. Tak na zakończenie dodam jeszcze, że przepis o przymusowym dziedziczeniu przez gminy (art. 1023 k.c.) daje ciekawe możliwości przeprowadzania nie do końca legalnych operacji nieco innego rodzaju, ale o tym już może kiedy indziej.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Ciekawy mechanizm uszczuplania VAT-u w branży gamingowej

Dzisiaj będzie krótki wpis, a w nim mała ciekawostka, a mianowicie mail, który został niedawno wysłany do organów skarbowych – od razu mówię, że nie ja jestem jego autorem i nie ja go wysłałem, lecz po prostu otrzymałem do niego dostęp. W mailu tym przedstawiono interesujący i całkiem pomysłowy mechanizm kombinowania z VAT-em w branży gamingowej – schemat ten był mi zresztą znany od pewnego czasu i nawet przymierzałem się do jego opisania. Treść maila oryginalna, tradycyjnie jednak nazwy firm zostały „wykropkowane”.

Treść maila

Szanowny Panie Dyrektorze,

Analizując zmiany w Ustawie, chciałbym zapytać czy sprzedaż doładowań telekomunikacyjnych, czyli wg Ustawy – świadczenie usług telekomunikacyjnych obliguje punkty sprzedające doładowania do rozszerzenia PKD o takową czynność?

Uważam również, że zmiana ustawy mogłaby mieć pozytywny wpływ na budżet, gdyby wprowadzono rejestrację emitowanych bonów. Jestem przedstawicielem branży, która widzi szansę w tej ustawie eliminując podmioty, które eksportują produkty z naliczonym podatkiem VAT (problem branży gier), a następnie sprzedają z zagranicy bez VAT.

Dodatkowo sugerowałbym, aby w przypadku tej ustawy należy zwrócić się do podmiotów, które aktualnie sprzedają produkty na terenie kraju w formie bonów wielokrotnego przeznaczenia. Przykład takiej firmy to Y…, która prowadzi sprzedaż takich produktów – należałoby zapytać czy podatek VAT od sprzedaży doładowań jest odprowadzany do Polskiego Fiskusa (są to obroty na kilkadziesiąt mln rocznie).

W mojej opinii doładowania telekomunikacyjne, nie powinny być zwolnione z zapisu, ponieważ dzięki nim również można dokonywać nadużyć. Poniżej przykład z życia wzięty:

Zakup produktu Xbox Gold 12M – cena sklepowa to 249 PLN (brutto);
Eksport produktu zagranice – odliczenie podatku VAT 249/1,23 = 202 PLN (netto)
Sprzedaż produktu na market place typu Z… zarejestrowanego zagranicą za 202 PLN + wyboru metoda płatności np. „płacę z Orange” którą doładujemy doładowaniem telekomunikacyjnym kupionym z VAT (możemy odliczyć VAT i podatek dochodowy od działalności gospodarczej) 202 PLN – 38 PLN (VAT) – 32 PLN (19% dochodowego) = 132 PLN (koszt zakupu) co oznacza stratę dla Skarbu Państwa.

Na stronie korporacyjnej Z… może Pan zobaczyć poziom obrotów MarketPlace -> tj. w 2017 roku jest to… Problem był wielokrotnie opisywany na portalach… (linki)

No i tak to właśnie wygląda. Jestem ciekaw, jaka będzie odpowiedź KAS na tę wiadomość – jeśli będę miał okazję się z nią zapoznać, to z pewnością wrzucę ją na bloga. Będę też monitorował z czystej ciekawości czas, jaki minie od wysłania tego maila do ewentualnego wprowadzenia zmian w prawie uniemożliwiających podobne kombinacje (choć oczywiście sygnały dotyczące procederu mogły pójść do służb już wcześniej, o czym nie wiem).

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Wierzyciel kontra dłużnik, wersja z upadłością spółki z o.o.

Nie będzie chyba dla nikogo zbytnim zaskoczeniem, jeśli powiem, że w naszej polskiej rzeczywistości funkcjonuje wiele sposobów pozwalających na zrobienie wierzycieli w przysłowiowe bambuko (o niektórych zresztą już pisałem). Jedne są lepsze, inne gorsze, a duża część z nich bazuje na przeświadczeniu dłużnika, że wierzyciel wykaże się nieświadomością prawną, albo zwyczajnie nie będzie mu się „chciało”, czy też przeoczy istotne terminy. Oczywiście już na wstępie chcę zaznaczyć, że nie są to jakieś „cudowne patenty”, które zawsze i wszędzie dają 100% gwarancję skuteczności, bo tak nie jest (w końcu, jak to mówi stare przysłowie, w sądzie niczego być pewnym nie można). Nie zmienia to jednak faktu, że przy zachowaniu pewnych warunków zwiększają znacząco pole manewru dłużnika w kontekście uniknięcia przez niego odpowiedzialności za zobowiązania.

 

Uszczuplanie masy upadłościowej

Prowadząc spółkę i mając długi, w świetle prawa nie można sobie ot tak po prostu wyprowadzać z niej majątku, a następnie powiedzieć wierzycielom „Sorry panie, co miałem, to sprzedałem i co mi pan zrobisz, jak nic nie zrobisz…”. Kwestie te reguluje chociażby art. 300 § 1 k.k.: Kto, w razie grożącej mu niewypłacalności lub upadłości, udaremnia lub uszczupla zaspokojenie swojego wierzyciela przez to, że usuwa, ukrywa, zbywa, darowuje, niszczy, rzeczywiście lub pozornie obciąża albo uszkadza składniki swojego majątku, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Dodam, że w przypadku pokrzywdzenia wielu wierzycieli, maksymalny wymiar kary rośnie do lat 8.

Gdyby więc taki nierozsądny dłużnik zaczął bezmyślnie pozbywać się majątku bez patrzenia na paragrafy, to mógłby zostać za to ukarany, a dodatkowo jeszcze w świetle przepisów prawa upadłościowego (art. 127-130) wykonane przez niego czynności prawne zmierzające do pokrzywdzenia wierzyciela/i mogłyby zostać z mocy prawa uznane za bezskuteczne. Co znaczy sformułowanie „z mocy prawa”? Po prostu w takim przypadku nie byłoby konieczności wytaczania powództwa. Jednak należy wiedzieć, że istnieje ustawowy termin określający, kiedy czynności dłużnika zmierzające do pokrzywdzenia wierzyciela mogą zostać uznane za nieważne niejako „z automatu”. I teraz, uwaga, co do zasady jest to 1 rok przed złożeniem wniosku o upadłość (w niektórych przypadkach będzie to 6 miesięcy). Oczywiście nie każda czynność i nie w każdej sytuacji – poniżej kilka wytycznych:

– Przy wspomnianym terminie 1 roku za bezskuteczne zostają uznane te czynności prawne, w których upadły rozporządził swoim majątkiem bezpłatnie (np. darował go jakiejś fundacji) lub też odpłatnie, ale wartość świadczenia uzyskanego przez drugą stronę będzie niewspółmiernie wyższa, niż świadczenie uzyskane przez upadłego. Przekładając to na potoczny język: jeśli dłużnik-prezes sprzeda za 100 tys. PLN nieruchomość spółki wartą 1 milion PLN swojemu kumplowi, to klops, bo taka czynność zostanie uznana za bezskuteczną z mocy prawa. Ktoś zapyta zapewne: a co to za problem, aby kumpel prezesa-dłużnika kupił fikcyjnie tę nieruchomość za kwotę odpowiadającej jej wartości rynkowej? No cóż, wystąpić tutaj mogą chociażby trudności z udowodnieniem, skąd ów kumpel wziął środki na zakup tejże nieruchomości – a trzeba wiedzieć, że skarbówka naprawdę lubi takie sprawy, gdy komuś „nie spinają się” oficjalne przychody z wydatkami. Myślę, że w tym miejscu warto też wyjaśnić pojęcie bezpłatności. Tak więc według Sądu Najwyższego o tym, czy coś było przekazane bezpłatnie, czy nie, decyduje zestawienie ceny sprzedaży z rzeczywistą wartością rynkową rzeczy. Wobec tego jeżeli sprzedamy dom wyceniony na 1 milion PLN np. za 1 PLN, albo nawet za 10-15% jego rynkowej wartości, to transakcja taka zostanie zakwalifikowana przez sąd jako bezpłatne przekazanie – mimo, że jakąś tam cenę nabywca przecież zapłacił, więc za darmo nie dostał.

– Za bezskuteczne z mocy prawa zostaną uznane również czynności prawne upadłego związane z zabezpieczeniem lub zapłatą niewymagalnych długów, jeśli zostały wykonane w okresie do 6 miesięcy przed dniem złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości. A co to są długi niewymagalne? Najprościej mówiąc to takie, których termin płatności jeszcze nie upłynął. Muszę przy tym wspomnieć, że metoda wyprowadzania majątku ze spółki w oparciu o kreowanie fikcyjnych zadłużeń jest dość popularna. Mamy więc tutaj całe spektrum pozornych pożyczek, oddawania cennych składników majątku w zastaw, czy też ustanowień hipoteki na powiązane (zwykle niejawnie) podmioty. W konsekwencji mało co wchodzi w skład masy upadłościowej i syndyk lub komornik nie odda zbyt wiele rzeczywistym wierzycielom.

– Kolejna rzecz: za bezskuteczne zostaną uznane czynności prawne odpłatne, których upadły dokonał w terminie 6 miesięcy przed złożeniem wniosku o ogłoszenie upadłości, jeżeli działania te dotyczyły osób bliskich upadłemu, jak np. małżonkowie, krewni, czy też osoby pozostające z dłużnikiem w faktycznym związku (np. wieloletni konkubinat). Oprócz tego wlicza się tutaj jeszcze członków zarządu spółki, wspólników, czy też podmioty powiązane. I znów przekładając to na „ludzki język”: jeśli prezes-dłużnik np. sprzeda nieruchomość należącą do spółki swojej innej spółce podpadającej pod kategorię powiązanej w ciągu wspomnianego terminu 6 miesięcy, to też klops (dla niego). Oczywiście, osoba trzecia, która była stroną takiej czynności prawnej, ma prawo się bronić przed uznaniem jej za bezskuteczną, wskazując, że nie doszło do pokrzywdzenia wierzycieli – nie zawsze będzie to łatwe, ale w wielu sytuacjach jednak możliwe.

 

Postępowanie restrukturyzacyjne ratunkiem dla (sprytnego) dłużnika?

Jedną z metod „zaginania czasoprzestrzeni”, czyli obejścia wspomnianych już terminów, jest otwarcie postępowania restrukturyzacyjnego w spółce. Teoretycznie postępowanie takie ma służyć wyprowadzeniu firmy na prostą, ale w praktyce bywa wykorzystywane przez nieuczciwych dłużników do celu „zalegalizowania” wyprowadzenia majątku ze spółki i tym samym zmniejszenia jej masy upadłościowej. Postępowanie restrukturyzacyjne zajmuje bowiem od kilku do kilkunastu miesięcy, a dopiero po stwierdzeniu jego nieskuteczności dłużnik zgłasza wniosek o upadłość. I w zasadzie nie ma tutaj większego znaczenia, że taka restrukturyzacja była w zasadzie pozbawiona sensu, czy też, mówiąc obrazowo, przypominała próbę reanimacji trupa nieżyjącego od kilku dni. W ten właśnie magiczny sposób dłużnik może jednak w majestacie prawa „zyskać” wspomniane miesiące i „wypaść” z okresu, kiedy to czynności zbywania majątku zostają uznane za bezskuteczne z mocy prawa.

Przy okazji wypada dodać, że stan rzeczy sprzyjający dłużnikom może niedługo ulec zmianie, gdyż na chwilę obecną trwają prace nad projektem zmierzającym do praktycznego wydłużenia terminów, w których masa upadłościowa podlega ochronie. A konkretnie ma być tak, że jeśli sąd ogłosi upadłość w wyniku rozpoznania wniosku o ogłoszenie upadłości złożonego nie później niż w terminie do 3 miesięcy od dnia zakończenia postępowania restrukturyzacyjnego albo od dnia uprawomocnienia się postanowienia o umorzeniu postępowania restrukturyzacyjnego, to przez dzień złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości będzie się rozumieć dzień złożenia wniosku restrukturyzacyjnego. Tutaj więc wierzyciele mogą zyskać, choć oczywiście będą musieli pilnować terminów.

 

Ok, a co może zrobić dłużnik w sytuacji, kiedy jednak nie uda mu się „wpasować” w terminy?

Niejeden wierzyciel wychodzi z takiego założenia: ale chyba nie ma co się bać przekroczenia wspomnianych terminów, skoro istnieją takie instrumenty prawne, jak chociażby możliwość wystąpienia z żądaniem uznania umowy za bezskuteczną oraz tzw. skarga pauliańska, dzięki którym wierzyciele koniec końców i tak mogą wywalczyć swoje…? No więc właśnie niekoniecznie. Istnieje bowiem szereg mechanizmów polegających np. na sprzedaży majątku zagranicznej spółce i tym samym „wyjęcie” sprawy spod polskiej jurysdykcji – o tym zagadnieniu wspomnę pod sam koniec wpisu. Kolejnym – w wielu przypadkach całkiem skutecznym – mechanizmem „blokowania” wierzycieli jest tzw. wydłużenie łańcucha posiadania. Zacznę ten wątek od tego, że zgodnie z art. 527 § 1 k.c. w sytuacji, gdy wskutek czynności prawnej dłużnika zrealizowanej celem pokrzywdzenia wierzycieli, osoba trzecia zyska korzyść majątkową, to każdy z wierzycieli może zażądać uznania tej czynności za bezskuteczną w stosunku do niego, jeśli dłużnik działał ze świadomością pokrzywdzenia wierzycieli, a osoba trzecia (np. taka, która nabyła nieruchomość od dłużnika) o tym wiedziała, lub też mogła się o tym dowiedzieć przy zachowaniu tzw. należytej staranności, ewentualnie weszła w posiadanie danej rzeczy nieodpłatnie (np. na drodze darowizny).

Wydłużenie łańcucha posiadania

W praktyce jednak mamy niejednokrotnie do czynienia z sytuacją, w której wspomniana osoba trzecia sprzeda dalej nieruchomość osobie czwartej, teoretycznie niezwiązanej z dłużnikiem w jakikolwiek sposób. Tutaj też wierzyciel może wystąpić przeciwko takiemu nabywcy o uznanie transakcji za bezskuteczną, ale czekają go przy tym dodatkowe trudności. Oto bowiem nie wystarczy prawdopodobieństwo, że ta osoba czwarta przy zachowaniu tzw. należytej staranności mogłaby się dowiedzieć, że transakcja pomiędzy osobą trzecią a dłużnikiem „śmierdzi ustawką” mającą na celu pokrzywdzenie wierzycieli. Tutaj należałoby jeszcze udowodnić tej osobie czwartej, że wiedziała o takich okolicznościach – chyba, że rozporządzenie majątkiem było nieodpłatne. Nie muszę raczej dodawać, że w praktyce procesowej bywa to zadaniem dość trudnym = dłużnikowi udaje się niejednokrotnie wyprowadzić majątek z upadającej spółki.

Podmianka majątku spółki

Kolejną metodą, rzadziej stosowaną, jest tzw. podmianka majątku. O co chodzi? Otóż zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego transakcja dokonana przez dłużnika nie jest krzywdząca dla wierzyciela wtedy, gdy dłużnik w zamian za otrzymane środki nabędzie ekwiwalent pozostający nadal w jego majątku lub też taki, który posłuży do zaspokojenia wierzycieli. Odrzućmy tę drugą możliwość i skupmy się na pierwszej. Załóżmy, że nasza spółka ma nieruchomość wartą 1 milion PLN, do tego dość atrakcyjną i szybko zbywalną, także szkoda by było, żeby weszła w skład masy upadłościowej… Co możemy więc zrobić? A chociażby sprzedać ją i na jej miejsce kupić również za 1 mln PLN inną nieruchomość. „Patent” jest tutaj taki, że owa druga nieruchomość ma „podkręcony w granicach rozsądku” operat np. o 50% i w rzeczywistości jest warta max 500 tys. PLN. Na papierze jednak nabyliśmy ją za 1 mln, więc wychodzi na zero, ale w rzeczywistości sprzedający otrzymał od nas tylko 500 tys. PLN, a resztę oddał pod stołem (rzecz jasna musiał się zgodzić na taki układ). A gdy dojdzie do upadłości i okaże się, że nabyta przez nas nieruchomość nijak nie chce pójść za cenę operatu, to nie będzie wcale łatwo udowodnić nam działanie na szkodę wierzycieli – w końcu przy transakcji opieraliśmy się przecież na wycenie dokonanej przez licencjonowanego rzeczoznawcę majątkowego, a dodatkowo mieliśmy jeszcze konkretny plan biznesowy związany z nowo nabytym budynkiem (np. chcieliśmy tam utworzyć zyskowny motel), a że nie wyszło, no to cóż… W biznesie wszak nie zawsze wychodzi i nie można za to od razu karać. Oczywiście taka układanka wymaga dopięcia kilku elementów, jak chociażby osoba/spółka godząca się na taki układ oraz „życzliwy” rzeczoznawca, ale jest to często do ogarnięcia. Należy też pilnować takich detali, jak min. potwierdzenie zapłaty określonej kwoty (w opisanym przypadku 1 mln PLN) – przekazania powinno nastąpić np. w obecności notariusza, albo przelewem na konto, gdyż ślad po przepływie pieniędzy może mieć ewentualne znaczenie procesowe. Pozostaje jeszcze kwestia podatku, który niepotrzebnie mógłby obciążyć sprzedającego, ale i na to są sposoby, jak np. zaangażowanie do akcji spółki – słup. To tak w dużym skrócie, gdyż nie mam tutaj zamiaru tworzyć szczegółowego planu działania przestępcy.

Metoda „na komornika”

Wspominałem już o reżyserowaniu wierzytelności jako o sposobie na wyprowadzenie majątku z upadającego przedsiębiorstwa. Jedną z opcji będzie tutaj właśnie wykorzystanie komornika, co oczywiście będzie możliwe do wykonania jedynie w pewnych przypadkach (np. kiedy inni wierzyciele nie będą posiadać tytułów wykonawczych). Jak więc odbywa się taka operacja? Otóż sprzedajemy jakiś wartościowy składnik majątku spółki, pieniądze trafiają na nasze konto, po czym… niemal natychmiast zostają zajęte przez komornika, który po odtrąceniu swojej prowizji przelewa je na konto naszego wierzyciela. Niby negatywny scenariusz, ale jeśli wierzycielem jest np. nasz znajomy, który następnie odda nam pieniądze „pod stołem”, to postać rzeczy nieco się zmienia… Rozwiązanie takie ma tę niezaprzeczalną zaletę, że odpowiednio przeprowadzone praktycznie wyłącza pozostałym wierzycielom możliwość wysunięcia roszczenia wobec osoby trzeciej (czyli naszego znajomego, który otrzymał przelew od komornika), a nas chroni przed zarzutem świadomego pokrzywdzenia wierzyciela/i.

Pokrótce podsumowując: jest tak, że istnieje wiele furtek dających dłużnikom możliwość nie do końca uczciwego działania. I wiele osób z tego korzysta, choć oczywiście wymaga to dobrej znajomości prawa, zaznajomienia się z orzecznictwem sądów oraz – co bardzo ważne – planowania swoich posunięć w okresie co najmniej 1 roku przed przewidywanym „pójściem z torbami”. Do tego oczywiście dochodzi aspekt uwiarygodnienia swoich posunięć biznesowych tak, aby bankructwo wyglądało jak bankructwo, a nie jak oszustwo.

 

Jakie środki obrony (legalne) ma wierzyciel?

Jeśli podejrzewamy, że nasz dłużnik pod pozorem postępowania restrukturyzacyjnego gra na czas i nosi się z zamiarem uratowania swojego majątku naszym kosztem, to należy na poważnie rozważyć złożenie do sądu wniosku o ogłoszenie jego (dłużnika) upadłości. Kwestią do ustalenie pozostaje tutaj, czy we wniosku takim żądać będziemy ogłoszenia upadłości z możliwością zawarcia układu, czy też może ogłoszenia upadłości obejmującej likwidację majątku dłużnika. Dodam jedynie, że jeśli tego nie sprecyzujemy, to sąd z automatu wybierze tę drugą opcję. Co jeszcze oprócz żądań powinno się znaleźć w takim wniosku? Na pewno mocne uzasadnienie wskazujące na to, że restrukturyzacja dłużnika jest tylko grą na czas i najprawdopodobniej zakończy się niepowodzeniem, a poza tym istnieje realne ryzyko upływu przytoczonego terminu, który pozwala ubezskutecznić czynności rozporządzające dłużnika.

Idźmy dalej. Co prawda zgodnie z przepisami sąd nie będzie mógł takiego wniosku rozpoznać pozytywnie, gdyż cały czas toczy się postępowanie restrukturyzacyjne, ale… Ale dzięki takiemu zabiegowi uniemożliwiamy dłużnikowi grę „na przedawnienie” wspomnianego terminu 1 roku, ponieważ datą graniczną jest złożenie wniosku o upadłość. Kolejnym „bonusem” dla wierzyciela w przypadku złożenia przez niego wniosku o upadłość dłużnika, jest możliwość wnioskowania o wyznaczenie przez sąd tymczasowego nadzorcy sądowego, który będzie „stał z batem” nad naszym dłużnikiem i uniemożliwi mu (a przynajmniej mocno utrudni) potencjalne wyzbywanie się majątku. Warto mieć to na uwadze dla lepszego zabezpieczenia swoich interesów.

Wypadałoby jeszcze wspomnieć o kosztach. A więc od 1 stycznia 2018 roku wierzyciele chcący doprowadzić do upadłości nierzetelnego kontrahenta, muszą się przygotować na poniesienie następujących wydatków:

– 1000 PLN tytułem opłaty sądowej za złożenie wniosku

– zaliczka w wysokości 4509,57 PLN (stan na październik 2018)

Czy jest to dużo, czy niedużo, pozostawiam już indywidualnej ocenie, zresztą zależy to od konkretnej sprawy.

 

Co jeszcze może zrobić wierzyciel?

Pierwsza możliwość: może skorzystać z pomocy doświadczonego prawnika wyspecjalizowanego w windykacji. Materia upadłości jest dość skomplikowana, a dłużnicy – oszuści opanowali różne kruczki prawne, które bardzo utrudniają, a czasem wręcz udaremniają skuteczną egzekucję. Do tego działając na własną rękę łatwo coś spieprzyć, mówiąc potocznie, co potem może być ciężko odkręcić. Zawodowiec przeprowadzi nas przez meandry przepisów i pomoże ułożyć najlepszą strategię działania biorącą pod uwagę przeróżne warianty, włączając nieczyste zagrania dłużnika. Oczywiście, taka pomoc kosztuje, ale w wielu przypadkach będzie to dobra inwestycja (szczególnie przy skomplikowanych sprawach, gdzie w grę wchodzą wyższe kwoty). Osobiście często rekomenduję takie właśnie rozwiązanie, zaznaczając przy tym, żeby udać się do specjalisty w dziedzinie upadłości i windykacji, a nie do „prawnika od wszystkiego”, który co prawda będzie pewnie tańszy, ale może nie ogarnąć wszystkich detali mogących mieć istotne znaczenie dla sprawy.

Druga możliwość: udanie się do dobrej firmy czy też kancelarii windykacyjnej. No i tutaj pojawia się problem, ponieważ takich firm jest na rynku jak na lekarstwo. Teoretycznie windykatorów ogłasza się całe multum, ale w praktyce większość sprowadza swoje działania do wysyłania standardowych „ostatecznych wezwań do zapłaty” i telefonicznego straszenia komornikiem, ewentualnie do jednej – dwóch wizyt w terenie, no a potem to już złożenie pozwu do sądu. Czy takie działania mogą stanowić przeszkodę dla kogoś, kto w dobrze zaplanowany sposób ucieka z majątkiem? Odpowiedź jest prosta: nie. Skorzystanie z usług takiej firmy ma jednak tę zaletę, że często jest bezpłatne, tzn. nie trzeba płacić żadnych zaliczek, opłat wstępnych itp. Niestety, firma windykacyjna pracująca na zasadzie no win – no fee raczej na pewno poprzestanie na niskokosztowych, standardowych metodach, ponieważ wydatki na rozbudowane działania prowadzone jednocześnie na rzecz wielu klientów bez jakichkolwiek gwarancji uzyskania zapłaty, mogłyby w krótkim czasie „położyć ją” finansowo. Z kolei w przypadku firm działających na zasadzie pobierania zaliczek należy uważać, aby nie trafić na naciągaczy obiecujących „cuda”. Słyszałem już nieraz np. o windykatorach, którzy powoływali się na kontakty w służbach typu WSI, CBŚP itd. gdzie rzekomo byli funkcjonariusze mieli „dojechać dłużnika profesjonalnie i bez litości”. W kontekście kwot, o jakie chodziło (np. 20 tys. PLN) można to określić jednym słowem: bajki. Podobne bajki to najczęściej także windykowanie długów przez tzw. mafię – ale to jest temat na nieco szerszy wpis, więc o tym następnym razem.

Jeśli już więc decydować się na współpracę z windykatorem, który bierze zaliczki, to na pewno na zasadzie: część kosztów płacimy z góry, a resztę wynagrodzenia tylko i wyłącznie jako % od odzyskanych pieniędzy. Ok, a co to w ogóle są za koszty? A chociażby zapoznanie się ze sprawą, dokładne przeanalizowanie sytuacji i możliwych scenariuszy działania, przeprowadzenie tzw. wywiadu środowiskowego, wreszcie ustalenie stanu majątkowego dłużnika i prześledzenie przepływów majątku np. pomiędzy jego spółkami, a osobami, z którymi pozostaje on w stałych stosunkach. Opcji jest tutaj wiele, a taka zgromadzona wiedza może zdecydować np. o wygranej wierzyciela w sądzie. Pamiętajmy też, że płacąc zaliczkę firmie windykacyjnej mamy prawo wymagać pełnego raportu z przeprowadzonych czynności oraz przekazania nam wszelkich ustaleń dotyczących dłużnika, które mogłyby być nam przydatne. W końcu koszty takiej akcji niejednokrotnie przewyższają kwotę 10 tys. PLN (mówię tylko o zaliczce), więc mamy prawo oczekiwać w zamian konkretów.

Trzecia możliwość: udanie się do detektywa zajmującego się sprawami gospodarczymi. Doświadczony specjalista nie dość, że może wyśledzić majątek i ciekawe powiązania dłużnika (jeśli oczywiście takowe istnieją), to zna też różne „patenty” stosowane przez kombinatorów i jest zorientowany w prawie, więc może nam co nieco doradzić. Koszt usługi zależy od sprawy, jednak najczęściej startuje od kilku tys. PLN – i niestety, ale dobry detektyw nie pracuje na zasadzie no win – no fee (a przynajmniej ja takich nie znam). Także tutaj zalecam współpracę wyłącznie z kimś, kto ma już za sobą sukcesy w ścisłej dziedzinie poszukiwania majątku i może je w jakimś sposób uwiarygodnić – detektywi, którzy do tej pory śledzili tylko niewiernych małżonków i nie mieli nic wspólnego z dłużnikami – oszustami, mogą łatwo polec w boju, a my stracimy nie tylko pieniądze, ale i cenny czas.

 

A na zakończenie… mały promyk światła dla wierzycieli

Kilka tygodni temu TSUE wydał bardzo interesujący wyrok. Sytuacja następująca: powód, którym była polska spółka, pozwał spółkę z siedzibą w Hiszpanii, żądając by za bezskuteczną została uznana umowa, jaką ta spółka hiszpańska zawarła z dłużnikiem owej polskiej spółki. Umowa ta dotyczyła nieruchomości położonej w Polsce – dłużnik polskiej spółki sprzedał swoją nieruchomość spółce hiszpańskiej, prawdopodobnie chcąc w ten sposób uniknąć licytacji. Podobny schemat to nic nowego: bierzemy podstawione spółki zagraniczne (czasami w podobnej roli występują fundacje), które są pod naszą niejawną kontrolą, sprzedajemy im nasz majątek położony w Polsce i liczymy, że wierzycielom nie będzie się chciało podróżować do sądów w innym kraju. Bo trzeba wiedzieć, że wierzyciel może oczywiście domagać się uznania takiej transakcji za bezskuteczną np. w oparciu o skargę pauliańską, ale dotychczas w podobnych sytuacjach musiał dochodzić swego przed zagranicznym wymiarem sprawiedliwości. Nie zawsze się to opłacało, bywały też liczne problemy dodatkowe (bo np. zagraniczna spółka zniknęła, a majątek przepisała na jakąś fundację z jeszcze innego kraju), więc wielu spryciarzom się upiekło – zwyczajna gra na utrudnienie i przemęczenie przeciwnika. Teraz jednak, po wspomnianym orzeczeniu TSUE, powództwo takie można będzie wytoczyć przed sąd właściwy dla miejsca wykonania zobowiązania (czyli, w tym przypadku, polski). Oznacza to, że dzisiaj to spółka hiszpańska musiałaby stawać przed polskim sądem, co w niektórych przypadkach mogłoby nieco utrudnić (choć nie uniemożliwić) życie dłużnikom – kombinatorom.

 

Windykacja w branży budowlanej

Budownictwo w Polsce jest w czołówce branż, w których występują problemy z płatnościami. Funkcjonuje w niej wielu nieuczciwych deweloperów oraz kancelarii prawnych, wyspecjalizowanych w tworzeniu umów i schematów mających na celu pozbawienie podwykonawców należnych im pieniędzy.

W czym możemy Ci pomóc

– skuteczna windykacja należności od dewelopera / generalnego wykonawcy

– ocena ryzyka współpracy z danym deweloperem / generalnym wykonawcą

– przeprowadzenie ustaleń majątkowych

– zgromadzenie materiału dowodowego

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Zapraszamy również do zakładki Oferta, w której znajdziesz więcej informacji na temat tego, czym się zajmujemy.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!