Jak w ciągu tygodnia zlikwidować ok. 80% przestępczości VAT-owskiej w Polsce

Proste rozwiązania są często najlepsze – również jeśli chodzi o podatki i walkę z nieprawidłowościami na tym polu. Niestety, nie wszyscy to rozumieją – a jeśli już nawet zrozumieją, to nie zawsze chcą wcielić dane rozwiązanie w życie. Powody takiej bierności bywają różne i nie będę się dziś nad nimi pochylał, za to zaprezentuję pewien niezwykle ciekawy projekt, który swego czasu miał teoretycznie możliwość „pozamiatać” zdecydowaną większość mafii VAT-owskich w Polsce. No właśnie, miał…

 

Operacja VAT-owcy* – krótkie wprowadzenie

(*nazwa operacji została zmieniona – prawdziwy kryptonim zostanie ujawniony w odpowiednim czasie)

W 2016 roku, ponad rok przed uruchomieniem JPK_VAT dla wszystkich przedsiębiorców, na biurka bardzo wysoko postawionych osób w Ministerstwie Finansów i CBA trafił projekt autorstwa kogoś, kto przez wiele lat stykał się praktycznie codziennie ze zjawiskiem przestępczości VAT-owskiej. Autor projektu nie był osobą przypadkową – poza prowadzeniem interesów w wielomilionowej skali, pełnił także funkcję tajnego konsultanta ds. zwalczania nieprawidłowości w VAT, służąc swą specjalistyczną wiedzą na temat faktycznych metod działania przestępców podatkowych (szczególnie w branży handlu elektroniką). Zebrane dane poddał analizie i udało się z tego wyodrębnić tzw. czerwoną lampkę – oto i ona:

W branży elektroniki większość z firm należących do tzw. mafii VAT-owskiej handlowała wyłącznie w oparciu o niezwykle krótkie terminy płatności, które wynosiły od 1 do 3 dni.

Tylko tyle i aż tyle. Sytuacja w tamtych czasach wyglądała tak, że wszystkie oferty na telefony z karuzel VAT-owskich miały termin płatności 1 – 3 dni, a oferty na towar, gdzie nikt nie gubił VAT-u, miały zwykle termin 28 dni. Tak było przez lata. Taka prawidłowość była całkowicie uzasadniona – po prostu im więcej razy przestępcy obrócili posiadanymi środkami w danym okresie czasu, tym więcej byli w stanie zarobić. Optymalnie byłoby zrobić 2 obroty w ciągu 1 tygodnia, w praktyce jednak częściej udawało się osiągnąć 1 obrót. Do tego szybki obrót = mniejsze zagrożenie. Jest bowiem oczywiste, że ryzyko wyłożenia środków finansowych na 28 dni w spółkę-słup jest nieporównywalnie większe, niż na 1 dzień. W praktyce przy 1-dniowym terminie można ryzykować 200 000 Euro przy obrocie miesięcznym rzędu 1,6 mln Euro (zakładając, że robimy w tym czasie 8 transakcji). No a przy terminie 28 dni trzeba już ryzykować 1,6 mln Euro – różnica jest więc bardzo istotna. Załóżmy teraz, że mamy 100 milionów Euro, dzięki którym jesteśmy w stanie wyciągnąć ok. 11% zysku na jednej transakcji „przewalenia” VAT-u (mniej więcej taki właśnie % czystego profitu mogły osiągnąć firmy w łańcuchu dostaw). Tak więc działając na ultrakrótkich terminach płatności 1 – 3 dni, robimy przykładowo 5 obrotów w miesiącu = mamy 5 x 11% od zainwestowanego kapitału. A gdybyśmy operowali na standardowych terminach płatności 14 – 28 dni, to udałoby się nam osiągnąć miesięczny zysk 1 lub 2 x 11% od zainwestowanego kapitału. Proste i widać różnicę? Raczej tak.

 

Wykres prezentujący skokowy wzrost handlu smartfonami w Polsce w 2011 roku. Źródło: EUROSTAT

 

Zwroty VAT-u? Zapomnij!

W tym właśnie momencie trzeba też wyjaśnić pewną kwestię, kluczową wręcz dla zrozumienia istoty zjawiska. Otóż wbrew temu, co można było często przeczytać i usłyszeć w mediach, wysokiej klasy VAT-owcy wcale nie występowali i nie występują o zwroty podatku na podstawie fikcyjnych faktur, może poza nielicznymi wyjątkami! Oni obracali (i obracają) towarem sprzedając go taniej od uczciwie działającej konkurencji, a zysk stanowi nieodprowadzony podatek VAT pomniejszony o koszty takiej działalności. „Lewy” towar był przepuszczany przez wielkie spółki giełdowe, sieci wielkopowierzchniowe, a nawet spółki skarbu państwa (oczywiście zwykle bez świadomości zarządów czy osób odpowiedzialnych za dokonywanie zakupów). Podmioty te kompensowały VAT, który powinny odprowadzić z realnie prowadzonej działalności z VAT-em odliczanym z faktur opartych na karuzelach VAT-owskich. Nikt nie występował o zwrot podatku, bo pilnowano, aby nie przekraczać limitu VAT-u do odliczenia, aby aparat skarbowy nie wszczynał kontroli.

 

Operacja VAT-owcy

Skoro wprowadzenie mamy już za sobą, to pora teraz przejść do sedna, czyli opisu założeń całej Operacji VAT-owcy, z podziałem na poszczególne etapy. Wielu Czytelników zapewne zdziwi prostota tego rozwiązania (o czym wspomniałem na początku), co jest ogromną zaletą w polskich warunkach, ponieważ nie byłoby tutaj konieczności angażowania ogromnych środków, czy też implementowania skomplikowanych rozwiązań informatycznych.

 

Etap pierwszy: namierzenie celów

Tego samego dnia do firm w całej Polsce, które mają obroty z deklaracji podatkowej za poprzedni miesiąc przekraczające 5 mln PLN, wpadają funkcjonariusze US – tylko na czynności kontrolne. Proszą o zestawienie faktur zakupów krajowych z VAT z poprzedniego miesiąca o wartości powyżej 100 tys. PLN – w zasadzie wystarczyłby rejestr elektroniczny z terminem płatności. Funkcjonariuszy interesują tylko i wyłącznie faktury z terminami płatności poniżej 15 dni. Wbrew pozorom takich faktur na wielkie kwoty z kilkudniowym terminem płatności nawet spółki z miliardowymi obrotami miały stosunkowo mało, więc ich wyselekcjonowanie nie byłoby większym problemem. Do centrali natychmiast wysyłane są NIP-y z takich faktur, a do namierzonych w ten sposób „celów” wpadają kontrole skarbowe oparte na takiej samej procedurze. Operacja jest powtarzana w stosunku do kolejnych podmiotów i tak dalej. Zgodnie z obliczeniami działania te powinny zakończyć się w ciągu 7 dni w skali całego kraju (oczywiście trzeba byłoby zapewnić adekwatne zasoby ludzkie jeszcze przed rozpoczęciem akcji, a nie improwizować w jej trakcie).

 

Etap drugi: blokowanie celów

Plan operacji zakładał, że efektywna skala dotarcia do „słupa” pojawi się już w 3 – 5 firmie, co jest zresztą oparte na doświadczeniach skarbówki z tzw. kontroli krzyżowych. Przy tak prostej akcji byłoby to możliwe w ciągu wspomnianego tygodnia. Po dotarciu do „słupa” jego konta bankowe zostają zablokowane, podobnie jak konta firmy kupującej bezpośrednio od takiego podmiotu. Oczywiście można sobie przy tym spokojnie poczekać, aż na konta słupa będą wpływać nowe środki – będzie więcej do zajmowania. Zwolnione siły funkcjonariuszy mogą teraz pomóc w kontrolach z tzw. dłuższą drogą i możliwie szybko zakończyć cały proces. Takiego „słupa” można zresztą bardzo łatwo wytypować, ponieważ przelewa środki za granicę (w przeciwieństwie do pozostałych uczestników łańcucha) oraz po prostu fizycznie go „nie ma” – nie można się z nim skontaktować, gdyż nie prowadzi on rzeczywistej działalności gospodarczej.

 

Etap trzeci: prewencja

Po wynikach takiej kontroli i odsianiu „słupów” należy wprowadzić szybką ścieżkę legislacyjną lub po prostu comiesięczną kontrolę dla firm „zamieszanych” w podobny łańcuch, czyli np. kupujących jako pierwsze od „słupa”. Przepis był tutaj prosty: wszystkie firmy „zamieszane” w łańcuch na dalszym etapie obrotu gospodarczego muszą co miesiąc raportować na konkretnego maila transakcje zakupu krajowego powyżej 100 tys. PLN z terminem płatności krótszym niż 28 dni – coś na zasadzie uproszczonego pliku kontrolnego. Niedopełnienie tego obowiązku byłoby obarczone bardzo poważnymi sankcjami.

 

Zakładane rezultaty operacji

Podstawą sukcesu byłaby w tym przypadku zasada, aby uderzyć w 90% problemu zorganizowanej przestępczości VAT-owskiej jak najmniejszym nakładem sił. Należy też dodać, że krótki termin płatności nie miałby tutaj pełnić funkcji dowodu, lecz byłby praktycznym wskaźnikiem dla kontrolujących. W każdym razie w branży handlu elektroniką takie rozwiązanie powinno mieć skuteczność wskazywania „słupów” bliską 100% (mowa o czasach przed wprowadzeniem odwróconego VAT-u w tej branży). Trudno bowiem uznać za przypadek fakt, że w pewnych latach miliardowe obroty smartfonami iPhone odbywały się na 1 – 3 dniowych terminach płatności i zawsze na wcześniejszym etapie ktoś gubił VAT, a jak wynika z kontroli krzyżowych, faktury z 28-dniowym terminem płatności na wcześniejszych etapach obrotu gospodarczego nie zawierały „słupa”.

Zgodnie z założeniami ok. 80% szarej strefy podatkowej poniosłoby tak dotkliwe straty w związku z Operacją VAT-owcy, że trudno by jej było odbudować swój potencjał. Oczywiście przestępcy staraliby się dostosować do kolejnych kontroli przeprowadzanych w oparciu o ten schemat, ale mieliby małe pole manewru. Prewencyjne raportowanie z kolei też odniosłoby odstraszający skutek i zdecydowana większość patologii zostałaby wyeliminowana. Skarb Państwa miałby więc do dyspozycji wiele dodatkowych miliardów PLN rocznie już w 2016r.

 

Szacunkowa luka VAT w Polsce w latach 2006 – 2015 według międzynarodowej firmy doradczej PwC. 

 

Realia funkcjonowania aparatu skarbowego w Polsce w temacie VAT

Cały czas według danych Ministerstwa Finansów mamy kilkadziesiąt miliardów PLN strat rocznie w wyniku wyłudzeń podatku VAT – i to pomimo wprowadzenia JPK_VAT, Split Payment itp. rozwiązań! W dodatku wmawia się opinii publicznej, że wyłudzenia polegają na żądaniach zwrotów podatku VAT na podstawie fikcyjnych faktur (wystarczy chociażby podejrzeć modele karuzel prezentowane w Google). Takie rzeczy się zdarzają, owszem, ale kwotowo jest to niewielka część uszczupleń, gdyż już od jakichś 5 lat wiadomo, że praktycznie każdy, kto żąda zwrotu VAT-u, ma u siebie kontrolę. Wygląda wiec na to, że aparat skarbowy cały czas toleruje zdecydowaną większość wyłudzeń albo też naprawdę nie potrafi sobie z tym poradzić – może dlatego, że skierowano urzędników na manowce…? Dodatkowy efekt takich działań to niszczenie uczciwych firm, które nie otrzymują zwrotów VAT-u – pomimo tego, że na żadnym etapie obrotu gospodarczego w Polsce nikt nie zgubił podatku! Dla wielu jest to po prostu zabójcze, a straty dla gospodarki z tego tytułu ciężko jest oszacować. Wspomniany już wyżej, wprowadzony w zeszłym roku Split Payment, przypadkiem (?) nie obejmuje transakcji w Euro. No i przypadkiem (?) kilkadziesiąt miliardów złotych obrotu w karuzelach VAT-owskich na telefonach komórkowych też było w Euro. Tak więc mali i średni przedsiębiorcy w sposób istotny tracą płynność finansową, a nie ma to wpływu na miliardowe wyłudzenia podatkowe. No chyba nie tak to powinno wyglądać…

Warto się jeszcze zastanowić, ile potrzeba środków, aby wyłudzić kilkadziesiąt miliardów VAT-u w skali roku. Obracając nawet dwa razy w tygodniu tymi samymi pieniędzmi, dochodzimy do kwoty minimum 2 miliardów PLN. Można więc spokojnie powiedzieć, że wyłudzeniami VAT-u nie zajmowali się amatorzy. Poza tym te środki finansowe przeszły w 100% przez system bankowy i tak naprawdę można było wykryć o wiele więcej nieprawidłowości, gdyby zastosowano chociażby pewne proste filtry na operacjach (akurat o tym napiszę kiedy indziej). Czy pracownicy Ministerstwa Finansów naprawdę nie potrafią sobie poradzić z problemem, który zaistniał od połowy 2011 roku, kiedy to miał miejsce drastyczny skok wyłudzeń z zastosowaniem zupełnie nowej metody? Ok, lata 2012 i 2013 można zrozumieć, bo wiadomo, że implementacja skutecznych rozwiązań musi potrwać (szczególnie w naszych realiach). Z kolei w latach 2014 i 2015 podejmowano już pierwsze, nieumiejętne próby walki z mafią VAT-owską. Jednak w 2016r można (i trzeba!) już było skasować w dużym stopniu wyłudzenia, bo ich mechanizmy były już poznane i dobrze rozpracowane! Czemu tego nie zrobiono…?

 

Krótkie podsumowanie

Wielu z Czytelników spyta zapewne: skoro ta Operacja VAT-owcy faktycznie była taka super i mogła wyeliminować dużą część mafii podatkowej w Polsce, to dlaczego nie wprowadzono jej w życie…? Powody są bardzo złożone. Sam plan został doskonale oceniony przez najwyższych funkcjonariuszy służb oraz ekspertów w temacie VAT-u i przymierzano się do jego realizacji. Jednak w pewnym momencie wyszły na jaw okoliczności, które spowodowały całą serię zdarzeń niczym z filmu sensacyjnego – i nie ma w tym ani odrobiny przesady. Zdaję sobie sprawę, że pozostawiam wielu Czytelników z pewnym niedosytem informacyjnym, ale spokojnie, wszystko w swoim czasie… Mam ogromną nadzieję, że dane mi będzie przedstawić Wam to wszystko szczegółowo i bez ogródek w mojej książce o VAT-owcach, gdyż z całą pewnością ta historia na to zasługuje.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Szwajcaria 1995 vs Polska 2019, czyli kilka słów na temat roszczeń organizacji żydowskich

????????Jest rok 1995.

W amerykańskich mediach masowo zaczynają się pojawiać informacje, jakoby szwajcarskie banki przywłaszczyły sobie 7 miliardów USD (z odsetkami 9,5 miliarda USD) należących do depozytów pozostawionych przez europejskich Żydów, którzy zginęli w czasie II Wojny Światowej. Ogromna machina propagandowa rusza z całą mocą, padają mocne oskarżenia na komisji senackiej, a w amerykańskiej prasie wprost nazywa się szwajcarskich bankierów pazernymi złodziejami. Dochodzi do tego, że kilka parlamentów stanowych oficjalnie wzywa do bojkotowania szwajcarskich towarów, a nawet do wprowadzenia zakazu ich importowania. Naciski są tak silne, że ambasador Szwajcarii podaje się do dymisji.

Tymczasem Szwajcarzy, nieco zaskoczeni skalą ataków, twierdzą, że kwota 7 miliardów USD rzekomo należących do Żydów została wzięta z sufitu, gdyż podczas wojny wartość lokat we wszystkich szwajcarskich bankach wynosiła od 5 do 6 miliardów USD, według różnych szacunków. Co się dzieje dalej…? W 1996 roku zostają powołane 2 międzynarodowe komisje: tzw. komisja Volckera oraz komisja Bergiera, które mają za zadanie zbadać całą sprawę. Komisja Volckera zatrudniła około 650 księgowych, którzy zbadali ponad 4 miliony rachunków bankowych z prawie 7 milionów, jakie istniały w szwajcarskich bankach w latach 1933 – 1945. Zgodnie z poczynionymi ustaleniami ok. 54 tys. kont bankowych mogło należeć do ofiar II Wojny Światowej – tyle, że prawie połowa tych kont nie należała do Żydów, lecz do Francuzów, którzy lokowali przed wojną swe oszczędności w Szwajcarii obawiając się nacjonalizacji (wiadomo, w trakcie wojny państwo potrzebuje pieniędzy i raczej nie przejmuje się tzw. własnością prywatną). Oszacowana przez komisję Volckera wartość depozytów zgromadzonych na tych kontach wynosiła ok. 44 miliony franków, czyli ok. 32 miliony USD. Różnica w stosunku do żądań wysuwanych przez organizacje żydowskie – kolosalna.

Światowy Kongres Żydów nie uznał tych szacunków – twierdzono, że europejscy Żydzi zakładali konta w szwajcarskich bankach również na nazwiska znanych im Szwajcarów, także bojąc się nacjonalizacji wszystkiego, co żydowskie. Znając klimat polityczny tamtych lat, można przyjąć, że w pewnych przypadkach rzeczywiście tak mogło być. Kolejny krok: dwaj amerykańscy adwokaci składają w nowojorskim sądzie pozew przeciwko szwajcarskim bankom, występując w imieniu 18 tys. ofiar II WŚ. Medialna burza trwa, pojawiają się kolejne naciski, więc szwajcarskie banki decydują się na publikację listy posiadaczy kont, które były „martwe” od 1945 roku, a do tego deklarują, że wszyscy żyjący właściciele lub żyjący spadkobiercy odzyskają swoje depozyty wraz z odsetkami za kilkadziesiąt lat.

Rozwiązanie sprawy
Koniec końców Szwajcarzy zgodzili się wypłacić odszkodowania w wysokości 1,25 miliarda USD, a dodatkowo przeznaczyli 200 milionów USD na fundusz charytatywny dla ofiar Holocaustu. Kampania medialna przeciwko Szwajcarii zakończyła się, a pozwy zostały wycofane.

 

Komisja Bergiera ogłasza swój raport. Źródło: srf.ch

 

???????? Jest rok 2019.

Podczas konferencji „pokojowej” z udziałem przedstawicieli Izraela oraz USA dochodzi do szeregu dyplomatycznych upokorzeń Polski, które w normalnym, suwerennym kraju nie powinny być tolerowane przez naszych polityków. Do tego amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo oficjalnie wzywa Polskę do rozwiązania kwestii restytucji mienia ofiar Holocaustu, wpisując się w tym samym w retorykę tzw. ustawy 447, na mocy której Amerykanie mogą stosować dyplomatyczne naciski na inne państwa celem poparcia roszczeń organizacji żydowskich. Pojawiają się też skandaliczne wypowiedzi w mediach amerykańskich sugerujące współodpowiedzialność Polaków za Holocaust. Czy ta machina jeszcze mocniej się rozkręci? Cóż, zobaczymy… Stawka w tej grze jest jednak niebagatelna, gdyż chodzi o kwoty wielokrotnie wyższe niż w przypadku Szwajcarii. Otóż, według różnych szacunków, organizacje żydowskie domagają się od Polski 40-60 miliardów USD tytułem „zadośćuczynienia za mienie utracone przez polskich Żydów w wyniku Holocaustu”.

Wątpliwości w sprawie: brak

1. Za wybuch II Wojny Światowej odpowiadają tylko i wyłącznie Niemcy. Do tego Polacy nigdy nie stworzyli kolaboracyjnego rządu, który współpracowałby z nazistowskim okupantem, więc nie mogą ponosić odpowiedzialności za zniszczenia powstałe w trakcie działań wojennych.

2. Spadkobiercy polskich Żydów mogą dochodzić swoich praw przed polskim sądem na takich samych zasadach, jak obywatele innych krajów (w tym Polski). Jeśli więc rzeczywiście mają udokumentowane podstawy do uzyskania odszkodowania, to zapewne je otrzymają.

3. Z prawnego punktu widzenia roszczenia do tzw. mienia bezspadkowego nie mają racji bytu. W Kodeksie cywilnym istniał i istnieje artykuł, który mówi, że mienie polskich obywateli, którzy nie zostawili spadkobierców, przechodzi na własność państwa. Jest to norma występująca praktycznie we wszystkich cywilizowanych systemach prawnych na całym świecie. Dla porządku: zdecydowana większość Żydów mieszkających w Polsce do 1945 roku miała polskie obywatelstwo.

4. W 1960 roku pomiędzy Polską a USA została podpisana umowa indemnizacyjna, na mocy której wszelkie roszczenia wysuwane przez amerykańskich Żydów w stosunku do majątku znajdującego się na terytorium Polski powinny być kierowane do rządu USA! Polska zresztą zapłaciła Amerykanom 40 milionów USD na pokrycie tych roszczeń, a rząd USA przyjął na siebie ewentualne roszczenia odszkodowawcze. Umowa ta pozostaje cały czas w mocy.

Ergo: wszelkie roszczenia zbiorowe wysuwane względem naszego kraju przez organizacje żydowskie nie mają podstaw ani w prawie polskim, ani tym bardziej w prawie międzynarodowym! Ciężko je więc traktować inaczej niż jako próbę wymuszenia potężnych pieniędzy, przeprowadzaną w „białych kołnierzykach”. Oczywiście nie oznacza to, że faktycznym – podkreślam, faktycznym – spadkobiercom nie należą się odszkodowania, ale nie mogą być one przyznawane zbiorowo z automatu, do tego w kwotach odgórnie narzuconych!

 

Warszawa, luty 2019 – Szczyt Bliskowschodni. Źródło: wiadomosci.dziennik.pl

 

Pozakulisowy transfer pieniędzy…? 

Należy mieć tę świadomość, że nasi politycy, aby zachować pozory niezależności, nie muszą się oficjalnie godzić na spłatę tych roszczeń! Te kilkadziesiąt miliardów USD można stopniowo „wytransferować” z Polski chociażby płacąc zawyżone kwoty za obecność amerykańskich wojsk (np. Niemcy ponoszą niecałe 20% kosztów), mocno przepłacając za amerykański sprzęt wojskowy, sprzedając za bezcen koncesje na wydobycie kopalin firmom z USA – itp. itd. Tak też to można rozegrać, bo pieniądze trafią „pod stołem” do kogo trzeba, a tzw. ciemny lud nigdy nie będzie wiedział, dlaczego ciągle podwyższają mu podatki…

Niestety, nie znamy faktycznej pozycji międzynarodowej Polski na dzień dzisiejszy – tą wiedzą dysponuje tylko ścisłe grono osób w kraju. Nie wiemy więc, jakie zagrożenia czają się w mroku pozakulisowym, bo prawdziwej polityki nie robi się przecież w telewizji – to tylko teatr dla ludu. Możliwe, że nasze położenie jest na tyle trudne, że musimy iść na pewne ustępstwa. Ale to tylko spekulacje, bo równie dobrze wcale nie musi być z nami, jako państwem, aż tak źle, aby godzić się na absurdalne żądania! Pewne jest jednak to, że jak największa liczba Polaków powinna sobie zdawać sprawę z potencjalnego zagrożenia, bowiem kapitulacja wobec roszczeń organizacji żydowskich najprawdopodobniej będzie miała fatalne skutki dla naszej gospodarki i mocno przyblokuje jej rozwój na lata (co odczujemy w naszych portfelach). A do osób żądających od Polski „wyrównania rachunków”, powinien iść jeden przekaz: pretensje proszę wysuwać w stosunku do Niemców.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

No i znowu kilka słów w kwestii odpadów…

Bardzo często jest tak, że ilekroć zaczynam się wgłębiać w jakiś temat, to okazuje się, że skala nieprawidłowości w danej branży jest o wiele większa, niż się początkowo spodziewałem. Dotyczy to min. już poruszanej przeze mnie kwestii śmieci, gdzie okazuje się, że przywożenie niebezpiecznych odpadów z Zachodniej Europy i urządzanie sobie nielegalnych wysypisk przez tzw. mafię śmieciową może stanowić tylko wierzchołek przysłowiowej góry lodowej. Okazuje się bowiem, że cała masa poważnych nieprawidłowości występuje także na… komunalnych składowiskach odpadów podległych pod lokalne władze.

Przykłady? Proszę bardzo:

– brak wymaganych prawem pisemnych procedur dotyczących składowania odpadów

– braki w dokumentacji i brak jasno sprecyzowanych obowiązków konkretnych członków kadry kierowniczej, co potencjalnie mogło np. doprowadzić do tzw. rozmycia odpowiedzialności w razie stwierdzenia nieprawidłowości przez organy kontrolujące

– brak realnego rejestrowania tego, co faktycznie wjeżdża na wysypiska (np. śmieci nikt nie kontroluje pod względem jakościowym, nikt nie prowadzi chociażby dokumentacji fotograficznej)

– nadzwyczaj częste rotacje na stanowiskach związanych z przyjmowaniem odpadów, co w razie kontroli może utrudnić przypisanie odpowiedzialności do konkretnej osoby

– brak kontroli nad faktycznymi ilościami wwożonych odpadów – np. śmieci były przywożone przez zestawy (ciężarówka + naczepa), których łączna długość przekraczała kilkanaście metrów, skutkiem czego nie mieściły się one na wadze i śmieci wjeżdżały na składowiska na podstawie samych kwitów wagowych (nie wiadomo więc, czy realnie było to 5 ton, czy może 8 ton)

– praktyczne zaniechanie niezbędnych inwestycji w infrastrukturę składowisk, podczas gdy pieniądze spółek komunalnych były wydawane w kuriozalny niekiedy sposób, na rzeczy kompletnie niezwiązane z podstawową działalnością przedsiębiorstw (czyżby kontrolowane wyprowadzanie środków…?)

– niewysyłanie raportów dotyczących monitorowania składowiska (min. pod kątem negatywnego wpływu na środowisko) do odpowiednich instytucji nadzorujących

To zaledwie niewielki wycinek tego, co dzieje się na niektórych polskich wysypiskach komunalnych (nie twierdzę, że tak jest na wszystkich, bo chciałbym wierzyć, że jednak nie). Nie jestem niestety w stanie odpowiedzieć na pytanie, ile z podobnych „grzeszków” jest popełnianych z pełną premedytacją, a ile wynika ze zwykłego braku kompetencji oraz beztroski… Tutaj trzeba by w zasadzie analizować indywidualnie każdy konkretny przypadek, np. po przeprowadzeniu szczegółowego audytu. Skala podobnych nieprawidłowości jeśli chodzi o całą Polskę jest nieoszacowana i osobiście wątpię, że kiedykolwiek to się zmieni (z różnych powodów zresztą).

Jeśli miałbym to wszystko jakoś podsumować to zrobiłbym tak: 
– po pierwsze wiele wskazuje na to, że na dzień dzisiejszy nie do końca wiadomo, co też właściwie na tych naszych wysypiskach rzeczywiście się znajduje (może tysiące ton nigdzie niezarejestrowanych niebezpiecznych odpadów…?),
– po drugie współczuję ludziom, którzy chcieliby kiedyś posprzątać ten cały bajzel z opadami w Polsce, bo czeka ich bardzo, bardzo dużo ciężkiej i niewdzięcznej pracy, w trakcie której mogą się narazić wielu wpływowym ludziom.
Do tematu zapewne jeszcze kiedyś wrócę, bo im dalej w las, tym bardziej ciekawie się robi…

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!