Jak mądrze spłacić długi nie tracąc nieruchomości – kredyt hipoteczny

Dziś będzie wpis nieco bardziej poradnikowy, bez elementów sensacyjnych. Temat: antywindykacja, a konkretnie coś dla osób, które mają problemy ze spłatą kredytów hipotecznych i otrzymały wezwanie do zapłaty od funduszu sekurytyzacyjnego. Dramat…? Niekoniecznie, ponieważ niejednokrotnie można spłacić mniej, niż wynosi wartość nieruchomości, a mimo to uwolnić się od długów i uniknąć licytacji komorniczej! No, ale po kolei….

 

Fundusz sekurytyzacyjny wkracza do akcji

Typowy schemat: na początku pojawiają się problemy ze spłatą kredytu, spowodowane np. utratą dobrze płatnej pracy, bankructwem firmy, czasami chorobą… Cóż, przykre, ale się zdarza. Niestety, gdy nie ma z czego regulować rat i stan taki się przedłuża, to bank może sprzedać nasz dług w pakiecie z innymi wierzytelnościami funduszowi sekurytyzacyjnemu. Za ile? Konkretne kwoty są oczywiście objęte tajemnicą, ale doświadczenie branżowe wskazuje, że zazwyczaj będzie to w okolicach 30% wartości początkowej kredytu. No a dalej jest jeszcze mniej przyjemnie, gdyż pewnego dnia dostajemy wezwanie od wspomnianego funduszu, który domaga się zapłaty całej kwoty zadłużenia – łącznie z odsetkami. Dodatkowym straszakiem jest tutaj następująca informacja: zabezpieczeniem roszczeń jest hipoteka ustanowiona na nieruchomości, więc jeśli Pan/Pani nie zapłaci, to będzie licytacja komornicza…

 

Jak uniknąć zlicytowania nieruchomości przez komornika – przykład praktyczny

Przy niezbyt wesołej perspektywie spotkania z komornikiem należy pamiętać o jednym: zawsze należy poszukać wyjścia z sytuacji. Wiem, banał, ale akurat w przypadku długów sprawdza się doskonale. Bierność i „metoda strusia”, czyli chowanie głowy w piasek, praktycznie zawsze kończy się bowiem katastrofą, ponieważ długi nie znikają ot tak. Co więc pozostaje…? Próba wynegocjowania ugody, najlepiej przy pomocy kogoś, kto naprawdę zna się na antywindykacji. Poniżej konkretny przykład, czego można dokonać, jeśli weźmie się za temat jak należy.

Pan Nowakowski (nazwisko zmienione) wziął kredyt we frankach na zakup nieruchomości wartej ok. 500 tys. PLN. Niestety, popadł w przejściowe trudności finansowe i w związku z tym nie był w stanie płacić rat. Bank sprzedał jego dług jednemu z funduszy sekurytyzacyjnych, który wystawił Panu Nowakowskiemu następujący rachunek:

– kwota główna należności: ok. 460 tys. PLN

– kwota odsetek i kosztów: ok 320 tys. PLN

Razem: 780 tys. PLN. Jeśli doszłoby do komorniczej licytacji nieruchomości, to najprawdopodobniej poszłaby ona za niewiele więcej, niż ¾ kwoty jej oszacowania, czyli za jakieś 380 tys. PLN. Jak łatwo obliczyć, zostałoby tu jeszcze ok. 400 tys. PLN do spłacenia, a Pan Nowakowski praktycznie znalazłby się na bruku. Krótko mówiąc dramat, ale… Ale na szczęście udało się uniknąć takiego scenariusza! Do akcji wkroczyli bowiem specjaliści od antywindykacji, którzy uzyskali następującą ugodę:

– Pan Nowakowski zobligował się do wpłaty zamykającej na poziomie 260 tys. PLN, które pozyskał biorąc po prostu nowy kredyt (choć mógł te pieniądze zdobyć także w inny sposób, np. pożyczając od rodziny).

– Fundusz sekurytyzacyjny zgodził się na prolongatę terminu zamknięcia tematu do czasu zdobycia przez Pana Nowakowskiego finansowania, a co więcej wystawił także promesę, jakiej potrzebował bank!

Efekty: zredukowanie długu o ponad 500 tys. PLN (oczywiście były też koszty obsługi prawnej, nieduży % od wartości wierzytelności) oraz zachowanie nieruchomości przez Pana Nowakowskiego. Do tego spłaca on nowy kredyt na spokojnie, bez wiszącego nad głową „miecza” w postaci możliwości wszczęcia egzekucji. Można wręcz powiedzieć, że bohater tej opowieści zrobił całkiem dobry deal… A fundusz sekurytyzacyjny? On również nie był stratny, zapewniam, a nawet cieszył się z szybkiego odzyskania zainwestowanych środków. Czyli mieliśmy zakończenie win – win.

 

Co w sytuacji, gdy brakuje pieniędzy na jednorazową spłatę zadłużenia…?

Tutaj jest już nieco trudniej, nie ma co ukrywać. Nadal jest jednak szansa na uzyskanie dobrej ugody, ale wiele zależy od następujących rzeczy:

  1. Czy dany fundusz sekurytyzacyjny jest jedynym dużym wierzycielem – jeśli tak, to nie jest źle, ale jeśli wierzycieli jest więcej, to trzeba opracować nieco mniej standardowe rozwiązania.
  2. Czy dany dłużnik może pozwolić sobie na wysoką jednorazową spłatę – przynajmniej +- 50% wartości ugody. Zasada jest prosta: im więcej zapłaci się na początku i im krótszy będzie okres spłaty pozostałej części długu, tym lepsze warunki można uzyskać.

W takiej sytuacji również można sporo ugrać i zachować nieruchomość. Ok, może i redukcja zadłużenia nie będzie aż tak spektakularna, jak w opisanym powyżej przypadku Pana Nowakowskiego, jednak uzyskanie kilkudziesięciu % „rabatu” + dogodny harmonogram spłaty to i tak jest więcej, niż wielu dłużników może sobie wymarzyć.

 

Sytuacja najtrudniejsza: trzeba sprzedać nieruchomość

Niestety, czasami bywa i tak, że nie ma pieniędzy na żadne spłaty i trzeba sprzedać nieruchomość. Wbrew pozorom także tutaj da się sporo ugrać – przykładem będzie historia Pana Wiśniewskiego.

Pan Wiśniewski odwlekał egzekucję przez dłuższy czas, aż wreszcie dostał wezwanie do zapłaty od funduszu sekurytyzacyjnego. Ponieważ nie miał z czego spłacić długu, więc zdecydował się na skorzystanie ze wsparcia antywindykacyjnego. Pierwszą i kluczową rzeczą, jaką udało się tutaj osiągnąć, było uzyskanie możliwości sprzedaży nieruchomości z tzw. wolnej ręki, czyli bez licytacji komorniczej (która zawsze generuje zbędne koszty). Pojawił się tu jednak pewien problem: ciężko było zbyć tę nieruchomość w całości i w zasadzie pozostawała sprzedaż kilkuetapowa. Na szczęście w drodze negocjacji udało się porozumieć z funduszem sekurytyzacyjnym, który dał Panu Wiśniewskiemu kilka miesięcy na załatwienie tematu. Nieruchomość została sprzedana, a przy okazji udało się uzyskać kilka istotnych kwestii:

– już na wstępie, w drodze negocjacji, nastąpiła redukcja zadłużenia o 50 tys. PLN,

– Pan Wiśniewski po sprzedaży nieruchomości zachował rezerwę finansową pozwalającą mu na zakup mniejszego lokum,

– dług został całkowicie spłacony = święty spokój.

Alternatywą była tutaj spłata długu w pełnej wysokości i licytacja komornicza, co skończyłoby się o wiele gorzej dla Pana Wiśniewskiego, gdyż wtedy nie mógłby sobie pozwolić nawet na zakup małego mieszkania. Oczywiście, termin takiej licytacji można było odwlekać – pisałem o tym w jednym z wcześniejszych wpisów. Pytanie jednak, czy lepiej jest odsuwać problem w czasie, czy po prostu go rozwiązać…?

 

Jeśli potrzebujesz pomocy…

Jak więc widać, istnieje kilka ciekawych opcji wyjścia nawet z bardzo trudnych sytuacji związanych z zadłużeniem nieruchomości. Ważne, aby zacząć działać możliwie najszybciej – najlepiej zanim do akcji wkroczy komornik. Można wtedy uzyskać umorzenie znacznej części długu, często zachować nieruchomość, a już na pewno liczyć na dogodne warunki spłaty i odzyskać wreszcie spokój. Jednak taką walkę należy powierzyć doświadczonym profesjonalistom z odpowiednimi uprawnieniami – jeśli ktoś jest zainteresowany, to podaję maila: kontakt@bialekolnierzyki.com

 

Uwaga! Ruszyliśmy z nową inicjatywą!

W dniu 23 lipca uruchomiliśmy zapisy na unikalny kurs Skuteczne Zabezpieczenie Nieruchomości! Jest to megaprzydatna porcja wiedzy, którą powinien poznać KAŻDY, kto chce zabezpieczyć swój majątek tak, aby w razie niepowodzenia w biznesie nie stracić owoców swej wieloletniej pracy.

Co znajdziesz w naszym kursie:

  • Zestaw skutecznych rozwiązań opracowanych przez doświadczonych praktyków z branży nieruchomości oraz najlepszych prawników.
  • Forma indywidualnej konsultacji, podczas której możesz zadawać pytania + pełen zestaw informacji w formie pisemnej.
  • Indywidualny Plan Zabezpieczający, ułożony specjalnie dla Ciebie i dostosowany do Twoich potrzeb oraz oczekiwań.

Link do dedykowanej strony z informacjami odnośnie kursu znajdziesz TUTAJ

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Dlaczego w aptekach brakuje leków, czyli odwrócony łańcuch dystrybucji w praktyce

Niedawno w mediach pojawiło się sporo informacji dotyczących braku niektórych medykamentów w polskich aptekach. Czym jest spowodowana ta sytuacja? Przyczyn jest kilka, ale do głównych można zaliczyć wstrzymanie produkcji w Chinach oraz tzw. odwrócony łańcuch dystrybucji leków – i to właśnie o tym ostatnim będzie dzisiejszych wpis. ????

 

Dlaczego z Polski opłaca się wywozić leki za granicę?

Odpowiedź jest banalna: te same leki potrafią być w Polsce kilkukrotnie tańsze niż na zachodzie Europy. Przykład? Chociażby lek o nazwie Concerta, stosowany min. w leczeniu ADHD. Opakowanie zawierające 30 tabletek / 18 mg kosztuje w naszych aptekach niecałe 60 PLN bez refundacji, a z refundacją nieco ponad 8 PLN. Tymczasem takie same opakowanie w niemieckich aptekach potrafi kosztować blisko 190 PLN (w przeliczeniu z Euro). Podobnych przykładów jest więcej – jeśli ktoś jest ciekaw, to może zapoznać się z załącznikiem leków zagrożonych brakiem dostępności na terenie RP, opublikowanym przez Ministra Zdrowia na początku lipca bieżącego roku. Oczywistym jednak jest, że takie rozbieżności zachęcają do niezgodnego z prawem zarobkowania – i to się właśnie dzieje, gdyż według różnych szacunków od 2012 roku nielegalnie wyeksportowano z Polski leki o wartości co najmniej kilku miliardów PLN!

 

Skąd bierze się różnica w cenie pomiędzy lekami w Polsce i innymi krajami UE?

Za początek całej historii uznaje się powszechnie wprowadzoną w 2012 roku poprawkę do ustawy o refundacji (wcześniej także eksportowano leki, ale na znacznie mniejszą skalę). Dzięki wspomnianej poprawce, ceny leków refundowanych ustalane w toku negocjacji pomiędzy Ministerstwem Zdrowia, a firmami farmaceutycznymi, zaczęły być wyraźnie niższe, a do tego stałe dla wszystkich aptek w Polsce. Teoretycznie było to całkiem dobre rozwiązanie, ponieważ dzięki niemu niezbyt zamożni polscy pacjenci mogli pozwolić sobie na oryginalne leki – nazywało się to dostosowaniem cen do możliwości lokalnego konsumenta. W praktyce jednak wyszło nieco inaczej, czego skutki odczuwamy do dziś.

 

Dlaczego koncerny zgodziły się na tak znaczące ustępstwa cenowe w przypadku niektórych leków…?

Tutaj mamy dwa punkty widzenia tłumaczące tę kwestię – nie podejmę się jednoznacznej oceny, który z nich jest bliższy prawdy, ponieważ nie mam dostępu do wszystkich informacji. Uznałem zatem, że warto będzie wspomnieć o obu i dać Czytelnikom szansę na wyrobienie sobie własnego zdania w tym temacie – bez dobierania faktów pod tezę.

Pierwszy punkt widzenia

Jedni twierdzą, że niższe ceny leków zawdzięczamy nadzwyczajnym zdolnościom naszych negocjatorów oraz silnej pozycji negocjacyjnej spowodowanej relatywnie dużą wielkością naszego rynku. Cały proces decydowania o refundacji leków jest przejrzysty i ciężko znaleźć w nim lukę, dzięki której mogłoby dojść do sytuacji korupcyjnych. Powód? Decyzja o refundacji leku nie jest obecnie zależna od jednego człowieka, ale od wielu osób oraz instytucji zajmujących się tym tematem. A wszelkie medialne afery, jak np. ta z Xarelto…? To wynik braku zrozumienia pewnych procesów przez dziennikarzy, którzy niezbyt znają się na kwestiach związanych z zamawianiem leków i nie wiedzą, że istnieją chociażby takie rzeczy, jak instrumenty dzielenia ryzyka. Co to takiego…? Najogólniej mówiąc są to mechanizmy umożliwiające zawieranie przez resort zdrowia i firmy farmaceutyczne niejawnych porozumień, które skutkują pozornie podejrzanymi sytuacjami. Pozornie, ponieważ tak naprawdę dzięki temu polskich pacjentów stać na niektóre leki, a NFZ stać na ich refundację. Przykładem będzie wspomniany już Xarelto, który posiadał nielogiczną wycenę wersji refundowanych i nierefundowanych oraz nie do końca zrozumiałe programy rabatowe dla niektórych aptek. Można było tam odnieść wrażenie, że NFZ przepłaca, ale tak naprawdę dzięki temu producent sprzedawał aptekom o wiele taniej wersje tego leku bez refundowania (różniły się tylko wielkością opakowania).

Drugi punkt widzenia

Inni z kolei sugerują, że w życiu nie ma nic za darmo, a już na pewno nie w świecie wielkich korporacji. A więc skoro firmy farmaceutyczne oddały jakiś kawałek pola (czytaj: zgodziły się na niższe ceny pewnych leków), to z pewnością zadbały o to, aby zrekompensować sobie poniesione straty gdzieś indziej. Pewną wskazówkę mogą tutaj stanowić obowiązujące obecnie zasady refundowania leków, które są dość… korupcjogenne, tak to można chyba nazwać. Powodem jest fakt, że refundacji podlega konkretny lek produkowany przez konkretną firmę, a nie dowolny lek zawierający tę samą ilość danej substancji czynnej. Czyli jeżeli mamy dwóch producentów, oferujących dokładnie takie same tabletki pod względem składu (różnią się tylko nazwą), to jedne z tych tabletek będą refundowane, a drugie już nie. Co ciekawsze, dochodzi do sytuacji, w których leki refundowane i tak są droższe o 100 – 200% od ich nierefundowanych odpowiedników. Ba, bywają przypadki, że różnica w cenie jest blisko 10-krotna. Tak więc istnieje teoria, która mówi, że faktycznym kosztem niższych cen na niektóre leki jest system refundacji podatny na lobbowanie i korupcję – w czyim to leży interesie, to niech już każdy odpowie sobie sam.

 

Rynek farmaceutyczny w Polsce jest wart całkiem duże pieniądze – i ciągle rośnie! Nie jest też tajemnicą, że koncerny zarabiają najwięcej właśnie na lekach refundowanych. 

 

 

Jak działa tzw. mafia lekowa

Zacznijmy od tego, czy można w ogóle mówić o jakiejkolwiek „mafii lekowej”, czy też jest to określenie mocno na wyrost – przykładowo media często przesadzają w przypadku klasyfikowania tego typu przestępczości, starając się mocniej grać na emocjach odbiorców. Aby rozstrzygnąć ten dylemat, przytoczę tutaj kilka istotnych kwestii.

  1. Skoro eksportuje się leki za miliardy, to trzeba także dysponować poważnymi funduszami na ich zakup – zwłaszcza, że zorganizowanie odpowiedniej struktury umożliwiającej uzyskanie dostępu do tego towaru nie jest tanie.
  2. Aby na poważnie wejść w ten biznes, potrzebna jest specjalistyczna wiedza dotycząca realiów działania systemu. Sprzedaż towaru za granicą też wymaga pewnej wiedzy i ogarnięcia biznesowego. Ergo: pierwszy lepszy „Sebek” nie będzie raczej w stanie zorganizować tego na odpowiednim poziomie.
  3. Zadziwia wręcz bezradność państwa w zwalczaniu tego problemu – zarówno za rządów PO, jak i PiS (dopiero ostatnio coś się mocniej ruszyło, o czym później). Przypomina to nieco sytuację z VAT-owcami, gdzie często rozwiązania mogące ograniczyć proceder były zwyczajnie blokowane lub ignorowane. Być może niekompetencja, a może ktoś po prostu miał w tym interes (mam tutaj na myśli także niektórych urzędników)? Nie rzucam tutaj oczywiście oskarżeń, ponieważ nie ma twardych dowodów, ale sytuacja prowokuje do stawiania podobnych pytań.

Moim zdaniem wiele wskazuje na to, że tym razem rzeczywiście chodzi o przestępczość całkiem dobrze zorganizowaną, przynajmniej w znacznej części przypadków. Osobiście wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że za pokaźną częścią eksportu leków stoją ci sami ludzie, którzy zarabiali (zarabiają) robiąc kombinacje z VAT-em. Cóż, w końcu w ostatnich latach była to bardzo bezpieczna inwestycja (jak na realia świata przestępczego), do tego z doskonałą stopą zwrotu. ????

 

Zatrzymanie członków grupy przestępczej zajmującej się nielegalnym wywozem leków. Źródło: materiały KAS. 

 

Ok, przejdźmy teraz do tego, jak wygląda normalny schemat handlu. Otóż leki trafiają od producenta do hurtowni, z hurtowni do apteki, a z apteki do pacjenta. Tymczasem w popularnym modelu odwróconej dystrybucji wygląda to tak: producent – hurtownia – apteka – i znowu hurtownia – sprzedaż za granicę. Oczywiście taki powrót leków z apteki do hurtowni jest nielegalny i aktualnie zagrożony poważnymi karami (do 10 lat więzienia), co jednak niespecjalnie odstrasza przestępców. A oto niektóre z „patentów”, jakie stosowali oni w celu pozyskania leków na eksport.

  1. Leki były ewidencjonowane przez aptekę jako „przeznaczone do utylizacji” lub też celowo wprowadzano błędy w zamówieniach, co umożliwiało cofnięcie zamówienia z apteki do hurtowni. Ta ostatnia zyskiwała tym samym możliwość sprzedaży leków za granicę.
  2. Podstawieni pacjenci realizowali całe pliki recept – oczywiście recepty te często były sfałszowane. Przykładowo jedna z niedawno zatrzymanych grup, działająca od 2015 roku, na podstawie takich recept doprowadziła NFZ do niekorzystnego rozporządzenia mieniem na kwotę ponad 10 milionów PLN (koszty refundacji).
  3. Powoływano do życia podmioty opieki zdrowotnej (faktycznie niedziałające), które zgłaszały zapotrzebowanie na leki. Zwykle były to przychodnie, „przypadkiem” zamawiające ponadprzeciętnie duże ilości akurat tych medykamentów, które opłacało się wywozić za granicę.
  4. Przeklejano kody kreskowe na opakowaniach leków, po czym odsprzedawano je do hurtowni.
  5. Przekazywano leki jako „próbki reklamowe”.
  6. Leki jako „darowizny” trafiały do różnych fundacji, które miały wpisane w zakres statusowej działalności pomoc osobom chorym.
  7. Tworzono skomplikowane struktury, które umożliwiały przesunięcia leków pomiędzy aptekami, co utrudniało wykrycie procederu. Przykładowo jedna spółka posiadała kilkanaście aptek położonych w różnych województwach, które „zbierały” leki, a następnie przekazywały je do jednej apteki, nazwijmy ją X. Owa apteka X odsprzedawała następnie leki do hurtowni (także kontrolowanej przez tę samą grupę), po czym hurtownia wywoziła je za granicę. Apteka X była tutaj przeznaczona „na odstrzał”, a często zamykana już po zrealizowaniu transakcji, co mocno utrudniało pracę kontrolerom.

Oczywiście, ustawodawcy na przestrzeni lat wprowadzali coraz to nowe regulacje mające na celu utrudnienie procederu nielegalnego wywozu leków. Jednak cały system był na tyle skomplikowany, że ciężko było go uszczelnić – zwłaszcza, że jeszcze do niedawna GIF był w stanie „wystawić do boju” zaledwie 6 słabo opłacanych inspektorów, na całą Polskę! Efekt? Raport NIK wprost określa, że w latach 2015 – 2017 kontrole powinny być przeprowadzone w 543 hurtowniach farmaceutycznych, podczas gdy realnie skontrolowano zaledwie 172 z nich. Jest luka pozwalająca na wycieki? No jest.

 

 

Kontrolowanie obrotu lekami – mission impossible…?

Jeśli dość mocniej wgłębić się w temat, to zaczyna nam się pojawiać obraz niewydolnego systemu kontroli z rozmytą odpowiedzialnością. Tak więc po pierwsze, jak wspomniałem przed momentem, inspektorów było zdecydowanie zbyt mało, aby mogli oni skutecznie walczyć z opisywanym dziś procederem. Jeśli chodzi o ścisłość, to od niedawna działa ich 11 lub 12, co też ciężko nazwać imponującą ekipą. Jakby tego było mało, jeszcze kilka lat temu w kierunku tych funkcjonariuszy kierowano liczne groźby i starano się na różne sposoby zniechęcić ich do wykonywania obowiązków – kto wie, ile spraw zostało przez to odpuszczonych. Następna kwestia: inne służby nie były bynajmniej skore do pomocy. Przykładowo skarbówka nie bardzo chciała dzielić się informacjami, ponieważ przestępcy często normalnie odprowadzali podatki, więc tym samym urzędnicy US nie mieli motywacji do działania. W takich okolicznościach nie można więc przypisać głównej winy szeregowym inspektorom, którzy mieli po prostu skromne możliwości walki z patologiami.

Po drugie występowały przeróżne luki związane z decyzyjnością i uprawnieniami. Prosty case: inspektor podczas kontroli aptek orientuje się, że z jakiejś przychodni składa się bardzo dużo zapotrzebowań na leki często wywożone za granicę (bywało, że w rzeczywistości przychodnie takie nigdy nie przyjęły nawet jednego pacjenta!). Tyle, że taki podmiot leczniczy podlega nadzorowi wojewody, więc inspektor farmaceutyczny idzie do niego i mówi mu tak: Panie wojewodo, ja nie bardzo mogę kontrolować tę przychodnię, więc proszę, żeby Pan to zrobił. I jaka była odpowiedź wojewody…? Odmowa wszczęcia postępowania! Uzasadnienie: sam fakt, że zakupiono leki, nie oznacza jeszcze, że nielegalnie wywieziono je za granicę, więc brak twardych podstaw do przeprowadzenia działań. Innym znów razem pojawiły się trudności związane z tym, że wojewoda nie dysponował fachowym personelem, który mógłby przeprowadzić kontrolę. Przy takim podejściu nie ma się co dziwić, że wiele spraw tak po prostu się rozmywało…

Kolejny przykład: inspekcja farmaceutyczna co prawda stwierdziła nieprawidłowości, ale finalnie nie nałożyła kary. Dlaczego? Ponieważ nie była w stanie ustalić wysokości obrotów rocznych hurtowni, które, zgodnie z ówczesnymi przepisami, stanowiły podstawę do określenia kwoty nałożonej kary! Także ten…

 

Można by tak wyliczać i wyliczać… Dodatkowo jeszcze przestępcy stosowali mniej lub bardziej wyrafinowane sposoby utrudniające kontrole – oto i niektóre z nich:

  1. Najzwyklejsze w świecie „chowanie głowy w piasek”, czyli niewpuszczanie inspektorów do hurtowni farmaceutycznych mających podlegać kontroli. I to działało, ponieważ nieobecność właściciela lub uprawnionego pracownika oznaczała, że nie było komu wręczyć protokołu z kontroli.
  2. Ukrywanie dokumentacji oraz udostępnianie tylko niektórych faktur VAT związanych z handlem lekami. Uniemożliwiało to w praktyce ocenę rzeczywistego obrotu, co z kolei blokowało nałożenie kary na dany podmiot.
  3. Zgłaszanie fikcyjnego zawieszenia działalności przez apteki oraz hurtownie, co miało odciągnąć uwagę inspektorów od takich podmiotów. W rzeczywistości jednak obrót lekami był prowadzony dalej.
  4. Prowadzenie tzw. wirtualnego obrotu – podczas kontroli wychodzi, że stany magazynowe wynoszą zero, a same magazyny są puste.
  5. Podwójne zamówienia. Przykładowo kierownik apteki zamawiał 200 opakowań jakiegoś leku, a właściciel apteki (bez wiedzy kierownika) dorzucał do tego kolejnych 100 opakowań. Kierownik oczywiście księgował swoje zamówienie, które następnie szło do pacjentów, ale właściciel już tego nie robił i w efekcie mógł sprzedać zamówiony przez siebie towar hurtowni – a ta oczywiście wywoziła leki za granicę. Ewentualna kontrola widziała w systemie tylko zamówienie złożone przez kierownika, które zostało normalnie zaewidencjonowane, więc pozornie wszystko się zgadzało.
  6. Sztuczne wydłużanie łańcucha pośredników – sposób działania znany min. wśród mafii VAT-owskich. Przykładowo hurtownia A sprzedaje leki do apteki, apteka ta sprzedaje je hurtowni B, która z kolei sprzedaje je hurtowni C, potem towar trafia do hurtowni D, potem do E, a na końcu znów wraca do hurtowni A, a stamąd do któregoś z państw UE. Po drodze oczywiście kombinuje się z dokumentami i odwleka w nieskończoność możliwość przeprowadzenia skutecznej kontroli.
  7. Podwójna księgowość oraz szybkie niszczenie dowodów – bywały podobno przypadki, w których dane na komputerach były czyszczone zdalnie jeszcze w trakcie kontroli!
  8. Wystawianie faktur zwrotnych przez hurtownie. W praktyce wyglądało to tak, że hurtownie wystawiały niektórym aptekom po 2 faktury: normalną, która była pokazywana kontrolerom oraz korygującą, której kontrolerzy już nie widzieli. Podczas czynności sprawdzających wyglądało więc na to, że zamówione u producenta leki trafiły do aptek, ale w praktyce pozostawały w niejawnej dyspozycji hurtowni, która następnie sprzedawała je za granicę. Rzecz jasna istniała całkiem duża szansa, że taki numer wyda się po pewnym czasie, ale… Ale wtedy dana hurtownia już często nie istniała.

Sporo tego, jak widać, a przecież ta lista przebojów stworzona przez „lekowych Escobarów” ciągle ewoluuje. Oczywiście inspekcja farmaceutyczna stara się na bieżąco pozyskiwać informacje odnośnie nowych sztuczek, jednak często poznaje je z opóźnieniem. To zresztą znana prawidłowość – podobnie dzieje się np. w świecie optymalizacji podatkowych, gdzie skarbówka na ogół dowiaduje się ostatnia, niczym zdradzana żona ze znanego powiedzenia.

 

Walka z nielegalnym wywozem leków z Polski

Nie podam tutaj gotowej i megaskutecznej recepty na opisywany problem, gdyż nie czuję się wystarczająco kompetentny w dziedzinie obrotu farmaceutycznego – min. dlatego, że nie poświęciłem wystarczająco dużo czasu na analizy. Jednak nie stoi to na przeszkodzie temu, aby zasygnalizować pewne kwestie. ????

Kwestia nr 1

Zacznę od tego, że obecny rząd wprowadził niedawno kilka istotnych zmian w prawie farmaceutycznym, które mają pomóc w uzdrowieniu sytuacji. Większość z nich została pozytywnie przyjęta przez środowiska farmaceutyczne, co jednak nie oznacza wcale, że już jest fajnie i kolorowo! Przepisy bowiem to jedno, a ich praktyczne egzekwowanie to drugie. I tutaj, niestety, trzeba powiedzieć jasno i wyraźnie, że skuteczność organów państwowych w zwalczaniu tzw. mafii lekowej na przestrzeni ostatnich kilku lat można podsumować jednym słowem: żenada. Nie dość, że wiele postępowań było zwyczajnie umarzanych przez prokuratorów, to jeszcze „wywozowcy” nawet w przypadku udowodnienia im winy śmiali się państwu w twarz. Jak inaczej można bowiem nazwać fakt, że z 96 milionów PLN kar nałożonych za nielegalny wywóz leków, do budżetu trafiło 0 (słownie: zero) złotych…?! Jednak nie powinno to specjalnie dziwić zważywszy na to, że mafia lekowa dokonywała wywozu leków z Polski za pośrednictwem podmiotów zarejestrowanych na słupy, którymi byli nierzadko obywatele innych krajów (nieraz całkiem egzotycznych). A słup jak to słup – raczej ciężko u niego z wypłacalnością.

I w tym momencie należy zadać pytanie, jak to było możliwe, że „bezdomni Czesi” lub „biznesmeni z wysp egzotycznych” mogli sobie bez większych przeszkód zacząć działalność w tak newralgicznej branży, jaką jest handel lekami…? Czy nie powinno być czasem tak, że każda hurtownia farmaceutyczna czy przychodnia zarejestrowana na niepolskiego obywatela z miejsca zalicza kontrolę i w razie jakichkolwiek wątpliwości co do jej działalności, jest po prostu blokowana do wyjaśnienia sytuacji…? Takich spółek nie byłoby więcej niż kilkaset w skali kraju, więc zadanie nie wydaje się szczególnie trudne – trzeba było jednak chcieć to zrobić…

Jednak teraz, po ostatnich zmianach przepisów (czerwiec 2019), zagrywki ze „słupami” mają się podobno skończyć. Powody są dwa: po pierwsze będzie liczyć się tylko to, kto faktycznie wywozi leki i na tym zarabia, czyli mają odpowiadać faktyczni organizatorzy procederu, a nie słupy. Po drugie zamiast kar finansowych, „wywozowcom” grozić będzie więzienie – do 10 lat. No i ładnie, pięknie, ale narastające uczucie euforii hamują nieco 2 rzeczy:

– po pierwsze podobne przepisy obowiązywały do 2015 roku, ale… nie były stosowane w praktyce (!),

– po drugie za taki np. VAT można iść do więzienia nawet na 25 lat (+ potężne kary finansowe), a przestępczość VAT-owska jakoś ciągle istnieje i ma się całkiem dobrze, więc czemu miałoby być inaczej w przypadku nielegalnego handlu lekami…?

Tak więc zapowiedzi – zapowiedziami, ale ja bym tutaj zastosował prostą zasadę: niech przemówią czyny, a nie słowa, a potem zobaczymy, czy bić brawo, czy wręcz przeciwnie.

Kwestia nr 2

Kolejna rzecz: czy w dobie chociażby takich narzędzi analitycznych, jak JPK_VAT czy STIR, naprawdę było tak trudno zbudować jakiś model podejrzanych schematów przepływów finansowych i nałożyć filtry z alertami na te kilkaset hurtowni oraz przychodnie, które powstały np. w okresie ostatnich 5 lat…? Dodam tylko, że sam brak przepływów też może być alertem. Dopiero w ostatnich miesiącach ostrzej ruszyło to do przodu i KAS na poważnie wkroczyła do akcji – nastąpiło to jednak o kilka lat za późno (dlaczego…?). Podobnie można też spekulować, czy nie za późno wprowadzono System Monitorowania Obrotu Produktami Leczniczymi – teoretycznie ma on pomóc w wykrywaniu nieprawidłowości, ale jak na razie średnio to wypada (może więc trzeba dopracować co nieco…?).

Kwestia nr 3

No i wreszcie coś, co chyba często się pomija: leki wywiezione z Polski nie trafiają na Księżyc ani na Marsa – ktoś je przecież kupuje w różnych krajach UE! I z całą pewnością nie jest tak, że takie ilości, jakie znikają z naszego kraju, da się pokątnie sprzedać w Internecie czy na portalach aukcyjnych bezpośrednio odbiorcom końcowym, czyli chorym! Ok, w sieci można się natknąć na różne podejrzane strony oferujące leki bez recepty (ich lista jest dziwnie zbieżna z lekami, które znikają z Polski), ale za ich pośrednictwem to może sobie handlować tzw. drobnica, a nie zorganizowane grupy przestępcze obracające towarem o wartości miliardów PLN. A skoro tak, to leki wyeksportowane z Polski kupują np. niemieckie hurtownie oraz apteki – i co, tak bez faktury je biorą…? No raczej nie, więc teoretycznie można by jakoś przeanalizować drogę tych leków. Ale jak znaleźć punkt zaczepienia…? Podstawowa rzecz: z Polski praktycznie w ogóle nie eksportuje się legalnie leków z listy zagrożonych brakiem dostępności. A skoro tak, to praktycznie każda transakcja zakupu takich newralgicznych medykamentów na linii polska hurtownia – niemiecka hurtownia / apteka powinna być z miejsca zakwalifikowana jako podejrzana.

Ok, ktoś powie: a co to za problem, żeby robić dystrybucję na UE np. przez niemieckie słupy…? Oczywiście żaden, ale sugerowałbym tutaj spojrzeć chociażby na schematy stosowane przez VAT-owców przy wprowadzaniu towarów na polskie rynki (znikający podatnicy nie odprowadzający VAT-u należnego do skarbówki). Tak więc VAT-owcy są nastawieni na superszybki obrót towarem, więc już na dzień dobry oferują nadzwyczaj niskie ceny, starając się tym samym zachęcić potencjalnych kupców. Można przypuszczać, że zbliżona prawidłowość występuje również w przypadku opisywanego handlu lekami: grupy przestępcze oferują je w bardzo atrakcyjnych cenach, nieraz prawie nierealnych do osiągnięcia w normalnym obrocie gospodarczym. Co poza tym…? Standardowe symptomy charakteryzujące spółkę – słup, czyli: rejestracja siedziby w wirtualnym biurze, brak jasnej historii, obcokrajowcy (tzn. nie-Niemcy) za sterami… Itp., itd. Ok, a czy np. policjanci z wydziałów do walki z przestępczością gospodarczą mogliby łapać „wywozowców” chociażby na terenie Niemiec? Myślę, że przy odpowiedniej woli politycznej byłoby to możliwe – zwłaszcza, że od 2015 roku mamy polsko – niemiecką umowę mającą ułatwiać ściganie przestępczości transgranicznej.

 

Na takich oto skromnych stronach www sprzedaje się bez recepty leki w takich krajach, jak Niemcy czy Dania. Ile z tych leków pochodzi z nielegalnego eksportu z Polski…? Trudno powiedzieć, zresztą strony te mogą być zwykłym scamem. 

 

Kilka zdań tytułem podsumowania oraz… ciekawostka na koniec

W zasadzie na temat odwróconego łańcucha dystrybucji leków można by chyba napisać całą książkę. Wiele rzeczy świadomie pominąłem w tym wpisie, jak chociażby postulowane przez niektórych użycie blockchaina do śledzenia dystrybucji leków – chyba to jeszcze nie ten czas, aby podobne rozwiązania rzeczywiście weszły w życie na masową skalę. Ciekawi mnie też, jak długo będzie się utrzymywało medialne zainteresowanie tematem. Wbrew pozorom jest to bardzo ważny czynnik, ponieważ u nas w Polsce tak to już jest, że niektóre kwestie nabierają rozpędu dopiero wtedy, gdy non stop trąbią o nich w mediach – władze czują wtedy większą motywację, aby zadziałać i coś zrobić. Tym razem na horyzoncie mamy zbliżające się wybory, więc…

Już chciałem kończyć, ale jeszcze obiecana ciekawostka: otóż różne kombinacje z lekami to nie tylko polska domena – inne kraje także miewają w tej kwestii poważne problemy! Doskonałym przykładem jest chociażby USA, gdzie funkcjonuje system zwrotów za leki przeznaczone do utylizacji. Jedna z firm zajmujących się min. przetwarzaniem przeterminowanych i wycofanych leków, wpadła więc na prosty pomysł: przyjmowała od aptek jeszcze nadające się do użytku leki, ale zamiast przekazać je innym aptekom (do czego była zobligowana), po prostu przetrzymywała te medykamenty tak długo, aż minął termin ich ważności. Po co tak…? Oczywiście celem uzyskania zwrotu pieniędzy od producentów (legalny proces zwany „indating”) – w tym jednym, konkretnym przypadku, rozchodziło się o ponad 100 milionów USD. Zresztą zwykłe apteki chcące otrzymać pieniądze za zwroty, również uciekały się do nieczystych zagrań, np. umieszczając w opakowaniach cukierki zamiast oryginalnych tabletek (sprzedanych wcześniej „na lewo”). Ale może już na tym zakończę, żeby nie podpowiadać zbyt wiele… ????

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

STIR – jest ten sukces, czy go nie ma…?

Ostatnio w mediach widać dość mocne podniecenie STIR-em (System Teleinformatyczny Izby Rozliczeniowej) – ma to być „bat na VAT-owców”, „potężna broń, jakiej skarbówka jeszcze nie miała” itp. Tymczasem, jeśli spojrzeć na twarde rezultaty, to przychodzi na myśl znane powiedzenie: no tak średnio, bym powiedział… ????

Zacznijmy od kilku liczb: ostatnio wypłynęły dane, jak to KAS dzięki STIR-owi przez niespełna pół roku zajął aż (?) 192 rachunki bankowe należące do „39 podejrzanych podmiotów”. Dużo to / niedużo…? Raczej mało – szczególnie, jeśli spojrzymy na kwotę zablokowanych środków: 24,8 miliona PLN. Co ciekawe, blokady te miały związek z „podejrzeniem uszczupleń podatkowych na ponad 344 mln PLN”. Widać więc jak na dłoni, że nie zajęto nawet 10% z kwoty podejrzewanych uszczupleń. Idźmy dalej: według oficjalnych danych luka VAT w Polsce w 2018 roku wynosiła ok. 25 miliardów PLN (niektórzy twierdzą, że dane te są zaniżone, ale zostawmy ten wątek). Z tej kwoty, według danych CASE, 1/5 stanowiły wyłudzenia podatku, więc przyjmijmy, że stanowi to ten % przestępczej działalności, w którą miał celować STIR.

Szybkie zestawienie: ⬇️
– szacowana kwota wyłudzeń VAT za 2018 rok: około 5 miliardów PLN
– szacowana kwota zablokowana dzięki STIR w ciągu 1 roku (dotychczasowy wynik z tego roku pomnożony x 2): około 50 milionów PLN

No i wychodzi na to, że na chwilę obecną STIR pomaga blokować zaledwie 1% pieniędzy pochodzących z przestępstw związanych z wyłudzeniami VAT! Oczywiście założyłem tutaj, że luka VAT w 2019 pozostanie na podobnym poziomie, co ta z 2018, a STIR nie zwiększy radykalnie swojej skuteczności. No, ale nawet gdyby zwiększył ją o 100%, to i tak wynik byłby marny, nie ma się co oszukiwać. 

 

Jak wyciągnąć więcej ze STIR-a

Nie znam w 100% kryteriów, na jakich opiera się STIR – w sumie stanowią one tajemnicę chronioną prawnie, więc i tak nie mógłbym ich tutaj szczegółowo opisać. Jednak widziałem pewne projekty, które powstały jeszcze przed jego „odpaleniem” (miałby na nich działać GIIF) i których założenia najprawdopodobniej nie zostały w STIR zastosowane. Nie zostały, bo gdyby były, to skuteczność tego systemu mogłaby być o wiele, wiele wyższa. Kluczem jest tutaj bowiem szybkie wyłapywanie znikających podatników w ciągu 2 – 3 tygodni od momentu rozpoczęcia przez nich działalności, a następnie blokowanie ich środków. A oto kilka z przykładowych rozwiązań, które mogłyby w tym pomóc:

1. System wyłapywania anomalii powinien mieć ustawione automatyczne (!) alerty oparte o dobrze skonfigurowane filtry.

2. Filtry powinny być proste:
– jeśli podmiot ma wypływ środków za granicę, który wynosi kilkukrotnie więcej, niż jego kapitał założycielski, to idzie automatyczny alert (im szybciej, tym lepiej), 
– jeśli nowo założony podmiot notuje skokowy wzrost obrotów na rachunku (np. od 100 tys. Euro miesięcznie wzwyż), to monitorujemy, czy te pieniądze w krótkim czasie wypływają w zdecydowanej większości za granicę – jeśli tak, to idzie automatyczny alert.

Same alerty oczywiście nie załatwiłyby sprawy, więc co dalej…? Dalej potrzebna byłaby dobrze zaplanowana akcja KAS, do której trafiałyby informacje. Po otrzymaniu zawiadomienia wywiad skarbowy odwiedzałby prezesa spółki i zadawałby mu proste pytanie: czy ma Pan dostęp do konta swojej firmy? Jeśli nie, to prezesowi należałoby wytłumaczyć konsekwencje karne (wielu, jeśli nie większość, słupów nie ma o tym pojęcia!), a następnie namówić go do współpracy. I tutaj przede wszystkim taki prezes powinien iść do banku, odzyskać dostęp do konta swojej spółki, a następnie z pomocą wywiadu skarbowego skorygować deklarację VAT. Oczywiście środki pieniężne na rachunku (te, które są i które w międzyczasie spłyną) powinny być zabezpieczone na poczet ewentualnych zobowiązań. Ok, a co w przypadku, gdy z prezesem nie można się skontaktować, gdyż np. jest to obywatel innego kraju…? Oczywiście blokować konto i czekać na rozwój sytuacji. Rzecz jasna to tylko niektóre założenia, na których można by oprzeć system wyłapywania VAT-owców – szerzej na ten temat będę pisał w książce. 

 

Jednym z najważniejszych zadań STIR-a jest trafne typowanie podmiotów do kontroli. Źródło: odpowiedź na interpelację dotyczącą liczby kontroli związanych z nieprawidłowościami w VAT. 

 

Chcemy złapać króliczka, czy może tylko gonić go…?

Zastosowanie rozwiązań opisanych powyżej mogłoby wyeliminować bardzo dużą część problemów z VAT-em w dowolnej branży. Przestępczość międzynarodowa raczej nie wytrzymałaby takiego tempa eliminowania słupów, więc po prostu przeniosłaby się do innych krajów. Nasi rodzimi VAT-owcy, nie mając wiedzy na temat tego, jak funkcjonuje system, zapewne też by się przestraszyli (a przynajmniej znaczna część z nich).

Skoro to teoretycznie takie proste, to czemu nie wprowadzono tego w życie – może koszty byłyby zbyt duże…? Otóż nie – zgodnie z opiniami ekspertów od IT, założenie odpowiednich filtrów to kwestia ok. 1 tygodnia i nie ma tam nic skomplikowanego. Podobnie wygląda sprawa z zaangażowaniem inspektorów KAS – wystarczyłoby ich przesunąć od zadań typu „złapmy gościa, co nie wystawił paragonu na żarówkę za 12,50”.

Dlaczego więc nie…? Powody, jak to zwykle w życiu bywa, są zapewne złożone.

Przede wszystkim należy zacząć od tego, że większość ludzi jest niechętna zmianom – w tym również urzędnicy. Jeśli więc przychodzi ktoś, kto prezentuje rewolucyjne rozwiązanie, to napotyka na tzw. opór materii, która woli, aby wszystko pozostało po staremu. Opór ten jest tym większy, jeśli w międzyczasie już rozpoczęto pracę nad konkurencyjnymi rozwiązaniami i trzeba by „zawracać” na nowo całą machinę, ktoś tam może nie mógłby pochwalić się sukcesem, dochodzą motywacje ambicjonalne itp. Wbrew pozorom jest to dość istotna kwestia – przy okazji odrzucenia koncepcji pewnego mechanizmu uszczelniania VAT padły bowiem takie oto słowa: jedyna szansa na to, aby z Pana systemu cokolwiek pozostało, polega na tym, że jakiś urzędnik Ministerstwa Finansów przejmie jego elementy i zgłosi jako własne pomysły. No cóż…

Kolejna sprawa to lobby beneficjentów obecnego systemu. I, jakkolwiek „spiskowo” by to nie zabrzmiało, to można do nich zaliczyć kancelarie prawne obsługujące VAT-owców, banki obracające potężnymi pieniędzmi z karuzel oraz duże firmy doradcze produkujące za grubą kasę przeróżne raporty i opracowania mówiące o tym, jak to walczyć z lukami VAT. W mętnej wodzie pływają rekiny, takie stare powiedzenie… Co do wspomnianych raportów natomiast, to taka ciekawostka: podobno w opinii wielu ekspertów mających do czynienia z politykami, żaden z tych ostatnich nie czyta opracowań o objętości większej niż 1 kartka A4.

No i wreszcie najbardziej „spiskowa” teoria, czy też raczej kolejny powód, dla którego nie wprowadza się chociażby automatycznych alertów: otóż pieniądze piorą nie tylko VAT-owcy, ale również służby, biznesmeni związani z wpływowymi politykami, nawet księża… I to nie jest tylko polska specyfika – tak dzieje się w większości krajów na świecie. 100% skuteczny system wyłapujący anomalie jest takim ludziom wybitnie nie na rękę, więc jeśli tylko mogą, to go zablokują (i ja im się wcale nie dziwię).

 

Krótkie podsumowanie

Wygląda więc na to, że doprowadzenie STIR-a do naprawdę wysokiego poziomu skuteczności to nie jest wcale taka prosta sprawa i trzeba tutaj pokonać wiele przeszkód – głównie natury ludzkiej. Czy to się uda? Nie wiem. Wiem natomiast, że nawet najlepszy system nie zadziała na pełnej mocy swoich możliwości, jeśli będzie po prostu źle zarządzany. ????

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!