RPA i program BEE – idea kontra rzeczywistość

Dziś będzie historia z drugiego końca świata, bo aż z Republiki Południowej Afryki. Ten piękny kraj przeżył w 1994 roku małą rewolucję, w wyniku której zniesiono apartheid, czyli podział rasowy. Niestety, nie było tutaj efektu czarodziejskiej różdżki, dzięki któremu nagle zniknęłyby nierówności społeczne – a były one naprawdę duże, ponieważ zaledwie 10% najbogatszych obywateli (w ogromnej większości byli to biali) posiadało aż 95% bogactw kraju. W RPA współczynnik Giniego, obrazujący rozkład dóbr, był więc naprawdę wysoki. Nowi władcy tego państwa postanowili, że trzeba coś z tym zrobić, gdyż taki stan rzeczy miał ograniczać rozwinięcie pełnego potencjału społecznego i blokować rozwój ekonomiczny. No i właśnie na tej idei wyrósł właśnie program BEE, czyli Black Economic Empowerment.

 

Black Economic Empowerment – założenia programu

Podstawowym założeniem projektu było, ogólnie rzecz biorąc, wyrównywanie szans czarnoskórej ludności RPA w stosunku do dominujących ekonomicznie białych. W związku z tym stworzono szereg rozwiązań prawnych faworyzujących tę pierwszą grupę społeczną – był to min. rating oceniający przedsiębiorstwa chociażby pod tym kątem struktury posiadania. Im więcej czarnoskórych obywateli było wśród akcjonariuszy lub udziałowców, tym lepiej. Ktoś powie: no dobra, a co to za różnica…? A chociażby taka, że przy nieodpowiedniej (czyt. wyłącznie białej) strukturze własności biznes praktycznie tracił możliwość zgarnięcia rządowych kontraktów lub wręcz nie miał racji bytu. Przykład: zgodnie z Mineral and Petroleum Resources Development Act (2002 rok) przedsiębiorstwo, które chciało otrzymać koncesję górniczą na wydobycie, musiało mieć w strukturze posiadaczy przynajmniej 26% czarnoskórych.

Nie koniec jednak na tym – partia rządząca uznała, że w ramach wyrównania szans należy dopomóc w szybszej zmianie struktury własnościowej przedsiębiorstw. Program BEE miał więc motywować duże firmy, będące w posiadaniu białych, do sprzedaży akcji tzw. Czarnym Partnerom, czyli spółkom kontrolowanym przez czarnoskórych. Przy tak dużym poziomie nierówności społecznych teoretycznie miało to ręce i nogi, ale praktyka pokazała, że jednak niekoniecznie…

 

Działanie programu BEE w praktyce, czyli co mogło pójść nie tak

Zacznijmy od tego, że na potrzeby takich działań stworzono system finansowania, w którym kluczową rolę odgrywały spółki celowe SPV. W dużym skrócie: SPV, czyli Special Purpose Vehicles, to struktura wydzielona z macierzystej firmy, która ma służyć określonym celom (np. nabywaniu akcji) oraz ograniczyć ryzyko. W wersji RPA wyglądało to tak, że Czarni Partnerzy otwierali SPV i pozyskiwali finansowanie pozwalające na zakup akcji „białych” firm. Na jakich zasadach? Były różne modele, ale dwa najpopularniejsze to:

– pożyczka udzielona przez „białą” firmę sprzedającą akcje,

– pożyczka udzielana przez instytucje finansowe, której zabezpieczeniem były min. kupione akcje.

Dominował pierwszy model sprzedaży, a pożyczki te mogły być zazwyczaj spłacane z dywidend wypłacanym Czarnym Partnerom. Okres spłaty wynosił zazwyczaj 10 lat – jeśli po tym czasie postało jeszcze jakieś niewielkie zadłużenie, to Czarny Partner mógł np. sprzedać część akcji w celu uregulowania go lub po prostu odejść z programu i nie kupować akcji. Co warte zaznaczenia, Czarni Partnerzy musieli płacić na początku nieduże wkłady pieniężne, będące ułamkiem realnej rynkowej wartości tychże akcji. Formalnie nie była to jednak zniżka (wbrew temu, co pisały niektóre media żądne sensacji), ponieważ pozostawało zadłużenie do spłaty, do wysokości normalnej ceny akcji. Na pierwszy rzut oka był to więc wariant opcji kupna (call option), w którym wystawca oferuje w przyszłości transakcję kupna instrumentu po cenie ustalonej przez obie strony w chwili zawarcia kontraktu. Była jednak istotna różnica: w przeciwieństwie do europejskiego modelu call option, w RPA zastosowano cenę zmienną, tzn. liczono wartość akcji w momencie zakończenia okresu spłaty. Nie było więc możliwości zastosowania tzw. vanilla options, czyli ustalenia ceny wykupu już w momencie zawierania transakcji. Miało to niekiedy daleko idące konsekwencje.

 

Wariant nr 1: deale dla zwykłych obywateli

Przede wszystkim każdy czarnoskóry obywatel mógł skorzystać z programu BEE, zakładając spółkę SPV i kupując opcje na akcje przy zapłaceniu z góry kilku % oszacowanej wartości początkowej. I wielu tak właśnie zrobiło, kupując nieduże ilości, które w zasadzie nie dawały im niczego ponad to, że mieli prawo głosu na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. Otrzeźwienie przychodziło jednak w momencie wykupu akcji lub tuż przed nim. Bardzo często okazywało się bowiem, że wypłacana przez lata dywidenda nie starcza na wykup nawet znaczącej części papierów wartościowych, nie mówiąc już o całości. Po prostu część przedsiębiorstw wypłacała bardzo małe dywidendy, więc nie można było sfinansować nimi operacji wykupu – a wykupić trzeba było całość. Dodatkowo ceny akcji na przestrzeni lat często rosły, co również w opisywanym wariancie niekoniecznie było korzystne dla drobnych inwestorów. Dlaczego? Ano właśnie na skutek zastosowania modelu, w którym dla wykupu przyjmowało się końcową cenę akcji, a nie początkową! Przykład:

– Mr Black w ramach programu BEE kupił w 2000 roku opcje na 1000 akcji firmy Super Company, a każda z tych akcji była warta 100 ZAR (randów południowoafrykańskich). Startowa kwota do spłaty wynosiła więc 100 tys. ZAR.

– Dywidenda, wypłacana spółce SPV kontrolowanej przez Mr Blacka, przez następne 10 lat wyniosła 50 tys. ZAR.

– W 2010 roku, a więc gdy miał nastąpić moment wykupu, wartość jednej akcji Super Company wynosiła 200 ZAR, więc Mr Black chcąc je wykupić musiałby zapłacić 200 tys. ZAR. Oczywiście wartość długu zmniejszyła się o 50 tys. tytułem wypłaconej dywidendy, ale ciągle pozostało do spłaty 150 tys. ZAR.

– Teoretycznie Mr Black mógłby tutaj wziąć kredyt w banku na 150 tys. ZAR, wykupić resztę akcji i albo je zatrzymać, albo sprzedać po cenie rynkowej za 200 tys. ZAR i być 50 tys. ZAR do przodu. Teoretycznie, bo dochodziło jeszcze coś takiego, jak oprocentowanie transakcji zakupu opcji, liczone np. według wskaźnika JIBAR (używany w RPA)! I to ono powodowało, że po 10 latach cały deal był psu na budę, bo oprocentowanie długu było wyższe niż wypłacona dywidenda. Mr Black zamykał więc spółkę i odchodził z programu BEE z niczym.

Rzecz jasna podany powyżej przykład jest mocno uproszczony, ale oddaje zasadę działania mechanizmu. Czyli:
– wycena końcowa akcji była zbyt wysoka,
– koszt długu był zbyt wysoki,
– wypłacana dywidenda była zbyt niska, aby Czarny Partner mógł spłacić za jej pomocą zadłużenie.

W efekcie akcje pozostawały własnością emitującego je przedsiębiorstwa (czyli „białej” firmy), a Czarni Partnerzy nie mieli z tego nic. Osobom, które nie znały się na finansach (a do takich zaliczało się wielu kupców), ciężko było oszacować poziom ryzyka i rentowności, więc kończyło się na wielkim rozczarowaniu. Inaczej mówiąc niektórzy po prostu myśleli, że akcje same się spłacą z dywidendy, ale się przeliczyli. Patrząc po tym, jak oceniany jest program BEE w południowoafrykańskich mediach, można zaryzykować stwierdzenie, że takich osób była większość. Oczywiście, mogło zdarzyć się i tak, że np. wartość akcji spadła, a dywidenda wystarczyła na wykupienie całości, ale wydaje się, że nie były to przypadki przeważające (jeśli chodzi o zwykłych inwestorów).

 

Wariant nr 2: deale dla elity

Wpływowi czarnoskórzy politycy i urzędnicy teoretycznie przystępowali do programu BEE na takich samych zasadach, jak przeciętni czarnoskórzy obywatele RPA. Tyle, że w praktyce warunki gry na tym poziomie były zupełnie inne.

Po pierwsze dzięki rozmaitym koneksjom „ważniacy” mogli załatwić sobie finansowanie umożliwiające zakup większych ilości opcji na akcje. Wiązało się to chociażby z możliwością umieszczenia swoich ludzi w zarządzie czy radzie nadzorczej – tak więc ktoś tam już załapał się na dobrze płatną fuchę i miał wpływ na to, co dzieje się w firmie.

Druga sprawa: układy polityczne nowych akcjonariuszy umożliwiały załatwienie wielu rzeczy, jak chociażby wygranych w rządowych przetargach, czy w skrajnych przypadkach nawet przepchnięcie odpowiedniej ustawy. Można się tylko domyślać, czy w ślad za tym szły różnego rodzaju „premie”…

Trzecia kwestia: dzięki dostępowi do finansowania, spółki SPV kontrolowane przez wysoko postawionych polityków i urzędników miały możliwość wcześniejszego wykupywania akcji i obrotu nimi na giełdzie. Po co? Załóżmy taki oto scenariusz: „biała” firma, mająca jako akcjonariuszy wpływowych czarnoskórych polityków, wie, że dzięki ich wpływom najprawdopodobniej zgarnie tłusty rządowy kontrakt. Co więc robi spółka SPV należąca do tychże polityków, która nabyła opcje na akcje…? Oczywiście pozyskuje finansowanie i wykupuje akcje od „białej” firmy! No a potem, gdy już upubliczni się wiadomość o pozyskaniu rządowego kontraktu, to cena akcji poszybuje do góry, więc spółka SPV będzie mogła je sprzedać z zyskiem, spłacić zadłużenie i wyjść na plus. Rzecz jasna zaraz potem można powołać nowy podmiot SPV Black Partner, który znów zakupi opcje na akcje za ułamek ich wartości i tak dalej…

Władza – dostęp do finansowania – wiedza. W takiej konfiguracji naprawdę ciężko jest stracić. Ile było przypadków podobnych do opisanego powyżej? Najprawdopodobniej sporo, skoro w 2018 roku prezydent RPA Cyril Ramaphosa powołał komisję śledczą, która miała badać nieprawidłowości związane z zaangażowaniem w podobne transakcje funduszu PIC. Tenże PIC (Public Investment Corp) to państwowy fundusz inwestycyjny mający za zadanie zbierać środki min. na wypłaty emerytur, dysponujący miliardami dolarów. Ważną rolę w tej instytucji pełnił niejaki Tshepo Mahloele, który wraz ze znajomymi biznesmenami opracował prosty schemat:

– spółka SPV kontrolowana przez kumpla Mahloele zostawała Czarnym Partnerem i kupowała opcje na akcje od „białej” firmy;

– Mahloele załatwiał tej spółce SPV finansowanie z PIC, dzięki czemu mogła ona wykupić od razu akcje;

– gdy tylko cena akcji szła znacząco w górę, spółka SPV odsprzedawała je PIC bądź na giełdzie i spłacała zadłużenie, resztę pozostawiając jako zysk,

– no a następnie można było otworzyć kolejną spółkę SPV i powtórzyć schemat – i tak dalej…

I tak oto Mahloele z ekipą zarobili grube miliony. Oczywiście można domniemywać, że mieli oni dostęp do poufnych informacji i wiedzieli kiedy może nastąpić podwyżka kursu akcji, więc szli na tzw. pewny strzał.

 

Tshepo Mahloele, bohater jednego ze skandali związanych z programem BEE. Źródło: tshepomahloele.com

 

Jaki był skutek wprowadzenia w życie programu Black Empowerment Economy?

No i tym właśnie sposobem niektórzy czarnoskórzy politycy zasiedli z dotychczasowymi białymi elitami przy wspólnym stole. A zwykli czarni obywatele, którzy „pobawili się” w zakup akcji w ramach BEE…? W przeważającej części nie zyskali zbyt wiele – może oprócz chwilowej nadziei na lepsze życie. Zresztą większość czarnoskórego społeczeństwa w RPA, mimo licznych bonusów programu BEE, nadal stanowią osoby żyjące w biedzie. Według danych opublikowanych w 2017 roku, 55,5% tamtejszego społeczeństwa miała do dyspozycji mniej niż 75 USD miesięcznie na osobę (w przeliczeniu), przy cenach żywności, ubrań czy mieszkań zbliżonych do polskich! Można odnieść wrażenie, że w pewnych aspektach przypomina to nieco sytuację z genialnej książki „Folwark zwierzęcy” Orwella, ale w oczach niektórych byłoby to porównanie wysoce niestosowne i obraźliwe (choć ja bym nie odczytywał go dosłownie). No a skoro tak, to stworzenie puenty dla tego wpisu pozostawiam każdemu z Czytelników z osobna. ???? 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

I znów o split payment słów kilka

No i od 1 listopada mamy obowiązkowy split payment na tzw. newralgiczną elektronikę (smartfony, telewizory itd.). Na początek muszę przyznać, że Ministerstwo Finansów wykonało dobry krok decydując się na objęcie mechanizmem podzielonej płatności również transakcji w Euro. Wyglądać to będzie tak, że kwota równa podatkowi od wartości dodanej zostanie przeliczona na PLN po kursie NBP z dnia poprzedzającego wystawienie faktury, no a potem trafi na specjalne konto VAT odbiorcy płatności, czyli de facto pod kontrolę skarbówki. Do tej pory można było stosować taki schemat płatności, teraz będzie już trzeba. System wygląda więc na szczelny – przynajmniej jeśli chodzi o telefony komórkowe, które były niegdyś uważane za jedne z topowych towarów używanych w schematach karuzelowych.

 

Split payment – bat na mafie VAT…?

I na powyższym w zasadzie można by zakończyć ten wpis, gdyby nie fakt, że w załączniku nr 15 ustawy o VAT mamy towary, które już od kilku lat nie są wykorzystywane w karuzelach! Po prostu odwrotne obciążenie wyeliminowało je z tzw. obiegu przestępczego. Ale za to karuzele na takich rzeczach, jak chociażby kawa czy czekolada, dalej się kręcą i kręcą… I będą się kręciły – jeśli nie na tym, bo zostanie to wrzucone do kolejnego załącznika, to na czymś innym. Po prostu obowiązkowy split payment jest skuteczną metodą uszczelniania tylko tych branż, w których go zastosowano. No a że wszystkiego split paymentem objąć nie można, to przestępcy po prostu przerzucają się na kolejne produkty i kolejne – taka zabawa w kotka i myszkę. Niby banał powtarzany od lat, a do dziś niektórzy pozostają na niego głusi i ślepi. ????

Nie jest to zresztą tylko moje skromne zdanie – oto opinia eksperta od VAT fraud z Wielkiej Brytanii, którego zapytałem o tę sprawę:

– The introduction of split payments impacts on legitimate business and has yet to be shown as effective. I think that the impact on honest traders is greater than on criminals.

Czyli:

– Wprowadzenie podzielonej płatności ma wpływ na legalne przedsiębiorstwa i nie zostało jeszcze wykazane jako skuteczne. Myślę, że wpływ na uczciwych przedsiębiorców jest większy niż na przestępców.

Nic dodać, nic ująć.

 

Split payment w innych krajach europejskich

Nie bez powodu w Unii Europejskiej praktycznie nie ma split paymentu poza Polską – o, przepraszam, jednak nie… Jak zapewne wiecie, split payment wdrożono także w innych krajach Wspólnoty, choć w nieco innym kształcie. I tak w Rumunii różnił się on od polskiej wersji np. tym, że kwota podatku VAT była wpłacana bezpośrednio na konto skarbówki, a obowiązek uczestnictwa w mechanizmie miały firmy z zaległościami podatkowymi na odpowiednim poziomie (czyli nie wszyscy). Z kolei we Włoszech podzielona płatność obowiązuje przy zamówieniach publicznych. Co ciekawe, w Italii na skutek split paymentu zaobserwowano negatywne zjawisko opóźnień zwrotu VAT-u powyżej ustawowych 90 dni, co istotnie zaburza płynność finansową firm! No i wisienka na torcie, czyli Bułgaria, gdzie system kont VAT funkcjonował w latach 2003 – 2006, czyli przed wejściem tego kraju do UE. Jak to się zakończyło…? Totalną klapą – ale to temat na osobny wpis.

 

Podzielona płatność w Polsce – krótkie podsumowanie

Wnioski są niestety takie, że obowiązkowego split paymentu nie można traktować jako remedium na walkę w mafiami VAT! Są za to dostępne inne rozwiązania, oparte np. na analityce przepływów finansowych i sprawnym działaniu organów ścigania szybko namierzających zarówno zagrożone branże, jak i przestępców. Jednak, co trzeba jasno powiedzieć, one też nie zapewnią 100% skuteczności – nic jej nie zapewni w sumie. W każdym razie to temat, który też poruszę w swoim czasie (w książce na pewno o tym będzie). A na sam koniec dodam, że jeśli będziecie kiedyś rozmawiać z Morawieckim lub kimkolwiek innym, kto będzie Wam mówił, że dzięki obowiązkowemu split paymentowi wyeliminowano mafie VAT-owskie, to możecie mu odpowiedzieć:

– Zgadza się, wyeliminowano, ale tylko w niektórych sektorach – przestępcy przerzucili się przecież na inne towary!

P.S. Jeśli ktoś się przypadkiem dziwi, że nie skomentowałem tak istotnych wydarzeń, jak wyczyny urzędników związanych z Marianem Banasiem, to informuję, że to zrobiłem. Tyle, że na moim profilu na Facebook, na gorąco można powiedzieć. ????

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Wielki Szu i VAT, czyli Tax me if you can

Dziś będzie dość krótki i nieco „filozoficzny” wpis, w którym popkultura pomiesza się z realiami przestępczości zorganizowanej. Zacznę od tego, że jednej ze scen kultowego filmu „Wielki Szu” tytułowy bohater tłumaczy swojemu uczniowi Jurkowi, na czym polega sztuka oszustwa w pokerze. Kluczem do sukcesu jest tutaj myślenie – „myślenie przekraczające i wyprzedzające, o ruch, o gest, o posunięcie…”. I tę prostą zależność można przełożyć także na światek VAT-owców! Jak? Już tłumaczę. ????

 

Unia Europejska kontra VAT-owcy ????????

Kilka miesięcy temu pisałem, że Unia Europejska szykuje się na zmianę systemu rozliczania VAT-u w transakcjach wewnątrzwspólnotowych. Według najmocniej popieranego projektu (obecnie) ma to w skrócie wyglądać tak:

W nowym systemie rozliczeń dostawa z jednego kraju do drugiego już nie skorzysta z zerowego opodatkowania, a sprzedawca będzie musiał dodać do kwoty netto stawkę VAT-u właściwą dla kraju nabywcy. Tak więc jeżeli będzie to sprzedaż np. z Niemiec do Polski, to niemiecki dostawca będzie musiał zarejestrować się w polskim US dla celów handlu z tutejszymi firmami, a następnie rozliczyć „polski” VAT. Wpłacony podatek wpłynie do polskiego budżetu, a skarbówki z Niemiec i Polski będą się z tego wzajemnie rozliczać.

Oczywiście mogą tutaj nastąpić pewne modyfikacje w sposobie rozliczania, ale generalnie rzecz biorąc chodzi o to, aby sprzedawać za granicę w cenie brutto, a VAT przy takiej transakcji transgranicznej ma trafiać do urzędu skarbowego. Teoretycznie rozwiązanie to ma być batem na znikających handlowców (missing trader), ponieważ nie będzie już z czym znikać (tzn. nie będzie VAT-u do „przytulenia”). Czyli co, problem solved, jak mawiają Anglicy…? Otóż nie! Wróćmy teraz do cytatu z samego początku wpisu – jego sens jest następujący:

VAT-owcy z wysokiej półki już teraz znaleźli ścieżkę pozwalającą obejść dopiero projektowane rozwiązania, które jeszcze nie weszły w życie! ????

Takie właśnie informacje otrzymałem z wiarygodnego źródła i znając odrobinę zasady funkcjonowania tej branży wydaje mi się to bardzo prawdopodobne. Jest to więc doskonały przykład myślenia przekraczającego i wyprzedzającego, ale na tym nie koniec.

 

Współpraca międzynarodowa przy zwalczaniu przestępczości VAT-owskiej w praktyce

Topowy oszust nie tylko pracuje nad metodami, ale również rozpoznaje możliwości i wady przeciwnika. Wie, jaki tok myślenia może on przyjąć i jaki będzie jego przybliżony czas reakcji. No i na tym polu również dzieją się bardzo ciekawe rzeczy – weźmy taki oto przykład:

Na początku 2009 roku Wielka Brytania poinformowała Francuzów, że na ich terenie prawdopodobnie kręcą się karuzele VAT związane z handlem prawami do emisji CO2 – i to karuzele w potężnej skali! Francuzi wiedzieli więc o oszustwie już na początku stycznia 2009 roku, ale nie podjęli kroków w celu zbadania i powstrzymania procederu aż do czerwca 2009 – przez ten czas przestępcy działali praktycznie bezkarnie. Co więcej, francuskie służby nie raczyły powiadomić innych krajów o istnieniu i metodologii oszustwa! Dopiero Wielka Brytania ostrzegła inne państwa członkowskie EU, że tzw. carbon credits to śliski temat. Wydaje się, że Niemcy i Włosi byli zdania, że ich kraje też będą celem oszustów, a mimo to nie podjęli natychmiastowych kroków w celu powstrzymania procederu. Np. Włochom zajęło 3 lub 4 lata, zanim zdołali wprowadzić mechanizm odwrotnego obciążenia przy handlu carbon credits.

 

Powtarzający się schemat…?

Myślicie, że w przypadku innych typów fraudów związanych z VAT-em jest inaczej? Nie, nie jest – te same problemy, to samo niewystarczające tempo działania zarówno na poziomie krajowym, jak i UE. Wniosek jest prosty: organy skarbowe zawsze są do tyłu, jeśli chodzi o identyfikowanie mechanizmów oszustw oraz wprowadzaniu rozwiązań blokujących (co często wymaga poważnych zmian legislacyjnych i rodzi duże problemy organizacyjne). Niekiedy wszystko trwa rok lub dwa (a czasem i więcej), a w tym czasie można działać praktycznie bezkarnie. Okres ten może się wydawać niezbyt długi, ale nie zapominajmy, że jeden rok przestępczej działalności na tym poziomie finansowym to dziesiątki milionów Euro (albo i więcej) w kieszeni. I tak właśnie potrafią działać prawdziwi Wielcy Szu, czyli rekiny VAT-owego biznesu. To właśnie oni zgarniają konfitury – dość powiedzieć, że według danych Europolu zaledwie 2% przestępczych grup zajmujących się procederem wyłudzania podatku VAT zgarnia aż 80% pieniędzy z tego typu przestępstw. Naśladowcy, którzy dowiedzą się o danych możliwościach np. od przeciętnych doradców podatkowych lub ze specjalistycznych mediów, na ogół są w stanie zarobić już tylko stosunkowo niewielkie pieniądze (choć ciągle bardzo duże z perspektywy tzw. zwykłego obywatela), a dodatkowo są narażeni na dość szybkie spotkanie ze służbami skarbowymi. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że to głównie ich można zobaczyć w mediach, jak są zakuwani w kajdanki.

 

Kadr z filmu „Wielki Szu” – to właśnie w tej scenie główny bohater tłumaczy Jurkowi teoretyczne podstawy fachu oszusta. 

 

Tajemnica pokera – każdy ją zna, ale mało kto rozumie

Na sam koniec wypadałoby jeszcze „podpiąć” to wszystko, o czym dziś napisałem, pod słynną filmową tajemnicę pokera, którą znał Jurek, a której nie rozumiał. W wersji VAT-owskiej prawdopodobnie brzmiałaby ona tak: wchodzisz jako jeden z pierwszych z nowym schematem (metoda / branża / towar) i eksploatujesz go tylko przez określony czas, a wtedy praktycznie na pewno wygrywasz, ponieważ przeciwnik nie zdąży zareagować. ????

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!