Program Operacyjny Innowacyjna Gospodarka – zmarnowany potencjał…?

Słynne „dotacje na innowacje”, czyli programy 8.1 i 8.2, do dziś pozostają legendą w pewnych środowiskach i są tam wspominanie z prawdziwą nostalgią. Z racji tego, że już trochę czasu minęło od tych wydarzeń, mogę je tutaj opisać, skupiając się jednak nie tyle na pojedynczych przypadkach, co na próbie odpowiedzi na pytanie o działanie samego systemu. I będzie dość długo, uprzedzam! ????

 

Cele P.O. Innowacyjna Gospodarka: lata 2007 – 2013

Kluczowe założenia były takie:

 „Głównym zadaniem Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka jest wsparcie rozwoju innowacyjnych przedsiębiorstw oraz konkurencyjności polskiej gospodarki. W ramach Programu Operacyjnego wspierane są projekty o charakterze innowacyjnym w zakresie nowych technologii, produktów, usług czy organizacji.”

Brzmi fajnie? Chyba nikt nie zaprzeczy.

 

Ok, a jaki % z tych założeń udało się zrealizować…?

Tutaj niech przemówią twarde dane: wystarczy spojrzeć, na jakich miejscach w rankingach innowacyjności znajduje się nasza gospodarka (podpowiadam: dobrze nie jest). Sama Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości w swoim niedawnym raporcie przyznaje wszak, że innowacyjność polskich firm nie tylko nie wzrosła w ostatnich latach, ale wręcz zmalała (jeśli wziąć pod uwagę ostatnią dekadę). Co istotne, badanie PARP-u nie obejmowało mikrofirm zatrudniających mniej niż 9 osób, więc rzeczywistość może być jeszcze gorsza. Dlaczego? Ponieważ w naszym kraju innowacje produktowe lub procesowe najczęściej wprowadzają podmioty zatrudniające powyżej 250 osób. Powód jest prosty: pieniądze. Nowatorstwo wszak kosztuje – i to niemało.

Druga sprawa: projekty, które w latach funkcjonowania programów 8.1 i 8.2 otrzymały tzw. e-dotacje, w przeważającej części faktycznie już nie istnieją. Zresztą zaryzykuję stwierdzenie, że tak naprawdę większość z nich nigdy nie funkcjonowała na normalnych warunkach, lecz była sztucznie podtrzymywana przy życiu przez okres trwałości celem spełnienia wskaźników (gdyby kluczowe wskaźniki nie zostałyby spełnione, to teoretycznie dotację trzeba byłoby zwracać). Ale to akurat temat nieco bardziej skomplikowany, więc jeszcze do niego wrócę.

 

Dobry biznesplan kluczem do sukcesu

Idźmy dalej. Wiele biznesplanów pisanych „pod dofinansowania” miało jedną wspólną cechę: chociaż teoretycznie na papierze wszystko się tam „spinało”, to jednak po bliższym przyjrzeniu się było widać, że dana inwestycja nie miałaby racji bytu w normalnej sytuacji, tzn. bez uzyskania zewnętrznego finansowania. I w sumie było to dość jasne dla kogoś, kto miał choć średnie pojęcie o biznesie i branży IT – ale już niekoniecznie jasnym było dla urzędników dokonujących oceny wniosków o dotacje. Albo jeszcze inaczej – po części winne były kryteria, jakie ustalono w programach. Zresztą najlepiej będzie, jak opiszę to na krótkim przykładzie.

 

Na co pozyskiwały dofinansowania małe firmy

Weźmy małą, jednoosobową firmę, która odnotowuje miesięczne zyski rzędu ok. 8 tys. PLN, a więc niezbyt imponujące. Branża: żadne tam wysokie technologie – ot, zwykłe usługi bazujące głównie na indywidualnych umiejętnościach (np. robienie prostych stron www, marketing, grafika itp.). No i teraz właściciel pisze we wniosku, że potrzebuje 600 tys. PLN na stworzenie „innowacyjnej aplikacji do lepszej organizacji pracy…” – STOP! ⛔️

Teraz wyobraźmy sobie kogoś, kto zarabia +- 8 tys. PLN miesięcznie i wydaje ze swoich własnej kieszeni 600 tysięcy na jakąś tam aplikację, która ma ułatwić mu pracę, ewentualnie bierze na nią kredyt w banku lub szuka inwestora. Brzmi mało realnie…? Oczywiście, ponieważ w przypadku mikrofirmy takie pieniądze można byłoby lepiej zainwestować na setki innych sposobów. Nie jesteście przekonani…? No to jeszcze dodajmy do tego fakt, że w tym samym czasie na rynku mamy już płatne rozwiązania, oferujące praktycznie te same funkcjonalności, kosztujące w abonamencie 100 – 200 PLN miesięcznie! Tym, którzy jeszcze nie załapali co mam na myśli, już tłumaczę na przykładzie: to trochę tak, jakby ktoś potrzebował dojeżdżać codziennie do pracy i zamiast kupić bilet miesięczny na autobus, złożyłby wniosek o dotację na zakup autobusu, z którego potem korzystałby sam. Porównanie może nie do końca precyzyjne, ale dobrze oddające sens.

 

Czy środki na dofinansowania aby na pewno były wydawane rozsądnie…?

A teraz przykład wprost z biznesplanu pisanego pod takie dofinansowanie: nasz wspomniany beneficjent, zarabiający w branży usługowej 8 tys. PLN / mies., dzięki nieco lepszej organizacji pracy i sprawniejszej komunikacji z klientami nagle miał zacząć zarabiać 23 tys. PLN / mies. Imponujący skok zważywszy na to, że nadal miałby pracować sam, a jakość jego usług nie uległaby żadnemu polepszeniu – po prostu rzekomo „efektywniej zarządzałby swoim czasem i szybciej komunikował się z klientami”. Dodam, że w tym przypadku wzrost efektywności miał wynosić ok. 40% – i to miało się przełożyć na wzrost dochodów o blisko 200%. Skoro to takie proste, to pozostaje zadać jedno, za to bardzo ważne, pytanie – ja bym je w każdym razie zadał każdemu, kto wnioskował o dotowanie tego typu projektów:

Dlaczego nie kupiłeś już istniejących, praktycznie identycznych rozwiązań, dostępnych w formie abonamentu za 100 – 200 PLN miesięcznie…?

Właśnie, dlaczego, skoro ta „innowacyjna” aplikacja, na którą wzięto dofinansowanie, różniła się jedynie detalami od dostępnych na rynku płatnych usług, które można było wykupić w abonamencie…?! Czy warto było tutaj wydawać aż 600 tys. PLN, aby mieć indywidualny interfejs (zresztą gorszy od komercyjnych odpowiedników tworzonych na rynkowych warunkach)? Moim zdaniem nie – ale to jest tylko moja subiektywna opinia. Jednak programy były napisane pod takie właśnie rzeczy, o czym za moment.

 

Ale to będzie system customize!

Oczywiście, niektórzy mogą tutaj podawać kontrargumenty – przykładowy z nich:

No tak, ale te pozornie drobne różnice w funkcjonalnościach aplikacji mogą mieć przecież duże znaczenie, więc może jednak warto było wydać te 600 tysięcy PLN na stworzenie produktu idealnie dopasowanego do indywidualnych potrzeb…?

Odpowiem tak: zgoda, w przypadku dużej firmy, obsługującej setki lub tysiące klientów, daleko idąca customizacja aplikacji wspomagających pracę może mieć faktycznie istotne znaczenie, ale nie w przypadku jednoosobowej działalności, gdzie jedna czy dwie osoby obsługują maksymalnie kilkudziesięciu (a najczęściej zaledwie kilkunastu) klientów w miesiącu. Poza tym ciężko sobie nie zadać pytania, czy rzeczywiście za 600 tys. PLN da się stworzyć coś na poziomie już istniejących rozwiązań, nad którymi pracowali świetni programiści i w które wpakowano już wcześniej miliony USD, czy też może powstanie siermiężny twór, omyłkowo tylko nazwany innowacją…? ???? Te pytania wydają się banalne, ale przy rozpatrywaniu podobnych problemów czasami dobrze jest zacząć właśnie od najprostszych kwestii, bo to daje obraz tego, jak mocno skopane były podstawy.

 

Kluczowa rzecz, jeśli chodzi o dofinansowania 8.1 i 8.2

Przedsiębiorcy brali dotacje na to, co znajdowało się w POIG – a że założenia tego programu źle sformułowano, to wyszło to, co wyszło.

 

Prawdziwy podwód, dla którego wiele mikrofirm brało dotacje, to…

… oczywiście pieniądze – ale te, które można było „ugrać pod stołem”, najczęściej na zasadzie drastycznego zawyżania kosztów wykonania projektu. Do najpopularniejszych metod można tutaj zaliczyć następujące akcje:

1. Dogadanie się z firmą mającą tworzyć naszą „innowację” (niejednokrotnie były to firmy kolegów ze studiów itd.). Czyli oficjalna faktura np. na 0,5 miliona PLN, ale Wy dostajecie 150 tys. PLN + podatki, a reszta wraca do nas. Proste, skuteczne, często stosowane. Potem, przy kolejnych dofinansowaniach, gdy doszły jeszcze do tego wymogi „zaprzęgnięcia” do współpracy jednostki naukowej, to już w ogóle zaczęły się dziać cenowe cyrki.

2. Zatrudnianie znajomych na cząstkowe umowy – w rzeczywistości takie osoby nie wykonywały faktycznie żadnej pracy (albo też koszta tych prac były mocno zawyżane). A wypłaty? Oczywiście wracały nieoficjalnie do realizujących dany projekt.

3. Zamawianie wszelkiego rodzaju usług doradczych, konsultingowych, analiz eksperckich itp., świadczonych rzecz jasna po zawyżonych cenach. Także i tutaj część pieniędzy na ogół wracała do organizatorów projektu, jakże by inaczej.

4. Tworzenie „klonów projektowych” oparte o następujący schemat: mamy kod jakiejś tam „innowacyjnej” aplikacji, na którą dostaliśmy już dotację. Dokonujemy w nim kosmetycznych zmian i piszemy pod to wniosek np. na firmę naszego kolegi, który jest tutaj zwyczajnym figurantem. Kasa wpływa na konto, my przy minimalnych kosztach (bo modyfikacje niewielkie) powtarzamy scenariusz z punktu 1 = wszyscy są zadowoleni.

 

Po owocach ich poznacie, czyli jakie były efekty POIG

Za grube miliony w skali kraju powstają setki totalnych badziewi, których realizacja w normalnych warunkach powinna kosztować 1/5 – 1/4 kwoty uzyskanego dofinansowania! Dodatkowym minusem były jeszcze przeróżne agencje interaktywne + pokrewne, które powstawały w zasadzie tylko po to, aby obsługiwać klientów z dotacji. I pół biedy, gdyby na tym poprzestawały, ale niektóre z nich przy okazji startowały też w różnych przetargach na normalnym ryku, zaniżając przy tym mocno ceny – mogły tak robić właśnie dzięki „dotacyjnym” pieniądzom. No i to już niestety miało negatywne oddziaływanie na normalnie funkcjonujące przedsiębiorstwa. Jest to wątek rzadko poruszany, a szkoda – działalność takich „Januszex – Interactive”, dających dumpingowe ceny, spowodowała bowiem upadek wielu perspektywicznych firm, które faktycznie mogły coś zdziałać na rynku przy zdrowej konkurencji. Owe „Januszexy” natomiast i tak najczęściej „pozwijały się” zaraz po zakończeniu projektów unijnych, ponieważ ich know-how oraz poziom realizacji były zwyczajnie zbyt słabe, aby utrzymać się na komercyjnej powierzchni. Co jednak napsuły krwi innym uczestnikom rynku, to napsuły.

 

Czy pieniądze, które zostały wpompowane w rynek, rzeczywiście zostały w całości zmarnowane?

Trzeba przyznać, że w wielu przypadkach kombinowania z dotacjami nie chodziło wcale o ordynarne ugranie kasy i kupienie za nią np. luksusowego auta czy mieszkania. Bywało też i tak, że ktoś miał jakiś naprawdę dobry pomysł oraz wiarę w sukces, ale dotacje dawali akurat nie na te rzeczy, jakich potrzebował, więc postanawiał zdobyć fundusze tzw. okrężną drogą, czyli robiąc już w założeniu lipny projekt. No a potem „ugrane” pieniądze szły już na właściwe inwestycje – czasem dawało to dobre rezultaty, a czasem nie, jak to w życiu.

Muszę też dodać, że „ugranie” kasy na dofinansowaniach 8.1 i 8.2 to nie było takie znowu hop – siup. Na dotacyjnych rekinów czyhało bowiem wiele pułapek min. związanych z rozliczaniem, kontrolami, opiniami o innowacyjności – i to wszystko trzeba było obejść! No, ale to jest temat na całkiem osobny wpis (który być może pojawi się tutaj za jakiś czas).

 

Ocena potencjału firmy pod kątem uzyskania dofinansowania – czy tak to powinno wyglądać…?

Kolejne wątpliwości budzi kwestia oceny potencjału firm, którym przyznawano wspomniane dotacje. Wyglądało to tak, że dofinansowania po kilkaset tys. PLN dostawały często małe, anonimowe przedsiębiorstwa, które, patrząc realnie, miały nikłe szanse na stworzenie czegoś naprawdę innowacyjnego (przypominam: mówimy tu o funduszach na innowacje!). Firmy takie nie miały bowiem ani potencjału organizacyjnego, ani zaplecza technologicznego, ani wyjątkowego know-how – niczego w ogóle, co mogłoby je predysponować do tego, aby namieszać w danym sektorze, choćby nawet lokalnie. No, ale firmy te miały za to biznesplan dobrze napisany pod kątem otrzymania dotacji. I to często wystarczało do tego, aby gość, który kilka miesięcy wcześniej ogłaszał się jako wykonawca tanich stron www, nagle otrzymał pół miliona PLN na „innowacje” w stylu kultowego już portalu dla kotów (nawiasem mówiąc ten jakże „innowacyjny” projekt zgarnął ok. 670 tys. PLN). Tak, prawdziwe „perełki” innowacyjności z ogromnym potencjałem… (ironia).

 

Jakie to wszystko miało szanse faktycznego, rynkowego powodzenia…?

Moim zdaniem bliskie zeru. Ja wiem, brzmi to brutalnie, ale biznes to nie jest miękka gra i stawiam tezę, że gdyby takie projekty miały pozyskać inwestorów w sektorze prywatnym, to ogromna większość z nich odpadłaby już w przedbiegach. Powód jest banalny: prywatny inwestor dba o to, co się stanie z jego pieniędzmi, a urzędnik już niekoniecznie wykazuje podobną troskę w stosunku do funduszy publicznych, które rozdziela. No i możecie mnie teraz „zjeść”, że nie rozumiem tzw. kultury startupów ani inwestowania w nie i tak dalej, jasne. Ale zdania w kwestii wspomnianych dofinansowań nie zmienię, sorry. ????

 

Kto tak naprawdę dał tutaj ciała?

Jeśli miałby tutaj typować kogoś, kto był odpowiedzialny za taki stan, to powiedziałbym: system. System, na który składało się wiele ośrodków decydujących o takim, a nie innym rozdysponowaniu unijnych środków. Na starcie ustalono złe kryteria dające możliwość wzięcia dotacji przez podmioty, które dostawać ich nie powinny – a już na pewno nie na rzeczy, na które tę kasę dostały. Ok, ale czy pomimo „skopanych” założeń programowych nie można było odsiać mało perspektywicznych projektów później, na etapie oceny wniosków…? O tym za moment.

 

Urzędnik oceniający biznesplany – co może pójść nie tak…?

Teoretycznie lepsza weryfikacja projektów była w zasięgu, ale tak jakby nie do końca… Dlaczego? Według mnie w wyniku prostej prawidłowości: urzędnik to jednak nie przedsiębiorca i często nie jest w stanie właściwie ocenić, czy coś ma ręce i nogi pod kątem biznesowym, czy może tylko spełnia kryteria formalne. W praktyce wyglądało to tak, że osoby odpowiedzialne za przyznawanie dotacji oraz kontrolę co prawda posiadały wiedzę merytoryczną z zakresu finansów rozliczeniowych oraz sporządzania wniosków od strony formalnej, natomiast o samej branży IT, jak również o biznesie, nie miały zbytniego pojęcia. No i w konsekwencji wyszło to, co wyszło. Jest to oczywiście tylko moja prywatna opinia i zapewne zdarzyli się urzędnicy, którzy ogarniali dobrze temat, jasne.

Kolejna sprawa to pieniądze. Mówiąc szczerze – i myślę, że wiele osób znających temat się ze mną zgodzi – kilkaset tys. PLN to nie są kwoty, za jakie można było stworzyć innowacje z prawdziwego zdarzenia (już zresztą wspomniałem o tym powyżej). To za dużo dla firm – świeżaków, a za mało, aby myśleć o szerszym podboju rynku. Problemem były także tzw. milestone’y, a raczej ich brak. Może gdyby pieniądze były przyznawane w transzach, a przyznanie powiązane z osiągnięciem konkretnych celów biznesowych, to końcowe rezultaty byłyby lepsze? Może… ????

 

PARP w akcji, czyli jak funkcjonował ten system

Niejako dla przeciwwagi muszę napisać pewną rzecz: zgodnie z moimi informacjami to nie było tak, że ludzie z PARP-u w ogóle nie zorientowali się w tym, że procedurę masowo przechodzą naprawdę kiepskie projekty obliczone na ugranie kasy! Oni mieli tę świadomość, ale w pewnym momencie było już trochę za późno, aby zmienić sytuację w znaczącym stopniu. Tak więc gdy do urzędników zaczęło docierać, że te całe „innowacyjne” projekty to w bardzo dużej części zwykłe, nikomu nieprzydatne badziewie obliczone jedynie na ugranie kasy, to co niby mieli zrobić…? Zmieniać kryteria już po ich ogłoszeniu? No tak raczej średnio, bym powiedział. Poza tym część dofinansowań była już „klepnięta”, umowy podpisane, no i teraz nagle robić jakieś kontrole, wycofywać 30 – 40% (albo i więcej) przyznanych środków…? Zastanówmy się przez chwilę, jakie to mogłoby mieć konsekwencje – tak czysto teoretycznie.

 

Co było gdyby firmy musiały masowo zwracać dotacje…?

Gdyby zabrać się za temat porządnie, to najprawdopodobniej mielibyśmy tak dużo „zwrotów akcji”, że zaraz ktoś by się tym zainteresował, wyszłaby niekompetencja oceniających, pewnie jakieś dymisje wśród dyrektorów regionalnych by się posypały itd. Co gorsza, przy dużej skali podobnych działań mogłoby nastąpić coś naprawdę złego: temat dotarłby do instytucji europejskich, a w konsekwencji mogłaby się nawet zmniejszyć pula kolejnych środków na rozwój innowacji przyznanych Polsce z budżetu UE! No i komu by się to wszystko opłacało…? Raczej nikomu, tak więc najlepiej było po prostu zostawić ten bajzel tak, jak jest, wyjąwszy jakieś nieliczne przypadki mające stanowić tzw. pokazówki.

 

Uwaga, spekulacja!

Niektórzy twierdzą także, że podobno w pewnym momencie okazało się, że jest zbyt dużo projektów niespełniających wskaźników, co w konsekwencji także mogło zburzyć urzędniczy spokój i pociągnąć za sobą negatywne konsekwencje. Co więc robić…? Tutaj były dwie potencjalne drogi:

1. Oficjalnie nie dało się zdziałać nic, ponieważ nagła rezygnacja z konieczności zrealizowania wskaźników byłaby niebezpiecznym precedensem.

2. A nieoficjalnie… Nieoficjalnie jaskółki ćwierkały, że na pewne rzeczy przymykano po prostu oczy, ale twardych dowodów nie ma, więc na tym zakończę te spekulacje i nie będę powtarzał plotek oraz insynuacji.

Mając na uwadze powyższe, można stwierdzić, że pociągnięcie do odpowiedzialności firm kombinujących z dotacjami 8.1 i 8.2 byłoby na dzień dzisiejszy dość trudne (zwłaszcza, że już pokończyły się okresy trwałości projektów). Ok, raz po raz w mediach mamy jakieś „pokazówki” związane z funduszami z UE, ale to na ogół wtedy, gdy ktoś naprawdę poszedł na grubo i to niekoniecznie z tematami związanymi z POIG. Przy opisywanej tu drobnicy, opiewającej na kwoty poniżej 1 miliona PLN, musiałoby raczej dojść do sytuacji, w której ktoś z całego łańcucha beneficjentów, wykonawców oraz osób odgrywających istotne role w tym procederze, zdecydowałby się na złożenie obciążających zeznań. I musiałby to zrobić nie tylko nie mając w tym kompletnie żadnego interesu, ale wręcz szkodząc samemu sobie! Oczywistą oczywistością jest, że szanse na taki scenariusz są raczej marne. Podobno byli i tacy, którzy już na samym początku przewidzieli, że tak będzie i oni wygrali biorąc po kilka (albo i więcej) dotacji. Ich można nazwać rekinami, a przynajmniej szczupakami. Większość dotacyjnych biznesmenów jednak podchodziła do tematu asekuracyjnie, biorąc po 1 – 2 dofinansowania.

 

Morał z tego taki, że…

Jeśli wiesz, w jaki sposób funkcjonują takie systemy, to możesz także przewidzieć pewne rzeczy. A skoro tak, to wiesz również i to, na co możesz sobie pozwolić, a na co nie. Tylko tyle i aż tyle.

 

Niewykorzystanych okazji czar…

Czy można było lepiej przeprowadzić dystrybucję środków z UE? Oczywiście – zawsze można lepiej! Trzeba jednak powiedzieć jasno, że byłoby to niezwykle trudnym wyzwaniem. Moim skromnym zdaniem ciekawą opcją byłoby np. pójście w kierunku szerszego partnerstwa z firmami z sektora prywatnego, które w jakiś sposób powinny brać większy udział w ocenianiu potencjałów biznesowych projektów. Na jakich szczegółowych zasadach miałoby to funkcjonować? Nie wiem – jest tutaj szerokie pole do dyskusji.

 

A teraz pora odpowiedzieć sobie na jedno, bardzo ważne, pytanie…

Czy pieniądze z Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka zostały zwyczajnie zmarnowane, czy może jednak nie?  ????

Tutaj sprawa nie jest czarno – biała, ponieważ można ją rozpatrywać zarówno pod kątem minusów, jak też i plusów. A więc tak:

 

Minusy

W skali kraju „przemielono” grube miliony złotych, które w założeniu miały być wykorzystane na rozwój innowacyjnej gospodarki i ułatwienie działania tym przedsiębiorcom, którzy mieli pomysł, jak zawojować swoją branżę. No a tymczasem powstały kiepskie e-usługi, portale bez potencjału i nikomu niepotrzebne systemy, z których i tak dziś nikt nie korzysta (nawet ich właściciele). Co za tym idzie, poziom innowacyjności naszej polskiej gospodarki ani drgnął. Oprócz wymiaru finansowego mamy jeszcze masę straconego czasu i energii, które mogłyby być spożytkowane w bardziej sensowny sposób.

 

Plusy

Za taką „ugraną” kasę z dofinansowań powstało wiele nieźle prosperujących dziś biznesów, które nie miałyby szans się rozwinąć bez unijnej kroplówki finansowej, choćby wstrzykniętej „na lewo”. Ktoś też zapewne wybudował sobie dom, dając przy tym zarobić firmie budowlanej, ktoś inny zakupił auto od polskiego dealera, jeszcze inny sfinansował studia córce, więc i tak gospodarka się nieco rozruszała… No i jeszcze znaczna część sumy dofinansowań wróciła do budżetu państwa pod postacią zapłaconego VAT-u oraz podatku dochodowego.

 

Szybkie podsumowanie

Szczegółową ocenę pozostawiam Czytelnikom, choć jest ona trudna bez tzw. twardych danych zebranych z sumy wszystkich przypadków. Oczywiście mam świadomość tego, że nawet gdyby wydano te środki w 100% efektywnie, to i tak Polska nie stałaby się z miejsca światową kolebką innowacji, ale… Ale chyba moglibyśmy być o mały krok dalej w globalnym wyścigu gospodarek. W każdym razie, tak już na sam koniec, dodam, że niektóre rzeczy związane z dofinansowaniami nie zmieniły się wiele do dziś, ale to już będzie temat na jeden z kolejnych wpisów. Tymczasem jeśli ktoś ma ochotę skomentować, to zapraszam!  ????

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Wyłudzenia VAT – jeden ze schematów werbowania prezesów w branży spożywczej (i nie tylko)

Ostatnio dotarły do mnie informacje, że „spożywczy” VAT-owcy mocno uaktywnili się tu i ówdzie i werbują uczestników do swoich schematów karuzelowych. ???? Wiele osób – szczególnie tych mniej doświadczonych w biznesie – nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jak mogą wyglądać tego typu akcje, więc postanowiłem to dziś pokrótce omówić.

 

Dla tych, którzy wolą oglądać ⬇️

Materiał na YouTube – oczywiście przy okazji zachęcam także do subskrybowania mojego kanału ????

 

 

Dla tych, którzy wolą czytać ⬇️

 

Przykładowy schemat werbowania prezesów do karuzeli VAT

1. Organizatorzy karuzeli znajdują jakąś młodą osobę, która ma tzw. ciśnienie na rozpoczęcie własnego biznesu lub też jej biznes nie rozwija się tak, jak tego oczekuje.

2. Do młodego przedsiębiorcy idzie taki oto przekaz: Słuchaj, my szukamy kogoś, kto chciałby rozwijać biznes i handlować naszym towarem. Nie masz pieniędzy…? Nie szkodzi – my wszystko sfinansujemy, damy pieniądze na rozruch Twojej spółki, materiały reklamowe i tak dalej. Zarobimy razem dobrą kasę!.

3. Co się dzieje dalej? Nasz młody figurant (bo jest tylko figurantem) otwiera firmę i zaczyna handlować w Polsce – zwykle ciężko idzie, towar zalega na magazynie, no ale kto powiedział, że będzie łatwo…

4. Tak więc biznes się nie kręci, ale na całe „szczęście” z pomocą przychodzą VAT-owcy, którzy załatwiają klienta na dużą partię towaru. W zależności od wybranego wariantu jest to klient polski albo zagraniczny (w takim wariancie spółka młodego prezesa występuje o zwrot VAT-u).

5. Co z towarem? Zwykle jedzie na papierze np. do Holandii czy UK, gdzie są duże skupiska Polaków i w związku z tym można lepiej upozorować czy też uzasadnić dystrybucję w opakowaniach, które mają wyłącznie polskie nadruki.

 

Produkty spożywcze wykorzystywane w karuzelach VAT

Co może być towarem w schemacie VAT-owskim…? Chociażby różne produkty typu private label, jak np. napoje energetyczne (klasyka, która nie chce zginąć), kawa, czekolady. Ogólnie często to, co dzięki nalepce może zyskać „wartość dodaną brandu” i stosunkowo wysoką cenę. ????

 

Rola prezesa – brokera / bufora w karuzeli VAT

Przejdźmy do ciekawego zagadnienia, a mianowicie po co VAT-owcom taki nieświadomy prezes, który napędzi choć trochę sprzedaż w Polsce…? Czy nie lepiej wziąć zwykłego słupa, przepuścić towar przez jego firmę i po prostu zniknąć? Otóż właśnie niekoniecznie! Ciągle zmieniająca się rzeczywistość i zwiększona skuteczność działania organów skarbowych powoduje, że trzeba modyfikować modele działania. Kluczem jest tu upozorowanie rzeczywistej działalności gospodarczej, czyli przepływy finansowe i faktury nie wydają się aż tak mocno podejrzane, jak w klasycznych karuzelach, gdzie towar był sprzedawany np. w stosunku 1000 sztuk przyjętych na magazyn – 1000 sztuk sprzedanych jeszcze tego samego dnia do jednego klienta i tak non stop.

 

Kilka słów na koniec

Oczywiście nie każda propozycja współpracy podobna do opisanej musi być od razu podejrzana, ale… Ale lepiej uważajcie – za cudownymi propozycjami biznesowymi często kryje się drugie dno. Dobrze jest więc sprawdzić wiarygodność firmy, czy też w ogóle ludzi, którzy wychodzą z podobną ofertą – jeśli jest to np. nowa spółka z prezesem, który wygląda na klasycznego słupa, powinno się nam zapalić tzw. czerwone światło. BTW o tym, jak rozpoznać słupa, już kiedyś pisałem – możecie o tym poczytać tutaj ????

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Służba Celna, mafia paliwowa i nielegalny hazard – historie z komisji ds. VAT

Czy oglądaliście może transmisje z obrad sejmowej komisji do spraw nieprawidłowości w VAT? Wielu z Was zapewne nie, no bo komu by się chciało słuchać godzinami tych opowieści, a poza tym normalni ludzie mają ciekawsze i bardziej istotne zajęcia. No a ja akurat przejrzałem sobie te nagrania – chociażby na potrzeby książki o VAT-owcach. I wiecie co…? Nie uważam tego czasu spędzonego na oglądaniu za stracony, bo w niektórych wypowiedziach można było wyłapać naprawdę interesujące rzeczy. I właśnie dziś będzie kilka takich ciekawostek, wyłapanych z wypowiedzi byłego szefa związku zawodowego celników, Sławomira Siwego.

 

Dla tych, którzy wolą posłuchać

Materiał w wersji video ????

 

 

Dla tych, którzy wolą czytać

Materiał w wersji tekstowej ???? 

 

1. Legalne / nielegalne automaty do gier

Wiceminister finansów w rządzie PO/PSL Jacek Kapica miał przekonywać w 2008 roku, że rynek gier na automatach jest pod kontrolą, a automaty działają legalnie. Tymczasem Ministerstwo Finansów miało dysponować informacjami na temat tego, że jest cała masa automatów, które wypłacają wysokie wygrane, a do tego są wykorzystywane do prania pieniędzy. I to właśnie miała być prawdziwa afera hazardowa, według słów samego Siwego. Dla tych, którzy być może nie do końca wiedzą o co chodzi, przypominam: swego czasu wprowadzono ograniczenia w wysokości wygranych wypłacanych przez maszyny slotowe – limity wynosiły tu po kilkanaście Euro, o ile dobrze pamiętam, a więc bardzo niewiele. W praktyce jednak automaty przerabiano lub też stosowano inne metody obejścia ograniczeń, dzięki czemu gracze mogli zgarnąć o wiele większe pieniądze, o czym zresztą pisałem jeszcze w 2018 roku (a konkretnie tutaj).

Stanowisko ministerstwa: nie ma problemów z nielegalnymi automatami!

Według słów ministra Kapicy, problemem miały być tylko i wyłącznie maszyny zręcznościowe oraz te działające nielegalnie – a nie tysiące maszyn niby wypłacających tylko niskie wygrane, a w praktyce omijające ustawę. Warto tutaj dodać, że ta sprawa miała spowodować 21 miliardów złotych strat w budżecie państwa, a sam Kapica został zatrzymany przez CBA w 2018 roku.

 

2. Spirytus, akcyza i neutralizowanie kontroli

Przykładowa historia obrazująca realia działania służb celnych, albo raczej trudności, z jakimi musieli mierzyć się celnicy. Otóż do jednej gorzelni, w której znajdować się miał skład podatkowy, udaje się grupa kontrolna służby celnej. Powiadomiony o tym fakcie kierownik referatu nakazuje grupie opuścić teren gorzelni, co de facto było zablokowaniem kontroli. Funkcjonariusze nie dają jednak za wygraną i wysyłają pisemne powiadomienia do dyrektora Izby Celnej, szefa Służby Celnej oraz do naczelnika Urzędu Skarbowego. Efekt? Do wspomnianej gorzelni nie kierowano już na kontrole jednego z najbardziej aktywnych funkcjonariuszy wspomnianej grupy. Właściciel gorzelni, który wyprosił grupę i uniemożliwił jej przeprowadzenie czynności na terenie swojego składu podatkowego, na wieść o odsunięciu niewygodnego funkcjonariusza miał powiedzieć: „Załatwiłem go”. Nie muszę chyba dodawać do tego komentarza, ponieważ sytuacja jest właściwie jasna.

Nielegalny handel spirytusem na dużą skalę

Kolejną ciekawostkę miały stanowić transporty skażonego spirytusu – według słów celników miał on jeździć po Polsce niczym „woda mineralna”, czyli praktycznie bez żadnej kontroli. Co więcej, tysiące litrów spirytusu miały być w pewnym momencie łańcucha dystrybucji sprzedawane w oparciu o paragony, a nie o faktury. Powodowało to, że po towarze ginął ślad i ciężko było namierzyć końcowego odbiorcę – co najwyżej spółki – słupy działające na wcześniejszych etapach obrotu.

 

Mafia paliwowa w akcji

Z zeznań Sławomira Siwego wyłania się również obraz parasola ochronnego rozpostartego nad zorganizowanymi grupami przestępczymi. Poniżej kilka przykładów potwierdzających tę tezę. ⬇️ 

 

Skład podatkowy na celowniku

W 2011 roku jednej z funkcjonariuszy celnych pełniący służbę w sekcji stałej kontroli wyrobów akcyzowych, wysłał do naczelnika oraz dyrektora Izby Celnej analizę problemową przedstawiającą nieprawidłowości w działaniu pewnego składu podatkowego. W tejże analizie problemowej funkcjonariusz ów wskazał na podejrzenia dotyczące produkcji oleju smarowego. Niestety, nikt nie odniósł się do analizy, a we wspomnianym składzie w ciągu kilku lat wyprodukowano i wysłano kilkaset cystern tzw. oleju smarowego. Jednak w rzeczywistości nie był to olej smarowy, lecz napędowy – stwierdzono to dopiero podczas kontroli, które złapały przestępców na gorącym uczynku, czyli podczas rozładunku cystern na stacjach paliw. W skutek tej kontroli zlikwidowano więc skład podatkowy i wydawało się, że problem zniknął, ale po kilku latach w miejscu zlikwidowanego składu powstał nowy, który też produkował olej smarowy – tyle, że już bez stałego nadzoru podatkowego. Dodam od siebie, abyście mieli świadomość, o jakich pieniądzach tutaj mówimy, że eksperci szacowali zysk przestępców na jednej tylko cysternie na około 70 tys. PLN (w zależności od konkretnego roku). Wystarczy przemnożyć to przez kilkaset cystern z tej historii, a wyjdzie z tego potężna kwota.

 

Luki w systemie EMCS

Tutaj należałoby zacząć od tego, że ludzie obsługujący system praktycznie nie byli szkoleni z zasad jego działania i nie wiedzieli dokładnie o co w tym wszystkim chodzi. Jeden z funkcjonariuszy ucząc się samemu obsługi EMCS wykrył w nim lukę i natychmiast zgłosił ten fakt do Ministerstwa Finansów. Luka, mówiąc w skrócie, umożliwiała wielokrotne puszczanie transportów na tym samym numerze, choć teoretycznie jeden numer = tylko jedna cysterna. Tych przypadków, według doniesień celników, miało być bardzo wiele, a wręcz stanowiły one swego rodzaju niechlubną normę. Nieprawidłowości te wyeliminowano dopiero po kilku latach, w kolejnej wersji EMCS, mimo że wiedza na temat ich występowania płynęła od szeregowych celników niemal od samego początku. Spowodowało to gigantyczne straty skarbu państwa – czy było to zwykłe niedopatrzenie, czy może jednak zaplanowana luka…? Ciężko mi jest stwierdzić jednoznacznie. Teoretycznie można sobie bowiem wyobrazić sytuację, w której niedopatrzenie powstało na skutek zwykłej niekompetencji, no a potem nikt nie chciał przyznać się do błędu i „wziąć go na klatę”. Typowe zachowanie np. dla korporacji, czy w ogóle zbiorowisk ludzkich. To scenariusz mniej sensacyjny. Bardziej sensacyjny jest taki, że „zbugowana” wersja systemu była w pełni świadomie wprowadzana od samego początku, a kto miał wiedzieć, jak skorzystać z luki, ten wiedział. I skorzystał.

 

Sygnaliści oraz parasol ochronny nad niektórymi firmami

Jak wspominałem już wcześniej, to nie było wcale tak, że służby celne czy skarbowe nie dostrzegały nieprawidłowości! Funkcjonariusze mieli niejednokrotnie świadomość działalności grup przestępczych i próbowali podejmować stosowne działania zmierzające do zablokowania procederu. Poniżej kilka przykładów, czym to się niekiedy kończyło.

 

„Wyciszanie” sygnalistów

W dniu 29 lutego 2016 roku, trzech doświadczonych funkcjonariuszy z długoletnim stażem w sekcji dochodzeniowo – śledczej przeniesiono do trzech różnych komórek w różnych miejscowościach, do tego do pracy niepowiązanej z poprzednią. Stało się to bezpośrednio po tym, jak wyżej wymienieni funkcjonariusze zwrócili się do związku celników o interwencję w sprawie niebezpieczeństwa zakłócenia prawidłowego funkcjonowania sekcji dochodzeniowo – śledczej. Czyli tak: sygnaliści zgłosili nieprawidłowości, przekazane informacje były jednak dla kogoś niewygodne, więc rozbito tę „ekipę” przenosząc ją w inne miejsca i tym samym utrudniając im wzajemne wspieranie się w tej sprawie. Dodatkowo też funkcjonariusze ci otrzymali jasny sygnał: nie fikajcie za dużo, bo to się może dla was źle skończyć.

Następny przykład sygnalisty: jeden z funkcjonariuszy dawał znać przełożonym, że przestępcy byli mądrzejsi od tworzonych na kolanie przepisów i według dokumentów wozili niby paliwa na Litwę, Łotwę i do Czech. Był nawet przypadek, że kierowca miał dokumenty niewypełnione do końca, do tego widniała tam nieistniejąca miejscowość i nieistniejąca firma w Czechach. Co się stało? Transport i tak kazano zwolnić oraz oddać dokumenty kierowcy. Kolejny funkcjonariusz napisał notatkę służbową na temat możliwości, jakie dają źle zorganizowane procedury na przejściu granicznym. Kilka dni później wezwał go do siebie naczelnik i ostro opied*lił, że niby się podróżni skarżą. Na solidnym OPR się nie skończyło, gdyż wkrótce potem funkcjonariusz ten został przeniesiony do oddziału, na który mówiło się Karna Kolonia.

 

Firmy pod szczególną ochroną

Pewna urzędniczka z Urzędu Skarbowego wszczęła kontrolę w 2014 roku, za okres jednego miesiąca. Podejrzenie: spółka pełni rolę brokera w karuzeli VAT. Zdaniem urzędniczki występował tam obrót wyłącznie fakturami, bez realnego towaru – w dokumentacji rzecz jasna wszystko grało. Faktury z przyjęciem do magazynu, którego de facto nie było, płatności najczęściej w tym samym dniu pomiędzy kilkoma podmiotami. Towar? Od 2007 roku były to iPhone-y, płatności były gotówką, a marża wynosiła od 1 do 2,5%. Gdzieś od 2013 roku w grę wchodziły już tylko przelewy – w ciągu 1-2 dni towar przechodził przez kilka podmiotów, czyli klasyka karuzel, można by rzec. Dodatkowo ustalono jeszcze, że iPhone-y były sprzedawane obcokrajowcom na zasadach tax free. Ok, no i co się zadziało w tej sprawie…? Nic – owa spółka-broker działa sobie spokojnie przez kilkanaście lat. Jeśli zestawimy to z tym, co potrafi wyrabiać skarbówka w kwestii wstrzymywania zwrotów VAT-u czy naliczania przedsiębiorców nieświadomie wplątanych w karuzele, to nie sposób nie odnieść wrażenia, że były firmy równe i równiejsze – tak po prostu.

 

Kilka słów tytułem podsumowania

W 2012 roku Polska Organizacja Przemysłu i Handlu Naftowego wysłała pismo do ówczesnego premiera Donalda Tuska, w którym alarmowała o groźbie rozwoju mafii paliwowej w Polsce. Pismo to pozostało właściwie bez reakcji, a przestępcy w ciągu kolejnych lat spowodowali straty w budżecie państwa obliczane na ok. 10 miliardów PLN rocznie (według niektórych szacunków). Dość powiedzieć, że po wprowadzeniu tzw. pakietu paliwowego w sierpniu 2016 roku, w ciągu kolejnych 2 lat sprzedaż legalnego oleju napędowego w Polsce miała wzrosnąć o 30%. Zdecydowana większość tego wzrostu miała być wynikiem walki z szarą strefą, co obrazuje ogromną skalę nieprawidłowości związanych z obrotem paliwami. Czy było to możliwe na skutek totalnego nieogarnięcia osób decyzyjnych w Ministerstwie Finansów, czy też dzięki przeróżnym powiązaniom, niekiedy wręcz mafijnym? A może i tego i tego? Oto jest pytanie… ???? No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!