Program Operacyjny Innowacyjna Gospodarka – zmarnowany potencjał…?

Słynne „dotacje na innowacje”, czyli programy 8.1 i 8.2, do dziś pozostają legendą w pewnych środowiskach i są tam wspominanie z prawdziwą nostalgią. Z racji tego, że już trochę czasu minęło od tych wydarzeń, mogę je tutaj opisać, skupiając się jednak nie tyle na pojedynczych przypadkach, co na próbie odpowiedzi na pytanie o działanie samego systemu. I będzie dość długo, uprzedzam! ????

 

Cele P.O. Innowacyjna Gospodarka: lata 2007 – 2013

Kluczowe założenia były takie:

 „Głównym zadaniem Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka jest wsparcie rozwoju innowacyjnych przedsiębiorstw oraz konkurencyjności polskiej gospodarki. W ramach Programu Operacyjnego wspierane są projekty o charakterze innowacyjnym w zakresie nowych technologii, produktów, usług czy organizacji.”

Brzmi fajnie? Chyba nikt nie zaprzeczy.

 

Ok, a jaki % z tych założeń udało się zrealizować…?

Tutaj niech przemówią twarde dane: wystarczy spojrzeć, na jakich miejscach w rankingach innowacyjności znajduje się nasza gospodarka (podpowiadam: dobrze nie jest). Sama Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości w swoim niedawnym raporcie przyznaje wszak, że innowacyjność polskich firm nie tylko nie wzrosła w ostatnich latach, ale wręcz zmalała (jeśli wziąć pod uwagę ostatnią dekadę). Co istotne, badanie PARP-u nie obejmowało mikrofirm zatrudniających mniej niż 9 osób, więc rzeczywistość może być jeszcze gorsza. Dlaczego? Ponieważ w naszym kraju innowacje produktowe lub procesowe najczęściej wprowadzają podmioty zatrudniające powyżej 250 osób. Powód jest prosty: pieniądze. Nowatorstwo wszak kosztuje – i to niemało.

Druga sprawa: projekty, które w latach funkcjonowania programów 8.1 i 8.2 otrzymały tzw. e-dotacje, w przeważającej części faktycznie już nie istnieją. Zresztą zaryzykuję stwierdzenie, że tak naprawdę większość z nich nigdy nie funkcjonowała na normalnych warunkach, lecz była sztucznie podtrzymywana przy życiu przez okres trwałości celem spełnienia wskaźników (gdyby kluczowe wskaźniki nie zostałyby spełnione, to teoretycznie dotację trzeba byłoby zwracać). Ale to akurat temat nieco bardziej skomplikowany, więc jeszcze do niego wrócę.

 

Dobry biznesplan kluczem do sukcesu

Idźmy dalej. Wiele biznesplanów pisanych „pod dofinansowania” miało jedną wspólną cechę: chociaż teoretycznie na papierze wszystko się tam „spinało”, to jednak po bliższym przyjrzeniu się było widać, że dana inwestycja nie miałaby racji bytu w normalnej sytuacji, tzn. bez uzyskania zewnętrznego finansowania. I w sumie było to dość jasne dla kogoś, kto miał choć średnie pojęcie o biznesie i branży IT – ale już niekoniecznie jasnym było dla urzędników dokonujących oceny wniosków o dotacje. Albo jeszcze inaczej – po części winne były kryteria, jakie ustalono w programach. Zresztą najlepiej będzie, jak opiszę to na krótkim przykładzie.

 

Na co pozyskiwały dofinansowania małe firmy

Weźmy małą, jednoosobową firmę, która odnotowuje miesięczne zyski rzędu ok. 8 tys. PLN, a więc niezbyt imponujące. Branża: żadne tam wysokie technologie – ot, zwykłe usługi bazujące głównie na indywidualnych umiejętnościach (np. robienie prostych stron www, marketing, grafika itp.). No i teraz właściciel pisze we wniosku, że potrzebuje 600 tys. PLN na stworzenie „innowacyjnej aplikacji do lepszej organizacji pracy…” – STOP! ⛔️

Teraz wyobraźmy sobie kogoś, kto zarabia +- 8 tys. PLN miesięcznie i wydaje ze swoich własnej kieszeni 600 tysięcy na jakąś tam aplikację, która ma ułatwić mu pracę, ewentualnie bierze na nią kredyt w banku lub szuka inwestora. Brzmi mało realnie…? Oczywiście, ponieważ w przypadku mikrofirmy takie pieniądze można byłoby lepiej zainwestować na setki innych sposobów. Nie jesteście przekonani…? No to jeszcze dodajmy do tego fakt, że w tym samym czasie na rynku mamy już płatne rozwiązania, oferujące praktycznie te same funkcjonalności, kosztujące w abonamencie 100 – 200 PLN miesięcznie! Tym, którzy jeszcze nie załapali co mam na myśli, już tłumaczę na przykładzie: to trochę tak, jakby ktoś potrzebował dojeżdżać codziennie do pracy i zamiast kupić bilet miesięczny na autobus, złożyłby wniosek o dotację na zakup autobusu, z którego potem korzystałby sam. Porównanie może nie do końca precyzyjne, ale dobrze oddające sens.

 

Czy środki na dofinansowania aby na pewno były wydawane rozsądnie…?

A teraz przykład wprost z biznesplanu pisanego pod takie dofinansowanie: nasz wspomniany beneficjent, zarabiający w branży usługowej 8 tys. PLN / mies., dzięki nieco lepszej organizacji pracy i sprawniejszej komunikacji z klientami nagle miał zacząć zarabiać 23 tys. PLN / mies. Imponujący skok zważywszy na to, że nadal miałby pracować sam, a jakość jego usług nie uległaby żadnemu polepszeniu – po prostu rzekomo „efektywniej zarządzałby swoim czasem i szybciej komunikował się z klientami”. Dodam, że w tym przypadku wzrost efektywności miał wynosić ok. 40% – i to miało się przełożyć na wzrost dochodów o blisko 200%. Skoro to takie proste, to pozostaje zadać jedno, za to bardzo ważne, pytanie – ja bym je w każdym razie zadał każdemu, kto wnioskował o dotowanie tego typu projektów:

Dlaczego nie kupiłeś już istniejących, praktycznie identycznych rozwiązań, dostępnych w formie abonamentu za 100 – 200 PLN miesięcznie…?

Właśnie, dlaczego, skoro ta „innowacyjna” aplikacja, na którą wzięto dofinansowanie, różniła się jedynie detalami od dostępnych na rynku płatnych usług, które można było wykupić w abonamencie…?! Czy warto było tutaj wydawać aż 600 tys. PLN, aby mieć indywidualny interfejs (zresztą gorszy od komercyjnych odpowiedników tworzonych na rynkowych warunkach)? Moim zdaniem nie – ale to jest tylko moja subiektywna opinia. Jednak programy były napisane pod takie właśnie rzeczy, o czym za moment.

 

Ale to będzie system customize!

Oczywiście, niektórzy mogą tutaj podawać kontrargumenty – przykładowy z nich:

No tak, ale te pozornie drobne różnice w funkcjonalnościach aplikacji mogą mieć przecież duże znaczenie, więc może jednak warto było wydać te 600 tysięcy PLN na stworzenie produktu idealnie dopasowanego do indywidualnych potrzeb…?

Odpowiem tak: zgoda, w przypadku dużej firmy, obsługującej setki lub tysiące klientów, daleko idąca customizacja aplikacji wspomagających pracę może mieć faktycznie istotne znaczenie, ale nie w przypadku jednoosobowej działalności, gdzie jedna czy dwie osoby obsługują maksymalnie kilkudziesięciu (a najczęściej zaledwie kilkunastu) klientów w miesiącu. Poza tym ciężko sobie nie zadać pytania, czy rzeczywiście za 600 tys. PLN da się stworzyć coś na poziomie już istniejących rozwiązań, nad którymi pracowali świetni programiści i w które wpakowano już wcześniej miliony USD, czy też może powstanie siermiężny twór, omyłkowo tylko nazwany innowacją…? ???? Te pytania wydają się banalne, ale przy rozpatrywaniu podobnych problemów czasami dobrze jest zacząć właśnie od najprostszych kwestii, bo to daje obraz tego, jak mocno skopane były podstawy.

 

Kluczowa rzecz, jeśli chodzi o dofinansowania 8.1 i 8.2

Przedsiębiorcy brali dotacje na to, co znajdowało się w POIG – a że założenia tego programu źle sformułowano, to wyszło to, co wyszło.

 

Prawdziwy podwód, dla którego wiele mikrofirm brało dotacje, to…

… oczywiście pieniądze – ale te, które można było „ugrać pod stołem”, najczęściej na zasadzie drastycznego zawyżania kosztów wykonania projektu. Do najpopularniejszych metod można tutaj zaliczyć następujące akcje:

1. Dogadanie się z firmą mającą tworzyć naszą „innowację” (niejednokrotnie były to firmy kolegów ze studiów itd.). Czyli oficjalna faktura np. na 0,5 miliona PLN, ale Wy dostajecie 150 tys. PLN + podatki, a reszta wraca do nas. Proste, skuteczne, często stosowane. Potem, przy kolejnych dofinansowaniach, gdy doszły jeszcze do tego wymogi „zaprzęgnięcia” do współpracy jednostki naukowej, to już w ogóle zaczęły się dziać cenowe cyrki.

2. Zatrudnianie znajomych na cząstkowe umowy – w rzeczywistości takie osoby nie wykonywały faktycznie żadnej pracy (albo też koszta tych prac były mocno zawyżane). A wypłaty? Oczywiście wracały nieoficjalnie do realizujących dany projekt.

3. Zamawianie wszelkiego rodzaju usług doradczych, konsultingowych, analiz eksperckich itp., świadczonych rzecz jasna po zawyżonych cenach. Także i tutaj część pieniędzy na ogół wracała do organizatorów projektu, jakże by inaczej.

4. Tworzenie „klonów projektowych” oparte o następujący schemat: mamy kod jakiejś tam „innowacyjnej” aplikacji, na którą dostaliśmy już dotację. Dokonujemy w nim kosmetycznych zmian i piszemy pod to wniosek np. na firmę naszego kolegi, który jest tutaj zwyczajnym figurantem. Kasa wpływa na konto, my przy minimalnych kosztach (bo modyfikacje niewielkie) powtarzamy scenariusz z punktu 1 = wszyscy są zadowoleni.

 

Po owocach ich poznacie, czyli jakie były efekty POIG

Za grube miliony w skali kraju powstają setki totalnych badziewi, których realizacja w normalnych warunkach powinna kosztować 1/5 – 1/4 kwoty uzyskanego dofinansowania! Dodatkowym minusem były jeszcze przeróżne agencje interaktywne + pokrewne, które powstawały w zasadzie tylko po to, aby obsługiwać klientów z dotacji. I pół biedy, gdyby na tym poprzestawały, ale niektóre z nich przy okazji startowały też w różnych przetargach na normalnym ryku, zaniżając przy tym mocno ceny – mogły tak robić właśnie dzięki „dotacyjnym” pieniądzom. No i to już niestety miało negatywne oddziaływanie na normalnie funkcjonujące przedsiębiorstwa. Jest to wątek rzadko poruszany, a szkoda – działalność takich „Januszex – Interactive”, dających dumpingowe ceny, spowodowała bowiem upadek wielu perspektywicznych firm, które faktycznie mogły coś zdziałać na rynku przy zdrowej konkurencji. Owe „Januszexy” natomiast i tak najczęściej „pozwijały się” zaraz po zakończeniu projektów unijnych, ponieważ ich know-how oraz poziom realizacji były zwyczajnie zbyt słabe, aby utrzymać się na komercyjnej powierzchni. Co jednak napsuły krwi innym uczestnikom rynku, to napsuły.

 

Czy pieniądze, które zostały wpompowane w rynek, rzeczywiście zostały w całości zmarnowane?

Trzeba przyznać, że w wielu przypadkach kombinowania z dotacjami nie chodziło wcale o ordynarne ugranie kasy i kupienie za nią np. luksusowego auta czy mieszkania. Bywało też i tak, że ktoś miał jakiś naprawdę dobry pomysł oraz wiarę w sukces, ale dotacje dawali akurat nie na te rzeczy, jakich potrzebował, więc postanawiał zdobyć fundusze tzw. okrężną drogą, czyli robiąc już w założeniu lipny projekt. No a potem „ugrane” pieniądze szły już na właściwe inwestycje – czasem dawało to dobre rezultaty, a czasem nie, jak to w życiu.

Muszę też dodać, że „ugranie” kasy na dofinansowaniach 8.1 i 8.2 to nie było takie znowu hop – siup. Na dotacyjnych rekinów czyhało bowiem wiele pułapek min. związanych z rozliczaniem, kontrolami, opiniami o innowacyjności – i to wszystko trzeba było obejść! No, ale to jest temat na całkiem osobny wpis (który być może pojawi się tutaj za jakiś czas).

 

Ocena potencjału firmy pod kątem uzyskania dofinansowania – czy tak to powinno wyglądać…?

Kolejne wątpliwości budzi kwestia oceny potencjału firm, którym przyznawano wspomniane dotacje. Wyglądało to tak, że dofinansowania po kilkaset tys. PLN dostawały często małe, anonimowe przedsiębiorstwa, które, patrząc realnie, miały nikłe szanse na stworzenie czegoś naprawdę innowacyjnego (przypominam: mówimy tu o funduszach na innowacje!). Firmy takie nie miały bowiem ani potencjału organizacyjnego, ani zaplecza technologicznego, ani wyjątkowego know-how – niczego w ogóle, co mogłoby je predysponować do tego, aby namieszać w danym sektorze, choćby nawet lokalnie. No, ale firmy te miały za to biznesplan dobrze napisany pod kątem otrzymania dotacji. I to często wystarczało do tego, aby gość, który kilka miesięcy wcześniej ogłaszał się jako wykonawca tanich stron www, nagle otrzymał pół miliona PLN na „innowacje” w stylu kultowego już portalu dla kotów (nawiasem mówiąc ten jakże „innowacyjny” projekt zgarnął ok. 670 tys. PLN). Tak, prawdziwe „perełki” innowacyjności z ogromnym potencjałem… (ironia).

 

Jakie to wszystko miało szanse faktycznego, rynkowego powodzenia…?

Moim zdaniem bliskie zeru. Ja wiem, brzmi to brutalnie, ale biznes to nie jest miękka gra i stawiam tezę, że gdyby takie projekty miały pozyskać inwestorów w sektorze prywatnym, to ogromna większość z nich odpadłaby już w przedbiegach. Powód jest banalny: prywatny inwestor dba o to, co się stanie z jego pieniędzmi, a urzędnik już niekoniecznie wykazuje podobną troskę w stosunku do funduszy publicznych, które rozdziela. No i możecie mnie teraz „zjeść”, że nie rozumiem tzw. kultury startupów ani inwestowania w nie i tak dalej, jasne. Ale zdania w kwestii wspomnianych dofinansowań nie zmienię, sorry. ????

 

Kto tak naprawdę dał tutaj ciała?

Jeśli miałby tutaj typować kogoś, kto był odpowiedzialny za taki stan, to powiedziałbym: system. System, na który składało się wiele ośrodków decydujących o takim, a nie innym rozdysponowaniu unijnych środków. Na starcie ustalono złe kryteria dające możliwość wzięcia dotacji przez podmioty, które dostawać ich nie powinny – a już na pewno nie na rzeczy, na które tę kasę dostały. Ok, ale czy pomimo „skopanych” założeń programowych nie można było odsiać mało perspektywicznych projektów później, na etapie oceny wniosków…? O tym za moment.

 

Urzędnik oceniający biznesplany – co może pójść nie tak…?

Teoretycznie lepsza weryfikacja projektów była w zasięgu, ale tak jakby nie do końca… Dlaczego? Według mnie w wyniku prostej prawidłowości: urzędnik to jednak nie przedsiębiorca i często nie jest w stanie właściwie ocenić, czy coś ma ręce i nogi pod kątem biznesowym, czy może tylko spełnia kryteria formalne. W praktyce wyglądało to tak, że osoby odpowiedzialne za przyznawanie dotacji oraz kontrolę co prawda posiadały wiedzę merytoryczną z zakresu finansów rozliczeniowych oraz sporządzania wniosków od strony formalnej, natomiast o samej branży IT, jak również o biznesie, nie miały zbytniego pojęcia. No i w konsekwencji wyszło to, co wyszło. Jest to oczywiście tylko moja prywatna opinia i zapewne zdarzyli się urzędnicy, którzy ogarniali dobrze temat, jasne.

Kolejna sprawa to pieniądze. Mówiąc szczerze – i myślę, że wiele osób znających temat się ze mną zgodzi – kilkaset tys. PLN to nie są kwoty, za jakie można było stworzyć innowacje z prawdziwego zdarzenia (już zresztą wspomniałem o tym powyżej). To za dużo dla firm – świeżaków, a za mało, aby myśleć o szerszym podboju rynku. Problemem były także tzw. milestone’y, a raczej ich brak. Może gdyby pieniądze były przyznawane w transzach, a przyznanie powiązane z osiągnięciem konkretnych celów biznesowych, to końcowe rezultaty byłyby lepsze? Może… ????

 

PARP w akcji, czyli jak funkcjonował ten system

Niejako dla przeciwwagi muszę napisać pewną rzecz: zgodnie z moimi informacjami to nie było tak, że ludzie z PARP-u w ogóle nie zorientowali się w tym, że procedurę masowo przechodzą naprawdę kiepskie projekty obliczone na ugranie kasy! Oni mieli tę świadomość, ale w pewnym momencie było już trochę za późno, aby zmienić sytuację w znaczącym stopniu. Tak więc gdy do urzędników zaczęło docierać, że te całe „innowacyjne” projekty to w bardzo dużej części zwykłe, nikomu nieprzydatne badziewie obliczone jedynie na ugranie kasy, to co niby mieli zrobić…? Zmieniać kryteria już po ich ogłoszeniu? No tak raczej średnio, bym powiedział. Poza tym część dofinansowań była już „klepnięta”, umowy podpisane, no i teraz nagle robić jakieś kontrole, wycofywać 30 – 40% (albo i więcej) przyznanych środków…? Zastanówmy się przez chwilę, jakie to mogłoby mieć konsekwencje – tak czysto teoretycznie.

 

Co było gdyby firmy musiały masowo zwracać dotacje…?

Gdyby zabrać się za temat porządnie, to najprawdopodobniej mielibyśmy tak dużo „zwrotów akcji”, że zaraz ktoś by się tym zainteresował, wyszłaby niekompetencja oceniających, pewnie jakieś dymisje wśród dyrektorów regionalnych by się posypały itd. Co gorsza, przy dużej skali podobnych działań mogłoby nastąpić coś naprawdę złego: temat dotarłby do instytucji europejskich, a w konsekwencji mogłaby się nawet zmniejszyć pula kolejnych środków na rozwój innowacji przyznanych Polsce z budżetu UE! No i komu by się to wszystko opłacało…? Raczej nikomu, tak więc najlepiej było po prostu zostawić ten bajzel tak, jak jest, wyjąwszy jakieś nieliczne przypadki mające stanowić tzw. pokazówki.

 

Uwaga, spekulacja!

Niektórzy twierdzą także, że podobno w pewnym momencie okazało się, że jest zbyt dużo projektów niespełniających wskaźników, co w konsekwencji także mogło zburzyć urzędniczy spokój i pociągnąć za sobą negatywne konsekwencje. Co więc robić…? Tutaj były dwie potencjalne drogi:

1. Oficjalnie nie dało się zdziałać nic, ponieważ nagła rezygnacja z konieczności zrealizowania wskaźników byłaby niebezpiecznym precedensem.

2. A nieoficjalnie… Nieoficjalnie jaskółki ćwierkały, że na pewne rzeczy przymykano po prostu oczy, ale twardych dowodów nie ma, więc na tym zakończę te spekulacje i nie będę powtarzał plotek oraz insynuacji.

Mając na uwadze powyższe, można stwierdzić, że pociągnięcie do odpowiedzialności firm kombinujących z dotacjami 8.1 i 8.2 byłoby na dzień dzisiejszy dość trudne (zwłaszcza, że już pokończyły się okresy trwałości projektów). Ok, raz po raz w mediach mamy jakieś „pokazówki” związane z funduszami z UE, ale to na ogół wtedy, gdy ktoś naprawdę poszedł na grubo i to niekoniecznie z tematami związanymi z POIG. Przy opisywanej tu drobnicy, opiewającej na kwoty poniżej 1 miliona PLN, musiałoby raczej dojść do sytuacji, w której ktoś z całego łańcucha beneficjentów, wykonawców oraz osób odgrywających istotne role w tym procederze, zdecydowałby się na złożenie obciążających zeznań. I musiałby to zrobić nie tylko nie mając w tym kompletnie żadnego interesu, ale wręcz szkodząc samemu sobie! Oczywistą oczywistością jest, że szanse na taki scenariusz są raczej marne. Podobno byli i tacy, którzy już na samym początku przewidzieli, że tak będzie i oni wygrali biorąc po kilka (albo i więcej) dotacji. Ich można nazwać rekinami, a przynajmniej szczupakami. Większość dotacyjnych biznesmenów jednak podchodziła do tematu asekuracyjnie, biorąc po 1 – 2 dofinansowania.

 

Morał z tego taki, że…

Jeśli wiesz, w jaki sposób funkcjonują takie systemy, to możesz także przewidzieć pewne rzeczy. A skoro tak, to wiesz również i to, na co możesz sobie pozwolić, a na co nie. Tylko tyle i aż tyle.

 

Niewykorzystanych okazji czar…

Czy można było lepiej przeprowadzić dystrybucję środków z UE? Oczywiście – zawsze można lepiej! Trzeba jednak powiedzieć jasno, że byłoby to niezwykle trudnym wyzwaniem. Moim skromnym zdaniem ciekawą opcją byłoby np. pójście w kierunku szerszego partnerstwa z firmami z sektora prywatnego, które w jakiś sposób powinny brać większy udział w ocenianiu potencjałów biznesowych projektów. Na jakich szczegółowych zasadach miałoby to funkcjonować? Nie wiem – jest tutaj szerokie pole do dyskusji.

 

A teraz pora odpowiedzieć sobie na jedno, bardzo ważne, pytanie…

Czy pieniądze z Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka zostały zwyczajnie zmarnowane, czy może jednak nie?  ????

Tutaj sprawa nie jest czarno – biała, ponieważ można ją rozpatrywać zarówno pod kątem minusów, jak też i plusów. A więc tak:

 

Minusy

W skali kraju „przemielono” grube miliony złotych, które w założeniu miały być wykorzystane na rozwój innowacyjnej gospodarki i ułatwienie działania tym przedsiębiorcom, którzy mieli pomysł, jak zawojować swoją branżę. No a tymczasem powstały kiepskie e-usługi, portale bez potencjału i nikomu niepotrzebne systemy, z których i tak dziś nikt nie korzysta (nawet ich właściciele). Co za tym idzie, poziom innowacyjności naszej polskiej gospodarki ani drgnął. Oprócz wymiaru finansowego mamy jeszcze masę straconego czasu i energii, które mogłyby być spożytkowane w bardziej sensowny sposób.

 

Plusy

Za taką „ugraną” kasę z dofinansowań powstało wiele nieźle prosperujących dziś biznesów, które nie miałyby szans się rozwinąć bez unijnej kroplówki finansowej, choćby wstrzykniętej „na lewo”. Ktoś też zapewne wybudował sobie dom, dając przy tym zarobić firmie budowlanej, ktoś inny zakupił auto od polskiego dealera, jeszcze inny sfinansował studia córce, więc i tak gospodarka się nieco rozruszała… No i jeszcze znaczna część sumy dofinansowań wróciła do budżetu państwa pod postacią zapłaconego VAT-u oraz podatku dochodowego.

 

Szybkie podsumowanie

Szczegółową ocenę pozostawiam Czytelnikom, choć jest ona trudna bez tzw. twardych danych zebranych z sumy wszystkich przypadków. Oczywiście mam świadomość tego, że nawet gdyby wydano te środki w 100% efektywnie, to i tak Polska nie stałaby się z miejsca światową kolebką innowacji, ale… Ale chyba moglibyśmy być o mały krok dalej w globalnym wyścigu gospodarek. W każdym razie, tak już na sam koniec, dodam, że niektóre rzeczy związane z dofinansowaniami nie zmieniły się wiele do dziś, ale to już będzie temat na jeden z kolejnych wpisów. Tymczasem jeśli ktoś ma ochotę skomentować, to zapraszam!  ????

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!