Transfer „lewych” pieniędzy w małej skali

Niektórzy (i jest ich całkiem sporo) utożsamiają transfery nielegalnie zdobytych pieniędzy z wielomilionowymi transakcjami, kontami na Kajmanach itp. akcjami rodem z filmów. A w rzeczywistości wcale nie musi to tak wyglądać, o czym świadczy chociażby poniższa historia, dziejąca się zresztą w tzw. real time.

 

Krótkie wprowadzenie

Za organizację jednego z takich procederów odpowiedzialna jest grupa osób zza wschodniej granicy (większość to Ukraińcy, ale czasem ciężko to ustalić), która „legalizuje” pieniądze pochodzące chociażby z włamań na konta bankowe. Po co w ogóle ta zabawa? Załóżmy, że jesteśmy cyberprzestępcami, którym udało się włamać na czyjeś konto bankowe i zdobyć dostęp do SMS-ów autoryzujących (da się, zapewniam). Możemy więc wyczyścić konto i puścić przelew – tylko jeśli zrobimy to na nasze konto, to odpowiednie służby szybko nas namierzą. Potrzebny jest więc ktoś, kto przyjmie taką wpłatę na swoje konto bankowe, a następnie wypłaci gotówkę i wytransferuje za granicę przy użyciu systemów płatności zapewniających w zasadzie anonimowość. No a potem odpowie przed prokuratorem za świadomą (lub nieświadomą) pomóc przy praniu pieniędzy. Kimś takim jest właśnie tzw. muł. Cały proceder ewoluował przez ostatnie lata, ale z posiadanych przeze mnie informacji wynika, że wciąż są w niego zaangażowane te same osoby. No ale po kolei.

Akcja z wykorzystaniem Polaków do prania skradzionych pieniędzy wypłynęła na szersze wody medialne w 2016 roku – Policja i Prokuratura Krajowa chwaliły się wtedy rozbiciem gangu cyberprzestępców, którzy ukradli ponad 90 milionów PLN, dokonując przy tym ponad 800 przestępstw. Sukces organów ścigania? Niby tak, ale jednak nie do końca, ponieważ w tym samym czasie, kiedy media pisały o rozbiciu gangu, trwała kolejna kampania phishingowa wyżej wspomnianych Ukraińców i na OLX pojawiły się podejrzane oferty pracy mające na celu zwerbowanie do procederu wspomnianych powyżej mułów, którzy mieli przyjmować wpłaty pieniężne na własne konta bankowe, a następnie przelewać te środki zagranicę przy użyciu przy wykorzystaniu transferów pieniężnych typu Western Union czy MoneyGram.

 

Jak wyglądał taki werbunek mułów w praktyce?

Jeszcze kilka lat temu były to min. spamerskie maile z „ofertą pracy”, na początku po polsku, potem po angielsku. Stanowiska, na które „rekrutowano”, to min. manager ds. transferów, manager regionalny, asystent itd. – ogólnie miało to sprawiać wrażenie całkiem niezłej fuchy. Telefoniczne „rozmowy kwalifikacyjne” od lat przeprowadzał ten sam telefonista ze wschodnim akcentem, który informował zainteresowanych, że jest taka i taka robota i że można tyle i tyle zarobić. Nieco później, kiedy okazało się, że niektórzy rekrutowani dostawali pieniądze na konto i nie przesyłali ich dalej (oszust oszukał oszusta, heh), organizatorzy procederu zaczęli wystawiać ogłoszenia na regionalnych portalach ogłoszeniowych i wysyłali do kandydatów coś, co miało przypominać umowę na czas próbny, która miała stanowić formę zabezpieczenia (oczywiście w mniemaniu muła). Jednak mimo tego coraz więcej Polaków – mułów zaczęło sobie przywłaszczać przesłane pieniądze, organizatorzy zaczęli więc żądać od „kandydatów do pracy” skanów dowodu osobistego, aby potwierdzić ich tożsamość. A jeśli ktoś nie oddał pieniędzy? Wtedy wysyłali maile i dzwonili, strasząc odpowiedzialnością karną oraz innymi „nieprzyjemnościami”.

Obecnie model działania uległ pewnym modyfikacjom – oszuści podszywają się pod prawdziwe firmy, stawiając robioną na szybko stronę internetową z telefonem i mailem, po czym dają ogłoszenie na OLX. Jeśli któryś z kandydatów wysyłających CV im się spodoba i stwierdzą, że jest wiarygodny, to dzwoni wspomniany już telefonista ze wschodnim akcentem i pokrótce przedstawia, jaka to łatwa, przyjemna i zyskowna praca. W trakcie rozmów padają zapewnienia, że praca jest legalna + do tego pojawia się historyjka typu „jesteśmy agencją podróży, robimy kosztorysy wyjazdów dla grupy kilkunastu osób na Ukrainę i potrzebujemy często rozliczać płatności z klientami” – ogólnie wszystko ma sprawiać pozory dobrze funkcjonującej działalności. Jeśli ktoś się zgodzi na współpracę, to organizatorzy procederu proszą go o przesłanie skanu dowodu. Następnie podsyłają umowę, wyglądającą zresztą bardzo profesjonalnie i proszą o screen z panelu zarządzania kontem bankowym lub też o wyciąg bankowy – celem jest potwierdzenie, że konto rzeczywiście należy do przyszłego muła.

 

Jak wygląda transfer „lewych” pieniędzy

Jeszcze kilka lat temu przelewy na konto muła przychodziły z Niemiec lub z Austrii, sporadycznie także z PKO BP i wtedy organizatorzy pytali się, czy muł ma konto w tym właśnie banku, bo to konieczne dla „wykonywanej pracy”.

I teraz grupa operacyjna realizuje przelew (maksymalnie na 20 tys. PLN), a telefonista z ukraińskim akcentem dzwoni do muła i każe mu szybko udać się do banku/bankomatu aby podjąć gotówkę, a następnie udać się z nią do punktu Western Union / MoneyGram. Zwykle taka akcja była jednorazowa, ale jeśli muł się dobrze sprawił, to dostawał kolejny przelew. No a jeśli z jakiegoś powodu wydał się podejrzany, to oszuści już więcej się do niego nie odzywali.

Czy organizatorzy nie obawiali się tego, że banki zablokują konto? Kilka lat temu ani trochę, bo cała procedura blokady mogła trwać kilka dni. Obecnie jest jednak tak, że prokuratura może doprowadzić do „zbanowania” w ciągu kilku godzin, no ale od czego jest Elixir Express – pieniądze trafiają na konto muła w ciągu sekund i jest sporo czasu, aby je wypłacić. Oszuści, oprócz przekazów pieniężnych, mają też inne sposoby na dalsze transfery lewej kasy – ostatnio na topie jest chodzenie do Żabki i zakup Bitcoinów, a właściwie to transfer środków na giełdę BitBay.

Takie akcje mają miejsce cały czas – jeszcze kilka/kilkanaście tygodni temu wisiały ogłoszenia na OLX dotyczące rekrutacji na stanowiska „asystenta ds. rozliczeń”. Można też założyć, że w większości prokuratur w Polsce jest co najmniej kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) spraw związanych z tą grupą. Jak prokurator podejdzie do tematu łagodnie, to daje wykorzystanego już muła jako świadka lub też umarza sprawę. A jeśli zdecyduje się zagrać na ostro, to oskarża go o przywłaszczenie pieniędzy, świadomy udział w procederze prania kasy lub, co gorsza, o włamanie na konto bankowe i kradzież. Co prawda większość sędziów podobno zmienia później kwalifikację tych czynów, ale niektórzy „przybijają” mułowi włamanie na konto bankowe, co jest już nieco absurdalne.

Cały proceder można w zasadzie porównać do mitycznej hydry – utniesz jeden łeb, odrastają dwa nowe. Dzieje się tak dlatego, że cały czas znajdują się ludzie naiwni lub amatorzy „łatwych” pieniędzy, którzy angażują się w takie działania. Policja z tym oczywiście walczy – ba, podobno nawet mają ustawione newslettery, które podsyłają im wszelkie ogłoszenia o pracy zdalnej. Nie podejmę się jednak jednoznacznej oceny skuteczności działań stróżów prawa na tym polu (za mało danych na dzień dzisiejszy).


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak nie dać się oszukać w biznesie – miniporadnik, część pierwsza

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że jest to zestawienie na poziomie absolutnie podstawowym, a o dziwo i tak wielu przedsiębiorców nie stosuje nawet takich uproszczonych procedur zapobiegania oszustwom. Przedstawione metody postępowania są na tyle uniwersalne, że w zasadzie da się je zastosować w większości branż, a już na pewno na ich podstawie można sobie stworzyć swoją własną „checklistę bezpieczeństwa”, która co prawda nie uchroni nas w 100% przed zawodowymi oszustami, ale bez wątpienia może utrudnić im robotę.

 

  1. Zanim zaczniesz robić z kimś interesy, sprawdź go w sieci

Wbrew pozorom w Internecie można często znaleźć całkiem sporo informacji na temat naszego potencjalnego kontrahenta, które to informacje powinny spowodować zapalenie się w naszym umyśle przysłowiowej czerwonej lampki. W zasadzie jest to tzw. biały wywiad gospodarczy polegający na analizie danych z ogólnodostępnych rejestrów – można przejrzeć je albo za darmo, albo za niewielką opłatą, ewentualnie zlecić zewnętrznej agencji, co też nie będzie kosztować zbyt dużo. A oto miejsca, do których warto zajrzeć:

  • KRS i CEIDG

Absolutna podstawa to wiedzieć, czy potencjalny kontrahent w ogóle prowadzi zarejestrowaną działalność gospodarczą, ponieważ zdarzają się „asy”, które nie mają żadnej firmy, a i tak wystawiają faktury VAT. I teraz w przypadku większego dealu dobrze jest poświęcić trochę czasu i zwrócić się do Sądu Gospodarczego celem uzyskania pełnego odpisu KRS i uzyskania przeglądu poprzednich właścicieli spółki – koszt to 60 PLN, więc relatywnie niewielki. Po co to? Otóż w internetowym KRS mamy jedynie dane aktualne, a w przypadku zapoznania się z pełnym odpisem może się np. okazać, że Twój kontrahent dopiero co przejął spółkę, która wcześniej była prowadzona przez kogoś, kto jest częstym „bywalcem” giełd długów lub też nawet bohaterem jakiejś mniejszej afery gospodarczej – w takim przypadku mamy mocne przesłanki, że nowy prezes jest tak naprawdę słupem, a nasza firma być może kolejnym celem oszustów.

  • Portal Podatkowy Ministerstwa Finansów

Bezpłatny, ogólnodostępny rejestr, w którym można sprawdzić, czy potencjalny kontrahent jest czynnym płatnikiem VAT – wystarczy tylko wpisać w wyszukiwarkę jego NIP. Jest to jeden z warunków tzw. zachowania należytej staranności, co jest ważne w przypadku, kiedy taki podmiot nie odprowadzi należnych podatków i zniknie, a do naszej firmy wpadnie Urząd Skarbowy żądając zapłaty VAT-u i oskarżając nas chociażby o współudział w karuzeli VAT-owskiej. Jeśli udowodnimy, że sprawdziliśmy co trzeba (warto zrobić i zachować screeny jako podstawowy dowód!), to mamy większą szansę na wyjście z takiej przykrej sytuacji obronną ręką.

  •  Rejestr Dłużników Niewypłacalnych KRS

Kolejne przydatne narzędzie, które umożliwia wstępną ocenę kondycji płatniczej kontrahenta. Uzyskanie informacji z RDN również nie jest szczególnie drogie, bowiem koszt to 60 PLN za odpis pełny i 30 PLN za odpis aktualny. Ok, a czego możemy się dowiedzieć z tego rejestru? Przede wszystkim tego, że nasz potencjalny kontrahent w nim nie figuruje = plus dla niego. No a jeśli figuruje, to tym bardziej można zasięgnąć ciekawych informacji o nim, jak np. data i sygnatura akt sprawy upadłościowej, okoliczności postępowania dotyczącego wyjawienia majątku, czy też kwota zadłużenia. I jeszcze ciekawostka: w RDN znajdują się także dane osób pozbawionych prawa wykonywania działalności gospodarczej na własny rachunek oraz prawa pełnienia różnych ważnych funkcji w spółkach – taki fakt powinien być dyskwalifikujący pod kątem nawiązania współpracy biznesowej.

  •  Giełdy długów

Chciałbym tutaj coś zaznaczyć: to nie jest tak, że jeśli ktoś widnieje na jakiejś giełdzie długów, to z miejsca staje się kimś, z kim nie warto robić interesów! Często zdarza się przecież, że ktoś trafia tam np. na skutek chwilowych trudności i aktualnie systematycznie spłaca swoje zobowiązania, co jednak trochę trwa, a on przez ten czas widnieje w rejestrach jako dłużnik. Zdarza się też tak, że na giełdach długów umieszcza się wierzytelności kwestionowane – przykładowo firma X zrobiła partacką robotę, firma Y odmówiła zapłaty za fuszerki, więc firma X wpisała firmę Y na giełdę długów jako swojego dłużnika, choć postępowanie sądowe nawet się nie rozpoczęło i właściwie nie wiadomo, która z tych firm ma tak naprawdę rację. Mimo wszystko zdecydowanie jednak odradzam dawanie towaru w kredyt kupiecki czy też wykonywanie usług bez wzięcia zaliczki względem kogoś, kto ma kilka różnych długów na takich giełdach – może to być bowiem tzw. zawodowy dłużnik, który i tak nie ma nic do stracenia, więc nie boi się komornika, a tym bardziej zwykłych firm windykacyjnych. Pomyśl, czy chcesz się potencjalnie „bawić” w odzyskiwanie swoich pieniędzy od kogoś takiego.

  •  Fora branżowe

Często jest tak, że na różnych forach branżowych można spotkać ciekawe tematy typu: „Uważajcie na firmę Andrzeja K… z Poznania, nie płaci kontrahentom!”. Było tak np. w przypadku niedawnej upadłości pewnej firmy kurierskiej (o którym to przypadku pisałem zresztą w jednym z poprzednich artykułów), gdzie już kilkanaście tygodni przed wybuchem afery niezadowoleni kontrahenci pisali, że firma ta ma problemy z przelewaniem pieniędzy za pobrania i lepiej na nią uważać. Warto więc wpisać w Google imię, nazwisko i adres firmy, z którą mamy robić biznes.

 

  1. Rzeczy, na które warto zwrócić uwagę podczas analizowania ogólnodostępnych informacji

Ok, przebrnęliśmy przez najnudniejsze zagadnienia, więc pora na trochę bardziej ciekawe tipy. Być może niektórzy posądzą mnie za moment o swego rodzaju dyskryminację, ale co tam, biznes to twarda gra w praktyce, a nie pole do czysto teoretycznej dyskusji światopoglądowej. Ze swojego doświadczenia mogę podpowiedzieć, że lepiej zachować ostrożność w przypadku takich sygnałów, jak:

a) Osoby o „wschodniobrzmiących” imionach i nazwiskach w zarządzie spółki, zwłaszcza w przypadku, kiedy jest to spółka stosunkowo nowa i nie ma na jej temat w sieci żadnych informacji – oprócz tej, że w ogóle istnieje. Nie chodzi tutaj o ksenofobię, ale o fakt, że oszuści dość często rejestrują spółki – słupy np. na Ukraińców, którzy po wprowadzeniu w życie przestępczego planu znikają na przysłowiowych stepach, na których można co najwyżej poszukać przysłowiowego wiatru. Spółki takie są często używane min. do wyłudzania VAT-u, brania kredytów, czy też łatwo zbywalnych towarów na przedłużony termin płatności – czyli nic przyjemnego dla kontrahenta uwikłanego we współpracę z nimi.

b) Spółki, w których prezesami są młode, 20-kilkuletnie osoby, pełniące oprócz tego funkcje zarządcze w kilku – kilkunastu innych spółkach, przy czym o działalności tych spółek nie ma praktycznie żadnej informacji w sieci, podobnie zresztą jak o tych młodych osobach (tzn. nie mają one nawet profili w popularnych portalach społecznościowych i nigdzie nie ma o nich żadnych wzmianek). Jeśli zaś dodatkowo we władzach takich spółek zasiadają osoby o „wschodniobrzmiących” nazwiskach (o który wspominałem w poprzednim punkcie), to mamy całkiem spore prawdopodobieństwo, że właśnie trafiliśmy na karuzelę VAT-owską lub też infrastrukturę spółek zbudowaną po to, aby przeprowadzać tzw. agresywną optymalizację podatkową. Ok, a gdzie można szybko sprawdzić takie powiązania i ile to kosztuje? Są portale internetowe, jak np. Infoveriti.pl, gdzie za ok. 50 PLN możemy się dość dokładnie dowiedzieć, czy „prześwietlana” przez nas osoba nie jest czasem „multiprezesem” całej sieci spółek. Dobrze jest się zastanowić, czy chcemy podejmować ryzyko współpracy z takim kontrahentem i być może nieco bardziej go prześwietlić, choć oczywiście taka siatka spółek nie musi koniecznie oznaczać nieuczciwości!

c) Istnienie lub ustanie małżeńskiej wspólnoty majątkowej prezesa spółki – info dostępne w KRS we wpisie rozszerzonym, choć trzeba przyznać uczciwie, że nie zawsze (szczególnie w przypadku ustania wspólnoty majątkowej, gdyż wielu przedsiębiorców po prostu tego nie zgłasza, choć są zobligowani). Taka rozdzielność majątkowa sama w sobie nie jest  niczym złym – gorzej jeśli zbiegnie się w czasie z pewnymi wydarzeniami. Jakimi? A np. z wpisem na giełdzie długów dodanym niedługo po tym, kiedy została ujawniona informacja o ustaniu wspólnoty majątkowej prezesa spółki.  Inna sytuacja to np. taka, w której prezes spółki z o.o. założonej np. w lipcu 2017 roku wpisał w odpowiednią rubrykę rozdzielność majątkową, a jego poprzednia spółka sprzedana np. w maju 2017 roku widnieje na giełdach długów. Takie przesłanki mogą wskazywać na to, że dany podmiot już wkrótce może okazać się niewypłacalny i przygotowuje się do ukrycia majątku, więc egzekucja naszych ewentualnych wierzytelności może być mocno utrudniona.

d) KRS: czy spółka składała sprawozdania za ostatnie lata działalności, czy też może nie składała…? Wbrew pozorom jest to dość ważna informacja, bowiem notoryczne nieskładanie sprawozdań (powiedzmy, że za ostatnie 2-3 lata) po pierwsze może świadczyć o tym, że dana spółka tak naprawdę jest wydmuszką nieprowadzącą żadnej realnej działalności, a w „lepszej wersji”  dawać przesłanki, że osoby zarządzające albo nie ogarniają prowadzenia biznesu jak trzeba, albo bagatelizują wszelkiego rodzaju obowiązki nakładane przez prawo – takich na przykład podatków też mogą więc nie płacić, np. VAT-u, a urząd skarbowy może przyjść później do nas… no i wiadomo, problemy.

e) Brak dbałości o wizerunek w sieci. Temat mi bliski chociażby z tego powodu, że przez ładnych kilka lat miałem styczność z branżą marketingową i do dziś potrafię dość precyzyjnie ocenić poziom wiarygodności wielu zapewnień w stylu: „nasza firma jest liderem rynku, prężnie działającym w Polsce oraz w kilkunastu krajach europejskich…” itd. Załóżmy więc, że jest rzekomo duża firma, która prowadzi rzekomo szeroką działalność sprzedażową na kilku rynkach. Chcemy zdobyć więcej info, więc postanawiamy wejść na jej stronę www. I co się okazuje? Otóż A: strony nie ma w ogóle, B: strona jest totalnie „badziewna”. Pisząc „badziewna” mam na myśli np. wszelkie strony stawiane u darmowych dostawców typu WIX, czy też tanie, niedopracowane szablony WordPress-owe, w których brak jest np. wypełnionych niektórych sekcji, widać całą masę błędów (np. duża ilość fraz nieprzetłumaczonych z angielskiego na polski), mamy niechlujnie napisane teksty, czy też brak danych kontaktowych poza formularzem i/lub darmowym adresem mailowym typu @gmail.com, @wp.pl itp. Jeśli dodamy do tego zero jakichkolwiek informacji na temat działalności firmy w sieci, zero opinii klientów, czy też zero info o kluczowych pracownikach (np. o dyrektorze handlowym), no to jakoś się to nie spina z „bogatą spółką prowadzącą dynamiczną działalność”. Oczywiście to wszystko nie musi oznaczać od razu, że dana spółka jest „lewa” i lepiej nie wchodzić z nią w konszachty, bo być może trafiliśmy na właścicieli tzw. starej daty, totalnie nieinternetowych, zwanych także Januszami biznesu. Jednak ostrożne podejście do zapewnień o rzekomej potędze na pewno nie zaszkodzi. W ogóle kreowanie wiarygodności firmy w sieci to temat na osobny wpis i za jakiś czas zapewne wrzucę krótkie opracowanie, jak za kilkanaście – kilkadziesiąt tys. PLN stworzyć fake „korporację”, ale to kiedy indziej.

No i to byłoby na tyle na dziś, jeśli chodzi o absolutne podstawy tzw. białego wywiadu gospodarczego, czy też z angielska due intelligence, przeprowadzanego na własną rękę. Oczywiście, jeśli dana firma ma model biznesowy oparty na wielu drobnych kontrahentach składających zamówienia na małe kwoty, to raczej na pewno nie sprawdzi ich wszystkich, gdyż zajęłoby to zbyt dużo czasu i byłoby nieopłacalne. Jednak w sytuacji, kiedy tych kontrahentów jest np. 10-20 rocznie i mówimy tu o poważniejszych sumach, to sprawdzenie chociażby tych najbardziej niepewnych z pewnością powinno się rozważyć. W drugiej części tego miniporadnika przedstawię kilka typowych sytuacji i metod pracy oszustów, a także podam, jak można im choć trochę utrudnić życie.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Kasy fiskalne i paragony z numerem NIP – krótki komentarz

W lipcu 2018 roku ma wejść w życie nowelizacja ustawy o VAT, które zakłada, że jeśli kasa fiskalna nie będzie drukowała paragonów z numerem NIP nabywcy, to nie będzie on potem mógł ich wymienić na fakturę VAT. Po co ta zmiana? Główny motyw jest dość prosty i raczej nie jest to chęć dowalenia przedsiębiorcom ot tak, dla zasady (zwłaszcza, że zakup takiej kasy ma być wsparty ulgą w wysokości 90% jej wartości) – prawdziwym powodem zmian są tzw. lewe koszty z paragonów.

Niby błaha sprawa, ale według niektórych wyliczeń handel paragonami (a ściślej rzecz biorąc kosztami) powodował uszczuplenia budżetu państwa na kwotę ok. 1,5 miliarda PLN rocznie. Mechanizm jest (a za chwilę już „był”) banalnie prosty: bierze się paragony ze sklepu, a następnie idzie z nimi do punktu obsługi klienta i prosi o wystawienie faktury VAT na konkretną firmę. Sklep ma obowiązek wystawić taką fakturę na żądanie osoby dysponującej paragonem/paragonami zgłoszone w ciągu maksymalnie 3 miesięcy od daty sprzedaży widniejącej na tymże paragonie/paragonach.

A taka faktura to oczywiście prawo do odliczenia VAT-u oraz zbicie dochodowego – rzecz jasna należy przy tym uważać, aby nie „przegiąć pałki” i nie wrzucać np. w koszty zakładu ślusarskiego zakupu luksusowej konfekcji damskiej, ani też nie wykazywać „kosztów paragonowych” w wysokości przekraczającej 20-30% ogólnej sumy kosztów w firmie, bo w razie kontroli to może nie przejść. Jeśli jednak mądrze zaksięgować kilkanaście – kilkadziesiąt takich faktur z paragonów miesięcznie (zależy od skali przedsiębiorstwa), to już można ugrać kilka tys. PLN – na spłatę rat leasingowych za dobre auto wystarczy. A jak ktoś jeszcze zakombinuje i sfinguje np. kradzież towaru z magazynu, to dodatkowo jeszcze może otrzymać pieniądze od ubezpieczyciela w oparciu o właśnie takie „faktury z paragonów”.

Skąd wziąć takie paragony? Niektórzy klienci ich po prostu nie zabierają, ot i cała tajemnica. Największymi „fabrykami” takich kosztowych paragonów były stacje benzynowe, których pracownicy sprzedawali je masowo za 2-3% wartości, ponieważ koszty związane z paliwem można podpiąć praktycznie pod każdą firmę bez wzbudzania większych podejrzeń. Rekordzista z tylko jednej stacji benzynowej potrafił podobno w ciągu 1 roku wystawić faktury na podstawie takich paragonów na łączną kwotę 20 milionów PLN – tak mówi przynajmniej pewna historia branżowa, choć osobiście ciężko mi uwierzyć w aż tak dużą skalę. Proceder ten ma także miejsce w branży budowlanej, która ma to do siebie, że można w niej mocno manipulować ilością zużytych materiałów tłumacząc to np. podwyższonymi wymogami jakościowymi klienta i jego specyficznymi oczekiwaniami estetycznymi na zasadzie: Panie, temu to musieliśmy 3 warstwy farby położyć, bo uważał, że prześwituje, choć normalnie dajemy 2 warstwy i nikt się nie czepiał jeszcze. I udowodnij, że to nieprawda – powodzenia. Pracownicy marketów budowlanych doskonale o tym wiedzą i nie mają zwykle oporów przed sprzedażą całych worków paragonów pozostawionych przez klientów, które są następnie wymieniane na faktury. Oczywiście, byle komu nie sprzedadzą – trzeba mieć „układ”.

A jak skarbówka się zapyta, dlaczego jeden z drugim nie brał od razu normalnej faktury, tylko paragony i dopiero potem ujmował je zbiorczo na jednej fakturze? Wytłumaczenie jest proste: Panie, to by ze 100 faktur dodatkowo było, księgowej bym musiał płacić więcej, a mnie nie stać, więc to ująłem na 5 fakturach i łatwiej zaksięgować teraz. A poza tym jak wyślę swoich chłopaków z budowy po materiały do marketu jak zabraknie, to zawsze NIP-u zapomną albo zgubią kartkę, na której go zapisali. Także wie Pan, niech już lepiej te paragony biorą, a ja to potem sam rozliczę…

Na zakończenie, jako ciekawostkę, dodam jeszcze, że niektórzy kupujący koszty przeoczyli jeden drobny szczegół, na którym popłynęli: nie zbija się kosztów paragonami, które dokumentują zakup kartą, a nie gotówką. Jeśli bowiem trafi się dociekliwy kontroler, to może łatwo ustalić, że danego zakupu dokonał np. Pan Zdzisław z Poznania, który nie ma nic wspólnego z firmą Pana Janusza spod Elbląga.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!