Metoda kradzieży towaru na tzw. przeładunek

Patent jest znany i praktykowany od kilku lat, a mimo tego ciągle słyszę o przypadkach, jak to kolejny przedsiębiorca został „zrobiony” w ten właśnie sposób. Tymczasem wystarczy przestrzegać kilku prostych zasad bezpieczeństwa, a oszuści nie będą mieli zbyt dużych szans na sukces.

 

Krótki schemat metody na przeładunek

1. Do firmy Mirex dzwoni rzekomy kupiec z dużej firmy, np. ogólnopolskiej sieci marketów Janusz&Wiesław i prosi o przesłanie sporej partii towaru wprost do jej magazynu centralnego.

2.  Przedstawiciel firmy sprzedającej Mirex sprawdza podany adres na mapie i okazuje się, że rzeczywiście duża firma Janusz&Wiesław ma tam swój magazyn.

3. Sprzedający Mirex decyduje się wysłać towar swoim transportem na wspomniany magazyn centralny, zwykle odległy o kilka – kilkanaście godzin jazdy od miejsca wysyłki.

4. Kupiec z Janusz&Wiesław koniecznie nalegał, żeby powiadomić go niezwłocznie o wyjeździe towaru, więc ktoś z firmy wysyłającej Mirex dzwoni do niego informując, że towar już wyjechał.

5. Kilkadziesiąt minut później dzwoni kupiec z Janusz&Wiesław i mówi, że oto trafiła się okazja, bo akurat TIR z ich firmy jedzie pusty na magazyn centralny i może po drodze przejąć towar z Mirexu, dzięki czemu tenże sprzedający „będzie do przodu” na kosztach transportu.

6. Sprzedający Mirex godzi się na to zadowolony, następuje przeładunek towaru z jednej ciężarówki na drugą, kierowcy podpisują papiery, po czym, jak nietrudno się domyślić, wszelki ślad po rzekomym kupcu ginie – telefon zarejestrowany na słupa zostaje wyłączony, okazuje się, że w dużej firmie Janusz&Wiesław nikt taki nie pracował, a tablice rejestracyjne pojazdu przejmującego towar zostały podmienione.

No i tyle. Co warto dodać, wśród tak „zrobionych” były zarówno małe, rodzinne firmy, jak i całkiem duże przedsiębiorstwa, które powinny się jednak wykazywać większą dozą ostrożności (przynajmniej teoretycznie).

 

Jak się bronić przed kradzieżą na przeładunek?

Cechą charakterystyczną tego typu wyłudzeń jest to, że oszuści wykorzystują wizerunki dużych, powszechnie znanych firm, co ma budzić zaufanie. Z jednej strony daje to im możliwość stosunkowo łatwego „oczarowania” potencjalnych ofiar rzekomą perspektywą zyskownej współpracy, ale z drugiej ułatwia weryfikację kontrahentowi, który wykaże się choć odrobiną nieufności. Poniżej krótki opis banalnie prostych metod sprawdzenia, czy ktoś aktualnie nie próbuje nas „zrobić” na przeładunek.

1. Jeśli do Twojej firmy dzwoni ktoś podający się za kupca dużej firmy, z którą jeszcze nie współpracowałeś i chce zamówić dużą ilość towaru na tzw. przedłużoną płatność, to zawsze proś o dokładne dane osobowe dzwoniącego i spytaj go z jakiego biura dzwoni (czy z centrali, czy może z jakiegoś oddziału regionalnego). Zapisz te informacje, a potem zadzwoń do tej firmy i zapytaj, czy taka osoba rzeczywiście tam pracuje i czy zajmuje się zamówieniami, a następnie poproś o połączenie z nią (jeśli ma numer wewnętrzny) lub podanie telefonu komórkowego i potwierdź jej tożsamość.

2. Dobrym sposobem jest także zapytanie o kontakt do dyrektora finansowego firmy, której kupiec do nas dzwoni, celem negocjacji warunków zapłaty za towar (np. zaliczki w wysokości 10% wartości zamówienia). W przypadku rzeczywistej, wiarygodnej organizacji, taka prośba o przekierowanie do odpowiedniej osoby nie powinna stanowić zbytniego problemu. Oszust natomiast nie będzie się raczej bawił w „gierki” z kilkoma różnymi numerami telefonów i angażowaniem większej ilości osób rozmawiających, więc będzie kluczył i przedstawiał różne ściemy typu: „dyrektor jest teraz na urlopie”, dodając do tego presję czasową w stylu: „musimy dziś zamówić ten towar i mieć go najdalej jutro, bo mamy teraz taką akcję promocyjną reklamowaną w gazetkach, a nasz dostawca miał awarię/pożar/itp. i musimy mieć to na szybko”. Takie zachowania powinny wzbudzić podejrzenia.

3. W przypadku kontaktu mailowego koniecznie sprawdź natomiast, czy adres pochodzi z wiarygodnej, oficjalnej domeny, jak np. tesco.pl, czy może jednak z domeny „gorszego sortu”, jak np. tesco.net.pl. – maile „z gorszego sortu” odrzucaj, a już na pewno podchodź do nich z dużą rezerwą i sprawdzaj wnikliwie wysyłającego. Przy okazji też warto odwiedzić adres www z maila – i tutaj należy pamiętać o tym, że wszelkiego rodzaju niedziałające strony lub też strony w budowie w przypadku dużych organizacji są w zasadzie dyskwalifikujące.

4. Jeśli już wysłałeś towar, to nie zgadzaj się na żadne przeładunki na trasie – Twój kierowca ma pojechać bezpośrednio do magazynu firmy zamawiającej, a na miejscu sprawdzić, czy ten budynek rzeczywiście „ma potencjał” na bycie centrum logistycznym dużej firmy – czasem bowiem zdarzało się tak, że była to jakaś sypiąca się, mała hala na przysłowiowym zadupiu, której nijak nie można powiązać z potencjałem znanej firmy mającej miliardowe obroty. Jeśli więc już kierowca dotrze na miejsce, to niech zadzwoni do biura i zda krótki raport odnośnie zastanej sytuacji.

5. Uświadom swoich pracowników lub podwładnych, że akcje związane z metodą na przeładunek ciągle mają miejsce (wbrew pozorom wiele osób nie zainteresowanych tematyką oszustw nie ma o tym pojęcia) i stwórz dla nich coś w rodzaju krótkiej checklisty bezpieczeństwa złożonej z powyższych 4 punktów, nawet powieś na ścianie, żeby każdy się przyjrzał x-razy w ciągu dnia, chociażby mimowolnie. Oczywiście nie przyniesie to 100% gwarancji, że zastosują to w praktyce, ale szanse na to wielokrotnie wzrastają.

 

Rada na koniec: uważaj na tzw. insiderów

Powyższe metody wstępnego sprawdzenia oczywiście nie powstrzymają każdego oszustwa, ale pomogą ograniczyć ryzyko o jakieś 80-90%, a to już bardzo dużo. Rzecz, o której warto wspomnieć, to tzw. insiderzy, czyli pracownicy pozostający w niejawnej zmowie z przestępcami. Jeśli więc masz w swojej firmie osoby, które są w jakiś sposób odpowiedzialne za wysyłanie dużych zamówień, a wiesz, że mają one różnego rodzaju kłopoty finansowe (np. komornik na koncie, duże wydatki przekraczające ich możliwości itp.), to zastosuj zasadę ograniczonego zaufania. Może to być np. wprowadzenie dodatkowej procedury kontrolnej, gdzie inny zaufany pracownik chociażby wstępnie sprawdza wszystkie transporty wychodzące przekraczające określoną z góry kwotę (np. 100 tys. PLN). Oczywiście, nie musi od razu zdarzyć się tak, że osoba mająca przejściowe kłopoty okaże się nieuczciwa, ale z drugiej strony pokusa „dorobienia sobie” na boku może okazać się zbyt silna.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Kontrole na dużych budowach finansowanych z państwowej kasy

Wiele osób zastanawiało się zapewne nie raz i nie dwa, jak to było możliwe, że przy okazji wielkich inwestycji opłacanych w dużej części z budżetu państwa przechodziło tak dużo prymitywnych w gruncie rzeczy „wałów”? Przecież są procedury, kontrole, odbiory itd. więc jak…?

Praktyczne sposoby wyprowadzenia kontroli w pole (i to dosłownie)

Jednym z najważniejszych powodów był totalny brak ogarnięcia ze strony niektórych kontrolerów, zwłaszcza tych występujących z ramienia organów państwowych. W praktyce nie raz i nie dwa wyglądało to tak, że przyjeżdżała na kontrolę młoda Pani inżynier świeżo po studiach w Pcimiu Dolnym (bez obrazy dla Pcimia oczywiście) i już na pierwszy rzut oka było widać, że błoto to ona tylko na obrazku widziała – no bo inaczej w szpilkach by się na placu raczej nie pojawiała. Starzy budowlańcy, którzy niejednokrotnie wiedzieli już wcześniej, że ktoś taki będzie sprawdzał jakość wykonanych przez nich prac, nie mieli żadnych problemów z tym, aby wmówić takiej osobie w zasadzie wszystko.

Co więc się robiło? Ano na ten przykład wiozło taką kontrolerkę na modelowy odcinek, potem przez las, przez wykopy, potem kilka kółek i w „magiczny” sposób wracało ponownie na ten sam odcinek (czy też nawet most!) – tyle, że z drugiej strony. W zdecydowanej większości przypadków nasza Pani inżynier nawet się nie zorientowała, że pokazują jej właściwie to samo, takie życie. No i dalej jeden budowlaniec z drugim sami prezentowali jej jakieś drobne uchybienia, których ona sama powinna szukać – np. jakieś trochę za krótkie barierki itp. pierdoły, żeby nie było, że wszystko jest idealnie (bo to też byłoby podejrzane). Pani kontrolerka kręciła nosem, że szkoda takiego błędu, no ale poza tym to w sumie super jest zrobione, po czym pieczątka lądowała na papierze. Nie muszę chyba dodawać, że w tych papierach był zupełnie inny odcinek, niż ten, który był kontrolowany za drugim razem (po to właśnie było to krążenie po lasach i dołach wszelakich). No ale co, przeszło? Przeszło.

Sztuka aranżu vs obmiary

Tak więc kiedy już było wiadomo, że kontrola nie ogarnia, można było stosować inne numery. Jednym z często wprowadzanych w życie (obecnie, zgodnie z moim info, występuje już bardzo rzadko) były tzw. podpuchy. Kluczem do sukcesu było tutaj zdobycie zaufania szefa budowy. Cały plan zaczynał się więc od tego, aby zacząć prace od jednego odcinka, po 2-3 miejsca na raz (np. przejazdy) i zrobić to perfekcyjnie i na tip-top, jak to mówią. Kontrola wykazywała następnie, że wszystko super i git, a szef budowy zaczynał ufać wykonawcy i nie cisnął już tak mocno na kontrole na realizowanych przez tę firmę odcinkach.

No i wtedy przychodził czas na drugą część planu, a mianowicie na rozpoczęcie realizacji wszystkich pozostałych miejsc w tym samym czasie – w biurze szefa budowy powstawało wtedy zwykle zamieszanie, ale wysłani kontrolerzy znowu stwierdzali, że na 2-3 miejscach wszystko jest na przysłowiowe 5+. Wiarygodność wykonawcy rosła więc w tempie astronomicznym i w zasadzie nikomu już do głowy nie przyszło, żeby mocno go sprawdzać, bo chłop ewidentnie robi solidnie.

Wtedy wreszcie nastawał czas realizacji właściwego planu, mającego na celu „ugranie” kasy na lewo. Jednym z najpopularniejszych numerów były tzw. obmiary. Przykładowo w papierach było, że dany przejazd ma 1500 m2 powierzchni, super asfalt, oświetlenie, podwójne zapory i takie tam – ogólnie luksus. Tymczasem prawda była taka, że leżał gdzieś w lesie na zadupiu i miał 300 m2 max. Ponieważ na mapie takie miejsce wyglądało na mało istotne, a szef budowy już miał zaufanie do wykonawcy, to nie było problemu, aby na kontrolę pojechała wspomniana wcześniej młoda Pani inżynier z Pcimia Dolnego – przybywała więc, patrzyła, że jest światło, bariery też, ale metrów już nie mierzyła, tylko przystawiała pieczątkę. No i tym sposobem wykonawca był do przodu na materiałach, sprzęcie i robociźnie – żyć, nie umierać. Jeszcze oczywiście trzeba było pokombinować, aby na fakturach się wszystko zgadzało, więc np. wystawiało się takowe za kilka miejsc na raz i koszty się pięknie rozkładały nie budząc wielkich podejrzeń.

Podobne numery w dzisiejszych czasach nie są już zbyt często spotykane chociażby z racji tego, że ktoś się kiedyś połapał odnośnie mechanizmów tego rodzaju wałków, procedury kontroli się zmieniły na ostrzejsze, ogólnie zaczęły działać skuteczniejsze mechanizmy blokujące takie oszustwa. Nie oznacza to oczywiście, że dziś nie oszukuje się na dużych budowach – szczególnie wtedy, kiedy występują naprawdę mocne układy na styku biznesu z polityką.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Lojalność i zasady w przestępczym świecie? Zapomnij.

Kilka dni temu dowiedziałem się, że pewien znany mi biznesmen o wątpliwej reputacji został oskarżony o działalność  w zorganizowanej grupie przestępczej mającej na celu wyłudzanie podatku VAT. Człowiek ten miał już wcześniej dość barwne życie, ale z tego, co mi wiadomo, tym razem zdecydował się jednak pójść na współpracę, obciążając swoich wspólników. A podobno taki „sztywny” grypsujący z niego był, prawdziwy „zasadowiec” (czyli człowiek z zasadami), jak to mówią w przestępczym slangu.

Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Ponieważ ten przypadek jest kolejnym z serii podobnych „nawróceń, o jakich słyszałem w ostatnim czasie, więc zainspirował mnie do postawienia pewnej tezy:

W dzisiejszym świecie przestępczym, a już w szczególności wśród białych kołnierzyków będących na wysokim poziomie finansowym, lojalność i tzw. sztywne zasady są spotykane bardzo rzadko.

Mam przy tym szczególnie na myśli sytuacje, w których w grę wchodzą poważne pieniądze oraz, potencjalnie, długoletnie wyroki. Tam, gdzie stawka jest naprawdę duża, przestępcy kalkulują i bardzo często dają się „odwrócić”, no bo tak szczerze to po co komu „miliony na koncie na Kajmanach”, skoro ma świadomość, że najbliższe XX-lat spędzi za kratami…? W imię czego, solidarności z niedawnymi kumplami od ciemnych interesów, którzy postawieni przez śledczych pod ścianą prawdopodobnie również zdecydują się współpracować? Taaaak…

Prawda jest taka, że czas leci, obyczaje się zmieniają i to nie są już lata 90., w których zdecydowana większość tzw. zawodowych przestępców mocno identyfikowała się z podkulturą grypserską, w której „kapuś” był w zasadzie podczłowiekiem niegodnym jakiegokolwiek szacunku. Dzisiaj wielu bogatszych gangsterów nie grypsuje (a już zwłaszcza białe kołnierzyki), bo po pierwsze i tak mają mocną pozycję w więziennej hierarchii dzięki posiadanym pieniądzom, a po drugie nie bardzo widzą sens w utrudnianiu sobie życia za kratami w konsekwencji przynależności do grupy, której reguły wydają im się nieco archaiczne i odstające od dzisiejszej rzeczywistości (a trzeba wspomnieć, że niektóre zasady grypsowania są co najmniej mało spójne i nielogiczne, a dla bardziej inteligentnego człowieka wręcz bezsensowne). W tym momencie dodam jeszcze, że moim zdaniem służba więzienna powinna dołożyć wszelkich starań (w każdym razie większych, niż ma to miejsce obecnie) w kierunku maksymalnego ograniczenia występowania podkultury grypserskiej w polskich więzieniach. Dlaczego? Ponieważ im mniej przestępca będzie się przejmował, że za kratami „dojadą go” za współpracę z organami ścigania, tym łatwiej i szybciej zdecyduje się na złożenie zeznań w zamian np. za złagodzenie kary. Z punktu widzenia skuteczności wykrywania rozmaitych wałków i rozpracowywania dobrze zorganizowanych grup jest to naprawdę niebagatelna kwestia.

Tak w ogóle to obecni gangsterzy stają się coraz bardziej soft (tak bym to określił) pozwalając sobie na zachowania, które jeszcze ze 20 lat temu byłyby dla starych „gitów” nie do zaakceptowania. Dobrym przykładem będzie np. to, że jeden ze znanych mi mafiozów regularnie uczęszcza do kosmetyczki, gdzie zamawia sobie peeling i depilację nóg – kiedyś to było nie do pomyślenia w tym środowisku, aby grypsujący pozwalał sobie na tak „pedalskie” zachowania, dziś nie budzi to większych kontrowersji. Do czego zmierzam to to, że nawet w środowisku przestępczym występuje coraz mniejsza presja związana z negatywnymi sankcjami dotykającymi „kapusiów”, a coraz częściej zastępuje ją postawa obojętności. Oczywiście, większość przestępców dalej oficjalnie gardzi osobami współpracującymi z organami ścigania, ale po pierwsze często robią to bardziej na pokaz i „dla zasady”, aniżeli z rzeczywistej chęci wykonywania jakichkolwiek realnych akcji związanych z agresją fizyczną, a po drugie, co nie powinno być zbytnim zaskoczeniem, wielu gangsterów zwyczajnie ma „ciche układy” ze służbami, co jest zresztą korzystne dla obydwu stron. Dość często bowiem zdarza się, że służby pozwalają na całkiem dużo takiemu delikwentowi, a w zamian otrzymują od niego cenne informacje, nic niezwykłego w tym nie ma.

Pokrótce reasumując: jeśli ktoś dziś jeszcze wierzy, że przestępcy mają jakieś honorowe zasady i nie godzą się na współpracę, to są to głównie „Sebki” chodzące w dresach z napisami „JP na 100%” czy też „Śmierć konfidentom!”  oraz starzy „charakterniacy” w wieku 50+, siedzący od wielu lat za kratami i mający jeszcze przed sobą długi pobyt w zakładzie karnym. A jeśli chodzi o przestępczy świat białych kołnierzyków, to mogę śmiało powiedzieć, że niekiedy jest on jeszcze bardziej bezwzględny od świata starej, grypsującej recydywy – tutaj nie ma sentymentów i prawie każdy kalkuluje na zimno patrząc wyłącznie na to, jak najwięcej ugrać dla siebie, nie licząc się absolutnie z innymi i z czymś takim, jak honor czy zasady. Jeśli więc ktoś dostaje jakąś „propozycję” współpracy od ludzi zajmujących się zawodowo przestępczością gospodarczą, to powinien wziąć pod uwagę to, że na 90% nie może liczyć na jakąkolwiek lojalność z ich strony w razie tzw. przypału (chyba nie muszę tłumaczyć, co znaczy to słowo) – to realne ryzyko, które należy uwzględnić w rachunku potencjalnych zysków i strat.

Oczywiście wszystko to, co napisałem powyżej, to wyłącznie moja subiektywna opinia oparta o znane mi przypadki i proszę nie traktować tego jako wyroczni absolutnej (zwłaszcza, że nie jestem kryminologiem czy też penitencjarystą). Na świecie zapewne istnieją jeszcze „zasadowcy”, którzy nawet w podbramkowej sytuacji żadną współpracą „z psami” się nie splamią, ale to już bardziej wymierający gatunek, aniżeli reguła. Życzę udanego długiego weekendu!


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!