Przeciętny biznesmen vs zawodowy oszust – dwa różne spojrzenia na ten sam przypadek

Dzisiejszy wpis będzie luźną wariacją mającą na celu przedstawienia zasadniczej  różnicy w sposobie myślenia przeciętnego przedsiębiorcy vs zawodowego oszusta specjalizującego się w przestępstwach gospodarczych -oczywiście w kontekście tego samego przypadku. Mówiąc „luźna wariacja” mam na myśli to, że podane „patenty” niekoniecznie muszą być w 100% możliwe do zastosowania w realnym życiu – w tym konkretnym przypadku nie ma to akurat wielkiego znaczenia, gdyż o co innego tutaj chodzi (o porównanie toków myślenia).

Krótki szkic sytuacyjny

Niniejszy przykład postanowiłem oprzeć na projektach stworzonych dzięki dofinansowaniom unijnym, a konkretnie dzięki programom 8.1 i 8.2 (słynna Innowacyjna Gospodarka). Dlaczego właśnie ten wątek? Tak się zdarzyło, że akurat kończą się okresy trwałości tych projektów (lub już się skończyły), a zdecydowana większość z nich to dziś typowe martwe twory, do tego oparte na przestarzałych rozwiązaniach, których tak naprawdę nikt nie potrzebuje, bo obecnie są na rynku znacznie lepsze i do tego o wiele tańsze. Dobrym przykładem niech będą platformy do współpracy B2B, na stworzenie których kilka lat temu brano dofinansowania po kilkaset tys. PLN, a dziś można je spokojnie zastąpić rozwiązaniami sprzedawanymi np. w abonamencie, których koszt to kilkadziesiąt PLN miesięcznie. Tak więc załóżmy, że możemy tanio nabyć taką platformę i…

Sposób myślenia przeciętnego przedsiębiorcy

Ok, mogę tanio przejąć platformę do współpracy B2B, która według kwitów zaakceptowanych przez PARP (Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości) kosztowała 500 tys. PLN. Wiadomo, jak to z projektami z dotacji, koszt zawyżony, dałoby się w rzeczywistości za połowę tej kasy zrobić, no ale nieważne… Gość chce to sprzedać za 50 tys. PLN, bo okres trwałości się skończył, a on nie ma pomysłu co dalej i energii do działania, no i może warto by to jakoś pociągnąć dalej…

No, ale podsumujmy to, co mamy:

– na rynek już dawno weszła mocna konkurencja, tak więc trzeba by włożyć górę hajsu w przebudowę i promocję tego rozwiązania, to może być coś z tego było…

– tylko ile by trzeba w to włożyć – na przebudowę i rozwój pewnie z kilkaset tys. PLN by poszło, trochę szkoda swojej kasy ryzykować, więc może by znaleźć jakiegoś łosia – wróć – inwestora, który by to sfinansował…

– ale ludzie, którzy bezpośrednio inwestują w tego typu startupy, zwykle mają know-how i się znają na rzeczy, więc raczej nie dadzą sobie wcisnąć kitu, że jak coś kosztowało kilka lat temu 500 tysi, to teraz też jest tyle warte, no a poza tym wiedzą, że jak coś z dotacji zrobione, to cena pewnie przeszacowana x2, więc szanse nieduże…

– w sumie więc na inwestora nie ma chyba co liczyć, projektu w obecnym kształcie nie ma sensu ciągnąć, a jakby tak chcieć przebudować i podrasować, to w gruncie rzeczy niewiele więcej kosztowałoby stworzenie czegoś totalnie nowego od podstaw, w 100% zrobionego tak, jak chcę, także ten…

Także ten, chyba R.I.P. i nie ma sensu tego brać, nawet za darmo, bo czasu szkoda, że o utopionej kasie nie wspomnę.

A jak do tej sytuacji podszedłby zawodowy oszust…?

No dobra, więc mamy do kupienia za 50 tys. PLN jakieś g., z którym z perspektywy legalnego biznesu nie ma co za bardzo zrobić, bo nikt tego nie odkupi ode mnie zapewne (a jeśli już, to za jakieś grosze), frajer-inwestor też się raczej nie znajdzie, pompować w to kasy nie ma sensu…

Ale nawet i tutaj jest światełko w tunelu, bo ta cała platforma do współpracy B2B kosztowała 500 tys. PLN i jest to wycena potwierdzona przez tony różnych kwitów, oficjalnie zaakceptowana przez PARP, więc w praktyce może być ciężka do podważenia. Do tego w ciągu ostatnich kilku lat bardzo wzrosły ceny usług IT, co powoduje, że dziś stworzenie takiego systemu mogłoby być spokojnie droższe o jakieś 50% (albo i więcej), więc można wykazać jeszcze większą wartość, przynajmniej teoretycznie. Ok, więc pomyślmy, co by tu z tym potencjalnie zrobić…

– To na początek może klasyka, czyli zbijanie podatku dochodowego: kupujemy platformę B2B za 50 tys. PLN na zagraniczną spółkę zarejestrowaną w kraju o przyjaznym systemie podatkowym, która następnie sprzedaje taki system polskiej spółce za, powiedzmy, 800 tys. PLN, co teoretycznie generuje dla tej z Polski możliwość odpisania całkiem sporej kwoty… No i skarbówka się raczej nie przyczepi, że to fikcyjna transakcja fikcyjnym towarem, obliczona na zbicie dochodowego, bo są wiarygodne kwity potwierdzające wartość tego ustrojstwa, podbite przez PARP, więc wspomniane 800 tys. PLN finalnej ceny również nie będzie zbyt podejrzane (bo sprzedaje się z zyskiem wszak). Zresztą w US zatrudniają lamusów, którzy się nie znają na wycenach projektów IT, więc po kwitach tylko będą patrzeć i nikt takiej wyceny kwestionował nie będzie. No, ewentualnie mogliby się czepić w przypadku, gdyby skarbówka doszła to tego, że pierwotny właściciel sprzedał platformę za 50 tys. PLN, a potem inna spółka kupiła za 800 tys. PLN, ale musieliby sprawdzić – trzeba pomyśleć, jaka byłaby szansa na to, a jeśli duża, to może pokombinować np. na…

– Sztuczne zwiększenie majątku spółki? Hmmm… No bo tak: mamy tę spółkę z obrotami i dobrze byłoby dodatkowo wziąć na nią kredyt w wysokości np. 200 tys. PLN. Wiadomo, im spółka ma więcej aktywów, tym lepiej, ale oczywiście samo posiadanie takiej platformy, jakoś specjalnie nie podbije zdolności kredytowej spółki… Więc co? Więc w założeniu taki kredyt (lub jego lwia część) posłuży teoretycznie na modernizację platformy, a za modernizacją pójdzie odsprzedaż za, powiedzmy, 2 miliony PLN – i ta cała transakcja będzie zabezpieczona podpisanym kontraktem z zagraniczną spółką X. I to już może zmienić nieco punkt widzenia banku, kiedy podamy te okoliczności przy okazji składania wniosku o kredyt… Wiadomo, że po „modernizacji” i tak tej platformy nikt w rzeczywistości nie kupi (bo spółka zagraniczna się wycofa z umowy), więc sorry, kredytu nie będzie z czego spłacić i bankrut. No chyba, żeby kredyt nie przeszedł, to można by teoretycznie spróbować wyciągnąć hajsy od inwestorów na jakiś tam projekt, a ta platforma sztucznie zwiększałaby wartość majątku spółki i czyniła ją bardziej wiarygodną, chociaż…

– To jeszcze pogadam ze Zdzichem. Zdzichu z Rychem i Frankiem prowadzą sobie spółkę z o.o. i „zakopali się” w długach, które na obecną chwilę przewyższają wartość majątku tegoż przedsiębiorstwa, a stan taki trwa już niecałe 24 miesiące. W takim przypadku będzie tak, że wniosek o upadłość spółki zostanie odrzucony, a zarząd będzie odpowiadał za jej długi także swoim prywatnym majątkiem, co przyjemne nie jest. I tutaj teoretycznie można by zrobić tak: nowy wspólnik wniesie aportem platformę wartą teoretycznie 500 tys. PLN (albo i więcej), podwyższając wartość majątku spółki oraz dając „nadzieję” na przetrwanie biznesu, a nawet rozwój (bo platforma ma być np. sprzedawana dalej). Oczywiście w odpowiednim czasie okaże się, że owa „nadzieja” spaliła na panewce, no ale wtedy chłopaki będą mogli już spokojnie składać wniosek o upadłość bez większych obaw, że zlicytują im ich prywatne wille i Mercedesa. Trzeba tylko do mecenasa się udać i zorientować, czy tak na pewno da się i czy syndyk, czy kto tam będzie wyceniał, nie podważy czasem wartości tej platformy, bo wtedy lipa, ale jest jeszcze kolejna opcja…

– Kumpel działający też na legalu mówił mi kiedyś, że ma już dość swoich wspólników, którzy nic nie robią, kasę biorą, a on tyra jak dziki osioł i do tego nie widać perspektyw na lepsze, a na gorsze wręcz. Wspominał też, że fajnie byłoby „legalnie” wyprowadzić jakoś pieniądze z jego spółki – ale tak, żeby trafiły do jego kieszenią „pod stołem”, jak to się mówi. Więc może tak: spółka kumpla zakupuje platformę B2B za 300 tys. PLN od kontrolowanej przeze mnie spółki Y, a pieniędzmi się dzielimy na dwóch, proporcje do ustalenia. Niby super deal i w ogóle, no a potem okazuje się, że systemu nie tylko nie da się sprzedać z zyskiem, ale w ogóle nikt nie chce go kupić. Tak więc kumpel powie po prostu: drodzy Kontrahenci oraz Udziałowcy, niestety nie wypłacimy Wam teraz Waszych pieniędzy, gdyż polegliśmy na pewnej inwestycji i chyba będziemy musieli złożyć wniosek o upadłość… W sumie trzeba by się zastanowić, czy tak się da, a jeśli nie, to…

Wystarczy

Wystarczy, choć kilka pomysłów jeszcze z pewnością by się znalazło. W każdym razie to właśnie od takich luźnych „rozkmin” zaczyna się często układanie planów działania – jedne pomysły nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością (bo np. po zasięgnięciu opinii prawnej okazuje się, że tak się nie da), inne z kolei okazują się zbyt skomplikowane, ale jeszcze inne można z powodzeniem wcielić w życie. Natomiast jeśli kogoś zainteresowała tematyka dofinansowań z UE, to dodam tylko, że jest to osobny wątek, który zapewne jeszcze nie raz poruszę, gdyż jest on megaciekawy – właśnie w kontekście przestępczości gospodarczej.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Tonący brzytwy się chwyta, czyli jak wyłudzają towary upadające przedsiębiorstwa

Dzisiaj opiszę pokrótce przypadek, jakich wiele. Mamy więc normalnie działającą firmę Januszex (nazwa przykładowa), która handluje sobie jakimś tam towarem. Biznes idzie raz lepiej, raz gorzej, ale w pewnym momencie z różnych powodów wszystko zaczyna się sypać – przyczyną mogą być np. błędne decyzje zarządu, słaba koniunktura na rynku itp., itd. Niektórzy w takiej trudnej sytuacji wikłają się w kredyty, inni postanawiają zmienić branżę lub wręcz zakończyć działalność, a jeszcze inni postanawiają w niezbyt uczciwy sposób „przedłużać agonię”, licząc przy tym na to, że w międzyczasie sytuacja się odwróci, może wpadnie jakiś super deal, który wszystko zmieni… I to właśnie przedsiębiorcy zaliczający się do tej ostatniej kategorii mając przysłowiowy nóż na gardle, dopuszczają się często przeróżnych wyłudzeń – no, ale po kolei.

Piramida płatności, czyli początek końca

Firma Januszex bierze towar na przedłużony termin płatności od spółek A, B, C, D itd. – ogólnie kilkunastu lub kilkudziesięciu różnych dostawców. Osoby pełniące kluczowe role w Januszexie przed utworzeniem własnej firmy pracowały jako managerowie w przedsiębiorstwach będących liderami rynku, więc mają sporo kontaktów i zaufanie kontrahentów, wynikające ze sprawdzonych relacji nawiązanych w tamtym okresie (stąd min. łatwość, z jaką dostają towar na kredyt). Płatności Januszexu układają się w swego rodzaju piramidę – każda kolejna partia towaru jest dość szybko sprzedawana, a uzyskane środki są przeznaczone na spłatę wcześniejszych dostaw. Tak więc przykładowo spółka A dostarczyła towar za 100 tys. PLN w czerwcu, spółka B za 150 tys. PLN w lipcu, spółka C za 180 tys. PLN w sierpniu i tak dalej. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży towaru (co następuje niemal natychmiast) dostarczonego przez spółkę B idą więc na spłatę zobowiązań wobec spółki A, kasa za towar spółki C idzie na spłatę spółki B i tak dalej. W jeszcze innych wariantach następuje regulowanie należności w formie barteru – tzn. towar od spółki B jest przekazywany spółce A jako spłata zobowiązań itd. Teoretycznie normalny schemat, bardzo wiele firm tak przecież robi.

Przekroczenie punktu krytycznego i „przejście na ciemną stronę mocy”

No i teraz cały proceder trwa sobie w najlepsze do czasu, kiedy to na rynku zaczyna brakować nowych dostawców i nie ma już kogoś, kto dałby towar na kredyt. Przychodzi wreszcie ten nieuchronny moment, w którym szefowie Januszexu zdają sobie sprawę, że właśnie mają wielką dziurę w cash flow, nie ma z czego spłacić dostawców, a o kredycie bankowym mogą właściwie zapomnieć. Co więc dzieje się dalej? Na tym etapie prezesem zostaje często rasowy figurant – słup, a zostaje ograniczona formalna rola starych członów zarządu. Następnie Januszex zamawia największe możliwe partie towaru od swoich kontrahentów (spółki A, B, C, D itd.) jednocześnie – ile się tylko da i od kogo się da. Następnie cały otrzymany towar zostaje momentalnie sprzedany firmom Marianex i Mirex (nazwy przykładowe), na przedłużony termin płatności, do tego nieraz bywało, że w cenie niższej, niż cena zakupu, co akurat było bardzo ryzykowne pod kątem ewentualnej odpowiedzialności karnej (można łatwiej „przybić” wyłudzenie). Co dość istotne, w zarządach spółek Marianex i Mirex niejednokrotnie zasiadały osoby mniej lub bardziej formalnie związane z Januszexem (bywały przypadki, że prezesi takich spółek miewali udziały w Januszexie!). Takie powiązania świadczą w pewnym stopniu o tym, że całej akcji nie planowali zawodowi oszuści – oni rozegrali by to tak, aby nie było takich oczywistych „połączeń” pomiędzy członkami zarządów wymienionych spółek. W każdym razie wkrótce po tym, jak Marianex i Mirex otrzymują towar, sprzedają go i praktycznie znikają z rynku, kończąc jakąkolwiek realną działalność gospodarczą.

Co dalej z wyłudzonym towarem?

Odpowiedź na powyższe pytanie jest taka: mamy tutaj wiele możliwości, włączając klasyczną odsprzedaż. Jedną z ciekawszych opcji jest jednak to, że docelowy klient – nazwijmy go Szwagrex – startuje w jakimś przetargu i po prostu potrzebuje konkretnego towaru w niskiej cenie, aby wygrać (wiadomo, kryterium 100% cena rządzi). W normalnych warunkach raczej nie udało by mu się przebić cenowo konkurentów, ale jeśli dysponuje de facto wyłudzonym towarem, nabytym za cenę o wiele niższą od rynkowej, to to już zmienia nieco postać rzeczy… Tak min. rozwiązują się „nierozwiązywalne” zagadki typu: „Jakim cudem udało mu się dać tak niską ofertę w tym przetargu i jak mu się to niby opłaci…?!”.

W jeszcze innym wariancie Marianex i Mirex robili fikcyjne WDT (Wewnątrzwspólnotowa Dostawa Towarów) i występowali o zwrot VAT-u dysponując papierami od wiarygodnej (jeszcze) spółki Januszex – ewentualna kontrola ze skarbówki docierała wtedy do spółek A, B, C, D itd. i upewniała się, że są to znane firmy prowadzące realną działalność, więc nie było zbytnio podstaw do zablokowania zwrotu dla Mirexa i Marianexa. Taki towar zostawał jednak realnie w Polsce i był dalej sprzedawany w niskiej cenie np. przez kolejne spółki – słupy, rzecz jasna bez bawienia się w rozliczanie podatków.

Ok, a co na to wszystko wierzyciele?

Jest jasne, że spółki A, B, C, D itd. będą chciały odzyskać swoje pieniądze – co wtedy zrobi Januszex? Tutaj znów mamy wiele możliwości na odegranie przeróżnych mniej lub bardziej wiarygodnych „teatrzyków”. Najpopularniejsze tłumaczenie jest zwykle takie, że Marianex i Mirex nie zapłacili za towar dostarczony im przez Januszex, więc ten ostatni nie ma z czego zapłacić kontrahentom A, B, C, D itd. Marianex i Mirex tłumaczą się z kolei, że np. okradziono ich magazyn, towar spłonął, bliżej nieznana spółka z Białorusi nie zapłaciła im za towar itd., itp. Generalnie całe przedstawienie polega na tym, aby możliwie skutecznie oddalić od faktycznego szefostwa Januszexu widmo prokuratorskiego oskarżenia o wyłudzenie, a sprawę skierować na tory zwykłego niepowodzenia biznesowego, co się przecież zdarza i nie jest karalne (co najwyżej trzeba spłacać długi). Ewentualnie zawsze można też próbować zwalić odpowiedzialność na prezesa – figuranta (w końcu to jego rola).

Taka zabawa w kotka i myszkę może trwać nawet latami, a szefowie Januszexu grają przy tym na zmęczenie przeciwników, tj. wierzycieli. W międzyczasie mogą pojawić się jeszcze przeróżne pomysły na zmniejszenie zobowiązań, jak np.:

– kontrolowany wykup długów przez podstawiony podmiot (zwykle za nie więcej, niż 50% ich pierwotnej wartości) powiązany z ich późniejszym umorzeniem (o tym patencie zresztą już pisałem)

– oferta „spłaty” zobowiązań w formie obietnicy dostarczenia spółce A, B, C lub D taniego towaru lub usług na potrzeby wygrania przez nią przetargu, przy czym dostarczająca firma kontrolowana przez ludzi Januszexu oczywiście z założenia nie zapłaciłaby swoim dostawcom/podwykonawcom

– przeróżne propozycje związane z fakturami – może to być samo dostarczenie „kosztów” umożliwiających zbicie podatku dochodowego, czasem także „pomoc w optymalizacji VAT-u” za pomocą spółki – słupa itd.

– zaoferowanie zapłaty „w naturze”, to jest np. w formie zrealizowania jakiegoś projektu (tutaj akurat chodzi głównie o to, aby wykazać dobrą wolę i odwlec maksymalnie moment, w którym wierzyciel odda sprawę do sądu)

Podobnych wytłumaczeń i wybiegów podsuwanych przez prezesów takich Januszexów jest tak wiele, że można by o tym w zasadzie napisać książkę zatytułowaną „Podręcznik kłamcy”, zawierającą dodatkowo wszelkiego rodzaju wskazówki, co należy zrobić, aby uprawdopodobnić swoją wersję. No, ale to już temat na nieco inny wpis, który być może kiedyś rozwinę.

Krótkie podsumowanie

Zaryzykowałbym stwierdzenie, że za większość wyłudzeń towarów w Polsce odpowiedzialni są właśnie tacy prezesi przeróżnych Januszexów, którym nie powiodło się w biznesie, a nie zawodowi oszuści od początku nastawieni na zrobienie wałku. Moralna ocena takiego postępowania, jakie opisałem powyżej, oczywiście zawsze powinna być naganna, ale jednak takiego „upadłego prezesa” można spróbować zrozumieć, choć w niewielkiej części. W końcu gość funkcjonował sobie przez x-lat jako biznesmen, przyzwyczaił się w tym czasie do wysokiej pozycji społecznej oraz do życia na ponadprzeciętnym poziomie, a tu nagle miałby kończyć jako bankrut z długami… Dla wielu taka wizja okazuje się na tyle nie do przyjęcia, że wolą postawić wszystko na jedną kartę i wejść na drogę przestępstwa, niż stać się zwykłym, szarym człowiekiem, który z najnowszego Mercedesa klasy S musi przesiąść się do starego Fiata (albo i do autobusu MPK). W każdym razie na zakończenie dodam tylko, że gdyby któryś z Czytelników miał kiedyś problem ze ściągnięciem należności od podobnego „prezesa Januszexu”, to służę pomocą: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Słupy, śmieci i bałagan w procedurach

Dziś znów będzie o śmieciach, słupach oraz o skarbówce. Zacznijmy może od tego, że w 2001 roku pewna spółka zamieszana w liczne afery gospodarcze przekształca się w inną spółkę (normalna rzecz). Następnie przez ponad 10 lat ta nowo utworzona spółka jest martwym tworem, o czym świadczy min. to, że kierowana do niej korespondencja sądowa wraca z adnotacjami „adresat nieznany”. Sąd miał możliwość rozwiązania owej spółki jako tzw. fikcyjnego podmiotu nie wykazującego żadnych oznak aktywności gospodarczej, ale nikomu widocznie nie chciało się zająć tym tematem, bo i po co się męczyć – w końcu to przypadek, jakich wiele, bo wiele mamy takich istniejących tylko na papierze firm. No i to wszystko zapewne nie ujrzałoby nigdy światła dziennego, ale…

Ale okazało się, że ta spółka – słup jest odpowiedzialna za wwiezienie do Polski góry odpadów, których koszty utylizacji przekraczać mają 10 milionów PLN. Ile na tym zarobili przestępcy? Mogło to być 20-50% wymienionej kwoty, a więc kilka milionów PLN. Czy uda się cokolwiek z tej kwoty wyegzekwować od prezesa spółki? Prawdopodobnie nic, ponieważ zarówno on, jak i jego małżonka będąca wspólnikiem, formalnie nie posiadają żadnego majątku. Jak jednak twierdzi dziennikarz prowadzący śledztwo, majątek „śmieciowego” małżeństwa jest „rozlokowany po różnych słupach, a nawet najbliższej rodzinie”, a dodatkowo „gdzie się mieści (majątek) wie każdy choć trochę rozgarnięty śledczy w lokalnych organach”. Następnie padają sugestie o dzieleniu się z kim trzeba oraz o lokalnych układach jeszcze z lat 80., czego już jednak nie będę komentował. Cały artykuł tutaj:
http://pressmania.pl/multibest-firma-nieznana-z-miejsca-po…/

Rekrutacja słupów i obieg informacji

Mój komentarz zacznę może do tematu słupów. Otóż, wbrew wielu mitom kreowanym przez media, zwykle nie jest tak, że zastępy „słupów” są nieprzeliczone i że VAT-owcy oraz inni przestępcy niezwykle łatwo werbują takie osoby wśród całkiem przypadkowych bezdomnych na dworcach PKP/PKS za przysłowiową flaszkę itd. W rzeczywistości często wygląda to nieco inaczej: po prostu członkowie grupy przestępczej podczas rekrutacji „prezesów” wykorzystują swoje znajomości w lokalnych środowiskach i nie biorą do biznesu osób przypadkowych, bo to zawsze niesie za sobą ryzyko, że nie da się ich kontrolować wtedy, kiedy będą rzeczywiście potrzebni (np. do podpisania jakiegoś papieru) – bezdomny wszak może zniknąć w każdej chwili praktycznie bez śladu. Taka rekrutacja prowadzona wśród znajomych skutkuje tym, że nieraz kilka-kilkanaście postronnych osób wie, że gangster X akurat szuka „prezesów” np. do karuzeli. Co więcej, wiele osób zdaje sobie sprawę, że jakaś przestępcza działalność zaczyna się kręcić, bo jeden idiota z drugim idiotą pochwali się znajomym przy piwie, że oto właśnie został prezesem spółki i nie musi już pracować, a zarabia itd. Takie informacje potem wypływają „w miasto” i nagle stają się tajemnicą Poliszynela – niby wszyscy ze środowiska o tym wiedzą, ale reakcji ze strony organów ścigania jakoś brak. Dobrym przykładem będzie chociażby pewien blok mieszkalny w Inowrocławiu, gdzie x-lat temu, gdy na topie były wyłudzenia VAT-u na metalach kolorowych, zarejestrowano 8 czy 9 firm handlujących złomem, większość na ex-kryminalistów, bezrobotnych, ludzi z marginesu itp., o czym już zresztą kiedyś pisałem. Czy ktokolwiek w miejscowej skarbówce albo z odpowiednich wydziałów policyjnych zainteresował się taką „kumulacją”? Nic mi na ten temat nie wiadomo – wiem natomiast, że organizatorzy tego procederu już od ponad 10 lat są właściwie bezkarni (no, może z nielicznymi wyjątkami wtapiającymi „na własne życzenie”). Oczywiście, śledztwa w podobnych sprawach trwają zwykle dość długo – 4, 5, czasem i 6 lat, ale jeśli przez dobre 10 lat służby nie dają rady rozpracować grupy kilkunastu „karków”, którzy jeszcze kilkanaście lat temu byli drobnymi złodziejaszkami, to coś tu jest raczej nie tak…

Prewencja kluczem do sukcesu?

Zgłębiając temat można dojść do wniosku, że walka ze słupami jest jak walka z wiatrakami. Przykładowo: raport NIK obejmujący lata 2014 i 2015 podaje, że do kontroli podatkowych typowano podmioty z trafnością do 90%, co jest bardzo dobrym wynikiem – tyle, że… w praktyce niewiele to później dawało. Kontrolą obejmowano bowiem spółki – słupy często dopiero po 3 miesiącach ich działalności, kiedy zdążyły już one wystawić faktury i na tym faktycznie zakończyły swoją aktywność. I teraz dane:
– rok 2014, organy wykryły fikcyjne faktury na kwotę 33,7 miliarda PLN, wymierzono 5,2 miliarda PLN należnych podatków
– rok 2015, organy wykryły fikcyjne faktury na kwotę 81,9 miliarda PLN, tylko w pierwszym półroczu wymierzono 4,9 miliarda PLN należnych podatków

Ile z tych domiarów podatkowych wpłynęło do budżetu? Marne 162 miliony PLN za lata 2013-2015, co stanowiło zaledwie 1,3% (!) kwot należnych ustalonych przez organy kontroli skarbowej. To pokazuje, jak dziurawy był system, a także to, że nawet trafne typowanie podmiotów do kontroli nie jest kluczem do sukcesu. Ok, a co jest wobec tego…?

Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Jeszcze nie tak dawno byłem zdania, że bardzo dobrym rozwiązaniem byłaby zaawansowana prewencja oparta chociażby o narzędzie analityczne, które łączyłoby np. dane z rejestru przestępców (ze szczególnym uwzględnieniem recydywy), bezdomnych, stałych klientów pomocy społecznej, długotrwale bezrobotnych oraz dłużników, którzy od lat nie regulują swych zobowiązań. I teraz gdyby taki delikwent, zaliczający się choć do jednej (albo i kilku) wymienionych kategorii nagle zakładał firmę czy też zostawał prezesem spółki, szczególnie w branżach będących na dany moment w kręgach zainteresowania przestępców (np. pod kątem wyłudzania VAT-u, czy też właśnie nielegalnego wwozu śmieci), to system automatycznie powinien przesyłać powiadomienie o tym fakcie do właściwych służb, od skarbówki zaczynając, a na odpowiednich wydziałach policyjnych kończąc.

Dziś już nie jestem pewien skuteczności takowego systemu – a w każdym razie uważam, że bez gruntownych zmian w samych procedurach działania urzędników nie miałby on wielkiego sensu. Dlaczego? Takie systemy co prawda fajnie wyglądają na papierze, ale w zderzeniu z realiami polskich urzędów nawet najlepsza idea polegnie z kretesem, niestety. Nie wszyscy bowiem wiedzą, że skarbówka już dziś dysponuje różnymi bazami, które w założeniu mają jej pomagać w zwalczaniu nieprawidłowości – są to chociażby takie twory, jak: VIES, Cerber, SeRCe, CELINA, KCIK, REMDAT, obecnie JPK_VAT, itd. itp. I co z tego wszystkiego wynika? Właśnie nie tak wiele, jak teoretycznie powinno. Niektórzy „ludzie z branży” twierdzą, że dostęp do tych narzędzi mają wyłącznie nieliczne osoby z działów analiz i kontroli, a cała reszta urzędników nawet nie do końca wie, co te bazy zawierają. Gdyby zresztą chcieli się tego dowiedzieć, to musieliby składać wnioski o udzielenie dostępu itd., a komu się chce… Generalnie więc dane są, ale ich analiza idzie relatywnie słabo, a przepływ informacji pomiędzy poszczególnymi urzędami (nie wspomnę już o informowaniu innych instytucji, jak np. CBŚP) to niekiedy istny dramat.

Poza tym cóż bowiem z tego, że kontrolerzy skarbówki byli zawaleni robotą, skoro bardzo często kończono sprawy po ustaleniu, że słup nie dysponuje majątkiem i nie ciągnięto dalej tego wątku, nie starając się dojść do faktycznych organizatorów procederu!? W konsekwencji mieliśmy tylko koszty i kary więzienia dla kilku meneli (a więc kolejne wydatki z kieszeni podatników). A może była to celowa polityka, mająca na celu odwrócenie uwagi od firm, które przez wiele lat unikały kontroli…? Ciężko jednoznacznie stwierdzić. W każdym razie pewne jest, że „przerobienie” setek czy też tysięcy „słupów” niewiele da, jeśli dzięki temu nie da się dopaść rzeczywistych beneficjentów przestępstwa, czyli organizatorów karuzel i wszelkich innych „wałków” gospodarczych.

Jak więc usprawnić „wyłapywanie” przestępców gospodarczych?

Kilka luźnych propozycji 
W dużym skrócie można powiedzieć, że klucze do sukcesu przy zaawansowanych projektach są właściwie trzy: sprawny obieg informacji, właściwe procedury oraz zmotywowany zespół, który chce się do tych procedur stosować. Idąc dalej tym tokiem myślenia, nasz aparat kontroli skarbowej, chcąc nazbierać więcej grzybów do koszyczka, powinien postawić na następujące rzeczy:

1. Usprawnienie wewnętrznego obiegu informacji w urzędach skarbowych, czyli nowe, lepsze procedury oraz ich maksymalne „odformalizowanie”, dzięki czemu uprawniony urzędnik będzie mógł szybciej uzyskać dostęp do danych umożliwiających namierzenie potencjalnych przestępców.

2. Stworzenie jednego, zintegrowanego systemu oceny ryzyka, opartego na dotychczasowych, który łączyłby dane z obecnie dostępnych systemów i na podstawie odpowiednich algorytmów typowałby już na początkowym etapie te podmioty, które mogą w przyszłości „sprawiać kłopoty”. Dostęp do takiego systemu powinien być możliwie prosty, a jego obsługa intuicyjna. Poza tym jeden centralny system jest o wiele bardziej skuteczny, niż kilka systemów – ludzie się po prostu do niego przyzwyczajają i w nim sprawnie operują, a skakanie „z kwiatka na kwiatek”, czyli od systemu do systemu zawsze jest mniej wydajne (o czym wie praktycznie każdy, kto pracował chociażby w branży IT).

3. Lepszy obieg informacji pomiędzy służbami, wymuszony odpowiednimi procedurami – np. pomiędzy KAS, a wydziałami CBŚP do zwalczania zorganizowanej przestępczości ekonomicznej, co pozwoliłoby chociażby na lepsze zabezpieczanie majątków przestępców.

4. Gruntowne przeszkolenie i odpowiednie wdrożenie w temat wszystkich funkcjonariuszy, którzy mieliby korzystać z takiego zintegrowanego systemu oceny ryzyka, a także maksymalne możliwe skrócenie ścieżki decyzyjnej umożliwiającej dostęp do danych tam zawartych (tzn. nie ma mowy o czymś takim, jak np. składanie podania na piśmie i oczekiwaniu dwa tygodnie na jego rozpatrzenie).

5. No i wreszcie, na sam koniec, najbardziej oczywista dla mnie „oczywistość”, a mianowicie to, że ściganiem przestępców gospodarczych z ramienia np. KAS nie powinni się zajmować ludzie z przypadku zarabiający 2500 PLN na rękę, tylko odpowiednio wykwalifikowani i dobrze opłacani specjaliści, dla których taka praca byłaby faktycznym celem zawodowym, a nie przechowalnią. Jeden taki zawodowiec wyposażony w odpowiednie narzędzia byłby z pewnością bardziej skuteczny, niż pięciu (albo i dziesięciu) urzędników, którzy pracują na zasadzie: „Jacuś, synku, ty weź idź do urzędu skarbowego – ciotka Halina ci tam robotę załatwi, 40h tygodniowo, urlopy płatne, robota spokojna – może za dużo nie zarobisz, ale się nie narobisz no i stabilizacja będzie…”. Lepiej postawić na jakość, a nie na ilość – to stara prawda, która sprawdza się prawie zawsze.

Są to jedynie luźne propozycje, które oczywiście mogłyby „polec” w toku analizy, ale przecież to właśnie od różnych propozycji się najpierw zaczyna, a dopiero potem wychodzą z tego rozwiązania nadające się do implementacji. Może więc warto, żeby wzięto się wreszcie za działania faktycznie zmierzające do poprawy sytuacji, a zaprzestano „pokazówek” typu: „znosimy karę łączną i będzie można dostać 150 lat więzienia za faktury VAT”.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!