Przeciętny biznesmen vs zawodowy oszust – dwa różne spojrzenia na ten sam przypadek

Dzisiejszy wpis będzie luźną wariacją mającą na celu przedstawienia zasadniczej  różnicy w sposobie myślenia przeciętnego przedsiębiorcy vs zawodowego oszusta specjalizującego się w przestępstwach gospodarczych -oczywiście w kontekście tego samego przypadku. Mówiąc „luźna wariacja” mam na myśli to, że podane „patenty” niekoniecznie muszą być w 100% możliwe do zastosowania w realnym życiu – w tym konkretnym przypadku nie ma to akurat wielkiego znaczenia, gdyż o co innego tutaj chodzi (o porównanie toków myślenia).

Krótki szkic sytuacyjny

Niniejszy przykład postanowiłem oprzeć na projektach stworzonych dzięki dofinansowaniom unijnym, a konkretnie dzięki programom 8.1 i 8.2 (słynna Innowacyjna Gospodarka). Dlaczego właśnie ten wątek? Tak się zdarzyło, że akurat kończą się okresy trwałości tych projektów (lub już się skończyły), a zdecydowana większość z nich to dziś typowe martwe twory, do tego oparte na przestarzałych rozwiązaniach, których tak naprawdę nikt nie potrzebuje, bo obecnie są na rynku znacznie lepsze i do tego o wiele tańsze. Dobrym przykładem niech będą platformy do współpracy B2B, na stworzenie których kilka lat temu brano dofinansowania po kilkaset tys. PLN, a dziś można je spokojnie zastąpić rozwiązaniami sprzedawanymi np. w abonamencie, których koszt to kilkadziesiąt PLN miesięcznie. Tak więc załóżmy, że możemy tanio nabyć taką platformę i…

Sposób myślenia przeciętnego przedsiębiorcy

Ok, mogę tanio przejąć platformę do współpracy B2B, która według kwitów zaakceptowanych przez PARP (Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości) kosztowała 500 tys. PLN. Wiadomo, jak to z projektami z dotacji, koszt zawyżony, dałoby się w rzeczywistości za połowę tej kasy zrobić, no ale nieważne… Gość chce to sprzedać za 50 tys. PLN, bo okres trwałości się skończył, a on nie ma pomysłu co dalej i energii do działania, no i może warto by to jakoś pociągnąć dalej…

No, ale podsumujmy to, co mamy:

– na rynek już dawno weszła mocna konkurencja, tak więc trzeba by włożyć górę hajsu w przebudowę i promocję tego rozwiązania, to może być coś z tego było…

– tylko ile by trzeba w to włożyć – na przebudowę i rozwój pewnie z kilkaset tys. PLN by poszło, trochę szkoda swojej kasy ryzykować, więc może by znaleźć jakiegoś łosia – wróć – inwestora, który by to sfinansował…

– ale ludzie, którzy bezpośrednio inwestują w tego typu startupy, zwykle mają know-how i się znają na rzeczy, więc raczej nie dadzą sobie wcisnąć kitu, że jak coś kosztowało kilka lat temu 500 tysi, to teraz też jest tyle warte, no a poza tym wiedzą, że jak coś z dotacji zrobione, to cena pewnie przeszacowana x2, więc szanse nieduże…

– w sumie więc na inwestora nie ma chyba co liczyć, projektu w obecnym kształcie nie ma sensu ciągnąć, a jakby tak chcieć przebudować i podrasować, to w gruncie rzeczy niewiele więcej kosztowałoby stworzenie czegoś totalnie nowego od podstaw, w 100% zrobionego tak, jak chcę, także ten…

Także ten, chyba R.I.P. i nie ma sensu tego brać, nawet za darmo, bo czasu szkoda, że o utopionej kasie nie wspomnę.

A jak do tej sytuacji podszedłby zawodowy oszust…?

No dobra, więc mamy do kupienia za 50 tys. PLN jakieś g., z którym z perspektywy legalnego biznesu nie ma co za bardzo zrobić, bo nikt tego nie odkupi ode mnie zapewne (a jeśli już, to za jakieś grosze), frajer-inwestor też się raczej nie znajdzie, pompować w to kasy nie ma sensu…

Ale nawet i tutaj jest światełko w tunelu, bo ta cała platforma do współpracy B2B kosztowała 500 tys. PLN i jest to wycena potwierdzona przez tony różnych kwitów, oficjalnie zaakceptowana przez PARP, więc w praktyce może być ciężka do podważenia. Do tego w ciągu ostatnich kilku lat bardzo wzrosły ceny usług IT, co powoduje, że dziś stworzenie takiego systemu mogłoby być spokojnie droższe o jakieś 50% (albo i więcej), więc można wykazać jeszcze większą wartość, przynajmniej teoretycznie. Ok, więc pomyślmy, co by tu z tym potencjalnie zrobić…

– To na początek może klasyka, czyli zbijanie podatku dochodowego: kupujemy platformę B2B za 50 tys. PLN na zagraniczną spółkę zarejestrowaną w kraju o przyjaznym systemie podatkowym, która następnie sprzedaje taki system polskiej spółce za, powiedzmy, 800 tys. PLN, co teoretycznie generuje dla tej z Polski możliwość odpisania całkiem sporej kwoty… No i skarbówka się raczej nie przyczepi, że to fikcyjna transakcja fikcyjnym towarem, obliczona na zbicie dochodowego, bo są wiarygodne kwity potwierdzające wartość tego ustrojstwa, podbite przez PARP, więc wspomniane 800 tys. PLN finalnej ceny również nie będzie zbyt podejrzane (bo sprzedaje się z zyskiem wszak). Zresztą w US zatrudniają lamusów, którzy się nie znają na wycenach projektów IT, więc po kwitach tylko będą patrzeć i nikt takiej wyceny kwestionował nie będzie. No, ewentualnie mogliby się czepić w przypadku, gdyby skarbówka doszła to tego, że pierwotny właściciel sprzedał platformę za 50 tys. PLN, a potem inna spółka kupiła za 800 tys. PLN, ale musieliby sprawdzić – trzeba pomyśleć, jaka byłaby szansa na to, a jeśli duża, to może pokombinować np. na…

– Sztuczne zwiększenie majątku spółki? Hmmm… No bo tak: mamy tę spółkę z obrotami i dobrze byłoby dodatkowo wziąć na nią kredyt w wysokości np. 200 tys. PLN. Wiadomo, im spółka ma więcej aktywów, tym lepiej, ale oczywiście samo posiadanie takiej platformy, jakoś specjalnie nie podbije zdolności kredytowej spółki… Więc co? Więc w założeniu taki kredyt (lub jego lwia część) posłuży teoretycznie na modernizację platformy, a za modernizacją pójdzie odsprzedaż za, powiedzmy, 2 miliony PLN – i ta cała transakcja będzie zabezpieczona podpisanym kontraktem z zagraniczną spółką X. I to już może zmienić nieco punkt widzenia banku, kiedy podamy te okoliczności przy okazji składania wniosku o kredyt… Wiadomo, że po „modernizacji” i tak tej platformy nikt w rzeczywistości nie kupi (bo spółka zagraniczna się wycofa z umowy), więc sorry, kredytu nie będzie z czego spłacić i bankrut. No chyba, żeby kredyt nie przeszedł, to można by teoretycznie spróbować wyciągnąć hajsy od inwestorów na jakiś tam projekt, a ta platforma sztucznie zwiększałaby wartość majątku spółki i czyniła ją bardziej wiarygodną, chociaż…

– To jeszcze pogadam ze Zdzichem. Zdzichu z Rychem i Frankiem prowadzą sobie spółkę z o.o. i „zakopali się” w długach, które na obecną chwilę przewyższają wartość majątku tegoż przedsiębiorstwa, a stan taki trwa już niecałe 24 miesiące. W takim przypadku będzie tak, że wniosek o upadłość spółki zostanie odrzucony, a zarząd będzie odpowiadał za jej długi także swoim prywatnym majątkiem, co przyjemne nie jest. I tutaj teoretycznie można by zrobić tak: nowy wspólnik wniesie aportem platformę wartą teoretycznie 500 tys. PLN (albo i więcej), podwyższając wartość majątku spółki oraz dając „nadzieję” na przetrwanie biznesu, a nawet rozwój (bo platforma ma być np. sprzedawana dalej). Oczywiście w odpowiednim czasie okaże się, że owa „nadzieja” spaliła na panewce, no ale wtedy chłopaki będą mogli już spokojnie składać wniosek o upadłość bez większych obaw, że zlicytują im ich prywatne wille i Mercedesa. Trzeba tylko do mecenasa się udać i zorientować, czy tak na pewno da się i czy syndyk, czy kto tam będzie wyceniał, nie podważy czasem wartości tej platformy, bo wtedy lipa, ale jest jeszcze kolejna opcja…

– Kumpel działający też na legalu mówił mi kiedyś, że ma już dość swoich wspólników, którzy nic nie robią, kasę biorą, a on tyra jak dziki osioł i do tego nie widać perspektyw na lepsze, a na gorsze wręcz. Wspominał też, że fajnie byłoby „legalnie” wyprowadzić jakoś pieniądze z jego spółki – ale tak, żeby trafiły do jego kieszenią „pod stołem”, jak to się mówi. Więc może tak: spółka kumpla zakupuje platformę B2B za 300 tys. PLN od kontrolowanej przeze mnie spółki Y, a pieniędzmi się dzielimy na dwóch, proporcje do ustalenia. Niby super deal i w ogóle, no a potem okazuje się, że systemu nie tylko nie da się sprzedać z zyskiem, ale w ogóle nikt nie chce go kupić. Tak więc kumpel powie po prostu: drodzy Kontrahenci oraz Udziałowcy, niestety nie wypłacimy Wam teraz Waszych pieniędzy, gdyż polegliśmy na pewnej inwestycji i chyba będziemy musieli złożyć wniosek o upadłość… W sumie trzeba by się zastanowić, czy tak się da, a jeśli nie, to…

Wystarczy

Wystarczy, choć kilka pomysłów jeszcze z pewnością by się znalazło. W każdym razie to właśnie od takich luźnych „rozkmin” zaczyna się często układanie planów działania – jedne pomysły nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością (bo np. po zasięgnięciu opinii prawnej okazuje się, że tak się nie da), inne z kolei okazują się zbyt skomplikowane, ale jeszcze inne można z powodzeniem wcielić w życie. Natomiast jeśli kogoś zainteresowała tematyka dofinansowań z UE, to dodam tylko, że jest to osobny wątek, który zapewne jeszcze nie raz poruszę, gdyż jest on megaciekawy – właśnie w kontekście przestępczości gospodarczej.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!