Najczęściej występujące metody porzucania odpadów

Osoby poruszające się na co dzień w branży odpadowej wiedzą, że cały nielegalny biznes śmieciowy opiera się na unikaniu kosztów utylizacji zgodnej z prawem. Przestępcy, mówiąc najprościej, zarabiają na tym, że nie muszą za nią płacić. Oczywiście z odpadami i tak trzeba coś zrobić – oto i kilka popularnych modus operandi.

1. Porzucenie odpadów w nieczynnych wyrobiskach

Opisywałem już niegdyś na blogu przypadek pewnego „żwirownika”, który kupował na podstawione spółki nieczynne żwirownie, do których następnie trafiały przeróżne odpady. Można się pokusić o stwierdzenie, że jest to metoda efektywna i stosunkowo bezpieczna. Jeszcze kilka lat temu, zgodnie z danymi Najwyższej Izby Kontroli, około 1/3 wyrobisk nie była kontrolowana w ogóle, natomiast 1/3 była kontrolowana zaledwie raz do roku. Praktyka pokazuje również, że o ile wyrobiska pozostałe po dużych kopalniach są jeszcze w miarę regularnie kontrolowane, o tyle już nie można powiedzieć tego samego chociażby o małych żwirowniach. Nie powinno to specjalnie dziwić, gdyż nie sposób oczywiście objąć stałym nadzorem wszystkich obiektów tego rodzaju – patrząc realnie, trzeba by bowiem do tego celu zatrudnić armię ludzi, ewentualnie objąć wszystko monitoringiem, co również byłoby ciężkie do przeprowadzenia.

Idźmy dalej. Ile zatem kosztuje zakup takich terenów po żwirowniach lub kopalniach? Jeszcze jakieś dwa lata wstecz w ogłoszeniach można było znaleźć sporo obiektów o powierzchni kilku – kilkunastu hektarów w cenach 200–300 tysięcy PLN. Obecnie (koniec 2022 roku) takich obiektów wystawionych na sprzedaż jest zauważalnie mniej, a ich ceny nieco podskoczyły. Jednak i tak za wiele to nie zmienia, gdyż tak naprawdę ich koszt zwraca się zaledwie po kilku transportach.

Wysokie koszty utylizacji odpadów napędzają mafie śmieciowe

Spójrzmy na przykładowe koszty utylizacji niektórych rodzajów odpadów w roku 2022 (a stawki te wciąż idą do góry!):

– odpady agrochemikaliów zawierające substancje niebezpieczne: ponad 30 tysięcy PLN / tona;

– odpady tworzyw sztucznych (z wyłączeniem opakowań): ponad 5 tysięcy PLN / tona;

– roztwory i kwasy (na przykład kwas siarkowy): ponad 10 tysięcy PLN / tona;

– odpady ciekłe zawierające substancje niebezpieczne powstające przy produkcji farmaceutyków: ponad 15 tysięcy PLN / tona;

– opakowania zawierające pozostałości substancji niebezpiecznych: ponad 40 tysięcy PLN / tona;

– nieorganiczne odpady zawierające substancje niebezpieczne: ponad 50 tysięcy PLN / tona;

– baterie zawierające rtęć: ponad 100 tysięcy PLN / tona.

Jak widać, jest drogo, a w niektórych przypadkach wręcz ekstremalnie drogo. Wystarczy więc obniżyć ceny za odbiór odpadów, a następnie wypełnić KPO (Kartę Przekazania Odpadów) i zgłosić ten fakt do bazy BDO, a podmiot przekazujący odpady będzie szczęśliwy, że ktoś mu zdjął z głowy kłopot kosztownej utylizacji.

Wracając jednak do samych żwirowni, to oczywiście nie zawsze było tak, że przestępcy je kupowali. Niejednokrotnie wyglądało to tak, że do właściciela pola przychodzili jacyś ludzie, którzy proponowali mu prosty deal: „Pan dajesz teren, a my będziemy wydobywać żwir i odpalać panu taką a taką sumę od każdej wydobytej tony. Nic pan nie inwestujesz, a poza tym my załatwimy całą papierologię”. No i jeden rolnik z drugim przystawał na taki układ. Żwir wyjeżdżał na ciężarówkach w dzień, a pod osłoną nocy wjeżdżały odpady, które po cichu zakopywano. I jeśli nawet po jakimś czasie sprawa się wydała, to okazywało się, że spółka jest postawiona na słupa, a jedynym, który miał później problemy, był ów rolnik, który wydzierżawił jej swoje grunty.

 2. Porzucanie odpadów wraz z naczepami

Jeśli „śmieciowi” przestępcy kupują byłe tereny pokopalniane, to na ogół z myślą, że będą tam porzucać duże ilości odpadów. Jednak co w sytuacji, gdy proceder jest planowany na mniejszą skalę? Wtedy dobrym rozwiązaniem jest zakup niedrogiej naczepy, ewentualnie jej wypożyczenie, a następnie załadowanie na nią odpadów i porzucenie całości w jakimś ustronnym miejscu. Bywały zatem przypadki, gdzie naczepy pozostawiano na ogólnodostępnych parkingach nieobjętych monitoringiem, w gospodarstwach rolniczych leżących na uboczu lub w nieczynnych magazynach albo też w fabrykach. Taka naczepa ma tę istotną zaletę, że jest bardzo tania (jeżdżące egzemplarze można kupić na OtoMoto już za kilkanaście tysięcy złotych), a mieści się na niej kilkanaście ton odpadów, których utylizacja może kosztować kilkaset tysięcy złotych. Co nie jest bez znaczenia, zakup można łatwo „zanonimizować” przy pomocy podstawionego słupa, który za odpowiednią opłatą może przedstawić sprzedawcy podrobione dokumenty. Oczywiście z takiej naczepy już po zakupie usuwa się numer VIN oraz tablice rejestracyjne, co jeszcze bardziej utrudnia identyfikację beneficjentów przekrętu. Często więc zdarza się tak, że koszty utylizacji odpadów ukrytych na takich naczepach, wobec nieustalenia sprawców procederu, ponoszą samorządy (o czym jeszcze wspomnę).

Jednak, jak mówi znane powiedzenie, „nie ma róży bez kolców”, więc teoretycznie istnieje ryzyko przechwycenia takiej naczepy z odpadami na trasie, na przykład przez Inspekcję Transportu Drogowego lub policję – zwłaszcza gdy naczepa jest zdezelowana i już z daleka może wzbudzić w funkcjonariuszach chęć kontroli. Przestępcy stosują więc następujący schemat: do firmy przekazującej odpady przyjeżdża wynajęty zestaw (auto plus naczepa), aby w razie czego kamery znajdujące się na zakładzie zarejestrowały, że odpady zostały zabrane przez podmiot mający do tego stosowne uprawnienia (patrz: numery rejestracyjne auta). Odpady są więc ładowane na naczepę, a następnie ciężarówka wyrusza w trasę.

No i teraz mamy w zasadzie dwa warianty:

  1. Ciężarówka z odpadami przyjeżdża na miejsce przeznaczenia, którym jest jakiś magazyn należący do firmy słup, będącej formalnym odbiorcą. Odpady są rozładowywane, a następnie przeładowywane na starą naczepę, którą wywozi się z terenu magazynu na jakąś niewielką odległość (kilka – kilkanaście kilometrów) i porzuca. W systemie BDO odbiorca odpadów wpisuje wtedy informację, że zostały one odebrane.
  2. Ciężarówka z odpadami jedzie do odbiorcy, ale w odpowiednim miejscu zakłóca na pewien czas działanie systemu GPS i zbacza z wyznaczonej trasy. Po drodze, gdzieś na jakimś ustronnym placu lub na magazynie, odpady są przeładowywane na starą naczepę. Ciężarówka, która pierwotnie je odebrała od firmy przekazującej, jedzie dalej, czyli do firmy będącej odbiorcą, oczywiście włączając w odpowiednim momencie nadajnik GPS. Chodzi o to, aby w razie czego na trasie przejazdu było widać, że pojazd dotarł na miejsce przeznaczenia. Jeżeli natomiast chodzi o same odpady, to są one transportowane starą już naczepą na niewielką odległość od miejsca przeładunku, a następnie porzucane.

Generalna zasada w obu tych przypadkach jest taka: nie wozimy odpadów starą naczepą na długie dystanse, bowiem po drodze mogłaby ona zostać zatrzymana, a wtedy funkcjonariusze ITD lub policjanci mogliby odkryć brak numerów VIN i byłoby nieciekawie. Do tego przejazd takiej naczepy mógłby zostać wyłapany chociażby przez kamery monitoringu, a wtedy policja mogłaby przy okazji ustalić numery ciągnika, co nie zawsze jest wskazane. Co innego, gdy stara naczepa przejedzie jedynie niewielką odległość, do tego trasą sprawdzoną wcześniej przez „pilota”, czyli pojazd jadący przodem w odpowiedniej odległości. Rolą takiego „pilota” jest informowanie kierowcy ciężarówki przewożącej odpady o ewentualnych utrudnieniach, co daje temu drugiemu możliwość uniknięcia chociażby zatrzymania przez patrol policji stojący gdzieś na trasie. Sama trasa przejazdu jest zaś tak dobierana, aby naczepy wraz z ciągnikiem w miarę możliwości nie załapał monitoring.

Muszę wspomnieć, że w grze jest również wariant, w którym operacja taka odbywa się na wynajętej naczepie – przestępcy nie kupują jej, tylko wypożyczają, a następnie porzucają już załadowaną odpadami. Z dość oczywistych względów taką opcję wykonuje się w oparciu o firmy słupy.

3. Stodoła u znajomego rolnika

Być może niektórym Czytelnikom / Czytelniczkom trudno będzie w to uwierzyć, ale są ludzie, którzy za równowartość kilkuset złotych miesięcznie godzą się na przechowywanie przeróżnych odpadów w nieużywanych budynkach gospodarczych (stodoły, obory, garaże). Podobny mechanizm funkcjonuje w przypadku tak zwanych dziupli, w których złodzieje rozbierają kradzione auta na części. Przestępcy przywożą więc bale z odpadami do takiego gospodarstwa, wręczają właścicielowi kilka tysięcy złotych za rok przechowywania z góry, a następnie odjeżdżają na zawsze. Co istotne, do tego typu akcji selekcjonuje się na ogół osoby będące w zaawansowanym stadium alkoholizmu, które dbają tak naprawdę jedynie o to, aby mieć się za co napić. Tacy ludzie nie znają rzeczywistych organizatorów procederu, przy czym słyszałem i o takim przypadku, w którym właściciel podupadłego gospodarstwa umarł wkrótce po przyjęciu odpadów na swój teren, a jego spadkobiercy nie mieli zielonego pojęcia, co to za beczki stoją w stodole i kto je tam przywiózł. Ryzyko więc, owszem, istnieje, ale relatywnie niewielkie.

4. Gmina i spadek

Ciekawy i kreatywny wariant porzucania śmieci był (jest) związany z art. 1023 Kodeksu cywilnego, według którego Skarb Państwa ani gmina nie mogą odrzucić spadku, który przypadł im z mocy ustawy, a co więcej, spadek uważa się za przyjęty z dobrodziejstwem inwentarza. Jakie dawało to możliwości w praktyce?

Przestępcy znajdowali Kowalskiego, który był nieuleczalnie chory, a niekiedy nawet przebywał już w hospicjum. W innym wariancie mógł to być alkoholik w końcowej fazie, który stał już jedną nogą nad grobem, mówiąc potocznie. Istotne było jednak to, aby taka osoba nie miała żadnych spadkobierców ani nikogo bliskiego. Tak więc taki Kowalski otwierał działalność gospodarczą, a następnie kupował jakiś obiekt – na przykład tanią działkę leżącą gdzieś na uboczu. Oczywiście im tańsza była taka nieruchomość, tym lepiej (chociażby z uwagi na potencjalne zainteresowanie ze strony skarbówki). Następnie zwożono tam odpady i albo je porzucano, albo zakopywano w ziemi, ewentualnie wylewano na pole. Kowalski zaś po pewnym czasie umierał, a ponieważ nie miał żony, dzieci, rodzeństwa, rodziców ani innych żyjących krewnych, to ustawowo dziedziczyła po nim gmina jego ostatniego miejsca zamieszkania. No i wtedy się okazywało, że na tej nieruchomości znajdują się odpady, które trzeba utylizować. Kto za to płacił? Niestety gmina. Śmierć Kowalskiego powodowała zaś, że ewentualne śledztwo miało bardzo małe szanse powodzenia, gdyż znikał kluczowy świadek. Schemat miał więc potencjał na bycie przestępstwem doskonałym, choć sporą trudnością było tutaj znalezienie słupa, który nie miał żadnych spadkobierców. Warto przy tym wspomnieć, że możliwy jest również inny wariant: jeśli spadkobiercy słupa jednak istnieją, to można się z nimi dogadać, aby odrzucili spadek – w takim przypadku również dziedziczy gmina.

5. Wynajęty magazyn

W tym wariancie odpady są zabierane od wytwórców, a następnie zwożone na magazyn formalnie będący pod kontrolą odbiorcy, przy czym z uwagi na koszty najczęściej w grę wchodzi wynajem. Co się dzieje dalej? Odpady spokojnie sobie leżą, czekając na odkrycie przez inspekcję lub właściciela obiektu, który zdenerwowany tym, że najemca przestał mu płacić czynsz, decyduje się na interwencję. W innym wariancie mamy pożar, który niszczy większość śladów i sprawia, że problem odpadów ulatuje z dymem, obrazowo mówiąc.

6. Inne miejsca porzuceń odpadów

Lasy, łąki, opuszczone budynki… Spektrum możliwości jest tutaj naprawdę szerokie. Nieco więcej na ten temat można przeczytać w wywiadzie, który zamieściłem na końcu tego rozdziału.

 

Od VAT-u do nielegalnych odpadów

Historia ta ma swój początek w 2011 roku. Jest to czas, gdy powoli kończy się zarabianie na złomie, ponieważ odwrócony VAT wymiótł mniej wyspecjalizowanych oszustów z tej branży. W pewnym mieście, gdzieś w centralnej Polsce, jeden z miejscowych VAT-sterów – nazwijmy go Kwiatkowski – dość szeroko znany ze swojej przestępczej działalności, wpada na nowy pomysł zyskownego biznesu: nielegalny obrót śmieciami! Ze środkami na inwestycje nie ma problemów, gdyż z wyłudzeń VAT-u dało się co nieco odłożyć. Kwiatkowski otwiera więc na obrzeżach miasta firmę transportową – formalnym właścicielem jest jego konkubina, z którą tworzy związek już od wielu lat (nie wiem, czy szczęśliwy). Zaraz potem do „śmieciowej ekipy” przystępuje pewien przedsiębiorca, dysponujący kilkoma dużymi halami, w których niegdyś mieściła się ferma kurczaków. Co ciekawe, hale znajdują się w odległości zaledwie kilkuset metrów od domu, w którym mieści się firma transportowa zarejestrowana na konkubinę Kwiatkowskiego. Teraz przychodzi czas na „dopięcie” zagadnień formalnych – wspomniany przedsiębiorca w ciągu kilku kolejnych miesięcy otrzymuje koncesję na przechowywanie odpadów innych niż niebezpieczne, a firma konkubiny Kwiatkowskiego dosłownie kilka dni później otrzymuje koncesję na transport odpadów (wygląda to tak, jakby obydwa podania były składane praktycznie w tym samym czasie).

Wreszcie biznes rusza, odpady przyjeżdżają w dzień i w nocy, co budzi podejrzenia okolicznych mieszkańców. Jednak w tamtym czasie temat pożarów składowisk nie był jeszcze na topie, więc tak zwany przeciętny odbiorca nie był aż tak wyczulony na te kwestie. Odpady pojawiały się wobec tego na magazynie w masowych ilościach, a portfele organizatorów procederu pęczniały do ponadprzeciętnych rozmiarów. Dobrej passy nie przerywały nawet zatrzymania pojazdów wiozących śmieci, będące dziełem Inspekcji Transportu Drogowego – po prostu, jak to się ładnie mawia, „wszystko rozchodziło się po kościach”. Wreszcie, w 2019 roku, przyszedł jednak czas na spektakularny pożar, w którym spaleniu uległa znaczna część odpadów – ale nie wszystkie. Reszta zostaje już wcześniej przewieziona kilka kilometrów dalej, do podupadającego gospodarstwa znajdującego się na uboczu, gdzie „leżakują” sobie przez jakiś czas. Jednak po czasie syn właściciela tegoż gospodarstwa otwiera spółkę Alfa, zajmującą się pośrednictwem w obrocie śmieciami oraz ich składowaniem. Cichym wspólnikiem w tej spółce jest były VAT-ster Kwiatkowski, którego porsche cayenne jest często widywane na powstającym właśnie składowisku. Składowisko to sukcesywnie rozbudowuje się, pojawia się też na nim coraz więcej maszyn i naczep, w których znajdują się bale oraz beczki z niezidentyfikowanymi substancjami.

Sąsiedzi zaczynają być zaniepokojeni, robią zdjęcia i zawiadamiają właściwy miejscowo inspektorat ochrony środowiska. Kontrolerzy przyjeżdżają na miejsce, znajdują nieprawidłowości, po czym nakładają karę na Alfę. Kilka dni potem dziwnym trafem zostaje zdemolowany samochód należący do Nowaka, będącego jednym z właścicieli domów sąsiadujących ze składowiskiem. Nowak, mocno poruszony, mówi o wszystkim pewnemu policjantowi, z którym łączą go więzy rodzinne. Policjant ten obiecuje zaangażować się w sprawę i pomóc, jednak z jakichś powodów jego przełożeni nie chcą rozpocząć śledztwa. Właściwie jedynym efektem rozmowy z policjantem jest to, że Nowaka odwiedza jego dawny szkolny kolega, obecnie prowadzący podejrzane interesy, który mówi mu wprost: „Odpuść, zanim narobisz sobie poważnych kłopotów”. Spółka Alfa dalej więc działa i przywozi odpady na coraz większą skalę. Cały teren składowiska zostaje zaś ogrodzony wysokim płotem z blachy, a wokół zostają zainstalowane kamery.

Były VAT-ster Kwiatkowski nawiązuje w międzyczasie kontakty z właścicielem żwirowni, który swego czasu dorobił się sporego majątku, sprzedając żwir niezbędny do budowy autostrady. Tenże właściciel był zwykłym rolnikiem z kilkunastoma hektarami, który biedował przez lata, aż tu nagle niecały kilometr od jego pól rozpoczęto budowę na wielką skalę. Zaczął więc kopać żwir i dziś jest milionerem, posiadającym oprócz żwirowni sporą firmę transportową. Kwiatkowski dotarł do tego człowieka i razem zaczęli działać w śmieciach – Kwiatkowski zbierał odpady od odbiorców, a „żwirownik” wykładał środki na zakup nieczynnych wyrobisk (nabywcami były spółki postawione na figurantów), do których następnie zwożono odpady i zasypywano je pod osłoną nocy.

 

Reakcje organów odpowiedzialnych za zwalczanie przestępstw odpadowych

Prowadząc sprawę związaną z opisywanymi wyżej wydarzeniami, odwiedziłem Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska, gdzie miłe panie inspektorki również znały nazwiska panów będących bohaterami tej historii oraz nazwy powiązanych z nimi firm. Policja również dysponuje tymi danymi, zna okoliczności zdarzeń. No i co w związku z tym? Przez kilka lat jedynym efektem było jak dotąd nałożenie kar administracyjnych na spółkę Alfa, w której cichym wspólnikiem jest były VAT-ster Kwiatkowski. Dopiero na początku 2024 roku do akcji wkroczyły ABW oraz prokuratura, a kilka osób zamieszanych w proceder trafiło do aresztów śledczych.

Potrzebujesz pomocy w sprawach związanych z nielegalnymi odpadami?

NAPISZ DO NAS: kontakt@bialekolnierzyki.com

Partner wpisu

 

 

 

 

Golden Waste Sp. z o.o. 

Jesteśmy nowoczesną, innowacyjną firmą, której działalność koncentruje się na branży odpadowej oraz przedsiębiorstwach będących wytwórcami odpadów.

Nasza oferta:

  • pośrednictwo w obrocie odpadami
  • doradztwo i audyty odpadowe
  • sprzedaż maszyn i urządzeń dla branży odpadowej
  • tereny pod instalacje i składowiska
  • restrukturyzacja firm z branży odpadowej
  • sprawdzanie kontrahentów i wywiad gospodarczy

Działamy na terenie całej Polski!

Nielegalne odpady – kierunek Rumunia

Międzynarodowa organizacja dziennikarzy śledczych OCCRP (Organized Crime and Corruption Reporting Project) w 2019 roku przeprowadziła śledztwo, w wyniku którego ustalono, że do rumuńskich cementowni z różnych krajów zwożone są odpady ulegające następnie spaleniu. Nie byłoby w tym nic specjalnie kontrowersyjnego, gdyby nie to, że nikt tak naprawdę nie wie, jakiego rodzaju odpady trafiają do tych instalacji.

Dziennikarze w trakcie prowadzenia śledztwa dotarli do powiązań niektórych firm z włoską mafią, która jest znana w Europie ze stosowania metody miksowania odpadów. Najkrócej mówiąc, wygląda to tak, że odpady zaliczane do kategorii niebezpiecznych (jak chociażby odpady medyczne) są mieszane z tymi mniej szkodliwymi, a następnie zakopywane lub spalane. W przypadku rumuńskich cementowni zachodzi podejrzenie, że nielegalnie spala się tam różnego rodzaju toksyczne śmieci. Dobrze, a w jaki sposób takie niebezpieczne odpady trafiają do tego kraju? Przecież mamy chociażby kontrole na granicach, trzeba mieć odpowiednie dokumenty transportowe na konkretny rodzaj odpadów i tak dalej… Prosty przykład: ciężarówka z odpadami zapakowanymi w bale wyjeżdża z Włoch i jedzie do Rumunii. Według dokumentów pojazd wiezie zwyczajne odpady, jednak po odpakowaniu bali okazuje się, że są one zmieszane z odpadami niebezpiecznymi. Dodatkowo zdarzały się także przypadki fałszowania wyników badań laboratoryjnych, na przykład na obecność trujących substancji.

Rumuńskie cementownie

Oczywiście od czasu do czasu podobna kontrabanda wyjdzie na światło dzienne, jednak kontrolowana jest tylko pewna część pojazdów przewożących odpady, przy czym kontrole te nie zawsze są szczegółowe. W takiej sytuacji przestępcy po prostu kalkulują wpadki niektórych transportów jako koszty działalności i kontynuują swój proceder. A jego opłacalność jest wysoka, bowiem, przykładowo, koszty utylizacji tony odpadów medycznych wynoszą w Polsce 7–8 tysięcy PLN (dane za 2022 rok), podczas gdy w rumuńskiej cementowni w 2019 roku można było spalić tonę śmieci nawet za 15–20 EUR. Jeśli więc nawet stawki rumuńskie wzrosły w ostatnim czasie kilkukrotnie, to i tak nadal pozostaje przestrzeń do zrobienia niezwykle lukratywnego biznesu. Nie ma się więc co dziwić, że do Rumunii trafiają śmieci z całej Europy, a skala tego importu prawdopodobnie wzrosła od 1 stycznia 2018 roku, kiedy to Chiny praktycznie przestały przyjmować odpady z zagranicy.

Kończąc ten wątek, wypadałoby zadać proste pytanie: czy ktoś monitoruje poziom emisji szkodliwych substancji, które powstają w trakcie spalania odpadów w rumuńskich cementowniach? Dziennikarze z OCCRP ustalili, że jeszcze do 2019 roku nie było takiego monitoringu ze strony instytucji państwowych, ale każda z cementowni musiała go wdrożyć na własną rękę. No i wyszło tak, że większość kontraktów na monitorowanie emisji zgarnęła firma powiązana z wieloletnim szefem rumuńskiej agencji ochrony środowiska. Przypadek? Raczej nie. Nie chciałbym oczywiście nikogo oskarżać, jednak doświadczenie życiowe mówi, że tam, gdzie mamy lukratywny biznes i powiązania polityczne, dość często przymyka się oko na różne nieprawidłowości.

Rumuński król szlamu

Skoro już poruszyliśmy wątek rumuński, to chciałbym w tym miejscu przedstawić historię, która odbiega od pozostałych zaprezentowanych tutaj przykładów, choć i w niej odpady grają niebagatelną rolę. Głównym bohaterem jest Daniel Boldor, czyli pewien przedsiębiorczy Rumun cygańskiego pochodzenia, nazywany również królem szlamu.

W 2011 roku Boldor powrócił z emigracji do rumuńskiego miasta Baia Mare, będącego znanym centrum górniczym, gdzie od lat wydobywano miedź oraz produkowano wyroby z tego cennego metalu. Nie wszystkie zakłady przetrwały jednak transformację ustrojową, a jednym z tych, którym się nie udało, był zakład przerobu miedzi Cuprom, zamknięty jeszcze w latach 90. Na pierwszy rzut oka wydawać by się więc mogło, że w tej rozpadającej się infrastrukturze jedynymi cennymi rzeczami były stare maszyny i złom różnego rodzaju, rozkradane przez miejscowych Romów. Jednak było tam coś jeszcze: duże ilości odpadów pozostałych po przerobie miedzi. Technologia rafinacji tego metalu w Cupromie do lat 90. była bowiem mało zaawansowana, więc w tak zwanych odpadach flotacyjnych wciąż pozostawało dużo drobin miedzi oraz złota, które były zbyt małe, aby je wyłapać i odzyskać. Odpady z cząsteczkami cennych metali trafiały więc wprost do okolicznych bagien i nikt nie zaprzątał sobie nimi głowy.

Jednak pewnego dnia pojawił się Boldor, który po rozmowie z miejscowymi górnikami powiedział sobie: „Zaraz, zaraz, przecież w tym szlamie mamy już wykopane złoto i miedź, które teraz trzeba tylko zebrać, przetworzyć, a potem sprzedać i zgarnąć miliony!”. Okazało się, że jest to dobry tok myślenia, gdyż na taki towar można było znaleźć klientów chociażby w Chinach czy Korei Południowej, gdzie było wiele przedsiębiorstw potrzebujących dużych ilości metali szlachetnych, a jednocześnie istniały firmy dysponujące nowoczesnymi technologiami odzysku. Nasz bohater przystąpił więc do działania i szybko zorganizował 250 tysięcy GBP na rozpoczęcie prac wydobywczych. Wtedy też powstała firma Exiteco SRL, która w 2013 roku rzekomo rozpoczęła wydobycie szlamu z bagien otaczających zakłady Cuprom, a następnie sprzedawała go jako koncentrat miedzi handlarzom wyspecjalizowanym w tego typu pozostałościach poprodukcyjnych (swoją drogą ciekawa nisza, a do tego bardzo opłacalna). Koncentrat jechał więc ciężarówkami do portu w Konstancy, a następnie płynął do wielu różnych krajów na całym świecie, jak między innymi wspomniane już Chiny i Korea Południowa, a także USA, Belgia, Wietnam czy Singapur. Co istotne, wszyscy kupujący otrzymywali akredytowane wyniki laboratoryjne, które potwierdzały wysoką zawartość metali szlachetnych w koncentracie. Interes szedł nieźle, a do 2017 roku Boldor wysłał w świat około 10 milionów ton szlamu, za który miał zainkasować w sumie ponad 6 milionów EUR.

Dość szybko wyszło na jaw, że to, co miało być koncentratem miedzi, czyli pozostałością poprodukcyjną zawierającą znaczne ilości tego metalu (powyżej 30%), było w rzeczywistości zwykłymi odpadami. Wynajęci przez Boldora Cyganie zbierali bowiem szlam z rzeki, ziemię z wykopów, odpady asfaltowe, kamienie i tym podobne rzeczy, a następnie wysyłali to do odbiorców. Przykładowo: pewna hiszpańska firma wpłaciła Boldorowi z góry 90 tysięcy EUR za 112 ton koncentratu, który według wyników laboratoryjnych miał zawierać 39% miedzi, a po przybyciu transportu na miejsce okazało się, że miedzi jest mniej niż 2%. Kiedy Hiszpanie zażądali zwrotu pieniędzy, Boldor powiedział im, żeby zrobili testy jeszcze raz, a następnie zerwał wszelki kontakt. Podobnie oszukani zostali inwestorzy, którzy uwierzyli w „rumuńskie Eldorado” i włożyli w biznes Boldora znaczne kwoty, niekiedy na poziomie kilkuset tysięcy euro.

W 2018 roku przedsiębiorczy Rumun został oskarżony o zbieranie i transport niebezpiecznych odpadów bez odpowiednich zezwoleń, oszustwa celne, uchylanie się od płacenia podatku, fałszowanie dokumentów oraz pranie pieniędzy. Czyny te zagrożone są karą do dziesięciu lat pozbawienia wolności, sprawa jest w toku. Sam Daniel Boldor oczywiście twierdzi, że jest niewinny, a cała afera została „rozkręcona” przez pewnych ludzi, którzy nie mogli znieść tego, że Cygan może prowadzić tak zyskowny i legalny biznes, więc po prostu postanowili go przejąć.

Potrzebujesz pomocy w sprawach związanych z nielegalnymi odpadami?

NAPISZ DO NAS: kontakt@bialekolnierzyki.com

Partner wpisu

 

 

 

 

Golden Waste Sp. z o.o. 

Jesteśmy nowoczesną, innowacyjną firmą, której działalność koncentruje się na branży odpadowej oraz przedsiębiorstwach będących wytwórcami odpadów.

Nasza oferta:

  • pośrednictwo w obrocie odpadami
  • doradztwo i audyty odpadowe
  • sprzedaż maszyn i urządzeń dla branży odpadowej
  • tereny pod instalacje i składowiska
  • restrukturyzacja firm z branży odpadowej
  • sprawdzanie kontrahentów i wywiad gospodarczy

Działamy na terenie całej Polski!

Mafia śmieciowa

W światku przestępczości gospodarczej funkcjonuje od pewnego czasu powiedzenie, że „śmieci są aktualnie lepszym tematem niż VAT”. No i cóż, nie jest to stwierdzenie bezzasadne, gdyż rzeczywiście w ostatnich latach na odpadach da się zarobić olbrzymie pieniądze – i to przy znacząco mniejszym ryzyku, niż ma to miejsce w przypadku karuzel VAT. Prześledźmy zatem kilka przypadków, jak to wszystko wygląda w praktyce.

Ustawianie przetargu – metoda siłowa

Pewna gmina na południu Polski organizuje przetarg na wywóz śmieci. Generalnie wydarzenie jak wydarzenie – nic szczególnego. Do przetargu stają tradycyjnie dwie lokalne firmy, czyli Alfa i Beta, dając wyceny na poziomie rynkowym. W pewnym momencie jednak do gry włącza się spółka Delta, do tej pory nieznana na lokalnym rynku, która daje ofertę znaczącą wyższą niż oferty konkurencji. Teoretycznie więc Delta nie powinna stanowić zagrożenia dla obu wspomnianych spółek, ale… Ale nagle pod domami właścicieli Alfy i Bety zaczynają się pojawiać podejrzane auta z podejrzanymi osobnikami w środku. Ludzie ci nie robią nic – tylko stoją i obserwują. Nie koniec jednak na tym: nagle, w środku nocy, zaczynają dzwonić telefony, a po drugiej stronie słuchawki panuje głucha cisza… Wszystko to już po kilku dniach zaczyna tworzyć atmosferę zagrożenia, ale szefowie spółek Alfa i Beta jeszcze nie wiedzą, o co dokładnie może chodzić. Sytuacja wyjaśnia się jednak już wkrótce, gdy do obu tych firm przyjeżdżają dziwni ludzie i mówią wprost: „Pan wycofa się z tego przetargu na wywóz śmieci. Tak będzie dla pana lepiej, niech mi pan wierzy”.

Właściciele Alfy i Bety początkowo ignorują tę sytuację, ale podejrzane auta nie znikają spod ich domów, a wręcz przeciwnie – wysiadają z nich raz po raz osobnicy pokaźnych rozmiarów, którzy nadal nic nie robią, a po prostu sobie stoją i patrzą. Co gorsza, w nocy mają miejsce kolejne głuche telefony – tym razem jednak nie do szefów „śmieciowych” spółek, lecz do członków ich rodzin. Koniec końców zarówno szef spółki Alfa, jak i szef spółki Beta wycofują swoje oferty z przetargu. Na placu boju zostaje Delta, która zgarnia zamówienie. Oczywiście potem śmieci nie są utylizowane zgodnie z przepisami, a już na pewno nie wszystkie. Delta dzięki zaproponowaniu wysokiej ceny zarabia jednak na tym bardzo dobre pieniądze. Brzmi to jak akcja z lat 90., czyli z czasów Pruszkowa lub Wołomina? Być może, ale historia ta wydarzyła się jakieś dwa lata temu. Ciężko mi jednak powiedzieć, czy był to ewenement na skalę kraju, czy podobne rzeczy jednak zdarzały się w Polsce częściej.

 

Frakcja palna / energetyczna

Chyba wszyscy pamiętamy doniesienia prasowe sprzed kilku lat, w których dziennikarze alarmowali o licznych pożarach składowisk odpadów. Tego typu akcje oczywiście nie działy się bez powodów, przy czym w wielu przypadkach w grę wchodziła tak zwana frakcja palna / energetyczna. Cóż to takiego? To szczególny rodzaj odpadów, który powinien być spalany w specjalnych instalacjach, znajdujących się chociażby w spalarniach lub cementowniach. Tyle że występuje tutaj jeden poważny problem: takich miejsc jest zwyczajnie zbyt mało, aby spalić w nich wytwarzaną obecnie ilość frakcji palnej. Co gorsza, przepisy jeszcze kilka lat temu zakazywały składowania takich odpadów, a dopuszczały jedynie ich magazynowanie przez krótki okres, wynoszący zaledwie rok. Nie bardzo więc było wiadomo, co z tym fantem począć… Teoretycznie takie odpady stanowią paliwo i to ich odbiorcy powinni dopłacać za ich przyjmowanie lub przynajmniej robić to za darmo. Tymczasem na przykład w 2020 roku za przyjęcie tony frakcji palnej do spalarni czy cementowni trzeba było płacić ponad 500 PLN – a i tak nie dało się tam spalić wszystkiego, bowiem nie pozwalały na to ograniczone moce przerobowe istniejących instalacji.

Gminy oraz wytwórcy mają więc duży kłopot, ale z pomocą przychodzą im różne firmy wyspecjalizowane w odbiorze. Wygląda to często tak, że jakiś zakład gospodarowania odpadami organizuje przetarg na odbiór i zagospodarowanie frakcji palnej. W przetargu tym wygrywa firma X, która potem przejmuje te odpady i zawozi je na przykład na wynajęty magazyn. Na tym magazynie odpady leżą i czekają na ziszczenie się jednego z kilku potencjalnych scenariuszy:

1. Pożar, który następuje zwykle po kilku miesiącach, gdy odpadów uzbiera się wystarczająco dużo. Ten właśnie wariant obserwowaliśmy dość często w ostatnich latach, gdy płonęły składowiska. Wiadomo, frakcja palna, to i zapalić się łatwo może, jak sama nazwa wskazuje.

2. Odpady są ładowane do wagonów kolejowych i jadą na Ukrainę, rzekomo do którejś z tamtejszych cementowni, gdzie mają ulec spaleniu. W rzeczywistości jednak lądują gdzieś w stepie szerokim, którego okiem nawet sokolim nie zmierzysz, czyli są na przykład zakopywane na jakiejś działce. Oczywiście zaprzyjaźniony Saszka lub inny Ivan z cementowni za ustalonym wynagrodzeniem wystawi odpowiednie papiery poświadczające spalenie tychże odpadów. Metoda ta miała duże perspektywy, jednak praktycznie skończyła się wraz z wybuchem wojny na Ukrainie w 2022 roku.

3. Firma Y przejmuje odpady od firmy X, która pierwotnie wygrała przetarg, a następnie zabiera je z magazynu i zakopuje gdzieś w starej żwirowni lub w innym ustronnym miejscu, ewentualnie porzuca w jakiejś starej stodole znajdującej się w podupadającym gospodarstwie leżącym na uboczu.

Tak to właśnie wygląda w praktyce, choć samorządowcy żyją często fikcją, w której każda firma odbierająca frakcję palną odpowiednio ją utylizuje. Niestety tak nie jest, gdyż zwyczajnie nie ma gdzie tego wszystkiego spalać. Nowe spalarnie zaś nie powstają, gdyż na ogół nie chce się na to zgodzić miejscowa ludność – i nie ma się co tym ludziom specjalnie dziwić, bo kto z nas chciałby mieszkać obok spalarni śmieci… Chyba nikt. Czasami bywa też tak, że wokół powstania spalarni mamy kontrowersje nieco innego rodzaju – za dobry przykład posłuży tu Oświęcim, gdzie mieszkańcy oraz niektóre organizacje protestowali przeciwko budowie instalacji spalającej śmieci. Wygodnym pretekstem było tutaj uszanowanie pamięci historycznej ofiar II wojny światowej, no a przyznajmy, że spalanie w tym akurat mieście nie najlepiej się kojarzy… W każdym razie ten problem jest poważny, a brak sensownych rozwiązań na tym polu tylko zapewnia warunki do rozwoju szarej strefy czy wręcz przestępczości zorganizowanej zarabiającej miliony na nielegalnym obrocie odpadami.

Potrzebujesz pomocy w sprawach związanych z nielegalnymi odpadami?

NAPISZ DO NAS: kontakt@bialekolnierzyki.com

Partner wpisu

 

 

 

 

Golden Waste Sp. z o.o. 

Jesteśmy nowoczesną, innowacyjną firmą, której działalność koncentruje się na branży odpadowej oraz przedsiębiorstwach będących wytwórcami odpadów.

Nasza oferta:

  • pośrednictwo w obrocie odpadami
  • doradztwo i audyty odpadowe
  • sprzedaż maszyn i urządzeń dla branży odpadowej
  • tereny pod instalacje i składowiska
  • restrukturyzacja firm z branży odpadowej
  • sprawdzanie kontrahentów i wywiad gospodarczy

Działamy na terenie całej Polski!