Mafia śmieciowa – system działania i jak potencjalnie można ją namierzyć

W tym miejscu miał być wstęp, ale ujmę sprawę krótko: mimo buńczucznych zapowiedzi rządzących, nielegalne odpady nadal płyną do Polski szerokim strumieniem. Nadal więc jesteśmy śmietniskiem Europy, niestety. A czy potencjalnie da się coś zrobić w tym temacie? Moim zdaniem TAK, ale po kolei.

 

System działania tzw. mafii śmieciowej

Czytając artykuły w prasie można odnieść takie oto wyobrażenie na temat działalności „śmieciarzy”:

Firma – krzak z Polski odbiera odpady od firmy np. z Niemiec, przywozi to do Polski bez żadnej kontroli, zakopuje w ziemi / pali / zostawia w porzuconych naczepach i znika. Wszystko na słupów, nie ma komu „przybić” odpowiedzialności.

Tak jest zapewne dość często – ale nie zawsze. W niektórych bowiem przypadkach system działania wygląda tak, że firma X importuje odpady z Niemiec, a następnie miesza je np. z gruzem lub ziemią i wysyła do firmy Y. Od firmy Y trafiają one do firmy Z, która już je porzuca, zakopuje lub po prostu rozprowadza rozrzutnikiem po polu (znam i takie przypadki). Można rzec standardowe przerzucanie odpowiedzialności na dalsze ogniwa łańcucha. Generalnie schemat przypomina trochę ten znany z karuzel VAT-owskich – tyle, że zamiast znikającego podatnika mamy znikającego śmieciarza. Nomen – omen VAT-u, to niekiedy byli VAT-owcy przeskoczyli właśnie na biznes śmieciowy – mniejsze ryzyko wtopy, a opłacalność także bardzo wysoka.

No i teraz taka firma X, która sprowadziła odpady do Polski, nie jest żadnym krzakiem (przynajmniej na pierwszy rzut oka), lecz przedsiębiorstwem wykazującym niekiedy kilkumilionowe zyski roczne, składającym bilanse, JPK_VAT, płacącym podatki i tak dalej. No i teraz pytanie: czy można to teoretycznie jakoś wykorzystać…?

 

 

Czerwone flagi

Ostatnio analizowałem sprawę związaną z nielegalnym (na 99%) przywozem śmieci do Polski. Występowały tam dwie firmy, a pierwszym krokiem było… sprawdzenie bilansów firm parających się procederem – jedną z nich nazwijmy X. I tutaj wyszła bardzo ciekawa rzecz:

Skok deklarowanego zysku z niecałych 200k PLN w 2018 roku na ponad 6 milionów PLN w 2019 roku przy relatywnie bardzo niewielkim (bo zaledwie o 300k) wzroście wartości środków trwałych, które mogłyby posłużyć do utylizacji tych odpadów. Nawiasem mówiąc te środki trwałe to i tak były głównie samochody ciężarowe, a nie np. linia do utylizacji.

Do tego taka ciekawostka: firma zarejestrowana od 2018, mieści się w zwykłym bloku, a prezesem firmy jest osoba w wieku emerytalnym, której wcześniejsze doświadczenie biznesowe sprowadzało się do prowadzenia niewielkiego sklepu (sprawdzone).

 

No dobra, co dalej?

Szybka analiza porównawcza bilansów kilku renomowanych firm zajmującym się przetwarzaniem odpadów.

Co wyszło: przedsiębiorstwa te miały relatywnie podobne przychody do firmy X, jednak przy wielokrotnie mniejszych zyskach i zaangażowaniu kilkukrotnie większych środków trwałych + zdecydowanie większe nakłady na inwestycje.

Czyli dla przykładu firma X ma środki trwałe (maszyny i urządzenia oraz nieruchomości) warte zgodnie z bilansem 500 tys. i wykręca z tego 6 milionów zysku przy przychodach na poziomie 9 milionów, a firma B, od lat działająca na rynku, ma przychody również na poziomie ok. 9 milionów, ale wyciąga z tego zaledwie 0,5 miliona zysku przy posiadaniu środków trwałych wartych bilansowo jakieś 2,5 miliona.

Mówiąc w skrócie wyglądało to tak, jakby firma X znalazła jakiś cudowny sposób na zarabianie na odpadach przy braku infrastruktury, jaką posiadają firmy działające w branży już wiele lat. Najlepiej zresztą będzie widać różnicę, jeśli policzymy wskaźnik return on assets (ROA), czyli wskaźnik rentowności aktywów. Jak to obliczyć? Zysk netto dzielimy przez łączną wartość aktywów, wynik mnożymy przez 100%.

I tak dla naszej firmy X mamy ROA na poziomie 75%, podczas gdy dla takiej np. firmy B i dla innych konkurentów z branży było to w granicach 10 – 15%. Różnica to kosmos – zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że teoretycznie za takim sukcesem firmy X stała osoba bez większego doświadczenia biznesowego.

 

 

Włoska mafia kontra finanse

Nawiasem mówiąc takie anomalie związane z nagłymi wzrostami przepływów finansowych nie są niczym nowym w przestępczym świecie. Przykładowo kilka lat temu włoscy ekonomiści przebadali finanse firm, w które zainwestowała ‘Ndrangheta. No i wyszło, że takie przedsiębiorstwa w szybkim czasie zwiększały swoje przychody średnio o 24% przy braku inwestycji kapitałowych. Schemat bardzo podobny do tego, co opisałem powyżej w przypadku Polski – tyle, że u nas wzrosty przychodów bywają bardziej spektakularne (co widać na przykładzie firmy X).

Tak czy inaczej w przypadku ‘Ndranghety wzrost trwał kilka lat (potem spadek) i mógł świadczyć np. o praniu pieniędzy. Zauważoną tendencję skoku przepływów wystarczyło połączyć z osobami związanymi w jakiś sposób z przestępczą organizacją, a już można było namierzyć podejrzane przedsiębiorstwa. Dla ciekawych dodam, że Włosi przyjęli tutaj następujące kryteria:

Przyglądamy się wszystkim firmom, w których w danym roku jest przynajmniej jeden właściciel lub dyrektor noszący nazwisko wymienione w raporcie krajowej komisji do walki z mafią i urodzony na obszarze pochodzenia ‘Ndranghety. Jeśli te 2 warunki były spełnione łącznie, to firma została zaklasyfikowana jako prawdopodobnie zinfiltrowana przez mafię.

 

 

Reasumując ten wątek

Oczywiście jest tutaj wiele zmiennych – firma firmie przecież nierówna. Nie można też zapominać o tym, że ROA to nie wszystko – wszak podobno dobrze zarządzana spółka nie wykazuje zysków, lecz inwestuje (aby nie płacić podatków, bo liczy się kumulowanie kapitału). Mogłoby jednak się okazać, że w skali kraju mamy sporo takich firm X, które ni z tego ni z owego wykręcają hiper-super wyniki finansowe, deklasując przy tym potentatów rynkowych w dziedzinie ROA.

Możliwe, że nie byłoby trudno namierzyć takie podmioty – wystarczyłoby chociażby ustalić zestaw wskaźników charakterystycznych dla typowych firm branżowych, a następnie „zassać” dane z raportów finansowych podmiotów posiadających zezwolenia związane z odpadami, przetworzyć te dane i wyłapać anomalie. I na te anomalie „założyć kaganiec” – zwłaszcza wtedy, gdy po sprawdzeniu biznesu wyszłyby ciekawe rzeczy, typu prezes wyglądający na rasowego słupa, do tego powiązany w jakiś sposób z innymi firmami, które już wcześniej były podejrzewane o sprowadzanie odpadów na lewo.

 

 

Po przepływach ich poznacie?

Przez wspomniane „założenie kagańca” rozumiałbym tutaj monitorowanie przepływów finansowych takich firm – coś na takiej zasadzie, na jakiej STIR ma monitorować przepływy pod kątem potencjalnego zaangażowania w karuzelę VAT. I tutaj nie zrozumcie mnie źle: nie chodzi o to, aby z automatu karać czy uciążliwie kontrolować firmy, które odstają od normy. Tak, jak w przypadku karuzel VAT-owskich, kontrola nie powinna bowiem trafiać w próżnię, lecz być kierowana w sposób możliwie maksymalnie precyzyjny. I wstępne namierzanie kandydatów do takiej kontroli mogłoby się udać chociażby po przeanalizowaniu danych z bilansów, a potem z monitorowania przepływów finansowych firm zajmujących się odpadami.

I znów analogicznie do karuzel VAT, gdzie mieliśmy specyficzne czerwone flagi przy przepływach (np. szybki wzrost obrotów), tak wygląda na to, że i przepływy „mafii śmieciowej” bywają dość specyficzne i możliwe do namierzenia przy zastosowaniu odpowiednich algorytmów. Zresztą sam brak przepływów finansowych w pewnych okolicznościach też mógłby być niezłą wskazówką (np. składanie zerowych deklaracji VAT lub nieskładanie ich w ogóle, brak kosztów zatrudnienia personelu, brak prawie w ogóle typowych kosztów prowadzenia działalności itp.).

A „kaganiec” po to, aby zablokować możliwość nagłego transferu środków w przypadku, gdy istnieje uzasadnione podejrzenie, że firma właśnie się zwija i chce wytransferować zyski z nielegalnego obrotu odpadami.

 

 

Podsumowując

Obowiązkowe monitoringi składowisk, wyrywkowe sprawdzanie transportów itp. proponowane rozwiązania raczej nie wystarczą, aby powstrzymać napływ nielegalnych śmieci do Polski. Moim skromnym zdaniem można tutaj pomyśleć o zaprzęgnięciu do pracy analityki – tak, jak w przypadku karuzel VAT. Oczywiście, przestępcy zapewne po czasie poznaliby jak nowy system działa i przedsięwzięli środki zaradcze, możliwe również, że w skali kraju tak zidentyfikowanych podmiotów byłoby bardzo mało i w związku z tym operacja nie przyniosłaby spektakularnych rezultatów. No ale na miejscu tzw. policji śmieciowej, czyli specjalnego departamentu Ministerstwa Środowiska mającego za zadanie zwalczanie problemu, zacząłbym jednak od sprawdzenia tych bilansów firm posiadających zezwolenia związane z odpadami – chociażby tylko dla spokoju sumienia. Zresztą kto wie, czy tak się już nie dzieje – w końcu tego typu operacja byłaby przecież tajna.

😎

Transfery „brudnej” forsy kontra banki

Na temat tak zwanego prania pieniędzy można przeczytać sporo newsów w mediach – chociażby przy okazji opisywania różnych karuzel VAT. Rzadko kiedy możemy jednak przeczytać o tym, jak takie pieniądze pochodzące z różnych przekrętów krążą pomiędzy bankami. Dziś postaram się to wytłumaczyć w bardzo prosty sposób.

 

Weźmy uproszczony schemat prania pieniędzy:

👉 Rosyjski handlarz narkotyków np. na Łotwie otwiera sieć kawiarni X. W rzeczywistości biznes ten średnio funkcjonuje, ale można przyjmować wpłaty gotówkowe w całkiem dużych ilościach (byle nie za dużych).

 

👉 Kasę dobrze byłoby wyprowadzić np. do Dubaju – tam nasz handlarz także ma spółkę, która wystawia FV za kawę dla sieci kawiarni X, np. na kwotę 1 miliona $.

 

👉 Idzie przelew z banku łotewskiego do banku w Dubaju – ale te banki nie mają bezpośrednich połączeń, więc muszą skorzystać z tzw. correspondent bank, czyli z banków będących pośrednikami w takich międzynarodowych transakcjach – np. JP Morgan. Tak więc idzie przelew z banku łotewskiego, trafia na specjalne konto tego banku w banku amerykańskim będącym pośrednikiem, a stamtąd 1 milion $ wędruje do Dubaju.

 

👉 Banki amerykańskie każdego dnia wykonują miliardowe operacje związane z przesyłaniem pieniędzy między różnymi krajami. I co taki bank – pośrednik może zrobić, jeśli uzna jakąś transakcję za podejrzaną (np. pranie pieniędzy czy finansowanie terroryzmu)? Otóż w naszym przypadku może:
– zamrozić $ do wyjaśnienia albo zawrócić transfer $ z powrotem do łotewskiego banku,
– wysłać $ do Dubaju i zaraportować transakcję jako podejrzaną.


No i teraz ciekawostka

Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości szacuje, że każdego roku na świecie pierze się ponad 2 biliony $ – a tylko 1% z tej kwoty jest wykrywane przez powołane do tego instytucje.


A teraz druga ciekawostka

Tylko w 2019 roku banki amerykańskie zaraportowały ponad 2 miliony podejrzanych transakcji w tzw. raportach SAR. Banki oczywiście pobierają % od takich transakcji, które jednak przechodzą – w przypadku transferów międzynarodowych najczęściej jest to w granicach 20 – 70$, ale w przypadku niektórych białych kołnierzyków są to kwoty nieporównywalnie wyższe. Przykładowo szacuje się, że bank Standard Chartered „przepchnął” 250 miliardów $ podejrzanych transakcji z Iranu, na czym miał zarobić kilkaset milionów $. Z kolei JP Morgan miał bez żenady „przytulić” jakieś 0,5 miliarda $ pełniąc rolę banku – operatora Bernarda Madoffa (tego od potężnej piramidy finansowej). Niejaki Low, który przywłaszczył sobie ponad 4 miliardy $ z malezyjskiego funduszu 1MDB, też nie miał problemów z przepchnięciem 1,2 miliarda $ przez bank JP Morgan (który też skasował swoją dolę).

Reasumując

Tygrys przeskoczy, wąż się prześlizgnie, ale zwykłego Mirka – VAT-owca, który chciał wytransferować kilka milionów PLN z karuzeli, to akurat mogą złapać 😎
Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Podatek cukrowy 2021

Media od początku roku podniecają się znaczną podwyżką cen Coca – Coli. Powoli zaczynają się także pojawiać informacje na temat możliwych oszustw związanych z podatkiem cukrowym (PC). Przykładowo gdzieś tam rzekomo miał pojawić się pomysł, aby sprowadzać Coca – Colę z zagranicy jako odrdzewiacz i dzięki temu „okiwać” podatek. Skomentuję to tak: jest to plan na poziomie Ferdka Kiepskiego i może służyć jedynie jako medialna ciekawostka, a nie wysokodochodowy pomysł na przestępczy biznes. Jeśli bowiem już ktoś będzie robił przekręty na PC, to w nieco innych okolicznościach.

 

Energetyki – nowe możliwości

Na dystrybucji wspomnianej już Coca – Coli niespecjalnie się znam, ale za to z takimi np. napojami energetycznymi miałem kilka lat do czynienia od strony biznesowej. Być może nawet niektórzy z Was słuchali podcastu na moim kanale YT, w którym opowiadam, jak ta branża wygląda z perspektywy MŚP (bo grubasy typu Red Bull to inna liga). I tutaj właśnie podatek cukrowy może się okazać elementem, który da bonus kombinatorom, a utrudni życie uczciwym przedsiębiorcom. Jak to? Już tłumaczę.

 

22 grosze na puszce

Jak łatwo policzyć, standardowa puszka 250 ml napoju energetycznego typu Red Bull będzie droższa dzięki nowemu podatkowi o jakieś 22 grosze na tzw. pierwszym rzucie dystrybucji. Dużo to czy mało? Otóż relatywnie dużo, bo w przypadku niedrogich energetyków marże oscylują niekiedy w okolicach kilku – kilkunastu groszy. Kilkadziesiąt to już całkiem nieźle (mowa oczywiście o tanich brandach, które stoją na półkach w cenach ok. 2 PLN). Przy tak niskich marżach może pojawić się pokusa, aby ten podatek ominąć, co jest w gruncie rzeczy dość proste (jeśli chcemy działać nielegalnie).

Nie każdy musi znać się na tym akurat podatku, więc zacznę od podstaw. Otóż załóżmy, że jesteśmy firmą handlującą hurtowo napojami energetycznymi, które kupujemy bezpośrednio od producenta (czyli rozlewni). Po prostu fabryka robi nam nadruk na puszce, a rozlewnia leje do środka co tam chcemy (zwykle standardowego energetyka, bo tak naprawdę większość napojów na naszym rynku to kopia Red Bulla). No i teraz wszedł podatek cukrowy, a nam niespecjalnie uśmiecha się go płacić. Jak więc go najprościej obejść? Zgodnie z obecnie obowiązującą linią interpretacji przepisów (podaną mi przez księgową producenta napojów) są dwa przykładowe scenariusze:

  1. Kupujemy jako firma handlująca wyłącznie hurtowo (tzn. nie sprzedajemy do detalistów) i natychmiast towar eksportujemy. Wątpliwa przyjemność płacenia podatku cukrowego wtedy nas omija.
  2. Kontrolowana przez nas spółka np. z Holandii kupuje u polskiego producenta napój – na zerowej stawce VAT i bez podatku cukrowego (PC).

W opisanych powyżej przypadkach producent napoju nie doliczy nam PC. No dobra, zatem teoretycznie mamy napój nieopodatkowany – co jednak dalej?

 

VAT-owcy & podatek cukrowy

 

Weźmy taki oto hipotetyczny scenariusz:

– chłopaki od VAT-u będą kupowali napoje od producenta tak, jak dotychczas, deklarując przy tym, że PC zapłaci ich spółka kupująca,

– następnie napoje przejdą „szlak fakturowy” charakterystyczny dla karuzel, gdzie, podobnie jak VAT-u, tego podatku cukrowego też raczej nikt nie będzie odprowadzał (bo to strata pieniędzy),

– X-obrotów karuzeli, zwroty VAT-u i napoje trafią wreszcie do sprzedaży na polski rynek, gdy już będzie kończył się powoli cykl życia schematu.

 

Zagrożenie!

System monitorowania opłacania podatku cukrowego może być na tyle sprawny i obejmujący mniejszą ilość podmiotów, że wręcz ułatwi wykrywanie obrotu karuzelowego na niektórych towarach (ja bym przynajmniej przeanalizował pójście w tym kierunku).

 

No dobra, a co w tym wariancie karuzelowym zmieni podatek cukrowy?

Po pierwsze PC jest doliczany do ceny netto napoju, podbijając tym samym podstawę opodatkowania VAT. A skoro tak, to po drugie…

Po drugie po wprowadzeniu PC ceny wszystkich napojów energetycznych pójdą do góry. Z perspektywy chłopaków od VAT-u to super, bo łatwiej będzie uprawdopodobnić wysoką cenę napojów. A wyższa cena = wyższe zwroty VAT. To bardzo prosta zależność.

Po trzecie pamiętajmy, że VAT-owcy kupili napoje z pominięciem podatku cukrowego, a zatem chcąc je finalnie upłynnić mają duży bonus w stosunku do uczciwych dystrybutorów. Po prostu mogą go zaoferować sklepom detalicznym napój bez PC i bez VAT – razem +- 50 groszy mniej niż legalnie działające firmy. W dobie rosnących cen, jakie nastaną wśród uczciwych firm, mogą więc być najtańsi i szybko upłynnić towar. Zakładam rzecz jasna, że w tym wariancie dystrybucja pójdzie przez spółkę – słup, która i tak żadnych podatków nie zapłaci.

 

Kto na tym straci?

Oczywiście uczciwy dystrybutor, który nie dość, że naliczy VAT, to jeszcze będzie musiał zapłacić podatek cukrowy w wysokości niebagatelnej w stosunku do ceny początkowej napoju. Nie będzie miał szans konkurować cenowo z kimś, kto nie odprowadzi wymienionych podatków. W konsekwencji jeszcze łatwiejsze będzie zalanie rynku napojami z karuzel – przynajmniej jeśli chodzi o upłynnianie tego towaru w kanale detalicznym. Tzw. grubasy typu Red Bull spokojnie to przetrwają, ale mniejsze firmy mogą mieć już problemy.

 

A kto zyska?

W opisanym wariancie właśnie karuzelowcy, gdyż, jak już wspomniałem, wzrosną ceny napojów, a poza tym będą mogli łatwiej i szybciej pozbyć się tego towaru, gdyż będą dodatkowo tańsi o podatek cukrowy. W mojej skromnej opinii skala takiego procederu nie powinna być zbyt wielka, ale jednak może mieć zauważalny negatywny wpływ na mniejsze firmy handlujące napojami energetycznymi.

 

Inne możliwości

W teorii istnieje również zagrożenie, że niektórzy nieuczciwi sprzedawcy napojów energetycznych, którzy nie są „zwrotowymi VAT-owcami”, będą po prostu sprzedawać do kanału detalicznego z pominięciem podatku cukrowego i VAT-u, używając do tego celu spółek – krzaków. Można by tutaj np. wykorzystać eksport, czy też może bardziej WNT. W praktyce jednak nie wydaje mi się, żeby mogło się to dziać na jakąś większą skalę. Dlaczego?

 

Wystarczy tutaj policzyć:

– zakładany zarobek nielegalny na „przytuleniu” VAT-u i PC oscylować będzie zapewne w okolicach 50 groszy na jednej puszce,

– aby szybko upłynnić towar detalistom, trzeba być wyraźnie tańszym od innych, więc o marży nie będzie specjalnie mowy, a wręcz trzeba będzie jeszcze sprzedawać na stracie (nie licząc zysku na PC i VAT),

– załóżmy więc, że na standardowym zamówieniu 250 tys. puszek energetyków zarobimy 250 tys. x 0,4 PLN = 100 tys. PLN, od czego jednak trzeba odjąć same koszty dystrybucji, organizacji spółki – krzak itd. (podatków nie płacimy tutaj z założenia).

 

No i niestety, ale „pchnięcie” takiej ilości napojów do detalu wymaga sporej pracy, co w przypadku tak niedużego relatywnie zysku każe postawić sobie pytanie: czy mi się opłaci takie kombinowanie? No tak średnio, bym powiedział – chyba, że ktoś ma mocno rozbudowane kanały dystrybucji i potrafi mądrze „podłączyć” pod nie spółkę – krzak tak, aby nie łączyło się to z jego główną działalnością. Pytanie, co w przypadku innych napojów, ale i tam raczej chyba nie będzie masowych oszustw.

 

Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco

Prawdziwe możliwości mogą się jednak otworzyć w momencie, gdy zostanie wprowadzony system zwrotu za podatek cukrowy, analogiczny chociażby do systemu zwrotu akcyzy. Takie rozwiązanie było proponowane w trakcie konsultowania ustawy z przedstawicielami biznesu. W takiej konfiguracji mielibyśmy 2 rzeczy do zgarnięcia: VAT & podatek cukrowy. A to już może znacznie podbić opłacalność „zwrotowego” biznesu. Oczywiście, niby jest dość rozbudowany system raportowania podatku cukrowego, ale czy będzie on w stanie wyłapać skutecznie oszustów? Nie wiem, bo temat jeszcze świeżutki i w sumie to nikt nic nie wie specjalnie.

 

Reasumując

Pokusa pominięcia podatku cukrowego wydaje się duża, ale jest raczej wątpliwe, żeby to działo się na masową skalę. Więksi producenci i dystrybutorzy raczej nie będą się bawić w kombinacje, bo i tak mają ugruntowaną pozycję na rynku – ciężko mi sobie wyobrazić, aby taka np. Coca Cola czy Foodcare oszukiwali na podatku cukrowym. Jednak mniejsze firmy lub karuzelowcy mogą się teoretycznie pokusić o kombinacje. W każdym razie zobaczymy co z tego wszystkiego wyniknie – zapewne okaże się to już w tym roku. Jeśli więc zobaczycie na półkach lokalnych sklepów bardzo tanie energetyki z polskimi i angielskimi napisami, to będzie prawdopodobnie oznaczać, że coś się dzieje.