Bardzo ciekawe znajomości nowego prezydenta Ukrainy

Wołodymyr Zełenski, zwycięzca niedawnych wyborów prezydenckich na Ukrainie, to bez wątpienia ciekawa postać. Wielu twierdzi jednak, że jeszcze ciekawsze osoby stoją za jego plecami, rządząc z tzw. drugiego szeregu według starych, sprawdzonych schematów znanych z Machiavelli’ego. No i taką właśnie szarą eminencją ma być ukraiński oligarcha Ihor Kołomojski, mogący się poszczycić majątkiem w wysokości powyżej 1 miliarda USD (tyle przynajmniej posiada oficjalnie). Rzecz jasna sam Zełenski twierdzi, że jest absolutnie niezależny i wcale nie realizuje interesów Kołomojskiego. Cóż, możliwe… Faktem jednak jest, że obaj znają się bardzo dobrze, a stacja telewizyjna 1+1 należąca do tego drugiego odegrała niebagatelną rolę podczas kampanii prezydenckiej (oczywiście promując Zełenskiego). W każdym razie w tle stoją ogromne pieniądze – i to takie, które budzą kontrowersje oraz prowokują do działania dziennikarzy, nie tylko ukraińskich. Tym razem do pracy wzięli się śledczy związani z międzynarodową organizacją OCCRP, ustalając kilka ciekawych rzeczy, które Wam dziś zaprezentuję. ????

 

Wołodymyr Zełenski. Źródło: Wikipedia

 

PrivatBank i 5,5 miliarda USD strat

PrivatBank, założony w 1992 roku, był największym komercyjnym bankiem na Ukrainie, obsługującym ponad 50% osób fizycznych w tym kraju. Blisko połowa akcji tego banku oficjalnie należała do Ihora Kołomojskiego, który był zresztą jednym z jego założycieli. Po latach prosperity przyszło jednak załamanie – i to nie byle jakie. Waleria Hontariewa, była prezes banku centralnego Ukrainy, nazwała wręcz przypadek PrivatBanku jednym z największych skandali finansowych w XXI wieku. Według niej dwaj główni właściciele, czyli Kołomojski oraz inny oligarcha Hennadij Boholubow, mieli rzekomo ukraść 5,5 miliarda USD z kont banku, a następnie wytransferować je za granicę. To ogromna suma, stanowiąca aż 33% (!) depozytów bankowych ukraińskiej ludności! Po tej akcji PrivatBank zaczął mieć kłopoty z wypłacalnością, skutkiem czego w 2016 roku nastąpiła jego nacjonalizacja za symboliczną 1 hrywnę. Jak do tego doszło?

 

Główny kierunek transferu pieniędzy z Ukrainy

Zgodnie z ustaleniami dziennikarzy śledczych, PrivatBank otworzył swój oddział na Cyprze. Co ciekawe, centralny bank Ukrainy traktował tę filię tak samo, jak oddziały krajowe. W skutek tego na Ukrainie nikt nie śledził, czy pieniądze PrivatBanku zostają w kraju, czy też może wypływają za granicę. Ba, w tym przypadku do wytransferowania pieniędzy poza ukraiński system bankowy nie trzeba było nawet używać systemu SWIFT. Z kolei cypryjskie instytucje nadzoru finansowego miały traktować tę filię jako podmiot niezależny od ukraińskiej centrali, więc nie zgłaszały przepływów pieniężnych do ukraińskich organów. W praktyce wyszło na to, że cypryjska filia PrivatBanku pozostała praktycznie bez nadzoru. Do myślenia może również dać fakt, że żaden inny bank na Ukrainie nie otrzymał zgody na otwarcie oddziału zagranicznego na takich zasadach. Przypadek…?

Idźmy dalej: PrivatBank miał pożyczać pieniądze firmom związanym z Kołomojskim i Boholubowem w ramach tzw. insider lending – są to pożyczki, których banki mogą udzielać własnym managerom i dyrektorom, oczywiście przy zachowaniu pewnych rygorystycznych zasad. No i dwóch wspomnianych przed chwilą gentlemanów chętnie z takiej opcji korzystało: pieniądze pożyczano na Ukrainie, a następnie wędrowały one na Cypr. Właścicielami zasilanych w ten sposób rachunków były spółki offshore, w znacznej części zarejestrowane na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych. ????

 

Ihor Kołomojski. Źródło: AFP Photo / Unian / Vladyslav Musienko

Spółki offshore i ciekawe przepływy finansowe

Jak to w przypadku spółek offshore bywa, ich formalni właściciele pozostali w ukryciu. Raport amerykańskiej firmy doradczej Kroll mówi jednak, że w rzeczywistości podmiotami tymi zarządzano z głównej siedziby PrivatBanku mieszczącej się w Dniepropietrowsku. Co dalej… Spółki offshore, które otrzymywały pożyczki od ukraińskiego banku, miały następnie wpłacać te pieniądze do innych spółek offshore w związku z różnymi fikcyjnymi kontraktami. Te drugie spółki z kolei spłacały z tych środków różne pożyczki, również wzięte w PrivatBanku. Takie rozwiązanie miało na celu generowanie sztucznych przepływów pieniędzy i sprawianie wrażenia, że wszystko jest ok. Jako ciekawostkę dodam, że według ekspertów finansowych wzór tych płatności był tak bardzo skomplikowany, że do jego wygenerowania prawdopodobnie użyto zaawansowanych algorytmów. Wot, technika (jak mawia się w niektórych dowcipach na temat Rosjan). Ktoś być może zapyta: no dobrze, ale przecież przepływy były, pieniądze krążyły, więc jak tu je ukraść…? A chociażby tak: ktoś nagle „wciska guzik” i wszystkie spółki offshore przestają spłacać swoje zobowiązania.

 

Pranie pieniędzy – obowiązkowy element fraudów

W trakcie śledztwa ustalono, że z Ukrainy płynęły na Cypr miliardy dolarów, które następnie przewinęły się przez konta spółek offshore. I tak, dla przykładu, przez 8 lat poprzedzających nacjonalizację PrivatBanku rachunki należące do Grizal Enterprises odnotowały wpływy w wysokości 8 miliardów USD, przez Hangli International Holdings przeszło 14,9 miliarda USD, 12 miliardów USD przez Claresholm Marketing, itp., itd. Dodatkowo przelewy krążyły także pomiędzy osobistymi kontami Kołomojskiego i Boholubowa, a prowadzonymi przez nich przedsiębiorstwami. Według specjalistów tego typu posunięcia były charakterystyczne dla schematów prania pieniędzy, a poza tym nie miały sensu w przypadku firm prowadzących legalną działalność. Podejrzenia te potwierdziła Kateryna Rozhkova, pełniąca funkcję zastępcy szefa ukraińskiego banku centralnego, która stwierdziła, że cypryjska filia PrivatBanku była niczym więcej, jak właśnie pralnią pieniędzy.

 

Pralnia pieniędzy się zacina

System hulał sobie najlepsze, ale wreszcie nadszedł czas, kiedy cypryjską filią PrivatBanku zainteresowały się tamtejsze organy nadzoru finansowego. W 2015 roku miały miejsce 2 kontrole, w wyniku których poinformowano cypryjskie i ukraińskie władze o podejrzanych transferach środków z Ukrainy. Oprócz tego cypryjska filia została ukarana grzywną w wysokości 1,5 miliona Euro, co wydaje się wręcz śmieszną kwotą. Jednak już kilka tygodniu później PrivatBank został znacjonalizowany – ale co się stało z pieniędzmi przepływającymi przez Cypr…? Rozpłynęły się one w sieci różnych spółek offshore oraz kont osobistych. Zanim organy nadzoru przejęły PrivatBank, 5,5 miliarda dolarów zostało już przekazane bankom w Austrii, Luksemburgu i na Łotwie. Szczególnie interesujący wydaje się tutaj wątek dwóch małych banków pośredniczących w tych operacjach: były to austriacki Winter Bank oraz East-West United z Luksemburga. Te dwa banki obsługiwały niegdyś handel pomiędzy krajami Zachodu, a państwami z bloku sowieckiego. Można sobie tylko wyobrażać, jak potężni ludzie i jak wielkie pieniądze za tym stoją…

 

Łotewski ślad

Inna ścieżka transferu pieniędzy miała z kolei wieść do łotewskiej filii PrivatBanku. No i to też jest ciekawy temat, ponieważ w 2015 roku organy nadzoru finansowego w Mołdawii oskarżyły PrivatBank z Łotwy o współudział w wypraniu ponad 1 miliarda USD nielegalnie wytransferowanych z trzech mołdawskich banków. Oczywiście środków tych nigdy nie odzyskano, co niespecjalnie mnie dziwi. Ten sam łotewski PrivatBank miał być również zaangażowany w pranie pieniędzy pochodzących z Rosji – jakieś 2 miliardy USD. Tutaj warto też opisać jeden „patent”, który skojarzył mi się z „bankowym bezpiecznikiem”: otóż niecałe 9 miesięcy przed nacjonalizacją ukraińskiego PrivatBanku, zmniejszył on swój udział w PrivatBank Łotwa do 46,5%. Tym prostym sposobem łotewska filia nie była już traktowana jako podmiot zależny od ukraińskiej centrali. W konsekwencji już znacjonalizowany PrivatBank Ukraina oraz ukraińskie organy nadzoru finansowego de facto utraciły możliwość skontrolowania łotewskiej filii. A jak tak, to ciężko myśleć o odzyskaniu wytransferowanej kasy – po prostu nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz…? Jaskółki oczywiście ćwierkają, że Kołomojski z Boholubowem zachowali kontrolę nad tym łotewskim bankiem, choć w nieco mniej jawnej formie.

 

Główna siedziba PrivatBank na Łotwie. Źródło: OCCRP.org

 

Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz starcie tytanów

W 2014 roku MFW wypłacił Ukrainie pierwszą ratę pomocy finansowej w wysokości 17 miliardów USD – środki te miały na celu ustabilizowanie ukraińskiej gospodarki po szoku spowodowanym aneksją Krymu przez Rosję. Z tych pieniędzy 220 milionów USD poszło w ramach pożyczki do PrivatBanku – centralny bank Ukrainy przekazał je tam celem naprawy finansów. Tyle tylko, że większa część z tej kasy praktycznie od razu trafiła na Cypr, a stamtąd popłynęła szerokim strumieniem do spółek offshore i… resztę już znacie. ????

Ok, wystarczy już chyba tych wątków aferalnych. Oczywiście nikt do tej pory nie poniósł odpowiedzialności karnej w całej sprawie (o ile mi wiadomo), a sam Kołomojski zaprzecza wszelkim zarzutom. Ba, oligarcha twierdzi wręcz, że to on jest prześladowany jako akcjonariusz PrivatBanku i że celem ukraińskich władz była bezpodstawna nacjonalizacja oraz wywłaszczenie. Swoją drogą przyznam, że gdyby ta wersja okazała się prawdziwa, to byłby to piękny przykład „starcia tytanów”, gdzie jeden oligarcha chce wykończyć drugiego wykorzystując do tego struktury państwa. Tak naprawdę bowiem faktycznie trwa regularna wojna pomiędzy Petrem Poroszenko a Kołomojskim, którego majątek stopniał o ponad połowę w stosunku do stanu z 2013 roku. Stało się to między innymi wskutek zawirowań wokół dwóch kontrolowanych przez Kołomojskiego firm z branży paliwowej: Ukrnafta (wydobycie) oraz Ukrtransnafta (transport paliw) – wykryto tam podobno przekręty podatkowe na kwotę min. 600 milionów USD. Potem doszła jeszcze sprawa PrivatBanku, który zaczął mieć kłopoty akurat wtedy, gdy Poroszenko przejął władzę. Kołomojski widząc co się dzieje uciekł za granicę (Szwajcaria, a potem Izrael), skąd postanowił przeprowadzić kontratak. No i wszystko wskazuje na to, że całkiem skuteczny…

 

A na sam koniec… kilka kartek z kalendarza

31 marca 2019 roku odbyła się pierwsza tura głosowania, w której Zełenski wygrał z innymi kandydatami, stając się faworytem do zwycięstwa z dużą przewagą w sondażach nad ówczesnym prezydentem Petrem Poroszenko.

18 kwietnia Sąd Administracyjny w Kijowie orzekł, że nacjonalizacja PrivatBanku była nielegalna.

21 kwietnia w drugiej rundzie Zełenski zostaje wybrany na prezydenta Ukrainy, uzyskując blisko ¾ głosów.

Jak sprawa PrivatBanku potoczy się dalej…? Wiadomo, że wspomniany wyrok sądowy otworzył jego byłym właścicielom drogę do uzyskania odszkodowania. Sam Kołomojski zresztą stwierdził, że nie chce tego banku z powrotem i zadowoli się rekompensatą w wysokości 2 miliardów USD. Mówiąc szczerze ja mu się wcale nie dziwię – po co komu bowiem bank stojący na progu bankructwa, do tego z tak zszarganą reputacją…? Też bym wolał parę dolców będąc na jego miejscu – i coś mi mówi, że raczej te pieniądze dostanie, a pochodzić one będą z kieszeni ukraińskich podatników. ????

No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Lata 90. – białe kołnierzyki w Polsce na dobre wchodzą do gry

Traf chciał, że ostatnio wpadła mi w rękę książka „Świat według Dziada”, którą zakupiłem niedługo po jej premierze mającej miejsce w 2002 roku. Tak się złożyło, że do dziś jest to jedna z nielicznych książek pisanych przez ex-gangsterów, jakie przeczytałem – np. do dzieł Masy nigdy nie zajrzałem, choć może i sporo straciłem. Możliwe jednak, że nadrobię jeszcze kiedyś te zaległości, ponieważ z tego typu literatury prawie zawsze można wyłapać jakieś ciekawe fragmenty dotyczące przestępczości gospodarczej. I tak weźmy dla przykładu historię opisaną przez Henryka Niewiadomskiego pseudonim Dziad, która dotyczyła ustawienia przetargu na samochód ciężarowy marki Tatra:

„Szybko dogadaliśmy się co do sumy i pan kierownik zapewnił mnie, że tatra będzie moja. Dopiero w czasie przetargu miałem poznać, na czym polegał jego prosty plan. Otóż tego dnia, kiedy kasjerka przyjmowała wpłaty wadium, jakiś magazynier pilnował porządku i każdemu oferentowi kazał wpłacać po 9000 zł. Tak też wszyscy zrobili. Ode mnie jednak kasjerka dwa dni wcześniej przyjęła 9800 zł. Przetarg oczywiście prowadził mój znajomy kierownik. Kiedy na wstępie oświadczył, że mimo dużego zainteresowania na tatrę jest tylko jeden klient, na Sali podniósł się wielki szum. Kierownik wyjaśnił jednak spokojnie, że przystępujący mieli obowiązek złożyć wadium w wysokości dziesięciu procent ceny wywoławczej. Tak było napisane w ogłoszeniu, publikowanym w prasie. A dziesięć procent to jest ni mniej ni więcej tylko 9800 zł i nie chce być inaczej. Nikt, kto tego nie dopełnił, nie ma prawa głosu. (…) Jeszcze trochę i szoferaki wzięliby się do bicia. Wtedy kierownik ustąpił. Potulnie wyznaczył dwadzieścia minut na dopłacenie brakującej sumy i zaprosił chętnych do kasy. Kasa okazała się zamknięta. Była tam tylko kartka z informacją, że kasjerka wyszła na pogrzeb. Do dzisiaj nie wiem, czy rzeczywiście był tam jakiś pogrzeb, czy nie. Całkiem możliwe, że kasjerka piła sobie kawę na zapleczu, ale jeśli ktoś naprawdę umarł, to świeć Panie nad jego duszą.”

Jeśli tak faktycznie było, to podziwiam prostotę tego „patentu” – proste rozwiązania są bowiem na ogół najlepsze. Dziś już ciężko byłoby to powtórzyć, ale wtedy, w innych czasach… Idźmy dalej: Dziad w swojej książce opisuje kulisy przemytu – tutaj też wkleję fragmenty:

„Jeden litr spirytusu marki Royal kosztował za granicą 1 dolara. W Polsce ci z „Góry” brali w sklepie 70 zł za litr, a to było 7 dolarów. Rachunek jest prosty – na każdej butelce zarabiali 6 dolarów. Ładunek tira to 24 tysiące litrów. 24 tysiące litrów razy 6 dolarów daje 144 tysiące dolarów zysku” (…) „Do Polski wpłynęło w tych latach, jak później o tym pisano w prasie, co najmniej 25 mln litrów spirytusu. Czyli ponad tysiąc tirów-cystern. Moim zdaniem było tego co najmniej trzy razy tyle.”

Cóż to jednak oznacza? Wyjaśnienie poniżej.

 

Henryk Niewiadomski, medialny „Dziad”

 

„Nam strzelać nie kazano…”

Czytając tę przemytniczą historię od razu przyszły mi na myśl akcje mafii paliwowej sprzed kilku lat. I tu i tu ciężko nie odnieść wrażenia, że taka skala procederu była możliwa jedynie w przypadku dania służbom jasnego sygnału z góry: nie mieszajcie się, przymykajcie oczy. Co więcej, w 1990 roku rozwiązano wydziały do zwalczania przestępczości gospodarczej, które zatrudniały ok. 5 tys. policjantów. W konsekwencji przez następne 2 lata białe kołnierzyki miały szerokie pole do działania – i to nie tylko w temacie przemytu spirytusu. Chaos transformacji, czy przemyślane działanie…? Nie wiem na pewno, choć się domyślam. ???? W każdym razie skutek był taki, że szara strefa rozrosła się do absurdalnych 33,1% PKB w 1991 roku – dla porównania w 2015 roku było to 15,7% PKB (zgodnie z oficjalnymi danymi). Sytuację starano się opanować tworząc w 1992 roku strukturę nazywaną K-17, liczącą 2,7 tys. funkcjonariuszy, którzy mieli za zadanie zwalczanie przestępczości ekonomicznej. Potem przekształcono to w wydziały ds. przestępczości gospodarczej, podległe komendantom powiatowym policji, co jest już bliższe dzisiejszemu modelowi.

To jednak nie wystarczyło, aby zahamować rosnącą falę oszustw, choć w oficjalnych statystykach policyjnych teoretycznie nie było dramatu. Przykładowo według polskich danych szacunkowych, straty spowodowane przestępczością gospodarczą w naszym kraju w 1998 roku wyniosły 716 milionów PLN. I ok – tyle, że Komisja Europejska oraz CIA podobno oszacowały je na kwotę blisko 20-krotnie wyższą! Kto więc był tu bliższy prawdy…? To złożony problem, ponieważ w latach 90. wiele przestępstw tego typu albo nie było zgłaszanych, albo po prostu je bagatelizowano, aby nie psuły statystyk (wykrycie sprawców było stosunkowo czasochłonne i trudne). Do tego dochodził jeszcze jeden czynnik: wyjątkowa (i wielu przypadkach zapewne zamierzona) pobłażliwość prokuratorów oraz sądów. Cóż bowiem z tego, że policja zatrzymała bandytę, skoro w ślad za tym nie poszedł wniosek o areszt, albo wyznaczano poręczenie majątkowe w relatywnie niskiej kwocie…? Przestępcy po prostu wychodzili na wolność, procesy ciągnęły się latami, w międzyczasie świadków zastraszano lub umierali… To nie zachęcało pokrzywdzonych do składania doniesień.

No ok, policja – policją, ale co z ówczesnymi pitbullami ze skarbówki…? Przecież bandyci mieli znaczne majątki, z których w większości nie mogliby się wytłumaczyć podając wyłącznie legalne źródła dochodów! Cóż zatem prostszego, jak zrobić kontrolę, przeprowadzić konfiskatę i dowalić takie kary, że kamień na kamieniu by nie został? No więc właśnie wcale nie było to takie łatwe, co ciekawie wyjaśnił w jednym z wywiadów dziennikarz śledczy Rafał Pasztelański:

„ – Przy okazji „Pruszkowa” zainteresowałem się tym, jak wyglądały kontrole skarbowe członków tej grupy. Okazało się, że ich w ogóle nie było. Kiedyś zjawiłem się w urzędzie skarbowym na terenie, gdzie zameldowanych było pięciu bardzo groźnych przestępców. Szefowa urzędu potwierdziła, że są to bandyci. Na pytanie, czemu się nimi nie zajęła, zamiast odpowiedzieć, zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie pracowały kobiety, które miałyby przeprowadzić ewentualne kontrole. Nie musiała nic dodawać. Widok starszych pań wyjaśniał wszystko. Biorąc pod uwagę wspominane powyżej standardy pracy policji i prokuratury, naprawdę trudno było się im dziwić. Kiedy kilka lat późnej powstały specjalne komórki zajmujące się tym tematem, napisałem list do Ministerstwa Finansów z pytaniem, czemu ten proceder trwa, pomimo nowego prawa pozwalającego na rekwirowanie majątków pochodzących z przestępstwa. Pozwala ono na zajęcie 70 procent tego typu własności.

– Jaka była odpowiedź?

– Dowiedziałem się, że zajmowanie tego typu majątków i pozostawienie 30 procent w rękach bandytów, byłoby legalizacją pieniędzy z przestępstwa. Wygląda więc na to, że lepiej jest zostawić bandycie 100 milionów, niż zabrać 70. Biorąc do tego pod uwagę śladową liczbę tego typu kontroli, można zaryzykować stwierdzenie, że lata 90. trwają w najlepsze. Jedynie nikt już nie strzela na ulicach.”

Trzeba przyznać, daje do myślenia… Oczywiście nie w każdym przypadku musiało to tak wyglądać, ponieważ konfiskaty mienia od czasu do czasu wszak dokonywano. Mimo wszystko jednak zaryzykowałbym stwierdzenie, że w porównaniu z dzisiejszymi czasami dawni bandyci mieli „podatkowe przedszkole”.

 

To były ciekawe czasy…

Już w latach 90. Richard Coates, znany specjalista od tzw. księgowości dochodzeniowej, wyraził opinię, że szybko rozwijająca się Polska przyciągnie wkrótce najsprytniejszych na świecie oszustów i naganiaczy. Możliwe, że to się w pewnym stopniu sprawdziło, choć z drugiej strony ów miły Pan chyba nie docenił siły i pomysłowości naszych rodaków, organizujących chociażby mafie paliwowe, czy przejmujących w koncertowym stylu prywatyzowane zakłady. Do tego dołączali jeszcze gangsterzy zajmujący się początkowo typowo kryminalną działalnością (napady, haracze, kradzieże), którzy w miarę pozyskiwania znacznych środków finansowych zaczęli je inwestować w legalne biznesy. Co z tego wszystkiego wyszło…? Sami możecie zaobserwować to dziś, ponieważ do teraz zbieramy pokłosie lat 90. – choć moim zdaniem nasze standardy zwalczania przestępczości gospodarczej sukcesywnie się poprawiają.

No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Oszustwa kredytowe – jeden ze schematów stosowanych przez zorganizowane grupy przestępcze

W mediach stosunkowo często pojawiają się doniesienia o namierzeniu kolejnej grupy przestępczej zajmującej się wyłudzeniami kredytowymi. Czytając takie newsy można odnieść wrażenie, że to wszystko polega głównie na znalezieniu pierwszego lepszego słupa, wyrobieniu mu fałszywych dokumentów, no a potem wypuszczeniu go do banku na zasadzie „albo przejdzie, albo nie przejdzie”. Tymczasem w rzeczywistości funkcjonują jeszcze inne schematy – dziś przybliżę jeden z nich, oparty o wykorzystanie zwykłych osób fizycznych.

 

Faza 1: przygotowania, czyli budowanie wiarygodności kredytowej figuranta / słupa

 

Namierzamy cel

Pierwszym etapem jest znalezienie figuranta (inaczej słupa) – niezadłużonego (nie może widnieć w BIK itp.), najlepiej w wieku powyżej 25 lat. Wbrew pozorom nie jest to łatwe zadanie, ale jeśli już znajdzie się odpowiedni kandydat (rzadziej kandydatka), to zaczyna pracę w „zaprzyjaźnionej” firmie, zwykle w oparciu o umowę o pracę na czas nieokreślony. Dlaczego przestępcy bawią się w rzeczywiste zatrudnianie i opłacanie składek…? Chociażby dlatego, że w ten sposób minimalizuje się ryzyko zatrzymania figuranta już w banku, co zdarza się dość często w sytuacji posługiwania się sfałszowanymi dokumentami. No, a poza tym zaświadczenie z ZUS o podstawie opłacanych składek wygląda dobrze we wniosku (choć nie jest obligatoryjne).

 

Fikcyjne zatrudnienie figuranta

Następna rzecz: figuranta niekiedy przyjmuje „do pracy” przedsiębiorstwo normalnie działające już od lat, ale bywa także, że jakaś w miarę nowa spółka założona do podobnych celów lub pozostała np. po kombinacjach z VAT-em (tzw. bufory w niektórych schematach). W każdym razie taka firma jest kontrolowana przez kogoś będącego wspólnikiem organizatorów procederu, ale figurantowi oczywiście nie mówi się o tym wprost.

A czy figurant rzeczywiście pracuje w takiej spółce, czy może tylko widnieje w papierach…?

Ja osobiście nie słyszałem o pierwszym z tych przypadków, co oczywiście nie oznacza, że takie sytuacje nie miały miejsca. Co dość istotne, na ogół nie wystawia się więcej niż jednego figuranta na normalnie działającą firmę – taki krok mógłby oznaczać jej „spalenie” i skierowanie zainteresowania śledczych na osobę właściciela. W przypadku spółek przeznaczonych typowo pod wyłudzenia kredytów, może to być kilku figurantów, ale też nie za wielu.

 

Budujemy zdolność kredytową słupa

Dalej mamy tzw. okres inkubacji, czyli budowania zdolności kredytowej figuranta. W wersji minimum trwa to około 6 miesięcy – prawdopodobnie o wiele rzadziej spotyka się wersję, w której przestępcy czekają aż 12 miesięcy (choć słyszałem o takich przypadkach). To w znanych mi przypadkach – mogłoby być nieco krócej, gdyby figurant miał już zbudowaną historię kredytową (np. 3 miesiące). W każdym razie w tym okresie opłaca się normalnie wszelkie składki i podatki za figuranta – spotyka się tutaj kwoty rzędu 5 – 6 tys. PLN miesięcznie (lub więcej) + niekiedy jakaś tam niska „pensja bieżąca”, aby podtrzymać motywację przyszłego kredytobiorcy.

Ile trzeba zainwestować w słupa?

Jak więc łatwo obliczyć, jeden figurant oznacza inwestycję rzędu od 30 tys. PLN wzwyż. W przypadku dłuższej wersji (12 miesięcy) czasem na figuranta brane są mniejsze kredyty, gdzie albo mamy umowy na krótkie okresy (np. na 3 miesiące), albo kredyty te są spłacane przedterminowo. Takie zagranie oczywiście ma służyć podbiciu scoringu. Istotne jest tutaj to, aby zdążyć ze spłatą najpóźniej pół roku przed „podejściem” pod finalne kredyty – inaczej informacje o tym fakcie mogą nie pojawić się w bazie na czas, więc i ocena zdolności kredytowej nie wzrośnie.


Faza 2: realizacja, czyli wzięcie kredytów przez figuranta / słupa

W odpowiednim momencie figurant bierze kredyty w kilku bankach w ciągu 1 – 3 dni – w grę wchodzi okres od poniedziałku do piątku, ponieważ w soboty analitycy zwykle nie pracują, a przetrzymanie wniosku np. do poniedziałku mogłoby zdemaskować cały proces przed wzięciem ostatniego kredytu. Kluczem do sukcesu jest tutaj fakt, że banki w Polsce nie wdrożyły jeszcze na tyle zaawansowanego systemu, w którym wymiana informacji międzybankowych przebiegałaby odpowiednio szybko. W konsekwencji możliwe więc jest, aby jedna osoba w krótkim czasie zaciągnęła w wielu bankach zobowiązania znacznie przekraczające jej rzeczywistą (czy też wykreowaną) zdolność kredytową.

Na jakie zyski mogą liczyć grupy przestępcze?

Ile można nabrać kredytu w opisywanej konfiguracji…? Cóż, to zależy od wielu czynników – w opisywanej tu wersji z 6-miesięczną „inkubacją” może to być np. po 50 – 80 tys. PLN w 3 – 4 bankach, więc łatwo sobie policzyć. Oczywiście od tego należy odliczyć koszty „inkubacji”, wynagrodzenie figuranta oraz inne wydatki (np. „działka” dla właściciela firmy zatrudniającej). Jednak koniec końców stopa zwrotu zainwestowanego kapitału i tak wynosi kilkaset % – całkiem nieźle, jak na kilka miesięcy i poziom ryzyka…

 

W skrajnych przypadkach wynagrodzenie słupa może wynieść tyle, ile na zdjęciu. W dużej części przypadków dostają oni jednak 10 – 20% od kwoty zobowiązań zaciągniętych na ich konto, czasem więcej. 

 

Faza 3: minimalizowanie zakresu odpowiedzialności karnej figuranta / słupa

Tutaj zasadniczo spotykamy dwa różne podejścia. Pierwsze z nich to takie: niech się dzieje co chce, tzn. niech się figurant martwi. Jest to spotykane zwłaszcza w przypadku tych spółek zatrudniających, których prezesi sami są figurantami. W takiej konfiguracji przestępcy mogą być np. w fazie likwidowania danej struktury, więc niespecjalnie interesuje ich to, czy coś się „zawali”, czy nie.

 

Plan spłaty (częściowej) zadłużenia

Drugie podejście jest bardziej asekuracyjne, ponieważ podejmuje się przeróżne działania mające na celu zminimalizowanie odpowiedzialności karnej figuranta. I tutaj pierwsza i najważniejsza rzecz: należy spłacić przynajmniej kilka rat z każdego kredytu, aby w miarę możliwości oddalić od figuranta widmo postawienia mu zarzutów oszustwa w typie podstawowym ujętego w art. 286 k.k., a w większości przypadków przynajmniej spowodować, że sąd spojrzy na to wszystko łaskawszym okiem.

Uwaga! Samo niespłacenie zobowiązania to jeszcze nie przestępstwo!

Niektórym może się to wydać dziwne, ale sam fakt niespłacania zobowiązań nie oznacza automatycznie oszustwa w rozumieniu  przytoczonego przed chwilą artykułu – tutaj jeszcze trzeba udowodnić z góry powzięty zamiar niepłacenia. Koniecznym jest zatem wykazanie, że w chwili zawierania umowy kredytowej sprawca (w naszym przypadku będzie to figurant) działał z zamiarem doprowadzenia banku do niekorzystnego rozporządzenia mieniem. No i z samego faktu posługiwania się dokumentami poświadczającymi nieprawdę (lub np. podrobionymi) nie sposób tego domniemywać. Gorzej dla naszego figuranta, gdy sąd dojdzie chociażby do wniosku, że sytuacja majątkowa sprawcy już w momencie brania kredytów była taka, iż z całą pewnością powinien on wiedzieć, że jednak nie da rady ich spłacić – i to jest całkiem prawdopodobny scenariusz.

 

Wyreżyserowane zwolnienie z pracy

Co dalej? Figurant jest zwalniany z pracy, często za jakieś „wyreżyserowane” przewinienie, jak np. pojawienie się w firmie pod wpływem alkoholu. Zaraz po zwolnieniu przestaje oczywiście spłacać swoje zobowiązania, no i wtedy zaczyna się problem… Kiedy wychodzi na jaw, że figurant sfałszował oświadczenia we wnioskach kredytowych, może pójść zawiadomienie o możliwości popełnienia tzw. oszustwa kredytowego z art. 297 k.k., zwykle również ze wspomnianego art. 286 k.k. Raczej bezsporne będzie tutaj przestępstwo ujęte w §1 art. 297 k.k., czyli dostarczenie bankom nierzetelnego, pisemnego oświadczenia dotyczącego okoliczności o istotnym znaczeniu dla uzyskania wsparcia finansowego.

Co się kryje pod określeniem z poprzedniego zdania…?

Przykładowo podanie nieprawdziwych danych w rubryce dotyczącej już istniejących zobowiązań – figurant w trakcie brania kolejnych kredytów zwyczajnie zataja informacje o tym, że dopiero co podpisał inne umowy (w przeciwnym przypadku nie dostałby tylu kredytów). Bardzo ciężko byłoby tutaj uniknąć odpowiedzialności karnej za ten konkretny czyn, ponieważ jest to przestępstwo formalne, tzn. niezależne od wywołanych skutków. Ok, teoretycznie w grę mógłby wchodzić czynny żal lub dobrowolne naprawienie szkody w całości, ewentualnie w znacznej części, co skutkować by mogło nadzwyczajnym złagodzeniem kary. Jednak taka opcja w sytuacjach podobnych do dziś opisywanej praktycznie nie występuje.

 

Właściwe zeznania figuranta kluczem do sukcesu?

Dobrze więc, a co z pieniędzmi, tzn. w jaki sposób figurant ma się tłumaczyć z ich braku, aby nie wyglądało to na ewidentne wyłudzenie…? Ciekawym wariantem jest zaserwowanie „legendy”, jakoby nasz kredytobiorca sam padł ofiarą oszustwa i dlatego nie ma środków na spłatę.

 

A oto i przykładowe zeznania w wersji uproszczonej:

Przed wzięciem kredytów w barze X spotkałem M., który zaproponował mi wspólny biznes w postaci sprowadzania używanych aut z Niemiec – miał podobno doskonałe dojścia do jakichś aukcji komorniczych. Zaryzykowałem i zgodziłem się dać mu 10 tys. PLN, za które sprowadził Volkswagena Passata. Auto zarejestrowałem na siebie, co można sprawdzić w Wydziale Komunikacji w P., a następnie sprzedałem z zyskiem. Niedługo po tym interesie M. odezwał się do mnie znowu, mówiąc, że właśnie trafia się super okazja zakupu aut od jakiejś upadającej firmy i trzeba na to 400 tys. PLN, a zarobi się spokojnie drugie tyle. Tzn. on miał dać 200 tys. PLN i ja też 200 tys. PLN – zabezpieczone umową i wekslem. Zaufałem mu, bo z pierwszym biznesem dobrze nam poszło, ale odpowiedziałem, że praktycznie nie mam oszczędności, a moja zdolność kredytowa to jakieś 80 tys. PLN, więcej nie dostanę. M. powiedział jednak, że ma kuzyna pracującego w banku i on znajdzie jakieś rozwiązanie. Po kilku dniach M. znowu zadzwonił i powiedział, że trzeba wziąć kredyt w kilku bankach na raz i on to zorganizuje. No i żebym się nie przejmował, bo jak będę spłacał, to nikt nie będzie mnie ścigał. Wziąłem więc te kredyty i przekazałem większą część pieniędzy M., podpisując przy tym umowę. Niestety, M. zniknął z pieniędzmi, a co gorsza okazało się, że przedstawił mi fałszywy dowód osobisty, więc nie jestem w stanie podać jego prawdziwego imienia i nazwiska – jedynie rysopis. Kredyty spłacałem, dopóki miałem z czego, ale z tego stresu zacząłem pić no i tak wyszło, że straciłem pracę…

 

Dobra historia to podstawa zeznań

I tak właśnie mogłaby wyglądać „legenda” mającą przekonać sąd, że nasz figurant jest tutaj pokrzywdzonym – jeśli ktoś czytał uważnie, to wyłapał też fakt, że opowieść ta miała częściowe potwierdzenie w urzędowych papierach (rejestracja sprowadzonego Passata na figuranta). Z dość oczywistych względów nie będę tutaj pisał, czy dokładnie takie tłumaczenie, poparte „passatowym” dowodem, by wystarczyło, czy może jednak nie i sędzia uznałby je za niewiarygodne… Poza tym w grę wchodzą jeszcze inne elementy, jak chociażby wspomniana ocena możliwości spłacania kredytu przez figuranta, dokonana według stanu na dzień zaciągnięcia zobowiązań. Generalnie jednak wszystko zmierza ku temu, aby sąd uznał, że nasz figurant nie zasługuje na bardzo surowe potraktowanie i wymierzył mu karę z dolnych widełek ustawowych. Co to oznacza…? Np. rok lub dwa w zawieszeniu + oczywiście kasa do oddania (ciężki temat w przypadku słupa). I jest to poziom ryzyka, o którym figurant najczęściej wie i na który przystaje.

 

Przestępcy niekiedy zapewniają swoim slupom ochronę prawną już po „wysypaniu się” schematu. 

 

Skąd w ogóle biorą się figuranci / słupy?

Powiem tak: wydaje się ciężkie do uwierzenia, że normalnie myślący człowiek decyduje się nabrać na siebie kredytów i otrzymać z tego max 1/3 kasy (nie słyszałem o większych stawkach dla figurantów, a raczej o mniejszych), a do tego jeszcze popełnić przestępstwo poświadczenia nieprawdy w dokumentach. Zawsze jednak znajdzie się jakaś jednostka, która postępuje absolutnie nieracjonalnie i przestępcy to po prostu wykorzystują. Odnośnie samego procesu pozyskiwania chętnych, to nie ma tutaj żadnej reguły, jednak najłatwiejsza wydaje się droga na zasadzie „znajomy znajomego, który zna…” itp.  Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że ostatnio podobno mami się figurantów wizją łatwej upadłości konsumenckiej (niedawno nastąpiła nowelizacja przepisów w tym temacie). Ba, niektórzy przestępcy dają im nawet „ekstra pieniądze” na przeprowadzenie takiej procedury.

 

Skąd przestępcy czerpią wiedzę dotyczącą procedur bankowych?

To akurat jest proste: od pracowników banków. U nas w Polsce bankowcy na niższych szczeblach zarabiają kiepsko, a do tego normy sprzedaży kredytów są mocno wyśrubowane i ciężko jest o premie. A skoro tak, to wizja dorobienia sobie w niezbyt legalny sposób jest dla wielu nadzwyczaj kusząca. Taki „odwrócony” bankowiec doskonale wie, jak wypełnić wniosek, aby uzyskać wysokie prawdopodobieństwo udzielenia kredytu danemu klientowi, a przy dopięciu dealu dostaje nie tylko prowizję od banku, ale często również od przestępców. Bywa również, że jakiś przestępca podrywa dziewczynę pracującą w banku, a ta chcąc pomóc ukochanemu godzi się podpowiedzieć mu to i owo. No i dzięki tym prostym zależnościom kredytowy biznes się kręci…

 

Kilka słów na zakończenie

Ciężko jest oszacować, ile przypadków podobnych oszustw występuje w skali kraju, ponieważ część z nich nie musi być wcale zgłaszana (w przeciwieństwie do oszustw opartych o ordynarne fałszerstwa dokumentów). Co więcej, zgłoszenie wcale nie musiałoby pójść, gdyby przestępcy np. ograniczyli się do wzięcia jednego kredytu (co jednak byłoby mało opłacalne). Na koniec dodam, że są tacy, którzy głoszą tezę jakoby oszustwa kredytowe w zasadzie odeszły już w przeszłość i że dzisiaj są ciekawsze metody na pozyskanie gotówki w sektorze finansowym, jak chociażby faktoring (o nim też zapewne wkrótce napiszę). Jednak moim skromnym zdaniem era kredytów branych na figurantów jeszcze nie minęła – w końcu przecież jeśli to dobrze poukładać, to ryzyko jest relatywnie małe, a zysk całkiem spory… ???? EDIT: pod koniec 2019 roku powstał drugi wpis dotyczący wyłudzeń kredytów – możecie go przeczytać tutaj.

Potrzebujesz kredytu firmowego…?

A tak trochę z innej beczki: jeśli ktoś z Was akurat poszukuje finansowania dla firmy, gdzie np. prezes spółki ma kiepski BIK lub występują inne problemy, to możecie śmiało pisać: kontakt@bialekolnierzyki.com – możliwe, że będę w stanie pomóc. 

No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!