Lata 90. – białe kołnierzyki w Polsce na dobre wchodzą do gry

Traf chciał, że ostatnio wpadła mi w rękę książka „Świat według Dziada”, którą zakupiłem niedługo po jej premierze mającej miejsce w 2002 roku. Tak się złożyło, że do dziś jest to jedna z nielicznych książek pisanych przez ex-gangsterów, jakie przeczytałem – np. do dzieł Masy nigdy nie zajrzałem, choć może i sporo straciłem. Możliwe jednak, że nadrobię jeszcze kiedyś te zaległości, ponieważ z tego typu literatury prawie zawsze można wyłapać jakieś ciekawe fragmenty dotyczące przestępczości gospodarczej. I tak weźmy dla przykładu historię opisaną przez Henryka Niewiadomskiego pseudonim Dziad, która dotyczyła ustawienia przetargu na samochód ciężarowy marki Tatra:

„Szybko dogadaliśmy się co do sumy i pan kierownik zapewnił mnie, że tatra będzie moja. Dopiero w czasie przetargu miałem poznać, na czym polegał jego prosty plan. Otóż tego dnia, kiedy kasjerka przyjmowała wpłaty wadium, jakiś magazynier pilnował porządku i każdemu oferentowi kazał wpłacać po 9000 zł. Tak też wszyscy zrobili. Ode mnie jednak kasjerka dwa dni wcześniej przyjęła 9800 zł. Przetarg oczywiście prowadził mój znajomy kierownik. Kiedy na wstępie oświadczył, że mimo dużego zainteresowania na tatrę jest tylko jeden klient, na Sali podniósł się wielki szum. Kierownik wyjaśnił jednak spokojnie, że przystępujący mieli obowiązek złożyć wadium w wysokości dziesięciu procent ceny wywoławczej. Tak było napisane w ogłoszeniu, publikowanym w prasie. A dziesięć procent to jest ni mniej ni więcej tylko 9800 zł i nie chce być inaczej. Nikt, kto tego nie dopełnił, nie ma prawa głosu. (…) Jeszcze trochę i szoferaki wzięliby się do bicia. Wtedy kierownik ustąpił. Potulnie wyznaczył dwadzieścia minut na dopłacenie brakującej sumy i zaprosił chętnych do kasy. Kasa okazała się zamknięta. Była tam tylko kartka z informacją, że kasjerka wyszła na pogrzeb. Do dzisiaj nie wiem, czy rzeczywiście był tam jakiś pogrzeb, czy nie. Całkiem możliwe, że kasjerka piła sobie kawę na zapleczu, ale jeśli ktoś naprawdę umarł, to świeć Panie nad jego duszą.”

Jeśli tak faktycznie było, to podziwiam prostotę tego „patentu” – proste rozwiązania są bowiem na ogół najlepsze. Dziś już ciężko byłoby to powtórzyć, ale wtedy, w innych czasach… Idźmy dalej: Dziad w swojej książce opisuje kulisy przemytu – tutaj też wkleję fragmenty:

„Jeden litr spirytusu marki Royal kosztował za granicą 1 dolara. W Polsce ci z „Góry” brali w sklepie 70 zł za litr, a to było 7 dolarów. Rachunek jest prosty – na każdej butelce zarabiali 6 dolarów. Ładunek tira to 24 tysiące litrów. 24 tysiące litrów razy 6 dolarów daje 144 tysiące dolarów zysku” (…) „Do Polski wpłynęło w tych latach, jak później o tym pisano w prasie, co najmniej 25 mln litrów spirytusu. Czyli ponad tysiąc tirów-cystern. Moim zdaniem było tego co najmniej trzy razy tyle.”

Cóż to jednak oznacza? Wyjaśnienie poniżej.

 

Henryk Niewiadomski, medialny „Dziad”

 

„Nam strzelać nie kazano…”

Czytając tę przemytniczą historię od razu przyszły mi na myśl akcje mafii paliwowej sprzed kilku lat. I tu i tu ciężko nie odnieść wrażenia, że taka skala procederu była możliwa jedynie w przypadku dania służbom jasnego sygnału z góry: nie mieszajcie się, przymykajcie oczy. Co więcej, w 1990 roku rozwiązano wydziały do zwalczania przestępczości gospodarczej, które zatrudniały ok. 5 tys. policjantów. W konsekwencji przez następne 2 lata białe kołnierzyki miały szerokie pole do działania – i to nie tylko w temacie przemytu spirytusu. Chaos transformacji, czy przemyślane działanie…? Nie wiem na pewno, choć się domyślam. ???? W każdym razie skutek był taki, że szara strefa rozrosła się do absurdalnych 33,1% PKB w 1991 roku – dla porównania w 2015 roku było to 15,7% PKB (zgodnie z oficjalnymi danymi). Sytuację starano się opanować tworząc w 1992 roku strukturę nazywaną K-17, liczącą 2,7 tys. funkcjonariuszy, którzy mieli za zadanie zwalczanie przestępczości ekonomicznej. Potem przekształcono to w wydziały ds. przestępczości gospodarczej, podległe komendantom powiatowym policji, co jest już bliższe dzisiejszemu modelowi.

To jednak nie wystarczyło, aby zahamować rosnącą falę oszustw, choć w oficjalnych statystykach policyjnych teoretycznie nie było dramatu. Przykładowo według polskich danych szacunkowych, straty spowodowane przestępczością gospodarczą w naszym kraju w 1998 roku wyniosły 716 milionów PLN. I ok – tyle, że Komisja Europejska oraz CIA podobno oszacowały je na kwotę blisko 20-krotnie wyższą! Kto więc był tu bliższy prawdy…? To złożony problem, ponieważ w latach 90. wiele przestępstw tego typu albo nie było zgłaszanych, albo po prostu je bagatelizowano, aby nie psuły statystyk (wykrycie sprawców było stosunkowo czasochłonne i trudne). Do tego dochodził jeszcze jeden czynnik: wyjątkowa (i wielu przypadkach zapewne zamierzona) pobłażliwość prokuratorów oraz sądów. Cóż bowiem z tego, że policja zatrzymała bandytę, skoro w ślad za tym nie poszedł wniosek o areszt, albo wyznaczano poręczenie majątkowe w relatywnie niskiej kwocie…? Przestępcy po prostu wychodzili na wolność, procesy ciągnęły się latami, w międzyczasie świadków zastraszano lub umierali… To nie zachęcało pokrzywdzonych do składania doniesień.

No ok, policja – policją, ale co z ówczesnymi pitbullami ze skarbówki…? Przecież bandyci mieli znaczne majątki, z których w większości nie mogliby się wytłumaczyć podając wyłącznie legalne źródła dochodów! Cóż zatem prostszego, jak zrobić kontrolę, przeprowadzić konfiskatę i dowalić takie kary, że kamień na kamieniu by nie został? No więc właśnie wcale nie było to takie łatwe, co ciekawie wyjaśnił w jednym z wywiadów dziennikarz śledczy Rafał Pasztelański:

„ – Przy okazji „Pruszkowa” zainteresowałem się tym, jak wyglądały kontrole skarbowe członków tej grupy. Okazało się, że ich w ogóle nie było. Kiedyś zjawiłem się w urzędzie skarbowym na terenie, gdzie zameldowanych było pięciu bardzo groźnych przestępców. Szefowa urzędu potwierdziła, że są to bandyci. Na pytanie, czemu się nimi nie zajęła, zamiast odpowiedzieć, zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie pracowały kobiety, które miałyby przeprowadzić ewentualne kontrole. Nie musiała nic dodawać. Widok starszych pań wyjaśniał wszystko. Biorąc pod uwagę wspominane powyżej standardy pracy policji i prokuratury, naprawdę trudno było się im dziwić. Kiedy kilka lat późnej powstały specjalne komórki zajmujące się tym tematem, napisałem list do Ministerstwa Finansów z pytaniem, czemu ten proceder trwa, pomimo nowego prawa pozwalającego na rekwirowanie majątków pochodzących z przestępstwa. Pozwala ono na zajęcie 70 procent tego typu własności.

– Jaka była odpowiedź?

– Dowiedziałem się, że zajmowanie tego typu majątków i pozostawienie 30 procent w rękach bandytów, byłoby legalizacją pieniędzy z przestępstwa. Wygląda więc na to, że lepiej jest zostawić bandycie 100 milionów, niż zabrać 70. Biorąc do tego pod uwagę śladową liczbę tego typu kontroli, można zaryzykować stwierdzenie, że lata 90. trwają w najlepsze. Jedynie nikt już nie strzela na ulicach.”

Trzeba przyznać, daje do myślenia… Oczywiście nie w każdym przypadku musiało to tak wyglądać, ponieważ konfiskaty mienia od czasu do czasu wszak dokonywano. Mimo wszystko jednak zaryzykowałbym stwierdzenie, że w porównaniu z dzisiejszymi czasami dawni bandyci mieli „podatkowe przedszkole”.

 

To były ciekawe czasy…

Już w latach 90. Richard Coates, znany specjalista od tzw. księgowości dochodzeniowej, wyraził opinię, że szybko rozwijająca się Polska przyciągnie wkrótce najsprytniejszych na świecie oszustów i naganiaczy. Możliwe, że to się w pewnym stopniu sprawdziło, choć z drugiej strony ów miły Pan chyba nie docenił siły i pomysłowości naszych rodaków, organizujących chociażby mafie paliwowe, czy przejmujących w koncertowym stylu prywatyzowane zakłady. Do tego dołączali jeszcze gangsterzy zajmujący się początkowo typowo kryminalną działalnością (napady, haracze, kradzieże), którzy w miarę pozyskiwania znacznych środków finansowych zaczęli je inwestować w legalne biznesy. Co z tego wszystkiego wyszło…? Sami możecie zaobserwować to dziś, ponieważ do teraz zbieramy pokłosie lat 90. – choć moim zdaniem nasze standardy zwalczania przestępczości gospodarczej sukcesywnie się poprawiają.

No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Oszustwa kredytowe – jeden ze schematów stosowanych przez zorganizowane grupy przestępcze

W mediach stosunkowo często pojawiają się doniesienia o namierzeniu kolejnej grupy przestępczej zajmującej się wyłudzeniami kredytowymi. Czytając takie newsy można odnieść wrażenie, że to wszystko polega głównie na znalezieniu pierwszego lepszego słupa, wyrobieniu mu fałszywych dokumentów, no a potem wypuszczeniu go do banku na zasadzie „albo przejdzie, albo nie przejdzie”. Tymczasem w rzeczywistości funkcjonują jeszcze inne schematy – dziś przybliżę jeden z nich, oparty o wykorzystanie zwykłych osób fizycznych.

 

Faza 1: przygotowania, czyli budowanie wiarygodności kredytowej figuranta / słupa

 

Namierzamy cel

Pierwszym etapem jest znalezienie figuranta (inaczej słupa) – niezadłużonego (nie może widnieć w BIK itp.), najlepiej w wieku powyżej 25 lat. Wbrew pozorom nie jest to łatwe zadanie, ale jeśli już znajdzie się odpowiedni kandydat (rzadziej kandydatka), to zaczyna pracę w „zaprzyjaźnionej” firmie, zwykle w oparciu o umowę o pracę na czas nieokreślony. Dlaczego przestępcy bawią się w rzeczywiste zatrudnianie i opłacanie składek…? Chociażby dlatego, że w ten sposób minimalizuje się ryzyko zatrzymania figuranta już w banku, co zdarza się dość często w sytuacji posługiwania się sfałszowanymi dokumentami. No, a poza tym zaświadczenie z ZUS o podstawie opłacanych składek wygląda dobrze we wniosku (choć nie jest obligatoryjne).

 

Fikcyjne zatrudnienie figuranta

Następna rzecz: figuranta niekiedy przyjmuje „do pracy” przedsiębiorstwo normalnie działające już od lat, ale bywa także, że jakaś w miarę nowa spółka założona do podobnych celów lub pozostała np. po kombinacjach z VAT-em (tzw. bufory w niektórych schematach). W każdym razie taka firma jest kontrolowana przez kogoś będącego wspólnikiem organizatorów procederu, ale figurantowi oczywiście nie mówi się o tym wprost.

A czy figurant rzeczywiście pracuje w takiej spółce, czy może tylko widnieje w papierach…?

Ja osobiście nie słyszałem o pierwszym z tych przypadków, co oczywiście nie oznacza, że takie sytuacje nie miały miejsca. Co dość istotne, na ogół nie wystawia się więcej niż jednego figuranta na normalnie działającą firmę – taki krok mógłby oznaczać jej „spalenie” i skierowanie zainteresowania śledczych na osobę właściciela. W przypadku spółek przeznaczonych typowo pod wyłudzenia kredytów, może to być kilku figurantów, ale też nie za wielu.

 

Budujemy zdolność kredytową słupa

Dalej mamy tzw. okres inkubacji, czyli budowania zdolności kredytowej figuranta. W wersji minimum trwa to około 6 miesięcy – prawdopodobnie o wiele rzadziej spotyka się wersję, w której przestępcy czekają aż 12 miesięcy (choć słyszałem o takich przypadkach). To w znanych mi przypadkach – mogłoby być nieco krócej, gdyby figurant miał już zbudowaną historię kredytową (np. 3 miesiące). W każdym razie w tym okresie opłaca się normalnie wszelkie składki i podatki za figuranta – spotyka się tutaj kwoty rzędu 5 – 6 tys. PLN miesięcznie (lub więcej) + niekiedy jakaś tam niska „pensja bieżąca”, aby podtrzymać motywację przyszłego kredytobiorcy.

Ile trzeba zainwestować w słupa?

Jak więc łatwo obliczyć, jeden figurant oznacza inwestycję rzędu od 30 tys. PLN wzwyż. W przypadku dłuższej wersji (12 miesięcy) czasem na figuranta brane są mniejsze kredyty, gdzie albo mamy umowy na krótkie okresy (np. na 3 miesiące), albo kredyty te są spłacane przedterminowo. Takie zagranie oczywiście ma służyć podbiciu scoringu. Istotne jest tutaj to, aby zdążyć ze spłatą najpóźniej pół roku przed „podejściem” pod finalne kredyty – inaczej informacje o tym fakcie mogą nie pojawić się w bazie na czas, więc i ocena zdolności kredytowej nie wzrośnie.


Faza 2: realizacja, czyli wzięcie kredytów przez figuranta / słupa

W odpowiednim momencie figurant bierze kredyty w kilku bankach w ciągu 1 – 3 dni – w grę wchodzi okres od poniedziałku do piątku, ponieważ w soboty analitycy zwykle nie pracują, a przetrzymanie wniosku np. do poniedziałku mogłoby zdemaskować cały proces przed wzięciem ostatniego kredytu. Kluczem do sukcesu jest tutaj fakt, że banki w Polsce nie wdrożyły jeszcze na tyle zaawansowanego systemu, w którym wymiana informacji międzybankowych przebiegałaby odpowiednio szybko. W konsekwencji możliwe więc jest, aby jedna osoba w krótkim czasie zaciągnęła w wielu bankach zobowiązania znacznie przekraczające jej rzeczywistą (czy też wykreowaną) zdolność kredytową.

Na jakie zyski mogą liczyć grupy przestępcze?

Ile można nabrać kredytu w opisywanej konfiguracji…? Cóż, to zależy od wielu czynników – w opisywanej tu wersji z 6-miesięczną „inkubacją” może to być np. po 50 – 80 tys. PLN w 3 – 4 bankach, więc łatwo sobie policzyć. Oczywiście od tego należy odliczyć koszty „inkubacji”, wynagrodzenie figuranta oraz inne wydatki (np. „działka” dla właściciela firmy zatrudniającej). Jednak koniec końców stopa zwrotu zainwestowanego kapitału i tak wynosi kilkaset % – całkiem nieźle, jak na kilka miesięcy i poziom ryzyka…

 

W skrajnych przypadkach wynagrodzenie słupa może wynieść tyle, ile na zdjęciu. W dużej części przypadków dostają oni jednak 10 – 20% od kwoty zobowiązań zaciągniętych na ich konto, czasem więcej. 

 

Faza 3: minimalizowanie zakresu odpowiedzialności karnej figuranta / słupa

Tutaj zasadniczo spotykamy dwa różne podejścia. Pierwsze z nich to takie: niech się dzieje co chce, tzn. niech się figurant martwi. Jest to spotykane zwłaszcza w przypadku tych spółek zatrudniających, których prezesi sami są figurantami. W takiej konfiguracji przestępcy mogą być np. w fazie likwidowania danej struktury, więc niespecjalnie interesuje ich to, czy coś się „zawali”, czy nie.

 

Plan spłaty (częściowej) zadłużenia

Drugie podejście jest bardziej asekuracyjne, ponieważ podejmuje się przeróżne działania mające na celu zminimalizowanie odpowiedzialności karnej figuranta. I tutaj pierwsza i najważniejsza rzecz: należy spłacić przynajmniej kilka rat z każdego kredytu, aby w miarę możliwości oddalić od figuranta widmo postawienia mu zarzutów oszustwa w typie podstawowym ujętego w art. 286 k.k., a w większości przypadków przynajmniej spowodować, że sąd spojrzy na to wszystko łaskawszym okiem.

Uwaga! Samo niespłacenie zobowiązania to jeszcze nie przestępstwo!

Niektórym może się to wydać dziwne, ale sam fakt niespłacania zobowiązań nie oznacza automatycznie oszustwa w rozumieniu  przytoczonego przed chwilą artykułu – tutaj jeszcze trzeba udowodnić z góry powzięty zamiar niepłacenia. Koniecznym jest zatem wykazanie, że w chwili zawierania umowy kredytowej sprawca (w naszym przypadku będzie to figurant) działał z zamiarem doprowadzenia banku do niekorzystnego rozporządzenia mieniem. No i z samego faktu posługiwania się dokumentami poświadczającymi nieprawdę (lub np. podrobionymi) nie sposób tego domniemywać. Gorzej dla naszego figuranta, gdy sąd dojdzie chociażby do wniosku, że sytuacja majątkowa sprawcy już w momencie brania kredytów była taka, iż z całą pewnością powinien on wiedzieć, że jednak nie da rady ich spłacić – i to jest całkiem prawdopodobny scenariusz.

 

Wyreżyserowane zwolnienie z pracy

Co dalej? Figurant jest zwalniany z pracy, często za jakieś „wyreżyserowane” przewinienie, jak np. pojawienie się w firmie pod wpływem alkoholu. Zaraz po zwolnieniu przestaje oczywiście spłacać swoje zobowiązania, no i wtedy zaczyna się problem… Kiedy wychodzi na jaw, że figurant sfałszował oświadczenia we wnioskach kredytowych, może pójść zawiadomienie o możliwości popełnienia tzw. oszustwa kredytowego z art. 297 k.k., zwykle również ze wspomnianego art. 286 k.k. Raczej bezsporne będzie tutaj przestępstwo ujęte w §1 art. 297 k.k., czyli dostarczenie bankom nierzetelnego, pisemnego oświadczenia dotyczącego okoliczności o istotnym znaczeniu dla uzyskania wsparcia finansowego.

Co się kryje pod określeniem z poprzedniego zdania…?

Przykładowo podanie nieprawdziwych danych w rubryce dotyczącej już istniejących zobowiązań – figurant w trakcie brania kolejnych kredytów zwyczajnie zataja informacje o tym, że dopiero co podpisał inne umowy (w przeciwnym przypadku nie dostałby tylu kredytów). Bardzo ciężko byłoby tutaj uniknąć odpowiedzialności karnej za ten konkretny czyn, ponieważ jest to przestępstwo formalne, tzn. niezależne od wywołanych skutków. Ok, teoretycznie w grę mógłby wchodzić czynny żal lub dobrowolne naprawienie szkody w całości, ewentualnie w znacznej części, co skutkować by mogło nadzwyczajnym złagodzeniem kary. Jednak taka opcja w sytuacjach podobnych do dziś opisywanej praktycznie nie występuje.

 

Właściwe zeznania figuranta kluczem do sukcesu?

Dobrze więc, a co z pieniędzmi, tzn. w jaki sposób figurant ma się tłumaczyć z ich braku, aby nie wyglądało to na ewidentne wyłudzenie…? Ciekawym wariantem jest zaserwowanie „legendy”, jakoby nasz kredytobiorca sam padł ofiarą oszustwa i dlatego nie ma środków na spłatę.

 

A oto i przykładowe zeznania w wersji uproszczonej:

Przed wzięciem kredytów w barze X spotkałem M., który zaproponował mi wspólny biznes w postaci sprowadzania używanych aut z Niemiec – miał podobno doskonałe dojścia do jakichś aukcji komorniczych. Zaryzykowałem i zgodziłem się dać mu 10 tys. PLN, za które sprowadził Volkswagena Passata. Auto zarejestrowałem na siebie, co można sprawdzić w Wydziale Komunikacji w P., a następnie sprzedałem z zyskiem. Niedługo po tym interesie M. odezwał się do mnie znowu, mówiąc, że właśnie trafia się super okazja zakupu aut od jakiejś upadającej firmy i trzeba na to 400 tys. PLN, a zarobi się spokojnie drugie tyle. Tzn. on miał dać 200 tys. PLN i ja też 200 tys. PLN – zabezpieczone umową i wekslem. Zaufałem mu, bo z pierwszym biznesem dobrze nam poszło, ale odpowiedziałem, że praktycznie nie mam oszczędności, a moja zdolność kredytowa to jakieś 80 tys. PLN, więcej nie dostanę. M. powiedział jednak, że ma kuzyna pracującego w banku i on znajdzie jakieś rozwiązanie. Po kilku dniach M. znowu zadzwonił i powiedział, że trzeba wziąć kredyt w kilku bankach na raz i on to zorganizuje. No i żebym się nie przejmował, bo jak będę spłacał, to nikt nie będzie mnie ścigał. Wziąłem więc te kredyty i przekazałem większą część pieniędzy M., podpisując przy tym umowę. Niestety, M. zniknął z pieniędzmi, a co gorsza okazało się, że przedstawił mi fałszywy dowód osobisty, więc nie jestem w stanie podać jego prawdziwego imienia i nazwiska – jedynie rysopis. Kredyty spłacałem, dopóki miałem z czego, ale z tego stresu zacząłem pić no i tak wyszło, że straciłem pracę…

 

Dobra historia to podstawa zeznań

I tak właśnie mogłaby wyglądać „legenda” mającą przekonać sąd, że nasz figurant jest tutaj pokrzywdzonym – jeśli ktoś czytał uważnie, to wyłapał też fakt, że opowieść ta miała częściowe potwierdzenie w urzędowych papierach (rejestracja sprowadzonego Passata na figuranta). Z dość oczywistych względów nie będę tutaj pisał, czy dokładnie takie tłumaczenie, poparte „passatowym” dowodem, by wystarczyło, czy może jednak nie i sędzia uznałby je za niewiarygodne… Poza tym w grę wchodzą jeszcze inne elementy, jak chociażby wspomniana ocena możliwości spłacania kredytu przez figuranta, dokonana według stanu na dzień zaciągnięcia zobowiązań. Generalnie jednak wszystko zmierza ku temu, aby sąd uznał, że nasz figurant nie zasługuje na bardzo surowe potraktowanie i wymierzył mu karę z dolnych widełek ustawowych. Co to oznacza…? Np. rok lub dwa w zawieszeniu + oczywiście kasa do oddania (ciężki temat w przypadku słupa). I jest to poziom ryzyka, o którym figurant najczęściej wie i na który przystaje.

 

Przestępcy niekiedy zapewniają swoim slupom ochronę prawną już po „wysypaniu się” schematu. 

 

Skąd w ogóle biorą się figuranci / słupy?

Powiem tak: wydaje się ciężkie do uwierzenia, że normalnie myślący człowiek decyduje się nabrać na siebie kredytów i otrzymać z tego max 1/3 kasy (nie słyszałem o większych stawkach dla figurantów, a raczej o mniejszych), a do tego jeszcze popełnić przestępstwo poświadczenia nieprawdy w dokumentach. Zawsze jednak znajdzie się jakaś jednostka, która postępuje absolutnie nieracjonalnie i przestępcy to po prostu wykorzystują. Odnośnie samego procesu pozyskiwania chętnych, to nie ma tutaj żadnej reguły, jednak najłatwiejsza wydaje się droga na zasadzie „znajomy znajomego, który zna…” itp.  Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że ostatnio podobno mami się figurantów wizją łatwej upadłości konsumenckiej (niedawno nastąpiła nowelizacja przepisów w tym temacie). Ba, niektórzy przestępcy dają im nawet „ekstra pieniądze” na przeprowadzenie takiej procedury.

 

Skąd przestępcy czerpią wiedzę dotyczącą procedur bankowych?

To akurat jest proste: od pracowników banków. U nas w Polsce bankowcy na niższych szczeblach zarabiają kiepsko, a do tego normy sprzedaży kredytów są mocno wyśrubowane i ciężko jest o premie. A skoro tak, to wizja dorobienia sobie w niezbyt legalny sposób jest dla wielu nadzwyczaj kusząca. Taki „odwrócony” bankowiec doskonale wie, jak wypełnić wniosek, aby uzyskać wysokie prawdopodobieństwo udzielenia kredytu danemu klientowi, a przy dopięciu dealu dostaje nie tylko prowizję od banku, ale często również od przestępców. Bywa również, że jakiś przestępca podrywa dziewczynę pracującą w banku, a ta chcąc pomóc ukochanemu godzi się podpowiedzieć mu to i owo. No i dzięki tym prostym zależnościom kredytowy biznes się kręci…

 

Kilka słów na zakończenie

Ciężko jest oszacować, ile przypadków podobnych oszustw występuje w skali kraju, ponieważ część z nich nie musi być wcale zgłaszana (w przeciwieństwie do oszustw opartych o ordynarne fałszerstwa dokumentów). Co więcej, zgłoszenie wcale nie musiałoby pójść, gdyby przestępcy np. ograniczyli się do wzięcia jednego kredytu (co jednak byłoby mało opłacalne). Na koniec dodam, że są tacy, którzy głoszą tezę jakoby oszustwa kredytowe w zasadzie odeszły już w przeszłość i że dzisiaj są ciekawsze metody na pozyskanie gotówki w sektorze finansowym, jak chociażby faktoring (o nim też zapewne wkrótce napiszę). Jednak moim skromnym zdaniem era kredytów branych na figurantów jeszcze nie minęła – w końcu przecież jeśli to dobrze poukładać, to ryzyko jest relatywnie małe, a zysk całkiem spory… ???? EDIT: pod koniec 2019 roku powstał drugi wpis dotyczący wyłudzeń kredytów – możecie go przeczytać tutaj.

Potrzebujesz kredytu firmowego…?

A tak trochę z innej beczki: jeśli ktoś z Was akurat poszukuje finansowania dla firmy, gdzie np. prezes spółki ma kiepski BIK lub występują inne problemy, to możecie śmiało pisać: kontakt@bialekolnierzyki.com – możliwe, że będę w stanie pomóc. 

No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Eurofighter: 29019 Euro za zwykłą nakrętkę typu self-locking

Dzisiejszy wpis będzie poświęcony białym kołnierzykom na najwyższym poziomie (lub też może bardziej pułapie). Opowieść tę rozpocznę od następującego faktu: jest rzeczą powszechnie znaną, że eksploatacja nowoczesnych samolotów bojowych nie należy do tanich. Jednak nawet tutaj są pewne granice, powyżej których odlatujemy już w rejony absurdu – i to właśnie miało miejsce w Austrii, całkiem niedawno zresztą. No, ale po kolei… ????

 

Austriacy zamawiają Eurofightery, czyli pierwszy akt dramatu ???????? 

Jest rok 2003: Austria podpisuje kontrakt o wartości ok. 2 miliardów Euro, opiewający na dostawę 18 sztuk myśliwców Eurofighter Typhoon. Producentem maszyn jest holding Eurofighter Jagdflugzeug GmbH, w ramach którego w tamtym okresie współpracowały ze sobą Alenia Aeuronautica, BAE Systems oraz EADS (Airbus Group).

Entuzjazm zamawiających szybko jednak opada, gdyż problemy techniczne zaczynają się właściwie już podczas dostaw, a z czasem awarie uziemiające maszyny powodują, że w austriackich mediach pojawiają się określenia typu „latający złom”. Prawdziwy szok przychodzi jednak w momencie zamawiania części zamiennych. I tutaj kilka przykładów:

– tytułowe 29 091 Euro za 1 sztukę nakrętki samozabezpieczającej o średnicy 1,5 cm,

– gumowa uszczelka o średnicy 9 cm: 14 554 Euro / sztuka,

– 110 podkładek metalowych o średnicy 4 cm: 123 757 Euro.

Sporo, przyznacie chyba.

 

Co się stało dalej?

Oczywiście wkurzeni Austriacy złożyli reklamacje, w wyniku których podane ceny zostały mocno obniżone – jednak niesmak pozostał. Do tego po czasie okazało się jeszcze, że silniki Eurofighterów będą wymagały wymiany już po niecałych 10 latach, co radykalnie wpłynęło na koszty eksploatacji. A te ostatnie były nadzwyczaj wysokie: jedna godzina lotu austriackiego Eurofightera kosztowała bowiem aż 70 000 Euro! Dla porównania: szacowany koszt 1h lotu szwedzkiego myśliwca Gripen w zbliżonym okresie wynosił zaledwie 4700 USD. Różnica kolosalna – no, ale Gripen (posiadający zresztą zbliżone możliwości bojowe) został zaprojektowany z myślą o niskich kosztach eksploatacji, a nie o drenowaniu kieszeni nabywców.

 

Nie muszę chyba tłumaczyć, co znajduje się na tym zdjęciu… ????

 

Ponad 100 milionów Euro łapówek (?) i niejasny program offsetowy

Zacznę tutaj od tego, że w związku z kontraktem producenci Eurofightera zdecydowali się na pewną odmianę offsetu opiewającego na kwotę ok. 4 miliardów Euro, co było naprawdę dobrą ofertą. Zwykle offset wynosi bowiem +- wartość zamówienia, a tu proszę, 2 x więcej! Cały deal polegał na tym, że EADS miał załatwić lukratywne kontrakty dla austriackich firm według następującego schematu:

– EADS inicjował kontrakt zagraniczny dla jakiejś austriackiej firmy,

– zagraniczna firma, będąca zamawiającym, potwierdzała austriackiemu ministerstwu, że dokonała zamówienia w Austrii właśnie dzięki EADS,

– EADS wpisywał wartość tego kontraktu do „puli offsetowej”, a następnie wypłacał prowizję zamawiającej firmie zagranicznej.

 

Widzicie tutaj pole do korupcji i nadużyć…?

No to tak: teoretycznie byłaby możliwa sytuacja, w której EADS wypłacałoby wspomnianym zagranicznym kupcom prowizje będące w rzeczywistości łapówkami. Przykład: przedsiębiorstwo X z Włoch rozważa zakup sprzętu za 10 milionów Euro w kilku europejskich firmach – w tym również w austriackiej firmie Y. EADS chce zmotywować tę pierwszą firmę do wyboru austriackiego kierunku, więc wypłaca np. 100 000 Euro „bonusu” decyzyjnym managerom z X w przypadku finalizacji tego kontraktu. Tym sposobem kolejna część umowy offsetowej zostaje zrealizowana, a pieniądze wydane na łapówki i tak odzyska się np. dzięki nadzwyczaj wysokim cenom części (patrz: nakrętki za ponad 20 tys. Euro / sztuka). W każdym razie w opisywanym przypadku transakcji była cała masa: a to włoska firma papiernicza Sofidel zamówiła w Austrii maszyny za 28,3 miliona Euro, a to Ferrari kupiło trochę części… Nie wiadomo, ile z podobnych deali offsetowych było nielegalnie ustawionych – być może żaden, być może kilka… Scenariusz z takim „napędzaniem zamówień” można jednak przyjąć za możliwy zważywszy na fakt, że „pieniądze pod stołem” prawdopodobnie przewijały się już przy samym składaniu zamówienia na austriackie Eurofightery.

 

Eurofighter w barwach RAF. Źródło: Wikipedia

 

Jak gruba była tutaj „koperta”?

Przejdźmy teraz do kwoty wręczanych łapówek: 111,5 miliona Euro, według oficjalnych szacunków. Biorąc pod uwagę wartość całego zamówienia na austriackie Eurofightery, jest to realna, rynkowa wycena. Jak wręczano tę kasę…? Zgodnie z informacjami śledczych zastosowano tutaj schemat, w którym część transakcji offsetowych miała być „przepuszczana” przez rozmaite firmy-krzaki, a pieniądze następnie transferowane do innych firm zarejestrowanych min. na Cyprze czy Isle of Man, a także do fundacji z Liechtensteinu. Cel: stworzenie mało przejrzystej struktury, która umożliwiłaby wypłaty łapówek dla polityków odpowiedzialnych za zamówienie oraz, być może, także dla managerów firm składających „offsetowe” zamówienia w Austrii.

Po co takie kombinacje…?

A więc po pierwsze: nawet w przypadku tak dużej firmy, jak EADS, nie można tak po protu wypłacić z konta ponad 100 milionów Euro, a potem zapakować do furgonetki i zawieźć do odbiorców! Tzn. można, ale jeśli nie chcemy potem mieć problemów, to w papierach i bilansach wszystko musi mieć swoje uzasadnienie.

Po drugie: przyjmujący łapówki też woleliby zapewne, aby ta lewa kasa została w jakiś tam sposób wprowadzona do normalnego obiegu bankowego, a nie przywieziona w walizce. A skoro tak, to powstała sieć offshore’owych spółek, które miały np. świadczyć rozmaite usługi konsultingowe będące podstawą do wypłat. Można? Można!

 

Dekonspiracja

Dodam jeszcze, że cała sprawa ze spółkami-krzakami „wysypała” się w dość ciekawych okolicznościach. Otóż pewnego pięknego dnia włoska policja aresztowała Gianfranco Lande, którego oskarżono o liczne przekręty finansowe. Będąc w tzw. ferworze walki oszukał on także kalabryjską mafię, a ponieważ jej członkowie słyną z dość brutalnego systemu windykacji, to Gianfranco miał niezłą motywację do podjęcia współpracy z organami ścigania. No i w zamian za ochronę powiedział śledczym, że na zlecenie dużej korporacji z Niemiec stworzył sieć spółek, wykorzystywanych do transferów pieniędzy. Wskazał również osoby z EADS, z którymi się kontaktował w tej sprawie. Po takich rewelacjach międzynarodowe śledztwo było już tylko kwestią czasu…

 

Gianfranco Lande po zatrzymaniu. Źródło: Corierre Della Sera

 

Kilka słów refleksji na koniec

Z całej tej austriackiej akcji można wyciągnąć dość trywialny wniosek: jeśli już zamierzasz kombinować przy przetargu, to zadbaj o to, aby cała historia była jak najmniej medialna.

To, co teraz napiszę, można potraktować z tzw. przymrużeniem oka, ale moim zdaniem popełniono tutaj błąd dając na fakturach tak absurdalnie wysokie ceny za proste elementy. Austriackie media dzięki temu mogły bowiem zaserwować jasny przekaz: Każą nam płacić ponad 29 000 Euro za jedną głupią nakrętkę! Tak chce nas oszukać konsorcjum produkujące Eurofightera! I każdy przeciętny Austriak był sobie w stanie taką nakrętkę wyobrazić oraz porównać z tym, ile zapłaciłby za nią w sklepie (zapewne nie więcej, niż kilka Eurocentów). No i to do ludzi trafiało i budziło oburzenie –podobnie jak nasze słynne ośmiorniczki, które stały się legendą i podstawą do licznych opowieści na temat afery podsłuchowej. Gdyby więc koszty związane z eksploatacją samolotów zostały zafakturowane w inny, bardziej rozsądny sposób (np. ujęte jako pakiet remontowo – rozwojowy, w miarę możliwości rzecz jasna), to nie byłoby takiego pięknego punktu zaczepienia. Większość osób nie umie bowiem „pracować” na dużych liczbach i kradzież 100 milionów Euro w związku z jakimiś tam „usługami consultingowymi i rozwojowymi” wzbudzi w nich mniejsze poruszenie, niż jedna podkładka za kilkanaście tys. Euro. Poza tym o tej podkładce ludzie będą w stanie bez problemu opowiedzieć np. kumplom z pracy – i to tak, żeby ci też zrozumieli. Opisywanie zawiłości przekrętów „białych kołnierzyków” w wielomilionowej skali bez jasnego punktu odniesienia nie jest już natomiast takie proste = mniej osób o tym rozmawia, no i media aż tak nie szaleją, bo to się zwyczajnie słabiej klika.

W każdym razie podczas pisania przyszło mi do głowy jedno pytanie: czy kiedyś wypłyną dane dotyczące rzeczywistych kosztów eksploatacji zamówionych niedawno przez Polskę samolotów F-35 (o ile rzeczywiście je otrzymamy)…? Nie wiem, ale szczerze mówiąc byłbym dość zdziwiony, gdyby w tych ewentualnych przeciekach pojawiły się tak absurdalne ceny za części, jak przedstawione powyżej. Cóż, w końcu z tej całej afery z Eurofighterem oraz z naszych drogich ośmiorniczek można się przecież co nieco nauczyć… ????

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!