Co mają ze sobą wspólnego śruta sojowa, VAT i Hamburg

Było ostatnio kilka wpisów dotyczących głównie VAT-owców z tzw. wysokiej półki, więc dziś dla odmiany zejdziemy na nieco niższy poziom. A konkretnie będzie o śrucie sojowej – jest to produkt relatywnie drogi (w porównaniu do innych produktów rolnych), ale bardzo pożądany na rynku z uwagi na wysoką zawartość białka, gdyż doskonale nadaje się np. jako komponent paszy dla zwierząt.

Śruta sojowa – stawki VAT

– stawka 8% obowiązująca podatników podatku rolnego oraz tych, którzy użyją śruty jako dodatku do pasz, nawozów itp.
– stawka 23% dla podmiotów, które odsprzedają towar dalej.
Daje to spore możliwości zarobkowe – niestety na ogół kosztem uczciwych uczestników rynku.

 

Import śruty sojowej z Niemiec

Śruta sojowa jest kupowana w dużej mierze w imporcie i w ilościach hurtowych na ogół nie mniejszych, niż 25 ton. Jest to bowiem produkt niskomarżowy, o dość wysokich kosztach transportu, więc kupowanie go za granicą w ilościach mniejszych niż całopojazdowe nie jest zbyt opłacalne. Ceny takiej śruty w Hamburgu w ostatnich miesiącach były bardzo zbliżone do cen polskich – występowały wahania cenowe rzędu od kilku do kilkudziesięciu PLN na plus lub minus.

Źródło: agrolok.pl

 

Handel śrutą sojową i przywłaszczanie VAT – symulacja kosztów i zysków

Temat zarabiania na śrucie sojowej jest znany od co najmniej 3 lat – jest to o tyle istotne, że w tym okresie nastąpiły pewne zmiany w sposobie działania przestępców. Dlaczego? Ponieważ początkowo słupy sprzedawały towar innym przedsiębiorcom na 23% stawce VAT-u, którego potem nie odprowadzały (typowe dla znikającego podatnika). Towar w tym wariancie był sprzedawany 10-15% taniej od ceny rynkowej – według szacunków ekspertów podatkowych – więc zysk z unikania opodatkowania na jednej transakcji oscylował w granicach 13 – 8%. Minimalne zamówienie to zwykle ok. 25 ton (mieściło się na 1 naczepę), co przy cenie 1 tony równej ok. 1400 PLN netto dawało zysk na jednym zestawie oscylujący w granicach 4500 – 2800 PLN. Od tego należało jeszcze odliczyć koszty transportu z Niemiec w zakresie ok. 70 PLN lub więcej za 1 tonę oraz inne koszty logistyczne – jeśli ktoś je faktycznie ponosił, to znacząco zmniejszały one opłacalność procederu.

Skarbówka kontratakuje

To się jednak w pewnym momencie ukróciło, gdyż służby skarbowe zaczęły po prostu baczniej się przyglądać „sojowym” biznesmenom, a przedsiębiorcy uważali, aby nie wdawać się w transakcje z podejrzanymi podmiotami. Co więc pozostało grupom przestępczym…? Skierować się bezpośrednio do końcowego klienta, czyli najczęściej wprost do rolnika! Tylko jak na tym zarobić, skoro „wskakujemy” na VAT 8%…?

Podstawa to oczywiście kupić towar na zerowej stawce VAT – a taką można uzyskać chociażby na drodze WNT, czyli wewnątrzwspólnotowego nabycia towaru. Tak więc niemiecka lub holenderska firma znajdująca się pod kontrolą polskich VAT-owców kupuje śrutę np. w porcie w Hamburgu. Towar jest potem fakturowany na kilka kolejnych firm, a następnie jedzie do Polski. Dokumenty są „neutralizowane” w taki sposób, aby wynikało z nich, że towar przyjechał ze Szczecina – chodzi tutaj o to, aby nie budzić podejrzeń kupującego zbyt niską ceną. Kupujący, który dobrze zna rynek, mógłby bowiem zapytać: „Panie, a co to tak tanio, jak towar z Hamburga idzie i dużo Pan pewnie za transport płaci…?”. Aby uniknąć podobnych pytań, „spolonizowana” już śruta za pośrednictwem polskiego słupa trafia do finalnego odbiorcy.

Tyle, że podstawienie jednego TIR-a do portu w Hamburgu i dostawa 25-27 ton śruty sojowej na zachodnią granicę Polski (np. do Gorzowa) to koszt ok. 70 PLN za tonę, czyli 1800 – 2000 PLN za naczepę. Dzięki „uniknięciu” 8% VAT-u mamy z kolei w kieszeni ok. 110 PLN na 1 tonie (przy cenie ok. 1400 PLN netto / tona), czyli 2800 – 3000 PLN. Widać więc, że margines na potencjalny zysk jest niewielki i wynosi w granicach 1000 PLN za jeden transport, a przecież trzeba sprzedać taniej, aby towar zszedł możliwie szybko! Jak więc zwiększyć opłacalność tego biznesu…?

 

Prosty patent: nie płacimy firmie transportowej

Sojowi VAT-owcy wpadli na banalny pomysł zarabiania kosztem przedsiębiorstw transportowych. Zakładają firmę spedycyjną, która zamawia u przewoźników transport śruty sojowej z Hamburga. Przewoźnik dostarcza towar we wskazane miejsce, a następnie wystawia spedycji fakturę, np. z 60-dniowym terminem płatności (często spotykany standard w branży transportowej). „VAT-owska” spedycja oczywiście tych faktur nie płaci (VAT-u zresztą też), a po kilku miesiącach po prostu znika z rynku. I tym sposobem nie ponosząc kosztów transportu można teoretycznie zarobić 2800 – 3000 PLN na jednej ciężarówce (stan na początek 2019 roku). Oczywiście należy od tego odjąć koszty związane chociażby z obniżeniem ceny do poziomu bardzo atrakcyjnego dla finalnego odbiorcy, koszty założenia i funkcjonowania firmy spedycyjnej, ewentualne koszty magazynowania itp. Ogólnie można jednak przyjąć, że na 1 aucie typu TIR wiozącym śrutę sojową VAT-owcy mogą obecnie zarobić ok. 2000 PLN na czysto.

Ktoś może tutaj zapytać: ok, ale przecież założenie spedycji to nie takie hop – siup, no bo trzeba mieć zabezpieczenia itp., więc jak…?  Po pierwsze można kupić już istniejącą spółkę z o.o. z licencją spedycyjną – i to za całkiem niewielkie pieniądze. Po drugie jeśli ktoś zdecyduje się na tzw. start od zera, czyli założenie nowej spółki, to w praktyce niejednokrotnie wystarczy wykupione ubezpieczenie OCS (koszt to kilka tys. PLN) – teoretycznie aby otrzymać licencję, należy jeszcze posiadać zabezpieczenie w kwocie 50 000 Euro (np. zdeponowane na rachunku bankowym lub poświadczone rocznym sprawozdaniem), ale w praktyce jest to do ogrania. Oczywiście to też nie jest tak, że wczoraj otwarta spedycja uzyska z miejsca zaufanie przewoźników, którzy pójdą na mocno przedłużone terminy płatności! Trzeba się trochę namęczyć z wykonywaniem rzeczywistej działalności przez kilka miesięcy, w tym okresie normalnie płacić przewoźnikom, no ale przyjdzie taki moment, gdzie wdraża się w życie główny plan zarabiania, czyli VAT dla nas…

 

Krótkie podsumowanie

Ten prosty przykład pokazuje dość jasno, w jaki sposób mafie VAT-owskie szkodzą uczciwym przedsiębiorcom. Poszkodowani są tutaj bowiem zarówno właściciele firm trudniący się legalnym handlem śrutą, jak i przedsiębiorcy z branży transportowej, którzy nie otrzymali zapłaty. Wszystkim przewoźnikom sugeruję więc uważać na nowo powstałe, nieznane spedycje, które zlecają transport śruty sojowej z niemieckich portów – jest spora szansa, że może tam wystąpić problem z płatnością! Jak duża jest skala tego zjawiska? Ciężko jednoznacznie oszacować, ale biorąc pod uwagę to, że import do Polski śruty sojowej szacowany jest na ok. 2,5 miliona ton (dane szacunkowe za sezon 2016/2017), można uznać, że jest tam wystarczająca przestrzeń dla VAT-owców. I to byłoby na tyle na ten moment, jeśli chodzi o zagadnienia związane z VAT-em – skupię się teraz na opracowania tego zagadnienia na potrzeby książki (no chyba, że coś naprawdę ciekawego pojawi się w międzyczasie). Nie oznacza to oczywiście stagnacji na blogu – jest tyle innych tematów związanych z przestępczością gospodarczą, że będę miał o czym pisać jeszcze przez długie miesiące (oby tylko czasu wystarczyło). ???? 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

„Gruchy” wywiadu skarbowego – pół żartem, pół serio

Tak się złożyło, że w sobotni wieczór siedziałem sobie sam w domu, więc miałem czas na odrobinę relaksu. Najpierw postanowiłem obejrzeć jakiś film – akurat nawinął mi się pod rękę kultowy „Sztos”, którego nie widziałem już od wielu, wielu lat, więc postanowiłem go sobie „odświeżyć”. Obejrzałem, a wkrótce po tym wziąłem się za czytanie megaciekawych rzeczy – tym razem dotyczących przestępczości VAT-owskiej. No i tak mi zeszło do późnych godzin nocnych, a refleksje znajdziecie poniżej.

 

Fikcja

Na początek film – ci, którzy go dobrze znają, będą wiedzieć o co chodzi. Innym niestety pozostaje obejrzeć z uwagą, gdyż za dużo byłoby tu tłumaczenia na zasadzie „kto, co i dlaczego”. Tak więc wychodzi na to, że oszust Grucha wcale nie był ponadprzeciętnie inteligentny, a w zasadzie to przy finałowym sztosie z podmianą dolarów (fałszywych) na pocięty papier dał się zrobić Erykowi i Synkowi jak małe dziecko. Świadczą o tym dwie rzeczy:

1. Po pierwsze sama podmianka toreb w scenie w banku przy rzeczywistym (tzn. nieustawionym) oszustwie byłaby niemożliwa do przeprowadzenia w takiej formie, jaką zaprezentowano na filmie. Skąd bowiem Eryk, Synek i Grucha mogli wiedzieć, w jakiej torbie przyniesie pieniądze klient, którego rzekomo mieli przekręcić (a przyniósł je w żółtej reklamówce bez nadruków)…? No realnie nie mogli tego przewidzieć – a przecież zrobili podmiankę na identyczną żółtą torbę. Gruchę powinno to zastanowić już na etapie planowania całej akcji, że coś tutaj śmierdzi ustawką albo że to nie ma szans przejść właśnie ze względu na ten szczegół: w czym przyniesie pieniądze potencjalna ofiara? Przecież mogła je przynieść np. w skórzanej teczce – i co wtedy, nie zorientowałaby się, że podczas podmianki zamiast tej teczki dostaje foliówkę…? Pytanie chyba najbardziej oczywiste z oczywistych, ale jednak nie padło.

2. Druga sprawa to dolary, jakie wspomniana trójka zgarnęła podczas sztosu – Grucha sprawdził, czy są fałszywe dopiero po spłaceniu Eryka i Synka złotówkami. Który prawdziwy, doświadczony cinkiarz i oszust by tak zrobił…? No chyba żaden – w rzeczywistości sprawdzenie towaru to pierwsza rzecz, jaką się robi przy tego typu dealach i nawet silne emocje oraz cały aranż zaprezentowany przez Eryka i Synka (rzekoma niechęć tego drugiego do przekazania dolarów w zamian za złotówki) nie tłumaczy takiej beztroski, jaką wykazał się Grucha.

Oczywiście to tylko film, więc nie ma co oczekiwać 100% realizmu. Zresztą dziwne zachowania niektórych postaci w scenariuszu muszą nieraz występować, bo bez tego nie dałoby się przedstawić ciekawej historii lub też byłaby ona zbyt skomplikowana i mało zrozumiała dla przeciętnego widza. I to jest w sumie ok.

 

Kadr z filmu „Sztos”, na którym widać wspomnianą powyżej żółtą torbę foliową. 

 

Rzeczywistość

Dalszą część wieczoru poświęciłem z kolei na analizę pewnych dokumentów – było to dla mnie zajęcie nawet ciekawsze od oglądania filmu, ponieważ dotyczyło prawdziwych wydarzeń. No i niestety, ale z tej lektury wyłonił się realny już obraz lekkiego nieogarnięcia (?) naszych asów wywiadu skarbowego w kwestii międzynarodowych grup przestępczych, jakie zaczęły masowo działać w Polsce od 2011 roku – zwłaszcza jeśli chodzi o handel elektroniką. Coś jak wspomniany powyżej Grucha – niby ogarniał temat, ale jednak nie do końca…

Przejdźmy do konkretów: otóż nie wiem, czy wiecie, ale na samym początku bardzo duża część spółek – słupów wykorzystywanych do karuzel VAT-owskich była rejestrowana na obcokrajowców! Tak jest, zagraniczni VAT-owcy na początku wrzucali do Polski jako prezesów przeróżnych Ahmedów i Sahidów będących obywatelami UK, Danii, Francji itd. I teraz najlepsze: nasze Ministerstwo Finansów o tym wiedziało (nawet to nieoficjalnie potwierdziło jakiś czas później). Urzędnicy zdawali sprawę z tego, jak funkcjonuje ten schemat – prawdopodobnie niedługo po tym, jak zaczęto mieć problem z tego typu przestępczością, gdyż szły różne sygnały ostrzegawcze, chociażby od przedsiębiorców. Wkrótce znane były także mechanizmy podobnych oszustw – znikający podatnik, megaszybki wzrost obrotów na rachunkach bankowych (praktycznie niespotykane przy realnej, uczciwej działalności), spółki rejestrowane w wirtualnych biurach + jeszcze kilka innych rzeczy. Poza tym powiedzmy sobie szczerze: międzynarodowe mafie VAT-owskie działały w oparciu o bardzo podobne schematy już kilka lat wcześniej – tyle, że na terenie Wielkiej Brytanii oraz Niemiec, a po zmianie przepisów w tamtych krajach od 2011 roku przeniosły się do Polski. Nie wierzę, że w całym aparacie skarbowym nie znalazł się nikt, kto by nie orientował się w tym temacie i nie przewidział „najazdu” zorganizowanej przestępczości na nasz kraj. Stawiam więc tezę, że wiedza była. 

No a co z tą wiedzą zrobiono? Niestety niewiele, ponieważ tak naprawdę nielegalne zarabianie na elektronice zakończyły się dopiero w 2015 roku, czyli po wprowadzeniu odwróconego VAT-u. Tak więc przez niecałe 4 lata zagraniczne mafie VAT-owskie hulały sobie bez większych przeszkód, wyprowadzając przez ten czas miliardy PLN za granicę. A przecież można było rozpracować temat tak, aby już na samym początku zniechęcić międzynarodowe grupy do działalności na terenie Polski…

Co teoretycznie można było zrobić

Stara maksyma mówi, że zło powinno się dusić w zarodku – odnosi się to również do przestępczości VAT-owskiej. Skoro więc było wiadomo, że na początku prezesami – słupami są obcokrajowcy kupujący gotowe spółki zarejestrowane w wirtualnych biurach, no to tak:

1. Bierzemy pod lupę wszystkie kancelarie i firmy handlujące spółkami. Niektórym trzeba byłoby wręcz dać „propozycję nie do odrzucenia”, czyli wystawianie zagranicznych klientów kupujących takie spółki. W ten prosty sposób wywiad skarbowy mógłby uzyskać szybki dostęp do danych pozwalających na identyfikację potencjalnych podejrzanych na bardzo wczesnym etapie, a nie dopiero po latach, w wyniku totalnie już wtedy nieskutecznych kontroli krzyżowych.

2. W nieco bardziej zaawansowanej wersji służby mogłyby same wykreować kilka takich kancelarii, wpompować nieco pieniędzy w pozycjonowanie (stargetowane wyłącznie na angielskojęzyczne frazy typu „limited company in Poland”, aby było taniej). To naprawdę nie jest trudny biznes do prowadzenia, a teoretycznie można byłoby w ten sposób „złowić” setki przestępców i wziąć ich pod obserwację zanim jeszcze zaczęli działać na szerszą skalę.

3. Mając już wytypowanych potencjalnie podejrzanych, nakładamy odpowiednio zdefiniowane filtry na konta bankowe prowadzonych przez nich spółek – takie coś mógłby zrobić GIIF, który przecież i tak zbierał informacje zgodnie z Ustawą o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy i finansowaniu terroryzmu (raportowanie transakcji powyżej 15 tys. Euro). Filtry te mają za zadanie ujawnić w czasie rzeczywistym skokowy wzrost obrotów (charakterystyczny dla spółek VAT-owców) oraz przelewy wychodzące za granicę – to jedna z przykładowych konfiguracji.

I w tych kilku prostych krokach funkcjonariusze skarbowi mieliby już wytypowane cele do szybkich kontroli oraz blokowania kont. Zaznaczam też, że jest to tylko zarys rozwiązań, które mogłem wyczytać z dokumentów i koniec końców mogło się okazać, że z pewnych przyczyn ich wprowadzenie w życie jednak mogłoby być niemożliwe (choć moim zdaniem dało się to przeprowadzić w jakiejś zbliżonej formie). Niektóre rzeczy mogły też być dość mocno skomplikowane od strony operacyjnej, co też mogło okazać się decydującym czynnikiem. I najważniejsza rzecz: taką akcję należałoby przeprowadzić praktycznie zaraz po pojawieniu się u nas międzynarodowych grup VAT-owskich, a więc najlepiej jeszcze w 2011 roku, a jeśli by się nie dało, to choć w 2012.

Uwaga: nie można powiedzieć ze 100% pewnością, że GIIF takich filtrów nie stosował – pewne rzeczy nie mogą być jawne dla ogółu społeczeństwa. Skoro jednak problem mafii VAT-owskich nie został rozwiązany przez długi czas, to można domniemywać, że analityka finansowa jednak „leżała”. Teraz podobno to się zmienia na lepsze, ale ciągle idzie to wolno. Szerzej o kwestiach związanych z analizą przepływów z pewnością kiedyś napiszę.

 

Kilka wniosków

Oczywiście nie twierdzę, że przedstawione tutaj rozwiązania zlikwidowałyby w 100% problemu „elektronicznych VAT-owców” w Polsce, bo tak by nie było. Jednak przeprowadzenie podobnych działań na samym początku występowania zjawiska, to jest na przełomie 2011 i 2012 roku, mogło przynieść całkiem fajne rezultaty – nie mam większych wątpliwości, że przy takim typowaniu i odpowiednio przeprowadzonej akcji szybko udałoby się zdusić bardzo dużą część zagranicznej przestępczości VAT-owskiej w zarodku i przyprawić ją o bardzo duże straty finansowe. To z kolei mogłoby spowodować, że międzynarodowe grupy przestępcze po prostu przeniosłyby się do innych krajów, a luka w VAT mogłaby być o wiele mniejsza – przykładowo raport Związku Importerów i Producentów Sprzętu Elektrycznego i Elektronicznego  (ZIPSEE) mówi, że tylko w 2013 roku na samych tylko telefonach komórkowych budżet państwa stracił netto blisko 2 miliardy PLN, które zostały w rękach oszustów. Nie ucierpiałyby też tysiące polskich przedsiębiorców nieświadomie wplątanych w karuzele, do których wpadała później skarbówka i nakazywała płacić VAT, bo słup zniknął, a bilans się musi zgadzać. Ok, może i podniósłby się raban, że „biednych obcokrajowców dyskryminują, co to tylko chcieli firmy u nas otwierać i zarabiać!”, no ale w pewnych sytuacjach należy ignorować tzw. polityczną poprawność, nie ma wyjścia.

To jednak tylko pobożne życzenia, gdyż wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że reakcja aparatu skarbowego w takich sytuacjach jest prawie zawsze zbyt wolna – tak, jak zbyt wolna była reakcja Gruchy, który sprawdził dolary dopiero po fakcie. Niemniej jednak w ciągu kolejnych lat stopniowo zaczęto wprowadzać bardziej lub mniej udane rozwiązania mające zatamować wzrost wyłudzeń, ale działo się to nieco zbyt wolno. Tutaj mam już na myśli rozwiązania dotyczące różnych branż – nie tylko handlu elektroniką. Po prostu machina biurokratyczna w podobnych sytuacjach zwykle nie nadąża za szybko zmieniającym się światem i przestępcy są praktycznie zawsze o krok przed urzędnikami (stać ich w końcu na zatrudnienie najlepszych ekspertów ds. podatków). Także i w tym przypadku fiskus zaczął się czepiać na poważnie spółek zarejestrowanych w wirtualnych biurach tak w drugiej połowie 2013 roku (czyli jakieś 2 lata za późno) – wtedy to dość masowo zdarzały się odmowy nadania numerów NIP. Oczywiście kontrole były często przeprowadzane na zasadzie „jak leci”, bez szczególnej selekcji, więc wielu uczciwych przedsiębiorców dostało przy okazji rykoszetem.

Na sam koniec dodam jeszcze, że bardzo ciekawe plany walki z przestępczością VAT-owską były nieraz „uwalane” na samej górze przez decydentów – zwykli funkcjonariusze nie mieli na to żadnego wpływu (poświęciłem temu zagadnieniu jeden z moich poprzednich wpisów, a szerzej na ten temat będzie zapewne w książce). Chciałbym wierzyć, że takie postępowanie to tylko „efekt Gruchy”, który po prostu nie jest zbyt kompetentny i nie umie dostrzec potencjału, a nie świadomie zaplanowany scenariusz działania zawierający błędy, dzięki którym bogaci się tylko ten, kto ma się bogacić i dysponuje odpowiednią siłą przebicia – czy też lobbowania, jak kto woli.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak w ciągu tygodnia zlikwidować ok. 80% przestępczości VAT-owskiej w Polsce

Proste rozwiązania są często najlepsze – również jeśli chodzi o podatki i walkę z nieprawidłowościami na tym polu. Niestety, nie wszyscy to rozumieją – a jeśli już nawet zrozumieją, to nie zawsze chcą wcielić dane rozwiązanie w życie. Powody takiej bierności bywają różne i nie będę się dziś nad nimi pochylał, za to zaprezentuję pewien niezwykle ciekawy projekt, który swego czasu miał teoretycznie możliwość „pozamiatać” zdecydowaną większość mafii VAT-owskich w Polsce. No właśnie, miał…

 

Operacja VAT-owcy* – krótkie wprowadzenie

(*nazwa operacji została zmieniona – prawdziwy kryptonim zostanie ujawniony w odpowiednim czasie)

W 2016 roku, ponad rok przed uruchomieniem JPK_VAT dla wszystkich przedsiębiorców, na biurka bardzo wysoko postawionych osób w Ministerstwie Finansów i CBA trafił projekt autorstwa kogoś, kto przez wiele lat stykał się praktycznie codziennie ze zjawiskiem przestępczości VAT-owskiej. Autor projektu nie był osobą przypadkową – poza prowadzeniem interesów w wielomilionowej skali, pełnił także funkcję tajnego konsultanta ds. zwalczania nieprawidłowości w VAT, służąc swą specjalistyczną wiedzą na temat faktycznych metod działania przestępców podatkowych (szczególnie w branży handlu elektroniką). Zebrane dane poddał analizie i udało się z tego wyodrębnić tzw. czerwoną lampkę – oto i ona:

W branży elektroniki większość z firm należących do tzw. mafii VAT-owskiej handlowała wyłącznie w oparciu o niezwykle krótkie terminy płatności, które wynosiły od 1 do 3 dni.

Tylko tyle i aż tyle. Sytuacja w tamtych czasach wyglądała tak, że wszystkie oferty na telefony z karuzel VAT-owskich miały termin płatności 1 – 3 dni, a oferty na towar, gdzie nikt nie gubił VAT-u, miały zwykle termin 28 dni. Tak było przez lata. Taka prawidłowość była całkowicie uzasadniona – po prostu im więcej razy przestępcy obrócili posiadanymi środkami w danym okresie czasu, tym więcej byli w stanie zarobić. Optymalnie byłoby zrobić 2 obroty w ciągu 1 tygodnia, w praktyce jednak częściej udawało się osiągnąć 1 obrót. Do tego szybki obrót = mniejsze zagrożenie. Jest bowiem oczywiste, że ryzyko wyłożenia środków finansowych na 28 dni w spółkę-słup jest nieporównywalnie większe, niż na 1 dzień. W praktyce przy 1-dniowym terminie można ryzykować 200 000 Euro przy obrocie miesięcznym rzędu 1,6 mln Euro (zakładając, że robimy w tym czasie 8 transakcji). No a przy terminie 28 dni trzeba już ryzykować 1,6 mln Euro – różnica jest więc bardzo istotna. Załóżmy teraz, że mamy 100 milionów Euro, dzięki którym jesteśmy w stanie wyciągnąć ok. 11% zysku na jednej transakcji „przewalenia” VAT-u (mniej więcej taki właśnie % czystego profitu mogły osiągnąć firmy w łańcuchu dostaw). Tak więc działając na ultrakrótkich terminach płatności 1 – 3 dni, robimy przykładowo 5 obrotów w miesiącu = mamy 5 x 11% od zainwestowanego kapitału. A gdybyśmy operowali na standardowych terminach płatności 14 – 28 dni, to udałoby się nam osiągnąć miesięczny zysk 1 lub 2 x 11% od zainwestowanego kapitału. Proste i widać różnicę? Raczej tak.

 

Wykres prezentujący skokowy wzrost handlu smartfonami w Polsce w 2011 roku. Źródło: EUROSTAT

 

Zwroty VAT-u? Zapomnij!

W tym właśnie momencie trzeba też wyjaśnić pewną kwestię, kluczową wręcz dla zrozumienia istoty zjawiska. Otóż wbrew temu, co można było często przeczytać i usłyszeć w mediach, wysokiej klasy VAT-owcy wcale nie występowali i nie występują o zwroty podatku na podstawie fikcyjnych faktur, może poza nielicznymi wyjątkami! Oni obracali (i obracają) towarem sprzedając go taniej od uczciwie działającej konkurencji, a zysk stanowi nieodprowadzony podatek VAT pomniejszony o koszty takiej działalności. „Lewy” towar był przepuszczany przez wielkie spółki giełdowe, sieci wielkopowierzchniowe, a nawet spółki skarbu państwa (oczywiście zwykle bez świadomości zarządów czy osób odpowiedzialnych za dokonywanie zakupów). Podmioty te kompensowały VAT, który powinny odprowadzić z realnie prowadzonej działalności z VAT-em odliczanym z faktur opartych na karuzelach VAT-owskich. Nikt nie występował o zwrot podatku, bo pilnowano, aby nie przekraczać limitu VAT-u do odliczenia, aby aparat skarbowy nie wszczynał kontroli.

 

Operacja VAT-owcy

Skoro wprowadzenie mamy już za sobą, to pora teraz przejść do sedna, czyli opisu założeń całej Operacji VAT-owcy, z podziałem na poszczególne etapy. Wielu Czytelników zapewne zdziwi prostota tego rozwiązania (o czym wspomniałem na początku), co jest ogromną zaletą w polskich warunkach, ponieważ nie byłoby tutaj konieczności angażowania ogromnych środków, czy też implementowania skomplikowanych rozwiązań informatycznych.

 

Etap pierwszy: namierzenie celów

Tego samego dnia do firm w całej Polsce, które mają obroty z deklaracji podatkowej za poprzedni miesiąc przekraczające 5 mln PLN, wpadają funkcjonariusze US – tylko na czynności kontrolne. Proszą o zestawienie faktur zakupów krajowych z VAT z poprzedniego miesiąca o wartości powyżej 100 tys. PLN – w zasadzie wystarczyłby rejestr elektroniczny z terminem płatności. Funkcjonariuszy interesują tylko i wyłącznie faktury z terminami płatności poniżej 15 dni. Wbrew pozorom takich faktur na wielkie kwoty z kilkudniowym terminem płatności nawet spółki z miliardowymi obrotami miały stosunkowo mało, więc ich wyselekcjonowanie nie byłoby większym problemem. Do centrali natychmiast wysyłane są NIP-y z takich faktur, a do namierzonych w ten sposób „celów” wpadają kontrole skarbowe oparte na takiej samej procedurze. Operacja jest powtarzana w stosunku do kolejnych podmiotów i tak dalej. Zgodnie z obliczeniami działania te powinny zakończyć się w ciągu 7 dni w skali całego kraju (oczywiście trzeba byłoby zapewnić adekwatne zasoby ludzkie jeszcze przed rozpoczęciem akcji, a nie improwizować w jej trakcie).

 

Etap drugi: blokowanie celów

Plan operacji zakładał, że efektywna skala dotarcia do „słupa” pojawi się już w 3 – 5 firmie, co jest zresztą oparte na doświadczeniach skarbówki z tzw. kontroli krzyżowych. Przy tak prostej akcji byłoby to możliwe w ciągu wspomnianego tygodnia. Po dotarciu do „słupa” jego konta bankowe zostają zablokowane, podobnie jak konta firmy kupującej bezpośrednio od takiego podmiotu. Oczywiście można sobie przy tym spokojnie poczekać, aż na konta słupa będą wpływać nowe środki – będzie więcej do zajmowania. Zwolnione siły funkcjonariuszy mogą teraz pomóc w kontrolach z tzw. dłuższą drogą i możliwie szybko zakończyć cały proces. Takiego „słupa” można zresztą bardzo łatwo wytypować, ponieważ przelewa środki za granicę (w przeciwieństwie do pozostałych uczestników łańcucha) oraz po prostu fizycznie go „nie ma” – nie można się z nim skontaktować, gdyż nie prowadzi on rzeczywistej działalności gospodarczej.

 

Etap trzeci: prewencja

Po wynikach takiej kontroli i odsianiu „słupów” należy wprowadzić szybką ścieżkę legislacyjną lub po prostu comiesięczną kontrolę dla firm „zamieszanych” w podobny łańcuch, czyli np. kupujących jako pierwsze od „słupa”. Przepis był tutaj prosty: wszystkie firmy „zamieszane” w łańcuch na dalszym etapie obrotu gospodarczego muszą co miesiąc raportować na konkretnego maila transakcje zakupu krajowego powyżej 100 tys. PLN z terminem płatności krótszym niż 28 dni – coś na zasadzie uproszczonego pliku kontrolnego. Niedopełnienie tego obowiązku byłoby obarczone bardzo poważnymi sankcjami.

 

Zakładane rezultaty operacji

Podstawą sukcesu byłaby w tym przypadku zasada, aby uderzyć w 90% problemu zorganizowanej przestępczości VAT-owskiej jak najmniejszym nakładem sił. Należy też dodać, że krótki termin płatności nie miałby tutaj pełnić funkcji dowodu, lecz byłby praktycznym wskaźnikiem dla kontrolujących. W każdym razie w branży handlu elektroniką takie rozwiązanie powinno mieć skuteczność wskazywania „słupów” bliską 100% (mowa o czasach przed wprowadzeniem odwróconego VAT-u w tej branży). Trudno bowiem uznać za przypadek fakt, że w pewnych latach miliardowe obroty smartfonami iPhone odbywały się na 1 – 3 dniowych terminach płatności i zawsze na wcześniejszym etapie ktoś gubił VAT, a jak wynika z kontroli krzyżowych, faktury z 28-dniowym terminem płatności na wcześniejszych etapach obrotu gospodarczego nie zawierały „słupa”.

Zgodnie z założeniami ok. 80% szarej strefy podatkowej poniosłoby tak dotkliwe straty w związku z Operacją VAT-owcy, że trudno by jej było odbudować swój potencjał. Oczywiście przestępcy staraliby się dostosować do kolejnych kontroli przeprowadzanych w oparciu o ten schemat, ale mieliby małe pole manewru. Prewencyjne raportowanie z kolei też odniosłoby odstraszający skutek i zdecydowana większość patologii zostałaby wyeliminowana. Skarb Państwa miałby więc do dyspozycji wiele dodatkowych miliardów PLN rocznie już w 2016r.

 

Szacunkowa luka VAT w Polsce w latach 2006 – 2015 według międzynarodowej firmy doradczej PwC. 

 

Realia funkcjonowania aparatu skarbowego w Polsce w temacie VAT

Cały czas według danych Ministerstwa Finansów mamy kilkadziesiąt miliardów PLN strat rocznie w wyniku wyłudzeń podatku VAT – i to pomimo wprowadzenia JPK_VAT, Split Payment itp. rozwiązań! W dodatku wmawia się opinii publicznej, że wyłudzenia polegają na żądaniach zwrotów podatku VAT na podstawie fikcyjnych faktur (wystarczy chociażby podejrzeć modele karuzel prezentowane w Google). Takie rzeczy się zdarzają, owszem, ale kwotowo jest to niewielka część uszczupleń, gdyż już od jakichś 5 lat wiadomo, że praktycznie każdy, kto żąda zwrotu VAT-u, ma u siebie kontrolę. Wygląda wiec na to, że aparat skarbowy cały czas toleruje zdecydowaną większość wyłudzeń albo też naprawdę nie potrafi sobie z tym poradzić – może dlatego, że skierowano urzędników na manowce…? Dodatkowy efekt takich działań to niszczenie uczciwych firm, które nie otrzymują zwrotów VAT-u – pomimo tego, że na żadnym etapie obrotu gospodarczego w Polsce nikt nie zgubił podatku! Dla wielu jest to po prostu zabójcze, a straty dla gospodarki z tego tytułu ciężko jest oszacować. Wspomniany już wyżej, wprowadzony w zeszłym roku Split Payment, przypadkiem (?) nie obejmuje transakcji w Euro. No i przypadkiem (?) kilkadziesiąt miliardów złotych obrotu w karuzelach VAT-owskich na telefonach komórkowych też było w Euro. Tak więc mali i średni przedsiębiorcy w sposób istotny tracą płynność finansową, a nie ma to wpływu na miliardowe wyłudzenia podatkowe. No chyba nie tak to powinno wyglądać…

Warto się jeszcze zastanowić, ile potrzeba środków, aby wyłudzić kilkadziesiąt miliardów VAT-u w skali roku. Obracając nawet dwa razy w tygodniu tymi samymi pieniędzmi, dochodzimy do kwoty minimum 2 miliardów PLN. Można więc spokojnie powiedzieć, że wyłudzeniami VAT-u nie zajmowali się amatorzy. Poza tym te środki finansowe przeszły w 100% przez system bankowy i tak naprawdę można było wykryć o wiele więcej nieprawidłowości, gdyby zastosowano chociażby pewne proste filtry na operacjach (akurat o tym napiszę kiedy indziej). Czy pracownicy Ministerstwa Finansów naprawdę nie potrafią sobie poradzić z problemem, który zaistniał od połowy 2011 roku, kiedy to miał miejsce drastyczny skok wyłudzeń z zastosowaniem zupełnie nowej metody? Ok, lata 2012 i 2013 można zrozumieć, bo wiadomo, że implementacja skutecznych rozwiązań musi potrwać (szczególnie w naszych realiach). Z kolei w latach 2014 i 2015 podejmowano już pierwsze, nieumiejętne próby walki z mafią VAT-owską. Jednak w 2016r można (i trzeba!) już było skasować w dużym stopniu wyłudzenia, bo ich mechanizmy były już poznane i dobrze rozpracowane! Czemu tego nie zrobiono…?

 

Krótkie podsumowanie

Wielu z Czytelników spyta zapewne: skoro ta Operacja VAT-owcy faktycznie była taka super i mogła wyeliminować dużą część mafii podatkowej w Polsce, to dlaczego nie wprowadzono jej w życie…? Powody są bardzo złożone. Sam plan został doskonale oceniony przez najwyższych funkcjonariuszy służb oraz ekspertów w temacie VAT-u i przymierzano się do jego realizacji. Jednak w pewnym momencie wyszły na jaw okoliczności, które spowodowały całą serię zdarzeń niczym z filmu sensacyjnego – i nie ma w tym ani odrobiny przesady. Zdaję sobie sprawę, że pozostawiam wielu Czytelników z pewnym niedosytem informacyjnym, ale spokojnie, wszystko w swoim czasie… Mam ogromną nadzieję, że dane mi będzie przedstawić Wam to wszystko szczegółowo i bez ogródek w mojej książce o VAT-owcach, gdyż z całą pewnością ta historia na to zasługuje.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!