Dzika reprywatyzacja – komentarz do wyroku NSA

Naczelny Sąd Administracyjny wydał wczoraj wyrok w sprawie tak zwanej dzikiej reprywatyzacji. Z wyroku tego wynika, że handlarze roszczeń nie byli umocowani prawnie do bycia stroną w postępowaniu, a w związku z tym wszystkie decyzje zwrotowe i odszkodowawcze wydane w postępowaniach ich dotyczących mogą się okazać nieważne. Taki stan rzeczy ma z kolei podobno otworzyć drogę do odebrania nieruchomości handlarzom roszczeń, jak również do zwrotu odszkodowań, jakie uzyskali oni od miast.

Media podchwyciły temat, a niektórzy już otworzyli szampana z radości, że oto tysiące reprywatyzowanych nieruchomości i setki milionów złotych wrócą z powrotem do majątku publicznego i ogólnie zapanuje wreszcie społeczna sprawiedliwość. Tyle tylko, że żyjemy w Polsce, a tu, niestety, mało co jest proste, a już na pewno nie sprawy z przestępczością gospodarczą w tle. Już wyjaśniam, jak to wszystko może wyglądać w praktyce, biorąc pod uwagę typowe schematy działania przestępców w białych kołnierzykach.

Ucieczka z majątkiem uzyskanym w toku reprywatyzacji

 

Tak więc po pierwsze należałoby sobie zadać pytanie, ile nieruchomości w ogóle przejęli osobnicy zwani potocznie handlarzami roszczeń. Jeśli spojrzeć w tzw. Białą Księgę, czyli spis reprywatyzacyjny nieruchomości warszawskich, to owi handlarze roszczeń stanowili zaledwie 16% osób dochodzących swoich praw. Dochodzących bezpośrednio, dodajmy. Tych konkretnych osobników można by ewentualnie „docisnąć” w oparciu o wyrok NSA, żądając od nich zwrotu nieruchomości lub wypłaconych odszkodowań, ale i tak nie oczekiwałbym tutaj spektakularnych rezultatów (o czym za moment).

Tymczasem jednak wiele z nieruchomości było przejmowanych pośrednio przez wyspecjalizowane firmy, które miały powiązania z handlarzami roszczeń. Schemat wyglądał wtedy tak, że jakaś osoba fizyczna (bądź osoby) w teorii będąca następcą prawnym byłych właścicieli, uzyskiwała pozytywną decyzję, przejmując na jej podstawie nieruchomość. Potem udziały w tej nieruchomości osoba taka sprzedawała wyspecjalizowanej spółce. Spółka ta z kolei „oczyszczała” nieruchomość dotychczasowych z lokatorów, a następnie remontowała ją, tworząc w niej np. luksusowe apartamenty, które następnie odsprzedawała z dużym zyskiem. Czy wspomniane osoby fizyczne, które formalnie składały wniosek o zwrot nieruchomości / odszkodowanie, mogły być w niektórych przypadkach słupami firm przejmujących nieruchomości i odsprzedających je dalej? No mogły. Czy w oparciu o wczorajszy wyrok NSA będzie można coś od takich osób odzyskać? Raczej nie, gdyż nie były one nabywcami roszczeń.

Idźmy dalej. Nawet jeśli dziś chcielibyśmy odebrać handlarzom roszczeń przejęte przez nich bezpośrednio nieruchomości, to najprawdopodobniej okazałoby się, że znaczna ich część (jeśli nie większość) została już sprzedana kolejnym nabywcom, których z kolei chroni rękojmia wiary publicznej ksiąg wieczystych. Ok, co prawda Komisja Weryfikacyjna działająca od 2017 roku dokonywała wpisów z ostrzeżeniami w księgach wieczystych spornych nieruchomości, co w praktyce blokowało ich sprzedaż, ale wcześniej, czyli przed 2017 rokiem, sprzedano takich reprywatyzowanych kamienic czy działek od groma. No a ich nabywcy są już prawnie chronieni, jeśli działali w dobrej wierze (a ewentualne działanie w złej wierze trzeba przecież udowodnić). O zwrocie pieniędzy uzyskanych w toku sprzedaży też bym raczej sugerował zapomnieć. Dlaczego?

Zabawa w odzyskiwanie roszczeń to była taka trochę gra w ruletkę – raz się udało, a raz nie. Do tego od 2017 roku pojawiła się Komisja Weryfikacyjna i realne niebezpieczeństwo utraty już zagarniętej przez handlarzy kasy. W takich warunkach i na tak wysokim poziomie finansowym (a przypominam, że chodziło niekiedy o dziesiątki milionów złotych), pieniądze musiały więc przejść odpowiednie ścieżki transferu, a nie leżeć sobie beztrosko na koncie, czekając na potencjalne zajęcie przez komornika. No, chyba, że ktoś był totalnym głąbem, o co akurat nie posądzam handlarzy roszczeniami i ich doradców.

Podobnie to wygląda w przypadku zwrotu przez handlarzy roszczeniami nienależnie wypłaconych im odszkodowań – tutaj również nie liczyłbym na fajerwerki. Nie wiadomo tu chociażby dokładnie, ile z tych odszkodowań przejęły zwykłe słupy, od których nic się dzisiaj nie odzyska. Wystarczy bowiem spojrzeć na struktury niektórych wehikułów zaangażowanych w tematy reprywatyzacyjne, gdzie występowało wiele różnych spółek, od których odzyskanie pieniędzy wydaje się bardzo mało prawdopodobne, gdyż albo już nie istnieją, albo nie mają majątku, z którego można by skutecznie prowadzić egzekucję.

Ostre cięcie

 

Wczorajszy wyrok NSA, choć oczywiście słuszny i godny pochwały, nie spowoduje więc raczej, że nieruchomości i pieniądze zagarnięte przez handlarzy roszczeniami zostaną realnie odzyskane na dużą skalę. No, jakby tak choć ze 20 – 30% udało się odzyskać, to już można by to uznać za prawdziwy sukces. A reszta? Reszta jest milczeniem…

Ten problem reprywatyzacyjny trzeba było bowiem rozwiązać 30 lat temu, bezpośrednio po upadku komuny, a nie produkować jakieś półstany prawne, pozwalające różnym cwaniakom latami zgarniać miliony. Tacy na przykład Niemcy mieli podobny problem reprywatyzacyjny, ale rozwiązali go w sposób zorganizowany i cywilizowany, tworząc w 1990 roku ustawę Gesetz zur Regelung offener Vermögensfragen. Ustawa ta jasno regulowała, kto ma prawo ubiegać się o odszkodowania lub zwrot budynków przejętych przez NRD w drodze wywłaszczenia pierwotnych właścicieli. Procedurę mógł wszcząć uprawniony, a miał na to czas do 31 grudnia 1992 roku w przypadku nieruchomości i do 30 czerwca 1993 roku w przypadku ruchomości. Po przekroczeniu tych terminów wniosków już nie przyjmowano. Takie „ostre cięcie” w postaci około 3-letnich terminów pozwoliło wyważyć interes prywatny i publiczny, rozwiązując problem w krótkim czasie. No a u nas, w Polsce, przez 30 lat trwał legislacyjny „rozpierdolnik”, a kolejne rządy podchodziły do tematu reprywatyzacji niczym pies do jeża. Powodów takiego stanu rzeczy możemy się oczywiście domyślać, a teorie są tu różne: od lenistwa i niekompetencji, po gruby lobbing. Ja osobiście myślę natomiast, że było tam wszystkiego po trochu.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Ustawianie przetargów w branży IT

UOKiK niedawno poinformował, że wszczyna postępowanie antymonopolowe przeciwko spółce Dell. Powód? Dell miał zawrzeć ze swoimi autoryzowanymi sprzedawcami oraz dystrybutorami porozumienie ograniczające konkurencję przy przetargach na serwery, macierze dyskowe itp. sprzęty.

Mechanizm ustawiania przetargów

Dell nie sprzedaje swoich produktów samodzielnie. System dystrybucji tej firmy jest oparty o sieć autoryzowanych dystrybutorów – niech będą to dystrybutorzy A, B i C.

Mamy firmę X, która ogłasza przetarg np. na 100 konkretnych serwerów. Pierwszy o tym przetargu dowiaduje się dystrybutor A, który następnie zgłasza potencjalną transakcję z firmą Z w wewnętrznym systemie Dell.

Transakcja została zgłoszona przez A, więc Dell mógł zablokować dystrybutorom B i C możliwość składania zamówień na ten sam przetarg rozpisywany przez firmę X.

Czyli, krótko mówiąc, kto pierwszy, ten lepszy. Dzięki takiemu podejściu nie było wojen cenowych między dystrybutorami i zarabiał ten z nich, kto pierwszy dostał info o przetargu. Nie powiem, mogło tam dojść do ustawiania zamówień w bardzo prosty sposób.

Jak rozegrać przetarg – schemat 1

Załóżmy, że firma X chce ogłosić przetarg na serwery jutro, czyli w piątek 5 sierpnia o godzinie 8:00. Ale my, jako jedyny z dystrybutorów, wiemy o tym już dziś. Znamy zakres zamówienia, specyfikację i tak dalej. Tak więc jutro rano, punkt o 8:00, zanim inni dystrybutorzy dowiedzą się o przetargu, wchodzimy do systemu zamówień Dell i zgłaszamy transakcję z firmą X, blokując tym samym innym dystrybutorom możliwość składania zamówień pod ten konkretny przetarg. Mając gwarancje tego, że nikt nie będzie z nami toczył wojny cenowej oferując serwery Dell (co najwyżej innych marek) ustalamy określoną stawkę, z której % idzie do osoby / osób z firmy X odpowiadającej za wyłonienie zwycięzcy w przetargu. Konkurencję z innych firm możemy wyeliminować na etapie pisania specyfikacji – trudne, ale często do zrobienia.

Według UOKiK-u takie ograniczenia związane z dopuszczaniem do zamówienia tylko jednego dystrybutora naruszały zasady konkurencyjności, ponieważ w efekcie instytucje i firmy rozpisujące przetargi mogły zostać pozbawione możliwości wyboru podmiotu, od którego mogą zamówić urządzenia. Gdyby było bowiem oferty przedstawiło kilku dystrybutorów, to można byłoby wziąć najtańszą.

Jak rozegrać przetarg – schemat 2

Chciałbym dodać, że UOKiK mógłby się zainteresować inną firmą z branży IT, nazwijmy ją Y, która ma jeszcze lepszy system, otwierający wspaniałe możliwości korumpowania osób odpowiedzialnych za wyłanianie zwycięzców przetargu.

Zasada działania jest bardzo prosta: pierwszy z dystrybutorów, który zgłosi w firmowym systemie składania zamówień Y potencjalne zamówienie pod konkretnego klienta, ma zagwarantowane 10% rabatu. Inni dystrybutorzy mogą potem zgłaszać potencjalne zamówienia, ale rabatu już nie dostaną – tylko pierwszy zgłaszający.

Co to daje w praktyce?

Załóżmy, że firma X rozpisuje przetarg na sprzęt IT o wartości 1 miliona złotych. My, jako jeden z kilkunastu dystrybutorów Y, wiemy o tym jako pierwsi. Składamy więc w systemie Y potencjalne zamówienie i mamy 10% rabatu, czyli 100k PLN na zagospodarowanie. No i teraz możemy je wykorzystać chociażby do skorumpowania osoby odpowiedzialnej w firmie X za rozstrzygnięcie przetargu – po prostu dzielimy się tymi 100k 50/50 i każdy jest zadowolony (oprócz innych dystrybutorów Y oczywiście). Inni dystrybutorzy, biorąc od producenta towar bez rabatu, są na starcie do tyłu o 10% wartości kontraktu, co zwykle całkowicie odbiera im możliwość zwycięstwa.

Taki schemat ma jeszcze jedną, bardzo ważną, zaletę pod kątem przeprowadzania późniejszych postępowań prokuratorskich. Bardziej szczegółowo opiszę to w mojej kolejnej książce „Jak kraść w białym kołnierzyku”, podobnie jak inne metody „ustawiania” przetargów. Jeśli ktoś do tej pory nie bardzo wiedział, w jaki sposób można wyprowadzać pieniądze chociażby ze spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa, to ten rozdział polecam mu szczególnie.

System dystrybucji = ważna rzecz!

Ok, a teraz będzie ciekawostka: wiele firm uważa, że tworzenie podobnych schematów to nie przestępstwo, lecz normalne dbanie o własny interes. Po części jest to prawda, gdyż puszczenie dystrybutorów samopas i pozwalanie im na dowolną politykę cenową może się niekiedy nieciekawie skończyć. Przykład z życia? Proszę bardzo!

Była sobie firma, która produkowała hipsterski napój gazowany, nazwijmy go Złoty Smok. Dystrybutorem Złotego Smoka na Warszawę była firma Mir-Pol (nazwa zmieniona). Mir-Pol sprzedawał Złotego Smoka po 6 PLN / butelka 0,33 litra, sprzedaż szła dobrze. Po pewnym czasie Złoty Smok był już sprzedawany w ponad 200 lokalach w cały mieście, a Mir-Pol zaczął oferować tym lokalom przeróżne gratisy typu parasole reklamowe, lodówki sygnowane logo Złotego Smoka, neony do powieszenia nad barem i tak dalej.

Jednak producent Złotego Smoka podpisał umowę na jego dystrybucję w Warszawie również z inną firmą, nazwijmy ją Jan-Pol. A co zrobił Jan-Pol? Z miejsca zaczął grać niższą ceną na Złotego Smoka, sprzedając go po 5,50 PLN / butelka 0,33 litra, a nawet nieco niżej. W konsekwencji Mir-Pol dzwoniąc do swoich dotychczasowych klientów zaczął od czasu do czasu słyszeć odmowy, że już nie chcą Złotego Smoka, bo biorą taniej od kogoś innego.

Mir-Pol, chcąc utrzymać rynek, zaczął też grać niższą ceną, taką na granicy opłacalności. Jednak Jan-Pol, widząc potencjał, postanowił zagrać va-banque i zaczął proponować klientom Złotego Smoka poniżej ceny zakupu od producenta (circa 5 PLN).

Mir-Pol odpuścił wojnę cenową i praktycznie zaprzestał sprzedaży Złotego Smoka. Jan-Pol w tym czasie szalał dystrybucyjnie, przejmując kolejne lokale. Jednak jako że dopłacał do biznesu, a ten sam model grania ceną zastosował również w stosunku do innych dystrybuowanych przez siebie produktów, to szybko skończyła mu się kasa. W pewnym momencie Jan-Pol uznał, że ten biznes się nie opłaca i wyszedł z niego, przestając sprzedawać Złotego Smoka.

Dotychczasowi klienci nagle przypomnieli sobie o pierwszym dystrybutorze, czyli o Mir-Polu. Ten jednak oświadczył im, że już nie sprzedaje Złotego Smoka, bo zwyczajnie się zniechęcił do klientów, którzy mimo dobrej obsługi sprzedażowej, gratisów itd. nie wykazali żadnej lojalności, lecz przeszli do kogoś, kto miał tylko trochę taniej, a różnica w skali miesiąca na jeden punkt sprzedaży wynosiła niekiedy marne 50 czy 60 PLN.

Efekt

Złoty Smok praktycznie zniknął z warszawskiego rynku na dłuższy czas. Potem próbował go sprzedawać jeszcze inny dystrybutor, ale lokale, mając w pamięci zawirowania z poprzednimi dystrybutorami, nie kupowały go już tak chętnie. Potencjał sprzedażowy został zmarnowany, a najbardziej stracił na tym wszystkim producent Złotego Smoka. No, ale to akurat jego wina, że nie zadbał o odpowiednią politykę dystrybucyjną. Firmy IT z dzisiejszego wpisu natomiast zadbały i biznes kręci im się całkiem nieźle – nawet pomimo tego, że UOKiK się czasem czepia.

 

Windykacja należności i wyłudzenie towaru

W praktyce postępowań windykacyjnych wierzyciele często twierdzą, że dłużnik popełnił przestępstwo oszustwa ujęte w art. 286 Kodeksu karnego, a więc w związku z tym powinien również odpowiadać karnie. Nie jest to jednak wcale takie oczywiste, gdyż samo niezapłacenie faktury nie musi od razu być oszustwem – to znaczy wierzyciel może ten fakt tak traktować, ale prokurator już niekoniecznie. W pewnych sytuacjach można jednak zauważyć okoliczności, które świadczą o tym, że jednak do takiego oszustwa doszło – dziś przedstawię to w oparciu o case study.

 

Windykacja trudnego dłużnika

Spółka Alfa S.A. (nazwa zmieniona) zakupiła od spółki Delta (nazwa zmieniona) 3,5 tysiąca sztuk towaru o łącznej wartości ponad 1 miliona złotych. Ze strony spółki Alfa S.A. za całą transakcję odpowiadał handlowiec oraz prezes zarządu. Na potrzeby realizacji tej transakcji zastosowano przedłużony termin płatności.

Niestety, dzień, w którym miała zostać opłacona faktura, minął, a na koncie spółki Delta wciąż nie było pieniędzy. Po upływie kilku kolejnych dni dyrektor Delty skontaktował się z przedstawicielem Alfy i przypomniał mu o zadłużeniu. W odpowiedzi Delta otrzymała pismo, w którym prezes spółki Alfa S.A. prosił o przedłużenie terminu płatności o 2 tygodnie. Zarząd Delty wyraził zgodę na takie odroczenie i postanowił poczekać.

Mijały kolejne tygodnie, a płatność wciąż nie nadchodziła. Prezes oraz wiceprezes Alfy zapewniali, że przeleją pieniądze lada dzień, gdy tylko sami otrzymają płatności od swoich klientów. Wreszcie, po blisko 3 miesiącach przepychanek, prezes Alfy stwierdził, że „jego spółka została okradziona przez odbiorców i nie ma z czego zapłacić Delcie”.

 

Windykacja: mediacje

W zaistniałej sytuacji prezes spółki Delta zaproponował mediacje mające na celu polubowne rozwiązanie sporu. Po kilku dniach doszło do spotkania, w którym uczestniczyli członkowie zarządu obu spółek oraz prezes spółki Alfa Sp. z o.o. (w której 100% udziałów miała spółka – dłużnik Alfa S.A.). Co istotne, prezes Alfa Sp. z o.o. był uważany w branży za typowego słupa, który w rzeczywistości nie ma nic do powiedzenia. Tak czy inaczej w trakcie spotkania mediacyjnego prezes Alfa S.A. stwierdził, że „jego spółka ma dziurę w cashflow na blisko 4 miliony złotych, więc aktualnie nie ma mowy o spłacie zobowiązań”. Padła za to propozycja „spłaty długu w projektach”, czyli w postaci udziałów w innych biznesach, które miała przeprowadzić Alfa S.A.

Sytuacja się zaostrza

Wierzyciel, czyli spółka Delta, nie zaakceptowała takiego podejścia dłużnika, jak również propozycji, które padły na spotkaniu mediacyjnym. Prezes Delty polecił więc rozesłania ostrzegawczego mailingu do ponad 200 firm z branży, aby ostrzec je przed ewentualną sprzedażą towaru na tzw. kredyt kupiecki Alfie S.A. oraz Alfie Sp. z o.o. Taki krok mocno zdenerwował prezesa Alfy S.A., który zaczął grozić pozwami wobec zarządu Delty za „psucie renomy branżowej”. Zarząd Delty nie przestraszył się tych gróźb, a wkrótce okazało się, że dzięki rozesłaniu tego nietypowego mailingu udało się pozyskać ciekawe informacje…

 

Mechanizm wyłudzania towarów

Do Delty napisali przedstawiciele kilku firm, które również miały problem z odzyskaniem należnych środków od Alfa S.A. Proceder brania towaru w kredyt kupiecki i niepłacenia trwał od kilku miesięcy, a schemat działania był taki sam w kilku przypadkach:

– spółka Alfa S.A. brała towar od dostawców X i Y na przedłużony termin płatności,

– następnie sprzedawała ten towar ze stratą odbiorcy Z,

– potem spłacała część należności spółkom X i Y, aby zyskać na czasie i spowolnić prowadzone czynności windykacyjne.

Był to typowy schemat „żonglowania” długami, gdzie nowy dług pozwalał na częściową spłatę starego długu. Spłata ta niekiedy dokonywała się „w naturze”, to jest przykładowo Alfa S.A. brała towar na przedłużony termin płatności od firmy E, po czym część tego towaru przekazywała firmie D, wobec które już wcześniej zaciągała zobowiązania.

Dodatkowo udało się ustalić jeszcze jeden istotny fakt: otóż prezes Alfa S.A. zasłaniał się „dziurą w cashflow” spowodowaną tym, że rzekomo nie otrzymał zapłaty od jednego ze swoich odbiorców, czyli spółki Beta. Prezes Beta S.A. poinformował jednak prezesa firmy Delta, że zapłacił całą kwotę Alfie, na co miał potwierdzenie w postaci wyciągu bankowego.

 

Przesłanki dotyczące możliwości popełnienia przestępstwa oszustwa

Jak już wspomniałem na początku artykułu, nie każdy brak zapłaty będzie uznany przez organy ścigania jako oszustwo. Jednak w opisywanym case study mieliśmy mocną przesłankę świadczącą o tym, że dłużnik z pełną świadomością dopuścił się oszusta, czyli doprowadził spółkę Delta do niekorzystnego rozporządzenia mieniem. Przesłanka ta wyglądała następująco:

Alfa S.A. dokonywała sprzedaży towaru na znacznej stracie, co nie miało żadnego uzasadnienia biznesowego zważywszy na fakt, że transakcje miały charakter zakupu towaru pod konkretne zamówienie klienta.

Innymi słowy Alfa S.A. świadomie zamawiała towar w cenie wyższej niż była w stanie go sprzedać. Stanowiło to nie tylko działanie na szkodę spółki, ale również było dowodem na to, że spółka nie zamierza płacić swoim dostawcom, przynajmniej w znaczącej części. Dodatkowo analiza przepływów finansowych w spółce Alfa (przeprowadzona przez prokuraturę w późniejszym czasie) wykazała, że suma transakcji realizowanych „na stracie” nie pozwalałaby regulować należności z zysku z innych transakcji realizowanych już z marżą.

Oprócz sprzedaży ze stratą, przesłanką świadczącą o świadomym popełnieniu oszustwa były również kłamstwa prezesa Alfa S.A. Przykładowo przekonywał on wierzyciela – spółkę Delta o tym, że w ciągu kilku dni zapłaci część zobowiązań, gdy tylko otrzyma środki ze sprzedaży towarów na rzecz spółki Gamma. Tymczasem Gamma nie miała żadnych zobowiązań wobec Alfy, gdyż co prawda otrzymała od niej towar, ale była to forma „spłaty w naturze” wcześniejszych zobowiązań, jakie miała Alfa wobec Gammy.

W innym przypadku zaś prezes Alfy utrzymywał, że jeden z jego odbiorców, czyli spółka Beta, „zapadł się pod ziemię i nie ma z nim kontaktu”, więc nie ma możliwości wyegzekwować od niego należności, która miałaby posłużyć do spłaty zobowiązań wobec Delty. Nie było to prawdą, gdyż w toku czynności operacyjnych wykonywanych przez detektywa ustalono, że prezes Alfy i prezes Bety regularnie się spotykali – nie mogło więc być mowy o żadnym braku kontaktu.

Wszystko to świadczyło o tym, że szefostwo Alfa S.A. już od początku zamierzało nie płacić za towar otrzymany w kredycie kupieckim. Tak się de facto stało, gdyż zadłużenie wobec spółki Delta nie zostało uregulowane nawet w niewielkiej części.

 

Windykacja i prokurator

Sprawa trafiła do prokuratora, który nie umorzył jej już na wstępie dzięki temu, że dowody na oszustwo popełnione przez szefów spółki Alfa były dobrze udokumentowane, a zawiadomienie dotyczące możliwości popełnienia przestępstwa było praktycznie gotową „ściągawką” dla prokuratora.

Jeśli zaś chodzi o sam proces windykacyjny, to był on mocno utrudniony ze względu na fakt, że spółka Alfa S.A. nie posiadała praktycznie żadnego majątku, z którego można by prowadzić skuteczną egzekucję. W tej sytuacji pozostawało więc dochodzenie roszczeń od członków zarządu (co, przy spełnieniu odpowiednich przesłanek, jest możliwe również w stosunku do zarządu spółki akcyjnej).

W praktyce tego typu spraw zdarza się jednak, że dłużnik w obawie przed prokuratorem „mięknie” i decyduje się na choćby częściową spłatę zadłużenia. Dla wierzyciela jest to niejednokrotnie lepszym rozwiązaniem niż batalia sądowa. Kluczowe jest jednak zebranie odpowiednich informacji oraz analiza sytuacji przez specjalistów – tylko tak bowiem można zebrać wystarczająco mocne dowody przeciwko dłużnikowi, pozwalające na „trzymanie go w szachu”.

 

Skuteczna windykacja śledcza

Jeśli masz problem z zapłatą za dostarczony towar lub wykonaną usługę, to nie czekaj, aż będzie za późno! Zgłoś się do nas już dziś – przeanalizujemy Twoją sprawę i pomożemy Ci szybko odzyskać pieniądze!

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!