Bardzo ciekawe znajomości nowego prezydenta Ukrainy

Wołodymyr Zełenski, zwycięzca niedawnych wyborów prezydenckich na Ukrainie, to bez wątpienia ciekawa postać. Wielu twierdzi jednak, że jeszcze ciekawsze osoby stoją za jego plecami, rządząc z tzw. drugiego szeregu według starych, sprawdzonych schematów znanych z Machiavelli’ego. No i taką właśnie szarą eminencją ma być ukraiński oligarcha Ihor Kołomojski, mogący się poszczycić majątkiem w wysokości powyżej 1 miliarda USD (tyle przynajmniej posiada oficjalnie). Rzecz jasna sam Zełenski twierdzi, że jest absolutnie niezależny i wcale nie realizuje interesów Kołomojskiego. Cóż, możliwe… Faktem jednak jest, że obaj znają się bardzo dobrze, a stacja telewizyjna 1+1 należąca do tego drugiego odegrała niebagatelną rolę podczas kampanii prezydenckiej (oczywiście promując Zełenskiego). W każdym razie w tle stoją ogromne pieniądze – i to takie, które budzą kontrowersje oraz prowokują do działania dziennikarzy, nie tylko ukraińskich. Tym razem do pracy wzięli się śledczy związani z międzynarodową organizacją OCCRP, ustalając kilka ciekawych rzeczy, które Wam dziś zaprezentuję. ????

 

Wołodymyr Zełenski. Źródło: Wikipedia

 

PrivatBank i 5,5 miliarda USD strat

PrivatBank, założony w 1992 roku, był największym komercyjnym bankiem na Ukrainie, obsługującym ponad 50% osób fizycznych w tym kraju. Blisko połowa akcji tego banku oficjalnie należała do Ihora Kołomojskiego, który był zresztą jednym z jego założycieli. Po latach prosperity przyszło jednak załamanie – i to nie byle jakie. Waleria Hontariewa, była prezes banku centralnego Ukrainy, nazwała wręcz przypadek PrivatBanku jednym z największych skandali finansowych w XXI wieku. Według niej dwaj główni właściciele, czyli Kołomojski oraz inny oligarcha Hennadij Boholubow, mieli rzekomo ukraść 5,5 miliarda USD z kont banku, a następnie wytransferować je za granicę. To ogromna suma, stanowiąca aż 33% (!) depozytów bankowych ukraińskiej ludności! Po tej akcji PrivatBank zaczął mieć kłopoty z wypłacalnością, skutkiem czego w 2016 roku nastąpiła jego nacjonalizacja za symboliczną 1 hrywnę. Jak do tego doszło?

 

Główny kierunek transferu pieniędzy z Ukrainy

Zgodnie z ustaleniami dziennikarzy śledczych, PrivatBank otworzył swój oddział na Cyprze. Co ciekawe, centralny bank Ukrainy traktował tę filię tak samo, jak oddziały krajowe. W skutek tego na Ukrainie nikt nie śledził, czy pieniądze PrivatBanku zostają w kraju, czy też może wypływają za granicę. Ba, w tym przypadku do wytransferowania pieniędzy poza ukraiński system bankowy nie trzeba było nawet używać systemu SWIFT. Z kolei cypryjskie instytucje nadzoru finansowego miały traktować tę filię jako podmiot niezależny od ukraińskiej centrali, więc nie zgłaszały przepływów pieniężnych do ukraińskich organów. W praktyce wyszło na to, że cypryjska filia PrivatBanku pozostała praktycznie bez nadzoru. Do myślenia może również dać fakt, że żaden inny bank na Ukrainie nie otrzymał zgody na otwarcie oddziału zagranicznego na takich zasadach. Przypadek…?

Idźmy dalej: PrivatBank miał pożyczać pieniądze firmom związanym z Kołomojskim i Boholubowem w ramach tzw. insider lending – są to pożyczki, których banki mogą udzielać własnym managerom i dyrektorom, oczywiście przy zachowaniu pewnych rygorystycznych zasad. No i dwóch wspomnianych przed chwilą gentlemanów chętnie z takiej opcji korzystało: pieniądze pożyczano na Ukrainie, a następnie wędrowały one na Cypr. Właścicielami zasilanych w ten sposób rachunków były spółki offshore, w znacznej części zarejestrowane na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych. ????

 

Ihor Kołomojski. Źródło: AFP Photo / Unian / Vladyslav Musienko

Spółki offshore i ciekawe przepływy finansowe

Jak to w przypadku spółek offshore bywa, ich formalni właściciele pozostali w ukryciu. Raport amerykańskiej firmy doradczej Kroll mówi jednak, że w rzeczywistości podmiotami tymi zarządzano z głównej siedziby PrivatBanku mieszczącej się w Dniepropietrowsku. Co dalej… Spółki offshore, które otrzymywały pożyczki od ukraińskiego banku, miały następnie wpłacać te pieniądze do innych spółek offshore w związku z różnymi fikcyjnymi kontraktami. Te drugie spółki z kolei spłacały z tych środków różne pożyczki, również wzięte w PrivatBanku. Takie rozwiązanie miało na celu generowanie sztucznych przepływów pieniędzy i sprawianie wrażenia, że wszystko jest ok. Jako ciekawostkę dodam, że według ekspertów finansowych wzór tych płatności był tak bardzo skomplikowany, że do jego wygenerowania prawdopodobnie użyto zaawansowanych algorytmów. Wot, technika (jak mawia się w niektórych dowcipach na temat Rosjan). Ktoś być może zapyta: no dobrze, ale przecież przepływy były, pieniądze krążyły, więc jak tu je ukraść…? A chociażby tak: ktoś nagle „wciska guzik” i wszystkie spółki offshore przestają spłacać swoje zobowiązania.

 

Pranie pieniędzy – obowiązkowy element fraudów

W trakcie śledztwa ustalono, że z Ukrainy płynęły na Cypr miliardy dolarów, które następnie przewinęły się przez konta spółek offshore. I tak, dla przykładu, przez 8 lat poprzedzających nacjonalizację PrivatBanku rachunki należące do Grizal Enterprises odnotowały wpływy w wysokości 8 miliardów USD, przez Hangli International Holdings przeszło 14,9 miliarda USD, 12 miliardów USD przez Claresholm Marketing, itp., itd. Dodatkowo przelewy krążyły także pomiędzy osobistymi kontami Kołomojskiego i Boholubowa, a prowadzonymi przez nich przedsiębiorstwami. Według specjalistów tego typu posunięcia były charakterystyczne dla schematów prania pieniędzy, a poza tym nie miały sensu w przypadku firm prowadzących legalną działalność. Podejrzenia te potwierdziła Kateryna Rozhkova, pełniąca funkcję zastępcy szefa ukraińskiego banku centralnego, która stwierdziła, że cypryjska filia PrivatBanku była niczym więcej, jak właśnie pralnią pieniędzy.

 

Pralnia pieniędzy się zacina

System hulał sobie najlepsze, ale wreszcie nadszedł czas, kiedy cypryjską filią PrivatBanku zainteresowały się tamtejsze organy nadzoru finansowego. W 2015 roku miały miejsce 2 kontrole, w wyniku których poinformowano cypryjskie i ukraińskie władze o podejrzanych transferach środków z Ukrainy. Oprócz tego cypryjska filia została ukarana grzywną w wysokości 1,5 miliona Euro, co wydaje się wręcz śmieszną kwotą. Jednak już kilka tygodniu później PrivatBank został znacjonalizowany – ale co się stało z pieniędzmi przepływającymi przez Cypr…? Rozpłynęły się one w sieci różnych spółek offshore oraz kont osobistych. Zanim organy nadzoru przejęły PrivatBank, 5,5 miliarda dolarów zostało już przekazane bankom w Austrii, Luksemburgu i na Łotwie. Szczególnie interesujący wydaje się tutaj wątek dwóch małych banków pośredniczących w tych operacjach: były to austriacki Winter Bank oraz East-West United z Luksemburga. Te dwa banki obsługiwały niegdyś handel pomiędzy krajami Zachodu, a państwami z bloku sowieckiego. Można sobie tylko wyobrażać, jak potężni ludzie i jak wielkie pieniądze za tym stoją…

 

Łotewski ślad

Inna ścieżka transferu pieniędzy miała z kolei wieść do łotewskiej filii PrivatBanku. No i to też jest ciekawy temat, ponieważ w 2015 roku organy nadzoru finansowego w Mołdawii oskarżyły PrivatBank z Łotwy o współudział w wypraniu ponad 1 miliarda USD nielegalnie wytransferowanych z trzech mołdawskich banków. Oczywiście środków tych nigdy nie odzyskano, co niespecjalnie mnie dziwi. Ten sam łotewski PrivatBank miał być również zaangażowany w pranie pieniędzy pochodzących z Rosji – jakieś 2 miliardy USD. Tutaj warto też opisać jeden „patent”, który skojarzył mi się z „bankowym bezpiecznikiem”: otóż niecałe 9 miesięcy przed nacjonalizacją ukraińskiego PrivatBanku, zmniejszył on swój udział w PrivatBank Łotwa do 46,5%. Tym prostym sposobem łotewska filia nie była już traktowana jako podmiot zależny od ukraińskiej centrali. W konsekwencji już znacjonalizowany PrivatBank Ukraina oraz ukraińskie organy nadzoru finansowego de facto utraciły możliwość skontrolowania łotewskiej filii. A jak tak, to ciężko myśleć o odzyskaniu wytransferowanej kasy – po prostu nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz…? Jaskółki oczywiście ćwierkają, że Kołomojski z Boholubowem zachowali kontrolę nad tym łotewskim bankiem, choć w nieco mniej jawnej formie.

 

Główna siedziba PrivatBank na Łotwie. Źródło: OCCRP.org

 

Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz starcie tytanów

W 2014 roku MFW wypłacił Ukrainie pierwszą ratę pomocy finansowej w wysokości 17 miliardów USD – środki te miały na celu ustabilizowanie ukraińskiej gospodarki po szoku spowodowanym aneksją Krymu przez Rosję. Z tych pieniędzy 220 milionów USD poszło w ramach pożyczki do PrivatBanku – centralny bank Ukrainy przekazał je tam celem naprawy finansów. Tyle tylko, że większa część z tej kasy praktycznie od razu trafiła na Cypr, a stamtąd popłynęła szerokim strumieniem do spółek offshore i… resztę już znacie. ????

Ok, wystarczy już chyba tych wątków aferalnych. Oczywiście nikt do tej pory nie poniósł odpowiedzialności karnej w całej sprawie (o ile mi wiadomo), a sam Kołomojski zaprzecza wszelkim zarzutom. Ba, oligarcha twierdzi wręcz, że to on jest prześladowany jako akcjonariusz PrivatBanku i że celem ukraińskich władz była bezpodstawna nacjonalizacja oraz wywłaszczenie. Swoją drogą przyznam, że gdyby ta wersja okazała się prawdziwa, to byłby to piękny przykład „starcia tytanów”, gdzie jeden oligarcha chce wykończyć drugiego wykorzystując do tego struktury państwa. Tak naprawdę bowiem faktycznie trwa regularna wojna pomiędzy Petrem Poroszenko a Kołomojskim, którego majątek stopniał o ponad połowę w stosunku do stanu z 2013 roku. Stało się to między innymi wskutek zawirowań wokół dwóch kontrolowanych przez Kołomojskiego firm z branży paliwowej: Ukrnafta (wydobycie) oraz Ukrtransnafta (transport paliw) – wykryto tam podobno przekręty podatkowe na kwotę min. 600 milionów USD. Potem doszła jeszcze sprawa PrivatBanku, który zaczął mieć kłopoty akurat wtedy, gdy Poroszenko przejął władzę. Kołomojski widząc co się dzieje uciekł za granicę (Szwajcaria, a potem Izrael), skąd postanowił przeprowadzić kontratak. No i wszystko wskazuje na to, że całkiem skuteczny…

 

A na sam koniec… kilka kartek z kalendarza

31 marca 2019 roku odbyła się pierwsza tura głosowania, w której Zełenski wygrał z innymi kandydatami, stając się faworytem do zwycięstwa z dużą przewagą w sondażach nad ówczesnym prezydentem Petrem Poroszenko.

18 kwietnia Sąd Administracyjny w Kijowie orzekł, że nacjonalizacja PrivatBanku była nielegalna.

21 kwietnia w drugiej rundzie Zełenski zostaje wybrany na prezydenta Ukrainy, uzyskując blisko ¾ głosów.

Jak sprawa PrivatBanku potoczy się dalej…? Wiadomo, że wspomniany wyrok sądowy otworzył jego byłym właścicielom drogę do uzyskania odszkodowania. Sam Kołomojski zresztą stwierdził, że nie chce tego banku z powrotem i zadowoli się rekompensatą w wysokości 2 miliardów USD. Mówiąc szczerze ja mu się wcale nie dziwię – po co komu bowiem bank stojący na progu bankructwa, do tego z tak zszarganą reputacją…? Też bym wolał parę dolców będąc na jego miejscu – i coś mi mówi, że raczej te pieniądze dostanie, a pochodzić one będą z kieszeni ukraińskich podatników. ????

No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Kredyt hipoteczny we frankach – czy można uniknąć licytacji nieruchomości i wydobyć się z bagna…?

Niewiele jest spraw o podłożu ekonomicznym, które budzą wśród Polaków większe emocje niż tzw. kredyty frankowe. Jedni krzyczą: banki nas oszukały! Drudzy mówią: a mi tam nie żal tych „frankowiczów” – chcieli się bawić w hazardowe zagrywki, to teraz mają. Jeszcze innych z kolei niewiele to wszystko obchodzi – ale tylko dopóki ktoś im nie powie, że ewentualne zapomogi dla frankowych kredytobiorców poszłyby z ich podatków… Od czasu do czasu media rozpisują się także o drastycznych przypadkach, jak np. niedawna licytacja mieszkania: pożyczka w wysokości 470 tys. PLN, spłacona 1/3, a dług wobec banku wynosi ok. 1,6 miliona PLN. Czary…? Niekoniecznie.

 

Kłopoty ze spłatą kredytów we frankach – typowy scenariusz

Pierwsza kwestia to wzrost ceny franka szwajcarskiego na przestrzeni ostatnich lat – tutaj nie ma za bardzo o czym pisać, bo w mediach są setki artykułów na ten temat. Jednak i tak frankowicze mieli trochę szczęścia, że w ostatnich latach stawka LIBOR była ujemna lub oscylowała wokół zera, bo byłaby jeszcze większa tragedia. Dla porównania: w latach 2006 – 2007, gdy udzielano najwięcej kredytów CHF, LIBOR krążył w okolicach 1,5 – 3%. Niby nieduże różnice, ale tutaj wzrost o zaledwie 0,5% będzie dla niektórych oznaczał wzrost raty o kilkaset PLN / miesiąc.

 

Przestajemy spłacać kredyt – co dalej?

Jeśli nie będziemy regulować zobowiązań i zignorujemy wezwania banku, to możemy liczyć, że „w pakiecie” dojdą przeróżne rzeczy zwiększające kwotę długu: koszty związane z umową kredytową (np. aneksy do umowy), ewentualne koszty obsługi przez zewnętrzną firmę windykacyjną, odsetki bieżące od kredytu, odsetki za opóźnienie w spłacie kredytu (kilkukrotnie wyższe od samego oprocentowania kredytu), wreszcie prowizje i opłaty za monity, ewentualne koszty sądowe, komornik, itp. Nic miłego w każdym razie.

 

Wypowiedzenie umowy kredytowej przez bank

Ok, a kiedy bank wypowie nam umowę kredytową? Zwykle już po 2 – 3 miesiącach, jeśli w tym czasie nie podejmiemy żadnej akcji i nie spróbujemy uzyskać jakiejś ugody, jak np. karencja w spłacie kapitału lub chociażby samych odsetek. W każdym razie wypowiedzenie umowy kredytowej = konieczność spłaty całego (!) zadłużenia w terminie 30 dni. Dura lex, sed lex.

 

Windykatorzy pukają do drzwi

Jeśli nie zapłacimy, to dalej mamy etap windykacji przedsądowej, który trwa tak +- do 6 miesięcy od chwili zaprzestania spłaty kredytu. Często przyjdzie się nam wtedy zetknąć z zewnętrzną firmą windykacyjną, działającą na zlecenie banku. W każdym razie jest to jeszcze czas na wybrnięcie z sytuacji i dogadanie się z bankiem, aby samodzielnie sprzedać nieruchomość, spłacić dług i „nie tuczyć” komornika. I to jest całkiem niezłe (a właściwie to najlepsze) wyjście w znacznej części przypadków. Wiele osób wykazuje jednak bezradność i nie podejmuje żadnego działania nawet na tym etapie – zwłaszcza, jeśli zadłużenie przewyższa wartość nieruchomości (częsta sytuacja wśród frankowiczów).

 

Kolejny akt dramatu: bankowy tytuł egzekucyjny

Jeżeli kredytobiorca wykazuje się biernością i nie próbuje się dogadać z bankiem, to ten ostatni może pójść do sądu po bankowy tytuł egzekucyjny. Ile czasu minie, zanim go otrzyma…? Zwykle kilka dni. A potem to już tylko równia pochyła… W każdym razie na samym końcu, tak po 9-10 miesiącach, czeka nas spotkanie z komornikiem dążącym do zlicytowania naszej / już praktycznie nie naszej nieruchomości. Kurtyna.

 

Komornik wkracza do akcji – co dalej…?

Prawdziwy problem zaczyna się wtedy, gdy komornik zlicytuje nieruchomość, a uzyskana kwota nie wystarczy na spłatę długu wobec banku. Rozbieżności są tu niekiedy naprawdę duże i potrafią przyprawić o ból głowy przeciętnie zarabiające osoby – często będzie to 100 – 200 tys. PLN różnicy. Co robić w takiej sytuacji? Jeśli nie ma realnych widoków na spłatę, to pozostaje zainteresować się upadłością konsumencką. Trudno, bankructwa zaliczają nawet milionerzy, a skoro prawo daje taką możliwość, to moim zdaniem należy z niej korzystać. W każdym razie lepsze to niż użeranie się z komornikiem przez następne kilkanaście – kilkadziesiąt lat.

 

Światełko w tunelu: bank sprzedał nasz dług funduszowi sekurytyzacyjnemu

Ktoś powie: ale z czego tu się cieszyć, że bank oddaje nas w ręce „sępów”…? No to tak: takie wierzytelności, gdzie zabezpieczeniem roszczeń jest hipoteka ustanowiona na nieruchomości, są sprzedawane w pakietach, po mniej lub bardziej okazyjnych cenach. Za ile? Konkretne kwoty są oczywiście objęte tajemnicą, ale doświadczenie branżowe wskazuje, że zazwyczaj będzie to w okolicach 30% wartości początkowej kredytu. I właśnie to uchyla furtkę do wyjścia z problemów…

 

Jak uniknąć zlicytowania nieruchomości przez komornika – przykład praktyczny

Przedstawiłem tę sytuację w jednym ze swoich poprzednich wpisów, ale dla przypomnienia powtórzę jeszcze raz.

Pan Nowakowski (nazwisko zmienione) wziął kredyt we frankach na zakup nieruchomości wartej ok. 500 tys. PLN. Niestety, popadł w przejściowe trudności finansowe i w związku z tym nie był w stanie płacić rat. Bank sprzedał jego dług jednemu z funduszy sekurytyzacyjnych, który wystawił Panu Nowakowskiemu następujący rachunek:

– kwota główna należności: ok. 460 tys. PLN

– kwota odsetek i kosztów: ok 320 tys. PLN

Razem: 780 tys. PLN. Jeśli doszłoby do komorniczej licytacji nieruchomości, to najprawdopodobniej poszłaby ona za niewiele więcej, niż ¾ kwoty jej oszacowania, czyli za jakieś 380 tys. PLN. Jak łatwo obliczyć, zostałoby tu jeszcze ok. 400 tys. PLN do spłacenia, a Pan Nowakowski praktycznie znalazłby się na bruku. Krótko mówiąc dramat, ale… Ale na szczęście udało się uniknąć takiego scenariusza! Do akcji wkroczyli bowiem specjaliści od antywindykacji, którzy uzyskali następującą ugodę:

– Pan Nowakowski zobligował się do wpłaty zamykającej na poziomie 260 tys. PLN, które pozyskał biorąc po prostu nowy kredyt (choć mógł te pieniądze zdobyć także w inny sposób, np. pożyczając od rodziny).

– Fundusz sekurytyzacyjny zgodził się na prolongatę terminu zamknięcia tematu do czasu zdobycia przez Pana Nowakowskiego finansowania, a co więcej wystawił także promesę, jakiej potrzebował bank!

 

Jak to się skończyło dla dłużnika?

Efekty: zredukowanie długu o ponad 500 tys. PLN (oczywiście były też koszty obsługi prawnej, nieduży % od wartości wierzytelności) oraz zachowanie nieruchomości przez Pana Nowakowskiego. Do tego spłaca on nowy kredyt na spokojnie, bez wiszącego nad głową „miecza” w postaci możliwości wszczęcia egzekucji. Można wręcz powiedzieć, że bohater tej opowieści zrobił całkiem dobry deal… A fundusz sekurytyzacyjny? On również nie był stratny, zapewniam, a nawet cieszył się z szybkiego odzyskania zainwestowanych środków. Czyli mieliśmy zakończenie win – win.

 

Kilka słów tytułem podsumowania

Jest wiele wariantów sytuacji zbliżonych do opisanego powyżej praktycznego przykładu – w większości z nich można znaleźć wyjście z sytuacji, a przynajmniej zminimalizować straty. Najważniejsze, o czym należy tutaj pamiętać, to jedna rzecz: chowanie głowy w piasek to nie jest najlepsza metoda radzenia sobie z podobnymi problemami. Wiem, banał, ale czasem i takie banalne rzeczy trzeba przypominać. W każdym razie gdyby ktoś potrzebował pomocy w temacie funduszy sekurytyzacyjnych lub / i komorników czyhających na jego nieruchomość, to zapraszam: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Lata 90. – białe kołnierzyki w Polsce na dobre wchodzą do gry

Traf chciał, że ostatnio wpadła mi w rękę książka „Świat według Dziada”, którą zakupiłem niedługo po jej premierze mającej miejsce w 2002 roku. Tak się złożyło, że do dziś jest to jedna z nielicznych książek pisanych przez ex-gangsterów, jakie przeczytałem – np. do dzieł Masy nigdy nie zajrzałem, choć może i sporo straciłem. Możliwe jednak, że nadrobię jeszcze kiedyś te zaległości, ponieważ z tego typu literatury prawie zawsze można wyłapać jakieś ciekawe fragmenty dotyczące przestępczości gospodarczej. I tak weźmy dla przykładu historię opisaną przez Henryka Niewiadomskiego pseudonim Dziad, która dotyczyła ustawienia przetargu na samochód ciężarowy marki Tatra:

„Szybko dogadaliśmy się co do sumy i pan kierownik zapewnił mnie, że tatra będzie moja. Dopiero w czasie przetargu miałem poznać, na czym polegał jego prosty plan. Otóż tego dnia, kiedy kasjerka przyjmowała wpłaty wadium, jakiś magazynier pilnował porządku i każdemu oferentowi kazał wpłacać po 9000 zł. Tak też wszyscy zrobili. Ode mnie jednak kasjerka dwa dni wcześniej przyjęła 9800 zł. Przetarg oczywiście prowadził mój znajomy kierownik. Kiedy na wstępie oświadczył, że mimo dużego zainteresowania na tatrę jest tylko jeden klient, na Sali podniósł się wielki szum. Kierownik wyjaśnił jednak spokojnie, że przystępujący mieli obowiązek złożyć wadium w wysokości dziesięciu procent ceny wywoławczej. Tak było napisane w ogłoszeniu, publikowanym w prasie. A dziesięć procent to jest ni mniej ni więcej tylko 9800 zł i nie chce być inaczej. Nikt, kto tego nie dopełnił, nie ma prawa głosu. (…) Jeszcze trochę i szoferaki wzięliby się do bicia. Wtedy kierownik ustąpił. Potulnie wyznaczył dwadzieścia minut na dopłacenie brakującej sumy i zaprosił chętnych do kasy. Kasa okazała się zamknięta. Była tam tylko kartka z informacją, że kasjerka wyszła na pogrzeb. Do dzisiaj nie wiem, czy rzeczywiście był tam jakiś pogrzeb, czy nie. Całkiem możliwe, że kasjerka piła sobie kawę na zapleczu, ale jeśli ktoś naprawdę umarł, to świeć Panie nad jego duszą.”

Jeśli tak faktycznie było, to podziwiam prostotę tego „patentu” – proste rozwiązania są bowiem na ogół najlepsze. Dziś już ciężko byłoby to powtórzyć, ale wtedy, w innych czasach… Idźmy dalej: Dziad w swojej książce opisuje kulisy przemytu – tutaj też wkleję fragmenty:

„Jeden litr spirytusu marki Royal kosztował za granicą 1 dolara. W Polsce ci z „Góry” brali w sklepie 70 zł za litr, a to było 7 dolarów. Rachunek jest prosty – na każdej butelce zarabiali 6 dolarów. Ładunek tira to 24 tysiące litrów. 24 tysiące litrów razy 6 dolarów daje 144 tysiące dolarów zysku” (…) „Do Polski wpłynęło w tych latach, jak później o tym pisano w prasie, co najmniej 25 mln litrów spirytusu. Czyli ponad tysiąc tirów-cystern. Moim zdaniem było tego co najmniej trzy razy tyle.”

Cóż to jednak oznacza? Wyjaśnienie poniżej.

 

Henryk Niewiadomski, medialny „Dziad”

 

„Nam strzelać nie kazano…”

Czytając tę przemytniczą historię od razu przyszły mi na myśl akcje mafii paliwowej sprzed kilku lat. I tu i tu ciężko nie odnieść wrażenia, że taka skala procederu była możliwa jedynie w przypadku dania służbom jasnego sygnału z góry: nie mieszajcie się, przymykajcie oczy. Co więcej, w 1990 roku rozwiązano wydziały do zwalczania przestępczości gospodarczej, które zatrudniały ok. 5 tys. policjantów. W konsekwencji przez następne 2 lata białe kołnierzyki miały szerokie pole do działania – i to nie tylko w temacie przemytu spirytusu. Chaos transformacji, czy przemyślane działanie…? Nie wiem na pewno, choć się domyślam. ???? W każdym razie skutek był taki, że szara strefa rozrosła się do absurdalnych 33,1% PKB w 1991 roku – dla porównania w 2015 roku było to 15,7% PKB (zgodnie z oficjalnymi danymi). Sytuację starano się opanować tworząc w 1992 roku strukturę nazywaną K-17, liczącą 2,7 tys. funkcjonariuszy, którzy mieli za zadanie zwalczanie przestępczości ekonomicznej. Potem przekształcono to w wydziały ds. przestępczości gospodarczej, podległe komendantom powiatowym policji, co jest już bliższe dzisiejszemu modelowi.

To jednak nie wystarczyło, aby zahamować rosnącą falę oszustw, choć w oficjalnych statystykach policyjnych teoretycznie nie było dramatu. Przykładowo według polskich danych szacunkowych, straty spowodowane przestępczością gospodarczą w naszym kraju w 1998 roku wyniosły 716 milionów PLN. I ok – tyle, że Komisja Europejska oraz CIA podobno oszacowały je na kwotę blisko 20-krotnie wyższą! Kto więc był tu bliższy prawdy…? To złożony problem, ponieważ w latach 90. wiele przestępstw tego typu albo nie było zgłaszanych, albo po prostu je bagatelizowano, aby nie psuły statystyk (wykrycie sprawców było stosunkowo czasochłonne i trudne). Do tego dochodził jeszcze jeden czynnik: wyjątkowa (i wielu przypadkach zapewne zamierzona) pobłażliwość prokuratorów oraz sądów. Cóż bowiem z tego, że policja zatrzymała bandytę, skoro w ślad za tym nie poszedł wniosek o areszt, albo wyznaczano poręczenie majątkowe w relatywnie niskiej kwocie…? Przestępcy po prostu wychodzili na wolność, procesy ciągnęły się latami, w międzyczasie świadków zastraszano lub umierali… To nie zachęcało pokrzywdzonych do składania doniesień.

No ok, policja – policją, ale co z ówczesnymi pitbullami ze skarbówki…? Przecież bandyci mieli znaczne majątki, z których w większości nie mogliby się wytłumaczyć podając wyłącznie legalne źródła dochodów! Cóż zatem prostszego, jak zrobić kontrolę, przeprowadzić konfiskatę i dowalić takie kary, że kamień na kamieniu by nie został? No więc właśnie wcale nie było to takie łatwe, co ciekawie wyjaśnił w jednym z wywiadów dziennikarz śledczy Rafał Pasztelański:

„ – Przy okazji „Pruszkowa” zainteresowałem się tym, jak wyglądały kontrole skarbowe członków tej grupy. Okazało się, że ich w ogóle nie było. Kiedyś zjawiłem się w urzędzie skarbowym na terenie, gdzie zameldowanych było pięciu bardzo groźnych przestępców. Szefowa urzędu potwierdziła, że są to bandyci. Na pytanie, czemu się nimi nie zajęła, zamiast odpowiedzieć, zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie pracowały kobiety, które miałyby przeprowadzić ewentualne kontrole. Nie musiała nic dodawać. Widok starszych pań wyjaśniał wszystko. Biorąc pod uwagę wspominane powyżej standardy pracy policji i prokuratury, naprawdę trudno było się im dziwić. Kiedy kilka lat późnej powstały specjalne komórki zajmujące się tym tematem, napisałem list do Ministerstwa Finansów z pytaniem, czemu ten proceder trwa, pomimo nowego prawa pozwalającego na rekwirowanie majątków pochodzących z przestępstwa. Pozwala ono na zajęcie 70 procent tego typu własności.

– Jaka była odpowiedź?

– Dowiedziałem się, że zajmowanie tego typu majątków i pozostawienie 30 procent w rękach bandytów, byłoby legalizacją pieniędzy z przestępstwa. Wygląda więc na to, że lepiej jest zostawić bandycie 100 milionów, niż zabrać 70. Biorąc do tego pod uwagę śladową liczbę tego typu kontroli, można zaryzykować stwierdzenie, że lata 90. trwają w najlepsze. Jedynie nikt już nie strzela na ulicach.”

Trzeba przyznać, daje do myślenia… Oczywiście nie w każdym przypadku musiało to tak wyglądać, ponieważ konfiskaty mienia od czasu do czasu wszak dokonywano. Mimo wszystko jednak zaryzykowałbym stwierdzenie, że w porównaniu z dzisiejszymi czasami dawni bandyci mieli „podatkowe przedszkole”.

 

To były ciekawe czasy…

Już w latach 90. Richard Coates, znany specjalista od tzw. księgowości dochodzeniowej, wyraził opinię, że szybko rozwijająca się Polska przyciągnie wkrótce najsprytniejszych na świecie oszustów i naganiaczy. Możliwe, że to się w pewnym stopniu sprawdziło, choć z drugiej strony ów miły Pan chyba nie docenił siły i pomysłowości naszych rodaków, organizujących chociażby mafie paliwowe, czy przejmujących w koncertowym stylu prywatyzowane zakłady. Do tego dołączali jeszcze gangsterzy zajmujący się początkowo typowo kryminalną działalnością (napady, haracze, kradzieże), którzy w miarę pozyskiwania znacznych środków finansowych zaczęli je inwestować w legalne biznesy. Co z tego wszystkiego wyszło…? Sami możecie zaobserwować to dziś, ponieważ do teraz zbieramy pokłosie lat 90. – choć moim zdaniem nasze standardy zwalczania przestępczości gospodarczej sukcesywnie się poprawiają.

No a tak informacyjnie jeszcze dodam, że od 2020 roku włączyłem komentarze na blogu, więc jeśli ktoś ma ochotę się wypowiedzieć, to zapraszam! ⬇️

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!