Kontrole na dużych budowach finansowanych z państwowej kasy

Wiele osób zastanawiało się zapewne nie raz i nie dwa, jak to było możliwe, że przy okazji wielkich inwestycji opłacanych w dużej części z budżetu państwa przechodziło tak dużo prymitywnych w gruncie rzeczy „wałów”? Przecież są procedury, kontrole, odbiory itd. więc jak…?

Praktyczne sposoby wyprowadzenia kontroli w pole (i to dosłownie)

Jednym z najważniejszych powodów był totalny brak ogarnięcia ze strony niektórych kontrolerów, zwłaszcza tych występujących z ramienia organów państwowych. W praktyce nie raz i nie dwa wyglądało to tak, że przyjeżdżała na kontrolę młoda Pani inżynier świeżo po studiach w Pcimiu Dolnym (bez obrazy dla Pcimia oczywiście) i już na pierwszy rzut oka było widać, że błoto to ona tylko na obrazku widziała – no bo inaczej w szpilkach by się na placu raczej nie pojawiała. Starzy budowlańcy, którzy niejednokrotnie wiedzieli już wcześniej, że ktoś taki będzie sprawdzał jakość wykonanych przez nich prac, nie mieli żadnych problemów z tym, aby wmówić takiej osobie w zasadzie wszystko.

Co więc się robiło? Ano na ten przykład wiozło taką kontrolerkę na modelowy odcinek, potem przez las, przez wykopy, potem kilka kółek i w „magiczny” sposób wracało ponownie na ten sam odcinek (czy też nawet most!) – tyle, że z drugiej strony. W zdecydowanej większości przypadków nasza Pani inżynier nawet się nie zorientowała, że pokazują jej właściwie to samo, takie życie. No i dalej jeden budowlaniec z drugim sami prezentowali jej jakieś drobne uchybienia, których ona sama powinna szukać – np. jakieś trochę za krótkie barierki itp. pierdoły, żeby nie było, że wszystko jest idealnie (bo to też byłoby podejrzane). Pani kontrolerka kręciła nosem, że szkoda takiego błędu, no ale poza tym to w sumie super jest zrobione, po czym pieczątka lądowała na papierze. Nie muszę chyba dodawać, że w tych papierach był zupełnie inny odcinek, niż ten, który był kontrolowany za drugim razem (po to właśnie było to krążenie po lasach i dołach wszelakich). No ale co, przeszło? Przeszło.

Sztuka aranżu vs obmiary

Tak więc kiedy już było wiadomo, że kontrola nie ogarnia, można było stosować inne numery. Jednym z często wprowadzanych w życie (obecnie, zgodnie z moim info, występuje już bardzo rzadko) były tzw. podpuchy. Kluczem do sukcesu było tutaj zdobycie zaufania szefa budowy. Cały plan zaczynał się więc od tego, aby zacząć prace od jednego odcinka, po 2-3 miejsca na raz (np. przejazdy) i zrobić to perfekcyjnie i na tip-top, jak to mówią. Kontrola wykazywała następnie, że wszystko super i git, a szef budowy zaczynał ufać wykonawcy i nie cisnął już tak mocno na kontrole na realizowanych przez tę firmę odcinkach.

No i wtedy przychodził czas na drugą część planu, a mianowicie na rozpoczęcie realizacji wszystkich pozostałych miejsc w tym samym czasie – w biurze szefa budowy powstawało wtedy zwykle zamieszanie, ale wysłani kontrolerzy znowu stwierdzali, że na 2-3 miejscach wszystko jest na przysłowiowe 5+. Wiarygodność wykonawcy rosła więc w tempie astronomicznym i w zasadzie nikomu już do głowy nie przyszło, żeby mocno go sprawdzać, bo chłop ewidentnie robi solidnie.

Wtedy wreszcie nastawał czas realizacji właściwego planu, mającego na celu „ugranie” kasy na lewo. Jednym z najpopularniejszych numerów były tzw. obmiary. Przykładowo w papierach było, że dany przejazd ma 1500 m2 powierzchni, super asfalt, oświetlenie, podwójne zapory i takie tam – ogólnie luksus. Tymczasem prawda była taka, że leżał gdzieś w lesie na zadupiu i miał 300 m2 max. Ponieważ na mapie takie miejsce wyglądało na mało istotne, a szef budowy już miał zaufanie do wykonawcy, to nie było problemu, aby na kontrolę pojechała wspomniana wcześniej młoda Pani inżynier z Pcimia Dolnego – przybywała więc, patrzyła, że jest światło, bariery też, ale metrów już nie mierzyła, tylko przystawiała pieczątkę. No i tym sposobem wykonawca był do przodu na materiałach, sprzęcie i robociźnie – żyć, nie umierać. Jeszcze oczywiście trzeba było pokombinować, aby na fakturach się wszystko zgadzało, więc np. wystawiało się takowe za kilka miejsc na raz i koszty się pięknie rozkładały nie budząc wielkich podejrzeń.

Podobne numery w dzisiejszych czasach nie są już zbyt często spotykane chociażby z racji tego, że ktoś się kiedyś połapał odnośnie mechanizmów tego rodzaju wałków, procedury kontroli się zmieniły na ostrzejsze, ogólnie zaczęły działać skuteczniejsze mechanizmy blokujące takie oszustwa. Nie oznacza to oczywiście, że dziś nie oszukuje się na dużych budowach – szczególnie wtedy, kiedy występują naprawdę mocne układy na styku biznesu z polityką.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Lojalność i zasady w przestępczym świecie? Zapomnij.

Kilka dni temu dowiedziałem się, że pewien znany mi biznesmen o wątpliwej reputacji został oskarżony o działalność  w zorganizowanej grupie przestępczej mającej na celu wyłudzanie podatku VAT. Człowiek ten miał już wcześniej dość barwne życie, ale z tego, co mi wiadomo, tym razem zdecydował się jednak pójść na współpracę, obciążając swoich wspólników. A podobno taki „sztywny” grypsujący z niego był, prawdziwy „zasadowiec” (czyli człowiek z zasadami), jak to mówią w przestępczym slangu.

Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Ponieważ ten przypadek jest kolejnym z serii podobnych „nawróceń, o jakich słyszałem w ostatnim czasie, więc zainspirował mnie do postawienia pewnej tezy:

W dzisiejszym świecie przestępczym, a już w szczególności wśród białych kołnierzyków będących na wysokim poziomie finansowym, lojalność i tzw. sztywne zasady są spotykane bardzo rzadko.

Mam przy tym szczególnie na myśli sytuacje, w których w grę wchodzą poważne pieniądze oraz, potencjalnie, długoletnie wyroki. Tam, gdzie stawka jest naprawdę duża, przestępcy kalkulują i bardzo często dają się „odwrócić”, no bo tak szczerze to po co komu „miliony na koncie na Kajmanach”, skoro ma świadomość, że najbliższe XX-lat spędzi za kratami…? W imię czego, solidarności z niedawnymi kumplami od ciemnych interesów, którzy postawieni przez śledczych pod ścianą prawdopodobnie również zdecydują się współpracować? Taaaak…

Prawda jest taka, że czas leci, obyczaje się zmieniają i to nie są już lata 90., w których zdecydowana większość tzw. zawodowych przestępców mocno identyfikowała się z podkulturą grypserską, w której „kapuś” był w zasadzie podczłowiekiem niegodnym jakiegokolwiek szacunku. Dzisiaj wielu bogatszych gangsterów nie grypsuje (a już zwłaszcza białe kołnierzyki), bo po pierwsze i tak mają mocną pozycję w więziennej hierarchii dzięki posiadanym pieniądzom, a po drugie nie bardzo widzą sens w utrudnianiu sobie życia za kratami w konsekwencji przynależności do grupy, której reguły wydają im się nieco archaiczne i odstające od dzisiejszej rzeczywistości (a trzeba wspomnieć, że niektóre zasady grypsowania są co najmniej mało spójne i nielogiczne, a dla bardziej inteligentnego człowieka wręcz bezsensowne). W tym momencie dodam jeszcze, że moim zdaniem służba więzienna powinna dołożyć wszelkich starań (w każdym razie większych, niż ma to miejsce obecnie) w kierunku maksymalnego ograniczenia występowania podkultury grypserskiej w polskich więzieniach. Dlaczego? Ponieważ im mniej przestępca będzie się przejmował, że za kratami „dojadą go” za współpracę z organami ścigania, tym łatwiej i szybciej zdecyduje się na złożenie zeznań w zamian np. za złagodzenie kary. Z punktu widzenia skuteczności wykrywania rozmaitych wałków i rozpracowywania dobrze zorganizowanych grup jest to naprawdę niebagatelna kwestia.

Tak w ogóle to obecni gangsterzy stają się coraz bardziej soft (tak bym to określił) pozwalając sobie na zachowania, które jeszcze ze 20 lat temu byłyby dla starych „gitów” nie do zaakceptowania. Dobrym przykładem będzie np. to, że jeden ze znanych mi mafiozów regularnie uczęszcza do kosmetyczki, gdzie zamawia sobie peeling i depilację nóg – kiedyś to było nie do pomyślenia w tym środowisku, aby grypsujący pozwalał sobie na tak „pedalskie” zachowania, dziś nie budzi to większych kontrowersji. Do czego zmierzam to to, że nawet w środowisku przestępczym występuje coraz mniejsza presja związana z negatywnymi sankcjami dotykającymi „kapusiów”, a coraz częściej zastępuje ją postawa obojętności. Oczywiście, większość przestępców dalej oficjalnie gardzi osobami współpracującymi z organami ścigania, ale po pierwsze często robią to bardziej na pokaz i „dla zasady”, aniżeli z rzeczywistej chęci wykonywania jakichkolwiek realnych akcji związanych z agresją fizyczną, a po drugie, co nie powinno być zbytnim zaskoczeniem, wielu gangsterów zwyczajnie ma „ciche układy” ze służbami, co jest zresztą korzystne dla obydwu stron. Dość często bowiem zdarza się, że służby pozwalają na całkiem dużo takiemu delikwentowi, a w zamian otrzymują od niego cenne informacje, nic niezwykłego w tym nie ma.

Pokrótce reasumując: jeśli ktoś dziś jeszcze wierzy, że przestępcy mają jakieś honorowe zasady i nie godzą się na współpracę, to są to głównie „Sebki” chodzące w dresach z napisami „JP na 100%” czy też „Śmierć konfidentom!”  oraz starzy „charakterniacy” w wieku 50+, siedzący od wielu lat za kratami i mający jeszcze przed sobą długi pobyt w zakładzie karnym. A jeśli chodzi o przestępczy świat białych kołnierzyków, to mogę śmiało powiedzieć, że niekiedy jest on jeszcze bardziej bezwzględny od świata starej, grypsującej recydywy – tutaj nie ma sentymentów i prawie każdy kalkuluje na zimno patrząc wyłącznie na to, jak najwięcej ugrać dla siebie, nie licząc się absolutnie z innymi i z czymś takim, jak honor czy zasady. Jeśli więc ktoś dostaje jakąś „propozycję” współpracy od ludzi zajmujących się zawodowo przestępczością gospodarczą, to powinien wziąć pod uwagę to, że na 90% nie może liczyć na jakąkolwiek lojalność z ich strony w razie tzw. przypału (chyba nie muszę tłumaczyć, co znaczy to słowo) – to realne ryzyko, które należy uwzględnić w rachunku potencjalnych zysków i strat.

Oczywiście wszystko to, co napisałem powyżej, to wyłącznie moja subiektywna opinia oparta o znane mi przypadki i proszę nie traktować tego jako wyroczni absolutnej (zwłaszcza, że nie jestem kryminologiem czy też penitencjarystą). Na świecie zapewne istnieją jeszcze „zasadowcy”, którzy nawet w podbramkowej sytuacji żadną współpracą „z psami” się nie splamią, ale to już bardziej wymierający gatunek, aniżeli reguła. Życzę udanego długiego weekendu!


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak ustawić przetarg na płot przy autostradzie?

Dość dawno nie było nic o budowlance, a że wiele osób śledzących bloga interesuje się tą tematyką, to wrzucam krótki wpis o tym, jak to kiedyś „ustawiało się” przetargi na wykonywanie co poniektórych robót związanych z budową autostrad.

Zacznę od tego, że swego czasu w Polsce autostrady budowały zagraniczne firmy, które nie miały jeszcze doświadczenia z „polską szkołą biznesu”, czy też mówiąc wprost z dość prymitywnym niekiedy kombinowaniem gdzie się tylko da. „Zagraniczniacy” nie mieli też dostatecznego rozeznania w cenach, tzn. nie bardzo wiedzieli o ile taniej można wykonać daną rzecz. Nasi rodzimi biznesmeni potrafili to doskonale wykorzystać – przykładowy schemat poniżej.

Załóżmy, że w związku z budową autostrady trzeba było postawić XXXX-metrów jakiegoś tam płotu, który na tamte czasy powinien kosztować coś w okolicach 50 PLN za metr bieżący i każdy by na tym zarobił. Okoliczne polskie firmy, które liczyły się w branży, dogadywały się między sobą w ramach „okrągłego stołu”, kto weźmie akurat tę robotę z płotem, kto z kolei inną itd. (szefowie tych firm dobrze się znali, jakże by inaczej, a zawarty przez nich „układ” był praktycznie nie do udowodnienia).

Następnie przeciągano przetargi aż do granic możliwości, żeby wykonawca miał przysłowiowy nóż na gardle, a kiedy terminy już naprawdę paliły, wysyłano jakiegoś „Janka” na rozmowy, który proponował absurdalnie wysoką cenę za ten płot – załóżmy, że 500 PLN za metr (gdzie, przypominam, za 50 PLN można by to było postawić). Oczywiście przedstawiciel zagranicznej firmy mówił, że to cena z kosmosu, że za dużo i że max mogą 200 PLN za metr dać – ale musi budować „na wczoraj”, bo termin nagli jak jasna cholera. „Janek” mówił wtedy, że jak na wczoraj, to on nie da rady i rezygnował.

Wtem, całkiem przypadkowo, tuż po rezygnacji „Janka” zgłaszała się właściwa firma i mówiła, że owszem, oni to zrobią na szybko za 210 PLN za metr. Oczywiście w trakcie negocjacji, z wielkim „bólem serca” ucinali te 10 PLN i robili za 200 PLN narzekając przy tym, że właściwie to oni robią robotę na granicy opłacalności. A pozostałe firmy uczestniczące w „okrągłym stole”, jak już wspomniałem, brały inne roboty i każdy był zadowolony. Co warto jeszcze dodać, to to, że kontrole ze strony głównego wykonawcy były w tamtych latach przeprowadzane na wzór zachodni, czyli wierzono, że podwykonawcy przejmują się jakością i odpowiedzialnością, co w polskich warunkach niekoniecznie musiało być prawdą (i zwykle nie było).

Ktoś zapewne spyta: ok, ale to przecież przetargi były organizowane, a co z konkurencją spoza „okrągłego stołu”, przecież oni mogli proponować normalne ceny…? Powiem tak: istniały i istnieją sposoby na to, aby zniechęcić „obcych” do udziału w takich przetargach (kiedyś zapewne poruszę i ten temat). Z niektórymi się zresztą dogadywano i wykonywali oni część prac, zarabiając przy tym zresztą całkiem nieźle. A „niepokornym” z kolei wykręcało się różne „afery”, dzięki którym przeciągano im wypłaty tak, że stawali przed widmem bankructwa – dość powiedzieć, że niektórzy przedsiębiorcy traktowali autostrady jako żyłę złota, więc brali w leasingi maszyny, ciężarówki itp., które potem były im odbierane przez firmy leasingowe, a następnie sprzedawane za odpowiednio niską cenę firmom będącym uczestnikami „okrągłego stołu”. Smutne, ale tak to często wyglądało.

W dzisiejszych czasach na całe szczęście już się to nieco ucywilizowało i nie stosuje się już aż tak „chamskich” wałków, lecz nieco subtelniejsze „patenty”. A gdyby ktoś nie wierzył, że zagraniczne firmy mogły aż tak przepłacać, to niech się lepiej zastanowi, dlaczego w Polsce mamy jedne z najdroższych w budowie autostrad w całej UE, mimo bardzo niskich kosztów pracy czy ziemi (w porównaniu z krajami zachodnimi).


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!