Jak pozbyć się długów B2B za połowę ich wartości – pewien prosty sposób

Dość ciekawym i rzadko stosowanym patentem redukcji zobowiązań B2B jest kontrolowany odkup wierzytelności. Poniżej opiszę przykładowy schemat takiej akcji, opierającej się głównie na ciekawym aranżu i psychologicznej grze (tak to chyba można nazwać). Zacznijmy od krótkiego szkicu sytuacyjnego:

  • jest sobie biznesmen, nazwijmy go Mirosław P., który zalega z płatnościami kilku kontrahentom biznesowym na spore kwoty (od kilkuset tys. PLN wzwyż),
  • biznesmen ów wpłaca wierzycielom małe sumy od czasu do czasu, aby uniknąć ewentualnego oskarżenia o wyłudzenie oraz stworzyć złudne przeświadczenie, że zamierza  wszystko spłacić i tylko chwilowo ma problemy (czyli w sumie robi wszystko, aby sprawa nie trafiła do komornika),
  • w pewnym momencie Mirosław P. umawia się z wierzycielami na rozmowy i po kolei oświadcza im wprost, że plany biznesowe mu totalnie nie wypaliły i prawdopodobnie będzie składał wniosek o upadłość spółki oraz że niestety nie wie, kiedy będzie miał środki na spłatę zobowiązań, bo spółka praktycznie nie posiada majątku, a on sam jako prezes bynajmniej też nie śmierdzi groszem prywatnym, więc nawet gdyby chcieli windykować, to nie będzie z czego,
  • wierzyciele oczywiście się wkurzają, no bo wychodzi na to, że będą mieli problemy z odzyskaniem swoich pieniędzy, a nawet jak do akcji wkroczy komornik, to Mirosław P. powie mu: Panie, ja to nie mam nic, i co mi Pan zabierzesz…?

 

Co dalej?

Wierzyciele Mirosława P. siedzą i zastanawiają się, co zrobić w tej sytuacji: czy, mówiąc potocznie, oddać sprawę do komornika, złożyć wniosek o upadłość spółki, a może windykować metodami „na ostro” z użyciem niekonwencjonalnych środków…? Ciężki temat w każdym razie. Wtem, całkiem niespodziewanie dla nich, na horyzoncie pojawia się nowy gracz, który zmienia nieco sytuację.

Graczem tym jest warszawska firma windykacyjna, która zgłosiła się do wierzycieli Mirosława P. i zaoferowała natychmiastowe odkupienie długu za 50% jego wartości, bez odsetek. Chęć zakupu windykatorzy motywują mniej więcej taką historią: Wie Pan, działamy na zlecenie poważnego, bardzo bogatego biznesmena, którego ten *$#^ Mirosław P. oszukał przy okazji robienia pewnego wspólnego interesu. Ów bogaty biznesmen, rzecz jasna chcący zachować anonimowość, potraktował to jako sprawę honorową i aktualnie zbiera „haki” na Mirosława P. min. skupując jego długi, aby „dojechać” go potem na amen, jak to się mówi. Oczywiście padają też delikatne sugestie, że metody windykacji niekoniecznie będą zgodne z prawem, no ale z takim cwaniakiem inaczej się nie da.

Co ciekawe, główny bohater tej historii, czyli Mirosław P., kilka miesięcy wcześniej sam zapewniał swoich wierzycieli o tym, że jest właśnie o krok od wejścia we wspólny biznes z kimś z listy 100 Najbogatszych Polaków tygodnika Wprost, a wtedy to na pewno się odkuje i pospłaca wszystkich wierzycieli w trybie ekspresowym. Te wcześniejsze zapewnienia „kleiły się” z historią opowiedzianą wierzycielom przez windykatorów, co podnosiło jej wiarygodność.

 

Wątpliwości wierzycieli

Aby wywrzeć odpowiednie wrażenie, windykatorzy „uświadomili” także biznesmenów odnośnie 2 rzeczy:

– Po pierwsze Mirosław P. ma długi u wielu różnych przedsiębiorców, co powoduje, że w przypadku oddania sprawy do komornika i tak odzyskają oni co najwyżej proporcjonalną część z licytowanego majątku spółki oraz majątku prywatnego (czyli niewiele albo wręcz bardzo niewiele), a na resztę pieniędzy przyjdzie im czekać latami, lub na tzw. święty nigdy.

– Po drugie ktoś tak ustosunkowany, jak zleceniodawca firmy windykacyjnej, jest w stanie załatwić sobie błyskawicznie tytuł wykonawczy (siła pieniądza i kontaktów), więc komornik w pierwszym rzędzie będzie prowadził egzekucję z każdego składnika majątku spółki na rzecz tegoż zleceniodawcy. A pozostali wierzyciele? Cóż, mogą co najwyżej wraz z pozwem złożyć wniosek o zabezpieczenie powództwa i starać się o przyłączenie do egzekucji, ale niestety zgodnie z zasadą proporcjonalności i w takim przypadku środki uzyskane w związku z egzekucją będą dzielone proporcjonalnie do wysokości roszczenia, a że bogacz ma roszczenia bardzo duże, to cóż… dla pozostałych wierzycieli niewiele zostanie.

Czyli sami widzicie, Panowie wierzyciele, jeśli zdecydujecie się walczyć przed sądem o swoje, to odzyskacie może z  5-10% swojej należności, to max, tracąc przy tym wiele czasu, energii i nerwów. Możecie też oczywiście uprzykrzyć Mirosławowi P. życie składając do sądu wniosek o upadłość jego spółki, no ale nie ma pewności, że to przejdzie. Poza tym nawet jeśli dojdzie do egzekucji długów z majątku prywatnego Mirosława P., to nie łudźcie się, że coś uzyskacie, bo to tzw. „gołudupiec”, który oficjalnie nie posiada żadnych cennych rzeczy – możecie nam wierzyć, nasi detektywi już to sprawdzili. W „mafijne” metody windykacji też nie polecamy się bawić, bo Mirosław P. to cwaniak, który i tak się nie przestraszy byle jakich bandziorków – co innego prawdziwych gangsterów, ale tych może przysłać tylko ktoś z dobrymi układami, także ten…  W tej sytuacji zaproponowane przez nas 50% wartości długu praktycznie od ręki to super deal dla Was – takiej okazji już nie będzie, bo zwykła firma windykacyjna nie działająca na niczyje zlecenie da Wam co najwyżej kilka – kilkanaście %, sami możecie podzwonić i sprawdzić wyceny. No a poza tym możecie być pewni, że Mirosław P. poniesie srogą odpowiedzialność za swoje cwaniactwa, bo nasz zleceniodawca nie odpuści i będzie go gnębił tak długo, że zedrze z typa i jego rodziny przysłowiowy ostatni grosz – a uwierzcie, że może zastosować wiele „niekonwencjonalnych” metod.

 

Rozwiązanie

Niektórym powyższe argumenty, jak i cała historia windykatorów opowiadających o „tajemniczym milionerze” mogą się wydawać nieco naciągane, ale jeśli by tak postawić się w roli wierzyciela, który zdaje sobie sprawę, że być może (może!) za jakiś czas po batalii sądowej odzyska kilkadziesiąt tys. PLN z kilkuset, a resztę prawdopodobnie przyjdzie mu spisać na straty VS pojawia się ktoś, kto od ręki daje ponad 200 tys. PLN i na straty spisuje się tyko połowę… No jednak trudny wybór – zwłaszcza, że w takiej sytuacji swoją rolę grają też emocje, a wizja „dojeżdżania” dłużnika przez mocnego przeciwnika jest całkiem przyjemna i nie trzeba samemu się męczyć…

Aby nie przedłużać tej historii: prawie wszyscy wierzyciele, oprócz jednego, zdecydowali się na cesję wierzytelności.  Nie było to może rozwiązanie super satysfakcjonujące, no ale lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu… A kto się ucieszył najbardziej z takiego obrotu sprawy?

Oczywiście Mirosław P., który tak naprawdę dokonał wykupu swoich długów za połowę ich wartości za pomocą podstawionej firmy windykacyjnej. Nie trzeba chyba dodawać, że długi te nigdy nie trafiły do komornika i zostały anulowane – za wyjątkiem jednego z wierzycieli, który ich nie sprzedał. Tak więc nasz sprytny bohater dość prostym patentem „zarobił” całkiem spore pieniądze i oddalił od siebie widmo komornika. Osobną sprawą pozostaje to, skąd wziął pieniądze na wykup i czy od początku planował taki scenariusz – któż odgadnąć dziś zdoła…

 

Swoją drogą, skoro już przy temacie wykupu długów jesteśmy, zastanawia mnie czasami, dlaczego na polskim rynku nie działają brokerzy długów (nazwa umowna, bo nowa)…? No bo jest tak: fundusze sekurytyzacyjne skupują masowo różne długi za kilka – kilkanaście % ich wartości, a potem starają się ściągnąć całość od dłużników, co często jest skazane na porażkę. A gdyby tak istniał pośrednik, który reklamowałby się masowo w stylu: My damy Tobie możliwość pozbycia się starego długu za 50% jego wartości! To najlepsza oferta umożliwiająca wyjście na prostą – bądź sprytny, skorzystaj!

No a dalej to już czysta psychologia, nastawiona na wywołanie w odbiorcach przekazu przekonania w stylu: „Ja to jestem sprytny, połowę zapłacę tylko i wykiwam tę firmę windykacyjną, hehehe, a jeszcze pomogą mi pożyczkę załatwić na spłatę zadłużenia – dobry deal!”. Gdzie jak gdzie, ale w Polsce to by się raczej sprzedało, gdyż wielu rodaków uwielbia mieć poczucie, że oto właśnie okazali się sprytni i „wykiwali” jakąś dużą instytucję typu bank, czy tam firma windykacyjna.  Oczywiście funduszy sekurytyzacyjny, który działałby w porozumieniu z takim brokerem długów, odpalałby temu brokerowi, powiedzmy, 10%, a i tak byłby do przodu ok. 30% na każdej transakcji (odkup np. od banku za 10%, 10% prowizji dla brokera, sprzedaż za 50%). No i do tego nie musiałby się męczyć ze spłatami ratalnymi itd. – zakładam, że odkup długów za połowę ich wartości byłby możliwy tylko w przypadku jednorazowej spłaty, czyli czyste pieniądze do ręki, a jeszcze można by przy okazji oferować np. pożyczki pod zastaw i na nich zarabiać…

Możliwości teoretycznie jest wiele, no ale póki co taki biznes jeszcze nie powstał – może szkoda, może i nie, w każdym razie kto wie, może i sam bym wziął pod uwagę udział w takim przedsięwzięciu.

Potrzebujesz pomocy przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak nie dać się oszukać w biznesie – miniporadnik, część pierwsza

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że jest to zestawienie na poziomie absolutnie podstawowym, a o dziwo i tak wielu przedsiębiorców nie stosuje nawet takich uproszczonych procedur zapobiegania oszustwom. Przedstawione metody postępowania są na tyle uniwersalne, że w zasadzie da się je zastosować w większości branż, a już na pewno na ich podstawie można sobie stworzyć swoją własną „checklistę bezpieczeństwa”, która co prawda nie uchroni nas w 100% przed zawodowymi oszustami, ale bez wątpienia może utrudnić im robotę.

 

  1. Zanim zaczniesz robić z kimś interesy, sprawdź go w sieci

Wbrew pozorom w Internecie można często znaleźć całkiem sporo informacji na temat naszego potencjalnego kontrahenta, które to informacje powinny spowodować zapalenie się w naszym umyśle przysłowiowej czerwonej lampki. W zasadzie jest to tzw. biały wywiad gospodarczy polegający na analizie danych z ogólnodostępnych rejestrów – można przejrzeć je albo za darmo, albo za niewielką opłatą, ewentualnie zlecić zewnętrznej agencji, co też nie będzie kosztować zbyt dużo. A oto miejsca, do których warto zajrzeć:

  • KRS i CEIDG

Absolutna podstawa to wiedzieć, czy potencjalny kontrahent w ogóle prowadzi zarejestrowaną działalność gospodarczą, ponieważ zdarzają się „asy”, które nie mają żadnej firmy, a i tak wystawiają faktury VAT. I teraz w przypadku większego dealu dobrze jest poświęcić trochę czasu i zwrócić się do Sądu Gospodarczego celem uzyskania pełnego odpisu KRS i uzyskania przeglądu poprzednich właścicieli spółki – koszt to 60 PLN, więc relatywnie niewielki. Po co to? Otóż w internetowym KRS mamy jedynie dane aktualne, a w przypadku zapoznania się z pełnym odpisem może się np. okazać, że Twój kontrahent dopiero co przejął spółkę, która wcześniej była prowadzona przez kogoś, kto jest częstym „bywalcem” giełd długów lub też nawet bohaterem jakiejś mniejszej afery gospodarczej – w takim przypadku mamy mocne przesłanki, że nowy prezes jest tak naprawdę słupem, a nasza firma być może kolejnym celem oszustów.

  • Portal Podatkowy Ministerstwa Finansów

Bezpłatny, ogólnodostępny rejestr, w którym można sprawdzić, czy potencjalny kontrahent jest czynnym płatnikiem VAT – wystarczy tylko wpisać w wyszukiwarkę jego NIP. Jest to jeden z warunków tzw. zachowania należytej staranności, co jest ważne w przypadku, kiedy taki podmiot nie odprowadzi należnych podatków i zniknie, a do naszej firmy wpadnie Urząd Skarbowy żądając zapłaty VAT-u i oskarżając nas chociażby o współudział w karuzeli VAT-owskiej. Jeśli udowodnimy, że sprawdziliśmy co trzeba (warto zrobić i zachować screeny jako podstawowy dowód!), to mamy większą szansę na wyjście z takiej przykrej sytuacji obronną ręką.

  •  Rejestr Dłużników Niewypłacalnych KRS

Kolejne przydatne narzędzie, które umożliwia wstępną ocenę kondycji płatniczej kontrahenta. Uzyskanie informacji z RDN również nie jest szczególnie drogie, bowiem koszt to 60 PLN za odpis pełny i 30 PLN za odpis aktualny. Ok, a czego możemy się dowiedzieć z tego rejestru? Przede wszystkim tego, że nasz potencjalny kontrahent w nim nie figuruje = plus dla niego. No a jeśli figuruje, to tym bardziej można zasięgnąć ciekawych informacji o nim, jak np. data i sygnatura akt sprawy upadłościowej, okoliczności postępowania dotyczącego wyjawienia majątku, czy też kwota zadłużenia. I jeszcze ciekawostka: w RDN znajdują się także dane osób pozbawionych prawa wykonywania działalności gospodarczej na własny rachunek oraz prawa pełnienia różnych ważnych funkcji w spółkach – taki fakt powinien być dyskwalifikujący pod kątem nawiązania współpracy biznesowej.

  •  Giełdy długów

Chciałbym tutaj coś zaznaczyć: to nie jest tak, że jeśli ktoś widnieje na jakiejś giełdzie długów, to z miejsca staje się kimś, z kim nie warto robić interesów! Często zdarza się przecież, że ktoś trafia tam np. na skutek chwilowych trudności i aktualnie systematycznie spłaca swoje zobowiązania, co jednak trochę trwa, a on przez ten czas widnieje w rejestrach jako dłużnik. Zdarza się też tak, że na giełdach długów umieszcza się wierzytelności kwestionowane – przykładowo firma X zrobiła partacką robotę, firma Y odmówiła zapłaty za fuszerki, więc firma X wpisała firmę Y na giełdę długów jako swojego dłużnika, choć postępowanie sądowe nawet się nie rozpoczęło i właściwie nie wiadomo, która z tych firm ma tak naprawdę rację. Mimo wszystko zdecydowanie jednak odradzam dawanie towaru w kredyt kupiecki czy też wykonywanie usług bez wzięcia zaliczki względem kogoś, kto ma kilka różnych długów na takich giełdach – może to być bowiem tzw. zawodowy dłużnik, który i tak nie ma nic do stracenia, więc nie boi się komornika, a tym bardziej zwykłych firm windykacyjnych. Pomyśl, czy chcesz się potencjalnie „bawić” w odzyskiwanie swoich pieniędzy od kogoś takiego.

  •  Fora branżowe

Często jest tak, że na różnych forach branżowych można spotkać ciekawe tematy typu: „Uważajcie na firmę Andrzeja K… z Poznania, nie płaci kontrahentom!”. Było tak np. w przypadku niedawnej upadłości pewnej firmy kurierskiej (o którym to przypadku pisałem zresztą w jednym z poprzednich artykułów), gdzie już kilkanaście tygodni przed wybuchem afery niezadowoleni kontrahenci pisali, że firma ta ma problemy z przelewaniem pieniędzy za pobrania i lepiej na nią uważać. Warto więc wpisać w Google imię, nazwisko i adres firmy, z którą mamy robić biznes.

 

  1. Rzeczy, na które warto zwrócić uwagę podczas analizowania ogólnodostępnych informacji

Ok, przebrnęliśmy przez najnudniejsze zagadnienia, więc pora na trochę bardziej ciekawe tipy. Być może niektórzy posądzą mnie za moment o swego rodzaju dyskryminację, ale co tam, biznes to twarda gra w praktyce, a nie pole do czysto teoretycznej dyskusji światopoglądowej. Ze swojego doświadczenia mogę podpowiedzieć, że lepiej zachować ostrożność w przypadku takich sygnałów, jak:

a) Osoby o „wschodniobrzmiących” imionach i nazwiskach w zarządzie spółki, zwłaszcza w przypadku, kiedy jest to spółka stosunkowo nowa i nie ma na jej temat w sieci żadnych informacji – oprócz tej, że w ogóle istnieje. Nie chodzi tutaj o ksenofobię, ale o fakt, że oszuści dość często rejestrują spółki – słupy np. na Ukraińców, którzy po wprowadzeniu w życie przestępczego planu znikają na przysłowiowych stepach, na których można co najwyżej poszukać przysłowiowego wiatru. Spółki takie są często używane min. do wyłudzania VAT-u, brania kredytów, czy też łatwo zbywalnych towarów na przedłużony termin płatności – czyli nic przyjemnego dla kontrahenta uwikłanego we współpracę z nimi.

b) Spółki, w których prezesami są młode, 20-kilkuletnie osoby, pełniące oprócz tego funkcje zarządcze w kilku – kilkunastu innych spółkach, przy czym o działalności tych spółek nie ma praktycznie żadnej informacji w sieci, podobnie zresztą jak o tych młodych osobach (tzn. nie mają one nawet profili w popularnych portalach społecznościowych i nigdzie nie ma o nich żadnych wzmianek). Jeśli zaś dodatkowo we władzach takich spółek zasiadają osoby o „wschodniobrzmiących” nazwiskach (o który wspominałem w poprzednim punkcie), to mamy całkiem spore prawdopodobieństwo, że właśnie trafiliśmy na karuzelę VAT-owską lub też infrastrukturę spółek zbudowaną po to, aby przeprowadzać tzw. agresywną optymalizację podatkową. Ok, a gdzie można szybko sprawdzić takie powiązania i ile to kosztuje? Są portale internetowe, jak np. Infoveriti.pl, gdzie za ok. 50 PLN możemy się dość dokładnie dowiedzieć, czy „prześwietlana” przez nas osoba nie jest czasem „multiprezesem” całej sieci spółek. Dobrze jest się zastanowić, czy chcemy podejmować ryzyko współpracy z takim kontrahentem i być może nieco bardziej go prześwietlić, choć oczywiście taka siatka spółek nie musi koniecznie oznaczać nieuczciwości!

c) Istnienie lub ustanie małżeńskiej wspólnoty majątkowej prezesa spółki – info dostępne w KRS we wpisie rozszerzonym, choć trzeba przyznać uczciwie, że nie zawsze (szczególnie w przypadku ustania wspólnoty majątkowej, gdyż wielu przedsiębiorców po prostu tego nie zgłasza, choć są zobligowani). Taka rozdzielność majątkowa sama w sobie nie jest  niczym złym – gorzej jeśli zbiegnie się w czasie z pewnymi wydarzeniami. Jakimi? A np. z wpisem na giełdzie długów dodanym niedługo po tym, kiedy została ujawniona informacja o ustaniu wspólnoty majątkowej prezesa spółki.  Inna sytuacja to np. taka, w której prezes spółki z o.o. założonej np. w lipcu 2017 roku wpisał w odpowiednią rubrykę rozdzielność majątkową, a jego poprzednia spółka sprzedana np. w maju 2017 roku widnieje na giełdach długów. Takie przesłanki mogą wskazywać na to, że dany podmiot już wkrótce może okazać się niewypłacalny i przygotowuje się do ukrycia majątku, więc egzekucja naszych ewentualnych wierzytelności może być mocno utrudniona.

d) KRS: czy spółka składała sprawozdania za ostatnie lata działalności, czy też może nie składała…? Wbrew pozorom jest to dość ważna informacja, bowiem notoryczne nieskładanie sprawozdań (powiedzmy, że za ostatnie 2-3 lata) po pierwsze może świadczyć o tym, że dana spółka tak naprawdę jest wydmuszką nieprowadzącą żadnej realnej działalności, a w „lepszej wersji”  dawać przesłanki, że osoby zarządzające albo nie ogarniają prowadzenia biznesu jak trzeba, albo bagatelizują wszelkiego rodzaju obowiązki nakładane przez prawo – takich na przykład podatków też mogą więc nie płacić, np. VAT-u, a urząd skarbowy może przyjść później do nas… no i wiadomo, problemy.

e) Brak dbałości o wizerunek w sieci. Temat mi bliski chociażby z tego powodu, że przez ładnych kilka lat miałem styczność z branżą marketingową i do dziś potrafię dość precyzyjnie ocenić poziom wiarygodności wielu zapewnień w stylu: „nasza firma jest liderem rynku, prężnie działającym w Polsce oraz w kilkunastu krajach europejskich…” itd. Załóżmy więc, że jest rzekomo duża firma, która prowadzi rzekomo szeroką działalność sprzedażową na kilku rynkach. Chcemy zdobyć więcej info, więc postanawiamy wejść na jej stronę www. I co się okazuje? Otóż A: strony nie ma w ogóle, B: strona jest totalnie „badziewna”. Pisząc „badziewna” mam na myśli np. wszelkie strony stawiane u darmowych dostawców typu WIX, czy też tanie, niedopracowane szablony WordPress-owe, w których brak jest np. wypełnionych niektórych sekcji, widać całą masę błędów (np. duża ilość fraz nieprzetłumaczonych z angielskiego na polski), mamy niechlujnie napisane teksty, czy też brak danych kontaktowych poza formularzem i/lub darmowym adresem mailowym typu @gmail.com, @wp.pl itp. Jeśli dodamy do tego zero jakichkolwiek informacji na temat działalności firmy w sieci, zero opinii klientów, czy też zero info o kluczowych pracownikach (np. o dyrektorze handlowym), no to jakoś się to nie spina z „bogatą spółką prowadzącą dynamiczną działalność”. Oczywiście to wszystko nie musi oznaczać od razu, że dana spółka jest „lewa” i lepiej nie wchodzić z nią w konszachty, bo być może trafiliśmy na właścicieli tzw. starej daty, totalnie nieinternetowych, zwanych także Januszami biznesu. Jednak ostrożne podejście do zapewnień o rzekomej potędze na pewno nie zaszkodzi. W ogóle kreowanie wiarygodności firmy w sieci to temat na osobny wpis i za jakiś czas zapewne wrzucę krótkie opracowanie, jak za kilkanaście – kilkadziesiąt tys. PLN stworzyć fake „korporację”, ale to kiedy indziej.

No i to byłoby na tyle na dziś, jeśli chodzi o absolutne podstawy tzw. białego wywiadu gospodarczego, czy też z angielska due intelligence, przeprowadzanego na własną rękę. Oczywiście, jeśli dana firma ma model biznesowy oparty na wielu drobnych kontrahentach składających zamówienia na małe kwoty, to raczej na pewno nie sprawdzi ich wszystkich, gdyż zajęłoby to zbyt dużo czasu i byłoby nieopłacalne. Jednak w sytuacji, kiedy tych kontrahentów jest np. 10-20 rocznie i mówimy tu o poważniejszych sumach, to sprawdzenie chociażby tych najbardziej niepewnych z pewnością powinno się rozważyć. W drugiej części tego miniporadnika przedstawię kilka typowych sytuacji i metod pracy oszustów, a także podam, jak można im choć trochę utrudnić życie.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Kasy fiskalne i paragony z numerem NIP – krótki komentarz

W lipcu 2018 roku ma wejść w życie nowelizacja ustawy o VAT, które zakłada, że jeśli kasa fiskalna nie będzie drukowała paragonów z numerem NIP nabywcy, to nie będzie on potem mógł ich wymienić na fakturę VAT. Po co ta zmiana? Główny motyw jest dość prosty i raczej nie jest to chęć dowalenia przedsiębiorcom ot tak, dla zasady (zwłaszcza, że zakup takiej kasy ma być wsparty ulgą w wysokości 90% jej wartości) – prawdziwym powodem zmian są tzw. lewe koszty z paragonów.

Niby błaha sprawa, ale według niektórych wyliczeń handel paragonami (a ściślej rzecz biorąc kosztami) powodował uszczuplenia budżetu państwa na kwotę ok. 1,5 miliarda PLN rocznie. Mechanizm jest (a za chwilę już „był”) banalnie prosty: bierze się paragony ze sklepu, a następnie idzie z nimi do punktu obsługi klienta i prosi o wystawienie faktury VAT na konkretną firmę. Sklep ma obowiązek wystawić taką fakturę na żądanie osoby dysponującej paragonem/paragonami zgłoszone w ciągu maksymalnie 3 miesięcy od daty sprzedaży widniejącej na tymże paragonie/paragonach.

A taka faktura to oczywiście prawo do odliczenia VAT-u oraz zbicie dochodowego – rzecz jasna należy przy tym uważać, aby nie „przegiąć pałki” i nie wrzucać np. w koszty zakładu ślusarskiego zakupu luksusowej konfekcji damskiej, ani też nie wykazywać „kosztów paragonowych” w wysokości przekraczającej 20-30% ogólnej sumy kosztów w firmie, bo w razie kontroli to może nie przejść. Jeśli jednak mądrze zaksięgować kilkanaście – kilkadziesiąt takich faktur z paragonów miesięcznie (zależy od skali przedsiębiorstwa), to już można ugrać kilka tys. PLN – na spłatę rat leasingowych za dobre auto wystarczy. A jak ktoś jeszcze zakombinuje i sfinguje np. kradzież towaru z magazynu, to dodatkowo jeszcze może otrzymać pieniądze od ubezpieczyciela w oparciu o właśnie takie „faktury z paragonów”.

Skąd wziąć takie paragony? Niektórzy klienci ich po prostu nie zabierają, ot i cała tajemnica. Największymi „fabrykami” takich kosztowych paragonów były stacje benzynowe, których pracownicy sprzedawali je masowo za 2-3% wartości, ponieważ koszty związane z paliwem można podpiąć praktycznie pod każdą firmę bez wzbudzania większych podejrzeń. Rekordzista z tylko jednej stacji benzynowej potrafił podobno w ciągu 1 roku wystawić faktury na podstawie takich paragonów na łączną kwotę 20 milionów PLN – tak mówi przynajmniej pewna historia branżowa, choć osobiście ciężko mi uwierzyć w aż tak dużą skalę. Proceder ten ma także miejsce w branży budowlanej, która ma to do siebie, że można w niej mocno manipulować ilością zużytych materiałów tłumacząc to np. podwyższonymi wymogami jakościowymi klienta i jego specyficznymi oczekiwaniami estetycznymi na zasadzie: Panie, temu to musieliśmy 3 warstwy farby położyć, bo uważał, że prześwituje, choć normalnie dajemy 2 warstwy i nikt się nie czepiał jeszcze. I udowodnij, że to nieprawda – powodzenia. Pracownicy marketów budowlanych doskonale o tym wiedzą i nie mają zwykle oporów przed sprzedażą całych worków paragonów pozostawionych przez klientów, które są następnie wymieniane na faktury. Oczywiście, byle komu nie sprzedadzą – trzeba mieć „układ”.

A jak skarbówka się zapyta, dlaczego jeden z drugim nie brał od razu normalnej faktury, tylko paragony i dopiero potem ujmował je zbiorczo na jednej fakturze? Wytłumaczenie jest proste: Panie, to by ze 100 faktur dodatkowo było, księgowej bym musiał płacić więcej, a mnie nie stać, więc to ująłem na 5 fakturach i łatwiej zaksięgować teraz. A poza tym jak wyślę swoich chłopaków z budowy po materiały do marketu jak zabraknie, to zawsze NIP-u zapomną albo zgubią kartkę, na której go zapisali. Także wie Pan, niech już lepiej te paragony biorą, a ja to potem sam rozliczę…

Na zakończenie, jako ciekawostkę, dodam jeszcze, że niektórzy kupujący koszty przeoczyli jeden drobny szczegół, na którym popłynęli: nie zbija się kosztów paragonami, które dokumentują zakup kartą, a nie gotówką. Jeśli bowiem trafi się dociekliwy kontroler, to może łatwo ustalić, że danego zakupu dokonał np. Pan Zdzisław z Poznania, który nie ma nic wspólnego z firmą Pana Janusza spod Elbląga.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!