Rumunia, VAT i ciągniki rolnicze

Nie do końca legalne biznesy związane z podatkiem VAT większości osób kojarzą się z karuzelami, wyłudzeniami wielomilionowych zwrotów i tym podobnymi akcjami. Bardziej świadomi wiedzą jednak, że rzeczywistość bywa znacznie bardziej prozaiczna – przykładem tego był pewien prosty schemat, jaki zastosowano kilka lat temu w Rumunii oraz to, co się wydarzyło w związku z tą sprawą. ???????? 

 

Geneza

W 2014 roku Unia Europejska wprowadziła w życie program grantów przeznaczonych dla rolników, które umożliwiały sfinansowanie zakupu nowych ciągników do kwoty około 100 tysięcy Euro. Całkiem niezłe dofinansowanie, ale była jedna mała łyżka dziegciu w tej beczce miodu: rolnik musiał tutaj zapłacić VAT z własnej kieszeni. A że podstawowa stawka tego podatku wynosiła wtedy w Rumunii 24% (dziś jest to 19%), to przy kwocie np. 78 tysięcy Euro (tyle kosztowały niektóre maszyny) mogło trochę zaboleć… Na całe szczęście dość szybko znalazł się jednak ktoś, kto znalazł genialnie wręcz proste rozwiązanie tego problemu!

 

Propozycja nie do odrzucenia

Do rumuńskich rolników zaczęli się zgłaszać przedstawiciele firmy Proinvest, którzy mówili im wprost: kupisz Pan od nas traktor za grant i nie będziesz musiał płacić VAT-u, oczywiście zgodnie z prawem! Propozycja niezwykle kusząca, ponieważ wielu gospodarzy musiałoby brać spore kredyty, aby ten VAT zapłacić, a tutaj wychodziło, że będą mieli nowe ciągniki praktycznie za darmo… A skoro tak, to super deal, więc chętnych nie brakowało. Pewne zaskoczenie przychodziło jednak na nich w dniu odbioru ciągnika, kiedy to okazywało się, że na papierze sprzedającym nie jest wcale wspomniany Proinvest, a bliżej nieznana spółka Fan Speed z Bułgarii. Dla wielu rolników, niezbyt obeznanych z zawiłościami przepisów podatkowych, nie wydawało się to bynajmniej podejrzane – w końcu ważne przecież, że nie musieli płacić VAT-u przy zakupie.

 

  Siedziba firmy Proinvest. Źródło: liberinteleorman.ro

 

Opis schematu  

Organizatorzy procederu zastosowali tutaj banalnie prosty „patent”: w ramach WNT sprowadzali traktory z Niemiec, Francji oraz Polski jako rumuński Proinvest, który następnie sprzedawał ten sprzęt na zasadach WDT bułgarskiej firmie Fan Speed. W obu przypadkach stawka VAT-u wynosiła oczywiście 0%, zgodnie z przepisami. Warto dodać, że zadano sobie tutaj trud faktycznego przewiezienia ciągników przez rumuńsko-bułgarską granicę celem pozyskania odpowiednich dokumentów poświadczających fakt, że Proinvest rzeczywiście odsprzedał te ciągniki Fan Speed’owi, a co za tym idzie nie musiał odprowadzać VAT-u do rumuńskiej skarbówki. Z kolei bułgarski Fan Speed przy normalnej sprzedaży traktorów rumuńskim rolnikom musiałby oczywiście pobrać od nich VAT, ale… Ale sfabrykowano dokumentację mówiącą o tym, że wspomniani rolnicy nie są wcale ostatecznymi odbiorcami ciągników, a jedynie tzw. resellerami, a co za tym idzie będą odsprzedawać ciągniki dalej, więc to oni są zobligowani do odprowadzenia VAT-u przy odsprzedaży! No i tym prostym sposobem Fan Speed nie inkasował VAT-u od rolników, którzy zresztą byli bardzo zadowoleni z całego interesu. Niestety, zachwytu tego nie podzielała rumuńska skarbówka, która po pewnym czasie wszczęła w tej sprawie postępowanie. 

 

Uwaga, polityka w tle!

Na opisaną powyżej ofertę skusiło się około 200 klientów, którzy dzięki niej zakupili ciągniki rolnicze oszczędzając w sumie ok. 1,2 miliona Euro na podatku VAT. A ile zarobili organizatorzy procederu? Tutaj możemy założyć, że ich zyskiem była normalna marża handlowa, a ponieważ rumuńska prokuratura ustaliła, że wartość sprowadzonych maszyn wynosiła ok. 5 milionów Euro, co należy pomnożyć przez jakieś 15 – 20% (takie były prawdopodobne narzuty dealerskie), więc wychodzi, że mogli zgarnąć ok. 1 milion Euro. Tak więc była to prawdziwa promocja pod tytułem „U nas kupisz ciągnik bez VAT!”, która okazała się dobrym sposobem na łatwe zwiększenie sprzedaży – i ten cel akurat zrealizowała.

I na tym można by było w zasadzie zakończyć ten wpis, gdyby nie to, że za całą sprawą stali ludzie powiązani z jednym z topowych rumuńskich polityków. Byli to Marian Fiscuci (Proinvest) oraz Adrian Simonescu (Fan Speed), obaj mający koneksje z Liviu Dragnea, pełniącym swego czasu funkcję wiceministra oraz szefa rumuńskiego Ministerstwa Rozwoju Regionalnego i Administracji. Co więcej, prezesom wspomnianych spółek w temacie VAT-u miał pomagać niejaki Florin Tunaru, profesjonalny doradca podatkowy oraz bliski współpracownik Dragnea. Sytuacja o tyle dziwna, że przy prawdziwie przestępczej działalności właściwie nie powinna mieć miejsca – tym bardziej na takim szczeblu…  

 

Fiscuci (po lewej) oraz Simonescu. Źródło: explozivnews24.ro

 

Podatkowy Gang Olsena?

Można zadać sobie pytanie, dlaczego ludzie mający powiązania na najwyższych szczeblach państwowych i mający do dyspozycji profesjonalnych doradców podatkowych, nie zarejestrowali po prostu jakichś firm na słupy, lecz zrobili to na własne nazwisko…? Chyba zdawali sobie sprawę z tego, że służby skarbowe prędzej czy później przejrzą ich banalnie prostą strukturę, a prokurator postawi ich w stan oskarżenia i zażąda zapłacenia należnego VAT-u (co zresztą rzeczywiście miało miejsce)? A jeśli tak, to czemu „wystawili na strzał” nie tylko siebie, ale także swojego politycznego protektora…? No właśnie… Pobawmy się więc w małą spekulację – poniżej 3 potencjalne rozwiązania tej zagadki. 

1. Obaj „VAT-owcy” niekoniecznie musieli się spodziewać takiego obrotu sprawy, a cała ta afera mogła mieć swoje źródło np. w jakiejś luce w rumuńskim prawie podatkowym, która to luka stawiała opisywany schemat na granicy prawa i przestępstwa. Na a Fiscuci z Simonescu chcieli po prostu wykorzystać te możliwości, poinstruowani wcześniej przez Tunaru będącego ekspertem podatkowym. Dalej jest już bardziej spiskowo: jako że Panowi ci byli jasno powiązani z wysoko postawionym politykiem, to ktoś mógł spróbować temu politykowi zaszkodzić, nasyłając na nich skarbówkę i prokuratora – taki „odstrzał na zlecenie”. No a potem miejscowe media podchwyciły temat krzycząc „Złodzieje powiązani z wicepremierem kradną VAT!” i pożądany efekt uzyskany…

2. Panowie z racji swych powiązań politycznych poczuli się praktycznie bezkarni i pewni tego, że pomimo ewidentnego obejścia prawa rumuńskie służby skarbowe nie zareagują. Niestety (dla nich) widocznie się przeliczyli i ktoś postanowił jednak zniszczyć ich misterny plan.

3. Oczywiście mogło być i tak, że Fiscuci i Simonescu stworzyli po prostu wspomniany w tytule akapitu podatkowy Gang Olsena, to też możliwe. Jeśli tak, to bardzo źle o nich świadczy, że wyłożyli się na tak prostym schemacie, ale jeszcze gorzej o doradcy podatkowym, który miał im doradzać przy całej akcji – i jak tu później ufać (rumuńskim) „profesjonalistom”… ? 

 

Krótkie podsumowanie

Ciężko mi powiedzieć, która z trzech powyższych wersji jest prawdziwa – być może żadna…? Pierwsza opcja jednak wydaje się dość ciekawym scenariuszem, dzięki któremu można by „uwalać” politycznych przeciwników, mieszając ich otoczenie w medialne tematy związane z przekrętami na VAT – oczywiście przy pewnych modyfikacjach sposobu działania. Scenariusz wcale nie aż tak mocno „spiskowy” jak się wydaje, więc czekam, aż ktoś w Polsce zastosuje go w praktyce w jakiejś zbliżonej formie… ???? 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na tym zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

The Dubai Connections, czyli VAT i piaski pustyni

???????? Dziś będzie kilka zdań o jednej z największych znanych afer dotyczących wyłudzania VAT-u, zwanej potocznie The Dubai Connections (BTW byłby to świetny tytuł dla jakiegoś filmu szpiegowskiego). Za początek całej sprawy uznaje się 2005 rok – wtedy to w samym tylko czerwcu brytyjski eksport do Zjednoczonych Emiratów Arabskich nagle skoczył z 204 milionów GBP do poziomu 529 milionów GBP! Oczywiście nie miało to praktycznie żadnego pokrycia w realnych stosunkach gospodarczych. Skala przedsięwzięcia szybko się zwiększała – dość powiedzieć, że jakiś czas później Komisja Europejska oszacowała, iż schemat ten przyniósł ok. 8 miliardów Euro strat, co stanowiło aż ¾ VAT-u zdefraudowanego w Unii Europejskiej w okresie od czerwca 2005 do czerwca 2006!

 

Port jachtowy w centrum Dubaju. Foto: zbiory prywatne. 

 

Jeśli chodzi o sam mechanizm przestępstwa, to był on bardzo prosty: towary (na ogół elektronika) krążyły sobie kilka – kilkanaście razy między Wielką Brytanią a Dubajem, niejednokrotnie nawet w ramach tego samego lotu cargo. A każdy eksport poza UK oznaczał oczywiście zwrot VAT-u – w tym przypadku rzecz jasna nienależny, gdyż obracano fikcyjnie tym samym towarem (klasyczna karuzela). Proceder rozwinął się do takich rozmiarów, że na terenie UK powstawały nawet podziemne „fabryki”, prowadzone głównie przez biznesmenów o pakistańskim rodowodzie, w których zmieniano numery seryjne urządzeń elektronicznych, aby w ten sposób „zrobić w bambuko” brytyjskich celników.

 

Dubaj – stara zabudowa niekiedy kontrastuje z nowoczesnymi wieżowcami. Foto: zbiory prywatne. 

 

Biznes kwitł i stopniowo przenosił się na inne kraje europejskie, choć największe szkody poniosła tutaj Wielka Brytania, która pozostała ulubionym krajem „dubajskich VAT-owców”. Z czasem też pojawiły się inne, równie ciekawe, możliwości, jak np. handel limitami C02. Jednak The Dubai Connections pozostaje do dziś pewnym symbolem rozpoczęcia ery masowych wyłudzeń / uszczupleń podatku VAT (choć nie były to wcale pierwsze akcje tego typu!).

Więcej na ten temat będziecie mogli oczywiście przeczytać w książce, nad którą pracujemy, a tymczasem zapraszam do obejrzenia jeszcze kilku fotek z Dubaju oraz na mojego Instagrama: @bialekolnierzyki

 

Plaża w Dubaju. Foto: zbiory prywatne. 

 

Port Lotniczy Dubaj – 3 na świecie pod względem liczby obsługiwanych pasażerów (dane za 2017 ). Foto: zbiory prywatne.

 

Yas Marina Circuit – dubajski tor, na którym odbywają się wyścigi Formuły 1. Foto: zbiory prywatne. 

 

Zachód słońca nad dubajską pustynią. Foto: zbiory prywatne. 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na tym zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Przestępczość VAT-owska na Ukrainie

VAT jest takim fajnym podatkiem, że wszędzie tam, gdzie tylko się pojawi, to jakoś tak zachęca do różnych oszustw. Nie inaczej było w przypadku naszego wschodniego sąsiada, czyli Ukrainy. Problem przestępczości VAT-owskiej rozrósł się tam do takich rozmiarów, że rząd Julii Tymoszenko w 2005 roku zastanawiał się nawet nad zlikwidowaniem VAT-u i wprowadzeniem w jego miejsce podatku obrotowego. Ostatecznie jednak do tego nie doszło, ale nie wyprzedzajmy faktów…

 

VAT na Ukrainie – krótkie wprowadzenie ????????

Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że podatek od wartości dodanej pełni niezwykle ważną rolę w budżecie Ukrainy – podobnie zresztą jak w Polsce oraz w innych krajach Unii Europejskiej. Dość powiedzieć, że danina ta generuje ok. 40% dochodów państwa, według słów Sergieja Bilana, wiceszefa ukraińskiej ДФС / SFS (służba skarbowa). Stawka podstawowa wynosi na Ukrainie 20% – wystarczająco dużo, aby opłacało się tworzyć karuzele VAT-owskie oraz innego rodzaju konstrukcje zmierzające do uszczupleń należności podatkowych. Co ciekawe, ponad połowa pobranego podatku VAT to kwoty zapłacone przy okazji importu towarów na obszar celny Ukrainy, w tym oczywiście z krajów Unii Europejskiej (według oficjalnych danych). Jeśli chodzi o skalę oszustw, to w 2014 roku Ihor Bilous, nowy szef ukraińskiej służby podatkowej, stwierdził, że za czasów prezydenta Janukowycza oszustwa w VAT stanowiły równowartość aż ¼ budżetu państwa, a pieniądze „wypłynęły na zagraniczne konta należące do skorumpowanych urzędników”.

 

Specyfika działania ukraińskich grup przestępczych

Według tego, co można przeczytać w mediach, na Ukrainie znaczna część przestępczości związanej z wyłudzaniem / uszczuplaniem podatku VAT opierała się na schematach podobnych do tych stosowanych w Polsce po roku 2005 (słynne karuzele). Wiele wskazuje na to, że rzeczywiście tak było, zważywszy na ogromny poziom korupcji wśród ukraińskich urzędników, na co zresztą zwracały uwagę min. międzynarodowe firmy doradcze. Dlaczego korupcja ułatwiała właśnie taki sposób działania? Odpowiedź jest prosta: ze względu na zwroty VAT-u. Po prostu urzędnicy, którzy zatwierdzali zwrot oraz / lub celnicy, który „podbijali kwity” np. poświadczając fikcyjny wywóz towarów, byli często częścią zorganizowanej grupy przestępczej i brali odpowiedni % od transakcji. Niektóre źródła twierdzą wręcz, że oszustwa VAT-owskie na Ukrainie są (były?) zinstytucjonalizowane w formie zorganizowanych „pralni podatkowych”, działających na ogromną skalę pod patronatem najwyższych urzędników skarbowych (na co istnieje podobno wiele dowodów). My tutaj w Polsce też mówimy od czasu do czasu, że w skarbówce można znaleźć urzędników mających powiązania z tzw. mafiami podatkowymi, ale na Ukrainie była to prawdopodobnie zupełnie inna skala, o wiele, wiele wyższa.

Przykładem tego, jak wyglądały połączenia na linii polityka – biznes jest pewna ciekawa sprawa, która ujrzała światło dzienne w 2017 roku. Tak więc niezależni ukraińscy blogerzy „dokopali się” do informacji mówiących o tym, że jeden z wielkich amerykańskich koncernów spożywczych za pośrednictwem swojego ukraińskiego oddziału może być zamieszany w nielegalne schematy podatkowe związane z VAT-em. Konkretnie miało zachodzić uzasadnione podejrzenie, że dyrektor koncernu na Ukrainę Dmitrij G. oraz zatrudniony tam syn zastępcy prezydenta Kijowa Roman P. uczestniczą w grupie przestępczej mającej na celu wyłudzenie nienależnego zwrotu VAT-u. Krótki opis modelu działania:

Ukraiński oddział koncernu miał kupować zboże za gotówkę za pośrednictwem kontrolowanych przez siebie spółek – słupów (S. oraz G.). Spółki te kupiły zboże od innych spółek (V. oraz D.), które z kolei miały być kontrolowane przez Romana P. W ten właśnie prosty sposób miano wykreować fikcyjny VAT do zwrotu, o który następnie wystąpiły spółki S. oraz G.

Ile razy i na jaką skalę zastosowano podobny schemat, tego dokładnie nie wiadomo. Źródła ukraińskie podają, że tylko w jednym konkretnym przypadku chodzi o zwrot podatku na kwotę 15 milionów hrywien, czyli w przeliczeniu ok. 2 milionów PLN. Emocje budzi też fakt, że wspomniany Roman P. (syn zastępcy prezydenta Kijowa), który najpierw był stażystą, a później szeregowym handlowcem w ukraińskim oddziale koncernu, nagle zaczął jeździć Audi S8 wartym ok. 150 tys. Euro. No cóż, może naprawdę dobrze handlował…? ????

Ciekawe jest również to, że Dmitrij D. (szef oddziału koncernu na Ukrainę) nie wahał się podobno wywierać presji na ukraińskie służby skarbowe, aby te dokonały zwrotu VAT-u, choć urzędnicy mieli na ten temat spore wątpliwości. Sprawa była na tyle poważna, że otarła się o takie instytucje, jak Amerykańska Izba Handlowa oraz ambasada USA! Widać więc jasno, że są to rozgrywki na naprawdę wysokim szczeblu.

 

Ukraina, zatrzymanie członków grupy przestępczej. Źródło: portal Цензор.НЕТ

 

Jakie towary służyły do wyłudzania zwrotów VAT-u na Ukrainie

Przede wszystkim należy zacząć od tego, że największe pole do popisu dawały zwroty VAT-u związane z eksportem towarów poza granice Ukrainy. A skoro tak, to postawiono na następujący model działania:

kupujemy tanio > podbijamy cenę do niebotycznych rozmiarów za pomocą spółek – krzaków pełniących rolę znikających podatników > występujemy o zwrot VAT-u z tytułu eksportu 

Na potrzeby takiego schematu wynaleziono ciekawą ścieżkę: przeróżne produkty o niejasnym przeznaczeniu związanym z nauką i rozwojem technologii. Przykłady? Soczewki optyczne, membrany elektrod, elementy piezoelektryczne, różne czujniki itp. – ogólnie tego typu rzeczy, do których można było „dorobić legendę” uzasadniającą kosmiczny wręcz wzrost ich wartości (przynajmniej na fakturach). No i jak wspomniałem przed momentem, takie towary były wykorzystywane do transakcji fikcyjnego eksportu, a ich cena na rynku krajowym została uprzednio odpowiednio zawyżona poprzez system fikcyjnych dostaw, niejednokrotnie nawet o tysiące %! Zawyżenie ceny było oczywiście wykorzystywane do odzyskania odpowiednio „tłustego” zwrotu VAT-u.

 

Przykłady karuzel

Pewna ukraińska firma sprzedała za granicę blisko 100 tysięcy „piezoelektrycznych czujników ciśnienia”, rzekomo wykonanych w jednej z fabryk w okolicach Charkowa. Całkowita deklarowana wartość „eksportu” tego towaru wyniosła ok. 306 milionów hrywien, czyli w przeliczeniu jakieś 43 miliony PLN. Taki czujnik na fakturach przy eksporcie kosztował blisko 450 USD, podczas gdy realny koszt jego wytworzenia wynosił ok. 2 USD. Według szacunków 94% kosztów produkcji stanowiły tu części składowe, które można było łatwo i tanio kupić w normalnych sklepach. Gotowe i zapakowane czujniki były następnie wysyłane do Polski lub Wielkiej Brytanii, drogą lotniczą lub samochodami. Ten sam towar wracał z powrotem na Ukrainę (jak to bywa w karuzelach), a jego wartość na fakturach wynosiła już zaledwie 2,5 USD / sztuka. Ta wartość była potem oczywiście „pompowana” przez odsprzedaż pomiędzy kolejnymi ukraińskimi spółkami, po czym czujniki znów jechały do Polski, ale znów po kilkaset USD za sztukę, od których był zwracany VAT (tytułem eksportu). Odnośnie końcowych losów towaru wiadomo tyle, że po prostu utknął gdzieś sobie na jakichś polskich magazynach i nigdy nie trafił do normalnej sprzedaży. Straty ukraińskiego skarbu państwa obliczono w tym przypadku na ponad 50 milionów hrywien.

Dość znaną historią był też przypadek nanorurek, które miały być eksportowane do Hongkongu. A cóż to takiego te nanorurki i jakie jest ich zastosowanie? Ekspertem w tej dziedzinie nie jestem, ale szybki research pozwolił mi dowiedzieć się, że jest to materiał uznawany za jeden z najbardziej wytrzymałych i najsztywniejszych na świecie, a stosuje się go min. w przemyśle elektronicznym, urządzeniach medycznych, czy też przy produkcji niektórych polimerów. No i teraz te nanorurki miały opuścić Ukrainę z ceną fakturową równą ok. 450 Euro za 1 kg (od czego zresztą miano później zażądać zwrotu VAT-u). Co się jednak okazało? A to, że zamiast „wysokich technologii” VAT-owcy próbowali wywieźć za granicę zwykłą sadzę, co zostało jednak odkryte przez milicjantów. Jak obliczono, deklarowana ilość nanorurek wystarczyłaby do zaspokojenia potrzeb produkcyjnych wszystkich krajów Azji Południowej aż do 2040 roku – czyli przestępcy „poszli na grubo”, jak to się mówi… Pewnej pikanterii dodaje tej sprawie fakt, że w proceder zamieszani byli szefowie jednej ze znanych sieci sprzedającej produkty spożywcze.

 

Czujniki ciśnienia używane w karuzelach VAT-owskich. Źródło: portal Цензор.НЕТ

 

Schemat alternatywny

Oczywiście zdarzało się i tak, że stosowano nieco inną metodę:

– na fakturach eksportowano towar wartościowy, rzeczywiście nadający się do sprzedaży,

– otrzymywano zwrot na podstawie fałszywych „kwitów” potwierdzających eksport, wystawionych przez skorumpowanych celników, przy czym towar nigdy nie opuszczał Ukrainy,

– fikcyjnie wyeksportowany towar „upłynniano” na krajowym rynku po niższej cenie, nie odprowadzając VAT-u.

Jeśli miałbym to wszystko jakoś skomentować, to napiszę tak: jeżeli ktoś orientuje się w realiach przestępczości VAT-owskiej, to z pewnością dostrzeże, że „wałki” typu nanorurki czy wtryskiwacze były na tyle prymitywne, iż bez aktywnego udziału przedstawicieli aparatu skarbowego właściwie nie powinny zaistnieć w większej skali. Z taką oto konkluzją przejdźmy do kolejnego zagadnienia.

 

Schemat organizacyjny grup VAT-owskich na Ukrainie

Nie będzie chyba wielkiego zaskoczenia, jeśli napiszę, że w przypadku ukraińskich grup przestępczych mieliśmy do czynienia z wykorzystaniem znikających „słupów” – były to często osoby z hospicjów, ubezwłasnowolnione, cudzoziemcy z krajów Wspólnoty Niepodległych Państw itd. Ogólnie można powiedzieć, że charakterystyka dość podobna do polskich „prezesów” – ciężko tutaj bowiem wymyślać koło od nowa. Idźmy dalej: według służb ukraińskich mieliśmy trzy główne kategorie podmiotów zamieszanych w przestępstwa podatkowe:

– tzw. beneficjenci, czyli realnie działające przedsiębiorstwa, które korzystając z usług innych firm (tranzytorów) zawierają fikcyjne umowy skutkujące „zbiciem” VAT-u, a tym samym nie płacą znacznych kwot podatków do budżetu – tego typu firmy były także beneficjentami karuzel, tzn. występowały o zwroty;

– tzw. tranzytory, czyli przedsiębiorstwa, które pod przykrywką legalnej działalności gospodarczej prowadzą transakcje sprzedaży lub usługi pośrednictwa, nie mając na celu uzyskania korzyści ekonomicznych, ponieważ nie mają odpowiednich zdolności produkcyjnych, magazynów, personelu itp. – ich rolą jest wystawianie faktur, a operują na minimalnych marżach, gdzie różnica pomiędzy przychodami a kosztami wynosi +- 0,5%, od czego płacone są podatki;

– tzw. słupy, czyli przedsiębiorstwa, które zazwyczaj działają poprzez pośredników i zamykają się w niezwykle krótkich terminach (na Ukrainie znane jako „jednodniowe firmy”), których funkcją jest akumulowanie wszystkich zobowiązań podatkowych beneficjentów i tranzytorów.

Widać tu bez wątpienia podobieństwo do znanych z naszego podwórka brokerów, buforów oraz znikających podatników. Schemat na tyle przejrzysty, że w zasadzie nie ma co się nad nim dłużej rozwlekać.

 

Ferrari 599 GTB należące do syna bliskiego współpracownika Petra Poroszenki, prezydenta Ukrainy. Współpracownik ten jest zamieszany w skandal korupcyjny związany z dostawami do armii, gdzie także zastosowano schemat wielokrotnego „pompowania” cen towarów. Foto: Александр Дубинский

 

Koniec epoki zwrotów – i co dalej…?

Podobnie jak i w Polsce, tak i na Ukrainie nadszedł czas, że naprawdę „chamskie” zwroty, podobne do opisanych powyżej, właściwie się pokończyły. Było to skutkiem tego, że kilka lat temu władze fiskalne ogłosiły walkę z luką podatkową i przestępczością VAT-owską. Należy tutaj zaznaczyć, że VAT był tylko jednym z problemów – zaraz obok stała masowa „optymalizacja” kosztów skutkująca relatywnie małymi wpływami do budżetu z tytułu ukraińskiego odpowiednika naszego CIT-u. Skalę zjawiska oddają niezależne szacunki, w których mowa o 300 – 600 miliardów hrywien pozostających w obiegu szarej strefy (czyli bez opodatkowania), podczas gdy dochody budżetu w latach 2013 i 2014 wynosiły odpowiednio 340 i 360 miliardów hrywien! Byli zresztą dziennikarze śledczy, którzy starali się wyjaśnić sprawę (co ciekawe, podobno żyją do dziś) i zgodnie z ich ustaleniami 80 – 90% wszystkich ukraińskich przedsiębiorstw korzystało z „optymalizacji” podatków, w które zamieszane były min. takie instytucje, jak Ministerstwo Finansów, SBU (służba bezpieczeństwa), prokuratura oraz zwykli urzędnicy skarbowi różnych szczebli. Nie mam możliwości zweryfikowania, czy rzeczywiście była to prawda, ale jeśli tak, to mamy obraz państwa będącego w destrukcji.

Wracając jednak do tematyki VAT-u, to zgodnie z ogólnie dostępnymi informacjami na Ukrainie dość ciężko jest go dziś nielegalnie zwrócić, głównie ze względu na system elektronicznej ewidencji faktur połączony ze specjalnymi kontami bankowymi przeznaczonymi do wpłacania należnego podatku VAT (rozwiązanie wdrożone w 2017 roku). Postaram się poruszyć ten temat w jednym z kolejnych wpisów, ponieważ moim zdaniem jest to dość ciekawe rozwiązanie (przynajmniej na pierwszy rzut oka). W każdym razie można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że elektroniczna ewidencja faktur pozwoliła wyeliminować drobniejszych VAT-owców z rynku, ale mając częściowo na uwadze nasze polskie doświadczenia, mogę powiedzieć tak: duży może więcej (szczególnie jeśli zdążył w tzw. dzikich czasach zgromadzić odpowiedni kapitał). Tak więc moim zdaniem rekiny dalej sobie pływają w wodzie, może nieco mniej mętnej, a społeczeństwo ukraińskie jest karmione propagandowymi sukcesami.

Samej luki VAT zresztą nie zlikwidowano całkowicie, o czym świadczą chociażby wypowiedzi różnych oficjeli. Zmienił się za to model przestępstwa – dziś działa się min. na takim „patencie”, jak generowanie kosztów VAT-owskich przez znikające firmy, dzięki czemu realnie działające przedsiębiorstwa płacą po prostu niższe podatki. Popularne więc było zawieranie fikcyjnych umów podwykonawstwa, gdzie np. przy zamówieniu robót budowlanych firma A daje zamawiającemu wysokie koszty, w tym VAT, a tak naprawdę prace wykonuje od początku do końca firma B, za dużo mniejsze pieniądze. Dzieje się to oczywiście za wiedzą zamawiającego i wymaga odpowiedniego operowania dokumentacją, ale jest do wykonania. Rzecz jasna firma A jest tutaj swego rodzaju figurantem, który niekoniecznie musi rozliczyć się z wszystkich danin należnych skarbowi państwa.

Inny wariant z generowaniem kosztów odbywał się w taki oto sposób: spółka A rejestrowana na „słupa” rzekomo dostarczała towary lub usługi realnie działającemu przedsiębiorstwu B. Po otrzymaniu przelewu na konto A, środki były podejmowane w gotówce pod pozorem wypłat dla pracowników, pokrycia kosztów podróży służbowych oraz wydatków bieżących itp. Rzecz jasna pieniądze wracały potem do przedsiębiorstwa B, które dokonało wpłaty – kwota była już jednak pomniejszona o prowizję dla A (od 7 do 10%). Oczywiście nie było tutaj mowy o płaceniu żadnego podatku – spółka A nie odprowadzała nic do budżetu, ale sama wystawiała kosztowe faktury VAT, które umożliwiały dokonanie odliczeń firmie B.

 

Widok na ulicę Lwowa. Z racji bliskości polskiej granicy działało tam podobno sporo grup zajmujących się przestępstwami VAT-owskimi (analogicznie jak wielu VAT-owców działało chociażby we Wrocławiu). Źródło: zbiory prywatne.

 

Kilka cech charakterystycznych dla ukraińskich VAT-owców

Na Ukrainie, podobnie zresztą jak i w Polsce, występowały pewne typowe elementy w działalności podmiotów trudniących się wyłudzaniem / uszczuplaniem podatku od wartości dodanej – poniżej niektóre z nich:

– rejestracja firmy w oparciu o nieważne lub sfałszowane dokumenty (bywało, że działalność taka była prowadzona bez wiedzy osób, które figurowały jako założyciele, gdyż ktoś np. zdobył ich dane i wykorzystał do celów rejestracyjnych);

– rejestrowanie firm na klasyczne „słupy”, które nie zamierzają prowadzić realnej działalności gospodarczej;

– rejestracja działalności na normalne osoby, a następnie przerejestrowanie jej na „słupa” (np. w drodze sprzedaży spółki);

– spółka istnieje przez krótki okres (kwartał) i jedynie w tym czasie wystawia faktury, a potem zaprzestaje jakiejkolwiek aktywności;

– podatnik nie posiada otwartych rachunków w instytucjach bankowych;

– oficjalny przedstawiciel lub założyciel nowej firmy jest przedstawicielem lub też założycielem innego przedsiębiorstwa, które zostało wcześniej zlikwidowane w drodze postępowania upadłościowego;

– podatnik nie składa sprawozdań finansowych do inspektoratu podatkowego za ostatni okres sprawozdawczy;

– przedstawiciel spółki jest osobą, która ma na koncie wyrok sądowy za tzw. fikcyjną przedsiębiorczość.

Jak widać wiele z tych cech pokrywa się z rzeczami, jakie znamy z naszego lokalnego podwórka. Za niewątpliwą ciekawostkę można uznać tutaj brak rachunków bankowych w oficjalnych instytucjach – w polskich warunkach rzecz raczej nie do pomyślenia. Nie powinno to specjalnie dziwić zważywszy na fakt, że tylko w latach 2014 – 2016 na Ukrainie upadło…  aż 77 banków! Ukraińskie firmy poniosły z tego tytułu straty szacowane na 82 miliardów hrywien, czyli ok. 11,5 miliarda PLN – była to około ¼ wszystkich środków zgromadzonych na firmowych rachunkach w skali kraju! Tak dla porównania dodam, że w samym 2015 roku wielkość całej luki VAT na Ukrainie była szacowana na ok. 24 miliardy PLN (dane Banku Światowego). Wyobraźcie sobie teraz, co by się działo w Polsce, gdyby firmy w ciągu 2 lat straciły ¼ pieniędzy ze swoich rachunków bankowych – rewolucja, zapaść gospodarcza…? W każdym razie ciężko zaprzeczyć, że masowe upadłości w ukraińskim sektorze bankowym stanowiły bardzo poważne utrudnienie dla rozwoju przedsiębiorczości w tym kraju. Ciężko jest mi dziś powiedzieć, ile z takich sytuacji było wynikiem quasi-przestępczych działań, ale obstawiam, że i takie przypadki się zdarzały.

 

Widok portu w Sewastopolu (Krym), rok 2009. Źródło: zbiory prywatne. 

 

Kilka słów na zakończenie

Chciałem jeszcze wspomnieć o kilku innych zagadnieniach od strony bardziej praktycznej, ale niestety okazało się, że muszę je najpierw skonsultować z ukraińskimi znawcami tematu, więc zapewne pojawią się one za jakiś czas jako druga część niniejszego wpisy. Niestety, bariera językowa jednak robi swoje – szczególnie w kwestii prawniczego słownictwa specjalistycznego, które zresztą tłumacz Google niespecjalnie ogarnia. Obiecuję jednak, że będę nad tym systematycznie pracował i sukcesywnie podwyższał poziom „zagranicznych” wpisów. Na zakończenie dodam jedynie, że szczerze szanuję polskich przedsiębiorców, którzy zdecydowali się na ekspansję na Ukrainę – to jednak wciąż trochę inny świat niż Polska i trzeba naprawdę doskonale znać specyfikę tamtejszego rynku, aby nie „popłynąć”. No, ale z drugiej strony, jak mawiają Rosjanie: kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije!

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na tym zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!