Chcesz stracić pieniądze na Forex? Broker market maker chętnie Ci w tym pomoże!

O wałkach forexowych krążą legendy, będące po części prawdą, a po części konsekwencją słabego zrozumienia mechanizmu tego rynku przez jego uczestników (a jeśli się czegoś nie rozumie, to łatwo o teorie spiskowe). Ja sam zresztą na eksperta od Forexu nie zamierzam się kreować, a tak w ogóle nie jestem zwolennikiem tego sposobu inwestowania, podobnie jak nie mam zaufania do funduszy inwestycyjnych itp. organizacji – są bardziej zyskowne i bezpieczniejsze sposoby na pomnażanie majątku. Zostawmy jednak moje prywatne opinie i przejdźmy do meritum, czyli do tego, jak można szybko utopić szmal powierzając go w ręce brokera market maker.

Jak to działa

Na początek, dla osób niezbyt zorientowanych w temacie, krótkie wyjaśnienie dotyczące zasady działania takiego brokera market maker. Otóż brokerzy ci sami ustalają ceny poszczególnych instrumentów oraz kwotowanie i, co najważniejsze, zdecydowana większość zleceń przyjmowanych przez nich od klientów (a właściwie to prawie wszystkie) nie jest wysyłana na prawdziwy rynek. Aby lepiej to zrozumieć: jeśli Twoje pieniądze przekazane takiemu brokerowi są zainwestowane rzekomo np. w dolary, to tak naprawdę on ich w nic nie inwestuje, lecz trzyma na swoim koncie. Jest to więc tylko symulacja, forma zakładu na podobnej zasadzie, jak wpłata kasy bukmacherowi, co ma ogromne znaczenie dla postępowania brokera. Dlaczego? Ponieważ brokerowi zależy, abyś przegrał jak najwięcej, a najlepiej wszystko, bo wtedy wpłacone przez Ciebie pieniądze po prostu zostają na jego koncie i nie będzie musiał ich Tobie wypłacać. W sumie bukmacherowi też zależy, żebyś przegrał, ale u niego masz przynajmniej jasną sytuację: sam obstawiasz mecz na wiadomych z góry warunkach i nikt nie kieruje Ciebie na minę oszukując i wciskając coś, na czym masz niewielkie szanse zarobić. Jasne? Obstawiam, że tak.

Przejdźmy do tego, w jaki sposób się to wszystko odbywa. Zaczyna się od telefonicznego naciągania typu „Mam dla Pana super ofertę, dzięki której może się Pan stać milionerem!” itp. obiecywanie przysłowiowych złotych gór. Co ciekawe, po niedawnych zmianach w prawie zakazujących brokerom oferowania usług maklerskich bez posiadania licencji KNF, wiele call center z naganiaczami przeniosło się po prostu za granicę – najczęściej do Czech i stamtąd dzwonią do potencjalnych klientów w Polsce. Zresztą nie zawsze muszą dzwonić, bowiem, wbrew pozorom, jest całkiem sporo osób, które same się zgłaszają do takich brokerów (np. skuszone reklamami) i oferują im swoje pieniądze „do przepalenia” – żyć, nie umierać po prostu.

Proces „przepalania” kasy

No i jak już się taki zainteresowany trafi, to broker market maker sugeruje mu wejście w takie instrumenty finansowe, które praktycznie gwarantują wirtualną stratę środków zainwestowanych przez klienta (przypominam, że wtedy broker może je po prostu zatrzymać dla siebie, bo cała transakcja to niejako symulacja). Co gorsza, takie „przepalanie” pieniędzy inwestorów nie jest zwykle jakimś długotrwałym procesem – w razie czego dźwignia finansowa sprawi, że w przypadku złego obstawienia przez klienta jego konto może zostać wyczyszczone w ciągu bardzo krótkiego czasu. Taka sytuacja to czysty zysk dla brokera, a dodam tylko, że ludzie wpłacają często po 50 tys. PLN i więcej, które można szybko „przepalić” i powiedzieć następnie tymże inwestorom: „No sorry, źle Pan obstawił, tym razem nie wyszło, miał Pan wyjątkowego pecha, no ale czasem tak bywa.”.

Ok, ale przecież może mieć miejsce sytuacja, w której klient mimo „szczerej” podpowiedzi brokera jednak obstawi dobrze i zarobi, co wtedy…? No cóż, z punktu widzenia market makera jest źle, ale jeszcze nie tragicznie. Tragedia robi się dopiero wtedy, kiedy ów klient chce wypłacić swoje pieniądze powiększone o zysk, bo wtedy ten zysk broker musi mu wypłacić z własnej kieszeni (a przecież w biznesie nie chodzi o to, aby tracić). Co prawda niewielki % osób się na taką wypłatę decyduje tuż po udanej „inwestycji”, ale jednak zdarzają się i takie jednostki. Co więc robi taki broker? Zniechęca inwestorów do wypłaty pieniędzy jak tylko może – zwykle są to ściemy w stylu: „Wie Pan, właśnie pojawiła się nowa możliwość inwestycji, ale mówię to tylko Panu jako jednemu z naszych najlepszych klientów, których szczerze lubię – tylko trzeba się spieszyć, bo to wyjątkowa i krótkotrwała okazja…”. Jeśli taki teatrzyk przyniesie skutek i klient zdecyduje się jednak dalej inwestować, to oczywiście są mu proponowane takie instrumenty, dzięki którym z dużym stopniem prawdopodobieństwa będzie można go szybko wyzerować. Jeśli się uda tego dokonać, to się dziękuje i zachęca do ponownej wpłaty (niezły tupet, heh).

Na zakończenie: czy brokerzy market maker Forex to rzeczywiście czyste zło? Jeśli wziąć pod uwagę, że statystycznie 80-90% osób traci na takich inwestycjach, to niestety raczej tak. Osobiście jestem zdania, że jak ktoś lubi się bawić w podobne inwestycje wysokiego ryzyka, to niech już lepiej weźmie sobie spis spółek giełdowych, zasłoni oczy, po czym zakreśli kilka dowolnych pozycji i zakupi akcje – będzie miał wtedy o wiele większą szansę, że faktycznie nieźle zarobi. Jest zresztą pewna stara zasada: nie wierz facetowi w garniturze, który twierdzi, że za Twoje własne pieniądze zrobi z Ciebie milionera. I warto mieć ją czasem na uwadze.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Transfer „lewych” pieniędzy w małej skali

Niektórzy (i jest ich całkiem sporo) utożsamiają transfery nielegalnie zdobytych pieniędzy z wielomilionowymi transakcjami, kontami na Kajmanach itp. akcjami rodem z filmów. A w rzeczywistości wcale nie musi to tak wyglądać, o czym świadczy chociażby poniższa historia, dziejąca się zresztą w tzw. real time.

 

Krótkie wprowadzenie

Za organizację jednego z takich procederów odpowiedzialna jest grupa osób zza wschodniej granicy (większość to Ukraińcy, ale czasem ciężko to ustalić), która „legalizuje” pieniądze pochodzące chociażby z włamań na konta bankowe. Po co w ogóle ta zabawa? Załóżmy, że jesteśmy cyberprzestępcami, którym udało się włamać na czyjeś konto bankowe i zdobyć dostęp do SMS-ów autoryzujących (da się, zapewniam). Możemy więc wyczyścić konto i puścić przelew – tylko jeśli zrobimy to na nasze konto, to odpowiednie służby szybko nas namierzą. Potrzebny jest więc ktoś, kto przyjmie taką wpłatę na swoje konto bankowe, a następnie wypłaci gotówkę i wytransferuje za granicę przy użyciu systemów płatności zapewniających w zasadzie anonimowość. No a potem odpowie przed prokuratorem za świadomą (lub nieświadomą) pomóc przy praniu pieniędzy. Kimś takim jest właśnie tzw. muł. Cały proceder ewoluował przez ostatnie lata, ale z posiadanych przeze mnie informacji wynika, że wciąż są w niego zaangażowane te same osoby. No ale po kolei.

Akcja z wykorzystaniem Polaków do prania skradzionych pieniędzy wypłynęła na szersze wody medialne w 2016 roku – Policja i Prokuratura Krajowa chwaliły się wtedy rozbiciem gangu cyberprzestępców, którzy ukradli ponad 90 milionów PLN, dokonując przy tym ponad 800 przestępstw. Sukces organów ścigania? Niby tak, ale jednak nie do końca, ponieważ w tym samym czasie, kiedy media pisały o rozbiciu gangu, trwała kolejna kampania phishingowa wyżej wspomnianych Ukraińców i na OLX pojawiły się podejrzane oferty pracy mające na celu zwerbowanie do procederu wspomnianych powyżej mułów, którzy mieli przyjmować wpłaty pieniężne na własne konta bankowe, a następnie przelewać te środki zagranicę przy użyciu przy wykorzystaniu transferów pieniężnych typu Western Union czy MoneyGram.

 

Jak wyglądał taki werbunek mułów w praktyce?

Jeszcze kilka lat temu były to min. spamerskie maile z „ofertą pracy”, na początku po polsku, potem po angielsku. Stanowiska, na które „rekrutowano”, to min. manager ds. transferów, manager regionalny, asystent itd. – ogólnie miało to sprawiać wrażenie całkiem niezłej fuchy. Telefoniczne „rozmowy kwalifikacyjne” od lat przeprowadzał ten sam telefonista ze wschodnim akcentem, który informował zainteresowanych, że jest taka i taka robota i że można tyle i tyle zarobić. Nieco później, kiedy okazało się, że niektórzy rekrutowani dostawali pieniądze na konto i nie przesyłali ich dalej (oszust oszukał oszusta, heh), organizatorzy procederu zaczęli wystawiać ogłoszenia na regionalnych portalach ogłoszeniowych i wysyłali do kandydatów coś, co miało przypominać umowę na czas próbny, która miała stanowić formę zabezpieczenia (oczywiście w mniemaniu muła). Jednak mimo tego coraz więcej Polaków – mułów zaczęło sobie przywłaszczać przesłane pieniądze, organizatorzy zaczęli więc żądać od „kandydatów do pracy” skanów dowodu osobistego, aby potwierdzić ich tożsamość. A jeśli ktoś nie oddał pieniędzy? Wtedy wysyłali maile i dzwonili, strasząc odpowiedzialnością karną oraz innymi „nieprzyjemnościami”.

Obecnie model działania uległ pewnym modyfikacjom – oszuści podszywają się pod prawdziwe firmy, stawiając robioną na szybko stronę internetową z telefonem i mailem, po czym dają ogłoszenie na OLX. Jeśli któryś z kandydatów wysyłających CV im się spodoba i stwierdzą, że jest wiarygodny, to dzwoni wspomniany już telefonista ze wschodnim akcentem i pokrótce przedstawia, jaka to łatwa, przyjemna i zyskowna praca. W trakcie rozmów padają zapewnienia, że praca jest legalna + do tego pojawia się historyjka typu „jesteśmy agencją podróży, robimy kosztorysy wyjazdów dla grupy kilkunastu osób na Ukrainę i potrzebujemy często rozliczać płatności z klientami” – ogólnie wszystko ma sprawiać pozory dobrze funkcjonującej działalności. Jeśli ktoś się zgodzi na współpracę, to organizatorzy procederu proszą go o przesłanie skanu dowodu. Następnie podsyłają umowę, wyglądającą zresztą bardzo profesjonalnie i proszą o screen z panelu zarządzania kontem bankowym lub też o wyciąg bankowy – celem jest potwierdzenie, że konto rzeczywiście należy do przyszłego muła.

 

Jak wygląda transfer „lewych” pieniędzy

Jeszcze kilka lat temu przelewy na konto muła przychodziły z Niemiec lub z Austrii, sporadycznie także z PKO BP i wtedy organizatorzy pytali się, czy muł ma konto w tym właśnie banku, bo to konieczne dla „wykonywanej pracy”.

I teraz grupa operacyjna realizuje przelew (maksymalnie na 20 tys. PLN), a telefonista z ukraińskim akcentem dzwoni do muła i każe mu szybko udać się do banku/bankomatu aby podjąć gotówkę, a następnie udać się z nią do punktu Western Union / MoneyGram. Zwykle taka akcja była jednorazowa, ale jeśli muł się dobrze sprawił, to dostawał kolejny przelew. No a jeśli z jakiegoś powodu wydał się podejrzany, to oszuści już więcej się do niego nie odzywali.

Czy organizatorzy nie obawiali się tego, że banki zablokują konto? Kilka lat temu ani trochę, bo cała procedura blokady mogła trwać kilka dni. Obecnie jest jednak tak, że prokuratura może doprowadzić do „zbanowania” w ciągu kilku godzin, no ale od czego jest Elixir Express – pieniądze trafiają na konto muła w ciągu sekund i jest sporo czasu, aby je wypłacić. Oszuści, oprócz przekazów pieniężnych, mają też inne sposoby na dalsze transfery lewej kasy – ostatnio na topie jest chodzenie do Żabki i zakup Bitcoinów, a właściwie to transfer środków na giełdę BitBay.

Takie akcje mają miejsce cały czas – jeszcze kilka/kilkanaście tygodni temu wisiały ogłoszenia na OLX dotyczące rekrutacji na stanowiska „asystenta ds. rozliczeń”. Można też założyć, że w większości prokuratur w Polsce jest co najmniej kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) spraw związanych z tą grupą. Jak prokurator podejdzie do tematu łagodnie, to daje wykorzystanego już muła jako świadka lub też umarza sprawę. A jeśli zdecyduje się zagrać na ostro, to oskarża go o przywłaszczenie pieniędzy, świadomy udział w procederze prania kasy lub, co gorsza, o włamanie na konto bankowe i kradzież. Co prawda większość sędziów podobno zmienia później kwalifikację tych czynów, ale niektórzy „przybijają” mułowi włamanie na konto bankowe, co jest już nieco absurdalne.

Cały proceder można w zasadzie porównać do mitycznej hydry – utniesz jeden łeb, odrastają dwa nowe. Dzieje się tak dlatego, że cały czas znajdują się ludzie naiwni lub amatorzy „łatwych” pieniędzy, którzy angażują się w takie działania. Policja z tym oczywiście walczy – ba, podobno nawet mają ustawione newslettery, które podsyłają im wszelkie ogłoszenia o pracy zdalnej. Nie podejmę się jednak jednoznacznej oceny skuteczności działań stróżów prawa na tym polu (za mało danych na dzień dzisiejszy).


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

VAT a eksport poza UE

Wiele osób mylnie utożsamia wyłudzenia VAT-u wyłącznie z karuzelami & WDT, czyli z Wewnątrzwspólnotową Dostawą Towarów (Polska – Czechy, Polska – Niemcy itp.). No a tymczasem zarabiać można także wywożąc towary poza którąś ze wschodnich granic Polski – i to bynajmniej nie tylko na VAT, ale, w niektórych przypadkach, również na akcyzie (o czym za moment).

Trochę statystyki

Proceder ten nie należy do rzadkości, co częściowo pokazują chociażby oficjalne dane zbierane przez UN Comtrade(agenda ONZ, do której raporty wysyłają urzędy statystyczne z ponad 200 państw, w tym także polski GUS). No i co z tych raportów wynika? A wynika to, że jeszcze 3 lata temu mieliśmy całkiem duże „dziury” związane pomiędzy zadeklarowanym w Polsce eksportem, a importem z Polski deklarowanym w krajach, do których zostały wysłane nasze towary. I tak np. różnica na linii Polska – Niemcy w latach 2008-2015 wynosiła jakieś 30 miliardów USD – o tyle więcej wysłaliśmy do Niemiec według naszych danych z GUS, niż niemiecki odpowiednik GUS u nich „zaksięgował”. Co więc się stało z taką masą towarów? Część z nich to zapewne błąd w metodologii, część to tzw. szara strefa, ale reszta to najprawdopodobniej fikcyjnych eksport związany z wyłudzaniem VAT-u. Niemcy to i tak nie jest zresztą rekordzista, jeśli chodzi o „dziurę” w ujęciu procentowym – prawdziwe cuda dzieją się na linii handlu Polska – Cypr, do którego, według statystyk, w latach 2008-2015 wysłaliśmy towary za ponad 2 miliardy USD, gdy tymczasem Cypryjczycy odnotowali import z Polski w wysokości… 200 milionów USD. Oznacza to, że gdzieś „wcięło” ponad 80% polskiego importu na Cypr. Nie wiadomo, czy bardziej się z tego śmiać, czy może też płakać w związku z nieudolnością naszych organów kontroli skarbowej…

Eksport poza UE

No ok, ale miało być o eksporcie poza UE, więc będzie. I tak, według statystyk, „dziury” w eksporcie ukierunkowanym na Ukrainę, Rosję i Białoruś wynoszą odpowiednio 31, 22 i 24%. I nawet jeśli przyjąć założenie niektórych ekspertów, że połowa takiej „dziury” to np. różnice w klasyfikacji różnych towarów w innych państwach, odmienne okresy rozliczeniowe itd. to i tak zostaje +- kilkanaście %, co do których można z dużą dozą prawdopodobieństwa domniemywać, że są skutkiem przestępczości VAT-owskiej – a chodzi tutaj o miliardy PLN. Co prawda w teorii wyeksportowanie towaru poza obszar UE tak, aby można było otrzymać odpowiednie dokumenty celne uprawniające do zwrotu VAT-u (a czasem i akcyzy) wydaje się trudne, ale w praktyce jest dość proste. No bo w znacznej części przypadków tzw. kontrola celna wygląda tak:

– przyjeżdżasz do zaprzyjaźnionej agencji celnej z towarem mającym iść na eksport i z niezbędnymi dokumentami (faktura, specyfikacja, certyfikaty itp.),

– agent nawet nie sprawdza, co jest na pace, tylko wypisuje odpowiednie papiery,

– towar jedzie teraz do Urzędu Celnego, gdzie teoretycznie powinien być sprawdzony i odprawiony,

– w praktyce jednak dość rzadko celnicy sprawdzają na tym etapie towar, lecz ograniczają swoją aktywność do wydania dyspozycji „możesz Pan jechać”,

– kierowca wraca do agencji celnej, gdzie otrzymuje dokument EAD (Wywozowy Dokument Towarzyszący).

No i tyle – schemat uproszczony na potrzeby wpisu żeby nie produkować dodatkowych 2 stron nudnego tekstu, ale tak to mniej więcej wygląda (jeśli kogoś interesują szczegółowe procedury, to w sieci jest to dość wyczerpująco opisane).  Oczywiście, jest szansa, że celnicy skontrolują towar i wyłapią oszustwo (np. przysłowiowe cegły na pace zamiast drogiej elektroniki) – no to wtedy pozamiatane. Ale ptaszki ćwierkają, że doświadczeni i zarobieni VAT-owcy mają kumpli w agencjach celnych (ba, niektórzy mają swoje własne agencje), więc taki agent dzwoni do znajomego celnika i mówi: „Cześć Mirek, taka sprawa jest, zaraz mój kumpel wpadnie z towarem, weźcie go puśćcie szybko, bo się chłopina mocno spieszy…”. No i Mirek puszcza (rzecz jasna nie zawsze bezinteresownie). Pierwszy etap zaliczony, ale towar trzeba jeszcze odprawić na granicy (z Rosją, Białorusią, czy też z Ukrainą). No a tam już bywa różnie – też mogą zażądać papierów, „przetrzepać” pakę celem sprawdzenia zgodności towaru z kwitami itd. ale generalnie o wiele większy nacisk kładzie się na przemyt płynący szeroką rzeką do Polski, a nie na eksport z niej. Jednak w przypadku wartościowych transportów nieraz bez „ułożonego” celnika się nie obejdzie i nie są to bynajmniej wątki sensacyjne z „Psów” czy innych „Ekstradycji”, ale smutna rzeczywistość.

Jak zarobić na eksporcie jeszcze więcej, czyli „odwrócony przemyt”

Ciekawym patentem był fikcyjny eksport papierosów do Rosji, na Białoruś, czy też na Ukrainę. Ktoś powie zapewne: zaraz, zaraz, chyba tu się komuś kierunki po…rdoliły, przecież stamtąd to się przemyca, a nie wywozi…! No więc właśnie nie do końca, a biznes ten wygląda tak:

– dokonuje się legalnego, zafakturowanego zakupu papierosów w Polsce,

– „wybebesza” się paczki papierosów z oryginalnej zawartości i wypełnienia je podrabianymi papierosami, sianem, trocinami – różnie, chodzi w każdym bądź razie o użycie materiału o podobnej wadze i gęstości, co utrudnia pracę przyrządom prześwietlającym stosowanym przez służby,

– wywozi się towar poza którąś ze wschodnich granic Polski i uzyskuje dokumenty celne umożliwiające wystąpienie o zwrot VAT-u i akcyzy tytułem eksportu, które to podatki stanowią ok. 80% ceny brutto paczki papierosów,

– puszcza się legalnie zakupione w Polsce papierosy w tzw. drugi obieg, czyli na targowiska, do zaufanych sklepów jako „towar spod lady” itd. – papierosy te były/są często pakowane w podróbki pudełek, tyle, że bez banderoli, z podrabianymi banderolami, albo z banderolami „z odzysku”, choć te ostatnie już rzadko się spotyka,

– no i wreszcie magiczny moment: występujemy o zwrot podatków (VAT i akcyza) = megaprofit.

Zyski wypracowane w ten sposób można porównać do tych osiąganych w drodze klasycznego przemytu „fajek” do Polski, więc biznes się opłaca. Dodatkowo plusem jest to, że jeśli nie wykryje się tego myku na granicy (albo na wcześniejszym etapie kontroli w Urzędzie Celnym), to potem bardzo trudno jest udowodnić fikcyjny wywóz towaru – ot, zniknął gdzieś na bezkresnych stepach i szukaj Pan wiatru w polu…

To oczywiście tylko jeden z wielu przykładów – „eksportuje” się np. napoje energetyczne na Daleki Wschód i do Afryki, artykuły spożywcze, różnego rodzaju wyroby chemiczne oraz wiele, wiele innych rzeczy. W jednym z kolejnych wpisów postaram się w każdym razie omówić, jak uwiarygodnić taki eksport, żeby na pierwszy rzut oka nie było się za bardzo do czego przyczepić – patrząc od strony wykrywania nieprawidłowości podatkowych, rzecz jasna.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!