Spółka komandytowa – jak ją wykorzystać do uniknięcia odpowiedzialności

W pewnych branżach dość popularne są różnego rodzaju struktury, które mają za zadanie chronić przed odpowiedzialnością stojące za nimi osoby – to tak w razie, gdyby coś tam w biznesie się nie powiodło (niezamierzenie, czy też zgoła zamierzenie). Jedną z ciekawszych opcji jest tutaj spółka komandytowa, w której komplementariuszem jest np. słup, a jeszcze lepiej spółka LLC zarejestrowana np. w Delaware. Co daje taki układ? O tym za moment.

Komandytariusz vs komplementariusz

Zanim przejdę do odpowiedzi na postawione powyżej pytanie, zacznijmy może od podstaw. Otóż taki komandytariusz ma bardzo ciekawe możliwości ograniczenia swojej odpowiedzialności za zobowiązania spółki komandytowej. Ważnym elementem tej układanki jest tutaj umowa spółki komandytowej, w której określa się tzw. sumę komandytową. No i w dużym skrócie wygląda to tak: jeśli komandytariusz wniesie do spółki wkład o wartości równej lub wyższej od tej sumy komandytowej, to jego osobista i bezpośrednia odpowiedzialność np. za zobowiązania spółki zostaje co do zasady wyłączona. Taki stan znajduje zresztą potwierdzenie chociażby w wyrokach Sądu Najwyższego. Oczywiście, są od tego pewne odstępstwa, jak np. reprezentowanie spółki przez komandytariusza bez odpowiedniego umocowania, czy też ujawnienie jego nazwiska/firmy w nazwie sp.k., no ale powiedzmy sobie szczerze: zawodowcy nie popełniają takich błędów. Co równie ważne (a czasem i ważniejsze), taki komandytariusz z reguły nie ponosi także odpowiedzialności za zobowiązania podatkowe spółki – jeśli oczywiście wszystko jest dopięte tak, jak trzeba.

A komplementariusz? Teoretycznie to trochę taki „chłopiec do bicia”, który reprezentuje spółkę i odpowiada za jej zobowiązania także swoim osobistym majątkiem (jeśli egzekucja z majątku spółki okaże się bezskuteczna, gdyż np. jest on zwyczajnie zbyt mały). Mówiąc prościej wygląda to tak, że w przypadku wejścia do akcji komornika, takiemu komplementariuszowi mogą często zlicytować willę, Mercedesa i kino domowe, co jest bez wątpienia bolesnym doświadczeniem.

Jak to wszystko rozgrywają spryciarze?

W pierwszym wariancie mamy spółkę komandytową, której komplementariuszem jest typowy słup. I teraz gdyby zaczęło się dziać coś złego, to tenże słup po prostu przyjmuje wszelkie zobowiązania „na klatę” i niejednokrotnie zostaje z ogromnymi długami. Takie rozwiązanie ma jednak kilka wad, jak np. taka, że nasz słup może przestraszyć się odpowiedzialności i zdecydować się chociażby na złożenie obciążających nas wyjaśnień w nadziei, że dzięki temu choć część odpowiedzialności za problemy spółki z niego „spadnie” (nie takie „wkręty” serwują przesłuchujący podejrzanym, aby nakłonić ich do składania odpowiednich zeznań). Patrząc z tej perspektywy zdecydowanie lepiej jest postawić na drugi wariant.

W drugim wariancie komplementariuszem jest spółka LLC zarejestrowana np. w amerykańskim stanie Delaware, najlepiej też na słupa, do tego zagranicznego. Rozwiązanie takie ma dwie istotne zalety: 
– po pierwsze doprowadzenie do tego, aby prezes takiej spółki LLC – komplementariusz polskiej Sp.k. – odpowiadał także swoim prywatnym majątkiem za zobowiązania polskiego podmiotu, jest o wiele trudniejsze, niż byłoby w analogicznym przypadku polskiej spółki z o.o., 
– po drugie taką spółkę LLC można stosunkowo łatwo zamknąć w ciągu kilku – kilkunastu dni, co w przypadku wybuchu jakiejś afery jest zwykle okresem w zupełności wystarczającym do tego, aby polskie organy natknęły się na mur niezwykle ciężki do przebicia.

Prawdopodobny scenariusz rozwoju sytuacji w razie wystąpienia problemów polskiej spółki komandytowej nie będzie tu raczej zaskoczeniem: komplementariusz zostaje z problemami lub znika, a faktyczni beneficjenci tej struktury (komandytariusze) tworzą nowy podmiot i dalej działają sobie w najlepsze. Oczywiście, w przypadku grubszych spraw może ich dosięgnąć ręka sprawiedliwości (zawsze jest jakieś ryzyko i nigdy nie ma 100% pewności), ale dla aparatu ścigania z pewnością nie będzie to łatwe zadanie.

Krótkie podsumowanie

Na zakończenie dodam jeszcze, że podobne struktury są na topie zwłaszcza tam, gdzie istnieje duże ryzyko wystąpienia problemów np. ze skarbówką czy też z ZUS-em. Jest to zresztą tylko jedna z wielu opcji stworzenia tzw. „dupochronu”, jakie proponują swoim klientom niektórzy doradcy podatkowi (kwestie etyczne oczywiście tutaj pomijam). W każdym razie doradzałbym zwiększoną ostrożność w kontaktach biznesowych z takimi podmiotami – zwłaszcza, jeśli prezesem spółki-komplementariusza np. z Delaware jest jakiś bliżej nam nieznany Siergiej, czy też inny Andriej. 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak wykorzystać firmę – krzak, czyli uzupełnienie do poprzedniego wpisu

W poprzednim wpisie wspomniałem, że przy najbliższej okazji przybliżę „patent” umożliwiający relatywnie bezpieczne zarobienie kilkuset tys. PLN w ciągu kilku miesięcy, przy niewielkich nakładach kosztowych. Zanim jednak przejdę do meritum, chciałbym mocno i kategorycznie podkreślić, że celem tego wpisu (tak samo zresztą jak i pozostałych) nie jest instruowanie potencjalnych „kombinatorów” czy też podsuwanie im pomysłów – jeśli już, to ucieszyłbym się z tego, że jakiś uczciwy przedsiębiorca to przeczyta i w przyszłości nie da się nabrać na podobne „okazje”.

Na początek będzie „stary, sprawdzony numer”

Zacznijmy może od dość mało znanej metody, jaką jest wyłudzanie od przedsiębiorców… próbek towarów. Wygląda to zwykle banalnie: oszust dzwoni/pisze do różnych firm i mówi, że podoba mu się ich oferta, że chętnie zostanie ich stałym klientem, ale najpierw „Pan mi przyśle tak chociaż z 50 zgrzewek tych napojów (przykładowy towar), to rzucę na sklepy w okolicy i zobaczymy, jak to się sprzedaje. Taki sampling darmowy, bo sklepy za próbki nie płacą, wie Pan”. I co robi znaczna część przedsiębiorców? Oczywiście wysyła towar, bo przecież trzeba zainwestować w rozwój sieci sprzedaży, potencjalny kontrahent wydał się wiarygodny podczas rozmowy telefonicznej (w końcu zawodowy oszust), no a poza tym akurat na magazyn jakaś paleta ze zwrotem przyszła i napoje z krótkim terminem przydatności tam leżą, które i tak ciężko byłoby sprzedać, więc…

I tym sposobem darmowy towar wędruje do przeróżnych cwaniaków, którzy następnie szybko (i tanio) sprzedają go dalej, ewentualnie sami używają – bywały podobno przypadki, w których oszuści zaopatrywali w ten właśnie sposób swoje sklepy/hurtownie/restauracje itd. Ktoś powie, że to mała skala dobra dla leszczy. Ok, pewnie, że to nie VAT na paliwach, gdzie dziesiątki (i setki) milionów PLN-ów się przewijało, ale zaręczam, że miesięcznie spokojnie można kilka średnich krajowych wyciągnąć, jeśli ktoś jest w miarę obrotny, wygadany, no i oczywiście nie ma skrupułów. Jednak to jednak tylko wersja podstawowa, jaką praktykować mogą ludzie bez wizji rozwoju, których zadowala mała skala – coś jak filmowy gangster Grucha, do którego jego wspólnik Fred mówił: „To, co dla ciebie jest sufitem, dla mnie jest podłogą”.

„Stary, sprawdzony numer” – wersja na sterydach

Ok, mamy już znaną i sprawdzoną w boju metodę wyłudzania towaru „na próbki”, ale jak wejść z nią na wyższy poziom i zarobić jeszcze więcej? Swego rodzaju sterydem (czy tam dopalaczem, jak kto woli), mogłoby być tutaj posiadanie wiarygodnej spółki – krzak, o której wspominałem w poprzednim wpisie. Dzięki niej jeszcze większy odsetek przedsiębiorców mógłby nam przesyłać próbki = więcej towaru i więcej pieniędzy. Wszystko pięknie, ale to jeszcze nie jest wcale koniec możliwości maksymalizacji zysków z takiego procederu! Oto bowiem możemy tak „wyprofilować” działalność naszej spółki – krzak, że przedsiębiorcy sami będą szukać z nami kontaktu i nawet nie trzeba będzie ich specjalnie namawiać do tego, aby przysyłali bezpłatnie nieco większe ilości towarów, niż litościwe kilka – kilkanaście zgrzewek/kartonów czegoś tam. Jak jednak ich do tego skłonić…?

Zatrzymajmy się przez chwilę i pomyślmy: o czym marzy i śni wielu rodzimych biznesmenów? Odpowiadam: eksport rozumiany jako ekspansja na jakiś perspektywiczny rynek – np. Europa Zachodnia, USA, czy też, patrząc dalej, Chiny lub Indie. No i teraz załóżmy, że na rynku pojawia się jakaś wiarygodnie wyglądająca firma, która ogłasza, że znajduje w dalekich krajach partnerów handlowych dla polskich przedsiębiorców, do tego na zasadzie pobierania prowizji wyłącznie od pozyskanego klienta – żadnych przedpłat (nie licząc oczywiście darmowych próbek, no ale to co innego), co wygląda bardzo wiarygodnie. Jak sądzicie, ilu klientów udałoby się jej złapać: 100, 200, 300, a może więcej…?

Podpowiem na przykładzie wziętym z życia. Otóż x-lat temu kontrahent z Francji zaprosił mnie i kolegę na event biznesowy odbywający się w pewnym dalekim kraju, poza Europą – przeloty i hotel opłacone, żal było nie skorzystać. Wpadliśmy na pomysł, że może warto przy tej okazji wziąć jakieś fajne oferty od polskich firm, przedstawić tam na miejscu, a potem skasować ewentualną prowizję od kontraktu. Rozpuściliśmy więc „wici”, no i wiecie ilu chętnych przedsiębiorców się wtedy do nas zgłosiło…? Około 100 – tylko w ciągu kilkunastu dni, praktycznie bez żadnej reklamy i do tego nie mieliśmy nawet strony www pod tę ofertę, niczego w ogóle, co mogłoby zbudować naszą wiarygodność! Z tej setki potencjalnych kontrahentów jakaś połowa była chętna przesłać nam darmowe sample – a co dopiero mogłoby się dziać, gdybyśmy na tę okazję „postawili” wiarygodnie wyglądającą firmę i zainwestowali w reklamę…

Ostatecznie jednak, jak to w życiu bywa, coś tam ważnego nam wypadło i na event nie polecieliśmy, temat eksportu też ogólnie upadł, bo inne projekty akurat były na głowie, żadnych próbek towarów oczywiście też nie wzięliśmy. Tyle, że my akurat chcieliśmy działać uczciwie i robić normalny biznes, a co zrobiłby na naszym miejscu oszust, który by do tego dysponował w miarę wiarygodną spółką – krzakiem i zainwestował nieco pieniędzy w mądrą reklamę…? Mając porównanie obstawiam, że mógłby spokojnie wywieść w pole kilkaset firm i spowodować straty na kilkaset tys. PLN w ciągu kilku miesięcy. I wiecie, co w tym wszystkim byłoby najfajniejsze (dla oszusta)…? A to, że taki cwaniak prawdopodobnie miałby małe szanse poniesienia odpowiedzialności za te wyłudzenia, ponieważ:

a) zawarłby w umowie odpowiedni paragraf, że firma X przekazuje mu darmowe, bezzwrotne próbki, które on może rozdać potencjalnym klientom wedle swojego uznania (a weź mu udowodnij, że nie rozdał, tylko sprzedał na lewo – powodzenia)

b) gdyby nawet jakaś firma przypomniała sobie po iluś tam miesiącach o przesłanych próbkach i zażądała jakichś dowodów na ich wysyłkę do dalekich krajów, to oszust i tak mógłby bez większych problemów podsunąć papier potwierdzający wysłanie (co to za problem np. jeden kontener wysłać do Afryki z 1/10 otrzymanych próbek i mieć na to dokumenty?)

c) i nawet gdyby któraś z firm poczuła się oszukana, to czy wobec umowy podpisanej z cwaniakiem i wobec dowodów (fake’owych) przez niego przedstawionych, zdecydowałaby się walczyć o kilkaset czy nawet kilka tys. PLN przed sądem…?

Odpowiedź na ostatnie pytanie: bardzo wątpię, bo to byłaby wielka strata czasu i energii, a wynik mocno niepewny, więc czy warto byłoby się szarpać – no chyba, że dla zasady jedynie… Jest to oczywiście tylko moje prywatne zdanie, ale biorąc pod uwagę swoje doświadczenie związane z windykacją i obrotem gospodarczym, to taki właśnie scenariusz obstawiam. Poza tym nie słyszałem dotąd o żadnym udokumentowanym przypadku, w którym ktoś wyłudzałby sample towaru na masową skalę, stosując opisaną tutaj metodę „na eksport” – co nie oznacza oczywiście, że ktoś już w ten sposób nie działa, choćby i w nieco zmodyfikowanej wersji.

Podsumowanie

Jeśli ktoś myślał, że możliwości rozwoju takiego projektu kończą się na wyłudzaniu próbek towarów od przedsiębiorców zainteresowanych eksportem, to niestety jest w błędzie. Skoro bowiem mamy już do dyspozycji nieco większy kapitał, niż mieliśmy na początku, a do tego wciąż wiarygodną spółkę i doświadczenie, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby spróbować np. wyciągnąć pieniądze od inwestorów, mamiąc ich jakąś wspaniałą wizją typu kopalnia diamentów w Afryce (a co, z rozmachem można!). Jest to jednak temat na obszerniejsze opracowanie, więc nie dziś już o tym.

Tymczasem, jako podsumowanie tego wpisu, warto przytoczyć podstawowe elementy układanki składające się na dobre oszustwo:
– sprawdzony, w miarę prosty mechanizm działania,
– świadomość tego, czego pragnie grupa docelowa (w tym przypadku eksport i rozwój firmy),
– wiedza, jak zbudować wiarygodność (nie tylko w sieci zresztą),
– pomysł, jak mądrze zmodyfikować ów sprawdzony mechanizm.
I tyle. Jeśli dodamy do tego wszystkiego chęć do działania i pieniądze na tzw. „ruchy”, to w zasadzie zwykle wystarczy, aby dość szybko wykręcić całkiem niezłe zyski.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak stworzyć wiarygodnie wyglądająca firmę – krzak wydając na ten cel ok. 50 tys. PLN

Kilka lat temu miałem okazję przyjrzeć się bliżej sprawie związanej z dość spektakularnym upadkiem pewnego MLM-u, którego członkowie mieli zarabiać na klikaniu w reklamy. Dla każdego, kto miał nieco większe pojęcie o ryku e-commerce, było jasne, że projekt ten nie ma praktycznie żadnych szans na sukces. Niestety, tak jak i zawsze, znalazła się jakaś grupa niezorientowanych (czy też naiwnych), którzy nabrali się na piękne słowa tzw. naganiaczy, sugestywnie przekonujących: „I Ty możesz osiągnąć wolność finansową w ciągu kilku lat, przy minimalnej inwestycji!”.

Czy ofiara zawsze czuje się oszukana?

Tuż po spektakularnym „krachu” tego projektu, rozmawiałem z kilkudziesięcioma osobami, które zainwestowały różne kwoty: od kilkunastu do ponad 100 tys. PLN. Część z nich włożyła w ten biznes pieniądze zaoszczędzone uprzednio podczas kilkuletniej pracy za granicą, jeszcze inni otrzymali np. mieszkanie w spadku, które sprzedali, a gotówkę chcieli zainwestować. Jednak w najgorszej sytuacji byli ci, którzy pobrali kredyty, nawet na kilkadziesiąt tys. PLN – było takich dość wielu i to oni tak naprawdę powpadali w największe kłopoty. Wszyscy ci ludzie zresztą, bez wyjątku, potracili zainwestowane środki – zarobili tylko organizatorzy piramidy oraz „naganiacze”, którzy skasowali prowizje. I teraz wiecie, co było najciekawsze w tym wszystkim? To, że bardzo wielu z tych ludzi (nie wiem nawet, czy nie większość) nie dopuszczała do siebie w ogóle myśli, że ktoś ich właśnie oszukał! Przyjmowali za wiarygodne bełkotliwe i niespójne tłumaczenia „liderów”, powtarzając przy tym sobie, że przecież to biznes i zawsze może nie wyjść. Szczytem jednak byli ci, którzy pisali: „Może i straciłem pieniądze, ale za to poznałem wspaniałych ludzi, z którymi jeszcze pewnie coś zarobię w przyszłości – raz nie wyszło, to nie znaczy, że następnym razem będzie źle”. O takich mogę powiedzieć tylko: nawet mi was nie żal, skoro uważacie za wspaniałych ludzi, którzy z pełną świadomością was wy…, a wy jeszcze raz powierzylibyście im swoje pieniądze.

Swoją drogą to naprawdę ciekawe, jak łatwo jest w Polsce stworzyć firmę, której zaufa kilkanaście – kilkadziesiąt tys. osób. Weźmy chociażby przykład niesławnej piramidy Recyclix, która oferowała inwestorom blisko 500% zysku rocznie na… recyklingu śmieci. 5 tys. PLN kapitału zakładowego, anonimowy Łotysz na stanowisku prezesa i brak chociażby porządnej strony www – jak ktokolwiek w miarę tylko ogarnięty mógł się na to nabrać, to naprawdę nie mam pojęcia… Moim skromnym zdaniem organizatorzy tej akcji mogli się bardziej postarać i zainwestować dodatkowe kilkadziesiąt tys. PLN w działania wizerunkowe, a gwarantuję, że „złowiliby” o wiele więcej rybek do swojej sieci. Takie stworzenie „potęgi” od strony wizerunkowej nie jest jakoś specjalnie skomplikowane, ani szczególnie kosztowne – oczywiście mówię tutaj o poziomie podstawowym, czyli firmie służącej do prostych „wałków” i mającą za target mało świadomych uczestników rynku, bo jeśli ktoś chciałby np. wejść ze swoją spółka chociażby na NewConnect, no to już byłby zupełnie inny poziom (o czym zapewne kiedyś wspomnę).

Budowa wiarygodności firmy w 7 krokach – przykładowy schemat

1. Za kilka tys. PLN przejmujemy/kupujemy spółkę z możliwie najwyższym kapitałem zakładowym (najlepiej od 100 tys. PLN w górę), działającą już od kilku lat, koniecznie bez długów widocznych na portalach typu Dlugi.info. Jako prezesa możemy dać słupa – grunt, żeby nie wyglądał na menela i dobrze prezentował się w garniturze oraz nie figurował w wykazach osób zadłużonych (dobrze byłoby też, aby nie był bohaterem żadnej internetowej afery).

2. Wynajmujemy na kilka dni luksusowe biuro, gdzie będziemy przeprowadzać sesję zdjęciową. Należy przy tym pamiętać, aby na czas sesji zawiesić w biurze różne plakaty firmowe, jakieś logo 3D na ścianie itd. – ogólnie ma to wszystko wyglądać tak, jakby rzeczywiście w tym biurze odbywała się nasza działalność. Następnie robimy w ciągu 2-3 dni sesje zdjęciowe: prezes i kluczowi pracownicy (np. szef sprzedaży) występują przy tym w kilku różnych wersjach ubioru – ba, nawet pierwszego dnia mogą nosić kilkudniowy zarost, a drugiego ogolić się na gładko. Wskazana jest też widoczna zmiana fryzury pomiędzy obiema sesjami, jak również inne oświetlenie (sesje w różnych porach dnia). Warto też zadbać o takie szczegóły, jak letni ubiór podczas jednej sesji i zimowy płaszcz wiszący na wieszaku w innych ujęciach. Po co te kombinacje? A po to, aby uzyskać zestaw różnych zdjęć, dzięki którym przez kilka miesięcy będzie można ściemniać, że firma stale i na bieżąco rezyduje w tym właśnie biurze – np. wrzucając fotki na fanpage z jakimiś tam komentarzami. Szczegóły są zresztą ważne, tak w ogóle, przy tego typu akcjach, bo to właśnie one w dużej mierze budują historię i wiarygodność. Na koniec tego punktu dodam jeszcze, że orientacyjny koszt opisanych tu operacji to również kilka tys. PLN.

3. Dobrze byłoby, aby na fotkach oprócz managerów pojawili się również zwykli pracownicy – najlepiej kilku lub kilkunastu, mogą stanowić rozmyte tło podczas sesji, siedząc np. przy biurkach. Obowiązkowym elementem są oczywiście młode, atrakcyjne dziewczyny w firmowych strojach – tylko nie zwykłych, tanich t-shirtach z nadrukiem, a np. w marynarkach z naszytym firmowym logo. Dodatkowe kilka tys. na statystów i uniformy, ale co tam, biznes wymaga przecież inwestycji…

4. Jedną z rzeczy, które lud zwykle „kupuje”, są drogie auta. Nie ma dziś żadnego problemu, aby wypożyczyć na jeden dzień np. 2 nowe BMW serii 5 czy tam 7, po czym nałożyć na nie naklejki / nakładki na magnesy z firmowym logo i tablice rejestracyjne z nazwą firmy, a następnie zrobić kilka fotek, że to niby nasze pojazdy. Potem potencjalni inwestorzy spojrzą i pomyślą: no, niezłe auta mają, widać więc, że zarabiają (tak właśnie rozumuje większość ludzi). Następnych kilka tys. PLN wydane.

5. Oczywiście, jako potentat, musimy posiadać odpowiedniej klasy materiały promocyjne (logo, wizytówki, papier firmowy itd.) oraz ładną stronę www (może być na ładnym szablonie, to nie problem, ale bez nazwy konkretnego theme w stopce!). Dla celów wizerunkowych dobrze jest jeszcze dorzucić na naszą stronę internetową „znaczki” typu Rzetelna Firma, czy też inne, branżowe logosy. Podbije to w pewnym stopniu wiarygodność w oczach nieco mniej zorientowanych osób. Dobrze byłoby też nagrać promocyjny film niezłej jakości, prezentujący nie tylko potencjał firmy, ale także dane dotyczące jej przyszłego rozwoju, jak np. „za 2 lata zamierzamy zarabiać tyle a tyle, będziemy potęgą na miarę polskiego Facebooka itd.” – taki bullshit prawie zawsze robi wrażenie na laikach. Dodatkowo można też zainwestować we własną infolinię 0-800… – koszt niewielki (od 100 PLN miesięcznie), a prestiż spory, bo takie infolinie zwykle kojarzą się ludziom z poważnymi przedsiębiorstwami. No i teraz orientacyjny koszt za wszystkie działania z tego punktu: spokojnie powinniśmy się zmieścić w kwocie do 10 tys. PLN (pod warunkiem, że zapłacimy za faktury, co nie jest wcale oczywiste!).

6. Pora na małą kampanię online, mającą zbudować naszą wiarygodność. Tutaj już wypadałoby zainwestować ok. 10 tys. PLN w jeden – dwa artykuły sponsorowane w poważnych mediach o tematyce biznesowej, w których to artykułach nasz prezes będzie opowiadał historię, jak to przez x-lat robił rozliczne interesy na Zachodzie (kto to sprawdzi, nikt…), po czym wrócił do Polski, bo tutaj odkrył żyłę złota i ogromne możliwości, jakie daje nasz biznes itd. itp. Obowiązkowo należy też wspomnieć o jakiejś ciekawej inicjatywie firmowej, która będzie bazą do zbudowania wizerunku bogatej organizacji – patrz punkt 7. Dodam jeszcze, że tutaj nie chodzi tak naprawdę o zasięgi – celem jest to, aby „naganiacze” mogli pokazać „inwestorom”, że firma jest wiarygodna, bo przecież prezes udziela wywiadów w znanych tytułach, więc człowiek sukcesu, budzący zaufanie itd. Co jeszcze… Na pewno niezbędne będzie założenie fanpage i „nabicie” na nim jak największej ilości fanów – niektórzy kupują lajki, co jest akceptowalnym rozwiązaniem na początek, ponieważ ludzie i tak w większości patrzą na liczbę polubień, a nie na aktywność fanów. Konieczne też będzie założenie kilkunastu – kilkudziesięciu fejk kont na Facebooku, które to konta będą komentowały, lajkowały i udostępniały, tworząc wrażenie życia na fanpage. Jeśli natomiast chodzi o opinie w sieci i na forach, to można dosłownie za kilkaset PLN wynająć studentów, którzy będą uprawiać tzw. marketing szeptany, wrzucając linki i opinie na rozmaite fora czy grupy na Facebooku. Koszt takich działań: od kilku do kilkunastu tys. PLN powinno spokojnie starczyć na początek.

7. Aby ugruntować pożądany image zamożnej organizacji, do tego odpowiedzialnej społecznie, dobrze jest pochwalić się jakimś ciekawym projektem, który wymaga zainwestowania większej ilości gotówki (a przynajmniej na taki wygląda). Przykładowo: nasza firma tworzy fundację, która będzie odnawiać stare, polskie dworki popadające w ruinę. Cel szczytny, a dworki kojarzą się z luksusem, stabilnością itd. Wystarczyłoby tutaj w zasadzie podpisać umowy z kilkoma właścicielami takich nieruchomości, że fundacja będzie zbierać kasę np. na przekształcenie obecnej ruiny w luksusowy hotel, zrobić zdjęcia dworku „przed”, po czym przygotować wizualizację, jak będzie wyglądał „po” i puścić to w sieć, najlepiej przy okazji płatnego wywiadu z prezesem naszego przedsiębiorstwa. Koszty założenia fundacji i przygotowania odpowiednich materiałów to znowu kilka tys. PLN, ale wizerunkowo świetna sprawa, powinno się zwrócić „w klientach”.

Podsumowanie

No i to by było na tyle, jeśli chodzi o zarys planu stworzenia wizerunkowo wiarygodnej, „bogatej firmy”, której ludzie zechcą wpłacać pieniądze. Świadomie napisałem „zarys”, bo stworzenie dokładnego, szczegółowego planu wymagałby trochę czasu, no i z wiadomych względów nie wrzucałbym go do sieci. Takie akcje są zresztą dość łatwe do zdemaskowania przez kogoś, kto wykazałby się pewną dozą dociekliwości – wystarczyłoby np. poprosić o spotkanie w luksusowym biurze firmowym widocznym na zdjęciach (patrz punkt 2), aby opisana mistyfikacja się wydała. W praktyce jednak jeśli ktoś decyduje się powiedzieć „sprawdzam”, to dopiero wtedy, gdy jest już za późno, tzn. gdy organizatorzy procederu zdążyli już wyprowadzić pieniądze z firmy.

Opisane powyżej działania to łączny koszt ok. 50 tys. PLN, a dzięki nim możliwe byłoby uzyskanie poziomu wiarygodności wyższego od prezentowanego przez wiele MLM-ów, które „zrobiły” swoich członków na setki tysięcy złotych. Oczywiście, w późniejszym okresie, w miarę dopływu nowych członków (i pieniędzy od nich), można by się pokusić o organizacje dużych imprez z celebrytami itd., no ale to już nieco wyższy poziom finansowy. Oczywiście, nie należy przy tym zapominać, że wiarygodny wizerunek to jedno, ale w przypadku MLM-u nastawionego na „strzyżenie owiec” decydującym elementem są jednak „naganiacze”, którzy mają już swoje grono zwolenników i nie mają oporu przed wciąganiem ich w coraz to nowe „biznesy”.

Na koniec dodam jeszcze, iż to nie jest tak, że podobne schematy wykorzystują wyłącznie różnego rodzaju piramidy – istnieją wręcz nieprzyzwoicie proste „patenty”, w przypadku których stosując zbliżone metody, można bez większych problemów zarobić kilkaset tys. PLN w kilka miesięcy, do tego przy minimalnym wręcz ryzyku. No, ale o tym akurat będzie kolejny wpis.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!