Faktoring – schematy oszustw

Dawno, dawno temu pisałem na temat wyłudzeń kredytów, które – wbrew opinii co poniektórych – wcale nie zniknęły z repertuaru przestępców w białych kołnierzykach. Natomiast dziś opowiem o pokrewnym rodzaju oszustw, które mają miejsce przy wykorzystywaniu faktoringu. Czym jest faktoring, tego akurat nie będę Wam tłumaczył, lecz przejdę od razu do meritum.

 

 

Przykładowy schemat oszustwa faktoringowego

Był sobie pewien biznesmen, który znał nieźle realia funkcjonowania branży finansowej. Otworzył więc spółkę X, po czym zwerbował do współpracy firmy, które wystawiały tej spółce faktury bez pokrycia w towarze, jak również fakturowały się między sobą, generując tym samym obroty. Co dość istotne, schemat był opracowany tak, aby nie trzeba było występować o zwroty VAT-u, co zapewniało względny spokój ze strony urzędu skarbowego. Wolumen generowanych w ten sposób obrotów w szczytowym momencie dobijał do kilkunastu milionów PLN rocznie.

Co się działo dalej?

Spółka X wyglądała na wiarygodną w oczach firm faktoringowych, więc te finansowały faktury firmom A, B, C, na których dłużnikiem była właśnie spółka X. W praktyce wyglądało to tak, że spółka A wystawiała spółce X fakturę za dostarczony towar, spółka X robiła przedpłatę 20% na konto spółki A, a firma faktoringowa finansowała pozostałe 80% faktury przelewając pieniądze na konto spółki A – schemat powtarzał się przy kolejnych spółkach B, C, i tak dalej. Do pewnego czasu spółka X oczywiście spłacała wspomniane 80% firmie faktoringowej, ale w pewnym momencie schemat się wysypał. Spółka X po prostu stwierdziła, że nie ma pieniędzy na skutek niezapłacenia należności przez jednego z kontrahentów i przestała spłacać firmy faktoringowe. Praktycznie równolegle zmienił się prezes spółki X, a następnie została ona „położona” w sposób klasyczny, czyli poprzez pójście w upadłość. Kurtyna.

Gdzie w tym schemacie były pieniądze?

Zysk stanowiły środki, które firmy faktoringowe (faktorzy) wypłaciły spółkom A, B oraz C w finalnej serii transakcji, czyli wspomniane 80% z naszego przykładu. Kwoty te, po odliczeniu „prowizji” dla spółek A, B oraz C, jak również po potrąceniu opłat pobieranych przez faktorów, stanowiły zysk naszego sprytnego przedsiębiorcy. Według mojej wiedzy powtarzał on zresztą ten sam manewr kilkukrotnie przy pomocy kolejnych spółek X, za każdym razem wzbogacając się o kwotę z sześcioma zerami z tyłu.

 

 

Różne schematy oszustw faktoringowych

 

Karuzela

Nazwa dobrze znana wszystkim miłośnikom podatku VAT, ale w przypadku faktoringu również funkcjonuje. Wygląda to tak, że towar krąży pomiędzy kilkoma firmami, niekiedy w oparciu o podrobione dokumenty przewozowe lub też np. na paletach znajdują się towary o wielokrotnie niższej wartości niż ta deklarowana na fakturach – ważne jednak, że wiarygodna firma przewozowa dostarcza dokumenty. Towar i tak na sam koniec często wraca do punktu wyjścia, czyli do firmy – faktoranta. W ten sposób sztucznie generuje się obroty, które umożliwiają wzięcie faktoringu (rzecz jasna nigdy nie spłacanego).

 

Dublowany faktoring

To stosunkowo proste oszustwo, gdzie firma X bierze faktoring na tę samą fakturę od kilku firm, oczywiście ich o tym nie informując. Jak to możliwe, czy firmy faktoringowe nie mają wspólnej bazy umożliwiającej wymianę informacji na temat zawartych umów i faktur? Powiem tak: jest na tym polu wiele do zrobienia, ale z różnych względów byłby to trudny projekt.

 

Anulowana faktura

Firma A ma dostarczyć dużą partię towaru do firmy B – wiarygodnego przedsiębiorcy z doskonałą historią kredytową. Firma faktoringowa kontaktuje się wcześniej z firmą B i pyta, czy rzeczywiście kupiła ona towar od firmy A. B potwierdza, więc faktor wypłaca firmie A 80% wartości faktury. Przy terminie płatności okazuje się jednak, że zamówienie zostało anulowane, a firma A „zapomniała” powiadomić o tym faktora. Firma faktoringowa stara się więc ściągnąć od A należne pieniądze, ale okazuje się, że na kontach pustka i idziemy w upadłość, ewentualnie porzucamy spółkę na pastwę losu. Bywa i tak, że tuż przed takim numerem w spółce A zmienia się prezes – oczywiście na typowego słupa.

 

 

Oszustwa związane z fałszowaniem faktur

 

Schemat nr 1

Pan X prowadził firmę transportową – akurat w tej branży terminowe płatności nie są oczywiste, skutkiem czego na pieniądze czeka się nawet kilka miesięcy i łatwo stracić płynność finansową. Pan X zawarł więc umowę z firmą faktoringową na takiej zasadzie, że to on ściągał pieniądze od dłużników i składał sprawozdania z tym związane.

Dłużnicy regulowali swoje zobowiązania, a na koniec miesiąca Pana X wysyłał raporty do firmy faktoringowej, w których było zestawienie inkasa pobranego od dłużników oraz nowe faktury do faktoringu. Firma faktoringowa robiła kompensatę tych dwóch kwot i wypłacała lub pobierała saldo. Taki system raportów i kompensat działał przez kilka miesięcy.

Pewnego dnia Pan X miał nieprzewidziane wydatki, na które brakło mu pieniędzy, więc postanowił „pożyczyć” sobie pieniądze od faktora w bardzo prosty sposób, czyli przesyłając mu sfałszowaną fakturę. Faktor wypłacił na jej podstawie standardowe 80% wartości, Pan X był zadowolony.

Oczywiście te pieniądze ze sfałszowanej faktury trzeba było oddać faktorowi, więc Pan X „wyprodukował” kolejną fałszywą fakturę. Za otrzymane pieniądze spłacił pierwszą sfałszowaną fakturę, odraczając tym samym wyrok – klasyczne rolowanie długu, które ma miejsce chociażby w przypadku osób spłacających „chwilówkę” kolejną „chwilówką”.

Łatwa forsa uzależnia, więc Pan X zaczął produkować kolejne faktury, w coraz większych kwotach, aby pokryć koszty faktoringu. Firma faktoringowa zauważyła, że klient robi coraz większe obroty, ale ponieważ faktury były spłacane, dalej finansowała schemat. Wreszcie jednak przyszedł kres tej zabawy: analityk z firmy faktoringowej zorientował się, że coś jest nie tak, po czym przeprowadzono kontrolę, która zdemaskowała oszustwo.

 

Schemat nr 2

Występuje tu tzw. podmianka faktury. W praktyce wyglądało to tak, że firma A, czyli dostawca, wystawiała firmie B, czyli odbiorcy, fakturę np. na 100 tys. PLN – kwota była jednak zawyżona o jedno zero, co w razie pytań przedstawiano jako oczywistą omyłkę pisarską. Jednocześnie wystawiana była faktura korygująca na właściwą kwotę, czyli na 10 tys. PLN, trafiała ona także do firmy B. Jednak do firmy faktoringowej (czyli faktora) od firmy A szła faktura pierwotna opiewająca na 100 tys. PLN, niby omyłkowo. No i teraz mieliśmy dwa możliwe scenariusze rozwoju sytuacji:

Scenariusz 1

Firma faktoringowa w trakcie czynności sprawdzających wyłapywała niezgodności w kwotach faktur (dostawca i odbiorca mieli inne kwoty). W takim układzie numer nie przechodził, a wytłumaczeniem oszustów była rzekoma pomyłka w kwocie i wysłanie nieprawidłowej faktury.

Scenariusz 2

Faktor nie sprawdzał u dłużnika wysokości długu – w praktyce niektóre firmy faktoringowe polegają wyłącznie na dokumentach dostarczanych przez ich klientów. Poza tym nawet sprawdzenie u dłużnika nie zawsze zapewniłoby bezpieczeństwo, gdyż słyszałem o przypadkach, gdzie oszuści stosowali dodatkowo „podmianki” pracowników dla celów weryfikacji. Wyglądało to np. tak, że w firmie B, czyli u odbiorcy, pracę zaczynała nowa osoba – nazwijmy ją Mirek. Kiedy faktor kontaktował się z tą firmą celem potwierdzenia zgodności kwot na fakturze, Mirek potwierdzała, że owszem, zgadza się – 100 tys. PLN. Wkrótce po takim potwierdzeniu Mirka zwalniano, a na jego miejsce wskakiwał ktoś inny. Tak czy inaczej niezgodności nie wyszły chwilowo na jaw, a pieniądze trafiały na konto dostawcy (firma A). Firma B z czasem spłacała kwotę 10 tys. PLN, a więc wielokrotnie niższą niż ta widniejąca na fakturze przesłanej faktorowi przez firmę. Faktor zwracał się z prośbą o wyjaśnienie sytuacji, no i schemat w tym momencie się wysypywał. Zdarzało się tak, że firma A na tym etapie była już niekiedy niewypłacalnym „krzakiem”. Firma B z kolei zwalała winę na niekompetentnego pracownika Mirka, który rzekomo się pomylił i w trakcie weryfikacji podał faktorowi zawyżoną kwotę na fakturze.

 

Etap przygotowawczy

Aby zminimalizować ryzyko szybkiego wykrycia takiego schematu, firma A wystawiała na początku rzetelne faktury i nie dawała podstaw do podejrzeń faktorowi. Potem przychodził etap testowania, czyli szła zmieniona faktura na małą kwotę – i patrzymy co się stanie i czy firma faktoringowa wyłapie niezgodność w fakturach. Jeśli nic nie wyszło, to można było podejść pod większe kwoty – aż do wykrycia schematu, bo to w końcu następowało.

 

 

Czy oszustwa faktoringowe są w Polsce popularne?

Ciężko jest mi to jednoznacznie stwierdzić, ale zgodnie z moją wiedzą nie jest to temat tak powszechny, jak wspomniane na samym początku wyłudzenia kredytów. Faktoring w polskich realiach jest o wiele mniej popularny niż klasyczne kredyty, poza tym patrząc pod kątem ułożenia przestępczego schematu jest z nim trochę zabawy i trzeba dobrze znać system oraz umieć planować posunięcia. Tak czy inaczej potencjał jest – nie tylko przestępczy zresztą, bo jeśli ktoś z Was akurat potrzebuje dobrej oferty faktoringowej lub pieniędzy, to również możemy pomóc. Tak się bowiem składa, że ekipa Białych Kołnierzyków powiększa się o specjalistów ds. finansowania, więc jesteśmy w stanie zaoferować zarówno kredyty bankowe (również dla tych, którzy mają problemy), jak i finansowanie pod zastaw nieruchomości na dobrych warunkach. Jeśli ktoś jest zainteresowany, to może śmiało pisać na adres: finansowanie@bialekolnierzyki.com

 

Oszustwa w budownictwie – podstawowe schematy

Jak wielu z Was zapewne wie, szeroko pojęta budowlanka jest jedną z branż szczególnie narażonych na różnego rodzaju oszustwa. Ba, można wręcz powiedzieć, że niektóre firmy mocno wyspecjalizowały się w dociskaniu podwykonawców i jest to ich specyficzny model biznesowy. No i właśnie o takich przypadkach będę dziś mówił.

 

Dla tych, którzy wolą oglądać

 

 

Dla tych, którzy wolą czytać

 

Kary umowne – wprowadzenie

Zacznę od tego, że chyba najczęściej stosowanym w praktyce instrumentem wywierania nacisków na podwykonawców są kary umowne stosowane w kontraktach. Wiadomo, że opóźnienia na różnych odcinkach budowy potrafią generować duże koszty, więc obciążanie karami niesolidnych kontrahentów wydaje się zasadne. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy wykonawca zrobił swoją robotę jak należy, ale mimo tego nie otrzymuje należnych mu pieniędzy pod pretekstami wziętymi z przysłowiowej czapki.

Przykład: niedokładne, zdaniem dewelopera, sprzątanie placu budowy, gdzie w trakcie robót budowlanych trudno utrzymywać teren w sterylnej czystości.

To był przypadek dość ekstremalny, ale zanim przejdę do omawiania schematu, pewnie pojawi się pytanie: a ile taka kara umowna może wynosić?
Odpowiadam: przykładowo będzie to 0,5% lub 1% wartości zleconej pracy za każdy dzień zwłoki. Czyli jeżeli mamy kontrakt o wartości 1 miliona złotych, to łatwo policzyć, że za każdy dzień zwłoki jesteśmy 10 tys. złotych w plecy, patrząc oczywiście z perspektywy wykonawcy. Przy kilkunastodniowych przestojach robi się z tego naprawdę spora suma, niejednokrotnie stawiająca pod znakiem zapytania opłacalność kontraktu w ogóle.

 

Przygotowanie gruntu pod oszustwo

Dobrze, oczywiście aby taką karę umowną zastosować, należy wcześniej jakoś spreparować dowody świadczące przeciwko podwykonawcy. Jak to się robi? Jednym z takich szeroko praktykowanych sposobów jest tak zwane fabrykowanie dokumentacji. Polega to na tym, że generalny wykonawca wysyła podwykonawcy dużą ilość dokumentów zawierających szczegółowy spis czynności wykonanych przez tego podwykonawcę na przestrzeni np. tygodnia. W takim spisie mamy bardzo dużo informacji, których na ogół nikomu się nie chce czytać. A nawet jeśli ktoś przeczyta, to znajdzie np. zastrzeżenia typu „niedokładne sprzątnięcie placu budowy, niedokładne zabezpieczenie elementów wsporników” i tak dalej. Takich uwag jest przykładowo jedna – dwie na kilkadziesiąt spisanych czynności i tak naprawdę nie wygląda to na poważne zarzuty. Cóż więc pomyśli sobie w takie sytuacji przeciętny budowlaniec? Pomyśli „a, olać to, czepiają się bez sensu bez sensu o jakieś pierdoły”.

No i cóż, nie zgłaszając od razu swoich zastrzeżeń co do takich wpisów, niemiła niespodzianka czeka naszego budowlańca przy rozliczeniu, gdzie nagle okazuje się, że za takie „pierdoły” generalny wykonawca naliczył mu grube tysiące złotych kar, które teraz chce odliczyć od faktury. No a mały podwykonawca nie bardzo ma tutaj pole manewru, bo generalny występuje z pozycji siły – on ma pieniądze i może je wypłacić albo nie, więc po zdaniu robót tak naprawdę pociąga za sznurki.

Krótki przykład z życia

Pewnemu przedsiębiorcy odmówiono zapłaty za ocieplenie całego remontowanego budynku – dodam, że dość dużego. Pretekstem było to, że ocieplenie zostało zamontowane niezgodnie ze sztuką budowlaną. Przedsiębiorca ten niestety w skutek wstrzymania wypłaty zbankrutował, a wręcz skończył z długami, gdyż nie miał pieniędzy na wypłaty pensji dla kilkunastu pracowników, plus ZUS, skarbówka i tak dalej. Oczywiście potem przyszedł nowy podwykonawca, który to niby to poprawił, a w praktyce w zasadzie nic nie zrobił, ale odbiór prac oczywiście otrzymał.

 

Celowe utrudnianie pracy podwykonawcy

Idźmy dalej. Kolejna sprawa to wlepianie kar za opóźnienia w harmonogramie prac. No i tutaj, w niektórych przypadkach, będą to opóźnienia reżyserowane. Jak to się robi? Przykładowo podwykonawca A opóźnia celowo oddanie wykonanych przez siebie robót. To z kolei powoduje, że podwykonawca B nie może dokończyć swoich robót w terminie, co jest równoznaczne z tym, że generalny wykonawca ma pretekst do obciążenia tegoż podwykonawcy B karą umowną.

Innym sposobem jest wstrzymanie wypłaty wynagrodzenia podwykonawcy przez generalnego inwestora pod byle pretekstem – że przypomnę chociażby wspomniane już wcześniej czepianie się nieposprzątanego placu budowy. Co się wiąże z takim blokowaniem wypłaty wynagrodzenia? Przede wszystkim podwykonawca postawiony w takiej sytuacji często nie ma środków na zakup niezbędnych materiałów, wypłaty dla pracowników i tak dalej. Prace więc się nie posuwają, a termin ich oddania biegnie nieubłaganie. Tutaj bardzo często osoba z ramienia generalnego wykonawcy uspokaja, mówi, że to wstrzymanie wypłaty to do czasu, aż się wyjaśnią wątpliwości i tak dalej.

 

Szybkie case study

Prześledźmy teraz, jak to się rozgrywa w praktyce. Odwołam się tu do wcześniejszego przykładu, gdzie podwykonawca B nie może wejść na plac budowy w terminie, ponieważ podwykonawca A zaliczył obsuwę czasową (bywa, że ustawioną). W takiej sytuacji mamy chociażby inspektora, który z ramienia generalnego wykonawcy nadzoruje prace i uspokaja podwykonawcę B, że wszystko będzie OK, że ten okres przestoju zostanie doliczony do umownego terminu i tak dalej. Podwykonawca B wierzy inspektorowi i uspokaja się. Jest jednak pewien myk: te ustalenia robione są na przysłowiową gębę. Co dalej… Realizacja zbliża się ku końcowi, a tu nagle nasz inspektor zostanie przeniesiony na inną budowę, a na jego miejscu pojawia się nowy. I tutaj podwykonawca B przeżywa niemiłe zaskoczenie, gdyż nowy inspektor twierdzi, że on o żadnych ustaleniach dotyczących przesunięcia terminu nie wie, nie ma o tym śladu w papierach, a opóźnienie jednak jest. No a skoro tak, to niestety, ale podwykonawca B będzie musiał zapłacić karę umowną. I co pan zrobisz, jak nic nie zrobisz…

Oczywiście tego typu zagrywki najczęściej mają miejsce wtedy, gdy budowa jest już na ukończeniu, gdyż po prostu wtedy najbardziej się opłaca to robić. Trzymając się tego wątku warto jeszcze wspomnieć o przeróżnych pracach dodatkowych, mających finalnie na celu nałożenie na podwykonawcę kary umownej. W praktyce wygląda to tak, że w trakcie robót proponuje się podwykonawcy zrealizowanie dodatkowych prac, za które ma on otrzymać osobne wynagrodzenie. Te dodatkowe prace określane są jako pilne, więc generalny wykonawca naciska na jak najszybszą ich realizację, kosztem odsunięcia w czasie realizacji prac wchodzących w skład pierwotnego kontraktu. Jak się zapewne domyślacie, także i tutaj nie ma w pierwotnym kontrakcie zmian pisemnych odnośnie przesunięcia terminu. No i podwykonawca już się cieszy, że zarobił dodatkowe pieniądze, a tutaj niespodzianka: kary umowne za niedotrzymanie terminu pierwotnego kontraktu.

 

Generalny wykonawca gra nieczysto

Jeszcze inny patent to celowe opóźnianie momentu odbioru prac. Może to stanowić duży problem, jeśli przykładowo mamy do czynienia z tak zwanymi robotami zanikającymi, jak chociażby położenie warstwy pod budowę drogi, na którą potem ma zostać położony asfalt. Tak obrazowo: jeśli firma A nie ma odebranych prac, a firma B przed tym odbiorem zaleje wszystko asfaltem, to potem firmie A trudno jest udowodnić, że wykonała swoją pracę zgodnie ze sztuką i tym samym zasługuje na wypłacenie jej pełnego wynagrodzenia. Nie ma formalnego protokołu odbioru (jeśli już, to na tzw. gębę) i podwykonawca jest w ciężkiej sytuacji, ma gorsze pole negocjacyjne.

Z odwlekaniem odbioru przez generalnego wykonawcę wiąże się też kolejna technika oszustwa, która polega na wprowadzaniu na budowę nowych podwykonawców. Mamy tutaj sytuację zbliżoną do tej, o której mówiłem przed chwilą, czyli występują problemy z ocenieniem jakości już wykonanych prac, gdyż zostały one przykryte innymi pracami. Tak więc firma A ma problemy z uzyskaniem odbioru części już wykonanych prac, ale ma do wykonania jeszcze inne zadania na tej budowie. Generalny wykonawca jednak na jej miejsce bierze innego podwykonawcę, czyli firmę C, która jest droższa. W efekcie powstaje zamieszanie, bowiem nie do końca wiadomo, kto wykonał jaką część prac, tak więc generalny wykonawca ma pretekst do odmowy wypłaty pieniędzy za część prac wykonanych przez firmę A, która weszła na plac jako pierwsza. Na jakiej podstawie? Otóż firma C jest w zmowie z generalnym wykonawcą i przedstawia rzekomo prawdziwe faktury za materiały zakupione na potrzeby zlecenia, potwierdzenie ze strony swoich pracowników – itp. itd. Tym samym przypisuje sobie wykonanie części prac, które w rzeczywistości zrealizowała firma A. Chamskie zagranie, ale niestety często skuteczne. Podobnie nagle podlicza się wykonawcy A wszelkie rzekome niedopatrzenia i nagle okazuje się, że kary umowne stanowią większość wynagrodzenia!

 

Cel: wypłacić podwykonawcy jak najmniejszą kwotę

Wszystko to bowiem zmierza ku jednemu celowi: maksymalnemu obcięciu wynagrodzenia wypłaconego podwykonawcy. Postawmy się teraz w sytuacji małej firmy zatrudniającej kilkudziesięciu pracowników. Za własne pieniądze zakupiliśmy część materiałów, pracownikom trzeba wypłacić pensje, leasingi za maszyny same się nie spłacą, a tutaj generalny wykonawca nie chce nam puścić przelewu! Stajemy więc de facto przed wizją bankructwa. Do tego mamy świadomość, że o swoje upomni się ZUS i skarbówka, więc może dojść do licytacji prywatnego majątku przedsiębiorcy. I nie były to niestety tylko czcze obawy – takiego właśnie losu doświadczyło wielu przedsiębiorców budujących polskie autostrady. Mając tą wiedzę oraz świadomość, że dochodzenie swoich praw może potrwać kilka lat, a wynik i tak jest mocno niepewny, jesteśmy w pewnym momencie gotowi podpisać ugodę i przyjąć choć część wynagrodzenia, które pozwoli nam zachować płynność finansową i uratować naszą firmę. Niestety, wielkie firmy budowlane będące generalnymi wykonawcami mają tego świadomość i bezwzględnie wykorzystują swoją silną pozycję.

 

Kilka słów podsumowania

Rzecz absolutnie podstawowa: zawsze analizujcie umowę, którą podpisujecie! Najlepiej, jeśli zrobi to profesjonalny prawnik wyspecjalizowany w tej tematyce. Pozornie niegroźne zapisy mogą bowiem spowodować prawdziwy dramat. Poza tym trzymajcie się zasady: nic na gębę – wszystko na piśmie. Ma to tę zaletę, że po pierwsze macie w razie czego podkładkę pod ewentualny proces, a po drugie jeśli generalny wykonawca zobaczy, że jesteście ogarnięci w temacie, to jest większa szansa, że oszuka kogoś bardziej łatwowiernego, a nie Was. Ja wiem, że brzmi to brutalnie, no ale takie jest życie polskiego budowlańca.

 

Windykacja w branży budowlanej

Budownictwo w Polsce jest w czołówce branż, w których występują problemy z płatnościami. Funkcjonuje w niej wielu nieuczciwych deweloperów oraz kancelarii prawnych, wyspecjalizowanych w tworzeniu umów i schematów mających na celu pozbawienie podwykonawców należnych im pieniędzy.

W czym możemy Ci pomóc

– skuteczna windykacja należności od dewelopera / generalnego wykonawcy

– ocena ryzyka współpracy z danym deweloperem / generalnym wykonawcą

– przeprowadzenie ustaleń majątkowych

– zgromadzenie materiału dowodowego

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Zapraszamy również do zakładki Oferta, w której znajdziesz więcej informacji na temat tego, czym się zajmujemy.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Oszustwa w transporcie, czyli jak niektórzy kierowcy ciężarówek dorabiają sobie do pensji

Jeśli miałbym wskazać jeden z obszarów, w których systematycznie dochodzi do „magicznego zniknięcia” części zysku firmy, to byłby to właśnie transport towarowy. Temat dla niektórych może być kontrowersyjny, więc już na samym początku zaakcentuję jedną rzecz, abyśmy się dobrze zrozumieli: ABSOLUTNIE NIE TWIERDZĘ, ŻE WSZYSCY KIEROWCY OSZUKUJĄ SWOICH PRACODAWCÓW – robi to zapewne niewielki odsetek, a zdecydowana większość jest uczciwa. Dziś jednak przedstawię kilka schematów, które być może dadzą niektórym co nieco do myślenia.

Surowce (nie)pełnowartościowe

Jest sobie zakład X, do którego kilkudziesięciu kontrahentów dostarcza surowce niezbędne do produkcji. Zakład X korzystał i korzysta z własnego transportu, wysyłając swoich kierowców do dostawców po odbiór surowców. Kilkanaście lat temu, gdy zakład X jeszcze się rozwijał, kierowcy dowożący do niego surowce dogadali się z kontrolerem jakości, który w zamian za łapówki dopuszczał partie surowców z domieszką gorszych jakościowo komponentów. W praktyce wyglądało to tak, że kierowcy proponowali dostawcom, aby ci do czystego surowca dorzucali gorszy jakościowo wypełniacz. Oczywiście „zaoszczędzony” w ten sposób czysty surowiec był potem sprzedawany, a zysk szedł do podziału między dostawcę i kierowcę (minus działka dla kontrolera jakości). Różnica wynosiła od 5 do 10% czystego surowca, co pozwalało beneficjentom procederu czerpać całkiem niezłe zyski jak na tak niski poziom (po kilka – kilkanaście tys. PLN miesięcznie na głowę).

Firma X się rozwijała, dorobiła się także większego działu kontroli jakości, a skorumpowany kontroler odszedł już z pracy. Jednak nawet po jego odejściu zaniżone normy pozostały i proceder cały czas trwał – po prostu wewnętrzni kontrolerzy uznali, że skoro przez tyle lat akceptowano taki, a nie inny skład surowca, to tak po prostu musi być. Przy coraz większej skali działalności straty zakładu X szły już w setki tysięcy złotych miesięcznie, a właściciele nie mieli pojęcia o funkcjonowaniu patologicznego układu.

Wreszcie jednak nadszedł dzień, w którym schemat wysypał się w bardzo prosty sposób. Otóż do firmy X zaczęto wprowadzać nowych dostawców. No i jeden z kierowców zaproponował takiemu nowemu dostawcy współuczestnictwo w procederze w zamian za korzyści majątkowe, opisując przy tym dokładnie, na czym miał polegać mechanizm oszustwa. Nowy dostawca okazał się jednak dobrym znajomym szefa zakładu X, więc doniósł mu o tej propozycji. Szef zakładu X postanowił zbadać sprawę bliżej i wynajął profesjonalnego detektywa, który przeprowadził obserwację kierowców. W trakcie działań obserwacyjnych wyszło, że kierowcy wraz z dostawcami zwyczajnie oszukują.

Podmianek ciąg dalszy

Swego czasu popularne były tzw. „dolewki” i „dosypki” wody oraz piasku do transportów złomu. W praktyce wyglądało to chociażby tak, że kierowca wyjeżdżał ze złomowiska A ciężarówką załadowaną np. 20 tonami złomu – oczywiście wszystko zważone i ujęte w papierach. Cel: huta. Jednak XX-kilometrów dalej kierowca podjeżdżał do punktu skupu złomu B leżącego przy trasie przejazdu do huty (sprawdzanie GPS-a nie wykazałoby więc podejrzanej zmiany trasy). Tam w porozumieniu z właścicielem tegoż skupu B zrzucali +- 1 tonę, czyli zaledwie kilka % przewożonego żelastwa, a w zamian lali wodę i sypali ziemię, aby zwiększyć wagę pojazdu. Po przyjeździe do huty waga w przybliżeniu się zgadzała, choć niekiedy kontrola jakości czepiała się zbyt dużej zawartości ziemi (gdy kierowca przesadził z „dosypką”). Teoretycznie nie było z tego wielkich pieniędzy, ale jak tak zsumować transporty, to kierowcy mieli drugą pensję, a właściciel skupu złomu, do którego podrzucano towar, wyciągał z tego procederu nawet po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, mając układ z kilkoma różnymi kierowcami.

Waga – kluczowa rzecz

Kilka lat temu mieliśmy w Polsce dość głośną sprawę dotyczącą różnych nieprawidłowości w Jastrzębskiej Spółce Węglowej. Jeden z wątków dotyczył tam około 100 tysięcy ton nigdzie nie zaksięgowanego węgla, który leżał sobie na hałdach, a potem nielegalnie opuszczał teren kopalni. Punkt wycieku miała tutaj stanowić waga na jednym z zakładów, która nadzwyczaj często się psuła (taki przypadek). No a ponieważ ruch ciężarówek nie bardzo mógł być wstrzymany, to kierowcy deklarowali ilość wywożonego węgla w dokumentach. Nietrudno się domyślić, że w takiej deklaracji mogło być np. 10 ton, podczas gdy w rzeczywistości tych ton wyjeżdżało np. 15. Niby były tam kamery, które teoretycznie mogłyby pomóc oszacować ilość wywożonego towaru, demaskując tym samym przekręt. W praktyce jednak nie zawsze jest to takie proste.

Z kolei na składzie węglowym pewnej elektrowni waga na wyjeździe co prawda działała prawidłowo, ale pojazdów na wjeździe już nie ważono, lecz tylko kontrolowano, czy wywrotka jest pusta. Dla każdego pojazdu przyjęto za to normę wagową: masa pojazdu z dowodu rejestracyjnego + masa zbiorników paliwa zapełnionych do połowy. No i właśnie w tym miejscu był pies pogrzebany, a konkretnie tworzyło się dodatkowe kilkaset kilogramów masy do zagospodarowania. Patent był tutaj prosty: kierowcy wjeżdżali na teren elektrowni z prawie pustymi bakami. Po załadowaniu wjeżdżali na wagę, w papierach wpisano tyle i tyle węgla, no i wyjazd za bramę. Za bramą można było odsypać trochę węgla z naczepy, dolać paliwa do zbiorników do połowy i już, załatwione. Taka ciężarówka następnie wjeżdżała na teren elektrowni, gdzie na wadze wszystko się zgadzało. Pozostaje tajemnicą, w jaki sposób kierowcy dali radę to ogarnąć logistycznie przewożąc węgiel na dystansie zaledwie kilku kilometrów – nie odpowiem na to pytanie (a widzę tutaj kilka istotnych trudności).

Samą wagę zresztą także można oszukać pewnymi prostymi sztuczkami (jeśli jest się np. dogadanym z wagowym, który przymknie oko na pewne rzeczy). Przykład: pozostawianie poza wagą tylnych kół naczepy lub wyjechanie ciężarówką zbyt daleko do przodu, co powoduje, że tym razem to przednia oś jest poza wagą – w obu wariantach odczyt zostaje przekłamany. Zdarzają się także zjazdy na lewo lub na prawo (to w sytuacji, gdy wokół wagi nie ma barierek ochronnych). Czy to wszystko…? Niekoniecznie. Mamy jeszcze bowiem bardziej egzotyczne możliwości manipulowania wskazaniami wagi, jak jej zhakowanie (to przy nowoczesnych modelach naładowanych elektroniką) oraz podłączenie do wagi specjalnego urządzenia, które będzie przekłamywać jej odczyty. Nie są to jednak częste przypadki, bardziej ciekawostki nakreślające pewne możliwości.

Co powinno wzbudzić naszą czujność?

Jak więc widać jest sporo możliwości kradzieży – teoretycznie nawet tam, gdzie mamy zaawansowane zabezpieczenia. Znam bowiem przypadek sprzed +- 10 lat, gdzie kierowca jeżdżący dla Orlenu postawił sobie dom za gaz LPG kradziony z transportów. Wyglądało to tak, że podjeżdżał na stację LPG prowadzoną przez jego brata, gdzie „zrzucali” trochę gazu do zbiorników. Proceder trwał przez lata i z tego, co się orientuję, nigdy nie został wykryty. Orlen to Orlen, nie zbankrutował przez to, ale oczywistym jest, że w świecie MŚP większość z nas nie lubi być okradanych, a i straty bolą nieraz bardziej. Tak więc warto znać kilka symptomów możliwych do wyłapania, a które powinny zwrócić naszą uwagę (mam tutaj na myśli właścicieli i managerów firm).

 

Najprostsza rzecz: trzeba przyjrzeć się ścieżce rekrutacji i zarobkom naszych kierowców. Szczególnie niepokojąca jest następująca sytuacja: nasi kierowcy zarabiają sporo poniżej średnich stawek, jakie oferują inne firmy z naszej okolicy, a jednocześnie praktycznie nie ma u nas rotacji składu kierowców, a nawet jeśli już przyjmuje się kogoś nowego, to zawsze z polecenia już pracującego kierowcy. Tymczasem inne firmy płacą więcej, a ciągle narzekają na brak chętnych – to jak to jest…? Nietrudno się domyślić, że w takim wariancie niska pensja nie jest wystarczającym motywatorem do pracy, a faktyczne dochody nasi kierowcy uzyskują gdzie indziej. Przyjmowanie nowych kierowców wyłącznie z polecenia może zaś świadczyć o tym, że grupa chce zachować hermetyczność i nie chce dopuszczać obcych do biznesu.

 

Punkt numer 2 to najbardziej oczywista oczywistość, czyli drogie auta. Wielu kierowców zawodowych po prostu nie może sobie odmówić przyjemności posiadania szybkiego i relatywnie drogiego BMW czy Audi, jeśli tylko mają na to pieniądze. Jeśli więc kierowca, któremu oficjalnie płacą 4k PLN na rękę, nagle kupuje sobie X6 za +- 200 tys. PLN, a inni też zaczynają jeździć lepszymi autami, to szef takiej firmy powinien się zastanowić. Takie sytuacje wbrew pozorom nie są aż tak znowu częste, gdyż co sprytniejsi kierowcy dorabiający „na lewo” mają świadomość, że drogie auto „ponad stan” zawsze rzuca się w oczy i budzi niepotrzebne podejrzenia.

 

No i wreszcie trzecia kwestia, tym razem nie dla wszystkich oczywista. Będzie to zakup domu – ale uwaga, nie chodzi o nowy dom w kredycie! Jedną z technik quasi-prania nieopodatkowanych pieniędzy jest bowiem zakup starych domów do remontu. Dlaczego tak? Otóż kupując nowy dom o wartości np. 700 tys. PLN trzeba by uprawdopodobnić przed skarbówką skąd wzięliśmy na to pieniądze – a to mogłoby być trudne. Nowy dom ciężko kupić za ½ ceny na papierze, więc nie ma tutaj wielkiego pola manewru. Co innego jednak stara chałupa, którą możemy nabyć np. za 300 tys. PLN, a potem władować w nią kolejne kilkaset tysięcy, zmieniając ją nie do poznania. Dla urzędu skarbowego na papierze będzie to tylko 300k wartości początkowej (a nie 700k jak w przypadku nowego domu), więc łatwiej jest uprawdopodobnić posiadanie takiej kwoty – przykładowo jeszcze dla niepoznaki można wziąć kredyt, który taki kierowca dostanie nawet na niską pensję oficjalną. No a potem kupujemy za gotówkę materiały budowlane, meble itd. na zwykłe paragony. I nikt już raczej nie sprawdzi tego, że w dom zostało włożone 200 czy 300k z „lewej forsy”.

Reasumując

Polecam wziąć sobie do serca prostą prawdę: ufaj, ale kontroluj. Odpowiednie procedury antyfraudowe skrojone pod specyfikę działalności danej firmy oraz przeprowadzanie okresowych audytów bezpieczeństwa to naprawdę przydatna rzecz – zwłaszcza tam, gdzie potencjalne kradzieże mogą być stosunkowo łatwe do przeprowadzenia. Przykładowo dla pierwszej historii jedną z możliwych opcji było chociażby niespodziewane pobranie próbek surowca i przekazanie ich do jakiegoś zewnętrznego laboratorium celem skontrolowania składu. Rozbieżności zapewne zostałyby zauważone, a skoro tak, to można by wtedy pomyśleć np. o dokręceniu norm dostawcom, co mogłoby ukrócić proceder fałszerstw. Przy większej skali działalności można także pomyśleć o systemach automatycznego zarządzania wagami samochodowymi, które pomagają wyłapać fraudy. Mam tutaj na myśli rozwiązania z modułami analitycznymi, które „podpinamy” pod wagę, kamery i terminale dla kierowców. To jest już jednak temat na inny wpis – a na dziś dziękuję za uwagę.

 

Detektywi dla biznesu

Chcielibyśmy poinformować, że od 2022 roku wystartowaliśmy z nowym rodzajem usług związanych ze zwalczeniem przestępczości gospodarczej. Oto w czym możemy Ci pomóc:

– sprawdzanie wiarygodności podmiotów polskich oraz zagranicznych (wywiad gospodarczy),

– śledztwa w sprawach nadużyć managerskich i kradzieży pracowniczych,

– audyty bezpieczeństwa pod kątem zagrożenia przestępczością gospodarczą,

– opracowywanie i wdrażanie procedur antyfraudowych,

– poszukiwanie majątku dłużników,

– poszukiwanie skradzionego majątku,

– wykrywanie i przeciwdziałanie nieuczciwej konkurencji

– szkolenia antyfraudowe.

Nasza specjalizacja: przestępczość gospodarcza. Każde zlecenie realizowane jest przez doświadczonych specjalistów z odpowiednimi uprawnieniami. Posiadamy wpis do Rejestru przedsiębiorców wykonujących działalność regulowaną w zakresie usług detektywistycznych – numer rejestrowy RD-134/2021.

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Zapraszamy również do zakładki Oferta, w której znajdziesz więcej informacji na temat tego, czym się zajmujemy.

 

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!