W lipcu 2018 roku ma wejść w życie nowelizacja ustawy o VAT, które zakłada, że jeśli kasa fiskalna nie będzie drukowała paragonów z numerem NIP nabywcy, to nie będzie on potem mógł ich wymienić na fakturę VAT. Po co ta zmiana? Główny motyw jest dość prosty i raczej nie jest to chęć dowalenia przedsiębiorcom ot tak, dla zasady (zwłaszcza, że zakup takiej kasy ma być wsparty ulgą w wysokości 90% jej wartości) – prawdziwym powodem zmian są tzw. lewe koszty z paragonów.
Niby błaha sprawa, ale według niektórych wyliczeń handel paragonami (a ściślej rzecz biorąc kosztami) powodował uszczuplenia budżetu państwa na kwotę ok. 1,5 miliarda PLN rocznie. Mechanizm jest (a za chwilę już „był”) banalnie prosty: bierze się paragony ze sklepu, a następnie idzie z nimi do punktu obsługi klienta i prosi o wystawienie faktury VAT na konkretną firmę. Sklep ma obowiązek wystawić taką fakturę na żądanie osoby dysponującej paragonem/paragonami zgłoszone w ciągu maksymalnie 3 miesięcy od daty sprzedaży widniejącej na tymże paragonie/paragonach.
A taka faktura to oczywiście prawo do odliczenia VAT-u oraz zbicie dochodowego – rzecz jasna należy przy tym uważać, aby nie „przegiąć pałki” i nie wrzucać np. w koszty zakładu ślusarskiego zakupu luksusowej konfekcji damskiej, ani też nie wykazywać „kosztów paragonowych” w wysokości przekraczającej 20-30% ogólnej sumy kosztów w firmie, bo w razie kontroli to może nie przejść. Jeśli jednak mądrze zaksięgować kilkanaście – kilkadziesiąt takich faktur z paragonów miesięcznie (zależy od skali przedsiębiorstwa), to już można ugrać kilka tys. PLN – na spłatę rat leasingowych za dobre auto wystarczy. A jak ktoś jeszcze zakombinuje i sfinguje np. kradzież towaru z magazynu, to dodatkowo jeszcze może otrzymać pieniądze od ubezpieczyciela w oparciu o właśnie takie „faktury z paragonów”.
Skąd wziąć takie paragony? Niektórzy klienci ich po prostu nie zabierają, ot i cała tajemnica. Największymi „fabrykami” takich kosztowych paragonów były stacje benzynowe, których pracownicy sprzedawali je masowo za 2-3% wartości, ponieważ koszty związane z paliwem można podpiąć praktycznie pod każdą firmę bez wzbudzania większych podejrzeń. Rekordzista z tylko jednej stacji benzynowej potrafił podobno w ciągu 1 roku wystawić faktury na podstawie takich paragonów na łączną kwotę 20 milionów PLN – tak mówi przynajmniej pewna historia branżowa, choć osobiście ciężko mi uwierzyć w aż tak dużą skalę. Proceder ten ma także miejsce w branży budowlanej, która ma to do siebie, że można w niej mocno manipulować ilością zużytych materiałów tłumacząc to np. podwyższonymi wymogami jakościowymi klienta i jego specyficznymi oczekiwaniami estetycznymi na zasadzie: Panie, temu to musieliśmy 3 warstwy farby położyć, bo uważał, że prześwituje, choć normalnie dajemy 2 warstwy i nikt się nie czepiał jeszcze. I udowodnij, że to nieprawda – powodzenia. Pracownicy marketów budowlanych doskonale o tym wiedzą i nie mają zwykle oporów przed sprzedażą całych worków paragonów pozostawionych przez klientów, które są następnie wymieniane na faktury. Oczywiście, byle komu nie sprzedadzą – trzeba mieć „układ”.
A jak skarbówka się zapyta, dlaczego jeden z drugim nie brał od razu normalnej faktury, tylko paragony i dopiero potem ujmował je zbiorczo na jednej fakturze? Wytłumaczenie jest proste: Panie, to by ze 100 faktur dodatkowo było, księgowej bym musiał płacić więcej, a mnie nie stać, więc to ująłem na 5 fakturach i łatwiej zaksięgować teraz. A poza tym jak wyślę swoich chłopaków z budowy po materiały do marketu jak zabraknie, to zawsze NIP-u zapomną albo zgubią kartkę, na której go zapisali. Także wie Pan, niech już lepiej te paragony biorą, a ja to potem sam rozliczę…
Na zakończenie, jako ciekawostkę, dodam jeszcze, że niektórzy kupujący koszty przeoczyli jeden drobny szczegół, na którym popłynęli: nie zbija się kosztów paragonami, które dokumentują zakup kartą, a nie gotówką. Jeśli bowiem trafi się dociekliwy kontroler, to może łatwo ustalić, że danego zakupu dokonał np. Pan Zdzisław z Poznania, który nie ma nic wspólnego z firmą Pana Janusza spod Elbląga.
Potrzebujesz pomocy przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com
Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!
https://bialekolnierzyki.com/wp-content/uploads/2018/03/gazeta-modyfikacja-.jpg12801920Testis Unushttps://bialekolnierzyki.com/wp-content/uploads/2021/08/biale-kolnierzyki-logo-03.pngTestis Unus2018-03-22 12:02:152018-11-18 21:18:01Kasy fiskalne i paragony z numerem NIP – krótki komentarz
Kojarzycie chrupki kukurydziane z królikiem Flipsem? No to możecie teraz zobaczyć, jak założyciel tej firmy stracił ją na skutek nieczystych zagrywek inwestorów (tak przynajmniej twierdzi). Tutaj macie krótki wywiad z nim w roli głównej:
Takie akcje, jak przedstawiona na filmie historia, nie są zresztą niczym specjalnie wyjątkowym – ot, powszechne w biznesie zeżarcie słabszego przez silniejszego. Poniżej jeden z przykładowych scenariuszy rozwoju takiej sytuacji, podzielony na 3 etapy.
Zmiękczanie kontrahenta
Do firmy zgłasza się inwestor, lub też ona sama przychodzi do „anioła biznesu” chcąc zdobyć fundusze i kontakty umożliwiające dalszy rozwój działalności. No i wtedy się zaczyna teatrzyk sukcesu i bogactwa: spotkania w luksusowych biurach i te mniej formalne w drogich restauracjach, opowieści typu „jak kiedyś z Karkosikiem biznes robiliśmy, to…”, snucie bajkowych wizji w stylu „będziesz jeździł Ferrari na co dzień, a w weekend pływał sobie własnym jachtem po Mazurach” itp. itd. No i na zdecydowanej większości małych przedsiębiorców taki styl życia i potencjalne możliwości rozwoju robią piorunujące wrażenie – i w sumie nie ma się co dziwić. Inwestorowi chodzi oczywiście o to, aby na tym etapie wzbudzić zaufanie i zaszczepić w „przejmowanym” wizję, że już za moment będzie bogaty i wkroczy do pierwszej ligi biznesowej. Łatwo wtedy dać się ponieść emocjom, stracić czujność i…
Konstruowanie umowy
Można by powiedzieć, że to kluczowy etap mający stworzyć podwaliny do przejęcia biznesu przez inwestora. Może on to osiągnąć przez skonstruowanie odpowiedniej umowy, a ściślej rzecz biorąc przez dodanie do niej kilku klauzul, które dla laika wyglądają niegroźne, więc nie zwraca na nie zbytnio uwagi lub też zwyczajnie je przeoczy – zwłaszcza, kiedy umowa liczy kilkadziesiąt stron (co jest normalne np. w przypadku wejścia inwestora do startupu) i nie ma wsparcia dobrego prawnika. A w prawie, jak to w prawie: diabeł tkwi w szczegółach. A oto kilka z najczęściej stosowanych rzeczy, na których można się naciąć:
– Kategoryczne domaganie się przez inwestora przejęcia więcej niż 50% udziałów czy też akcji spółki (w praktyce często pierwotni założyciele stają się wtedy niejako pracownikami anioła biznesu i pozbawiają się kluczowego wpływu na losy własnej – do niedawna – firmy).
–Wrzucenie przez inwestora swoich ludzi do zarządu, w tym tzw. kontrolera finansowego, który zgodnie z podpisaną umową ma możliwość zablokowania praktycznie każdego wydatku spółki powyżej pewnego poziomu finansowego (np. każdy wydatek powyżej 100 tys. PLN). Co to może dać? O tym za chwilę.
– Obsadzenie przez inwestora rady nadzorczej swoimi ludźmi. Wielu, szczególnie tych mniej doświadczonych, przedsiębiorców bagatelizuje rolę tego organu, mylnie uważając, że tylko zarząd się liczy. Otóż jest to błędne myślenie, bo wiele zależy tutaj od statutu firmy. A w statucie mogą być np. takie zapisy, że bez zgody takiej rady nadzorczej spółka nie może zaciągać kredytów, podpisywać umów powyżej pewnego limitu finansowego, czy też rozpocząć działania w nowej branży. W praktyce działalność takiej rady potrafi skutecznie przyblokować tempo zarządzania spółką – pozornie bezsens, nawet z punktu widzenia inwestora, ale tylko pozornie, o czym będzie w punkcie 3.
– Klauzula drag along (bardzo powszechna praktyka w umowach inwestycyjnych), która daje uprzywilejowanemu wspólnikowi (najczęściej jest nim inwestor) możliwość żądania od pozostałych wspólników (założyciele biznesu) wyrażenia zgody na transakcję sprzedaży 100% udziałów innemu podmiotowi (zwykle kontrolowanemu przez inwestora) lub też na połączenie z inną firmą. Taka klauzula sama w sobie niekoniecznie jest jakimś wielkim zagrożeniem, ale w połączeniu chociażby z odpowiednio sformułowaną klauzulą likwidacyjną, tzw. liquidation preferences, jest to już potężna broń w rękach inwestora właśnie. Dlaczego? Otóż zdarzają się sytuacje, w których taki „anioł biznesu” zastrzega sobie w umowie 2-krotny zwrot z inwestycji w przypadku wyjścia z niej np. na skutek niezrealizowania wskaźników finansowych przez zarząd spółki. Może mieć to olbrzymie konsekwencje dla założycieli, bo nagle okazuje się, że dostali milion, inwestor wychodzi ze spółki, a oni mają nagle do oddania 2 miliony.
– Opcje call i put. Opcja call daje inwestorowi możliwość zażądania, aby druga strona umowy (pierwotny założyciel przedsiębiorstwa) wykupił od niego udziały za określoną cenę. Opcja put z kolei to sytuacja odwrotna, w której to inwestor ma prawo zażądać od założyciela, aby ten sprzedał mu swoje udziały. Ktoś powie: ale co tutaj takiego strasznego jest, przecież założyciele firmy albo odzyskają pełną kontrolę nad firmą, albo otrzymają pieniądze od inwestora…? Kluczem znowu są detale, a mianowicie to, że cena odkupu/odsprzedaży udziałów nie musi być sztywna, ale obliczana na podstawie mnożnika EBITDA. No i tutaj rodzi się pole do manipulacji, ponieważ na mnożnik ten można np. pomniejszyć o zadłużenie spółki, a te z kolei można sztucznie obniżyć, chociażby poprzez lokowanie długu w spółkach, które nie są konsolidowane metodą pełną (nie zawsze tak się da, ale czasem da). Z drugiej strony można też poprawić mnożnik EBITDA sztucznie zawyżając wynik finansowy spółki np. poprzez kapitalizację odsetek od zobowiązań zaciągniętych na inwestycje w majątek trwały lub też takie opóźnianie płatności, aby następowały one po dacie bilansu. No w każdym razie sposobów jest wiele i taka „agresywna księgowość” to temat na osobny wpis.
– Reverse vesting, czyli system, w którym np. w przypadku naruszenia ważnych postanowień umowy inwestycyjnej założyciel firmy jest zobowiązany do sprzedaży inwestorowi udziałów/akcji po bardzo niskiej, można wręcz rzec, że symbolicznej, cenie. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jak duże zagrożenie może to stanowić dla założycieli – szczególnie jeśli w umowie system ten obejmuje całość posiadanych przez nich udziałów (a nie tylko część).
– Zapis umowy mówiący wprost, że w razie nieosiągnięcia zakładanych wskaźników, założyciele spółki są zobligowani do zwrócenia inwestorowi całej kwoty, jaką zainwestował. De facto nie jest to żadna „inwestycja”, ale zwykła pożyczka, do tego najczęściej bardzo wysoko oprocentowana. Wiem, że niektórym może być ciężko w to uwierzyć, że ktoś godzi się na taki zapis w umowie inwestycyjnej, ale to się zdarza.
– No i wreszcie jedna z najważniejszych rzeczy, czyli wskaźniki rezultatu obrazujące to, jak firma powinna się rozwijać dzięki inwestycji. Zwykle wskaźnikiem takim jest np. wzrost sprzedaży o tyle i tyle, zdobycie określonej liczby nowych klientów itd. Oczywiście, nie wszystkie z tych wskaźników da się zrealizować nawet pomimo pieniędzy od inwestora i dzięki skorzystaniu z jego kontaktów – po prostu czasem mają miejsce tzw. czynniki niezależne, które powodują, że jest to niemożliwe. Jeśli umowa zawiera zapis, że w przypadku trudności nie będących winą zarządu wskaźniki mogą pozostać niezrealizowane, to ok. Gorzej, jeśli takiego paragrafu nie ma i choćby się waliło i paliło, trzeba wykonać plan…
Przejęcie
Mamy z grubsza wyszczególnione przeróżne „pułapki” w umowie na linii inwestor – założyciele firmy, więc możemy już sobie spokojnie ułożyć z tej układanki kilka różnych scenariuszy. Bardzo uproszczony jest taki, że wspomniany kontroler finansowy wraz z ludźmi inwestora w radzie nadzorczej blokują kilka kluczowych dla spółki inwestycji lub przeciągają wejście w jakiś dobry kontrakt – w każdym razie deale nie wypalają. Zakładane w umowie wskaźniki rezultatu nie zostają więc zrealizowane, co, zgodnie z zapisami umowy, daje inwestorowi prawo do wyjścia ze spółki zgodnie z klauzulą reverse vesting (dla przypomnienia, jest to przymusowa odsprzedaż udziałów inwestorowi po symbolicznej cenie). Oczywiście, zarząd (czyli pierwotni właściciele) może się bronić, że to nie ich wina, ale biegły w podobnych biznesach inwestor potrafi rozegrać wszystko tak, że jednak wyjdzie, że to ich wina. Księżyc staje się słońcem i co pan zrobisz, jak nic nie zrobisz… Firma zostaje więc przejęta zgodnie z prawem przez „anioła” biznesu, który może następnie sam realizuje inwestycje i sam podpisuje kontrakty. A byli właściciele? Zostali w zasadzie bez niczego i akurat w tym scenariuszu mogą się cieszyć, że nie mają przynajmniej potężnego długu względem inwestora. Scenariuszy takiego przejęcia może być oczywiście co najmniej kilkanaście (jeśli nie kilkadziesiąt) i szczegółowe opisanie ich od A do Z to temat na całą książkę – może kiedyś, kto wie… Ktoś może powiedzieć: ok, ale są przecież sądy, można chyba powalczyć, co nie? Powodzenia. Pomijając podpisanie fatalnej umowy zdarzały się nawet przypadki, w których taki inwestor przekupywał (!) kancelarię działającą na rzecz byłych właścicieli przejętej firmy, aby kancelaria ta „położyła” całą sprawę w sądzie.
No i na koniec tego przydługiego wpisu: proszę nie zrozumieć mnie źle, nie wszyscy inwestorzy to wyrachowani skurwiele i nie wszyscy czyhają tylko na Wasze potknięcie, aby puścić Was w samych skarpetkach (choć oczywiście wytrawni gracze zawsze dobrze dbają o zabezpieczenie swoich interesów). Ale zawsze bądźcie czujni i nigdy nie podpisujcie żadnych poważnych umów bez konsultacji z wyspecjalizowanym prawnikiem będącym w stanie wyłapać potencjalne zagrożenia. I nie dajcie się nabrać na luksusowe auto czy bajki o zostaniu drugim Kulczykiem. Może to i brzmi banalnie, ale niejednemu przedsiębiorcy taka zwykła ostrożność uratowała po prostu dupę.
Potrzebujesz pomocy przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com
Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!
https://bialekolnierzyki.com/wp-content/uploads/2018/03/mercedes-modyfikacja-.jpg12801920Testis Unushttps://bialekolnierzyki.com/wp-content/uploads/2021/08/biale-kolnierzyki-logo-03.pngTestis Unus2018-03-20 09:49:252018-11-19 11:16:58Inwestor w firmie – jak nie dać się złapać w pułapkę
Dzisiejsza historia będzie o oszustwach na poziomie, nazwijmy to roboczo, „januszowym”, w których to nie główny inwestor na budowie jest tym kiwającym, lecz podwykonawca. Zacznijmy od tego, że jest sobie duża budowa gdzieś w północnej Polsce i jest podwykonawca, czyli właściciel firmy Januszex, który postanawia być sprytny i wykiwać inwestora. Co więc robi? Bierze kilkanaście aut z mieszanką betonową i jedzie w sobotę wieczorem na budowę, tam daje w łapę stróżowi (żeby ten go wpuścił) i szykuje się do wylania betonu.
Pechowo (dla Januszexa) tuż obok owej budowy mieszka w służbowym mieszkaniu jej kierownik (o czym szef Januszexu nie wie), który akurat w tym czasie postanawia wyjść na balkon zapalić sobie papierosa. I co widzi ten kierownik? Ano widzi zamieszanie na placu, jakieś światła i ogólnie dziwnie duże poruszenie – jak na dzień wolny od pracy. Wskakuje więc szybko w buty, biegnie na budowę (bo to blisko) i co się okazuje…
Oto szef Januszexu wymyślił sobie, że postawi inwestora przed faktem dokonanym, wylewając beton zanim ktokolwiek zdąży sprawdzić jego jakość. Pierwsze 2 „gruchy” niejako dla zmyłki zawierają bowiem dobry beton trzymający parametry, a cała reszta to mieszanka jakiegoś megataniego badziewia, więc zysk dla Januszexu jest spory, bo faktura będzie oczywiście wystawiona jak za w 100% wysokojakościowy materiał. Oczywiście wspomnianemu kierownikowi budowy od razu wydało się to wszystko podejrzane, więc powiedział, że nie dopuści do wylania betonu, dopóki nie zobaczy potwierdzenia jego jakości. Szef Januszexu na to w płacz, że co on zrobi teraz, jak ciężarówki z „gruchami” już stoją pod budową, że przecież ich nie przetrzyma do poniedziałku itd., czyli „Panie, zlituj się Pan, bądź człowiekiem, bądź Polakiem!”. Kierownik budowy mu na to twardo, że nie, że nie ma mowy o wylewaniu przed pokazaniem wyników badań i że w ogóle mógł pomyśleć najpierw, a nie takie akcje robić.
Niniejsza historia skończyła się tak, że kierownik budowy wykazał się posiadaniem jaj i odesłał „gruchy” do wszystkich diabłów, każąc zrozpaczonemu szefowi Januszexu wrócić w poniedziałek papierami potwierdzającymi jakość betonu. Ale nie zawsze tak bywa, bo często osoby decyzyjne na budowach albo są z takim Januszexem „w układzie”, albo zwyczajnie mają miękkie serce i przymykają oko na tak prymitywne metody oszustwa, bo sumie to nie ich budynek będzie, a inwestora nie lubią, więc co im szkodzi… I dzięki takim „miękkim” kierownikom prezes Januszexu nauczył się raz czy drugi, że podobne „żebractwo” może popłacać i teraz próbuje w taki sposób wykiwać każdego inwestora – raz się uda, raz nie, ale i tak na ogół wyjdzie na swoje. Mój dobry kolega z branży mawia o podobnych sytuacjach, że to wina mentalności tzw. Polski B, nieuleczalnie skażonej PRL-em – no i jakby tak się zastanowić, to może i coś w tym jest…
Potrzebujesz pomocy przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com
Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!
https://bialekolnierzyki.com/wp-content/uploads/2018/03/budowa-modyfikacja-.jpg12801920Testis Unushttps://bialekolnierzyki.com/wp-content/uploads/2021/08/biale-kolnierzyki-logo-03.pngTestis Unus2018-03-14 16:41:572018-11-18 21:25:03„Januszex” na budowie, czyli oszustwa w mniejszej skali
We may request cookies to be set on your device. We use cookies to let us know when you visit our websites, how you interact with us, to enrich your user experience, and to customize your relationship with our website.
Click on the different category headings to find out more. You can also change some of your preferences. Note that blocking some types of cookies may impact your experience on our websites and the services we are able to offer.
Essential Website Cookies
These cookies are strictly necessary to provide you with services available through our website and to use some of its features.
Because these cookies are strictly necessary to deliver the website, refusing them will have impact how our site functions. You always can block or delete cookies by changing your browser settings and force blocking all cookies on this website. But this will always prompt you to accept/refuse cookies when revisiting our site.
We fully respect if you want to refuse cookies but to avoid asking you again and again kindly allow us to store a cookie for that. You are free to opt out any time or opt in for other cookies to get a better experience. If you refuse cookies we will remove all set cookies in our domain.
We provide you with a list of stored cookies on your computer in our domain so you can check what we stored. Due to security reasons we are not able to show or modify cookies from other domains. You can check these in your browser security settings.
Other external services
We also use different external services like Google Webfonts, Google Maps, and external Video providers. Since these providers may collect personal data like your IP address we allow you to block them here. Please be aware that this might heavily reduce the functionality and appearance of our site. Changes will take effect once you reload the page.
Google Webfont Settings:
Google Map Settings:
Google reCaptcha Settings:
Vimeo and Youtube video embeds:
Privacy Policy
You can read about our cookies and privacy settings in detail on our Privacy Policy Page.