Eksport używanej odzieży a wyłudzenia zwrotów VAT

Dzisiejszy wpis ma na celu zaprezentowanie ciekawego mechanizmu związanego ze zwrotami VAT-u, w którym tzw. pierwsze skrzypce odgrywał eksport odzieży używanej. Mogłoby się wydawać, że towar mało atrakcyjny, ale jednak i na nim dało się coś ugrać. Schemat ten opisywałem już na innym blogu, ale ponieważ ostatnio dostałem znowu sygnał na temat tego procederu, to postanowiłem przypomnieć o nim Czytelnikom.

 

Kierunek Azja, czyli firma spedycyjna na celowniku

Pewien eksporter odzieży używanej w Polsce wysyłał swój towar do krajów azjatyckich – mogę napisać tyle, że nie do Chin, lecz nieco bliżej. A co jest potrzebne do takiej wysyłki…? Oczywiście firma spedycyjna! Tak więc spedytorzy dostawali zlecenia – zwykle od azjatyckich przedsiębiorstw, rzadziej od polskich. Towar był jednak zawsze odbierany z tych samych miejsc znajdujących się w jednym województwie. To, co było charakterystyczne przy tego typu transakcjach, to powtarzające się problemy – przykładowo załadowcy nie chcieli potwierdzić odpowiedzialności za morskie listy przewozowe, a eksporterzy nadzwyczaj szybko prosili o potwierdzenie wywozu towaru. Ostatecznie jednak odzież trafiała w kontenerach na morze, czyli wszystko było ok. Teoretycznie…

 

Jak oszukać spedytora

W pewnym momencie okazywało się, że firma wysyłająca odzież miała na morzu kilkanaście kontenerów z towarem wartym, według dokumentacji, 400 tys. Euro (przykładowo). Problem w tym, że po otrzymaniu faktury od spedycji nikt nie zamierzał regulować tej należności! Warto mieć świadomość, że mówimy tutaj o całkiem sporych sumach, gdyż w przypadku kontenera o przykładowej wartości 10 tys. Euro koszty transportu stanowiły aż ¼ tej kwoty, czyli jakieś 2,5 tys. Euro! I teraz najlepsze: ponieważ transport był na ogół na zlecenie firm azjatyckich (prawdopodobnie „słupy”), to polski eksporter nie ponosił tutaj żadnej odpowiedzialności za nieodebranie przesyłki w Azji! Firma spedycyjna zostawała więc z nieopłaconymi kontenerami na morzu, a co gorsza nie było tam nawet sensu blokowania towaru, ponieważ wysłana odzież to były tak naprawdę zwykłe szmaty bez żadnej realnej wartości handlowej! Tak więc w zasadzie można śmiało powiedzieć, że już jeden miesiąc postoju takiego kontenera w porcie czyniłby podobne blokowanie nieopłacalnym. Zresztą towar ten i tak był spisany przez przestępców na przysłowiowe straty, więc taki sposób „wywarcia presji psychicznej na kontrahenta” nic by nie dał.

Oczywiście firmę spedycyjną na taki numer można było złapać tylko raz, ale… spedycji jest przecież cała masa i jak nie jedna, to druga zdecyduje się wysłać transport. I na tym właśnie bazowali VAT-owcy, którzy w oparciu o taki schemat oszukali co najmniej kilka różnych firm (zgodnie z posiadanymi przeze mnie informacjami).

 

Towar jest już na morzu – i co dalej…?

Dalej oczywiście przestępcy występowali o zwrot VAT-u! A mieli do tego podstawę w oparciu o faktury oraz dokumenty potwierdzające eksport towaru, które otrzymali przy okazji wysyłki. Myślę, że najlepiej będzie to przedstawić w oparciu o konkretny przypadek – a więc tak:

VAT-owcy wysłali kilkadziesiąt kontenerów, każdy o wartości ok. 10 tys. Euro i za każdy taki kontener otrzymywali oddzielną fakturę od spedycji. Było to o tyle dziwne, że odprawa celna wychodziła wtedy drożej niż gdyby wszystko miało być na jednej fakturze. Skąd więc taka rozrzutność? Po pierwsze dlatego, że przestępcy i tak nie zamierzali płacić za transport i obsługę, a po drugie stosując taki podział łatwiej było uprawdopodobnić rzeczywisty obrót towarem oraz zmniejszyć prawdopodobieństwo kontroli przy występowaniu o zwrot VAT-u. Mniejsze faktury wystawione na kilka firm = mniejsza kwota podatku do zwrotu przypadająca na jedną firmę, a wiadomo, że przy niedużych sumach to i skarbówka niespecjalnie się czepia. No i teraz mając na morzu towar o wartości (fakturowej) ok. 400 tys. Euro można było spokojnie występować o zwroty – robiło to kilka firm.

 

Krótkie podsumowanie

Ile firm spedycyjnych oszukano w ten sposób? Z tego, co wiem, to było ich co najmniej kilka. Co więcej, przynajmniej do jednej z nich wpadli funkcjonariusze, więc ten sposób działania VAT-owców jest już znany służbom od co najmniej jakiegoś roku. Zresztą sama koncepcja była naprawdę ciekawa w swej prostocie i w zasadzie nie było raczej żadnych przeszkód, aby nie powtórzyć tego schematu z innymi rodzajami towaru (co zapewne miało miejsce). A na sam koniec dodam jeszcze, że firmy spedycyjne wykorzystywano także w zbliżonych schematach – przykładowo robili to przestępcy przywożący do Polski śrutę sojową z portu w Hamburgu, o czym zresztą pisałem całkiem niedawno: Co mają ze sobą wspólnego śruta sojowa, VAT i Hamburg

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na tym zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Przestępczość VAT-owska na Ukrainie

VAT jest takim fajnym podatkiem, że wszędzie tam, gdzie tylko się pojawi, to jakoś tak zachęca do różnych oszustw. Nie inaczej było w przypadku naszego wschodniego sąsiada, czyli Ukrainy. Problem przestępczości VAT-owskiej rozrósł się tam do takich rozmiarów, że rząd Julii Tymoszenko w 2005 roku zastanawiał się nawet nad zlikwidowaniem VAT-u i wprowadzeniem w jego miejsce podatku obrotowego. Ostatecznie jednak do tego nie doszło, ale nie wyprzedzajmy faktów…

 

VAT na Ukrainie – krótkie wprowadzenie ????????

Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że podatek od wartości dodanej pełni niezwykle ważną rolę w budżecie Ukrainy – podobnie zresztą jak w Polsce oraz w innych krajach Unii Europejskiej. Dość powiedzieć, że danina ta generuje ok. 40% dochodów państwa, według słów Sergieja Bilana, wiceszefa ukraińskiej ДФС / SFS (służba skarbowa). Stawka podstawowa wynosi na Ukrainie 20% – wystarczająco dużo, aby opłacało się tworzyć karuzele VAT-owskie oraz innego rodzaju konstrukcje zmierzające do uszczupleń należności podatkowych. Co ciekawe, ponad połowa pobranego podatku VAT to kwoty zapłacone przy okazji importu towarów na obszar celny Ukrainy, w tym oczywiście z krajów Unii Europejskiej (według oficjalnych danych). Jeśli chodzi o skalę oszustw, to w 2014 roku Ihor Bilous, nowy szef ukraińskiej służby podatkowej, stwierdził, że za czasów prezydenta Janukowycza oszustwa w VAT stanowiły równowartość aż ¼ budżetu państwa, a pieniądze „wypłynęły na zagraniczne konta należące do skorumpowanych urzędników”.

 

Specyfika działania ukraińskich grup przestępczych

Według tego, co można przeczytać w mediach, na Ukrainie znaczna część przestępczości związanej z wyłudzaniem / uszczuplaniem podatku VAT opierała się na schematach podobnych do tych stosowanych w Polsce po roku 2005 (słynne karuzele). Wiele wskazuje na to, że rzeczywiście tak było, zważywszy na ogromny poziom korupcji wśród ukraińskich urzędników, na co zresztą zwracały uwagę min. międzynarodowe firmy doradcze. Dlaczego korupcja ułatwiała właśnie taki sposób działania? Odpowiedź jest prosta: ze względu na zwroty VAT-u. Po prostu urzędnicy, którzy zatwierdzali zwrot oraz / lub celnicy, który „podbijali kwity” np. poświadczając fikcyjny wywóz towarów, byli często częścią zorganizowanej grupy przestępczej i brali odpowiedni % od transakcji. Niektóre źródła twierdzą wręcz, że oszustwa VAT-owskie na Ukrainie są (były?) zinstytucjonalizowane w formie zorganizowanych „pralni podatkowych”, działających na ogromną skalę pod patronatem najwyższych urzędników skarbowych (na co istnieje podobno wiele dowodów). My tutaj w Polsce też mówimy od czasu do czasu, że w skarbówce można znaleźć urzędników mających powiązania z tzw. mafiami podatkowymi, ale na Ukrainie była to prawdopodobnie zupełnie inna skala, o wiele, wiele wyższa.

Przykładem tego, jak wyglądały połączenia na linii polityka – biznes jest pewna ciekawa sprawa, która ujrzała światło dzienne w 2017 roku. Tak więc niezależni ukraińscy blogerzy „dokopali się” do informacji mówiących o tym, że jeden z wielkich amerykańskich koncernów spożywczych za pośrednictwem swojego ukraińskiego oddziału może być zamieszany w nielegalne schematy podatkowe związane z VAT-em. Konkretnie miało zachodzić uzasadnione podejrzenie, że dyrektor koncernu na Ukrainę Dmitrij G. oraz zatrudniony tam syn zastępcy prezydenta Kijowa Roman P. uczestniczą w grupie przestępczej mającej na celu wyłudzenie nienależnego zwrotu VAT-u. Krótki opis modelu działania:

Ukraiński oddział koncernu miał kupować zboże za gotówkę za pośrednictwem kontrolowanych przez siebie spółek – słupów (S. oraz G.). Spółki te kupiły zboże od innych spółek (V. oraz D.), które z kolei miały być kontrolowane przez Romana P. W ten właśnie prosty sposób miano wykreować fikcyjny VAT do zwrotu, o który następnie wystąpiły spółki S. oraz G.

Ile razy i na jaką skalę zastosowano podobny schemat, tego dokładnie nie wiadomo. Źródła ukraińskie podają, że tylko w jednym konkretnym przypadku chodzi o zwrot podatku na kwotę 15 milionów hrywien, czyli w przeliczeniu ok. 2 milionów PLN. Emocje budzi też fakt, że wspomniany Roman P. (syn zastępcy prezydenta Kijowa), który najpierw był stażystą, a później szeregowym handlowcem w ukraińskim oddziale koncernu, nagle zaczął jeździć Audi S8 wartym ok. 150 tys. Euro. No cóż, może naprawdę dobrze handlował…? ????

Ciekawe jest również to, że Dmitrij D. (szef oddziału koncernu na Ukrainę) nie wahał się podobno wywierać presji na ukraińskie służby skarbowe, aby te dokonały zwrotu VAT-u, choć urzędnicy mieli na ten temat spore wątpliwości. Sprawa była na tyle poważna, że otarła się o takie instytucje, jak Amerykańska Izba Handlowa oraz ambasada USA! Widać więc jasno, że są to rozgrywki na naprawdę wysokim szczeblu.

 

Ukraina, zatrzymanie członków grupy przestępczej. Źródło: portal Цензор.НЕТ

 

Jakie towary służyły do wyłudzania zwrotów VAT-u na Ukrainie

Przede wszystkim należy zacząć od tego, że największe pole do popisu dawały zwroty VAT-u związane z eksportem towarów poza granice Ukrainy. A skoro tak, to postawiono na następujący model działania:

kupujemy tanio > podbijamy cenę do niebotycznych rozmiarów za pomocą spółek – krzaków pełniących rolę znikających podatników > występujemy o zwrot VAT-u z tytułu eksportu 

Na potrzeby takiego schematu wynaleziono ciekawą ścieżkę: przeróżne produkty o niejasnym przeznaczeniu związanym z nauką i rozwojem technologii. Przykłady? Soczewki optyczne, membrany elektrod, elementy piezoelektryczne, różne czujniki itp. – ogólnie tego typu rzeczy, do których można było „dorobić legendę” uzasadniającą kosmiczny wręcz wzrost ich wartości (przynajmniej na fakturach). No i jak wspomniałem przed momentem, takie towary były wykorzystywane do transakcji fikcyjnego eksportu, a ich cena na rynku krajowym została uprzednio odpowiednio zawyżona poprzez system fikcyjnych dostaw, niejednokrotnie nawet o tysiące %! Zawyżenie ceny było oczywiście wykorzystywane do odzyskania odpowiednio „tłustego” zwrotu VAT-u.

 

Przykłady karuzel

Pewna ukraińska firma sprzedała za granicę blisko 100 tysięcy „piezoelektrycznych czujników ciśnienia”, rzekomo wykonanych w jednej z fabryk w okolicach Charkowa. Całkowita deklarowana wartość „eksportu” tego towaru wyniosła ok. 306 milionów hrywien, czyli w przeliczeniu jakieś 43 miliony PLN. Taki czujnik na fakturach przy eksporcie kosztował blisko 450 USD, podczas gdy realny koszt jego wytworzenia wynosił ok. 2 USD. Według szacunków 94% kosztów produkcji stanowiły tu części składowe, które można było łatwo i tanio kupić w normalnych sklepach. Gotowe i zapakowane czujniki były następnie wysyłane do Polski lub Wielkiej Brytanii, drogą lotniczą lub samochodami. Ten sam towar wracał z powrotem na Ukrainę (jak to bywa w karuzelach), a jego wartość na fakturach wynosiła już zaledwie 2,5 USD / sztuka. Ta wartość była potem oczywiście „pompowana” przez odsprzedaż pomiędzy kolejnymi ukraińskimi spółkami, po czym czujniki znów jechały do Polski, ale znów po kilkaset USD za sztukę, od których był zwracany VAT (tytułem eksportu). Odnośnie końcowych losów towaru wiadomo tyle, że po prostu utknął gdzieś sobie na jakichś polskich magazynach i nigdy nie trafił do normalnej sprzedaży. Straty ukraińskiego skarbu państwa obliczono w tym przypadku na ponad 50 milionów hrywien.

Dość znaną historią był też przypadek nanorurek, które miały być eksportowane do Hongkongu. A cóż to takiego te nanorurki i jakie jest ich zastosowanie? Ekspertem w tej dziedzinie nie jestem, ale szybki research pozwolił mi dowiedzieć się, że jest to materiał uznawany za jeden z najbardziej wytrzymałych i najsztywniejszych na świecie, a stosuje się go min. w przemyśle elektronicznym, urządzeniach medycznych, czy też przy produkcji niektórych polimerów. No i teraz te nanorurki miały opuścić Ukrainę z ceną fakturową równą ok. 450 Euro za 1 kg (od czego zresztą miano później zażądać zwrotu VAT-u). Co się jednak okazało? A to, że zamiast „wysokich technologii” VAT-owcy próbowali wywieźć za granicę zwykłą sadzę, co zostało jednak odkryte przez milicjantów. Jak obliczono, deklarowana ilość nanorurek wystarczyłaby do zaspokojenia potrzeb produkcyjnych wszystkich krajów Azji Południowej aż do 2040 roku – czyli przestępcy „poszli na grubo”, jak to się mówi… Pewnej pikanterii dodaje tej sprawie fakt, że w proceder zamieszani byli szefowie jednej ze znanych sieci sprzedającej produkty spożywcze.

 

Czujniki ciśnienia używane w karuzelach VAT-owskich. Źródło: portal Цензор.НЕТ

 

Schemat alternatywny

Oczywiście zdarzało się i tak, że stosowano nieco inną metodę:

– na fakturach eksportowano towar wartościowy, rzeczywiście nadający się do sprzedaży,

– otrzymywano zwrot na podstawie fałszywych „kwitów” potwierdzających eksport, wystawionych przez skorumpowanych celników, przy czym towar nigdy nie opuszczał Ukrainy,

– fikcyjnie wyeksportowany towar „upłynniano” na krajowym rynku po niższej cenie, nie odprowadzając VAT-u.

Jeśli miałbym to wszystko jakoś skomentować, to napiszę tak: jeżeli ktoś orientuje się w realiach przestępczości VAT-owskiej, to z pewnością dostrzeże, że „wałki” typu nanorurki czy wtryskiwacze były na tyle prymitywne, iż bez aktywnego udziału przedstawicieli aparatu skarbowego właściwie nie powinny zaistnieć w większej skali. Z taką oto konkluzją przejdźmy do kolejnego zagadnienia.

 

Schemat organizacyjny grup VAT-owskich na Ukrainie

Nie będzie chyba wielkiego zaskoczenia, jeśli napiszę, że w przypadku ukraińskich grup przestępczych mieliśmy do czynienia z wykorzystaniem znikających „słupów” – były to często osoby z hospicjów, ubezwłasnowolnione, cudzoziemcy z krajów Wspólnoty Niepodległych Państw itd. Ogólnie można powiedzieć, że charakterystyka dość podobna do polskich „prezesów” – ciężko tutaj bowiem wymyślać koło od nowa. Idźmy dalej: według służb ukraińskich mieliśmy trzy główne kategorie podmiotów zamieszanych w przestępstwa podatkowe:

– tzw. beneficjenci, czyli realnie działające przedsiębiorstwa, które korzystając z usług innych firm (tranzytorów) zawierają fikcyjne umowy skutkujące „zbiciem” VAT-u, a tym samym nie płacą znacznych kwot podatków do budżetu – tego typu firmy były także beneficjentami karuzel, tzn. występowały o zwroty;

– tzw. tranzytory, czyli przedsiębiorstwa, które pod przykrywką legalnej działalności gospodarczej prowadzą transakcje sprzedaży lub usługi pośrednictwa, nie mając na celu uzyskania korzyści ekonomicznych, ponieważ nie mają odpowiednich zdolności produkcyjnych, magazynów, personelu itp. – ich rolą jest wystawianie faktur, a operują na minimalnych marżach, gdzie różnica pomiędzy przychodami a kosztami wynosi +- 0,5%, od czego płacone są podatki;

– tzw. słupy, czyli przedsiębiorstwa, które zazwyczaj działają poprzez pośredników i zamykają się w niezwykle krótkich terminach (na Ukrainie znane jako „jednodniowe firmy”), których funkcją jest akumulowanie wszystkich zobowiązań podatkowych beneficjentów i tranzytorów.

Widać tu bez wątpienia podobieństwo do znanych z naszego podwórka brokerów, buforów oraz znikających podatników. Schemat na tyle przejrzysty, że w zasadzie nie ma co się nad nim dłużej rozwlekać.

 

Ferrari 599 GTB należące do syna bliskiego współpracownika Petra Poroszenki, prezydenta Ukrainy. Współpracownik ten jest zamieszany w skandal korupcyjny związany z dostawami do armii, gdzie także zastosowano schemat wielokrotnego „pompowania” cen towarów. Foto: Александр Дубинский

 

Koniec epoki zwrotów – i co dalej…?

Podobnie jak i w Polsce, tak i na Ukrainie nadszedł czas, że naprawdę „chamskie” zwroty, podobne do opisanych powyżej, właściwie się pokończyły. Było to skutkiem tego, że kilka lat temu władze fiskalne ogłosiły walkę z luką podatkową i przestępczością VAT-owską. Należy tutaj zaznaczyć, że VAT był tylko jednym z problemów – zaraz obok stała masowa „optymalizacja” kosztów skutkująca relatywnie małymi wpływami do budżetu z tytułu ukraińskiego odpowiednika naszego CIT-u. Skalę zjawiska oddają niezależne szacunki, w których mowa o 300 – 600 miliardów hrywien pozostających w obiegu szarej strefy (czyli bez opodatkowania), podczas gdy dochody budżetu w latach 2013 i 2014 wynosiły odpowiednio 340 i 360 miliardów hrywien! Byli zresztą dziennikarze śledczy, którzy starali się wyjaśnić sprawę (co ciekawe, podobno żyją do dziś) i zgodnie z ich ustaleniami 80 – 90% wszystkich ukraińskich przedsiębiorstw korzystało z „optymalizacji” podatków, w które zamieszane były min. takie instytucje, jak Ministerstwo Finansów, SBU (służba bezpieczeństwa), prokuratura oraz zwykli urzędnicy skarbowi różnych szczebli. Nie mam możliwości zweryfikowania, czy rzeczywiście była to prawda, ale jeśli tak, to mamy obraz państwa będącego w destrukcji.

Wracając jednak do tematyki VAT-u, to zgodnie z ogólnie dostępnymi informacjami na Ukrainie dość ciężko jest go dziś nielegalnie zwrócić, głównie ze względu na system elektronicznej ewidencji faktur połączony ze specjalnymi kontami bankowymi przeznaczonymi do wpłacania należnego podatku VAT (rozwiązanie wdrożone w 2017 roku). Postaram się poruszyć ten temat w jednym z kolejnych wpisów, ponieważ moim zdaniem jest to dość ciekawe rozwiązanie (przynajmniej na pierwszy rzut oka). W każdym razie można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że elektroniczna ewidencja faktur pozwoliła wyeliminować drobniejszych VAT-owców z rynku, ale mając częściowo na uwadze nasze polskie doświadczenia, mogę powiedzieć tak: duży może więcej (szczególnie jeśli zdążył w tzw. dzikich czasach zgromadzić odpowiedni kapitał). Tak więc moim zdaniem rekiny dalej sobie pływają w wodzie, może nieco mniej mętnej, a społeczeństwo ukraińskie jest karmione propagandowymi sukcesami.

Samej luki VAT zresztą nie zlikwidowano całkowicie, o czym świadczą chociażby wypowiedzi różnych oficjeli. Zmienił się za to model przestępstwa – dziś działa się min. na takim „patencie”, jak generowanie kosztów VAT-owskich przez znikające firmy, dzięki czemu realnie działające przedsiębiorstwa płacą po prostu niższe podatki. Popularne więc było zawieranie fikcyjnych umów podwykonawstwa, gdzie np. przy zamówieniu robót budowlanych firma A daje zamawiającemu wysokie koszty, w tym VAT, a tak naprawdę prace wykonuje od początku do końca firma B, za dużo mniejsze pieniądze. Dzieje się to oczywiście za wiedzą zamawiającego i wymaga odpowiedniego operowania dokumentacją, ale jest do wykonania. Rzecz jasna firma A jest tutaj swego rodzaju figurantem, który niekoniecznie musi rozliczyć się z wszystkich danin należnych skarbowi państwa.

Inny wariant z generowaniem kosztów odbywał się w taki oto sposób: spółka A rejestrowana na „słupa” rzekomo dostarczała towary lub usługi realnie działającemu przedsiębiorstwu B. Po otrzymaniu przelewu na konto A, środki były podejmowane w gotówce pod pozorem wypłat dla pracowników, pokrycia kosztów podróży służbowych oraz wydatków bieżących itp. Rzecz jasna pieniądze wracały potem do przedsiębiorstwa B, które dokonało wpłaty – kwota była już jednak pomniejszona o prowizję dla A (od 7 do 10%). Oczywiście nie było tutaj mowy o płaceniu żadnego podatku – spółka A nie odprowadzała nic do budżetu, ale sama wystawiała kosztowe faktury VAT, które umożliwiały dokonanie odliczeń firmie B.

 

Widok na ulicę Lwowa. Z racji bliskości polskiej granicy działało tam podobno sporo grup zajmujących się przestępstwami VAT-owskimi (analogicznie jak wielu VAT-owców działało chociażby we Wrocławiu). Źródło: zbiory prywatne.

 

Kilka cech charakterystycznych dla ukraińskich VAT-owców

Na Ukrainie, podobnie zresztą jak i w Polsce, występowały pewne typowe elementy w działalności podmiotów trudniących się wyłudzaniem / uszczuplaniem podatku od wartości dodanej – poniżej niektóre z nich:

– rejestracja firmy w oparciu o nieważne lub sfałszowane dokumenty (bywało, że działalność taka była prowadzona bez wiedzy osób, które figurowały jako założyciele, gdyż ktoś np. zdobył ich dane i wykorzystał do celów rejestracyjnych);

– rejestrowanie firm na klasyczne „słupy”, które nie zamierzają prowadzić realnej działalności gospodarczej;

– rejestracja działalności na normalne osoby, a następnie przerejestrowanie jej na „słupa” (np. w drodze sprzedaży spółki);

– spółka istnieje przez krótki okres (kwartał) i jedynie w tym czasie wystawia faktury, a potem zaprzestaje jakiejkolwiek aktywności;

– podatnik nie posiada otwartych rachunków w instytucjach bankowych;

– oficjalny przedstawiciel lub założyciel nowej firmy jest przedstawicielem lub też założycielem innego przedsiębiorstwa, które zostało wcześniej zlikwidowane w drodze postępowania upadłościowego;

– podatnik nie składa sprawozdań finansowych do inspektoratu podatkowego za ostatni okres sprawozdawczy;

– przedstawiciel spółki jest osobą, która ma na koncie wyrok sądowy za tzw. fikcyjną przedsiębiorczość.

Jak widać wiele z tych cech pokrywa się z rzeczami, jakie znamy z naszego lokalnego podwórka. Za niewątpliwą ciekawostkę można uznać tutaj brak rachunków bankowych w oficjalnych instytucjach – w polskich warunkach rzecz raczej nie do pomyślenia. Nie powinno to specjalnie dziwić zważywszy na fakt, że tylko w latach 2014 – 2016 na Ukrainie upadło…  aż 77 banków! Ukraińskie firmy poniosły z tego tytułu straty szacowane na 82 miliardów hrywien, czyli ok. 11,5 miliarda PLN – była to około ¼ wszystkich środków zgromadzonych na firmowych rachunkach w skali kraju! Tak dla porównania dodam, że w samym 2015 roku wielkość całej luki VAT na Ukrainie była szacowana na ok. 24 miliardy PLN (dane Banku Światowego). Wyobraźcie sobie teraz, co by się działo w Polsce, gdyby firmy w ciągu 2 lat straciły ¼ pieniędzy ze swoich rachunków bankowych – rewolucja, zapaść gospodarcza…? W każdym razie ciężko zaprzeczyć, że masowe upadłości w ukraińskim sektorze bankowym stanowiły bardzo poważne utrudnienie dla rozwoju przedsiębiorczości w tym kraju. Ciężko jest mi dziś powiedzieć, ile z takich sytuacji było wynikiem quasi-przestępczych działań, ale obstawiam, że i takie przypadki się zdarzały.

 

Widok portu w Sewastopolu (Krym), rok 2009. Źródło: zbiory prywatne. 

 

Kilka słów na zakończenie

Chciałem jeszcze wspomnieć o kilku innych zagadnieniach od strony bardziej praktycznej, ale niestety okazało się, że muszę je najpierw skonsultować z ukraińskimi znawcami tematu, więc zapewne pojawią się one za jakiś czas jako druga część niniejszego wpisy. Niestety, bariera językowa jednak robi swoje – szczególnie w kwestii prawniczego słownictwa specjalistycznego, które zresztą tłumacz Google niespecjalnie ogarnia. Obiecuję jednak, że będę nad tym systematycznie pracował i sukcesywnie podwyższał poziom „zagranicznych” wpisów. Na zakończenie dodam jedynie, że szczerze szanuję polskich przedsiębiorców, którzy zdecydowali się na ekspansję na Ukrainę – to jednak wciąż trochę inny świat niż Polska i trzeba naprawdę doskonale znać specyfikę tamtejszego rynku, aby nie „popłynąć”. No, ale z drugiej strony, jak mawiają Rosjanie: kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije!

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na tym zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Ceny biletów kontra przekręty paliwowe na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo

Przestępczość w tzw. bloku wschodnim, do którego zalicza się min. takie kraje, jak Rosja, Ukraina oraz Białoruś, jest owiana pewną aurą tajemniczości i budzi spore zainteresowanie wśród wielu osób. Przykładowo: gdy jakiś czas temu zadałem pytanie na grupie facebookowej Białe Kołnierzyki, czy ktoś chciałby poczytać o realiach przestępczości gospodarczej w Europie Wschodniej, to pozytywny odzew przekroczył moje oczekiwania. A skoro tak, to postanowiłem rozpocząć cykl wpisów poświęconych tej właśnie tematyce – oto pierwszy z nich, taki w sam raz „na rozruch”.

 

Lotnisko Szeremietiewo i spółki – słupy

Sprawa ujrzała światło dzienne w 2008 roku, kiedy to wybuchł tzw. kryzys paliwowy. Okazało się wtedy, że na największym moskiewskim lotnisku Szeremietiewo zwyczajnie zaczyna brakować paliwa na zaspokojenie potrzeb linii lotniczych. Sytuacja była na tyle dziwna i paląca, że sprawa dotarła do samego Władimira Putina, który nakazał rozwiązanie problemu. Do akcji wkroczyły więc rosyjskie służby i przeprowadziły gruntowny audyt…

I cóż takiego się okazało? Oto kierownictwo lotniska zamiast zamawiać paliwo bezpośrednio od rafinerii po jawnych cenach, począwszy od 2003 roku kupowało je poprzez sieć różnych spółek, oczywiście za mocno zawyżone sumy. Spółki te były „podpięte” pod tzw. Platformę Proxy, czyli wielki, międzynarodowy „wehikuł” służący min. do prania pieniędzy na ogromną skalę (szerzej opiszę to kiedy indziej). Śledztwo ujawniło jeden z przykładowych schematów:

Lotnisko Szeremietiewo miało dwóch głównych dostawców paliwa: spółki Stenoil oraz Promokon. Co ciekawe, obie te firmy miały tych samych dyrektorów zarządzających oraz księgowych i były odpowiedzialne za ok. 90% dostaw paliwa na lotnisko ogółem. Jeszcze ciekawsze jest natomiast to, że zarówno Stenoil jak i Promokon kupowały paliwo od tej samej spółki pod nazwą Grand – była to klasyczna firma-krzak, której formalny dyrektor generalny i właściciel 100% udziałów nawet nie wiedział, że takowy podmiot w ogóle istnieje! Rzekomo ktoś miał wykorzystać jego paszport do niecnych celów, a czy tak rzeczywiście było, to już się raczej nie dowiemy… W każdym razie owa spółka Grand kupowała paliwo od innej firmy–krzak noszącej nazwę BusinessTrade, której dyrektor także „nie wiedział”, że jest dyrektorem i posiadaczem udziałów. Na jeszcze wcześniejszych etapach transakcji występowały jeszcze inne spółki, aż wreszcie pojawiali się faktyczni dostawcy: koncerny Lukoil, Gazprom oraz TNK-BP.

 

Widok na terminal lotniska Szeremietiewo. Źródło: Wikimedia

 

Śledztwo z morderstwem w tle

Jak można się było tego spodziewać, w toku śledztwa przesłuchano oczywiście przedstawicieli wspomnianych koncernów paliwowych, którzy zeznali, że starali się o legalne kontrakty na dostawy paliwa na lotnisko. Ludzie ci twierdzili, że pomimo składania atrakcyjnych ofert, kierownictwo lotniska i tak nalegało na to, aby realizowali oni dostawy za pośrednictwem spółek-słupów i blokowało wszelkie inne opcje współpracy. Rzecz jasna w trakcie audytu i tak wyszedł na jaw fakt, że paliwo trafiało na lotnisko bezpośrednio z rafinerii, bez żadnego przeładunku, więc tak naprawdę sieć pośredniczących „krzaków” z normalnego, biznesowego punktu widzenia była totalnie zbędna. A było o co walczyć – śledczy oszacowali bowiem, że tylko w latach 2006 – 2007 spółki – krzaki zarobiły w tym systemie ok. 200 milionów USD, które następnie wytransferowano za granicę (o czym za moment).

Pieniądze wypłacone przez lotnisko spółkom Stenoil oraz Pronokom trafiły na konta dwóch firm ubezpieczeniowych. Ich prezesem był Maxim Vedenin, który w 2011 roku (a więc już po wybuchu całej afery) został skazany na 19 lat pozbawienia wolności za rozbój i morderstwo dwóch prostytutek. Jest to całkiem ciekawa historia, która sporo mówi o realiach rosyjskiego biznesu w tamtych latach. Tak więc, według komunikatu prasowego, w czerwcu 2010 roku właściciel pewnego moskiewskiego mieszkania zadzwonił na milicję i powiedział, że w wynajmowanym przez siebie lokalu odnalazł ciało 32-letniej Marii Andreevy, trudniącej się prostytucją (w tym mieszkaniu miała ona przyjmować swoich klientów). Milicja szybko wpadła na trop Vedenina i namierzyła jego dom, w którym znaleziono broń z tłumikiem oraz amunicję. Złapany Vedenin przyznał się do tego, że przed 2008 rokiem (a więc przed wybuchem „afery lotniskowej”) kierował „spółką inwestycyjną”, która jednak zbankrutowała. Potem, już jako bezrobotny, znalazł sobie nowe źródło zarobkowania: po prostu napadał na prostytutki, groził im bronią i zabierał pieniądze. W międzyczasie okazało się jeszcze, że był on również zamieszany w morderstwo innej prostytutki (tym razem z Ukrainy), ale zostawmy już ten wątek kryminalny.

 

Maxim Vedenin po zatrzymaniu przez rosyjską milicję. Źródło: Komsomolskaja Prawda

 

Co się stało z pieniędzmi…?

Analiza przepływów finansowych wykazała, że przed 2008 rokiem firmy ubezpieczeniowe kierowane (teoretycznie) przez Vedenina pomagały wyprać i wytransferować pieniądze wspomnianych spółek–krzaków. Szlak był dość typowy dla tego typu przedsięwzięć, ale i tak warto chyba o nim wspomnieć:

– Unafin LTD (Cypr) – pieniądze szły przez rosyjski Promsvyazbank

– Shulhof Investigation GMBH (Austria) – pieniądze szły przez Reiffeisenbank

– Continous Corporation (Panama), pieniądze szły przez łotewski Ūkio bankas

– Meister Developer LTD (Santa Lucia)

– Pool Service LTD, Iduna Commerce LTD

– rosyjskie spółki Unikom oraz Almatrade

– różne spółki w Dubaju…

Długo by wyliczać, ponieważ firm było co najmniej kilkadziesiąt, zresztą rozsianych min. po takich krajach, jak Kazachstan, Uzbekistan oraz inne ex-republiki byłego Związku Radzieckiego. Co ciekawe, znaczną rolę w tych transakcjach odegrały łotewskie banki (czy świadomie, czy też nie, to już inna historia). Zresztą łotewski ślad występuje w tej historii w jeszcze innym kontekście: część pieniędzy przewinęła się bowiem przez firmy należące do tamtejszych super-słupów (można ich chyba tak nazwać), czyli Stana Gorina oraz Erika Vanagelsa. Ci mili Panowie byli „zaangażowani” w działalność w setkach lub nawet tysiącach (!) firm–krzaków, które zasłynęły z różnych ciekawych akcji, jak min. oszustwa przetargowe polegające na sztucznym podbijaniu cen szczepionek przeciwko grypie.

 

 

„Notka biograficzna” Erika Vanagelsa. Źródło: runabildes.lv

 

Na zakończenie tego wątku warto jeszcze dodać, że część nielegalnie zarobionych milionów zostało wytransferowanych przy pomocy… sieci lombardów. Wyglądało to tak, że pieniądze były przelewane do takiego punktu, po czym wypłacano je podstawionym słupom, którzy niejednokrotnie podawali ukradzione dane osobowe. Oczywiście już po wykryciu afery lombardy te zostały natychmiast zlikwidowane. Swoją drogą to był naprawdę ciekawy „patent” na transfer pieniędzy, ponieważ w odpowiednim momencie wystarczyło taki lombard zamknąć, a następnie powiedzieć, że rzeczy pozostawione w zastaw zostały sprzedane za grosze, ukradzione itd. I myk, udowodnij teraz, panie detektywie, ile te graty były rzeczywiście warte (i czy w ogóle były) oraz czy doszło do fikcyjnych transakcji…

 

A kto za to wszystko tak naprawdę zapłacił…?

Na to pytanie doskonale odpowie znane powiedzenie z pewnego znanego filmu:

Pan płaci, pani płaci, my płacimy. To są nasze pieniądze proszę pana. Społeczeństwo.

I tak właśnie było, ponieważ według różnych szacunków „afera paliwowa” na lotnisku Szeremietiewo spowodowała, że pasażerowie przepłacali za bilety od 40 do nawet 50%! Czyli na bogato, jak to w Rosji bywa…

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na tym zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!