Metoda kradzieży towaru na tzw. przeładunek

Patent jest znany i praktykowany od kilku lat, a mimo tego ciągle słyszę o przypadkach, jak to kolejny przedsiębiorca został „zrobiony” w ten właśnie sposób. Tymczasem wystarczy przestrzegać kilku prostych zasad bezpieczeństwa, a oszuści nie będą mieli zbyt dużych szans na sukces.

 

Krótki schemat metody na przeładunek

1. Do firmy Mirex dzwoni rzekomy kupiec z dużej firmy, np. ogólnopolskiej sieci marketów Janusz&Wiesław i prosi o przesłanie sporej partii towaru wprost do jej magazynu centralnego.

2.  Przedstawiciel firmy sprzedającej Mirex sprawdza podany adres na mapie i okazuje się, że rzeczywiście duża firma Janusz&Wiesław ma tam swój magazyn.

3. Sprzedający Mirex decyduje się wysłać towar swoim transportem na wspomniany magazyn centralny, zwykle odległy o kilka – kilkanaście godzin jazdy od miejsca wysyłki.

4. Kupiec z Janusz&Wiesław koniecznie nalegał, żeby powiadomić go niezwłocznie o wyjeździe towaru, więc ktoś z firmy wysyłającej Mirex dzwoni do niego informując, że towar już wyjechał.

5. Kilkadziesiąt minut później dzwoni kupiec z Janusz&Wiesław i mówi, że oto trafiła się okazja, bo akurat TIR z ich firmy jedzie pusty na magazyn centralny i może po drodze przejąć towar z Mirexu, dzięki czemu tenże sprzedający „będzie do przodu” na kosztach transportu.

6. Sprzedający Mirex godzi się na to zadowolony, następuje przeładunek towaru z jednej ciężarówki na drugą, kierowcy podpisują papiery, po czym, jak nietrudno się domyślić, wszelki ślad po rzekomym kupcu ginie – telefon zarejestrowany na słupa zostaje wyłączony, okazuje się, że w dużej firmie Janusz&Wiesław nikt taki nie pracował, a tablice rejestracyjne pojazdu przejmującego towar zostały podmienione.

No i tyle. Co warto dodać, wśród tak „zrobionych” były zarówno małe, rodzinne firmy, jak i całkiem duże przedsiębiorstwa, które powinny się jednak wykazywać większą dozą ostrożności (przynajmniej teoretycznie).

 

Jak się bronić przed kradzieżą na przeładunek?

Cechą charakterystyczną tego typu wyłudzeń jest to, że oszuści wykorzystują wizerunki dużych, powszechnie znanych firm, co ma budzić zaufanie. Z jednej strony daje to im możliwość stosunkowo łatwego „oczarowania” potencjalnych ofiar rzekomą perspektywą zyskownej współpracy, ale z drugiej ułatwia weryfikację kontrahentowi, który wykaże się choć odrobiną nieufności. Poniżej krótki opis banalnie prostych metod sprawdzenia, czy ktoś aktualnie nie próbuje nas „zrobić” na przeładunek.

1. Jeśli do Twojej firmy dzwoni ktoś podający się za kupca dużej firmy, z którą jeszcze nie współpracowałeś i chce zamówić dużą ilość towaru na tzw. przedłużoną płatność, to zawsze proś o dokładne dane osobowe dzwoniącego i spytaj go z jakiego biura dzwoni (czy z centrali, czy może z jakiegoś oddziału regionalnego). Zapisz te informacje, a potem zadzwoń do tej firmy i zapytaj, czy taka osoba rzeczywiście tam pracuje i czy zajmuje się zamówieniami, a następnie poproś o połączenie z nią (jeśli ma numer wewnętrzny) lub podanie telefonu komórkowego i potwierdź jej tożsamość.

2. Dobrym sposobem jest także zapytanie o kontakt do dyrektora finansowego firmy, której kupiec do nas dzwoni, celem negocjacji warunków zapłaty za towar (np. zaliczki w wysokości 10% wartości zamówienia). W przypadku rzeczywistej, wiarygodnej organizacji, taka prośba o przekierowanie do odpowiedniej osoby nie powinna stanowić zbytniego problemu. Oszust natomiast nie będzie się raczej bawił w „gierki” z kilkoma różnymi numerami telefonów i angażowaniem większej ilości osób rozmawiających, więc będzie kluczył i przedstawiał różne ściemy typu: „dyrektor jest teraz na urlopie”, dodając do tego presję czasową w stylu: „musimy dziś zamówić ten towar i mieć go najdalej jutro, bo mamy teraz taką akcję promocyjną reklamowaną w gazetkach, a nasz dostawca miał awarię/pożar/itp. i musimy mieć to na szybko”. Takie zachowania powinny wzbudzić podejrzenia.

3. W przypadku kontaktu mailowego koniecznie sprawdź natomiast, czy adres pochodzi z wiarygodnej, oficjalnej domeny, jak np. tesco.pl, czy może jednak z domeny „gorszego sortu”, jak np. tesco.net.pl. – maile „z gorszego sortu” odrzucaj, a już na pewno podchodź do nich z dużą rezerwą i sprawdzaj wnikliwie wysyłającego. Przy okazji też warto odwiedzić adres www z maila – i tutaj należy pamiętać o tym, że wszelkiego rodzaju niedziałające strony lub też strony w budowie w przypadku dużych organizacji są w zasadzie dyskwalifikujące.

4. Jeśli już wysłałeś towar, to nie zgadzaj się na żadne przeładunki na trasie – Twój kierowca ma pojechać bezpośrednio do magazynu firmy zamawiającej, a na miejscu sprawdzić, czy ten budynek rzeczywiście „ma potencjał” na bycie centrum logistycznym dużej firmy – czasem bowiem zdarzało się tak, że była to jakaś sypiąca się, mała hala na przysłowiowym zadupiu, której nijak nie można powiązać z potencjałem znanej firmy mającej miliardowe obroty. Jeśli więc już kierowca dotrze na miejsce, to niech zadzwoni do biura i zda krótki raport odnośnie zastanej sytuacji.

5. Uświadom swoich pracowników lub podwładnych, że akcje związane z metodą na przeładunek ciągle mają miejsce (wbrew pozorom wiele osób nie zainteresowanych tematyką oszustw nie ma o tym pojęcia) i stwórz dla nich coś w rodzaju krótkiej checklisty bezpieczeństwa złożonej z powyższych 4 punktów, nawet powieś na ścianie, żeby każdy się przyjrzał x-razy w ciągu dnia, chociażby mimowolnie. Oczywiście nie przyniesie to 100% gwarancji, że zastosują to w praktyce, ale szanse na to wielokrotnie wzrastają.

 

Rada na koniec: uważaj na tzw. insiderów

Powyższe metody wstępnego sprawdzenia oczywiście nie powstrzymają każdego oszustwa, ale pomogą ograniczyć ryzyko o jakieś 80-90%, a to już bardzo dużo. Rzecz, o której warto wspomnieć, to tzw. insiderzy, czyli pracownicy pozostający w niejawnej zmowie z przestępcami. Jeśli więc masz w swojej firmie osoby, które są w jakiś sposób odpowiedzialne za wysyłanie dużych zamówień, a wiesz, że mają one różnego rodzaju kłopoty finansowe (np. komornik na koncie, duże wydatki przekraczające ich możliwości itp.), to zastosuj zasadę ograniczonego zaufania. Może to być np. wprowadzenie dodatkowej procedury kontrolnej, gdzie inny zaufany pracownik chociażby wstępnie sprawdza wszystkie transporty wychodzące przekraczające określoną z góry kwotę (np. 100 tys. PLN). Oczywiście, nie musi od razu zdarzyć się tak, że osoba mająca przejściowe kłopoty okaże się nieuczciwa, ale z drugiej strony pokusa „dorobienia sobie” na boku może okazać się zbyt silna.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Dlaczego w Polsce płoną niebezpieczne odpady i co zrobić, aby już nie płonęły?

Oglądam sobie rano tv przy kawie, a tu news: płonie kolejne składowisko odpadów. Sporo ostatnio tych podpaleń – o przepraszam, pożarów – w których niebezpieczne odpady idą z dymem zamiast trafić do drogiej utylizacji. O całym procederze nielegalnego handlu odpadami (bo chyba tak to można nazwać) pisałem zresztą już jakiś czas temu – tak tylko przypomnę pokrótce, jak to działało.

 

Przykładowy schemat nielegalnego obrotu odpadami niebezpiecznymi

1. Zakładało się w Polsce spółkę „na słupa” – nazwijmy ją Odpadex – lub kupowało już istniejącą, spółka ta miała oczywiście odbierać odpady.

2. Znajdowało się kontrahenta za granicą (weźmy jako przykład Niemcy) i proponowało mu atrakcyjny cenowo odbiór odpadów bardzo drogich w utylizacji.

3. Organizowało się wysyłkę tych odpadów do Polski, tutaj były 2 możliwe drogi:

a) odpady odbierano od Niemców „na dziko”, czyli bez występowania o pozwolenie na transgraniczny transport odpadów licząc na to, że nie będzie po drodze żadnej kontroli

b) zakładano w Niemczech firmę (też na słupa), która miała odebrać odpady od niemieckiego klienta, po czym jako firma wysyłająca występowała do polskiego Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska o pozwolenie na transgraniczny transport odpadów do Polski (o takie pozwolenie musiała wystąpić firma z kraju wysyłającego)

4. Do akcji wkraczała polska spółka Odpadex, która przyjeżdżała we wskazane miejsce, zabierała odpady i następnie przewoziła je (legalnie lub też nielegalnie) na jakiś wynajęty magazyn czy też działkę w Polsce.

5. Co dalej? Ano nic. Odpady sobie leżały, a spółka Odpadex zwykle „zamykała się” lub ogłaszała bankructwo – prezes oczywiście niewypłacalny albo leżał gdzieś pod kroplówką w hospicjum, co na jedno w sumie wychodzi. Z problemem odpadów zostawał więc właściciel magazynu czy tam działki, który wynajął obiekt spółce Odpadex, gdyż to na niego spadały koszty utylizacji niebezpiecznych śmieci. Kurtyna.

 

Sytuacja bieżąca

Teraz jednak odpady już nie leżakują, ale ulegają spaleniu. Dlaczego? Powodów jest kilka. Po pierwsze od początku 2018 roku mamy nowe prawo dotyczące gospodarki odpadami niebezpiecznymi – nie wdając się zbytnio w szczegóły, jest po prostu więcej uciążliwej „papierologii” i trudniej jest ukryć nielegalne przepływy tychże odpadów. Po drugie wzrosły tzw. opłaty marszałkowskie za przechowywanie odpadów – 270 PLN od tony, o ile się nie mylę. Przy tysiącach ton opłaca się więc „przypadkowy pożar”, bo nie trzeba przelewać tych pieniędzy na konto skarbu państwa. No i po trzecie, ale to nie jest w 100% potwierdzone info, w niektórych województwach zaczęły się podobno ostrzejsze kontrole, więc Janusze utylizacji zaczęli się na szybko pozbywać problemu, puszczając go po prostu z dymem. A teraz, kiedy sprawa zrobiła się głośna na całą Polskę i kiedy rząd zapowiedział, że weźmie się za tzw. mafię śmieciową, możemy się prawdopodobnie spodziewać kolejnych pożarów na zasadzie efektu kuli śniegowej. Jeśli ktoś ma bowiem coś do ukrycia, to teraz będzie dla niego ostatni moment, aby pozbyć się dowodów – kiedy za x-tygodni służby ostrą ruszą do akcji, to dla „odpadowych” biznesmenów może być już za późno.

 

Jak walczyć z nielegalnym składowaniem odpadów w Polsce

Ok, a jak wyeliminować taki proceder? Moim zdaniem (a uprzedzam, że nie jestem ekspertem od tej akurat branży) wygrać ze „śmieciarzami” można tylko poprzez zastosowanie radykalnych rozwiązań. Biorąc pod uwagę doświadczenia z innych branż, trzeba by po prostu wyeliminować pośrednika (tego nieuczciwego) z łańcucha utylizacji. Obecnie jest bowiem tak, że niemiecka firma X produkująca odpady oddaje je firmie Januszex (polskiej lub kontrolowanej przez Polaków), która bierze na siebie odpowiedzialność za te odpady, a ściślej rzecz biorąc za ich prawidłową utylizację w zakładzie Z. Więc gdyby zmienić prawo na poziomie międzynarodowym na takie, w którym firma X jest odpowiedzialna za odpady aż do momentu ich utylizacji i bez pokazania kwitów bezpośrednio ze spalarni Z płaci ogromne kary, to ukróciłoby się oddawanie niebezpiecznych substancji rozmaitym Januszexom. Oczywiście, przy okazji trzeba by stworzyć wydajny system potwierdzeń utylizacji, aby nie dopuścić do fałszerstw, ale to dałoby się zrobić np. wykorzystując Blockchain.

Jednak takie rozwiązania to dużo zachodu i nie wszystko tutaj zależy od polskiego rządu – obstawiam niestety, że skończy się na podwyższeniu kar finansowych, nalotów na składowiska i zintensyfikowaniu kontroli ciężarówek zwożących odpady zza granicy, bo to najprościej zrobić. Tyle tylko, że dla firm-słupów wysokość kar nie ma większego znaczenia, gdyż z założenia i tak nie będą ich płacić. Ktoś tam więc zapowie walkę z odpadami, postraszą nowym, ostrzejszym prawem, puści się w tv parę ładnych migawek z kontroli drogowej ciężarówek, a za x-tygodni, jak sprawa przycichnie, niebezpieczne substancje będą dalej płynąć do Polski szerokim strumieniem, zapewniają miliony organizatorom procederu.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Oleje smarowe vs akcyza

Dziś temat nieco „techniczny”, a mianowicie pokrótce przybliżę branżę tzw. olejów smarowych do różnego rodzaju maszyn i silników. No i tym razem „na tapetę” pójdą nie tylko przestępstwa gospodarcze (choć takowe wątki oczywiście się pojawią), lecz również swoiste „januszowanie”, wymuszone poniekąd przez skomplikowane przepisy podatkowe i morderczą konkurencję.

 

Akcyza – być albo nie być

Polska jest, niestety, niechlubnym wyjątkiem wśród krajów UE, ponieważ nalicza akcyzę od wspomnianych już olejów smarowych. Wysokość tejże akcyzy to 1180 PLN za 1000 litrów, czyli 1,18 PLN na litrze – no chyba, że dany olej ma odpowiedni kod CN np. 3403 19 90, to wtedy akcyza wynosi 0 (słownie zero) złotych. W interesie producentów olejów smarowych leży więc to, aby ich produkty załapały się na jeden z kodów gwarantujących zwolnienie z podatku akcyzowego (np. wspomniany już 3403 19 90), gdyż daje to oszczędności rzędu 1180 PLN / 1000 litrów, czyli 1,18 PLN na każdym litrze oleju. Niby niewiele, ale tak się akurat składa, że na tym rynku trwa aktualnie ostra wojna cenowa i nawet groszowe różnice na litrze mają znaczenie dla potencjalnych kupujących. Przykładowo standardowy olej hydrauliczny może osiągnąć cenę 5 – 5,50 zł/l netto. W takim przypadku akcyza powoduje zwiększenie ceny o 20%, co może mieć decydujące znaczenie dla kupującego.

 

Krótka charakterystyka rynku olejów smarowych

Zasadniczo mamy w Polsce dwie grupy producentów olejów. Pierwsza to ci, którzy wiedzą co wypuszczają na rynek – jak Orlen, Lotos, Fuchs, Mobil etc. Druga to ci, którzy nie wiedzą (dlaczego, o tym za moment).

Ta pierwsza grupa wie, bo posiada własne w pełni wyposażone laboratoria z całym odpowiednim sprzętem i sprawdzają każdą partię produkcyjną pod względem parametrów.

Druga grupa zaś podjęła strategiczną decyzję, że ‘Cena Czyni Cuda’ przez co w swoich laboratoriach ilość sprzętu mają ograniczoną do minimum, co nie pozwala na ocenę poprawności formulacji (koszt odpowiedniego sprzętu jest dość znaczny). Druga sprawa, że często zdają sobie sprawę z jakości (kiepskiej) swoich produktów – więc po co się upewniać w tym, że nie jest dobrze… Dodatkowo sytuację wykorzystują tutaj zagraniczni dostawcy surowców, którzy wysyłają im słabszej jakości produkty wiedząc, że liczy się tylko cena.

 

Marka własna oleju – po co i jak to się robi

Część firm handlujących olejami zapragnęła mieć swoją prywatną markę olejów jako zabezpieczenie przed „wykolegowaniem” przez producentów z biznesu (podobny schemat działa zresztą także w wielu innych branżach). W skrócie takie „wykolegowanie” przebiega często tak, że jakiś dyrektor handlowy dużego producenta olejów dogaduje się z inną firmą w rejonie, no i owa firma wyskakuje do klientów z niższą ceną za ten sam produkt, żeby zrobić na początek dobry wynik.  Oczywiście, można powiedzieć, że psuje przy tym rynek, ale duzi gracze zarabiają głównie na obrocie, no i dyrektor handlowy jest rozliczany z wolumenu sprzedaży, a nie z zysku – takie są realia. Posiadanie przez firmę handlującą olejami własnej marki niweluje ten problem, przynajmniej w pewnym stopniu.

Ze względu na fakt, że produkcja oleju to trudna sprawa, prościej kupować oleje od producenta w paletopojemnikach i konfekcjonować u siebie już pod swoją marką. Niektóre z tych firm pragną utrzymać swoją markę na wysokim poziomie i nie chcą mieć ani problemów, ani czarnego PR, a zdają sobie sprawę z sytuacji na rynku. Dlatego często między kupnem dużej partii oleju, a przelaniem do beczek i kanistrów, wysyłają próbkę do zewnętrznego laboratorium w celu oceny jakości produktu.

Jednak, jak „ptaszki ćwierkają”, większość producentów kombinuje jak może, aby tylko mieć możliwie najtańszy produkt – jedni zachowują RiGCZ i manipulują składem tam, gdzie nie ma on aż tak krytycznego znaczenia (np. w olejach hydraulicznych), ale niektórzy używają nieodpowiednich baz np. w olejach transformatorowych, co już nie powinno mieć miejsca. Zdarzają się także i firmy, które „idą na grubo”, używając np. tereftalanów  do produkcji olejów silnikowych – takie domieszki powodują, że oleje te nie trzymają zakładanych parametrów i są niestabilne w wyższych temperaturach (tzn. powyżej 60 stopni C), co w ich przypadku może mieć (i często ma) katastrofalne skutki. Ważne jednak, że kod uprawniający do zerowej akcyzy się zgadza i można dać dzięki temu niższą cenę. Zdarzały się też akcje, że producent zamiast używać mineralnej bazy z kodem 2710, jaka powinna być zastosowana w danym typie oleju, dawał plastyfikator (super lepki materiał, z którego robi się plastiki) i rozpuszczał go aż do uzyskania odpowiedniej lepkości. No i „wuj” z tym, że powstawał badziewny produkt – ważne, że 1,18 PLN na litrze w kieszeni zostawało.

Z drugiej jednak strony to też nie jest tak, że każdy producent świadomie oszukuje. Po pierwsze chemicy w takich zakładach mają prykaz produkowania oleju ‘na styk’ pod normy dla utrzymania jak najniższej ceny. Po drugie zdarza się także, że z powodu, nazwijmy to, niedostatków sprzętowych, ktoś doda czegoś za dużo, albo za mało, albo nawet w ogóle nie doda i mamy olej, w którym nie ma prawie nic z tego, co teoretycznie powinno się w nim znajdować.

 

„Januszowanie” klientów, czyli niska cena jedynym kryterium wyboru

Kolejną sprawą są klienci kupujący takie oleje, dla których liczy się praktycznie jak najniższa cena – a takich nabywców jest bardzo dużo. Jest to o tyle złe podejście, ponieważ koszt tzw. środków smarnych w pierwszej lepszej fabryce to zaledwie niewielki promil wszystkich kosztów i w ostatecznym rozrachunku naprawdę opłaca się kupić droższy, sprawdzony produkt, niż lać do maszyn coś, co sprawia problemy – maszyny się psują, trzeba naprawiać, przestoje, stracone zamówienia itd. Ogólnie o wiele więcej szkód niż oszczędności, no ale jak się ma „nawiedzonego” dyrektora finansowego, dla którego Excel jest bogiem i który nie potrafi myśleć wyprzedzająco, to tak już jest… Największy „problem” polega na tym, że części mechaniczne bardzo dużo wybaczają i nie psuje się od razu, przez co dla takiego dyrektora, a czasem nawet serwisantów, nie ma związku przyczynowo skutkowego między podejrzanie tanim olejem, a awariami raz na 3 lata.

Zdarzało się też nie raz, że producenci do wysokozaawansowanych olejów do nowych ciężarówek stosowali najprostsze bazy mineralne, w konsekwencji czego nie było opcji nawet na wstępne trzymanie parametrów określonych normami. Nie trzeba chyba dodawać, że to zabójcze dla nowoczesnych silników – reklamacji było tak dużo, że wreszcie producenci tych olejów wzięli do ręki kalkulatory i policzyli, że w sumie nie opłaca im się wypuszczać na rynek aż tak słabych produktów i że trzeba jednak poprawić jakość.

 

Kierunek: Wschód

Jak już wspomniałem wcześniej, producentom bardzo zależy na tym, aby ich wyrób miał kod akcyzowy 3403 uprawniający do zerowej stawki tego podatku. I tutaj zaczyna się właśnie kombinowanie z bazami olejowymi (półproduktami) – stosuje się takie, które w rzeczywistości nie bardzo pasują do przeznaczenia danego oleju zakładanego przez finalnego odbiorcę. Oczywiście to też nie jest tak, że można sobie dowolnie manipulować składami i z baz wyłącznie mineralnych ot tak stworzyć oleje syntetyczne! Nadanie kodu akcyzowego następuje w rafinerii i wynika z procesu produkcyjnego. Nikt w Polsce ani w zachodnich rafineriach nawet nie pomyśli o fałszowaniu dokumentacji. Dlaczego? A chociażby dlatego, że udowodnienie mataczenia jest tutaj zbyt proste, a kary zbyt wysokie, żeby podkładać się jakiemuś małemu odbiorcy z Polski. Czyli co, sytuacja beznadziejna…? No nie do końca, ponieważ mamy jeszcze kierunek Wschód, a stamtąd można sobie ściągnąć bazę i w papierach napiszą praktycznie wszystko, czego sobie zażyczysz (=otrzymasz odpowiedni kod akcyzowy).

 

Fikcyjny eksport – import

Jest tajemnicą Poliszynela, że w branży od lat funkcjonuje proceder fikcyjnego eksportu i importu olejów, w którym uczestniczą nawet całkiem spore firmy. Wygląda to w dużym uproszczeniu tak, że za granicę sprzedaje się (fikcyjnie) olej mineralny, a zza granicy sprowadza syntetyczny za pośrednictwem firmy – słup. Kod akcyzowy się zgadza, wszyscy zadowoleni (oprócz Urzędu Celnego, rzecz jasna). Jako ciekawostkę dodam, że w branży funkcjonuje ciekawa historia związana z takimi akcjami, jak to pewna firma wpadła na „genialny” patent sprzedając na Słowację cysternę oleju mineralnego, a w zamian przywożąc syntetyczny (inne kody, niższa akcyza). Problem tylko, że owa cysterna w trakcie „magicznej” zmiany kodu celnego nie ruszyła się z placu nawet o centymetr, no i tym sposobem cały misterny plan poszedł w pizdu (jak mawiał klasyk). A dla niezorientowanych w temacie dodam, że takie oleje są objęte systemem monitoringu przewozów, dziwi więc poziom nieogaru pomysłodawców procederu, bo w zasadzie wystarczyłoby naprawdę puścić tę cysternę chociaż kilometr za granicę na godzinkę (co kosztowałoby kilkaset, może tysiąc PLN – cysterna mieści 36 tys. litrów bazy razy 1,18 zł) i wrócić z tym samym olejem, no ale ktoś tam mocno „przyjanuszował” na kosztach i skończyło się wtopą.

Obecnie (podobno) jest coraz trudniej przeprowadzić operację „magicznej podmiany kodu”, ale trzeba wiedzieć, że np. jeszcze w 2014 roku z Polski „wyeksportowano” oficjalnie około 630 tys. ton olejów i mineralnych (głównie były to oleje obróbkowe i formierskie). Co w tym dziwnego? A chociażby to, że jest to wręcz kosmiczna ilość zważywszy na fakt, iż w całej Polsce zużywa się tych olejów ok. 10 tys. ton rocznie – tak, naprawdę tylko tyle. Powstała więc sytuacja, w której do samej tylko Słowenii polskie firmy „wyeksportowały” w ciągu roku ok. 160 tys. ton olejów formierskich i obróbkowych, a po 60 tys. ton poszło na Węgry i do Grecji. Szacunki mówią tymczasem, że te 3 kraje łącznie w ciągu roku zużywają tyle samo tego typu olejów, co Polska, a więc 10 tys. ton. Mamy więc nadwyżkę eksportową blisko 30-krotnie przewyższającą realne potrzeby rynkowe. Przypadek…? No niekoniecznie, ponieważ z ogromnym prawdopodobieństwem chodziło tak naprawdę o uniknięcie akcyzy, a sprzedawane były oleje bazowe stosowane jako substytut lub domieszka do oleju napędowego, bądź też olej napędowy celowo przeklasyfikowany jako olej bazowy (czyli zwolniony z akcyzy).

 

Zawieszona akcyza

Sytuacji małych producentów nie poprawia też fakt, że istnieje taki twór, jak zawieszona akcyza. Chodzi tutaj o to, że duże firmy spełniające odpowiednie warunki, a więc np. prowadzące własne składy podatkowe i produkujące odpowiednie ilości olejów (powyżej 50 tys. litrów rocznie) mogą korzystać właśnie z takiego udogodnienia, jak procedura zawieszonego poboru akcyzy. Daje im to przewagę konkurencyjną w stosunku do „maluczkich” tego rynku – dość powiedzieć, że według szacunków osób z branży (choć bez żadnych dowodów), taki chociażby Orlen sprzedaje ok. 40% olejów w trybie zawieszonej akcyzy – i właściwie tylko dzięki temu ma tak duży udział w rynku.

Jednak w branży, oprócz głównych graczy, są też mniejsze firmy, które utworzyły składy podatkowe dawno temu na starych zasadach, kiedy nie trzeba było fizycznie produkować w Polsce i dziś również korzystają z dobrodziejstw zawieszonej akcyzy, nic nie zmieniając w papierach z obawy o utratę tego przywileju. Cała reszta uczestników rynku musi normalnie płacić akcyzę od samego początku – włączając w to np. firmy zagraniczne, które chcą otworzyć dystrybucję w Polsce, ale z zawieszonej akcyzy korzystać nie mogą, ponieważ nie produkują na terenie naszego kraju.

Co prawda zgodnie z moim info w rządzie są prowadzone rozmowy międzyresortowe, aby pobierać akcyzę od wszystkich typów olejów, niezależnie od przyznanego im kodu CN, ale osoby z branży już dziś twierdzą, że to nie przejdzie. Dlaczego? Z dwóch powodów: po pierwsze zmiany te blokuje Orlen, który sporo by na nich stracił, a po drugie z uwagi na trudności od strony urzędników i stosunkowo mały przychód do budżetu, który prawdopodobniej na skutek zmian wzrósłby o +- 100 milionów PLN rocznie (a taka kwota przy potencjalnym zamieszaniu nie jest warta przysłowiowej świeczki). Z drugiej strony ustawodawca może zagrać nie fair i utrzymać tryb zawieszonej akcyzy. Dzięki temu Orlen i Lotos mogłyby jeszcze powiększyć swój udział w rynku kosztem innych, mniejszych firm.

 

Urząd Celny – niekompetencja i przegrane w sądach

No i wreszcie doszliśmy do naszych celników, którzy, niestety, niejednokrotnie sami mają trudności z odpowiednią klasyfikacją takich olejów. Cały problem jest na poziomie systemowym i już pokrótce przedstawiam, jak to wygląda w praktyce.

Otóż Izba Celna może oczywiście przeprowadzić badania olejów celem sprawdzenia, czy czasem nie „walą jej w rogi”. Urzędnicy pobierają więc próbkę i wysyłają do swojego laboratorium, w którym Pani laborantka dokładnie i wedle odpowiedniej procedury tę próbkę bada. Po wykonaniu owego badania wyniki wędrują na biurko urzędnika i tutaj zaczynają się niejednokrotnie „cyrki”, ponieważ taki urzędnik nie jest chemikiem i nie potrafi odpowiednio zinterpretować tychże wyników – po prostu bierze wzory, porównuje i autorytarnie stwierdza, czy dany olej jest ok w świetle przepisów, czy też nie jest. To o tyle bez sensu, że w zasadzie każdy olej jest inny i każdy posiada „własny odcisk palca” czyli zestaw unikalnych cech – w zasadzie można to interpretować tak, że żaden nie jest w 100% w porządku i można go zakwestionować pod kątem podatkowym (do pewnego stopnia, oczywiście).

Do pewnego momentu wiele firm miało poważne kłopoty, bowiem Izba Celna przedstawiała w sądzie takie wyniki badań zinterpretowane przez urzędników nie będących ekspertami, twierdząc przy tym, że mamy do czynienia z oszustwem, a sądy niejako z automatu przesądzały o „winie” przedsiębiorców, no bo przecież badania… Działo się tak mimo tego, że podobne dowody oparte o interpretacje urzędników „celnego” mogły być podważone praktycznie przez każdego chemika.

Tak było do czasu, aż jeden sprytny adwokat odwrócił sytuację w bardzo prosty sposób, a mianowicie na podstawie prawa o domniemaniu niewinności zażądał od Urzędu Celnego udowodnienia tego, że olej powinien mieć inny kod, niż przyznany – niby oczywiste, ale jakoś wcześniej nikomu to nie wychodziło. Do tej pory Urząd tylko negował zgodność ze wzorem, ale na dobrą sprawę nic nie udowadniał. No i wtedy właśnie wyszła niekompetencja urzędników, którzy również w innych sprawach zaczęli się na tej podstawie „wysypywać”, gdyż okazało się, że tak naprawdę się na tym nie znają i nie wiedzą jak udowodnić oszustwo. Sędzia przyznał więc rację pozwanej firmie. Inni adwokaci dowiedzieli się o tym orzeczeniu i przyjęli podobną taktykę, a kolejne sądy też zaczęły orzekać na niekorzyść celników, choć oczywiście nie zawsze, bo w Polsce nie ma prawa precedensów.

 

Zakończenie

Tak właśnie wygląda w wielkim skrócie całe zamieszanie wokół olejów smarowych – przekombinowane przepisy podatkowe, nieczyste zagrywki producentów, czy też wreszcie złe rozwiązania systemowe jeśli chodzi o kontrolę celną. Niektóre rzeczy świadomie są opisane w skróconej formie, bo inaczej wyszłoby tego z kilkadziesiąt stron „niestrawnego” tekstu. Przy okazji: jeśli czyta to jakiś dziennikarz, który chciałby „pociągnąć” dalej temat i dowiedzieć się ciekawych rzeczy o tej branży, to mogę skontaktować go z odpowiednimi osobami.


Potrzebujesz pomocy
przy rozwiązaniu problemów związanych z przestępczością gospodarczą? Chcesz odzyskać tzw. trudny dług? A może potrzebujesz skutecznej ochrony antywindykacyjnej? Napisz do mnie: kontakt@bialekolnierzyki.com

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!