Słupy, śmieci i bałagan w procedurach

Dziś znów będzie o śmieciach, słupach oraz o skarbówce. Zacznijmy może od tego, że w 2001 roku pewna spółka zamieszana w liczne afery gospodarcze przekształca się w inną spółkę (normalna rzecz). Następnie przez ponad 10 lat ta nowo utworzona spółka jest martwym tworem, o czym świadczy min. to, że kierowana do niej korespondencja sądowa wraca z adnotacjami „adresat nieznany”. Sąd miał możliwość rozwiązania owej spółki jako tzw. fikcyjnego podmiotu nie wykazującego żadnych oznak aktywności gospodarczej, ale nikomu widocznie nie chciało się zająć tym tematem, bo i po co się męczyć – w końcu to przypadek, jakich wiele, bo wiele mamy takich istniejących tylko na papierze firm. No i to wszystko zapewne nie ujrzałoby nigdy światła dziennego, ale…

Ale okazało się, że ta spółka – słup jest odpowiedzialna za wwiezienie do Polski góry odpadów, których koszty utylizacji przekraczać mają 10 milionów PLN. Ile na tym zarobili przestępcy? Mogło to być 20-50% wymienionej kwoty, a więc kilka milionów PLN. Czy uda się cokolwiek z tej kwoty wyegzekwować od prezesa spółki? Prawdopodobnie nic, ponieważ zarówno on, jak i jego małżonka będąca wspólnikiem, formalnie nie posiadają żadnego majątku. Jak jednak twierdzi dziennikarz prowadzący śledztwo, majątek „śmieciowego” małżeństwa jest „rozlokowany po różnych słupach, a nawet najbliższej rodzinie”, a dodatkowo „gdzie się mieści (majątek) wie każdy choć trochę rozgarnięty śledczy w lokalnych organach”. Następnie padają sugestie o dzieleniu się z kim trzeba oraz o lokalnych układach jeszcze z lat 80., czego już jednak nie będę komentował. Cały artykuł tutaj:
http://pressmania.pl/multibest-firma-nieznana-z-miejsca-po…/

Rekrutacja słupów i obieg informacji

Mój komentarz zacznę może do tematu słupów. Otóż, wbrew wielu mitom kreowanym przez media, zwykle nie jest tak, że zastępy „słupów” są nieprzeliczone i że VAT-owcy oraz inni przestępcy niezwykle łatwo werbują takie osoby wśród całkiem przypadkowych bezdomnych na dworcach PKP/PKS za przysłowiową flaszkę itd. W rzeczywistości często wygląda to nieco inaczej: po prostu członkowie grupy przestępczej podczas rekrutacji „prezesów” wykorzystują swoje znajomości w lokalnych środowiskach i nie biorą do biznesu osób przypadkowych, bo to zawsze niesie za sobą ryzyko, że nie da się ich kontrolować wtedy, kiedy będą rzeczywiście potrzebni (np. do podpisania jakiegoś papieru) – bezdomny wszak może zniknąć w każdej chwili praktycznie bez śladu. Taka rekrutacja prowadzona wśród znajomych skutkuje tym, że nieraz kilka-kilkanaście postronnych osób wie, że gangster X akurat szuka „prezesów” np. do karuzeli. Co więcej, wiele osób zdaje sobie sprawę, że jakaś przestępcza działalność zaczyna się kręcić, bo jeden idiota z drugim idiotą pochwali się znajomym przy piwie, że oto właśnie został prezesem spółki i nie musi już pracować, a zarabia itd. Takie informacje potem wypływają „w miasto” i nagle stają się tajemnicą Poliszynela – niby wszyscy ze środowiska o tym wiedzą, ale reakcji ze strony organów ścigania jakoś brak. Dobrym przykładem będzie chociażby pewien blok mieszkalny w Inowrocławiu, gdzie x-lat temu, gdy na topie były wyłudzenia VAT-u na metalach kolorowych, zarejestrowano 8 czy 9 firm handlujących złomem, większość na ex-kryminalistów, bezrobotnych, ludzi z marginesu itp., o czym już zresztą kiedyś pisałem. Czy ktokolwiek w miejscowej skarbówce albo z odpowiednich wydziałów policyjnych zainteresował się taką „kumulacją”? Nic mi na ten temat nie wiadomo – wiem natomiast, że organizatorzy tego procederu już od ponad 10 lat są właściwie bezkarni (no, może z nielicznymi wyjątkami wtapiającymi „na własne życzenie”). Oczywiście, śledztwa w podobnych sprawach trwają zwykle dość długo – 4, 5, czasem i 6 lat, ale jeśli przez dobre 10 lat służby nie dają rady rozpracować grupy kilkunastu „karków”, którzy jeszcze kilkanaście lat temu byli drobnymi złodziejaszkami, to coś tu jest raczej nie tak…

Prewencja kluczem do sukcesu?

Zgłębiając temat można dojść do wniosku, że walka ze słupami jest jak walka z wiatrakami. Przykładowo: raport NIK obejmujący lata 2014 i 2015 podaje, że do kontroli podatkowych typowano podmioty z trafnością do 90%, co jest bardzo dobrym wynikiem – tyle, że… w praktyce niewiele to później dawało. Kontrolą obejmowano bowiem spółki – słupy często dopiero po 3 miesiącach ich działalności, kiedy zdążyły już one wystawić faktury i na tym faktycznie zakończyły swoją aktywność. I teraz dane:
– rok 2014, organy wykryły fikcyjne faktury na kwotę 33,7 miliarda PLN, wymierzono 5,2 miliarda PLN należnych podatków
– rok 2015, organy wykryły fikcyjne faktury na kwotę 81,9 miliarda PLN, tylko w pierwszym półroczu wymierzono 4,9 miliarda PLN należnych podatków

Ile z tych domiarów podatkowych wpłynęło do budżetu? Marne 162 miliony PLN za lata 2013-2015, co stanowiło zaledwie 1,3% (!) kwot należnych ustalonych przez organy kontroli skarbowej. To pokazuje, jak dziurawy był system, a także to, że nawet trafne typowanie podmiotów do kontroli nie jest kluczem do sukcesu. Ok, a co jest wobec tego…?

Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Jeszcze nie tak dawno byłem zdania, że bardzo dobrym rozwiązaniem byłaby zaawansowana prewencja oparta chociażby o narzędzie analityczne, które łączyłoby np. dane z rejestru przestępców (ze szczególnym uwzględnieniem recydywy), bezdomnych, stałych klientów pomocy społecznej, długotrwale bezrobotnych oraz dłużników, którzy od lat nie regulują swych zobowiązań. I teraz gdyby taki delikwent, zaliczający się choć do jednej (albo i kilku) wymienionych kategorii nagle zakładał firmę czy też zostawał prezesem spółki, szczególnie w branżach będących na dany moment w kręgach zainteresowania przestępców (np. pod kątem wyłudzania VAT-u, czy też właśnie nielegalnego wwozu śmieci), to system automatycznie powinien przesyłać powiadomienie o tym fakcie do właściwych służb, od skarbówki zaczynając, a na odpowiednich wydziałach policyjnych kończąc.

Dziś już nie jestem pewien skuteczności takowego systemu – a w każdym razie uważam, że bez gruntownych zmian w samych procedurach działania urzędników nie miałby on wielkiego sensu. Dlaczego? Takie systemy co prawda fajnie wyglądają na papierze, ale w zderzeniu z realiami polskich urzędów nawet najlepsza idea polegnie z kretesem, niestety. Nie wszyscy bowiem wiedzą, że skarbówka już dziś dysponuje różnymi bazami, które w założeniu mają jej pomagać w zwalczaniu nieprawidłowości – są to chociażby takie twory, jak: VIES, Cerber, SeRCe, CELINA, KCIK, REMDAT, obecnie JPK_VAT, itd. itp. I co z tego wszystkiego wynika? Właśnie nie tak wiele, jak teoretycznie powinno. Niektórzy „ludzie z branży” twierdzą, że dostęp do tych narzędzi mają wyłącznie nieliczne osoby z działów analiz i kontroli, a cała reszta urzędników nawet nie do końca wie, co te bazy zawierają. Gdyby zresztą chcieli się tego dowiedzieć, to musieliby składać wnioski o udzielenie dostępu itd., a komu się chce… Generalnie więc dane są, ale ich analiza idzie relatywnie słabo, a przepływ informacji pomiędzy poszczególnymi urzędami (nie wspomnę już o informowaniu innych instytucji, jak np. CBŚP) to niekiedy istny dramat.

Poza tym cóż bowiem z tego, że kontrolerzy skarbówki byli zawaleni robotą, skoro bardzo często kończono sprawy po ustaleniu, że słup nie dysponuje majątkiem i nie ciągnięto dalej tego wątku, nie starając się dojść do faktycznych organizatorów procederu!? W konsekwencji mieliśmy tylko koszty i kary więzienia dla kilku meneli (a więc kolejne wydatki z kieszeni podatników). A może była to celowa polityka, mająca na celu odwrócenie uwagi od firm, które przez wiele lat unikały kontroli…? Ciężko jednoznacznie stwierdzić. W każdym razie pewne jest, że „przerobienie” setek czy też tysięcy „słupów” niewiele da, jeśli dzięki temu nie da się dopaść rzeczywistych beneficjentów przestępstwa, czyli organizatorów karuzel i wszelkich innych „wałków” gospodarczych.

Jak więc usprawnić „wyłapywanie” przestępców gospodarczych?

Kilka luźnych propozycji 
W dużym skrócie można powiedzieć, że klucze do sukcesu przy zaawansowanych projektach są właściwie trzy: sprawny obieg informacji, właściwe procedury oraz zmotywowany zespół, który chce się do tych procedur stosować. Idąc dalej tym tokiem myślenia, nasz aparat kontroli skarbowej, chcąc nazbierać więcej grzybów do koszyczka, powinien postawić na następujące rzeczy:

1. Usprawnienie wewnętrznego obiegu informacji w urzędach skarbowych, czyli nowe, lepsze procedury oraz ich maksymalne „odformalizowanie”, dzięki czemu uprawniony urzędnik będzie mógł szybciej uzyskać dostęp do danych umożliwiających namierzenie potencjalnych przestępców.

2. Stworzenie jednego, zintegrowanego systemu oceny ryzyka, opartego na dotychczasowych, który łączyłby dane z obecnie dostępnych systemów i na podstawie odpowiednich algorytmów typowałby już na początkowym etapie te podmioty, które mogą w przyszłości „sprawiać kłopoty”. Dostęp do takiego systemu powinien być możliwie prosty, a jego obsługa intuicyjna. Poza tym jeden centralny system jest o wiele bardziej skuteczny, niż kilka systemów – ludzie się po prostu do niego przyzwyczajają i w nim sprawnie operują, a skakanie „z kwiatka na kwiatek”, czyli od systemu do systemu zawsze jest mniej wydajne (o czym wie praktycznie każdy, kto pracował chociażby w branży IT).

3. Lepszy obieg informacji pomiędzy służbami, wymuszony odpowiednimi procedurami – np. pomiędzy KAS, a wydziałami CBŚP do zwalczania zorganizowanej przestępczości ekonomicznej, co pozwoliłoby chociażby na lepsze zabezpieczanie majątków przestępców.

4. Gruntowne przeszkolenie i odpowiednie wdrożenie w temat wszystkich funkcjonariuszy, którzy mieliby korzystać z takiego zintegrowanego systemu oceny ryzyka, a także maksymalne możliwe skrócenie ścieżki decyzyjnej umożliwiającej dostęp do danych tam zawartych (tzn. nie ma mowy o czymś takim, jak np. składanie podania na piśmie i oczekiwaniu dwa tygodnie na jego rozpatrzenie).

5. No i wreszcie, na sam koniec, najbardziej oczywista dla mnie „oczywistość”, a mianowicie to, że ściganiem przestępców gospodarczych z ramienia np. KAS nie powinni się zajmować ludzie z przypadku zarabiający 2500 PLN na rękę, tylko odpowiednio wykwalifikowani i dobrze opłacani specjaliści, dla których taka praca byłaby faktycznym celem zawodowym, a nie przechowalnią. Jeden taki zawodowiec wyposażony w odpowiednie narzędzia byłby z pewnością bardziej skuteczny, niż pięciu (albo i dziesięciu) urzędników, którzy pracują na zasadzie: „Jacuś, synku, ty weź idź do urzędu skarbowego – ciotka Halina ci tam robotę załatwi, 40h tygodniowo, urlopy płatne, robota spokojna – może za dużo nie zarobisz, ale się nie narobisz no i stabilizacja będzie…”. Lepiej postawić na jakość, a nie na ilość – to stara prawda, która sprawdza się prawie zawsze.

Są to jedynie luźne propozycje, które oczywiście mogłyby „polec” w toku analizy, ale przecież to właśnie od różnych propozycji się najpierw zaczyna, a dopiero potem wychodzą z tego rozwiązania nadające się do implementacji. Może więc warto, żeby wzięto się wreszcie za działania faktycznie zmierzające do poprawy sytuacji, a zaprzestano „pokazówek” typu: „znosimy karę łączną i będzie można dostać 150 lat więzienia za faktury VAT”.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Czy KAS rzeczywiście odpuści „słupom” VAT-owym…?

Od przedwczoraj mamy małą aferę w światku podatków. Otóż do sieci „wyciekły” fragmenty instrukcji Dyrektora Izby Skarbowej do podległych urzędników w sprawie uszczelniania systemu podatkowego, głównie pod kątem nieprawidłowości w VAT. Czy jest to w 100% autentyczny dokument, tego niestety nie wiem – założyłem jednak, że owe wytyczne są prawdziwe. Poniżej ów, jakże frapujący, „przeciek”. 

 

Krótki rys sytuacyjny

Urzędnik KAS, który odważnie zdecydował się na ujawnienie tego dokumentu, alarmuje, że nasze państwo idzie w kierunku ścigania firm dysponujących majątkiem, a odpuszcza słupom i spółkom kontrolowanym przez przestępców, którzy zdołali już wyprowadzić nielegalnie zdobyty majątek do tzw. Ameryki Kokosowej. Powodem tego „odpuszczenia” ma być fakt, że i tak nic nie da się ściągnąć z takich „lewych” podmiotów, więc lepiej przerzucić siły na normalnych przedsiębiorców, np. nieświadomie wplątanych w karuzelę VAT, i to właśnie ich docisnąć (w celu zabrania im pieniędzy, rzecz jasna). W ogóle zagadnienie, czy ścigać słupy, czy ich nie ścigać, jest bardzo ciekawe, więc postanowiłem poprosić o komentarz eksperta, który przez wiele lat w szeregach pewnych służb zajmował się zwalczaniem zorganizowanej przestępczości ekonomicznej, do tego na wysokim szczeblu. Poniżej bardzo ciekawa odpowiedź, jaką uzyskałem. 

Komentarz eksperta do zaistniałej sytuacji

Temat nie jest nowy. Taka jest pragmatyka od początku funkcjonowania Krajowej Administracji Skarbowej, a nawet w ostatnim okresie funkcjonowania Urzędów Kontroli Skarbowej. Generalnie organy podatkowe działają w oparciu o statystyczne rozliczanie efektów ich pracy. W tej chwili istnieje model rozliczania za efekty polegający na porównaniu wysokości zabezpieczonych środków na poczet zaległości podatkowej danego podatnika, a wysokością stwierdzonych zobowiązań w ostatecznej decyzji. Tak więc im wyższe stwierdzone przez organy podatkowe uszczuplenie podatku, tym wyższy powinien być odzysk należności, aby zachować właściwe statystyczne parametry.

Oczywiście, efekty mogą być takie, że podatnik (np. spółka z o.o.), który np. dokonał wielomilionowego wyłudzenia VAT-u nie jest objęty zbyt energicznym działaniem urzędu celno – skarbowego w sytuacji, gdzie udaje się ustalić tylko „słupa” nie dysponującego żadnym majątkiem. Takie są realia. Z jednej strony na pewno bulwersujące jest zaniechanie rozliczenia za bardzo poważne uszczuplenia podatku w sytuacji braku realnych możliwości uzyskania jakichkolwiek środków i koncentrowanie sił oraz środków na mniejszych sprawach, ale rokujących na realne zabezpieczenie należności Skarbu Państwa, z drugiej strony zakładając, że głównym celem organów skarbowych jest zabezpieczenie interesów Skarbu Państwa, to takie działanie ma pewne racjonalne uzasadnienie, ale oczywiście nie do końca.

Nie można zaakceptować sytuacji, że idzie się na łatwiznę, a znaczna część szarej strefy pozostaje poza faktycznym działaniem organów państwa. Temat jest w istocie głębszy, gdyż dotyka zagadnień związanych z zakresem obowiązków poszczególnych podmiotów związanych ze zwalczaniem przestępczości podatkowej. Nie do końca spójne pozostają działania Krajowej Administracji Skarbowej z Policją (głównie CBŚP) czy ABW. Policja dużą wagę kładzie na ustalenie i likwidację wszystkich osób zamieszanych w proceder, a przy okazji niejako dokonywanie zabezpieczeń majątkowych, więc obszar działania jest pełniejszy, przy czym samej Policji brak jest wszystkich niezbędnych narzędzi, które wymagane są do skutecznej walki z przestępczością podatkową, jakimi dysponuje KAS. Natomiast Krajowa Administracja Skarbowa niezbyt chętnie angażuje się we współpracę, jeżeli nie widzi stosunkowo szybkiej możliwości zajęcia środków finansowych.

W polskich realiach brakuje jednego silnego podmiotu, zajmującego się przestępczością podatkową, gdyż działania poszczególnych służb na dzień dzisiejszy są mocno rozproszone i słabo skoordynowane. Były nawet w niedalekiej przeszłości przymiarki chociażby w samej Policji, o czym nawet publicznie mówił aktualny Komendant Główny Policji, do scalenia tych działań w ramach dużej i silnej komórki, zajmującej się zwalczaniem szeroko rozumianej przestępczości gospodarczej, ale temat odłożono na półkę. Zyskałby na tym nie tylko Skarb Państwa, ale przede wszystkim przedsiębiorcy, którzy ponoszą straty w efekcie popełnianych różnego rodzaju przestępstw gospodarczych na ich szkodę. Na dzień dzisiejszy sprawy dotyczące przestępczości gospodarczej są najczęściej umarzanymi postępowaniami. Cierpią na tym również wpływy do Skarbu Państwa z tytułu podatku dochodowego, VAT-u, miejsca pracy itd. Temat rzeka.

Zapewne wrócę do tej sprawy, jeśli pojawią się jakieś nowe wątki, więc jeśli kogoś to zagadnienie mocno interesuje, to polecam wpadać na bloga od czasu do czasu, ewentualnie zajrzeć na fanpage na Facebooku: Białe Kołnierzyki

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Weksel in blanco – w jaki sposób wykorzystywali go lichwiarze

Co prawda w dzisiejszych czasach weksle in blanco są nieco rzadziej stosowaną formą zabezpieczenia transakcji, aniżeli bywało to kiedyś, ale wiele osób ciągle chętnie się nimi posługuje. Problem jest taki, że nie wszyscy robią to w sposób uczciwy, co niejednokrotnie może prowadzić do sporych kłopotów wystawcę takiego weksla – i właśnie o takich przypadkach będzie dzisiejszy wpis.

Jak przejąć nieruchomość wartą nawet kilkukrotnie więcej, niż kwota zobowiązania widniejąca na wekslu

Niektórzy lichwiarze posiadający „układy” w grupach przestępczych, bardzo chętnie korzystali z dobrodziejstw weksli in blanco. Wyglądało to często tak, że w lokalnym środowisku biznesowym pojawiał się budzący zaufanie człowiek, który udzielał pożyczek prywatnych np. na rozkręcenie biznesu. Rzecz jasna pieniędzy nie mógł otrzymać byle kto, lecz tylko osoby dysponujące odpowiednim zastawem (np. nieruchomościami). Pożyczkodawca sprawdzał, czy takie potencjalne zabezpieczenie nie jest obciążone prawnie (np. czy nie ma na nim hipoteki), po czym pożyczał odpowiednią kwotę. Przy okazji transakcji sporządzano weksel in blanco, a do niego dodawano umowę wekslową, w której wpisywano maksymalną wysokość zobowiązania, np. 200 tys. PLN, czyli teoretycznie zgodnie z prawem pożyczkodawca nie mógł zażądać więcej, niż wyszczególniona w umowie kwota pożyczki + ewentualne odsetki za zwłokę oraz jakaś kara umowna. Teoretycznie więc mógł czuć się względnie bezpiecznie, ale…

Po jakimś czasie okazywało się, że pod dom wystawcy weksla przyjeżdżało kilku smutnych Panów w luksusowym samochodzie z ciemnymi szybami, którzy mówili mu, że oto mają jego weksel, więc musi im zapłacić 300 tys. PLN do, dajmy na to, przyszłego wtorku, zgodnie z datą zawartą w tym dokumencie. A jeśli nie ma akurat gotówki? A to łaskawie zgodzą się np. na przepisanie na nich posiadanej przez dłużnika wekslowego nieruchomości (wartej o wiele więcej, niż wynosiła kwota zobowiązania), dodając przy tym, że w razie odmowy ewentualna windykacja sądowa będzie tu w zasadzie najmniejszą nieprzyjemnością. Dłużnik po chwili szoku mówił, że przecież on wystawiał tylko jeden weksel dla kogoś zupełnie innego, do którego ma zresztą umowę wekslową oraz że tylko 200 tys. PLN tam miało być i prosił smutnych Panów o pokazanie dokumentu. I co się okazywało? Oto na okazanym wekslu, który był niegdyś wekslem in blanco, widniały dane innego wierzyciela, niż na umowie wekslowej, kwota też była zupełnie inna (wyższa) – tylko dane i podpis dłużnika były jego własne, autentyczne. Co, jak, dlaczego…?

Jak do tego doszło?

Bardzo prosty błąd – weksel opierał się na standardowym wzorze, który nie zawierał tak istotnych informacji, jak chociażby dane remitenta (pierwotny wierzyciel), dokładna kwota i waluta zobowiązania oraz data jego powstania. De facto oznaczało to, że posiadacz takiego weksla mógł w nim wpisać w zasadzie dowolną kwotę oraz dowolne dane wierzyciela. W praktyce więc wychodziło na to, że pierwotna umowa wekslowa stawała się bezużytecznym świstkiem papieru, ponieważ dotyczyła teoretycznie całkiem innego weksla (choć praktycznie tego samego w sensie fizycznym). Nie można bowiem obalić weksla z autentycznym podpisem i danymi dłużnika w oparciu o umowę wekslową zawartą z innym podmiotem, niż ten, który widnieje w niniejszej umowie! Oczywiście tak „zrobionym” dłużnikom wekslowym pozostawała droga sądowa i próby wykazania, że padli ofiarą oszustwa, ale po pierwsze byłoby to dość trudne do udowodnienia, a po drugie mieli oni świadomość, że mało empatyczni lichwiarze, nawet ewentualnie przegrywając w sądzie, zwyczajnie im nie odpuszczą…

Lichwiarze w akcji, czyli zawyżanie wysokości zobowiązania

Spotykane były również przypadki, w których lichwiarze po prostu wykupywali taki weksel in blanco, na którym sprzedający wpisał wyższą kwotę – np. 250 tys. PLN zamiast ustalonych pierwotnie 200 tys. PLN. Rzecz jasna był to wykup fikcyjny, gdyż tak naprawdę od samego początku to oni kontrolowali całą sytuację. Następnie „nawiedzali” dłużnika i mówili mu, że weksel został przeniesiony na nich w drodze indosu (został im sprzedany) jako wypełniony przez pierwotnego posiadacza, a oni nabyli go w tzw. dobrej wierze, tzn. np. nie wiedzieli, że kwota na nim jest drastycznie zawyżona, więc ich prawa są chronione! Bo prawo mówi, że jeżeli weksel niezupełny w chwili wystawienia został potem uzupełniony niezgodnie z zawartym porozumieniem (umowa wekslowa) i następnie sprzedany, to dłużnik nie może podnosić wobec nowego posiadacza zarzutu, że nie zastosowano się do tego porozumienia – rzecz jasna za wyjątkiem, gdyby nowy posiadacz działał w tzw. złej wierze lub dopuścił się rażącego niedbalstwa przy nabyciu, co jest w praktyce bardzo trudne do udowodnienia.

Oczywiście, dłużnik mógłby walczyć przed sądem o swoje, tj. o przywrócenie zobowiązania w takiej wysokości, jaka widniała w umowie wekslowej (przypominam: w opisywanym przypadku było to 200 tys. PLN, a nie 250 tys. PLN, których żądali smutni Panowie) i miałby szansę na wygraną – orzecznictwo sądowe w podobnych sprawach jest wszak dość jasne, zgodnie z zasadą, że nikt nie może przenieść na drugiego więcej praw, niż sam posiada. Tak więc w przyjętej praktyce odpowiedzialność wekslowa dłużnika istnieje w takich granicach, w jakich odpowiadałby on w przypadku prawidłowego wypełnienia weksla. Czyli jeśli na umowie wekslowej było max. 200 tys. PLN, to do takiej kwoty mógł odpowiadać dłużnik – nawet wtedy, gdyby nowy wierzyciel nabył weksel od pierwotnego posiadacza z już wpisaną kwotą 250 tys. PLN. Oczywiście, nabywca weksla mógłby potem żądać od jego sprzedawcy zadośćuczynienia, ale to już zupełnie inna historia.

W opisywanym przypadku jest jednak taki problem, że dłużnik musiałby iść do sądu, a to kosztuje, wynik sprawy też nie do końca pewny, zapłacić zobowiązanie i tak trzeba będzie (choć nieco mniej), a tutaj jeszcze smutni Panowie wywierają mocną presję psychiczną, więc może jednak lepiej oddać im nieco więcej pieniędzy i mieć spokój… No i właśnie to drugie wyjście było często spotykane – zwłaszcza wtedy, kiedy lichwiarze nie przeginali z wysokością powiększeniem kwoty na wekslu. Był to zresztą doskonały sposób na zwiększenie profitów od pożyczanego kapitału, do tego względnie bezpieczniejszy od stosowania kosmicznych odsetek, których wysokość można byłoby dość łatwo obniżyć w sądzie.

O czym więc pamiętać przy tworzeniu weksli in blanco?

Pierwsza rzecz to stworzenie umowy wekslowej (zwanej także deklaracją), która będzie dokładnie precyzowała okoliczności wystawienia weksla. W umowie takiej powinny znaleźć się następujące rzeczy: data jej sporządzenia, dane wystawcy oraz remitenta (wierzyciela),  stosunek prawny na zabezpieczenie którego został wystawiony weksel (np. zabezpieczenie pożyczki), maksymalna wymagana kwota, okoliczności uprawniające wierzyciela do wypełnienia weksla oraz termin, do którego wierzyciel może wypełnić weksel in blanco.

Druga rzecz to odpowiednie wypełnienie samego weksla: w szczególności muszą się więc na nim znaleźć dokładne dane zarówno wystawcy, jak i remitenta oraz dokładna data wystawienia.

Trzecia rzecz: zarówno w umowie wekslowej jak i na samym wekslu należy umieścić klauzulę: „nie na zlecenie” lub „zakaz indosowania”. Dzięki temu można bowiem zabezpieczyć się przed drugą z opisanych dziś metod, to jest przed negatywnymi konsekwencjami wynikającymi z przeniesienia własności weksla na osobę zupełnie inną, niż ta, której pierwotnie go wręczaliśmy.

Na zakończenie

Co do samych weksli in blanco, to nie taki diabeł straszny, jak go malują – trzeba tylko zachować ostrożność i uważać na pozornie nieistotne szczegóły, bo można się na nich konkretnie wyłożyć.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!