Spółka komandytowa – jak ją wykorzystać do uniknięcia odpowiedzialności

W pewnych branżach dość popularne są różnego rodzaju struktury, które mają za zadanie chronić przed odpowiedzialnością stojące za nimi osoby – to tak w razie, gdyby coś tam w biznesie się nie powiodło (niezamierzenie, czy też zgoła zamierzenie). Jedną z ciekawszych opcji jest tutaj spółka komandytowa, w której komplementariuszem jest np. słup, a jeszcze lepiej spółka LLC zarejestrowana np. w Delaware. Co daje taki układ? O tym za moment.

Komandytariusz vs komplementariusz

Zanim przejdę do odpowiedzi na postawione powyżej pytanie, zacznijmy może od podstaw. Otóż taki komandytariusz ma bardzo ciekawe możliwości ograniczenia swojej odpowiedzialności za zobowiązania spółki komandytowej. Ważnym elementem tej układanki jest tutaj umowa spółki komandytowej, w której określa się tzw. sumę komandytową. No i w dużym skrócie wygląda to tak: jeśli komandytariusz wniesie do spółki wkład o wartości równej lub wyższej od tej sumy komandytowej, to jego osobista i bezpośrednia odpowiedzialność np. za zobowiązania spółki zostaje co do zasady wyłączona. Taki stan znajduje zresztą potwierdzenie chociażby w wyrokach Sądu Najwyższego. Oczywiście, są od tego pewne odstępstwa, jak np. reprezentowanie spółki przez komandytariusza bez odpowiedniego umocowania, czy też ujawnienie jego nazwiska/firmy w nazwie sp.k., no ale powiedzmy sobie szczerze: zawodowcy nie popełniają takich błędów. Co równie ważne (a czasem i ważniejsze), taki komandytariusz z reguły nie ponosi także odpowiedzialności za zobowiązania podatkowe spółki – jeśli oczywiście wszystko jest dopięte tak, jak trzeba.

A komplementariusz? Teoretycznie to trochę taki „chłopiec do bicia”, który reprezentuje spółkę i odpowiada za jej zobowiązania także swoim osobistym majątkiem (jeśli egzekucja z majątku spółki okaże się bezskuteczna, gdyż np. jest on zwyczajnie zbyt mały). Mówiąc prościej wygląda to tak, że w przypadku wejścia do akcji komornika, takiemu komplementariuszowi mogą często zlicytować willę, Mercedesa i kino domowe, co jest bez wątpienia bolesnym doświadczeniem.

Jak to wszystko rozgrywają spryciarze?

W pierwszym wariancie mamy spółkę komandytową, której komplementariuszem jest typowy słup. I teraz gdyby zaczęło się dziać coś złego, to tenże słup po prostu przyjmuje wszelkie zobowiązania „na klatę” i niejednokrotnie zostaje z ogromnymi długami. Takie rozwiązanie ma jednak kilka wad, jak np. taka, że nasz słup może przestraszyć się odpowiedzialności i zdecydować się chociażby na złożenie obciążających nas wyjaśnień w nadziei, że dzięki temu choć część odpowiedzialności za problemy spółki z niego „spadnie” (nie takie „wkręty” serwują przesłuchujący podejrzanym, aby nakłonić ich do składania odpowiednich zeznań). Patrząc z tej perspektywy zdecydowanie lepiej jest postawić na drugi wariant.

W drugim wariancie komplementariuszem jest spółka LLC zarejestrowana np. w amerykańskim stanie Delaware, najlepiej też na słupa, do tego zagranicznego. Rozwiązanie takie ma dwie istotne zalety: 
– po pierwsze doprowadzenie do tego, aby prezes takiej spółki LLC – komplementariusz polskiej Sp.k. – odpowiadał także swoim prywatnym majątkiem za zobowiązania polskiego podmiotu, jest o wiele trudniejsze, niż byłoby w analogicznym przypadku polskiej spółki z o.o., 
– po drugie taką spółkę LLC można stosunkowo łatwo zamknąć w ciągu kilku – kilkunastu dni, co w przypadku wybuchu jakiejś afery jest zwykle okresem w zupełności wystarczającym do tego, aby polskie organy natknęły się na mur niezwykle ciężki do przebicia.

Prawdopodobny scenariusz rozwoju sytuacji w razie wystąpienia problemów polskiej spółki komandytowej nie będzie tu raczej zaskoczeniem: komplementariusz zostaje z problemami lub znika, a faktyczni beneficjenci tej struktury (komandytariusze) tworzą nowy podmiot i dalej działają sobie w najlepsze. Oczywiście, w przypadku grubszych spraw może ich dosięgnąć ręka sprawiedliwości (zawsze jest jakieś ryzyko i nigdy nie ma 100% pewności), ale dla aparatu ścigania z pewnością nie będzie to łatwe zadanie.

Krótkie podsumowanie

Na zakończenie dodam jeszcze, że podobne struktury są na topie zwłaszcza tam, gdzie istnieje duże ryzyko wystąpienia problemów np. ze skarbówką czy też z ZUS-em. Jest to zresztą tylko jedna z wielu opcji stworzenia tzw. „dupochronu”, jakie proponują swoim klientom niektórzy doradcy podatkowi (kwestie etyczne oczywiście tutaj pomijam). W każdym razie doradzałbym zwiększoną ostrożność w kontaktach biznesowych z takimi podmiotami – zwłaszcza, jeśli prezesem spółki-komplementariusza np. z Delaware jest jakiś bliżej nam nieznany Siergiej, czy też inny Andriej. 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak szybko rozpoznać prezesa-słupa – 5 wskazówek

Zaraz na samym początku „zniszczę” cały wpis podając jedną, najważniejszą informację. Oto i rzeczona informacja: nie ma żadnego 100% sposobu na to, aby na podstawie samej konwersacji, bez głębszego sprawdzenia, rozpoznać, czy dany prezes jest słupem, czy też nim nie jest. Rzeczywistość jest bowiem na tyle zmienna oraz podsuwa tyle wariantów, że zawsze istnieje jakiś margines błędu jeśli chodzi o ocenę czyjejś osoby. Nie oznacza to jednak, że nie można wziąć pod uwagę pewnych klasycznych symptomów, które powinny wzbudzić naszą podejrzliwość (a już na pewno, gdy mamy do czynienia z tzw. kumulacją kilku z nich).

Bezdomni jako słupy?

Zacznę od tego zagadnienia, bo narosło wokół niego sporo mitów. Nie ma co ukrywać, że media dość często kreują obraz, jakoby bardzo wielu prezesów – słupów rekrutowano spośród osób bezdomnych, do tego za symboliczne kwoty rzędu 100 czy 200 PLN. Ok, zapewne i takie przypadki miały miejsce, nie neguję tego, ale nie była to z pewnością norma. Dlaczego? Na to pytanie najlepiej będzie chyba odpowiedzieć w oparciu o konkretne „projekty”, na potrzeby których najczęściej rekrutuje się słupy.

Kombinacje z VAT-em
Wielu bezdomnych to osoby karane, co mocno zawęża nam wybór potencjalnych kandydatów. Jest to spowodowane tym, że wyrok na koncie za przestępstwa wymienione w ustawie (min. pospolita kradzież czy włamanie) jest sporym utrudnieniem – co prawda nie zawsze KRS wyłapuje takich karanych prezesów, ale jeśli już wyłapie, to musimy szukać nowego. A to czasem jest kłopotliwie pod kątem, nazwijmy to, logistycznym, ponieważ blokuje nam np. możliwość wystawiania w określonym czasie faktur na potrzeby przestępstw związanych z VAT-em itp.

Prezes „pod kredyt” 
Nie ma co ukrywać tego, że raczej niewielki % bezdomnych może się pochwalić dobrą historią kredytową, a wręcz zaryzykowałbym stwierdzenie, że większość z nich ma przeróżne niespłacone zobowiązania. A z takim prezesem o tragicznym scoringu ciężko jest np. wziąć kredyt na spółkę, więc dalszy komentarz co do realnej przydatności takich osób jest właściwie zbędny.

Typowa firma – krzak
Załóżmy, że taki karany i/lub zadłużony bezdomny jest potrzebny wyłącznie jako figurant do wrzucenia go w papiery firmy i do podpisania kilku dokumentów. Oczywiście w niektórych przypadkach teoretycznie można by go w tym celu wykorzystać, ale także i tutaj mamy kilka pułapek. Przykładowo: bezdomni mają często niezapłacone grzywny itp. historie, za które mogą trafić na x-tygodni lub miesięcy do aresztu, co może przyblokować możliwość działania firmy w kluczowych momentach. Poza tym ciężko na nich tak po prostu polegać i wymagać od nich, aby byli dyspozycyjni wtedy, kiedy ich akurat potrzebujemy (nietrudno sobie wszak wyobrazić takiego bezdomnego, który wpada w alkoholowy ciąg i znika bez śladu na x-tygodni). Takie ryzyko przestępcy kalkulują w swoich działaniach, ewentualnie ignorują uważając, że „jakoś to będzie”.

Tylko na powyższych przykładach widać, że korzystanie z „bezdomnych prezesów” wiąże się z wieloma potencjalnymi problemami i tak naprawdę w większości przypadków, patrząc z punktu widzenia zawodowych przestępców, rozsądniej jest zapłacić kilka – kilkanaście tys. PLN komuś pewnemu i mieć sprawnie przeprowadzoną akcję (zwłaszcza, że koszty wynajęcia prezesa są często tylko niewielkim ułamkiem potencjalnego zysku, no i zwykle płaci się honorarium już po akcji). Zresztą w przypadku niektórych projektów bez pewnego człowieka, będącego stale pod kontrolą, się nie obejdzie. Przykładowo znana mi jest sytuacja, jak to pewne osoby chciały „podejść pod kredyt” na kilka milionów Euro, brany w Niemczech na niemiecką spółkę, której prezesem był Polak. Przygotowania do wzięcia kredytu związane z robieniem obrotów, budowaniem wiarygodności itd. trwały około roku, a kredytu i tak nie udało się uzyskać. W tym czasie polski prezes wielokrotnie bywał za granicą i podpisywał wiele dokumentów – ciężko sobie wyobrazić, aby podobną operację można było sprawnie przeprowadzić z osobą bezdomną, uzależnioną od alkoholu i nie posiadającą stałego miejsca pobytu (no chyba, żeby trzymać takiego osobnika np. w wynajętym mieszkaniu i pilnować 24h na dobę = koszty).

Po czym rozpoznać prezesa – słupa

Przejdźmy teraz do najważniejszego zagadnienia. Tak więc, jak już wspomniałem na samym początku, nie ma żadnego pewnego sposobu, aby rozpoznać słupa po krótkiej konwersacji – pozostają jedynie przesłanki, mniej lub bardziej mocne, które złożone w jedną całość dają nam już pewien obraz.

1. Typowy prezes – słup zwykle ma nikłe pojęcie o funkcjonowaniu danej branży, no bo i po co figurantom rozbudowana wiedza, poza tym na ogół nie mają praktycznego doświadczenia w prowadzeniu, rzekomo swojego, biznesu. Dość łatwo więc jest ich rozpracować precyzyjnymi, mądrze zadanymi pytaniami np. o ceny półproduktów, ich właściwości itd. Taki delikwent zwykle albo będzie zasłaniał się tajemnicą handlową (co w przypadku odpowiednio zadanych pytań od razu wskaże na to, że ściemnia), albo będzie kluczył i unikał jednoznacznej odpowiedzi.

2. Jeśli ktoś oglądał film „Ronin” (dobra sensacja, polecam), to zapewne pamięta scenę, w której Robert De Niro pyta Seana Beana, jaki kolor miał hangar na łodzie w jednostce specjalnej, w której rzekomo służył ten drugi. Sean nie odpowiedział na to pytanie, ponieważ w rzeczywistości nigdy tam nie był i po prostu dał się zwyczajnie wkręcić. Niby to tylko filmowa historia, ale bardzo zbliżony schemat można zastosować także w realnym życiu (zwłaszcza, kiedy punkt pierwszy daje nam do tego przesłanki). Tak więc przykładowo przedstawiamy jakiś zmyślony fakt, o którym musieliby wiedzieć praktycznie wszyscy w branży, a następnie patrzymy, czy prezes łyknie zarzutkę i czy nie zacznie ściemniać, że owszem, słyszał, zna nawet osobiście tego i tamtego itd. Jeśli tak to się rozwinie, to w dalszej konwersacji możemy spróbować jeszcze bardziej „docisnąć” owego prezesa.

3. Prezes – słup jako osoba pozbawiona mocy decyzyjnej często dostaje konkretne dyspozycje, których nie może lub boi się przekroczyć. Tak więc można zapytać się go o pozornie błahą rzecz, jak np. to, czy towar może być odebrany własnym transportem, a nie przywieziony przez kontrahenta, albo czy dorzuci gratis pół palety próbek towaru. Jeśli przy takim pytaniu będzie musiał się z kimś „skonsultować”, to mamy poważny sygnał, że w rzeczywistości nie ma on wiele do gadania.

4. Jest to punkt dość mocno subiektywny, ale czasami sposób zachowania prezesa i jego ogólny wygląd po prostu nie pasują do garnituru lub eleganckiego ubrania, jakie ma na sobie. Ktoś powie, że to żadna przesłanka, bo przecież wielu jest biznesmenów – Januszy, o których ciężko powiedzieć, że mają jakąkolwiek klasę. Ok, tyle, że za zachowaniem tych Januszy, którzy są rzeczywiście przedsiębiorcami, idzie bardzo często także ich januszowy wygląd – oni po prostu nie ubierają garniturów, a ich ubiór stanowi spójną całość z zachowaniem. Do tego autentyczny prezes – Janusz ma zwykle wiedzę dotyczącą działania swojego przedsiębiorstwa (patrz punkt 1). Tymczasem w przypadku słupów przestępcy często popełniają błąd „przedobrzenia” i pakują w garnitur nieogarniętego gościa, który nie umie się nawet porządnie wysłowić. Eleganckie ubranie ma podnosić wiarygodność, ale w rzeczywistości często jest dokładnie odwrotnie, bo taki prezes wygląda sztucznie i większość ludzi już „na wyczucie” stwierdza, że coś tutaj nie gra – szczególnie, jeśli idzie to w parze z brakiem wiedzy.

5. Załóżmy, że znaliśmy wcześniej danego delikwenta i nie wyróżniał się on żadnymi specjalnymi zdolnościami, chodził sobie do przeciętnej pracy, aż tu… Aż tu nagle ni stąd, ni zowąd, zaczyna sobie działać w branży wymagającej zaangażowania dużego kapitału, bardzo szybko kupuje sobie drogie auto, czasem buduje dom już po niecałym roku działalności. A jeżeli do tego w trakcie rozmowy widać u niego brak znajomości branży opisany w punkcie 1, to wiedz, że najprawdopodobniej coś się dzieje. Ludzie prowadzący w uczciwy sposób biznesy na ogół bowiem budują swoją pozycję latami, a nie w 2-3 miesiące – oczywiście wyłączając takie sytuacje, jak np. dziedziczenie majątku lub tzw. złote strzały, jak chociażby udana inwestycja w jakąś tam kryptowalutę. Dodatkową przesłanką jest tutaj także nagły nadmiar wolnego czasu, czyli nasz bohater już w kilka miesięcy po otwarciu firmy jeździ sobie w różne ciekawe miejsca (np. na zagraniczne wczasy), używa życia i wygląda na to, jakby w ogóle nie pracował. I ok, tak może poniekąd być, bo jego „praca” akurat polega na podpisaniu kilku kwitów w miesiącu, co nie wymaga raczej zbyt wielkiej ilości czasu. W normalnym biznesie to tak na ogół nie działa, bo zawsze jest masa rzeczy do ogarnięcia tuż po starcie.

Podsumowanie

No i to by było w zasadzie na tyle, jeśli chodzi o podstawowe sposoby rozpoznawania prezesów – słupów. Świadomie pominąłem tutaj wszelkie „metody FBI” dotyczące zachowań rzekomo charakteryzujących kłamców, jak np. mimika twarzy, gesty, itp., bo po pierwsze jest to temat na obszerniejsze opracowanie, a po drugie (moim zdaniem) przypomina to jednak trochę wróżenie z fusów – już wiele razy zetknąłem się w praktyce z tym, że ktoś wyglądał według takich symptomów na ewidentnego kłamcę, a w rzeczywistości mówił prawdę (sprawdzone przed i po rozmowie), no po prostu zwykłe zdenerwowanie gościa dopadło… Temat oczywiście nie został wyczerpany, tak więc za jakiś czas zapewne do niego powrócę, choć w nieco zmienionym kontekście.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak wykorzystać firmę – krzak, czyli uzupełnienie do poprzedniego wpisu

W poprzednim wpisie wspomniałem, że przy najbliższej okazji przybliżę „patent” umożliwiający relatywnie bezpieczne zarobienie kilkuset tys. PLN w ciągu kilku miesięcy, przy niewielkich nakładach kosztowych. Zanim jednak przejdę do meritum, chciałbym mocno i kategorycznie podkreślić, że celem tego wpisu (tak samo zresztą jak i pozostałych) nie jest instruowanie potencjalnych „kombinatorów” czy też podsuwanie im pomysłów – jeśli już, to ucieszyłbym się z tego, że jakiś uczciwy przedsiębiorca to przeczyta i w przyszłości nie da się nabrać na podobne „okazje”.

Na początek będzie „stary, sprawdzony numer”

Zacznijmy może od dość mało znanej metody, jaką jest wyłudzanie od przedsiębiorców… próbek towarów. Wygląda to zwykle banalnie: oszust dzwoni/pisze do różnych firm i mówi, że podoba mu się ich oferta, że chętnie zostanie ich stałym klientem, ale najpierw „Pan mi przyśle tak chociaż z 50 zgrzewek tych napojów (przykładowy towar), to rzucę na sklepy w okolicy i zobaczymy, jak to się sprzedaje. Taki sampling darmowy, bo sklepy za próbki nie płacą, wie Pan”. I co robi znaczna część przedsiębiorców? Oczywiście wysyła towar, bo przecież trzeba zainwestować w rozwój sieci sprzedaży, potencjalny kontrahent wydał się wiarygodny podczas rozmowy telefonicznej (w końcu zawodowy oszust), no a poza tym akurat na magazyn jakaś paleta ze zwrotem przyszła i napoje z krótkim terminem przydatności tam leżą, które i tak ciężko byłoby sprzedać, więc…

I tym sposobem darmowy towar wędruje do przeróżnych cwaniaków, którzy następnie szybko (i tanio) sprzedają go dalej, ewentualnie sami używają – bywały podobno przypadki, w których oszuści zaopatrywali w ten właśnie sposób swoje sklepy/hurtownie/restauracje itd. Ktoś powie, że to mała skala dobra dla leszczy. Ok, pewnie, że to nie VAT na paliwach, gdzie dziesiątki (i setki) milionów PLN-ów się przewijało, ale zaręczam, że miesięcznie spokojnie można kilka średnich krajowych wyciągnąć, jeśli ktoś jest w miarę obrotny, wygadany, no i oczywiście nie ma skrupułów. Jednak to jednak tylko wersja podstawowa, jaką praktykować mogą ludzie bez wizji rozwoju, których zadowala mała skala – coś jak filmowy gangster Grucha, do którego jego wspólnik Fred mówił: „To, co dla ciebie jest sufitem, dla mnie jest podłogą”.

„Stary, sprawdzony numer” – wersja na sterydach

Ok, mamy już znaną i sprawdzoną w boju metodę wyłudzania towaru „na próbki”, ale jak wejść z nią na wyższy poziom i zarobić jeszcze więcej? Swego rodzaju sterydem (czy tam dopalaczem, jak kto woli), mogłoby być tutaj posiadanie wiarygodnej spółki – krzak, o której wspominałem w poprzednim wpisie. Dzięki niej jeszcze większy odsetek przedsiębiorców mógłby nam przesyłać próbki = więcej towaru i więcej pieniędzy. Wszystko pięknie, ale to jeszcze nie jest wcale koniec możliwości maksymalizacji zysków z takiego procederu! Oto bowiem możemy tak „wyprofilować” działalność naszej spółki – krzak, że przedsiębiorcy sami będą szukać z nami kontaktu i nawet nie trzeba będzie ich specjalnie namawiać do tego, aby przysyłali bezpłatnie nieco większe ilości towarów, niż litościwe kilka – kilkanaście zgrzewek/kartonów czegoś tam. Jak jednak ich do tego skłonić…?

Zatrzymajmy się przez chwilę i pomyślmy: o czym marzy i śni wielu rodzimych biznesmenów? Odpowiadam: eksport rozumiany jako ekspansja na jakiś perspektywiczny rynek – np. Europa Zachodnia, USA, czy też, patrząc dalej, Chiny lub Indie. No i teraz załóżmy, że na rynku pojawia się jakaś wiarygodnie wyglądająca firma, która ogłasza, że znajduje w dalekich krajach partnerów handlowych dla polskich przedsiębiorców, do tego na zasadzie pobierania prowizji wyłącznie od pozyskanego klienta – żadnych przedpłat (nie licząc oczywiście darmowych próbek, no ale to co innego), co wygląda bardzo wiarygodnie. Jak sądzicie, ilu klientów udałoby się jej złapać: 100, 200, 300, a może więcej…?

Podpowiem na przykładzie wziętym z życia. Otóż x-lat temu kontrahent z Francji zaprosił mnie i kolegę na event biznesowy odbywający się w pewnym dalekim kraju, poza Europą – przeloty i hotel opłacone, żal było nie skorzystać. Wpadliśmy na pomysł, że może warto przy tej okazji wziąć jakieś fajne oferty od polskich firm, przedstawić tam na miejscu, a potem skasować ewentualną prowizję od kontraktu. Rozpuściliśmy więc „wici”, no i wiecie ilu chętnych przedsiębiorców się wtedy do nas zgłosiło…? Około 100 – tylko w ciągu kilkunastu dni, praktycznie bez żadnej reklamy i do tego nie mieliśmy nawet strony www pod tę ofertę, niczego w ogóle, co mogłoby zbudować naszą wiarygodność! Z tej setki potencjalnych kontrahentów jakaś połowa była chętna przesłać nam darmowe sample – a co dopiero mogłoby się dziać, gdybyśmy na tę okazję „postawili” wiarygodnie wyglądającą firmę i zainwestowali w reklamę…

Ostatecznie jednak, jak to w życiu bywa, coś tam ważnego nam wypadło i na event nie polecieliśmy, temat eksportu też ogólnie upadł, bo inne projekty akurat były na głowie, żadnych próbek towarów oczywiście też nie wzięliśmy. Tyle, że my akurat chcieliśmy działać uczciwie i robić normalny biznes, a co zrobiłby na naszym miejscu oszust, który by do tego dysponował w miarę wiarygodną spółką – krzakiem i zainwestował nieco pieniędzy w mądrą reklamę…? Mając porównanie obstawiam, że mógłby spokojnie wywieść w pole kilkaset firm i spowodować straty na kilkaset tys. PLN w ciągu kilku miesięcy. I wiecie, co w tym wszystkim byłoby najfajniejsze (dla oszusta)…? A to, że taki cwaniak prawdopodobnie miałby małe szanse poniesienia odpowiedzialności za te wyłudzenia, ponieważ:

a) zawarłby w umowie odpowiedni paragraf, że firma X przekazuje mu darmowe, bezzwrotne próbki, które on może rozdać potencjalnym klientom wedle swojego uznania (a weź mu udowodnij, że nie rozdał, tylko sprzedał na lewo – powodzenia)

b) gdyby nawet jakaś firma przypomniała sobie po iluś tam miesiącach o przesłanych próbkach i zażądała jakichś dowodów na ich wysyłkę do dalekich krajów, to oszust i tak mógłby bez większych problemów podsunąć papier potwierdzający wysłanie (co to za problem np. jeden kontener wysłać do Afryki z 1/10 otrzymanych próbek i mieć na to dokumenty?)

c) i nawet gdyby któraś z firm poczuła się oszukana, to czy wobec umowy podpisanej z cwaniakiem i wobec dowodów (fake’owych) przez niego przedstawionych, zdecydowałaby się walczyć o kilkaset czy nawet kilka tys. PLN przed sądem…?

Odpowiedź na ostatnie pytanie: bardzo wątpię, bo to byłaby wielka strata czasu i energii, a wynik mocno niepewny, więc czy warto byłoby się szarpać – no chyba, że dla zasady jedynie… Jest to oczywiście tylko moje prywatne zdanie, ale biorąc pod uwagę swoje doświadczenie związane z windykacją i obrotem gospodarczym, to taki właśnie scenariusz obstawiam. Poza tym nie słyszałem dotąd o żadnym udokumentowanym przypadku, w którym ktoś wyłudzałby sample towaru na masową skalę, stosując opisaną tutaj metodę „na eksport” – co nie oznacza oczywiście, że ktoś już w ten sposób nie działa, choćby i w nieco zmodyfikowanej wersji.

Podsumowanie

Jeśli ktoś myślał, że możliwości rozwoju takiego projektu kończą się na wyłudzaniu próbek towarów od przedsiębiorców zainteresowanych eksportem, to niestety jest w błędzie. Skoro bowiem mamy już do dyspozycji nieco większy kapitał, niż mieliśmy na początku, a do tego wciąż wiarygodną spółkę i doświadczenie, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby spróbować np. wyciągnąć pieniądze od inwestorów, mamiąc ich jakąś wspaniałą wizją typu kopalnia diamentów w Afryce (a co, z rozmachem można!). Jest to jednak temat na obszerniejsze opracowanie, więc nie dziś już o tym.

Tymczasem, jako podsumowanie tego wpisu, warto przytoczyć podstawowe elementy układanki składające się na dobre oszustwo:
– sprawdzony, w miarę prosty mechanizm działania,
– świadomość tego, czego pragnie grupa docelowa (w tym przypadku eksport i rozwój firmy),
– wiedza, jak zbudować wiarygodność (nie tylko w sieci zresztą),
– pomysł, jak mądrze zmodyfikować ów sprawdzony mechanizm.
I tyle. Jeśli dodamy do tego wszystkiego chęć do działania i pieniądze na tzw. „ruchy”, to w zasadzie zwykle wystarczy, aby dość szybko wykręcić całkiem niezłe zyski.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!