The Dubai Connections, czyli VAT i piaski pustyni

???????? Dziś będzie kilka zdań o jednej z największych znanych afer dotyczących wyłudzania VAT-u, zwanej potocznie The Dubai Connections (BTW byłby to świetny tytuł dla jakiegoś filmu szpiegowskiego). Za początek całej sprawy uznaje się 2005 rok – wtedy to w samym tylko czerwcu brytyjski eksport do Zjednoczonych Emiratów Arabskich nagle skoczył z 204 milionów GBP do poziomu 529 milionów GBP! Oczywiście nie miało to praktycznie żadnego pokrycia w realnych stosunkach gospodarczych. Skala przedsięwzięcia szybko się zwiększała – dość powiedzieć, że jakiś czas później Komisja Europejska oszacowała, iż schemat ten przyniósł ok. 8 miliardów Euro strat, co stanowiło aż ¾ VAT-u zdefraudowanego w Unii Europejskiej w okresie od czerwca 2005 do czerwca 2006!

 

Port jachtowy w centrum Dubaju. Foto: zbiory prywatne. 

 

Jeśli chodzi o sam mechanizm przestępstwa, to był on bardzo prosty: towary (na ogół elektronika) krążyły sobie kilka – kilkanaście razy między Wielką Brytanią a Dubajem, niejednokrotnie nawet w ramach tego samego lotu cargo. A każdy eksport poza UK oznaczał oczywiście zwrot VAT-u – w tym przypadku rzecz jasna nienależny, gdyż obracano fikcyjnie tym samym towarem (klasyczna karuzela). Proceder rozwinął się do takich rozmiarów, że na terenie UK powstawały nawet podziemne „fabryki”, prowadzone głównie przez biznesmenów o pakistańskim rodowodzie, w których zmieniano numery seryjne urządzeń elektronicznych, aby w ten sposób „zrobić w bambuko” brytyjskich celników.

 

Dubaj – stara zabudowa niekiedy kontrastuje z nowoczesnymi wieżowcami. Foto: zbiory prywatne. 

 

Biznes kwitł i stopniowo przenosił się na inne kraje europejskie, choć największe szkody poniosła tutaj Wielka Brytania, która pozostała ulubionym krajem „dubajskich VAT-owców”. Z czasem też pojawiły się inne, równie ciekawe, możliwości, jak np. handel limitami C02. Jednak The Dubai Connections pozostaje do dziś pewnym symbolem rozpoczęcia ery masowych wyłudzeń / uszczupleń podatku VAT (choć nie były to wcale pierwsze akcje tego typu!).

Więcej na ten temat będziecie mogli oczywiście przeczytać w książce, nad którą pracujemy, a tymczasem zapraszam do obejrzenia jeszcze kilku fotek z Dubaju oraz na mojego Instagrama: @bialekolnierzyki

 

Plaża w Dubaju. Foto: zbiory prywatne. 

 

Port Lotniczy Dubaj – 3 na świecie pod względem liczby obsługiwanych pasażerów (dane za 2017 ). Foto: zbiory prywatne.

 

Yas Marina Circuit – dubajski tor, na którym odbywają się wyścigi Formuły 1. Foto: zbiory prywatne. 

 

Zachód słońca nad dubajską pustynią. Foto: zbiory prywatne. 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na tym zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Telewizory GoldStar Art-B i zawieszenie cła na 48h

Pierwsza połowa lat 90. to był megaciekawy czas, jeśli chodzi o prowadzenie biznesu w Polsce. Jednocześnie okres ten mocno obrósł różnymi legendami, nieraz trudnymi do zweryfikowania. Faktem jednak jest, że zdarzały się wtedy „przypadkowe luki”, które umożliwiały nielicznym zorientowanym szybkie zarobienie pieniędzy. Tak było np. w przypadku Aleksandra Gawronika, który w 1989 roku otworzył na zachodniej granicy Polski sieć kantorów, praktycznie równolegle z podpisaną przez rząd Mieczysława Rakowskiego decyzją o umożliwieniu prywatnym przedsiębiorcom legalnego handlu walutami. Przypadek…? Ale tę historię pewnie już znacie, więc chciałbym Wam dziś przybliżyć i wyjaśnić ciekawą anegdotę związaną ze słynnymi niegdyś telewizorami i magnetowidami GoldStar – nieco starsi Czytelnicy powinni kojarzyć tę markę.

 

Magnetowid GoldStar ArtB. Źródło: imged.pl

 

Tak więc w 1991 roku nastąpiło „magiczne” zawieszenie cła na 48 godzin. Oznaczało to, że w tym krótkim czasie można było sprowadzić do Polski całą masę towarów i potem sprzedać je w megaatrakcyjnej cenie (no bo cło nam przecież odpadało)! Oczywiście kto miał wykorzystać ten fakt, ten wykorzystał i podobno wielu importerów oraz celników nieźle się wtedy wzbogaciło. Przy okazji powstała też legenda o tym, jak to słynna spółka Art-B, która współpracowała z koreańskim koncernem GoldStar (dzisiejsze LG), miała zarobić miliony właśnie przy okazji tego krótkiego zawieszenia cła. Opowieści mówią wręcz o całych pociągach pełnych elektroniki GoldStara, które miały czekać na bocznicach przy granicy na odpowiedni moment. I faktycznie byłaby to naprawdę fajna anegdota, gdyby nie to, że… chyba jednak nie była prawdziwa. Skąd o tym wiem? Po prostu zapytałem o to Andrzeja Gąsiorowskiego, ówczesnego współwłaściciela Art-B. I oto, co mi odpowiedział:

To nie był ten przypadek. My dokonaliśmy importu docelowego. Procedury uruchomienia pierwszej akredytywy trwały 6 miesięcy, a towar przyszedł statkiem.

No i cóż… Oczywiście to wszystko nie oznacza, że na bocznicach przed granicą polsko – niemiecką nie stały jakieś wagony z towarem i nie czekały na zawieszenie cła! Jednak mieszanie w to akurat GoldStara wygląda na tzw. miejską legendę mogącą mieć swoje źródło chociażby w tym, że już po wybuchu słynnej afery, firma Art-B w świadomości ludzkiej łączyła się jeszcze przez długi czas z różnymi niezrozumiałymi „kombinacjami”. W każdym razie morał jest taki: nie zawsze warto wierzyć we wszystkie historie o „cudownych biznesach lat 90.” opowiadane przez wujka Zdziśka na rodzinnym spotkaniu. 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na tym zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Eksport używanej odzieży a wyłudzenia zwrotów VAT

Dzisiejszy wpis ma na celu zaprezentowanie ciekawego mechanizmu związanego ze zwrotami VAT-u, w którym tzw. pierwsze skrzypce odgrywał eksport odzieży używanej. Mogłoby się wydawać, że towar mało atrakcyjny, ale jednak i na nim dało się coś ugrać. Schemat ten opisywałem już na innym blogu, ale ponieważ ostatnio dostałem znowu sygnał na temat tego procederu, to postanowiłem przypomnieć o nim Czytelnikom.

 

Kierunek Azja, czyli firma spedycyjna na celowniku

Pewien eksporter odzieży używanej w Polsce wysyłał swój towar do krajów azjatyckich – mogę napisać tyle, że nie do Chin, lecz nieco bliżej. A co jest potrzebne do takiej wysyłki…? Oczywiście firma spedycyjna! Tak więc spedytorzy dostawali zlecenia – zwykle od azjatyckich przedsiębiorstw, rzadziej od polskich. Towar był jednak zawsze odbierany z tych samych miejsc znajdujących się w jednym województwie. To, co było charakterystyczne przy tego typu transakcjach, to powtarzające się problemy – przykładowo załadowcy nie chcieli potwierdzić odpowiedzialności za morskie listy przewozowe, a eksporterzy nadzwyczaj szybko prosili o potwierdzenie wywozu towaru. Ostatecznie jednak odzież trafiała w kontenerach na morze, czyli wszystko było ok. Teoretycznie…

 

Jak oszukać spedytora

W pewnym momencie okazywało się, że firma wysyłająca odzież miała na morzu kilkanaście kontenerów z towarem wartym, według dokumentacji, 400 tys. Euro (przykładowo). Problem w tym, że po otrzymaniu faktury od spedycji nikt nie zamierzał regulować tej należności! Warto mieć świadomość, że mówimy tutaj o całkiem sporych sumach, gdyż w przypadku kontenera o przykładowej wartości 10 tys. Euro koszty transportu stanowiły aż ¼ tej kwoty, czyli jakieś 2,5 tys. Euro! I teraz najlepsze: ponieważ transport był na ogół na zlecenie firm azjatyckich (prawdopodobnie „słupy”), to polski eksporter nie ponosił tutaj żadnej odpowiedzialności za nieodebranie przesyłki w Azji! Firma spedycyjna zostawała więc z nieopłaconymi kontenerami na morzu, a co gorsza nie było tam nawet sensu blokowania towaru, ponieważ wysłana odzież to były tak naprawdę zwykłe szmaty bez żadnej realnej wartości handlowej! Tak więc w zasadzie można śmiało powiedzieć, że już jeden miesiąc postoju takiego kontenera w porcie czyniłby podobne blokowanie nieopłacalnym. Zresztą towar ten i tak był spisany przez przestępców na przysłowiowe straty, więc taki sposób „wywarcia presji psychicznej na kontrahenta” nic by nie dał.

Oczywiście firmę spedycyjną na taki numer można było złapać tylko raz, ale… spedycji jest przecież cała masa i jak nie jedna, to druga zdecyduje się wysłać transport. I na tym właśnie bazowali VAT-owcy, którzy w oparciu o taki schemat oszukali co najmniej kilka różnych firm (zgodnie z posiadanymi przeze mnie informacjami).

 

Towar jest już na morzu – i co dalej…?

Dalej oczywiście przestępcy występowali o zwrot VAT-u! A mieli do tego podstawę w oparciu o faktury oraz dokumenty potwierdzające eksport towaru, które otrzymali przy okazji wysyłki. Myślę, że najlepiej będzie to przedstawić w oparciu o konkretny przypadek – a więc tak:

VAT-owcy wysłali kilkadziesiąt kontenerów, każdy o wartości ok. 10 tys. Euro i za każdy taki kontener otrzymywali oddzielną fakturę od spedycji. Było to o tyle dziwne, że odprawa celna wychodziła wtedy drożej niż gdyby wszystko miało być na jednej fakturze. Skąd więc taka rozrzutność? Po pierwsze dlatego, że przestępcy i tak nie zamierzali płacić za transport i obsługę, a po drugie stosując taki podział łatwiej było uprawdopodobnić rzeczywisty obrót towarem oraz zmniejszyć prawdopodobieństwo kontroli przy występowaniu o zwrot VAT-u. Mniejsze faktury wystawione na kilka firm = mniejsza kwota podatku do zwrotu przypadająca na jedną firmę, a wiadomo, że przy niedużych sumach to i skarbówka niespecjalnie się czepia. No i teraz mając na morzu towar o wartości (fakturowej) ok. 400 tys. Euro można było spokojnie występować o zwroty – robiło to kilka firm.

 

Krótkie podsumowanie

Ile firm spedycyjnych oszukano w ten sposób? Z tego, co wiem, to było ich co najmniej kilka. Co więcej, przynajmniej do jednej z nich wpadli funkcjonariusze, więc ten sposób działania VAT-owców jest już znany służbom od co najmniej jakiegoś roku. Zresztą sama koncepcja była naprawdę ciekawa w swej prostocie i w zasadzie nie było raczej żadnych przeszkód, aby nie powtórzyć tego schematu z innymi rodzajami towaru (co zapewne miało miejsce). A na sam koniec dodam jeszcze, że firmy spedycyjne wykorzystywano także w zbliżonych schematach – przykładowo robili to przestępcy przywożący do Polski śrutę sojową z portu w Hamburgu, o czym zresztą pisałem całkiem niedawno: Co mają ze sobą wspólnego śruta sojowa, VAT i Hamburg

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na tym zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!