Koronawirus i białe kołnierzyki – opinia inwestora giełdowego

Czasy mamy takie, że ciężko napisać coś mądrego, co pozwoliłoby lepiej zrozumieć ten cały zamęt w gospodarce, jaki dzieje się teraz w związku z koronawirusem. Obecna sytuacja jest wszak z gatunku tych, które się filozofom nie śniły. Nikt nie ma też szklanej kuli, żeby wiedzieć, jak to wszystko się rzeczywiście potoczy, ale… Ale można sobie składać w jedną całość różne elementy i wyciągać pewne wnioski na podstawie dostępnych danych. Niektórzy powiedzą: ale po co, przecież to wróżenie z fusów…? Możliwe, jednak dzisiaj zaprezentuję Wam wiadomość, jaką dostałem wczoraj od jednego z najciekawszych inwestorów i analityków giełdowych, jakich dane mi było poznać osobiście w ciągu ostatnich kilku lat. Wrzucam to na bloga za jego zgodą – ot tak, jako ciekawostkę pokazującą w jaki sposób patrzą na ten kryzys niektóre osoby prowadzące biznes w skali o wiele większej, niż przeciętna.

 

Koronawirus kontra duże korporacje – przykładowy scenariusz

Wyrobiłem sobie zdanie o obecnym kryzysie: ogólnie można go nazwać pieczeniem wielu pieczeni na jednym ogniu. Najpierw przedstawię fakty:

Giełdy i waluty w dobie epidemii jednoznacznie pokazują, że możemy mieć do czynienia z zaplanowaną akcją w skali ogólnoświatowej. Indeks 500 największych firm w USA idzie w górę i już niedługo odrobi prawie 80% całych spadków, które miały miejsce przez równo miesiąc – od 20 lutego do 20 marca. Indeks osiągnie przy tym poziom 3104 – teraz jest to 2786.

Po pierwsze odbicie było bardzo silne, tylko z 2 małymi korektami równej długości od 22 marca do dziś. No i indeks 500 największych firm idzie do góry mimo szczytu paniki medialnej oraz zwolnień milionów ludzi z pracy. Do tego wyniki gospodarcze są fatalne i nie ma żadnych wiarygodnych informacji mówiących o tym, kiedy to zamieszanie się skończy. W tej chwili stoi nawet 1/3 gospodarki światowej.

Czy patrząc na odbicie największych korporacji mamy więc do czynienia z chorą spekulacją na giełdzie?

Przecież każdy wie, że skutki epidemii spowodują recesję na świecie, setki milionów bezrobotnych i tak dalej. I tutaj przechodzimy do drugiej rzeczy. Rządy, aby ratować gospodarkę, drukują czy też kreują biliony dolarów pustych pieniędzy. Co ciekawe, taka na przykład platyna zanotowała ostatnio historycznie najniższą cenę. Ropa kosztowała wczoraj przez chwilę nawet 7$ – mogłem po tyle kupić. To wskazuje, że mamy do czynienia z prawdziwym krachem gospodarczym.

 

Co to wszystko będzie oznaczać?

Miliony firm zbankrutują. Masy nowych bezrobotnych staną się rzeczywistością. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Największe firmy przetrwają bowiem kryzys – czy to z pomocą rządów, czy bez jego pomocy. Padną za to przedsiębiorstwa małe i średnie. Pieniądze drukowane są na potęgę. Stopy procentowe wszyscy ścięli praktycznie na zero, więc nikt nie dostaje kasy za trzymanie pieniędzy w bankach, a inflacja przy takim drukowaniu pieniądza prędzej czy później przyjdzie.

Co jest więc teraz najlepszą inwestycją na świecie?

Duże firmy z NASDAQ (top 100 firm technologicznych) zachowują się lepiej niż te z S&P 500, bo już odrobiły parę dni temu 75% spadków, a celują w odrobienie prawie całych. Najwięksi gracze więc przetrwają, a małe i średnie przedsiębiorstwa w dużej mierze padną. Zresztą trochę irytujące były te „maluchy” i „średniaki” dla niektórych – niskie koszty, nieraz większa wydajność… Tylko zaniżają ceny, a ich właściciele i pracownicy nie są pod żadną kontrolą. A jak popadają, to korporacje na tym koniec końców skorzystają i z nawiązką odrobią straty z kryzysu. Wyjdą z tego zwycięsko. Nie ma więc co się dziwić wzrostom cen dużych spółek na amerykańskiej giełdzie.

Zastanawia natomiast moment rozpoczęcia zakupów: 22 marca. Wtedy nikt teoretycznie nie wiedział, jak to się potoczy – nawet teraz nie wiemy. Tylko brakuje wynalezienia leku za kilka tygodni lub miesięcy. Korporacje mają olbrzymi wpływ na rządy i media – nawet na naszym podwórku taki chociażby premier Morawiecki to człowiek związany niegdyś z zagranicznymi bankami. Bardzo więc możliwe, że korporacje i ludzie w rządach znajdujący się pod wpływem wielkiego kapitału przejmą kontrolę nad bardzo dużą częścią gospodarki znajdującą się dotychczas poza ich zasięgiem. Jak? Po prostu wejdą w miejsce upadających małych i średnich firm.

Do tego obrazu doskonale pasuje to, że rządy wprowadzają bardzo daleko idące ograniczenia swobód obywatelskich. Czy po zakończeniu pandemii zdejmą je w 100%? Wątpliwe. Zresztą np. na Węgrzech już wprowadzono dyktaturę, a Polska też niebezpiecznie dryfuje w tym kierunku. Poza tym już pojawiają się głosy, że wirus może gościć u nas przez lata, więc to będzie pretekst do utrzymania w mocy ograniczeń. A potem… Potem się zobaczy.

Wygląda więc na to, że czasy klasy średniej, na której zbudowano dobrobyt USA, odchodzą właśnie w przeszłość. Korporacje już miały olbrzymi wpływ na rządy i media, a teraz będą miały jeszcze większy. Czy skończy się to rewolucją…? Mając realnie wojsko i policję pod kontrolą, raczej utrzymają porządek. Oczywiście, niektóre państwa będą się buntować, ale wtedy czekają je kłopoty. Tak to widzę.

 

Gdzie jest prawda…

No i tyle z rzeczy do publikacji. Oczywiście narzuca się pytanie: na ile jest to trafna opinia? Albo w jakim zakresie się sprawdzi? Szczerze mówiąc nie wiem. Być może musiałbym się zaliczać do ułamka % najbogatszych i najlepiej poinformowanych osób na świecie, aby to wiedzieć na pewno. Czyli być białym kołnierzykiem z absolutnego topu.

Równie dobrze wybuch tej epidemii w tzw. zachodnim świecie to może być absolutny przypadek i tyle – osobiście skłaniam się ku takiej właśnie wersji. Pandemie zresztą to nic nowego – po prostu do tej pory miały miejsce chociażby w Afryce, więc mało kto o to dbał. Poza tym skoordynowane przejęcie kontroli wygląda na mission impossible, z wielu różnych względów. Jednak akurat to, że korporacyjne białe kołnierzyki mogą najbardziej skorzystać na całej sytuacji, wcale mnie nie dziwi – i nie musi mieć to związku z jakimiś spiskami, ale po prostu z siłą ich kapitału. A ludzie w kryzysowych sytuacjach mają tendencję do skłaniania się ku sile, bo ona daje poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. W końcu, jak mówi znane powiedzenie, „the rich get richer”, czyli bogaci jeszcze bardziej się bogacą.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Importowane auta z Niemiec, kręcone liczniki i znikający VAT

Memy z typowym handlarzem Mirkiem znają chyba wszyscy. Od wielu lat wiadomo też, że handel używanymi autami to branża, w której występuje wiele patologii oraz oszustw – również tych związanych z VAT-em. Dziś opowiem pokrótce o kilku schematach, jakie były stosowane jeszcze do niedawna (a być może dzieją się także i teraz). I będzie to opowieść transgraniczna, której akcja dzieje się w Niemczech, Polsce, na Litwie, Łotwie, a na Rosji kończąc.

 

1. Znikający VAT przy imporcie z Niemiec

Temat chyba tak stary, jak obecność Polski w Unii Europejskiej. Niegdyś schemat uszczupleń VAT-u wyglądał następująco: jakaś polska firma – krzak kupowała auto u niemieckiego sprzedawcy. Cena oczywiście netto, czyli bez niemieckiego VAT-u. Osoba prywatna nie miała możliwości skorzystania z takiego przywileju, tylko firma. Co się działo dalej, to już łatwo przewidzieć. Auto trafiało do Polski, przy czym VAT oczywiście nie był opłacony. Szczęśliwy nabywca cieszył się przez pewien czas pojazdem, aż tu nagle pewnego pięknego dnia do jego drzwi pukał urząd skarbowy i zażądał zapłaty VAT-u, a czasem nawet zabierał auto na parking…

 

Niemcy zwiększają czujność

Co się zmieniło w tym biznesie przez lata? A chociażby to, że wielu niemieckich sprzedawców już niezbyt chętnie sprzedaje polskim firmom samochody na zerowej stawce VAT-u. Powód jest prosty: to tych sprzedających w pierwszym rzędzie atakowała niemiecka skarbówka. W konsekwencji niektórzy sprzedawcy zza naszej zachodniej granicy wręcz nie chcą w ogóle słyszeć o sprzedaży aut Polakom w cenie netto! Inni z kolei żądają np. zapłacenia kaucji w wysokości VAT-u na konkretne auta, nie akceptują gotówki tylko przelewy z konta firmowego i tak dalej. Ogólnie nieciekawa sytuacja dla motoryzacyjnych VAT-owców.

 

Polacy kontratakują, czyli schemat z zagranicznymi spółkami

Ale oczywiście mało jest zabezpieczeń i schematów, których Polacy by nie obeszli – bądź co bądź jesteśmy przecież dość kreatywnym narodem. Tak więc szybko znaleziono rozwiązanie na kłody rzucane pod nogi przez podejrzliwych Hansów – handlarzy.

W praktyce wygląda to tak, że przestępcy zakładają spółkę w mniej podejrzanym kraju, jak np. Węgry i to na nią kupują auta od tak zwanych sprzedawców firmowych. Tymi sprzedawcami są często firmy handlujące autami poleasingowymi, zwykle 2 – 3 letnimi. Aby kupić auto od takiej firmy w cenie netto, trzeba być zarejestrowanym VAT-owcem. Tak więc nasza węgierska spółka kupuje pojazd – załóżmy, że w cenie 10 tys. Euro – a faktura z takiej transakcji idzie do przysłowiowego kosza. Co się dzieje dalej? Dalej auto przejmuje niemiecki słup, typowy Helmut, będący osobą prywatną, który sprzedaje je do polskiego komisu. I tutaj warto wiedzieć, że w Niemczech obowiązuje coś na zasadzie domniemania: kto ma brief, kluczyki i tak dalej, ten jest właścicielem pojazdu. Słup nie musi więc rejestrować auta na siebie, co jest istotne w tym procederze.

Ok, taki samochód jest sprzedawany handlarzowi z Polski, a nasz Helmut na umowie wpisuje już cenę brutto – czyli, powiedzmy, 12 tys. Euro. Auto trafia do Polski i stoi sobie w komisie z niemieckimi papierami. Znajduje się klient, który płaci odpowiednią cenę i dostaje fakturę VAT-marża, czyli VAT jest liczony od samej marży, a nie od kwoty sprzedaży. Co się dzieje dalej…

 

Auto w Polsce = kłopoty dla finalnego nabywcy

Po pewnym czasie niemiecki urząd dochodzi do wniosku, że coś mu się nie zgadza z VAT-em. Idzie więc do firmy sprzedającej auta poleasingowe, a ta kieruje urzędników do węgierskiej spółki, która często już nie istnieje lub też jest niewypłacalna. Ale, ale, od czego są bazy danych typu CEPiK! I tym sposobem urzędnicy dochodzą do tego, że auto zostało zarejestrowane w Polsce, a polska skarbówka sprawdza, że VAT nie został zapłacony na terenie kraju. No i do kogo wtedy zapukają funkcjonariusze skarbowi…? Oczywiście do finalnego nabywcy! W myśl aktualnie obowiązujących przepisów i w opisanej sytuacji, to nabywca poniesie bowiem odpowiedzialność za nieopłacony VAT. A komis, który sprzedał mu takie auto? Formalnie jest czysty, ponieważ zakupił pojazd od osoby prywatnej i nie musiał wiedzieć, że VAT w Niemczech nie został zapłacony. Czyli kupujący ponosi tutaj odpowiedzialność i, niestety, nie bardzo ma jak się od niej uwolnić – taką opinię potwierdziłem niezależnie u dwóch doświadczonych prawników.

 

Jak długo trzeba czekać na egzekucję?

Zapewne niektórzy z Was zadadzą pytanie, czy w każdym przypadku polska skarbówka dotrze do nabywcy takiego auta w Polsce, jeśli zostanie ono u nas zarejestrowane oraz jak długo to potrwa. Na pierwsze pytanie nie odpowiem jednoznacznie, ale szansa „na przypał” z pewnością jest bardzo duża. Natomiast co do szybkości działania organów skarbowych, to warto wiedzieć, że wymiana informacji podatkowych pomiędzy poszczególnymi krajami trwa zgodnie z przepisami do 6 miesięcy, w praktyce zwykle krócej. Można więc założyć, że minie ok. 1 rok lub mniej, gdy polski nabywca auta będzie miał niezbyt miłą niespodziankę. No, epidemia koronawirusa może oczywiście wpłynąć na wydłużenie tych terminów.

 

Jak się ustrzec przed podobnymi oszustwami?

Powiem tak: nie jest to wcale takie proste, ponieważ znam przypadki, gdzie takie auta z nieopłaconym VAT-em zostały wzięte w leasing, który pokrył większą część kosztów ich zakupu. No i kto jak kto, ale akurat firmy leasingowe na ogół dysponują procedurami compliance, które teoretycznie powinny eliminować podobne sytuacje. Tyle, że w praktyce nie zawsze się tak dzieje. Ok, to może unikać nowych komisów zakładanych na nowe firmy i kupować auta tylko w tych, które istnieją już od wielu lat? Tutaj też nie daje to pewności, ponieważ istnieją firmy założone kilka lat temu, które np. prowadzą komis od kilkunastu miesięcy i nie wyglądają wcale na typowe krzaki – ba, mają nawet niezłą opinię. Pewnych podejrzeń można nabrać jednak w sytuacji, w której w briefie auta jako właściciel widnieje firma zajmująca się handlem pojazdami poleasingowymi, a polski sprzedawca nie jest w stanie przedstawić jakiegokolwiek potwierdzenia, że auto ma opłacony VAT. To znaczy nie zawsze musi być to przekręt, ale czujność zachować trzeba.

 

2. Litwini, omijanie VAT-u i zamożni Rosjanie

W pewnych kręgach jest tajemnicą Poliszynela, że Litwini sprowadzają z Niemiec luksusowe auta specjalnie pod zamożnych klientów z Rosji. Sprowadzają i dają im przy tym prawdziwą promocję „Taniej o VAT!”. Platformą importowo – eksportową jest tutaj Łotwa, a przykładowy schemat wygląda tak:

➡️ 1. Litewski dealer kupuje auto od w Niemczech od niemieckiej firmy, oczywiście w cenie netto.

➡️ 2. Auto otrzymuje tablice tymczasowe i numery tranzytowe w celu wyeksportowania samochodu na Litwę.

➡️ 3. Jednym z istotnych dokumentów jest ten, który można określić jako rodzaj „paszportu technicznego”, wydawanego przez litewski urząd. W dokumencie takim jest zaznaczone, czy auto ma być zarejestrowane na Litwie na stałe (w takim przypadku trzeba by opłacić VAT), czy może na potrzeby dalszej odsprzedaży za granicę (wtedy VAT-u na Litwie płacić nie trzeba). Myk jest taki, że dokumenty te jeszcze do niedawna nie miały daty ważności, zresztą możliwe, że i dziś jej nie mają (ostatnie info miałem kilka tygodni temu). No a skoro tak…

➡️ 4. A skoro tak, to auto z Litwy jedzie fikcyjnie np. do Estonii, a z Estonii np. na Łotwę.

➡️ 5. Na Łotwie auto jest rejestrowane na spółkę A, która to sprzedaje auto spółce B (samochód jest przy tym ponownie rejestrowany).

➡️ 6. Łotewską spółką B formalnie zarządza prezes – słup, pochodzący np. z Białorusi czy Tadżykistanu, co utrudnia pracę wymiarowi sprawiedliwości.

➡️ 7. Ogólnie takich odsprzedaży jest zwykle około 7, a transakcje odsprzedaży auta następują co 1 – 2 dni.

➡️ 8. Wreszcie spółka, dajmy na to, H wywozi auto do Rosji, gdzie trafia ono do finalnego klienta. Oczywiście jest przy tym sporo tańsze, ponieważ VAT-u nigdzie po drodze nie zapłacono.

Schemat ten nie jest jakoś specjalnie nowy, ale i tak służby krajów bałtyckich nie dają sobie z tym rady. Trudno bowiem całkowicie wyeliminować podobne patologie bez zasadniczych zmian w systemie rozliczania VAT-u.

 

3. Potężni handlarze samochodów z Litwy

W ogóle Litwini to taki mały ewenement w handlu używanymi autami. Robią to na naprawdę dużą skalę (jak na tak mały kraj), nawiązali też dobre układy z handlarzami niemieckimi – często pochodzenia tureckiego. W pewnych kwestiach pomaga im też bliskość dużego rynku zbytu, czyli Rosji oraz, patrząc dalej, byłych republik radzieckich. Przykładowo w Kownie jest giełda zlokalizowana na terenie byłej bazy wojskowej, gdzie wystawia się na sprzedaż auta przeznaczone w dużej mierze właśnie dla klientów ze Wschodu. Kupują tam obywatele takich krajów, jak Tadżykistan, Turkmenistan i tak dalej. Również Ukraińcy, którzy mogą zarejestrować auto częściowo na siebie, a częściowo na jakiegoś Litwina, dzięki czemu unikają płacenia na Ukrainie wysokiego cła. Co do Ukraińców, to tamtejsi handlarze ciągną też z Litwy auta sprowadzone z USA – współczuję nabywcom takich popowodziowych szrotów i przeróżnych rozbitków, bo głównie to opłaca się sprowadzać ze Stanów na handel.

 

Z ziemi litewskiej do Polski

Co ciekawe, nasi polscy handlarze też kupują na litewskich giełdach. Według niektórych osób z branży „na Litwę jeździ ¾ podlaskiego, warmińsko – mazurskiego, mazowieckiego i lubelskiego – szczególnie starsi handlarze, którzy nie ogarniają zakupów przez internet”. Auta kupowane są na giełdach w Kownie, Mariampolu czy w Taurogach – rzeczywistym sprzedającym jest Litwin, ale umowa oczywiście spisana „na Niemca”. Gdzie jest myk, dlaczego na Litwie jest niby taniej…? Powód jest prosty: Litwini celują w Niemczech w auta młode, do 5 lat, które mają bardzo duże przebiegi – tak po 350 – 400 tys. kilometrów. Można je kupić o co najmniej kilka tys. Euro taniej, niż auta podobnie wyposażone i z podobnych roczników, które jednak mają „nalatane” tylko 140 – 160 tys. kilometrów.  Jest więc pole do zarobku dla handlarzy. No i takie auto z dużym przebiegiem jadąc sobie z Niemiec, „magicznie” gubi kilometry – zamiast 400 tys. nagle mamy 150 tys. na liczniku.

No a potem od litewskiego handlarza auto kupuje handlarz polski, czasem nawet nieświadomy zagrożenia. Zresztą Litwin, nawet gdy mu się coś udowodni, to i tak będzie śmiał się w twarz, ponieważ cofanie liczników na Litwie nie podlega tak ostrym karom, jak w Polsce. Najgorzej będzie miał oczywiście finalny polski nabywca, który kupi kilkuletnie auto z przebiegiem o kilkaset tys. kilometrów większym od oczekiwanego. Tak, tak: „Szwagier, kurłaaaa, kiedyś to byli Mercedesy, co pół miliona mieli na liczniku i się nie psuli! A teraz to przebieg ledwo 150 tysięcy i już pół samochodu musisz wymieniać – co za złom…”.

 

Jak się bronić przed nieuczciwymi handlarzami?

W sumie to najlepiej byłoby w ogóle od nich nie kupować, tak po prostu. No, ewentualnie kupić od handlarza, którego naprawdę dobrze znamy. Wciąż chyba najrozsądniejszą opcją, jeśli chodzi o auta używane, jest kupowanie pojazdów z pochodzących z polskich salonów, od użytkowników prywatnych będących pierwszymi właścicielami. Auta poflotowe, choć zwykle tańsze, to często mają kręcone liczniki i są często serwisowane po najniższych możliwych kosztach, a poza tym mało który użytkownik o nie dba. O takich rzeczach, jak weryfikacja stanu technicznego w zaprzyjaźnionym warsztacie, czy sprawdzenie baz zawierających dane o przebiegu, nie będę tutaj wspominał. W sieci jest bowiem sporo wpisów na ten temat, a ja nie jestem specjalistą od sprzedaży używanych samochodów, aby dawać w tej kwestii porady eksperckie. W każdym razie trzeba pamiętać, że nikt nie sprzeda dobrego auta popularnej marki za przysłowiowe pół ceny, cudów tutaj nie ma. Uważajcie więc na sprowadzone „okazje”, gdzie „Niemiec płakał, jak sprzedawał” – raczej się cieszył, że pozbył się kłopotu, tak bym powiedział.

A skoro doczytałeś / doczytałaś do końca…

… to być może zechcesz wziąć pod uwagę pewną opcję – darmową i bez zobowiązań! Jest nią zapisanie się na nasz newsletter, dzięki któremu będziesz otrzymywać na bieżąco ciekawe informacje związane z praktycznym zastosowaniem prawa w biznesie. Jak to zrobić? Wystarczy kliknąć ➡️ tutaj

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Jak wypłacić pieniądze ze spółki z o.o. i uniknąć podwójnego opodatkowania

Nie ma co ukrywać, szczególnie w ostatnim czasie niektórym osobom przydałoby się nieco więcej pieniędzy w domowym budżecie. Przykładowo mamy jakieś małżeństwo, które prowadzi 2 różne działalności gospodarcze: JDG oraz spółkę z o.o. No i tak się niestety złożyło, że żonę dotknął kryzys – spadek przychodów praktycznie do zera. Przydałoby się więc wyciągnąć nieco więcej pieniędzy ze spółki męża, żeby podreperować rodzinne finanse. Brzmi jak dobry plan, tylko jak to zrobić, aby nie podpaść pod tzw. podwójne opodatkowanie…?

Zanim do tego przejdę, to wspomnę tylko, że tak w ogóle to owe podwójne opodatkowanie jest chyba najczęstszym argumentem przeciwko założeniu spółki z o.o. Tyle, że to trochę problem z tzw. kategorii Yeti: większość się go boi, a w praktyce mało kto się z nim rzeczywiście spotkał. Pocieszające jest to, że z odpowiednim planem biznesowym da się jednak tego uniknąć i korzystać z zysków spółki. Najpierw jednak zahaczmy o podstawy.

 

Czym jest podwójne opodatkowanie w spółce z o.o.?

Spółka z o.o. jest podmiotem posiadającym odrębną od wspólników osobowość prawną, co oznacza, że płaci samodzielnie podatek ze swojego dochodu (CIT). Już po odjęciu CIT właściciele mogą wypłacić sobie zysk w formie dywidendy. Wtedy ma miejsce drugi podatek – tym razem będzie to PIT wspólnika. Co istotne, właściciele spółki z o.o. nie mogą swobodnie wpłacać i wypłacać pieniędzy z konta bankowego spółki, ponieważ dane środki należą do spółki! Zakup żelazka czy tostera przy wykorzystaniu karty firmowej nie będą więc mile widziane przez Panie z urzędu skarbowego – no, chyba, że będą to rzeczy używane w naszej spółce, a nie przeznaczone do tzw. domowego użytku.

Co jest kosztem, a co nim nie jest

Standardowo, by udziałowcy mogli uzyskać środki pieniężne ze spółki z o.o., muszą wypłacić sobie dywidendę, która nie jest kosztem spółki. To wiąże się z zapłaceniem podatku PIT, o czym mowa była wyżej, czyli powstaje nam podwójne opodatkowanie.

A jak wypłacać pieniądze ze spółki z o.o., by uniknąć podwójnego opodatkowania?

Należy postawić na sposoby, które będą dla tej spółki kosztem. Generując spółce koszty zmniejszamy jej podatek dochodowy, ale trzeba pamiętać o ważnej rzeczy:

Wypłata środków musi obyć się w tym samym miesiącu, w którym księgujemy przychód.

Ok, szybkie wprowadzenie mamy już za sobą, więc pora przejść do konkretnych metod – dziś omówię najpopularniejsze warianty.

 

 

1. Wynagrodzenie dla członka zarządu z tytułu powołania

Prawdopodobnie najpowszechniejszy i najprostszy sposób to ustalenie pensji członka zarządu. Zarząd jest organem reprezentującym spółkę na zewnątrz. Wspólnicy mogą ze swojego grona lub spoza niego mianować prezesa lub członka zarządu poprzez uchwałę wspólników powołującą go do pełnienia danej funkcji za wynagrodzeniem. Od takiego wynagrodzenia nie odprowadza się składki ZUS, gdyż powołanie nie jest tytułem do składek jak np. umowa o pracę.

Takie wynagrodzenia członka zarządu stanowi jednocześnie koszt działalności spółki kapitałowej umniejszający jej zysk, a co za tym idzie wielkość ewentualnych środków przeznaczonych na dywidendy.  Wynagrodzenie to będzie dla spółki kosztem, a dla członka zarządu zostanie opodatkowane wedle skali podatkowej stawką 17 lub 32 %. Na tę wyższą skalę „wskoczymy” w 2020 roku po przekroczeniu pułapu 85 528 PLN rocznego dochodu. Choć trochę pocieszający w takim przypadku jest fakt, że 32% stawka nie obejmuje całego dochodu, a jedynie nadwyżkę od wspomnianych 85 tys. PLN – do tego pułapu płacimy 17%.

Ważne pytanie

Ok, a czy jest jakiś pułap miesięcznego wynagrodzenia dla takiego prezesa z powołania, powyżej którego Urząd Skarbowy mógłby się zacząć o coś czepiać? Chodzi np. o sytuację, w której wypłata prezesa pochłaniałaby więcej, niż połowa zysków spółki?

Odpowiedź 

Z analizy art. 15e ustawy o CIT wynika, że wynagrodzenie uzyskane przez członka zarządu z powołania nie jest ograniczone limitem dla spółki.  Limitem kosztów dla spółki z o.o. objęte będzie wynagrodzenie otrzymywane z tytułu kontraktów menadżerskich. Warunkiem zaliczenia takiego wynagrodzenia do kosztów podatkowych jest to, aby z podjętych uchwał w tym zakresie czy regulaminów wewnętrznych, wynikała konieczność wynagrodzenia na rzecz członków zarządu. Ok, a co z ciężarem udowodnienia i udokumentowania tych wydatków? To spółka musi wykazać, że poniosła koszt zasadny w związku z prowadzonymi czynnościami biznesowymi.

Trudno jest wskazać wytyczne dotyczące konkretnych kwot, jakie można wypłacać członkom zarządu spółek w ramach ich wynagrodzenia. Decyduje o tym bowiem kondycja finansowa, wewnętrzna struktura, wielkość danego przedsiębiorstwa, osiągane dochody, rodzaj i charakter spółki oraz branża, w której spółka działa. Do tego dochodzi cały szereg informacji dotyczących członka zarządu, zaczynając od zakresu jego obowiązków, poprzez wykształcenie i doświadczenie zawodowe. Te wszystkie okoliczności będą z pewnością brane pod uwagę, jeśli uprawniony organ kontroli podejmie próbę podważenia wynagrodzenia.

Wszystkie obciążenia i uznania w spółce z o.o. muszą mieć udokumentowaną podstawę prawną, powinny być właściwie zaksięgowane i mogą powstać tylko z tytułu uzyskania przychodów. To bardzo istotny fakt – jakiekolwiek działania finansowe w spółce z o.o. w ostateczności zawsze muszą prowadzić, chociaż w domyśle, do zwiększenia jej majątku.

 

 

2. Wynajem spółce nieruchomości lub ruchomości (np. sprzętu)

Spółka może we własnym imieniu nabywać prawa oraz zaciągać zobowiązania. Możliwe jest więc zarówno dokonywanie transakcji gospodarczych pomiędzy spółką a jej wspólnikiem, jak i przesunięć pomiędzy masą majątkową wspólnika, a masą majątkową spółki.

Mając na uwadze powyższe, można więc zawrzeć taką umowę najmu (ruchomości lub nieruchomości), gdzie wynajmującym będzie członek zarządu, a najemcą spółka. Umowa najmu zawarta zostanie wtedy pomiędzy dwoma odrębnymi uczestnikami obrotu gospodarczego, a w skutek płacenia przez spółkę czynszu będzie dochodzić do przesunięcia majątkowego pomiędzy majątkiem spółki, a majątkiem członka zarządu. Koszt ten będzie więc kosztem rzeczywiście poniesionym. Jeśli spółka będzie wykorzystywać przedmiot najmu do prowadzenia działalności gospodarczej, to koszt będzie związany z przychodami spółki, a tym samym stanowić będzie koszt uzyskania przychodu. W przypadku nieruchomości otrzymywany na podstawie umowy najmu czynsz będzie przychodem z odrębnego źródła niż pozarolnicza działalność gospodarcza, co pozwala opodatkować go w stawką wysokości 8,5% do kwoty 100 000 zł; od nadwyżki ponad tę kwotę ryczałt od przychodów ewidencjonowanych wynosi 12,5% przychodów. Z kolei w przypadku ruchomości (np. samochodu) stawka opodatkowania również  8,5% i dalej 12,5% dla osoby fizycznej, która wynajmuje ruchomość.

W obu przypadkach, to my jako osoby fizyczne płacimy podatek ryczałtowy. Spółka nie płaci żadnego podatku, bo to jest jej koszt. Natomiast na płaszczyźnie wyciągnięcia pieniędzy, środki zostały przeniesione ze spółki do kieszeni prywatnej.

Trzeba przy tym pamiętać, że zgodnie z prawem spółek, w umowie między spółką a członkiem jej zarządu, spółkę powinien reprezentować pełnomocnik. Nawet, jeśli spółka z o.o. jest tzw. jednoosobowa, ewentualnie wtedy możemy zawrzeć taką umowę w formie aktu notarialnego, ale to generuje dodatkowe koszty. Zawsze należy rozróżniać i oddzielać podmiotowość spółki od jej właścicieli i zarządu, nawet jeśli w rzeczywistości wszystkie funkcje pełni jedna osoba. Podpisując dany dokument albo wykonując inną czynność prawną należy wskazać z tytułu pełnienia, której funkcji w danym momencie występujemy.

Ważne pytanie

Ok, a czy istnieje jakiś pułap takiego generowania kosztów? Mam tutaj na myśli stosunek % dochody spółki vs koszty wynajmu. Czy spółka z o.o. mająca dochody na poziomie np. 10 tys. PLN miesięcznie może sobie spokojnie wynająć od wspólnika powierzchnię magazynową / biurową za 5 tys. PLN miesięcznie? Czy nie wzbudzi to jakichś kontrowersji?

Odpowiedź 

Ważne jest, aby takie świadczenia odbywały się na warunkach rynkowych, czyli np. aby czynsz najmu nie odbiegał znacznie od tego, jaki spółka uzyskałaby od osoby niepowiązanej.

 

 

3. Delegacje / diety

Członek zarządu spółki może otrzymywać diety z tytułu podróży służbowych. Przychód z wypłaconych członkowi zarządu diet jest dla niego zwolniony z podatku, a dla spółki zaś stanowi koszt uzyskania przychodu. Warunkiem jest, aby służyły osiągnięciu przychodów lub zachowaniu czy też zabezpieczeniu źródła przychodów.

Do rozliczenia istotne będzie, czy podróż była krajowa, czy zagraniczna oraz dokładne godziny rozpoczęcia oraz zakończenia podróży. Szczegółowe zasady rozliczenia diet uregulowane zostały w rozporządzeniu Ministra Pracy i Polityki Społecznej z dnia 29 stycznia 2013 r. w sprawie należności przysługujących pracownikowi zatrudnionemu w państwowej lub samorządowej jednostce sfery budżetowej z tytułu podróży służbowej. Wskazane tam są również stawki diet wedle poszczególnego kraju, kwoty powyżej nich będą opodatkowane. Trochę tego jest, więc nie będę niepotrzebnie przedłużał tego wpisu – kto będzie chciał, ten sam sprawdzi.

 

 

4. Inne koszty członków zarządu

Członkowie zarządu spółki mają pełne prawo korzystać ze środków spółki, jeśli udokumentowane wydatki stanowią koszt uzyskania przychodu spółki. Przykład: opłaty za kursy językowe i zawodowe prezesa również mogą być uznane za koszt poniesiony przez spółkę. Wyjątek stanowią koszty reprezentacji, które od lat budzą kontrowersje po stronie urzędów skarbowych. Ten szeroki katalog wydatków, które mają za zadanie stworzenie pewnego wizerunku podatnika, stworzenie dobrego obrazu jego firmy, działalności, a w konsekwencji zwiększenie przychodu spółki, nie zawsze może być kosztem spółki. Działania mające na celu pozyskiwanie klientów i kontaktów handlowych przez członka zarządu w całości pokrywane są przez samą spółkę, gdyż są prowadzone w celu uzyskania przychodu. Każdy przejazd samochodem, diety i noclegi będą dla spółki z o.o. kosztem.

Wymienienie jako przykładowych kosztów reprezentacyjnych wydatków na usługi gastronomiczne, zakup żywności oraz napojów (w tym alkoholowych) nie oznacza, iż wydatki te zawsze muszą zostać wyłączone z kosztów uzyskania przychodów. Nie są one kosztami jedynie wówczas, gdy mają charakter reprezentacyjny. Kwalifikacja każdego przypadku powinna być odrębna, uzależniona od jego okoliczności

Ważne pytanie

Czy często spotykaną praktyką urzędników skarbowych jest drobiazgowa kontrola tego typu wydatków w firmie? Przykładowo: czy wystarczy sama faktura wystawiona przez restaurację, do której zaprosiliśmy kontrahenta, czy lepiej jest mieć do tego np. korespondencję mailową potwierdzającą dzień i godzinę spotkania?

Odpowiedź 

W razie kontroli US, obowiązkiem spółki będzie wykazanie związku przyczynowo-skutkowego między poniesieniem tych wydatków, a uzyskaniem przychodu, a także zasadności takich wydatków. Dlatego im więcej dowodów, tym lepiej (w razie niespodziewanej kontroli).

Ważne, by cel spotkania był stricte firmowy i dotyczył przykładowo omówienia szczegółów współpracy. Wówczas taki wydatek zasadniczo można zaliczyć do kosztów uzyskania przychodu.

 

A gdyby tak ciąg dalszy…?

Dzisiejszy materiał zawiera dość podstawową wiedzę, ale daje przegląd możliwych rozwiązań. Szersze opracowanie tego zagadnienia być może pojawi się w kursie Białych Kołnierzyków – jeśli będzie zainteresowanie tą konkretną tematyką. W każdym razie kurs ten zamierzamy odpalić już wkrótce, a tymczasem zachęcam do zapisywania się na nasz newsletter, w którym będziemy Tobie przesyłać ekskluzywne materiały dotyczące praktycznego zastosowania prawa w naszej rzeczywistości gospodarczej. Za darmo i bez zobowiązań! Link do zapisów: ➡️ kliknij

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!