Oszustwa w budownictwie – podstawowe schematy

Jak wielu z Was zapewne wie, szeroko pojęta budowlanka jest jedną z branż szczególnie narażonych na różnego rodzaju oszustwa. Ba, można wręcz powiedzieć, że niektóre firmy mocno wyspecjalizowały się w dociskaniu podwykonawców i jest to ich specyficzny model biznesowy. No i właśnie o takich przypadkach będę dziś mówił.

 

Dla tych, którzy wolą oglądać

 

 

Dla tych, którzy wolą czytać

 

Kary umowne – wprowadzenie

Zacznę od tego, że chyba najczęściej stosowanym w praktyce instrumentem wywierania nacisków na podwykonawców są kary umowne stosowane w kontraktach. Wiadomo, że opóźnienia na różnych odcinkach budowy potrafią generować duże koszty, więc obciążanie karami niesolidnych kontrahentów wydaje się zasadne. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy wykonawca zrobił swoją robotę jak należy, ale mimo tego nie otrzymuje należnych mu pieniędzy pod pretekstami wziętymi z przysłowiowej czapki.

Przykład: niedokładne, zdaniem dewelopera, sprzątanie placu budowy, gdzie w trakcie robót budowlanych trudno utrzymywać teren w sterylnej czystości.

To był przypadek dość ekstremalny, ale zanim przejdę do omawiania schematu, pewnie pojawi się pytanie: a ile taka kara umowna może wynosić?
Odpowiadam: przykładowo będzie to 0,5% lub 1% wartości zleconej pracy za każdy dzień zwłoki. Czyli jeżeli mamy kontrakt o wartości 1 miliona złotych, to łatwo policzyć, że za każdy dzień zwłoki jesteśmy 10 tys. złotych w plecy, patrząc oczywiście z perspektywy wykonawcy. Przy kilkunastodniowych przestojach robi się z tego naprawdę spora suma, niejednokrotnie stawiająca pod znakiem zapytania opłacalność kontraktu w ogóle.

 

Przygotowanie gruntu pod oszustwo

Dobrze, oczywiście aby taką karę umowną zastosować, należy wcześniej jakoś spreparować dowody świadczące przeciwko podwykonawcy. Jak to się robi? Jednym z takich szeroko praktykowanych sposobów jest tak zwane fabrykowanie dokumentacji. Polega to na tym, że generalny wykonawca wysyła podwykonawcy dużą ilość dokumentów zawierających szczegółowy spis czynności wykonanych przez tego podwykonawcę na przestrzeni np. tygodnia. W takim spisie mamy bardzo dużo informacji, których na ogół nikomu się nie chce czytać. A nawet jeśli ktoś przeczyta, to znajdzie np. zastrzeżenia typu „niedokładne sprzątnięcie placu budowy, niedokładne zabezpieczenie elementów wsporników” i tak dalej. Takich uwag jest przykładowo jedna – dwie na kilkadziesiąt spisanych czynności i tak naprawdę nie wygląda to na poważne zarzuty. Cóż więc pomyśli sobie w takie sytuacji przeciętny budowlaniec? Pomyśli „a, olać to, czepiają się bez sensu bez sensu o jakieś pierdoły”.

No i cóż, nie zgłaszając od razu swoich zastrzeżeń co do takich wpisów, niemiła niespodzianka czeka naszego budowlańca przy rozliczeniu, gdzie nagle okazuje się, że za takie „pierdoły” generalny wykonawca naliczył mu grube tysiące złotych kar, które teraz chce odliczyć od faktury. No a mały podwykonawca nie bardzo ma tutaj pole manewru, bo generalny występuje z pozycji siły – on ma pieniądze i może je wypłacić albo nie, więc po zdaniu robót tak naprawdę pociąga za sznurki.

Krótki przykład z życia

Pewnemu przedsiębiorcy odmówiono zapłaty za ocieplenie całego remontowanego budynku – dodam, że dość dużego. Pretekstem było to, że ocieplenie zostało zamontowane niezgodnie ze sztuką budowlaną. Przedsiębiorca ten niestety w skutek wstrzymania wypłaty zbankrutował, a wręcz skończył z długami, gdyż nie miał pieniędzy na wypłaty pensji dla kilkunastu pracowników, plus ZUS, skarbówka i tak dalej. Oczywiście potem przyszedł nowy podwykonawca, który to niby to poprawił, a w praktyce w zasadzie nic nie zrobił, ale odbiór prac oczywiście otrzymał.

 

Celowe utrudnianie pracy podwykonawcy

Idźmy dalej. Kolejna sprawa to wlepianie kar za opóźnienia w harmonogramie prac. No i tutaj, w niektórych przypadkach, będą to opóźnienia reżyserowane. Jak to się robi? Przykładowo podwykonawca A opóźnia celowo oddanie wykonanych przez siebie robót. To z kolei powoduje, że podwykonawca B nie może dokończyć swoich robót w terminie, co jest równoznaczne z tym, że generalny wykonawca ma pretekst do obciążenia tegoż podwykonawcy B karą umowną.

Innym sposobem jest wstrzymanie wypłaty wynagrodzenia podwykonawcy przez generalnego inwestora pod byle pretekstem – że przypomnę chociażby wspomniane już wcześniej czepianie się nieposprzątanego placu budowy. Co się wiąże z takim blokowaniem wypłaty wynagrodzenia? Przede wszystkim podwykonawca postawiony w takiej sytuacji często nie ma środków na zakup niezbędnych materiałów, wypłaty dla pracowników i tak dalej. Prace więc się nie posuwają, a termin ich oddania biegnie nieubłaganie. Tutaj bardzo często osoba z ramienia generalnego wykonawcy uspokaja, mówi, że to wstrzymanie wypłaty to do czasu, aż się wyjaśnią wątpliwości i tak dalej.

 

Szybkie case study

Prześledźmy teraz, jak to się rozgrywa w praktyce. Odwołam się tu do wcześniejszego przykładu, gdzie podwykonawca B nie może wejść na plac budowy w terminie, ponieważ podwykonawca A zaliczył obsuwę czasową (bywa, że ustawioną). W takiej sytuacji mamy chociażby inspektora, który z ramienia generalnego wykonawcy nadzoruje prace i uspokaja podwykonawcę B, że wszystko będzie OK, że ten okres przestoju zostanie doliczony do umownego terminu i tak dalej. Podwykonawca B wierzy inspektorowi i uspokaja się. Jest jednak pewien myk: te ustalenia robione są na przysłowiową gębę. Co dalej… Realizacja zbliża się ku końcowi, a tu nagle nasz inspektor zostanie przeniesiony na inną budowę, a na jego miejscu pojawia się nowy. I tutaj podwykonawca B przeżywa niemiłe zaskoczenie, gdyż nowy inspektor twierdzi, że on o żadnych ustaleniach dotyczących przesunięcia terminu nie wie, nie ma o tym śladu w papierach, a opóźnienie jednak jest. No a skoro tak, to niestety, ale podwykonawca B będzie musiał zapłacić karę umowną. I co pan zrobisz, jak nic nie zrobisz…

Oczywiście tego typu zagrywki najczęściej mają miejsce wtedy, gdy budowa jest już na ukończeniu, gdyż po prostu wtedy najbardziej się opłaca to robić. Trzymając się tego wątku warto jeszcze wspomnieć o przeróżnych pracach dodatkowych, mających finalnie na celu nałożenie na podwykonawcę kary umownej. W praktyce wygląda to tak, że w trakcie robót proponuje się podwykonawcy zrealizowanie dodatkowych prac, za które ma on otrzymać osobne wynagrodzenie. Te dodatkowe prace określane są jako pilne, więc generalny wykonawca naciska na jak najszybszą ich realizację, kosztem odsunięcia w czasie realizacji prac wchodzących w skład pierwotnego kontraktu. Jak się zapewne domyślacie, także i tutaj nie ma w pierwotnym kontrakcie zmian pisemnych odnośnie przesunięcia terminu. No i podwykonawca już się cieszy, że zarobił dodatkowe pieniądze, a tutaj niespodzianka: kary umowne za niedotrzymanie terminu pierwotnego kontraktu.

 

Generalny wykonawca gra nieczysto

Jeszcze inny patent to celowe opóźnianie momentu odbioru prac. Może to stanowić duży problem, jeśli przykładowo mamy do czynienia z tak zwanymi robotami zanikającymi, jak chociażby położenie warstwy pod budowę drogi, na którą potem ma zostać położony asfalt. Tak obrazowo: jeśli firma A nie ma odebranych prac, a firma B przed tym odbiorem zaleje wszystko asfaltem, to potem firmie A trudno jest udowodnić, że wykonała swoją pracę zgodnie ze sztuką i tym samym zasługuje na wypłacenie jej pełnego wynagrodzenia. Nie ma formalnego protokołu odbioru (jeśli już, to na tzw. gębę) i podwykonawca jest w ciężkiej sytuacji, ma gorsze pole negocjacyjne.

Z odwlekaniem odbioru przez generalnego wykonawcę wiąże się też kolejna technika oszustwa, która polega na wprowadzaniu na budowę nowych podwykonawców. Mamy tutaj sytuację zbliżoną do tej, o której mówiłem przed chwilą, czyli występują problemy z ocenieniem jakości już wykonanych prac, gdyż zostały one przykryte innymi pracami. Tak więc firma A ma problemy z uzyskaniem odbioru części już wykonanych prac, ale ma do wykonania jeszcze inne zadania na tej budowie. Generalny wykonawca jednak na jej miejsce bierze innego podwykonawcę, czyli firmę C, która jest droższa. W efekcie powstaje zamieszanie, bowiem nie do końca wiadomo, kto wykonał jaką część prac, tak więc generalny wykonawca ma pretekst do odmowy wypłaty pieniędzy za część prac wykonanych przez firmę A, która weszła na plac jako pierwsza. Na jakiej podstawie? Otóż firma C jest w zmowie z generalnym wykonawcą i przedstawia rzekomo prawdziwe faktury za materiały zakupione na potrzeby zlecenia, potwierdzenie ze strony swoich pracowników – itp. itd. Tym samym przypisuje sobie wykonanie części prac, które w rzeczywistości zrealizowała firma A. Chamskie zagranie, ale niestety często skuteczne. Podobnie nagle podlicza się wykonawcy A wszelkie rzekome niedopatrzenia i nagle okazuje się, że kary umowne stanowią większość wynagrodzenia!

 

Cel: wypłacić podwykonawcy jak najmniejszą kwotę

Wszystko to bowiem zmierza ku jednemu celowi: maksymalnemu obcięciu wynagrodzenia wypłaconego podwykonawcy. Postawmy się teraz w sytuacji małej firmy zatrudniającej kilkudziesięciu pracowników. Za własne pieniądze zakupiliśmy część materiałów, pracownikom trzeba wypłacić pensje, leasingi za maszyny same się nie spłacą, a tutaj generalny wykonawca nie chce nam puścić przelewu! Stajemy więc de facto przed wizją bankructwa. Do tego mamy świadomość, że o swoje upomni się ZUS i skarbówka, więc może dojść do licytacji prywatnego majątku przedsiębiorcy. I nie były to niestety tylko czcze obawy – takiego właśnie losu doświadczyło wielu przedsiębiorców budujących polskie autostrady. Mając tą wiedzę oraz świadomość, że dochodzenie swoich praw może potrwać kilka lat, a wynik i tak jest mocno niepewny, jesteśmy w pewnym momencie gotowi podpisać ugodę i przyjąć choć część wynagrodzenia, które pozwoli nam zachować płynność finansową i uratować naszą firmę. Niestety, wielkie firmy budowlane będące generalnymi wykonawcami mają tego świadomość i bezwzględnie wykorzystują swoją silną pozycję.

 

Kilka słów podsumowania

Rzecz absolutnie podstawowa: zawsze analizujcie umowę, którą podpisujecie! Najlepiej, jeśli zrobi to profesjonalny prawnik wyspecjalizowany w tej tematyce. Pozornie niegroźne zapisy mogą bowiem spowodować prawdziwy dramat. Poza tym trzymajcie się zasady: nic na gębę – wszystko na piśmie. Ma to tę zaletę, że po pierwsze macie w razie czego podkładkę pod ewentualny proces, a po drugie jeśli generalny wykonawca zobaczy, że jesteście ogarnięci w temacie, to jest większa szansa, że oszuka kogoś bardziej łatwowiernego, a nie Was. Ja wiem, że brzmi to brutalnie, no ale takie jest życie polskiego budowlańca.

 

Windykacja w branży budowlanej

Budownictwo w Polsce jest w czołówce branż, w których występują problemy z płatnościami. Funkcjonuje w niej wielu nieuczciwych deweloperów oraz kancelarii prawnych, wyspecjalizowanych w tworzeniu umów i schematów mających na celu pozbawienie podwykonawców należnych im pieniędzy.

W czym możemy Ci pomóc

– skuteczna windykacja należności od dewelopera / generalnego wykonawcy

– ocena ryzyka współpracy z danym deweloperem / generalnym wykonawcą

– przeprowadzenie ustaleń majątkowych

– zgromadzenie materiału dowodowego

Kontakt:

E-mail: kontakt@bialekolnierzyki.com

Telefon: 513 755 005

 

Zapraszamy również do zakładki Oferta, w której znajdziesz więcej informacji na temat tego, czym się zajmujemy.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Dlaczego w Polsce tak trudno zbudować dobrą drogę lokalną?

Prawie równo rok temu popełniłem wpis pod tytułem „Dlaczego drogi lokalne w Polsce tak szybko się niszczą?”. Dziś przyszła pora na coś w rodzaju prequela, do tego opowiedzianego z perspektywy byłego dyrektora firmy budowlanej z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem w temacie, który w prostych słowach wyjaśni o co tak naprawdę chodzi z tymi drogami.

Wprowadzenie

Jak wyglądają polskie drogi po tegorocznej zimie, tego tłumaczyć nie muszę. Dramat – szczególnie na wsiach i pod miastem. Przemierzając niektóre odcinki przebijamy się wręcz przez tzw. asfaltowe kartofliska, gdzie stosunek dziur do płaskich nawierzchni wynosi mniej więcej 50/50. Drogi takie od lat są tylko naprawiane, czyli flekowane i czasem przez dekadę nie mogą doczekać się kompletnej wymiany nawierzchni. Wreszcie, gdy już wkurwi*nie mieszkańców przekracza wszelkie granice, pada decyzja: robimy! Wtedy rozpoczyna się istna szopka. Władze zwołują wiece, przecinają wstęgi, czasami odbiorowi drogi towarzyszą fety w miejscowej remizie. Co nie będzie zapewne zaskoczeniem, natężenie takich działań jest szczególnie zauważalne przed nadchodzącymi wyborami.
Do tego momentu nie ma jeszcze tragedii – wszak bawić się i świętować jest rzeczą ludzką, tak samo jak robić sobie dobry PR wyborczy. Gdyby taka wyczekiwana inwestycja była wykonana zgodnie ze sztuką, można by tu temat zakończyć. Niestety, problem leży w tym, że niektóre drogi sypią się już po pierwszej zimie. Inne z kolei wytrzymują pełen rok, ale już nagminnie „padają” po okresie gwarancji, by znowu czekać latami na nową inwestycję. No właśnie, tutaj dochodzimy do pytania: dlaczego tak trudno w polskich realiach zbudować drogę, która będzie trwała?

Problem leży u podstaw!

Zanim przysłowiowa pierwsza łopata zostanie wbita w ziemię, każdą inwestycję poprzedza projekt, który powstaje w oparciu o wytyczne. Już tutaj zaczynają się schody, ponieważ aby droga była trwała, trzeba przeprowadzić analizę i badania. Bardzo ogólnie trzeba więc wiedzieć, jakie będzie natężenie ruchu na danym odcinku, obciążenie, a także przeprowadzić badania geologiczne, aby poznać chociażby skład rodzimego gruntu czy starej podbudowy.
Solidne dane stworzone w oparciu o tego typu wytyczne pozwoliłyby projektantowi stworzyć solidny projekt. Niestety, w polskich realiach o takich badaniach można tylko pomarzyć. Dlaczego? Tu już nawet nie chodzi o sam koszt takiej usługi – częściej jest to obawa przed tym, że badania spowodują wzrost kosztów samej inwestycji. Mówiąc krótko po takich badaniach inwestycja musiałaby być wykonana zgodnie ze sztuką budowlaną = będzie drożej. A tymczasem władze są wybierane co kilka lat, a liczy się tzw. kiełbasa wyborcza i kilometry – „WINCYJ KILOMETRÓW za naszej kadencji” i tak dalej… Ma więc być dużo i tanio, a to w zasadzie wyklucza dobrze.
W konsekwencji badań właściwie nie ma albo są one bardzo powierzchowne. Projektant dostaje więc niepełny lub nawet mylny obraz miejsca realizacji projektu. Już samo to powoduje, że nawet uczciwy i rzetelny fachowiec nie jest w stanie stworzyć dobrego projektu pod konkretną inwestycję. Taki obraz mamy w zasadzie w całym kraju i stan ten trwa od dziesiątek lat, więc branża już się do niego przyzwyczaiła, podobnie jak zlecający prace urzędnicy. No a skoro tak, to projektant wybrany przez inwestora nie ma oporów przed zlecaniem takich projektów studentom, praktykantom lub po prostu skleja taki projekt ze swoich starych, podobnych prac. Jaki może być tego efekt, to zapewne się domyślacie.

Przetargi, przetargi…

No dobra, przebrnęliśmy przez przygotowanie i projekt. Czas więc wybrać wykonawcę! Zdawałoby się, że zleceniodawcy powinno zależeć na tym, aby wykonawcą drogi była rzetelna, sprawdzona firma. Nic z tych rzeczy! W zasadzie zawsze głównym kryterium rozstrzygnięcia przetargu jest cena. Prawo oczywiście dopuszcza inne przypadki, gdzie celem uniknięcia fuszerki można postawić na bardziej wyszukane wymogi, jak np. gwarancja, zasoby maszynowe, doświadczona kadra wykonawcza itp. Niestety, obawa przed kontrolą (domniemanie układów) oraz wcześniej wspomniane hasło WINCYJ KILOMETRÓW powodują, że inwestor chętnie typuje zwycięzcę najtańszego z tanich. I nie ma znaczenia, że cena podana przez taką firmę z góry wskazuje, że inwestycja będzie nawet poniżej ceny materiałów z projektu. Już w tym momencie wiadomo, że w czasie realizacji będzie trzeba iść na ustępstwa, ponieważ inaczej się nie da. Oczywiście jest też kwestia ustawiania przetargów, ale o tym opowiem innym razem.

Realizacja i prawdziwe schody

Na tym poziomie mamy zwykle najwięcej problemów. Zacznijmy od tego, że projekt nie brał pod uwagę wielu „kwiatków”, które rodzą się dopiero na etapie realizacji i wymagają dodatkowych prac. A przecież większość wycen już była zaniżona, aby w ogóle wygrać przetarg, a tu trzeba jeszcze zarobić… Nie ma więc absolutnie żadnego budżetu awaryjnego na nieprzewidziane zadania, a ewentualna dopłata do inwestycji to bardzo śliski temat. Ewidentnie mści się tutaj spaprany proces przygotowania dokumentacji. No dobra, ale przecież wykonawca podpisał umowę, zobowiązał się wykonać drogę zgodnie z projektem… Można by naiwnie pomyśleć, że inwestor teraz wyciśnie z niego realizację na możliwie najwyższym poziomie i pomimo wcześniejszych błędów jakoś da się uratować sytuację. Niestety, tutaj również muszę Was zmartwić, bo w zasadzie nigdy tak się nie dzieje.

Dlaczego?

Głównym powodem jest fakt pozornych oszczędności. Inwestorowi, np. gminie, zależy na tym, aby jak najmniej płacić za drogę w danym momencie. Z zaoszczędzonych środków wykona się gdzieś inną inwestycję, jak np. chodniki, ścieżki rowerowe lub po prostu więcej odcinków dróg. Wyborcy i tak są przyzwyczajeni, że lokalne drogi remontuje się cały rok, więc pojawiające się fleki na rocznej drodze nie spowodują, że mieszkańcy ruszą do urzędu gminy z widłami i pochodniami. Poza tym gdyby inwestor zbyt pilnował inwestycji realizowanej na granicy opłacalności, to żadnej firmie by się nie kalkulowało wygrywać przetargów takich cenach. Co za tym idzie, w kolejnych przetargach ceny zaczęłyby wzrastać i nasza złota zasada WINCYJ KILOMETRÓW byłaby zagrożona.

A co, jeśli jednak inwestycja z założenia ma być trochę lepiej nadzorowana?

Tak, zdarzają się i takie przypadki. Ale niestety, tutaj także mamy kilka przeszkód na drodze do prawidłowej realizacji.

Po pierwsze: rzetelność inspektora nadzoru

Znowu pomijamy tutaj sytuację, gdzie wpada on po „tantiemy” w postaci koperty. Zakładamy za to, że chłopina jest uczciwy i właśnie przyjechał na budowę, gdzie idzie nie ten materiał na podkład lub pomija się pewien etap prac przygotowawczych. Taki inspektor wie, że firma realizująca inwestycję musi na czymś przyciąć, aby skończyć budowę i zarobić na kawałek chleba. Zakłada więc, że trzeba będzie na pewne sprawy przymknąć oko.
Kolejnym powodem, dla którego inspektor niechętnie reaguje na niedociągnięcia, jest to, że inspektorami są bardzo często poprzedni kierownicy budów. W praktyce sprowadza się to do tego, że dziś inspektorem jest Marian, który odbiera drogę od Zdzicha, a za jakiś czas role mogą się odwrócić i to inspektor Zdzichu będzie odbierał drogę od Mariana. Potencjalnie wszyscy są od siebie zależni, więc nasz Marian nie chce załazić Zdzichowi za skórę, aby ten nie odpłacił mu w przyszłości pięknym za nadobne.
Jest jeszcze kwestia wynagrodzenia. Inspektor otrzymuje $$ po zakończeniu inwestycji, więc zależy mu na jej sprawnym przeprowadzeniu, aby mógł wziąć się za kolejną. W końcu każdy ma ograniczone moce przerobowe, a sporne inwestycje wymagają dużego nakładu czasu.

Po drugie: rozliczenie budżetu w roku kalendarzowym

Kolejnym istotnym czynnikiem, w którym już nie tylko inspektor przymyka oko na niedociągnięcia, ale nawet sam inwestor zaczyna sprawę popędzać idąc przy okazji na ustępstwa, jest kwestia wydatkowania pieniędzy publicznych. Myślę, że tu nie trzeba wiele tłumaczyć, bo chyba każdy wie, jak ten mechanizm działa. Krótko mówiąc: kasę z dofinansowania na dany rok trzeba wykorzystać w roku kalendarzowym, bo inaczej przepadnie. W praktyce efekt jest taki, że wszelkie inwestycje realizowane z udziałem finansowania zewnętrznego pod koniec roku mają ogromne szanse na medal Złotej Fuszerki. Wie to inspektor, wie to inwestor, wie to przede wszystkim wykonawca. Ten ostatni bardzo chętnie wykorzystuje zresztą istnienie widma utraty finansowania wiszącego nad inwestorem i potrafi przeciągać wszystkie etapy prac tak, aby odbiór inwestycji przypadał jak najpóźniej w roku kalendarzowym. Nietrudno wyobrazić sobie efekty takich układów:
– inwestor mający duży procent dofinansowania lżej wydaje kasę, która niejako nie jest jego i może zostać stracona,
– wykonawca wie, że inwestorowi zależy na kilometrach i zamknięciu inwestycji,
– inspektor dba głównie o to, co widać, aby mieć w miarę czystą sytuację w przypadku, gdy droga zacznie świecić dziurami w ciągu roku od budowy.
Tak na dobrą sprawę, nawet przy w miarę uczciwych inwestycjach ten element rozliczania się w danym roku kalendarzowym ma bardzo negatywny wpływ na jakość prac. Kiedy terminy gonią i w interesie wszystkich stron jest jak najszybsze ukończenie inwestycji, trafiają się sytuacje, gdzie masa kładziona jest w deszcz, przy ujemnych temperaturach lub ogólnie niezgodnie z technologią (np. z pominięciem sprysku międzywarstwowego, niedokładnego walcowania itp.). Jak by to powiedział kot ze znanego mema: Andrzej, to j…

Po trzecie: odbiór prac

Tutaj wrócimy na chwilę do osoby inspektora. W momencie zakończenia prac i odbioru dochodzi do takich kuriozalnych sytuacji, gdzie inspektor, który znajduje w inwestycji poważne uchybienia, pod jej koniec świadomie je ukrywa, ponieważ wtedy broni już własnej skóry. W końcu przecież jego główną rolą jest niedopuszczenie do sytuacji, gdzie jakiś etap prac jest pomijany lub znacząco odbiega od projektu. Tak więc gdy na koniec inwestycji okazuje się, że nie ma np. jakiejś warstwy podbudowy lub został położony zły materiał, to inspektor ma problem. Gdyby wskazał bowiem taki duży błąd przy finalnym odbiorze, to poniósłby odpowiedzialność za niedopilnowanie inwestycji. Inwestor mógłby wtedy zadać mu niemiłe pytanie: Gdzieś pan wtedy był? Biorąc pod uwagę powyższe, nie ma co liczyć na to, że ukryte w czasie prac niedociągnięcia ujrzą światło dzienne (o ile oczywiście nie będą stanowiły poważnego zagrożenia dla życia osób poruszających się po drodze). Jeżeli niedoróbki jedynie rzutują na trwałość drogi, to inspektor w większości przypadków podpisze odbiór i brew mu przy tym nawet nie drgnie.
Jeszcze sytuacja, do której dochodzi nagminnie: wobec konieczności zakończenia inwestycji w określonym terminie, jest ona odbierana pomimo tego, że część prac nie została zakończona. Niemożliwe? W Polsce wszystko jest możliwe! Oficjalnie mamy więc odebraną całość, a brakujące prace mają być wykonane po odbiorze i już po otrzymaniu wynagrodzenia. Jak nietrudno się domyślić, czasami prace te nie są nigdy wykonane lub są robione na przysłowiowy odpi*rdol, bo leżą niejako w gestii dobrej woli wykonawcy.

Reasumując

Budowa lokalnych dróg to trochę taka Polska w pigułce – bylejakość usankcjonowana systemowo. I, co ciekawe, wszystkie opcje polityczne są tutaj zgodne jak rzadko, bo niezależnie od aktualnie rządzącej partii wygląda to podobnie. Dziś przedstawiłem tylko te najbardziej oczywiste powody, dla których w naszym pięknym kraju większość odremontowanych lub nowo wybudowanych dróg lokalnych popada szybko w ruinę. To tylko wierzchołek góry lodowej – a ta cała patologia funkcjonuje przecież za nasze pieniądze.
Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Zaproszenie do przetestowania nowej platformy antyfraudowej

Panie i Panowie, mam dla Was ciekawą rzecz do przetestowania! Tak się składa, że od kilku miesięcy działam w międzynarodowym projekcie z sektora FinTech. Projekt ten nosi nazwę Wunderschild, a przyświeca mu idea ułatwienia przeprowadzania wywiadu gospodarczego oraz usprawnienie procedur compliance w przedsiębiorstwach i innych organizacjach.

Kto stoi za projektem?

Founderem jest dr Marius Christian Frunza: absolwent paryskiej Sorbony, ekspert pracujący dla międzynarodowych firm doradczych, gdzie zajmował się aferą VAT Carbon Fraud, jak również autor książek na temat przestępczości VAT-owskiej. Poza nim nad projektem pracuje kilkuosobowy team, a ja zaś dokładam do tego swoją cegiełkę zarówno od strony merytorycznej, jak i biznesowej dbając o rozwój i ekspansję.

O co tutaj chodzi?

Wunderschild to platforma, która opiera się na idei Know Your Network – w wolnym tłumaczeniu na polski będzie to Poznaj Swoje Otoczenie Biznesowe. Najogólniej mówiąc dążymy do tego, aby użytkownik mógł w prosty sposób sprawdzić potencjalnego kontrahenta pod kątem podejrzanych powiązań oraz ogólnie pojętej wiarygodności biznesowej. W tym celu stopniowo podłączamy pod Wunderschild rejestry firm z całego świata, również z jurysdykcji offshore. Do tego za niedługi czas powinny dołączyć do tego rejestry VAT oraz inne bazy. Programiści pracują też ciągle nad udoskonalaniem algorytmu wyłapującego medialne informacje na temat potencjalnych kontrahentów – algorytm będzie prezentował scoring, czyli ocenę zagrożeń na kilku płaszczyznach. Ogólnie mówiąc, jeśli poprowadzimy to dobrze, to będzie naprawdę fajne narzędzie.

Co będzie działać wkrótce – uprzedzając pytania

🤜 Po pierwsze team cały czas pracuje nad podłączeniem polskich firm do międzynarodowych rejestrów – siatka połączeń np. z UK powinna być dostępna w ciągu kilku tygodni. Ale śledzenie powiązań zagranicznych firm oraz firm w Polsce działa już całkiem dobrze – i to właśnie je możecie sobie teraz testować.

🤜 Po drugie funkcja Document Drill także będzie dostępna wkrótce. Jak to będzie działać? Wrzucamy dokument w PDF / Word, a system sam taguje nazwiska i nazwy firm, a potem w oparciu o to automatycznie wyszukuje połączenia.

🤜 Po trzecie monitorowanie transakcji. Ta funkcjonalność będzie dostępna dla banków oraz firm przesyłających pieniądze. Usprawni ona procedury AML, gdzie będzie można szybko sprawdzić, dokąd przesyła pieniądze klient i skąd je otrzymuje – chodzi oczywiście o sprawdzanie siatki powiązań takiego podmiotu w skali międzynarodowej (zainteresowane osoby mogą do mnie śmiało pisać).

No i teraz coś specjalnie dla Was

Dla Czytelników i Czytelniczek mojego bloga mamy opcję wypróbowania platformy. Będą to 3 miesiące za darmo i bez żadnych zobowiązań – to znaczy, że rejestracja nie będzie oznaczała automatycznej zgody na płatne przedłużenie subskrypcji itp. Macie więc okazję pobawić się nowym narzędziem, a przy okazji liczę też na odrobinę feedbacku. Na chwilę obecną Wunderschild nie osiągnął jeszcze wszystkich zakładanych funkcjonalności, więc jeśli napiszecie co dodać i co poprawić, czy jest przydatne dla MŚP, to super. Poza tym zachęcam także dziennikarzy do zapoznania się z projektem – można zrobić fajny research na potrzeby artykułów. Tak więc kto ma ochotę, to niech się rejestruje – serdecznie zapraszam! 🙂

Link do platformy, gdzie można utworzyć konto użytkownika: Wersja polska 

A tak jeszcze przy okazji

Jeśli wśród Was jest ktoś, kto już realizuje jakiś ciekawy projekt startupowy FinTech obracający się w tematyce zwalczania / zapobiegania przestępczości gospodarczej lub podatkowo – prawnej, no i potrzebuje wsparcia biznesowego oraz inwestora, to niech śmiało pisze – zobaczymy, co da się zrobić. 😎
Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!