„Organizowanie” przetargów, czyli prosty sposób na szybki i łatwy zarobek

Na początek pytanie: jakie są cechy dobrze zaplanowanego oszustwa w obrocie gospodarczym? Cóż, jest ich wiele w zależności od konkretnej sytuacji, rodzaju przeprowadzanej akcji + jeszcze kilku innych rzeczy, ale najogólniej mówiąc wygląda to tak:

1. Oszustwo powinno być proste do przeprowadzenia oraz relatywnie tanie we wdrożeniu (w zestawieniu z potencjalnymi zyskami).

2. Ryzyko? Im mniejsze, tym oczywiście lepiej (dla oszusta). A jeśli już nawet nasz cwaniak wpadnie, to najlepiej byłoby, aby potencjalna kara była stosunkowo niska w porównaniu z zyskami (np. wyrok w zawieszeniu vs kilka milionów na koncie).

3. Oszustwo powinno oferować przyszłej ofierze jakąś konkretną korzyść (np. zarobienie dużych pieniędzy) w zamian za wykonanie konkretnej akcji.

4. Wiarygodność kluczem do sukcesu – jeśli ludzie nie uwierzą w wizję wykreowaną przez oszusta, to ciężko oczekiwać, że dadzą się nabrać.

Tyle jeśli chodzi o teorię – pora teraz przejść do praktycznego przykładu, którego temat przewodni zdradziłem już poniekąd w tytule wpisu.

 

Case study (oparte o autentyczny przypadek)

 

Poszczególne etapy akcji

1. W wersji „na bogato” zakładamy spółkę – słup z nieuchwytnym prezesem, a w wersji „na biedaka” po prostu podszywamy się pod jakąś rzeczywiście istniejącą firmę – ale taką, która nie ma swojej strony www, a w sieci istnieją nieaktualne dane kontaktowe (tak, nawet w dzisiejszych czasach zdarzają się podobne ewenementy).

2. Stawiamy stronę www – optymalnie, gdyby była ładna i odpowiednio rozbudowana (nie będę dziś jednak rozwijał tego wątku), ale, jak pokazuje praktyka, wystarczy dosłownie prosty szablon z dość niewielką ilością tekstu, a „klienci” i tak się znajdą.

3. Szukamy w sieci starych SIWZ-ów (Specyfikacja Istotnych Warunków Zamówienia), najlepiej sprzed kilku lat. Branże? Chociażby budownictwo, transport itp. – ważne, żeby kwoty zamówień opiewały na co najmniej kilkaset tysięcy PLN. Jak już znajdziemy, to wrzucamy te SIWZ-y na naszą stronę, oczywiście pamiętając o tym, aby wstawić w nich dane naszej spółki-krzak, która będzie odgrywać rolę rozpisującego przetargi. W każdym razie może to być i kilkadziesiąt podobnych dokumentów, dotyczących zamówień z różnych rejonów Polski – łatwiej będzie złapać większą liczbę potencjalnie zainteresowanych.

4. Reklamujemy naszą ofertę, gdzie się tylko da (np. na portalach z ogłoszeniami, spamując po forach, grupach fejsbukowych itp.), a następnie czekamy, aż zaczną zgłaszać się firmy zainteresowane wygraniem przetargu i zrealizowaniem dla nas jakiegoś zlecenia…

 

Na czym zarabiamy?

Tu akurat sprawa jest banalnie prosta: w każdym z SIWZ-ów dajemy zastrzeżenie, że warunkiem wzięcia udziału w przetargu jest wpłacenie wadium w wysokości kilku tysięcy PLN, rzecz jasna na konto wskazane w dokumencie. I to w zasadzie wszystko – jeśli wpłynie satysfakcjonująca nas kwota, to po prostu zamykamy cały cyrk i znikamy bez śladu. A oszukani? Mogą sobie żądać zwrotu wadium, ale cóż…

Czy taki „patent” ma prawo zadziałać w dzisiejszych czasach?

Owszem, ma (bo faktycznie działa), choć zapewne niektórym może się to wydać dziwne, że doświadczeni nieraz przedsiębiorcy nabierają się na tak prymitywny w gruncie rzeczy numer i wpłacają nie tak znowu małe wadium na konto jakiejś spółki no-name. Oczywiście, nie jest to raczej numer na zbicie fortuny, ale jeśli wrzucimy np. 20 zamówień, na które skusi się chociaż 10 chętnych i każdy z nich wpłaci po +- 6 tys. PLN, to już się uzbiera całkiem niezła kwota (przypominam, że nakłady mogą być minimalne – nawet na poziomie zaledwie kilkuset PLN!). Uzyskaną tym sposobem kwotę możemy np. zainwestować w inny „biznes”, bardziej zaawansowany, gdzie zyski będą już szły nie w dziesiątki, lecz w setki tysięcy złotych.

 

Krótkie podsumowanie

Opisane dziś schemat jest bardzo zbliżony do zaprezentowanego na początku modelu dobrze zaplanowanego oszustwa – mamy bowiem niskie koszty wdrożenia, jasno pokazaną rzekomą korzyść (dla ofiar), a także dość niski stopień zagrożenia poniesienia odpowiedzialności karnej (pod warunkiem odpowiedniego poukładania całej akcji). A wiarygodność? Widocznie dla niektórych wystarczającym jest, że spółka istnieje w rejestrach i ma prymitywną stronę www, na którą wrzuci kilkadziesiąt poważnie brzmiących dokumentów. Tak więc ostatni punkt naszej układanki mamy odhaczony.

Jestem przekonany, że większość moich stałych Czytelników nie złapałaby się na podobny numer, ale ktoś jednak łyknął tę zarzutkę. W każdym razie w przypadku natknięcia się na podobną sytuację zalecam daleko idącą ostrożność – sprawdzajcie rzetelnie daną firmę, zanim wpłacicie na jej konto pieniądze. Ja wiem, ciężko nieraz o tym pomyśleć będąc „podjaranym” możliwością uzyskania intratnego zlecenia, ale dla własnego dobra warto, zapewniam.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!