Czy mafia śmieciowa weźmie na celownik nieczynne wyrobiska?

Ostatnio natknąłem się artykuł o tym, jak to mafia śmieciowa ma skończyć z widowiskowymi podpaleniami składowisk odpadów, a przerzucić się na mało efektowne (ale efektywne) zakopywanie śmieci na wszelkiego rodzaju nieczynnych wyrobiskach (np. po żwirowniach). Takich miejsc jest w Polsce całkiem sporo, co pokazuje załączony wykres nr 1, pochodzący zresztą z najnowszego raportu Najwyższej Izby Kontroli pod tytułem „Rekultywacja terenów po eksploatacji kopalin objętych prawem własności nieruchomości gruntowej”.

 

 

Krótki komentarz na temat raportu Najwyższej Izby Kontroli

Zgodnie ze słowami dziennikarzy, którzy „poprosili o opinię ekspertów z branży”, obecnie kwitnie w naszym kraju tzw. handel dziurami, czyli wspomnianymi wyrobiskami, które mają w domyśle służyć jako nielegalne składowiska. Co więcej, są to miejsca bardzo słabo kontrolowane – np. ok. 1/3 wyrobisk mających podlegać rekultywacji nie była kontrolowana w ogóle, a kolejna 1/3 była kontrolowana rzadziej niż raz do roku. Do tego jeśli już jakieś kontrole były, to według raportu NIK-u aż 60% z nich było przeprowadzanych niezbyt rzetelnie.

Idźmy dalej – o ile duże wyrobiska po kopalniach są jeszcze pod jakim takim nadzorem, to w przypadku mniejszych obiektów, jak np. wspomniane żwirownie, panuje już typowe „wolnoć Tomku w swoim domku”. Samorządy nie mają funduszy (a niekiedy także i chęci) na szczegółowe sprawdzanie tego typu miejsc. Zresztą, tak mówiąc szczerze, ciężko byłoby takie obiekty kontrolować w sposób uniemożliwiający przestępcom zwożenie tam odpadów – przykładowo objęcie terenu obowiązkowym monitoringiem kamer wydaje się mało realne. Codzienne naloty służb też nie wchodzą raczej w grę, bo po prostu nie ma na to środków w budżetach i jest mało prawdopodobne, aby nagle się znalazły.

 

Ile potencjalnie można zarobić na takim procederze?

Co pokazuje szybki przegląd internetowych ogłoszeń dotyczących sprzedaży takich nieczynnych wyrobisk, które muszą być poddane rekultywacji? Otóż okazuje się, że do niedawna można było trafić „okazje inwestycyjne” pozwalające nabyć podobne obiekty o powierzchni kilku – kilkunastu hektarów za ok. 200 tys. PLN. Co więcej, niektóre z takich obiektów posiadały już zezwolenia na zbieranie i przetwarzanie „standardowych” odpadów typu: gruz budowlany, kamienie, ziemia mokra i sucha, pyły powstałe po spalaniu węgla itp. O odpadach niebezpiecznych oczywiście nie ma mowy, bo to zupełnie inna bajka.

 

Koszty

Załóżmy więc, że jesteśmy przedstawicielem mafii śmieciowej, który zainwestuje i zakupi sobie taki teren za, powiedzmy, wspomniane 200 tys. PLN. Do tego dodajmy jakieś 100 tys. PLN na rozruch, czyli: wynajęcie niezbędnych pojazdów i sprzętu do rozładunku (ewentualnie wzięcie ich w leasing), kasa na paliwo, koszt zdobycia kontaktów do firm chcących się pozbyć śmieci itp. Razem mamy więc ok. 300 tys. PLN potrzebnych na start, choć jeśli dobrze poszukać, to da się również wynająć takie nieczynne wyrobisko, co radykalnie obniża koszty.

 

Zyski

Tak naprawdę ciężko jest oszacować opłacalność procederu według jakiegoś uniwersalnego klucza – po prostu jeden przywiezie całą górę odpadów i zarobi miliony, a inny przemyci tylko x-ton i zarobi np. kilkaset tysięcy. Potencjał zarobkowy jest jednak ogromny, jeśli weźmie się pod uwagę przybliżone ceny za przechowywanie/utylizację – poniżej kilka przykładów z naszego podwórka:

– odpady agrochemikaliów (min. środki ochrony roślin): 9500 – 12 000 PLN brutto za tonę

– odpady zawierające rtęć: 19 000 PLN brutto za tonę

– oleje odpadowe i odpady ciekłych paliw: 9000 PLN brutto za tonę

– zużyte akumulatory ołowiowe: 3000 PLN brutto za tonę

– emulsje klejowe zawierające związki chlorowcoorganiczne: 4000 PLN brutto za tonę

– odpady farb i lakierów zawierających rozpuszczalniki organiczne: 5000 PLN brutto za tonę

Oczywiście są to tylko przykłady z szerokiej gamy odpadów niebezpiecznych, a podane ceny mogą się nieco różnić w zależności od konkretnego regionu kraju. Co istotne, nie wszystkie odpady uznawane za niebezpieczne są aż tak kosztowne w utylizacji czy też przechowywaniu – pozbycie się wielu z nich to koszt ok. 1000 PLN za tonę, co jednak w dalszym ciągu stanowi dość poważną kwotę. Jeśli natomiast chodzi o ceny podobnych usług recyklingowych np. na terenie Niemiec, to można założyć, że są one na porównywalnym poziomie.

 

Ile można zainkasować od zagranicznego klienta za odbiór odpadów…?

Z dość oczywistych względów ciężko o jakiś „oficjalny cennik”, ale można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że najczęściej w grę wchodzić będą kwoty w granicach 40 – 70% kosztów legalnej utylizacji/składowania (analogia do cen paserskich). Dziennikarze prowadzący śledztwa w tego typu sprawach informują, że za odbiór jednej tony odpadów pochodzących spoza naszej zachodniej granicy można zainkasować od 50 Euro do 1000 PLN. Ta dolna granicy wydaje się jednak mało realna, jeśli weźmie się pod uwagę koszty.

Szybka symulacja: na jedną naczepę można załadować ok. 15 ton, co pomnożone przez 50 Euro dawałoby jakieś 750 Euro, czyli nieco ponad 3000 PLN. A przecież od tego należy jeszcze odjąć koszty transportu, gdzie samo paliwo niezbędne do przejechaniu 100 km kosztować będzie ok. 150 PLN, co np. przy zagranicznej trasie o długości ok. 1000 km (dojazd i powrót) daje nam już kwotę 1500 PLN (od której teoretycznie można by odliczyć VAT, ale ze względu na niezbyt legalny charakter biznesu nie zawsze będzie to możliwe). Oczywiście trasa może być o wiele krótsza lub dłuższa, wiec i koszty paliwa będą „płynne”. Do tego dochodzą jeszcze raty za wynajem długoterminowy lub leasing pojazdów, pensje dla kierowców (no bo przecież organizator procederu raczej nie będzie się sam „wystawiał na strzał”) oraz inne, pomniejsze wydatki.

Tak więc moim zdaniem przytaczane przez niektórych dziennikarzy 50 Euro za tonę jest stawką niewartą świeczki przy nielegalnym, dość ryzykowanym biznesie, a przestępcy jeśli już sprowadzają odpady do Polski, to raczej przywożą te kosztowniejsze w utylizacji (czyli naprawdę niebezpieczne), za odbiór których można skasować kilkukrotnie większe kwoty. W każdym razie przy dobrze „skomponowanym” transporcie teoretycznie można więc zarobić nawet kilkadziesiąt tysięcy PLN na tylko jednym kursie ciężarówki.

 

Potencjał rynku nielegalnego obrotu odpadami

Teoretycznie mogłoby się wydawać, że takich niebezpiecznych odpadów nie ma aż tak wiele i w związku z tym jest to dość niszowy temat. Niestety, ale przeczą temu dane Eurostatu (wykres nr 2). I tak w samych tylko Niemczech w 2014 roku przetworzono około 250 kg odpadów niebezpiecznych na głowę mieszkańca – biorąc pod uwagę to, że Niemców jest ponad 80 milionów, wychodzi ponad 20 milionów ton ogółem (i to tylko w ciągu 1 roku!). Jest to więc głębokie źródło, które raczej nieprędko wyschnie. Zresztą skalę problemu docenia także nasz minister środowiska, według którego rynek nielegalnego obrotu śmieciami może być wart 1,5 miliarda PLN. Co prawda do skali przestępczości VAT-owskiej czy akcyzowej jeszcze sporo brakuje, ale raczej nie jest to zjawisko, które można by bagatelizować (zwłaszcza mając na uwadze szkody natury ekologicznej).

 

Wykres nr 2 przedstawiający ilość przetworzonych odpadów niebezpiecznych, w kg na głowę jednego mieszkańca. Źródło: Eurostat 

 

Kto może „dostać po łapkach” w przypadku wybuchu nowej afery śmieciowej?

Załóżmy sytuację, w której proceder staje się na tyle masowy, że zaczynają o nim pisać media, pojawia się mocna presja społeczna, więc rządzący w panice szukają doraźnych rozwiązań mających na celu uspokojenie opinii publicznej i pokazanie, że przecież „Polska krajem prawa jest i basta!”. Taki sposób działania „z doskoku” jest już u nas w zasadzie normą, co pokazuje chociażby przykład niedawnego zamieszania z escape roomami. Tak więc zaczynają się zmasowane kontrole, a nasze dzielne służby ganiają złych „śmieciarzy-trucicieli” – tyle, że docierają głównie do słupów, z których i tak nie ma jak ściągnąć kasy, a niebezpieczne odpady dalej leżą sobie w ziemi i trzeba je będzie jakoś zutylizować. No a kto prawdopodobnie poniesie koszty takiej utylizacji, czy może firma-krzak, która zakupiła lub wydzierżawiła takie nieczynne wyrobisko…?

No więc jest duża szansa na to, że to nie słupy będą odpowiadać, ale… poprzedni właściciel terenu, czyli ten, który sprzedał takie wyrobisko słupom! Zgodnie z obowiązującymi przepisami (art. 20 ust. 1 Ustawy o ochronie gruntów rolnych i leśnych), obowiązek rekultywacji w całości spoczywa bowiem na przedsiębiorcy, który prowadził wydobycie kopalin i spowodował utratę lub ograniczenie wartości użytkowej gruntów. Taki przedsiębiorca jest zobowiązany do przeprowadzenia rekultywacji w terminie do 5 lat od zaprzestania działalności przemysłowej na danym obszarze. Co więcej, taką linię lansuje również NIK – poniżej cytat z raportu:

„Zdaniem NIK, obowiązki związane z rekultywacją gruntów mogą być, co do zasady, nakładane na osobę, która powoduje utratę lub ograniczenie wartości użytkowej gruntów. Uzyskanie tytułu prawnego do nieruchomości przez osobę, która nie spowodowała utraty albo ograniczenia wartości użytkowej gruntów oraz złożenie przez nią wniosku o ustalenie kierunku i terminu rekultywacji, nie stanowi przesłanki do uznania jej za osobę obowiązaną do rekultywacji.”

Potwierdza to, że obowiązek utylizacji nielegalnie przywiezionych odpadów niebezpiecznych koniec końców może spaść na tego, kto wydobywał kopaliny, a następnie sprzedał teren słupowi. Wszak poprawnie przeprowadzona rekultywacja w takiej sytuacji będzie równoznaczna z pozbyciem się toksycznych śmieci, co może kosztować setki tysięcy lub nawet miliony PLN (w co bardziej ekstremalnych przypadkach). Oczywiście nie sposób będzie ściągnąć taką kwotę od słupa, ale przecież przedsiębiorcy, którzy prowadzili realne wydobycie kopalin, na ogół do biedaków nie należą, więc jakby co, to będzie z czego egzekwować… Zresztą nasuwa się tutaj analogia z VAT-em, kiedy to uczciwie działające firmy wkręcone w karuzelę musiały niejednokrotnie odpowiadać finansowo za oszustwa popełnione przez przestępców. Warto pamiętać, że nasze państwo często działa właśnie w taki sposób i potem może pozostać „jeno płacz i zgrzytanie zębami”, ewentualnie wizyty w programach typu „Sprawa dla reportera” lub „Uwaga”, gdzie będzie można narzekać na swoją krzywdę na zasadzie: „Pani redaktor złota, kilka lat temu sprzedałem teren, ktoś nazwoził tam toksycznych odpadów, a teraz ja mam płacić za ich utylizację! Skandal!”.

 

Podsumowanie

Oczywiście nie musi dojść do sytuacji, w której uczciwi znów będą odpowiadać z czyny kombinatorów, ale taki scenariusz jest dość prawdopodobny. Zalecałbym więc przynajmniej sprawdzenie potencjalnego kupca – czy jest to jakiś renomowany przedsiębiorca, czy może obcokrajowiec będący prezesem nowo założonej spółki (w tym ostatnim przypadku powinno się nam zapalić „czerwone światło”). Co jednak jest pewne to to, że w walce z mafią śmieciową właściwie możemy liczyć tylko na siebie – Niemcy oraz inne państwa absolutnie nie mają „ciśnienia” na rozwiązanie tego problemu, ponieważ nielegalny wywóz odpadów do Polski oznacza niższe koszty dla ich firm i tym samym wzrost konkurencyjności. A dla nas? Dla nas pozostają same problemy natury ekologicznej, zdrowotnej oraz ponoszenie kosztów utylizacji. Skorzystają właściwie tylko przestępcy, którzy za zarobioną kasę kupią sobie następne nowe BMW czy tam Audi, wspomagając po raz kolejny niemiecką gospodarkę.

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!