Analityka, VAT i praktyczny schemat legalizowania pieniędzy

Wczoraj pisałem o realnej „potędze” naszego państwa, a dziś czytam sobie, jak to Ministerstwo Finansów opóźnia projekt kolejnego systemu mającego wyłapywać mafie VAT. System miał być zbudowany przy współudziale specjalistów i opierać się na modelowaniu danych finansowych, osobowych, kapitałowych wykorzystując do tego AI. Czyli wyłapujemy podejrzane przepływy między kontami bankowym, spółki zarejestrowane w wirtualnych biurach, biura rachunkowe obsługujące podejrzane podmioty itp. – wszystko to, o czym pisałem już nie raz. Tymczasem pomysłodawca systemu, dr Paweł Siarka, nie ukrywa, że jest rozczarowany 2-letnią współpracą z MF, która „nie wykroczyła poza sferę planowania”. Dlaczego? Ponieważ „część urzędników MF stale piętrzy problemy natury proceduralnej, które w biznesie rozwiązywane są zwykle w trakcie jednego spotkania”. No cóż…

Wygląda na to, że decydenci z MF nie rozumieją (albo celowo nie chcą zrozumieć) wagi systemów analitycznych w kontekście wyłapywania przestępstw ekonomicznych. To już bowiem nie te czasy, że tzw. pracą operacyjną na ulicy dało się wyłapać drobnych cwaniaków – w starciu z profesjonalistami trzeba wiedzieć, gdzie uderzyć, aby zrobić to odpowiednio szybko i skutecznie. To zresztą działa nie tylko w temacie VAT-u, ale i na innych poziomach. Przykład? Proszę bardzo!

 

 

Legalizowanie pieniędzy Made in Poland – poziom podstawowy

W internecie możemy często przeczytać o różnych teoretycznych modelach prania pieniędzy – wiecie, faza wstępna, placement, layering, integration. Tymczasem w naszych polskich warunkach przy mniejszych kwotach schematy legalizowania środków są często naprawdę banalne. Weźmy więc sobie teraz gości, którzy zarobili 0,5 – 1 miliona PLN jako członkowie grupy wyłudzającej VAT. Zbyt małe kwoty, aby się bawić w wieloetapowe przelewy do Hong-Kongu i tak dalej. No ale przecież nowego domu za pieniądze „bez kwitu” się nie postawi, bo US momentalnie się doczepi (często kontrolują przy zakupie nieruchomości). Co więc zrobić…?

Odpowiedź jest prosta: zatrudnić się w firmie znajomego z odpowiednią pensją i opłacać wszystkie składki (oczywiście chodzi o pracę fikcyjną – ważne, żeby papiery były ok). Potem występujemy o zwykły kredyt hipoteczny i już, załatwione. Co prawda pewnym problemem jest tutaj wkład własny, tzn. to, jak udowodnić, że legalnie zdobyło się te pieniądze. Ale jest to do obejścia – jeszcze kilka lat temu praktykowane było chociażby fikcyjne zatrudnienie się za granicą, również połączone z przykładnym opłacaniem wszystkich składek (po to, aby polski US wysyłając zapytanie np. do Holandii uzyskał informację, że wszystko jest w porządku). Wiadomo przecież, że za granicą można zarobić dobrze i odłożyć. Co prawda nie jest to najtańsza metoda prania pieniędzy, no ale dla tak małych kwot, o jakich dziś mówimy, nie opłaca się „odpalać kombajnu”.

Co dalej… Nielegalnie zarobione pieniądze odkładamy „w skarpetę” i możemy je albo przeznaczyć na spłatę rat za dom, albo na inwestowanie w rożne biznesy – oczywiście zaczynając powoli, żeby nie wzbudzić zainteresowania skarbówki. Popularne są zwłaszcza małe firmy budowlane – jest ssanie na rynku na takie usługi, ludzi zawsze można zatrudnić, a kupienie sprzętu za kilkadziesiąt tysięcy PLN uzasadnia się chociażby fikcyjną pożyczką. No a potem, jak już się rozkręci, to poleci – w razie czego można „dosypywać” z nielegalnej kupki kasy i działalność szybko się rozwija. Potem występujemy o kredyt / leasing i pchamy temat dalej. Po x-latach mamy już prężnie działającą firmę i możemy sobie na legalu kupować co chcemy. Tak to właśnie często wygląda – być może niektórzy znajdą tutaj odpowiedź na pytanie, jak to jest, że „karki” o których każdy na mieście wie, że robią lewe biznesy, kupują sobie domy, otwierają firmy, a skarbówka się ich nie czepia. No właśnie, z tym czepianiem się skarbówki to też jest dość ciekawe…

 

 

Znamy te prawidłowości – co z tym można dalej zrobić?

Zakładamy teraz, że urzędnicy, mówiąc w dużym uproszczeniu, odpalają na PIT-ach 2 filtry:

– byli pensjonariusze zakładów karnych / osoby skazane,

– pensje na UOP na czas nieokreślony wyższe od średniej krajowej o co najmniej 20%.

A jakby jeszcze dodał do tego trzeci filtr, czyli osoby zatrudnione za granicą w ciągu ostatnich 2-3 lat, to już w ogóle mogłyby się pokazać bardzo ciekawe rezultaty i współczynnik trafiony – zatopiony jeszcze by wzrósł. Ba, wyszłoby zapewne, że w niektórych firmach jest / było zatrudnionych po kilku ex-kryminalistów z nienaturalnie wysokimi pensjami (patrząc na ich brak kwalifikacji i doświadczenia zawodowego). A skoro tak, to można by w oparciu o to budować siatki przestępczych powiązań i tak dalej… Póki co jednak takie filtrowanie raczej nie ma miejsca (a już na pewno nie na większą skalę), gdyż takie prymitywne metody legalizowania pieniędzy z przestępstw cały czas przechodzą.

Tego typu sytuacji jest wiele – i przy mniejszych i przy większych akcjach białych kołnierzyków. Mając dobre systemy i skoordynowane bazy danych + dobra współpraca różnych służb można wyłapać więcej kwiatków, niż sobie to niektórzy wyobrażają. Ale to trzeba chcieć i potrafić, a z tym już różnie u nas bywa.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

 

Strefa wojny: Leopardy & automaty do gry

W tle newsów medialnych i komentarzy ekspertów dotyczących hitów ostatnich dni, czyli LGBT i „kupy Trzaskowskiego” docierającej Wisłą już do Torunia, przemykają się raz po raz ciekawe informacje. Ciekawe, ponieważ ich analiza daje obraz faktycznej sprawności naszego państwa. I nie jest to obraz przyjemny, jak już się zapewne domyślacie. Rzekłbym nawet, że to jest dopiero jedna wielka i śmierdząca kupa.

 

Automaty do gier

Pierwsza rzecz to dane, które niedawno udostępniło Ministerstwo Finansów. Oto od 2017 roku, czyli od czasu obowiązywania nowej ustawy hazardowej, Krajowa Administracja Skarbowa zarekwirowała ponad 50 tys. automatów do gier – taki był efekt kilku tysięcy „wjazdów z buta”, jakie funkcjonariusze urządzali każdego roku w jaskiniach nielegalnego hazardu. Nałożono też ponad 1 miliard PLN kar i skazano za łamanie ustawy 7,5 tysiąca osób (z czego 600 trafiło do więzienia).

 

A teraz efekty finansowe

Z zasądzonego miliarda odzyskano do budżetu zaledwie kilkadziesiąt milionów PLN. Dlaczego? Ponieważ działania operacyjne prowadzą głównie do zatrzymywania słupów, którzy z dość oczywistych względów nie płacą zasądzonych kar, gdyż po prostu nie mają z czego. Sytuacja w sumie analogiczna jak z mafiami VAT, gdzie latami też mieliśmy podobne akcje ze skazywaniem słupów na śmiesznie niskie kary i zasądzaniem zwrotu nielegalnie osiągniętych korzyści, które było tylko fikcją, bo i tak było wiadomo, że komornik nic nie ściągnie z jednego czy drugiego delikwenta. W sumie wygląda to tak, że realnie wyegzekwowane kary ledwo starczają na pokrycie kosztów przechowywania zarekwirowanych automatów, sporządzanie opinii biegłych na potrzeby postępowań itp. Ale gdyby dodać do tego koszty tysięcy interwencji funkcjonariuszy KAS, to najprawdopodobniej cała zabawa byłaby na dużym minusie, patrząc z perspektywy państwa.

A tymczasem podziemie hazardowe ma się całkiem dobrze – przestępcy tak poukładali schematy, że mają w nich uwzględniony prawdopodobny czas, po upływie którego do nielegalnego salonu gier wpadną służby i wszystko zarekwirują. Znów analogicznie jak z VAT-em – tam też mamy schemat życia spółki-słup, zresztą krótki. Używa się przy tym najtańszych automatów do gier, których strata mniej boli. Zasada jest taka: jeden automat daje miesięcznie ok. 5 tys. PLN przychodu = tyle może maksymalnie kosztować. Wskazuje to, że w praktyce służby rozbijają nielegalny punkt gier średnio najprędzej w ciągu 2-3 miesięcy. Gdyby robiły to szybciej, to organizowanie nielegalnych gier na automatach by się nie opłacało – a przecież cały czas powstają nowe punkty. Czy naprawdę nie da się tego namierzać i likwidować w szybszym tempie…?

 

Automaty do Afryki – ciekawostka przy okazji

Ostatnio został ogłoszony przetarg na utylizację zarekwirowanych automatów do gier. Z miejsca pojawiły się doniesienia, że to pewnie jakaś ustawka i ktoś się nieźle „nachapie”, bo dostanie automaty, za których utylizację mu zapłacą grube $$$, a które będzie mógł potem sprzedać np. do Afryki = podwójny zysk! No więc właśnie niekoniecznie. Spytałem o opinię kogoś, kto siedzi w temacie od wielu, wielu lat i kategorycznie odrzucił ten afrykański kierunek. Dlaczego? Ponieważ rekwirowane automaty to na ogół szmelc – każdy innego producenta, o najgorszych parametrach technicznych, bez wsparcia serwisowego w software (posiadają głównie kopie programów zamiast oryginałów). Może z 10 lat temu dałoby się je dobrze opchnąć na rynku afrykańskim, ale teraz nawet i tam przyjmują się maszyny z homologacją oraz software’em od renomowanych producentów, działające w sieci wraz z obsługującym je CMS.

Co więcej, z samej utylizacji też nie będzie wielkich pieniędzy, ponieważ w tych maszynach nie ma wielu podzespołów do odzyskania, więc właściwie to mają one wartość złomu. Aby dobrze na nich zarobić, jest właściwie tylko jedna możliwość: wprowadzić je znów do nielegalnego obiegu w Polsce. Czy to da się…? Poczekamy – zobaczymy.

 

Leopardy

Druga rzecz to czołgi Leopard, które oddano do remontu mniej – więcej w tym zbliżonym czasie, gdy zaczęła obowiązywać nowa ustawa hazardowa. Z 250 sztuk wojsko ma dziś do dyspozycji zaledwie 5 sztuk (!), co w razie wojny mogłoby mieć dość przykre dla nas skutki. Przypominam tylko, że chodzi o czołgi używane, przejęte z niemieckiego demobilu.

I teraz, jak można się było tego spodziewać, Niemcy doskonale zabezpieczyli swoje interesy przy sprzedaży nam tych używanych czołgów. Co prawda kwota, jaką musieliśmy zapłacić za te maszyny była symboliczna (1 Euro), ale było wiadome, że za x-lat trzeba je będzie modernizować. No i tutaj polski przemysł nie może samodzielnie dokonywać modernizacji, gdyż doszłoby przy tym do złamania praw własności intelektualnej niemieckich producentów. Na takie rozwiązanie nalegała strona niemiecka – i trudno się jej dziwić.

Tak czy inaczej zaczęły się jazdy z aneksowaniem umów, przepychanki kto jest winien, a kto nie jest, przewlekłe procedury i tak dalej. Najważniejszy jest jednak efekt: polska armia wciąż nie ma nowoczesnych czołgów. Niemcy i tak swoje zarobią, a my obudzimy się zapewne z ręką w nocniku.

 

Reasumując

Przegrywamy starcie zarówno z przestępcami, jak i z politykami / koncernami państw wyżej rozwiniętych od nas. No po prostu dostajemy baty na całej linii. Nie potrafimy sobie poradzić z prostymi w gruncie rzeczy zagrywkami tzw. mafii hazardowej, nie potrafimy sprawnie prowadzić skomplikowanych projektów o skali międzynarodowej. I taka jest faktyczna siła naszego państwa, a nie to, co pokazują w TVP.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!

Czy w Polsce mamy już prawdziwą mafię śmieciową?

W latach 90. w słonecznej Italii rozpoczął się na masową skalę proceder nielegalnego handlu odpadami prowadzonego przez tamtejszą mafię, tzw. Komorrę. Motywem były oczywiście pieniądze, a katalizatorem olbrzymi poziom korupcji na południu kraju. Zaczęła się więc ekspansja przemytnicza z północy Włoch na południe, gdzie nieopodal Neapolu były ulokowane prawdziwe centra handlu odpadami. Przedstawiciele handlowi mafii, tzw. stakeholderzy, wyruszali do firm znajdujących się na północy i oferowali niskie ceny odbioru odpadów, rzecz jasna przy wystawieniu odpowiednich kwitów. Proponowane przedsiębiorcom oszczędności były bardzo duże: nawet do 80% w stosunku do ofert legalnie działających firm recyklingowych. Nie ma więc co się dziwić, że transporty śmieci z północy szły na południe Włoch, gdzie „ginęły” w kamieniołomach, zakopywane w ziemi i tak dalej.

 

 

Nielegalne odpady – wersja polska

Ciężko jednoznacznie stwierdzić, kiedy podobne patologie na szeroką skalę pojawiły się w Polsce, ale kluczowym momentem było najprawdopodobniej otwarcie granic po wejściu naszego kraju do UE. Wtedy to pojawiły się możliwości, aby wysłać swoich przedstawicieli np. do niemieckich firm i oferować im takie same deale, jakie oferowała Komorra włoskim firmom.

Zaczęło się więc zwożenie odpadów, częstokroć niebezpiecznych, do Polski i składowanie ich gdzie popadnie. Ciekawą opcją były np. żwirownie, których wykorzystanie do niecnych celów zbiegło się w czasie z rozbudową dróg (autostrady, obwodnice itp.). Było więc ogromne zapotrzebowanie na żwir – no a skoro tak, to tworzyło się wiele kopalń. Niejednokrotnie wyglądało to tak, że do właściciela pola przychodzili jacyś ludzie, którzy proponowali prosty deal: Pan dajesz teren, a my będziemy wydobywać żwir i odpalać Panu taką a taką sumę od każdej wydobytej tony. Nic Pan nie inwestujesz, a poza tym my załatwimy całą papierologię. No i jeden rolnik z drugim przystawał na taki układ. Żwir wyjeżdżał na ciężarówkach w dzień, a pod osłoną nocy wjeżdżały odpady, które po cichu zakopywano na nielegalu. I jeśli nawet po jakimś czasie sprawa się wydała, to okazywało się, ze spółka jest na słupa, a jedynym, który miał później problemy, był ów rolnik, który wydzierżawił jej swoje grunty.

Stopniowo zwiększał się poziom finansowy przestępców. Historia z ostatnich dni: jest sobie biznesmen, który ma kilka kopalń żwiru – interes w wielomilionowej skali. Cały czas otwiera kolejne kopalnie, niektóre z nich są na tzw. słupów. Następnie do takich kopalń zwożone są nielegalne odpady, być może również i te niebezpieczne. Giną pod ziemią. Inne znów spółki – słupy podpisują umowy na dzierżawę ziemi, nieuprawianych gruntów najniższej klasy. Tam z kolei pod osłoną nocy wylewane są różne niezidentyfikowane substancje – śmierdzi niejednokrotnie na kilka kilometrów. W miniony weekend widziałem jedno z takich składowisk, okoliczni mieszkańcy też opowiedzieli to i owo. Organizator procederu jest znany, ale jeśli służby wykryją w jakimś miejscu nielegalny zrzut odpadów, to kończy się na mandatach rzędu kilku tysięcy PLN – przynajmniej dotychczas tak było. Spółkę „na słupa” poza tym łatwo zamknąć. Służby sanitarne zresztą nie są skore do wykonywania badań próbek gleby itp. działań, które pozwoliłyby na zgromadzenie dowodów – „Nagraj Pan jak zrzucają po nocy, to może przyjedziemy”. Mieszkańcy są zastraszani, a złożenie zawiadomienia na policję od wielu miesięcy nic nie dało. Organizator robi to od wielu lat i jest bezkarny, bo nie dość, że prawo jest wobec niego bezsilne, to jeszcze w tym biznesie współuczestniczą lokalni bandziorkowie i w razie czego wywierają presje na tych, którym ta sytuacja się nie podoba.

 

 

Czy więc w Polsce mamy już prawdziwe mafie śmieciowe?

Biorąc pod uwagę znane mi przypadki podobne do powyżej opisanego, można powiedzieć, że na pewno tworzy nam się zalążek takiej mafii, a ściślej rzecz biorąc jest to tzw. wąski model przestępczości zorganizowanej, zwany również mafijnym. Taki model zakłada, że przestępczość zorganizowana to zhierarchizowany zespół ludzi, których celem jest prowadzenie ciągłej działalności przestępczej, przy wykorzystaniu rozbudowanych powiązań ze światem biznesu i polityki. Dodatkowo gospodarka odpadami jest działalnością regulowaną, więc wymaga posiadania specjalistycznej wiedzy. Trzeba także stworzyć odpowiednią strukturę, która zapewni ciągłość dostaw odpadów, pozyskać klientów, wyłożyć fundusze. W takiej strukturze mamy też dość jasny podział ról. Wspomniane powiazania z biznesem także występują, a bywa i tak, że firmy zaangażowane w nielegalny handel odpadami sponsorują kampanie wyborcze miejscowych polityków lub też są z nimi bezpośrednio powiązane – tak było chociażby w słynnej aferze śmieciowej z Bogatyni, gdzie występowali politycy związani z PiS. Niestety, takie układy mają cechy mafijnych, choć na szczęście są to bardziej grupy lokalne niż ogólnopolskie. A skoro tak, to teoretycznie łatwiej jest je zwalczyć.

 

 

Handel fikcyjnymi kwitami potwierdzającymi odbiór odpadów

Nielegalny import odpadów to tylko jedna ze śmieciowych patologii. Inną był chociażby handel fikcyjnymi dokumentami potwierdzającymi DPO / DPR (Dokument Potwierdzający Odzysk / Dokument Potwierdzający Recykling). W skrócie to przedsiębiorcy byli obowiązani przetworzyć określoną ilość np. opakowań, co wymagało udokumentowania DPO / DPR. No i za każdą niezrealizowaną tonę trzeba było wnieść opłatę produktową – np. kilka lat temu było to 4,35 PLN za 1 kg szkła gospodarczego. Czyli dużo. Wkrótce po wprowadzeniu takich opłat na rynku pojawiły się spółki – słupy, które oferowały sprzedaż fikcyjnych dokumentów potwierdzających odzysk (DPO) lub recykling (DPR). Ceny były promocyjne, ponieważ za odbiór 1 tony w legalnej wersji trzeba było zapłacić 4350 PLN, a w spółce – słup odpowiedni kwit na 1 tonę kosztował 1500 – 2000 PLN. No i potem wychodziły niezłe akcje, jak chociażby przypadek pewnej spółki dzierżawiącej hutę w Rąbieniu. Huta ta była zamknięta na głucho, piece wygaszone i tak dalej. Nie przeszkadzało to jednak owej spółce sprzedawać kwity potwierdzające recykling opakowań szklanych i z tworzyw sztucznych. Kwity te, w postaci DPR, miały potwierdzać recykling 40 – 60 tys. ton opakowań szklanych w ciągu 1 kwartału, podczas gdy w całej Polsce w takim samym okresie największe huty razem wzięte przerobiły zaledwie 50 tys. ton stłuczki szklanej, gdyż więcej nie były w stanie pozyskać.

I tak to sobie hulało przez lata. Słabość systemu powodowała bowiem, że wykazanie i udowodnienie nadużyć w takim handlu kwitami DPO / DPR było bardzo trudne. W zasadzie to była tam potrzebna praca operacyjna podobna do tej, jaką prowadzi się w przypadku grup przestępczych wyłudzających podatek VAT. Czyli trzeba rozpracować łańcuch współpracujących ze sobą firm, powiązania osobowe i tak dalej. „Zdjęcie” pojedynczej firmy – słup z takiego łańcucha i wlepienie jej kary nic nie dawało, gdy reszta struktury wraz z organizatorami pozostawała nieruszona. Tymczasem u nas nie miał kto tego robić – służby odpowiedzialne za ochronę środowiska były zwyczajnie zbyt słabe. A skala zjawiska fałszowania kwitów była potężna – dość powiedzieć, że dla takich chociażby elektrośmieci szarą strefę w Polsce szacowano swego czasu na 50%! Tam także szły kwity potwierdzające fikcyjne przetworzenie odpadów elektronicznych, zawyżano masy przetworzonego sprzętu, czy wreszcie „podmieniano” w papierach sprzęty droższe w recyklingu (np. lodówki) na sprzęty tańsze (np. pralki). Generalnie cuda się działy.

 

 

Ekolodzy, gdzie jesteście…?

Na sam koniec chciałbym zrobić mały – a właściwie to duży – wyrzut w stosunku do tzw. organizacji ekologicznych. Ich działalność bowiem często nie ma nic wspólnego z rzeczywistą ochroną przyrody, lecz jest tylko przykrywką do robienia dobrych biznesów. Oczywiście nie mam tutaj na myśli wszystkich organizacji, żeby była jasność – chcę tylko zasygnalizować, że patologie się zdarzają.

Do branżowych legend przeszły opowieści, jak to przedstawiciele organizacji „ekologicznej” udają się na budowę nowej obwodnicy, biorąc ze sobą zdechłego bobra. Pod osłoną nocy truchło zwierzaka podrzucają na budowę, po czym zjawiają się rano z krzykiem: „Patrzcie, tu jest siedlisko bobrów – ta inwestycja spowoduje śmierć lokalnej populacji!” – itp., itd. Przyjeżdża przedstawiciel inwestora i rozpoczynają się negocjacje, podczas których „ekologowie” mówią wprost: albo wpłacacie 200 tys. PLN na naszą fundację albo będziemy protestować i blokować budowę! A przestoje to dla inwestora koszt i niebezpieczeństwo zapłaty kar umownych. Dla świętego spokoju płaci więc takim „ekologom”, aby zwyczajnie się odp… I dobro bobrów nie ma tu nic do rzeczy.

Inny przykład to afera z 2019 roku, gdy okazało się, że z 20 milionów PLN wpłaconych przez darczyńców na ochronę polskich rysi, na zwierzaki tak naprawdę wydano jakieś grosze. 90-kilka % zebranych pieniędzy poszło na pensje dla członków organizacji zbierającej (na samą pensję prezesa wydano więcej niż na te rysie) oraz do centrali międzynarodowej. Szlachetni hipsterzy wpłacający datek na ratowanie zwierzątek tak naprawdę wspomagali więc międzynarodową korporację „ekologiczną”, a sam ryś był tylko wabikiem mającym przyciągnąć darczyńców. I tak w realnym świecie działa granie na litości i sentymentach – dużo można na tym zarobić.

Do czego jednak zmierzam to to, że osobiście nie widziałem, aby jakakolwiek organizacja ekologiczna aktywnie i na ostro walczyła z mafią śmieciową w Polsce, co moim zdaniem z naszej lokalnej perspektywy jest o wiele, wiele ważniejszym zagadnieniem, niż ratowanie przed wyginięciem takiej np. pandy. No ale panda jest taka słodka i milutka, a odpady – szczególnie te niebezpieczne – to takie fuj i niemedialne w ogóle. Mało kto się więc nimi interesuje. Poza tym mafia śmieciowa to niezbyt mili ludzie, którzy mogliby chcieć nabić guza ekologom, więc bezpieczniej zbierać kasę na zwierzątka. Tak to działa, więc tam, gdzie potrzebne jest realne działanie, to tych całych „ekologów” raczej nie uświadczysz.

Czemu żadna fundacja ekologiczna nie odpaliła jeszcze chociażby specjalnego telefonu, na który można by było zgłaszać podejrzenia dotyczące nielegalnego składowania odpadów? Dlaczego organizacje ekologiczne nie jeżdżą na miejsca nielegalnych składowisk i tam masowo nie protestują? Dlaczego nie wywierają nacisku na służby i lokalne władze i nie wspierają mieszkańców w walce czystość okolicy…? Odpowiedź jest banalna:

Bo przy nielegalnych odpadach nie ma pieniędzy dla tych całych „ekologów”. Nikt tam nie zapłaci za zakończenie protestów, nikt też datków raczej nie da.

I taka jest smutna prawda. No, chyba, że jest jakaś fundacja czy stowarzyszenie, które aktywnie działa w tym temacie – ale ja o nim nie słyszałem i Google chyba też nie bardzo.

 

Zdjęcie ilustrujące wpis jest poglądowe! Osoby, rzeczy lub sytuacje przedstawione na zdjęciu NIE mają bezpośredniego związku z treścią niniejszego wpisu!